Jeśli to miasto kiedykolwiek stawało się najpiękniejsze, z pewnością była to noc. Wszystkie niedoskonałości znikały, skąpane w mroku, a złote lub srebrne światła latarń i mieszkań nadawały tej ciemności przyjemnego, magicznego blasku. Wiele drobnostek poukrywanych po ulicach reflektowało wszelakimi kolorami, co nadawało każdej nocy iluzję życia.
Jego biuro też się zmieniało wraz z nadejściem tej cudownej pory. Widok panoramy miejskiej był jakiś taki inny, lepszy. Zwykle wówczas Mori utrzymywał swój gabinet w półmroku, pozostawiając tylko włączoną lampkę przy biurku, przez co wystrój był prawie że niewidoczny. Tak było i obecnie. Stał oparty o drewniany, podświetlony blat i obserwował miasto nocą. Delektował się tym widokiem, bo choć doskonale go znał, to za każdym razem różnił się jakimiś detalami. Gdzieś zapaliło się jakieś nowe światło, którego wcześniej nie było. Gdzieś indziej z kolei zgasła część oświetlenia, jakby ten obszar miał drobne problemy z zasilaniem. Ten obraz w swoich detalach był za każdym razem inny i przez to tak fascynujący.
Ale nie wszystko szło już po jego myśli. Plan, który sobie wstępnie rano ułożył zaczął mu uciekać przez palce, a realizacja postanowień stała się trudniejsza, niż początkowo zakładał. Najpierw rozmowa, która z zaplanowanej stresującej i podburzającej pewność siebie okularnika przerodziła się w jedną z najprzyjemniejszych konwersacji, jakich miał okazję doświadczyć w ciągu… chyba nawet roku. Potem sygnał, który dostał od czujek, a który go bardzo zaniepokoił. Lider mafii zaczynał się obawiać, że to on finalnie zostanie wykiwany albo że pod przykrywką realizowania zleconej pracy niegdysiejszy szpieg wyłapie kolejne informacje, których dotychczas nie zebrał. Mimo dołożonych starań, by tak się nie stało.
Drzwi od windy rozsunęły się. Obecnie na ostatnim piętrze wieżowca było na tyle cicho, by gospodarz bez problemu to usłyszał. Tym razem urzędnika nikt nie eskortował, wyznaczona osoba została odwołana celem sprawdzenia, co się stanie. Ango zatem formalnie miał sposobność, aby czmychnąć na przeszpiegi, zamiast do niego przyjechać. Nie uczynił tego jednak, pojawił się o wyznaczonej godzinie i było wiadomo, że nie wchodził do tego wieżowca wcześniej, niż było to konieczne. Spędził w biurze rachunkowym dokładnie tyle czasu, ile zostało mu wyznaczone.
- Zaskakujesz mnie… - mruknął Ougai, śledząc wzrokiem, jak licha osoba okularnika przechodzi przez drzwi i przemierza jego biuro. Tak jak kiedyś, tak jak za każdym razem, kiedy wracał z przeszpiegów i przychodził z oficjalnego rozkazu, aby mu osobiście zaraportować sytuację. Nawet spojrzenie miał tak samo chłodne i nieprzeniknione.
- Z wzajemnością, panie Mori - odpowiedział młodszy z nich, kiedy podszedł wystarczająco blisko. Przyniósł jakąś teczkę, którą zostawił na blacie jego pulpitu - Dobór materiału do pracy z nowym księgowym był z pewnością celowy. Wszystko zostało wykalkulowane tak, bym przypadkiem nie miał dostępu do danych wrażliwych najważniejszych członków mafii. Muszę przyznać, gratuluję. To musiała być niełatwa praca.
- Przekażę chłopakowi pochwałę, bo najwyraźniej się dobrze spisał - odparł lekarz, nie przykładając wagi do tego szczegółu - Ciebie zaś widział tylko jeden na trzech podstawionych przeze mnie ludzi.
- Czyli widziała mnie o jedna osoba za dużo - wtrącił Sakaguchi i przystanął nieopodal, opierając się o regał, poza zasięgiem ramion gospodarza.
- Czyli dalej wykorzystujesz któreś przejścia na naszych terenach i umiesz przemknąć pomimo moich strażników - poprawił go - Powinienem podwoić obstawę według ciebie? Czy zabiłeś mi ludzi?
- Nie - odparł jego gość od razu - Nie uciekam się do takich metod. Ci strażnicy nie mają pojęcia, że ktoś nieproszony koło nich przeszedł. Ale wątpliwe, by w Yokohamie było wielu szpiegów, którzy umieją osiągnąć taki efekt.
Ango spoglądał na niego, jego twarz do połowy oświetlał blask księżyca, druga połowa chowała się w naturalnym cieniu, co nadawało mu niezwykłego, wręcz mrocznego charakterku. W tym momencie, kiedy strach zniknął zupełnie z jego zachowania, miał w sobie coś tak przenikliwego, że zostawało w pamięci ślad. Jakby za tą niepozorną twarzą ucznia kryło się coś o wiele więcej. Ale może to tylko taka aura tego młodzika. Może po prostu grał.
- Wreszcie słyszę w tobie jakąś pewność siebie, Sakaguchi. A przez te wszystkie lata nie miałem dużo okazji, by to zaobserwować.
Uraczył go lekkim uśmiechem, na co jego gość odpowiedział zwykłym, spokojnym wzrokiem. Również nieczęsto na obliczu okularnika Ougai widywał uśmiech. Poza „randką" zdarzyło się to raptem parokrotnie. Wiecznie poważny mężczyzna o wyglądzie studenta, tak rzeczowy i poważny, jak tylko to możliwe.
