Kiedy gwiazdy się na niebie złocą


28 października 1973

– A pan nigdy nie złamał regulaminu? – W cichym, melancholijnym głosie Aurory zabrzmiała zaczepna nuta. – Siedem lat i nic? Nigdy nie zakradł się pan nocą do biblioteki ani na Wieżę Astronomiczną…?

– Nigdy. Nawet niespecjalnie mnie to kusiło. Zawsze miałem wrażenie, że to gra niewarta świeczki.

Jesienny wiatr wyszarpywał liście z koron drzew, z cichym gwizdem wymiatał piasek ze szczelin muru i zdmuchiwał daleko na wchód dym z chatki Hagrida. Flitwick otulił się ciaśniej szatą i pochwycił spojrzenie Krukonki jednoznacznie sugerujące, że wyrosła mu przed chwilą druga głowa.

– Pomijając kwestię tego, że zasady naprawdę mają sens… To były inne warunki, Auroro, inne czasy. Na szali leżało nieco więcej niż punkty i reputacja.

Status istoty ludzkiej, prawo do używania różdżki – nie trzeba było wiele, by te kwestie wypłynęły na powierzchnię. Szybko nauczył się wtapiać w tło, unikać konfrontacji, nie dawać pretekstu. Dziewczynka przytaknęła z nagłym zrozumieniem – może naprawdę czytając mu w myślach, a może tylko wspominając łańcuchy, do dziś zdobiące gabinet woźnego.

– Odbiłem sobie wszystko z nawiązką, gdy zostałem nauczycielem – stwierdził pogodnie. – Powinnaś wziąć pod uwagę tę ścieżkę kariery, skoro tak cię ciągnie do nocnych spacerów po zamku.

– Nigdy w życiu – roześmiała się Sinistra, ale szybko spoważniała i splotła przed sobą ręce w nieco obronnym geście. – Odpracuję te punkty, panie profesorze.

– Wiem, ale tu przecież nawet nie o to chodzi. Nocą niektóre schody prowadzą w inne miejsca niż za dnia, łatwiej się zgubić, łatwiej przeoczyć stopień-pułapkę i ugrzęznąć w nim na wiele godzin ze skręconą nogą, trudna zagadka kołatki grozi marznięciem przed drzwiami pokoju wspólnego aż do świtu, łatwiej o nieprzyjemne spotkanie z duchem albo kłopoty z Irytkiem... Nie mówiąc już o tym, że takie włóczęgi utrudniają pracę skrzatom i woźnemu. I mnie. – Uśmiechnął się krzywo. – Weź sobie to wszystko do serca.

Może gdyby umiał utrzymać surowy ton głosu nieco dłużej niż trzydzieści sekund, albo gdyby przyswoił sobie wreszcie ideę szlabanów, albo gdyby naprawdę umiał z przekonaniem wmawiać dzieciakom, że grozi im wyrzucenie ze szkoły – może łatwiej i szybciej trafiałby im do głów. Ale miał tylko wytrwałość i upór, trochę zdrowego rozsądku i głęboką nadzieję, że to wszystko – przynajmniej w jakimś stopniu, czasem, dla kogoś – wystarcza.

– Aa… – zaczęła Aurora przeciągle, wodząc tęsknym wzrokiem po linii horyzontu – a gdyby porozmawiał pan z panem Hagridem… byłaby jakaś szansa na legalną wycieczkę do Zakazanego Lasu…?