VII
2000
Hermiona Granger, najjaśniejsza czarownica swoich czasów, stała właśnie w swojej ciasnej londyńskiej kawalerce i próbowała uspokoić oddech. Patrzyła pustym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze. Nie tak wyobrażała sobie swoje życie.
Ostatnie dwa miesiące były pełne wydarzeń, które raz na zawsze zmieniły jej życie. I zapieczętowały los, na który nie miała wpływu. Próbowała uspokoić rozdygotanie, ale coraz mocniej się trzęsła.
Odebrano jej wszystko, co stanowiło dla niej jakąś wartość – rodziców, wolność, wybór, może i karierę. Czy istniało jeszcze coś na świecie, co Ministerstwo chciałoby jej zabrać?
Poczuła, jak traci kontrolę nad sobą, jak złość zalewa jej ciało, jak gniew czerwoną poświatą zachodzi jej wzrok. Zaczęła krzyczeć, aż Krzywołap, wystraszony jak nigdy, pognał do łazienki.
Krzyczała głośno, próbując wykrzyczeć wszystkie emocje. A przede wszystkim obezwładniającą bezsilność. Jej sylwetka w lustrze rozmazywała się przed jej oczami, krzyczała ile sił w płucach. Czuła, jak zaczyna brakować jej powietrza, jak krztusi się. Jak ciemność zastępuje czerwień. Złapała szklankę i z całych sił rzuciła w lustro.
Lustro roztrzaskało się na tysiące małych kawałeczków i rozprysnęło po całym pomieszczeniu. Hermiona upadła na kolana i zaczęła zanosić się szlochem. W pewnym momencie zgięła się i położyła czoło na podłodze, nie zważając na odłamki.
Brak powietrza i wyczerpujący płacz spowodowały, że straciła przytomność. Na kilkanaście długich sekund straciła świadomość i to był chyba najwspanialszy czas w ostatnim czasie.
Po oprzytomnieniu była lekko przerażona. Szkło było wszędzie, a ona miała powbijane kawałki w nogi, dłonie oraz obszar twarzy. Kilka z nich przebiło skórę i krew sączyła się z nich powoli.
Spojrzała na swoje ręce, obróciła ją powoli, najpierw wierzch, później wnętrze. Drobne krople krwi spływały po nich. Zamiast je natychmiast usunąć, zacisnęła pięści. Skóra została rozcięta jeszcze mocniej i ogarnęła ją fala bólu.
Ale to był dziwny ból - taki poza nią. Fizyczny, który nie dotykał duszy.
Ministerstwo mogło zabrać jej wszystko, oprócz duszy.
Hermiona zdecydowała się nie leczyć swoich małych ranek i zostawić je takimi, jakimi były. Ale posprzątała mieszkanie i starannie usunęła wszystkie odłamki szkła. Przeprosiła również Krzywołapa, który patrzył na nią z dużą dozą nieufności.
"Przepraszam." Powiedziała w jego kierunku i westchnęła. Nawet nie miałknął, tylko badawczo się w nią wpatrywał. "Powiedziałam przepraszam. Nie musisz mnie tak lustrować." Nawet się nie ruszył, a ona ukryła twarz w poranionych dłoniach. "Nie poznaję siebie."
Jakiś czas później wyciągnęła swój kufer i stanęłą przed nim. Miała zamieszkać w Malfoy Manor, żyć tam jak domownik. Ale jednocześnie miała być zakładnikiem. Jedno z drugim wykluczało się.
Wiedziała, że będzie mieć dni wolne, jeśli Obserwowany będzie przestrzegał reguł i robił postępy. Ale mogła zapomnieć o nich w najbliższych miesiącach. A to oznaczało, że w mieszkaniu będzie pojawiać się sporadycznie i raczej w nocy.
Nie umiała sobie uzmysłowić co powinna zabrać ze sobą. Nie były to przecież wakacje, a cała sytuacja przypominała raczej delegację. Choro pojętą delegację, która przekracza wszelkie poziomy absurdu.
Otworzyła szafę i wrzuciła wszystkie swoje wierzchnie ubrania, codzienne ubrania oraz bieliznę. Nie zapełniły nawet połowy miejsca. Ostatni czas zupełnie nie przejmowała się swoim ubiorem, większość czasu spędzała przecież w Ministerstwie. Teraz uzmysłowiła sobie jak żałośnie wygląda jej garderoba.
Dorzuciła kosmetyki, jakieś małe drobiazgi i książki. Książki wypełniły kufer po brzegi.
Po kwadransie był on gotowy, ale Hermiona patrzyła na niego niepewnie. Po raz kolejny całe jej życie musiało się zmieścić w kufrze.
Zamknęła wieko i usiadła na nim. Przejechała dłonią po wierzchu i przypomniały jej się czasy Hogwartu. Beztroskie czasy, kiedy dorosłość była tylko odległym widmem.
Krzywołap poczuł się pewniej, bo wskoczyła na górę i zwinął się w kłębek przy jej dłoni. Uśmiechnęła się smutno.
"Ciekawe jak ci się będzie podobało Malfoy Manor." Formułując to bardziej jako stwierdzenie, niż pytanie, wstała i spojrzała na zegarek.
Ostatnie dwadzieścia cztery godziny wolności.
Ostatni dzień wolności postanowiła spędzić sama i robić wszystko, na co miała ochotę. Postanowiła wybrać się do Londynu i pochodzić po nim. Poobserwować ludzi, poodychać. Wtopić się w tłum i zgiełk, stać się częścią pośpiechu.
Odwiedziła wszystkie miejsca znane z dzieciństwa, w tym jedną z najlepszych cukierni. Poprosiła o loda w wafelku i koniecznie dwie gałki. I z lodem w ręce powędrowała do parku, tak jej znanego.
Usiadła na murku, na którym dawniej sadzał ją tata. I wpatrywała się w przestrzeń.
Mijały ją same nieznane twarze - biegacze, panie z pieskiem, dzieci, które się goniły. Młode matki z wózkami, businesswomen spieszące się do pracy; młodzi przystojni mężczyźni, starsze panie. Wszyscy w pośpiechu, w pogoni za codziennymi sprawami.
Tak dalekimi od jej problemów i zmartwień. Tak odległych, niczym z innej, obcej galaktyki.
Hermiona poczuła, jak lepka ciecz spływa po jej palcach - jej lód zaczął się topić. Westchnęła i oblizala palce.
Chciałaby być na ich miejscu - mieć prosty, jasny cel i biec w jego kierunku. Przejmować się błahostkami.
Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nie takie życie wybrała. Chciała być częścią czarodziejskiego czasu i płaciła za to słoną cenę.
Bo przecież każda magia ma swoją cenę.
Lucius Malofy przekroczył próg Azkabanu i skrzywił się, widząc ciemne, mocno zachmurzone niebo. Od deszczu dzieliły ich minuty.
Spojrzał na swoje szaty i wzruszył ramionami - cały czas miał na sobie więzienne ubranie, więc właściwie w jego opinii mogło padać. Nie robiło mu to różnicy.
Usłyszał chrząknięcie z boku i spojrzal w kierunku chrząkającego.
"Shacklebolt." To było jego przywitanie, wypowiedziane lodowatym tonem. Minister Magii otaksował go wzrokiem i nie odmówił sobie odrobiny jadu w odpowiedzi:
"Panie Malfoy, życzyłbym sobie trochę więcej szacunku."
Malfoy parsknął i zignorował słowa Shacklebolta bardzo ostentacyjnie, co spowodowało, że Minister Magii momentalnie poczerwieniał.
"To nie jest koncert życzeń, Shacklebolt." Nie mógł się powstrzymać i dodał: "Darujmy sobie te uprzejmości. A co do grzeczności - czy możesz mi powiedzieć gdzie jest moja druga połowa?"
Lucius widział, jak żyła na szyi Kingsleya pulsuje rytmicznie i nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu.
Jakie to było dziecinne proste wyprowadzić go z równowagi dwoma zdaniami.
"Masz na myśli Obserwujacą, Malfoy?" Szorstki ton Kinsgleya wzbudził lekkie zdziwienie Luciusa.
"Mam na myśli pannę Granger, bo tak się chyba nazywa?" Uściślił blondyn, ale tym razem jego odpowiedź została zignorowana.
Na horyzoncie pojawiła się sylwetka Granger i dosłownie w tej samej sekundzie rozpadał się deszcz. Kobieta nie była przygotowana i zanim do nich dotarła, strużki wody spływały po niej niczym wodospady.
Shacklebolt nie ruszył nawet palcem, aby ją osuszyć, co było kolejnym zastanawiającym sygnałem dla Malofoya.
"Przepraszam za spóźnienie." Granger wyglądała jak kupka nieszczęścia, blada i drżąca. Unikała również ich wzroku. "Zaspałam."
Kingsley cmoknął z niezadowoleniem, ale nic nie odpowiedział. Wyjął z aktówki plik pergaminów i podał pióro Malfoyowi.
"Panna Granger swoją część podpisała już w Ministerstwie." Na te słowa Hermiona się wzdrygnęła, ale Minister Magii kontynuował, nie zważając na nią. "Treść jest taka sama, jaką pan dostał od Obserwującej, panie Malfoy." Podał mu dokumenty i chrząknął wyczekująco.
W oddali uderzył pierwszy grzmot, a deszcz jeszcze bardziej przybrał na sile.
"Oczywiście." Krótka, chłodna odpowiedź Malfoya spowodowała, że Kingsley zacisnął usta w wąską kreskę. Lucius wziął pióro i złożył zamaszysty podpis. A potem kolejne.
"Z mocy nadanej mi przez Ministerstwo Magii potwierdzam, że zostaliście Obserwującym i Obserwowanym w Inicjatywie Resocjalizacji Byłych Śmierciożerców, zwanej Projektem Cień. Zgodnie z zasadami Obserwowany ma obowiązek przebywać w pierwszych miesiącach cały czas z Obserwującym." Shacklebolt wyjął z aktówki jeszcze jedną rzecz, która zszokowała Hermionę. O tym nie było nigdzie ani słowa. Kajdanki monitorujące stanowiły ostateczność, ale najwyraźniej Ministerstwo chciało ingerować we wszystkie sfery życia. "Proszę odsłonić kostkę, panie Malfoy."
Hermiona nie żywiła żadnych ciepłych uczuć do Malfoya, ale wiedziała dobrze, że kajdanki są ciosem poniżej pasa. Miały go poniżyć jeszcze bardziej i dać do zrozumienia, że nadal jest nikim. Odrzeć z godności jeszcze raz i potwierdzić status zakładnika. Zauważyła podczas ostatniej wizyty i teraz, że zachowaniem przypomina bardziej dawnego siebie i nie wyglądał na tak pokonanego, jak dwa lata temu. Jednak mimo to miała wątpliwości, czy tak do końca jest. Równie dobrze mógł grać i bronić się przed kolejnymi podłymi zagrywkami Ministerstwa.
Niebo przeszyła kolejna błyskawica, tym razem potężniejsza niż poprzednia i na krótko oświetliła ich twarze. Hermiona zobaczyła, jak nienawiść przemyka w ułamku sekundy przez twarz Malfoya. Najwyraźniej on również nie został poinformowany o kajdanie. Kingsley za to z trudem ukrywał zadowolenie i czekał na reakcję Malfoya, spodziewając się protestu. Ale nie doczekał się go, bo Lucius Malfoy z kamiennym wyrazem twarzy podniósł więzienną szatę i odsłonił lewą kostkę. Jego wściekłość zdradzała tylko siła, z jaką ściskał materiał. Hermiona dobrze znała ten rodzaj gniewu.
Shacklebolt machnął różdżką i kajdana została założona. Spojrzał na nich z uśmiechem i klasnął w dłonie.
"Ze strony Ministerstwa to wszystko. Oczekuję raportu w każdy poniedziałek, panno Granger. Powodzenia."
I zniknął z sykiem, zostawiając dwójkę na deszczu pod Azkabanem.
Lucius opuścił materiał i zakrył kostkę, a Hermiona stała obok niego, niedowierzając w ostatnie minuty. W końcu Malfoy przerwał ciszę.
"Jest pani zaskoczona, panno Granger?" Uniosła wzrok i po raz pierwszy spojrzała mu w oczy dzisiaj. Potrząsnęła głową mocno, a on dodał: "Tak właśnie sądziłem." Umilkł, ale patrzył na nią wyczekująco, aż lekko się zmieszała. Uniósł brwi, ale z ust Hermiony nie padły żadne inne słowa. Po kilkunastu sekundach i kolejnej błyskawicy, zniecierpliwionym tonem rzucił w jej stronę:
"Czy zamierza pani nas przetransportować jakoś do Malfoy Manor?"
Hermiona spojrzała na niego i wyrwało jej się: "Słucham?", na co on odpowiedział głośnym parsknięciem.
"Jak pani sama widzi, pada i jest burza, a ja wyszedłem z więzienia. Nie mam różdżki, a każde zaklęcie, które rzucam jest komunikowane Ministrowi Magii." Dał jej czas na sensowną reakcję, ale ona patrzyła tylko na niego i mrugała. Nie był do końca pewien, czy jeszcze słyszy jego słowa.
Hermiona przestała go słuchać dłuższą chwilę temu, bo poczuła, jak mrowieją jej palce u dłoni. Poruszyła dłonią i zacisnęła w pięść, po czym rozluźniła uścisk. Spojrzała na nią i widziała masę małych ranek.
Wdech.
Wydech.
Podniosła wzrok, ale był zamglony. Zza mgły widziała twarz Malfoya i słyszała jego głos.
Wdech.
W pobliżu po raz kolejny uderzył piorun i oświetlił twarz Malfoya. Widziała ją tak, jak wtedy.
Wydech.
Smak krwi. Krzyk.
Wdech.
"Panno Granger." Usłyszała mocny, zdecydowany głos i dodatkowo poczuła, że ktoś łapie ją za nadgarstek. Ścisnął go mocno, co spowodowało, że syknęła. Otrząsnęła się i zrozumiała, że to Lucius Malfoy i wyrwała dłoń.
"Co pan robi!" Krzyknęła na niego, a on uśmiechnął się szyderczo.
"Od kilku minut usiłuję panią zmusić do przetransportowania nas spod Azkabanu. Jeśli pani nie jest wystarczająco bystra, to pogoda nie jest przyjemna, a ja nie mogę rzucać żadnych zaklęć." Jego głos był wyraźnie zirytowany. "Jestem od pani zależny czy się to pani podoba czy nie." To zdanie przeszło przez jego gardło z trudem, bo Lucius Malfoy zawsze był dumnym człowiekiem. A obecnie jego życie zależało od czarownicy, którą kiedyś nazwałby szlamą.
Hermiona zacisnęła zęby i po raz pierwszy tego poranka, wyciągnęła swoją różdżkę.
"Nie wiem, czy mogę bezpośrednio nas przenieść do Malfoy Manor. Zapewne macie jakieś bariery ochronne." Powiedziała hardo, na co Malfoy zareagował przewróceniem oczami.
"Draco o wszystko zadbał. Jest pani traktowana jako pełnoprawny mieszaniec tak długo, jak zobowiązuje nas Ministerstwo." Prychnął i dodał, uściślając: "Może pani używać wszelkich metod, które są legalne."
Burza nie była łaskawa, bo błyskawice nasiliły się, zerwał się również mocny wiatr. Hermiona zorientowała się, że oboje są przemoczeni do suchej nitki.
"Proszę mi podać dłoń, panie Malfoy." Zawahała się, ale wyciągnęła w jego kierunku rękę. "Proszę ją mocno złapać."
"Panno Granger, nie zapomniałem jak się to robi. Po prostu nie mogę tego inicjować." Warknął, ale posłusznie złapał jej dłoń. Po czym przyciągnął ją do siebie i w odpowiedzi na jej zaskoczoną minę, dodał zniecierpliwiony: "Wolałbym się nie rozszczepić."
Hermiona, wytrącona z równowagi, potrzebowała chwili, żeby oprzytomnieć. W końcu przemieścili się pod Malfoy Manor, gdzie Malfoy momentalnie ją puścił. Utraciwszy oparcie, straciła balans i upadła kolanami na trawę. Nawet nie zadał sobie trudu, aby jej pomóc.
Wstała i rozmasowała kolana, zgrzytając zębami.
Może i był od niej zależny, ale nie oznaczało to, że jego parszywy charakter się zmienił. Nie wierzyła ani przez moment, że Malfoy przeszedł cudowną przemianę i już będzie dobry. Doskonale sobie zdawała sprawę, że nadal w duszy jest tym samym człowiekiem, który służył Voldemortowi. I że jego gesty to czysta kurtuazja podyktowana wyrachowaniem.
Musiał przetrwać, tak jak ona.
Podniosła głowę i poprawiła włosy. Ruszyła wolno w kierunku wejścia.
Pół roku. Ani chwili dłużej.