- Szkolenia szpiegowskie zawierają także kwestię psychologii przeciwnika. Przykro mi, iż padł pan tegoż ofiarą.
Mori uniósł wyżej brwi i założył aż ręce na piersi w nieco karcącej pozycji. W sumie spodziewał się tego, ale nie przypuszczał, że jego były szczur sam się tak otwarcie do tego przyzna.
- Nie jest ci przykro - odparł cierpko, nawet nie stawiając tego jako pytanie, a jako fakt. Ango służył wtedy dla rządu i wykonywał polecenia z góry, on sam był tylko kolejnym podpunktem w jego planie, notatkach i instrukcjach. Gorzka prawda, Ougai chciałby, aby było inaczej, aby praca Sakaguchiego w mafii była podszyta czysto kryminalnymi pobudkami.
Okularnik jednak przechylił nieco głowę tak, iż większość jego twarzy na chwilę schowała się w cieniu, kolejno jednak przymknął oczy i pokręcił głową. Gdyby nie lampka, nie widziałby tego gestu. Czterdziestolatek nie umiał ocenić, czy spojrzenie, jakim go urzędnik obdarzył było szczere, czy znowu udawane. Cholernik za dobrze udawał.
- Jest - przyznał po chwili, pozwalając sobie na brak zgody. Spojrzał przy tym gospodarzowi w oczy. - Nawet jeśli graliśmy po przeciwnych stronach, był pan dla mnie… naprawdę dobrym zwierzchnikiem. Do czasu, naturalnie, lecz przy panu się sporo nauczyłem.
Mori patrzył przez dłuższą chwilę w oczy mężczyzny. Nie mógł znaleźć symptomów, jakoby ten kłamał albo celowo próbował mu się podlizać, jednak dalej pozostawała ta niepewność, że Ango umiał go oszukać. Przez chwilę miał ochotę sam się wynurzyć. „Do czasu". Chciał naprawić jego światopogląd. Ale i teraz zrezygnował. Nie czuł się nawet na siłach, aby drążyć temat ich własnej relacji, stała się nieco specyficzna dla niego przez tamtą rozmowę. Potrzebował najpierw wiedzieć, co się dzieje we wnętrzu Sakaguchiego.
W związku z tym urwał ten temat, nie odpowiadając niczym i kiwnął głową na teczkę.
- Co to?
- Część dokumentów, jakie udało mi się zdobyć już teraz. Plus kilka dodatkowych oświadczeń z moimi sugestiami… - Po tych słowach mafioso uniósł jedną brew, a zielonooki spojrzał na niego lekko pobłażliwie. Kolejne jego słowa też przybrały podobny wydźwięk: - Może i departament do spraw obdarzonych zdaje sobie sprawę, że Mori Corporation to fałszywa firma legalizująca część działań Mafii, ale skarbówka nie ma o tym pojęcia. A pozwoliłem sobie zajrzeć, co się u was dzieje i wyłapać, które dokumenty was nieco przykryją. Zaległości pozwolę sobie przemilczeć…
Okularnik patrzył na niego co najmniej tak, jakby sam był z tej kontroli skarbowej, co w połączeniu z otaczającym go cieniem dawało wręcz upiorny efekt. Dobrze, że Ougai był przygotowany na niejeden taki obrazek i nie ruszało go to za bardzo. Wręcz rozbawiło. Niemniej był mu wdzięczny, bo to kolejne kilka papierków, które utrzymają jego „firmę" w stanie stabilności. Ale też nie mógł, po prostu nie mógł mu podarować tego na wpół oficjalnego tonu i powrotu do trybu pracy. Nie po to już go tu ściągnął.
Bez ostrzeżenia ruszył się i podszedł do niego, po czym wyciągnął jego krawat spod marynarki, na co urzędnik okazał pełne w swym obliczu niezrozumienie. Lekarz jednak tylko się uśmiechał.
- Panie Sakaguchi, jest pan poza biurem… myślę, że pora się wyluzować. Zapraszam! - złapał go za ten krawat i zaczął ciągnąć, a okularnikiem aż szarpnęło. Poszedł, poddając się poziomowi do którego go sprowadzono. Moriemu przeszło przez myśl by całkiem sprowadzić go na dywan i… nie, uznał to jednak za zbyt daleko idący pomysł, więc zrezygnował. Może kiedyś. Jeśli ten intrygujący facet kiedykolwiek tu wróci i jeśli ich relacja pozwoli na taką poufałość.
- P-proszę mnie puścić! - zaoponował okularnik, starając się chwycić swój krawat wyżej i odzyskać nieco kontroli, ale szło mu opornie - Mogę iść sam..!
Ougai wyszczerzył się i faktycznie puścił go, zadowolony z siebie. Tymczasem Ango podążył za lekarzem, nieco maniakalnie poprawiając swój wygląd i chowając wyszarpniętą część garderoby. Przywracał się do porządku. Ale przecież był „po pracy"… Gospodarz chwycił go za rękę, przerywając ten gest, a urzędnik spojrzał na niego bezwiednie.
- Jak mówiłem... chyba pora odpocząć, hm? - z tymi słowy i podkreśleniem w postaci małego uśmiechu wplótł dwa palce pod wiązanie windsor, dotykając szczupłej szyi Ango. Ten zareagował dość specyficznie, popatrzył mu w oczy z zaskoczeniem, spiął się też mocniej, o wiele bardziej niż Mori by przewidywał. On z kolei tak po prostu rozwiązał mu krawat i oddał. - Nie będzie ci potrzebny.
Młody dyplomata przyjął rzecz do rąk w stuporze, po chwili odwrócił wzrok od gospodarza, który pozwolił sobie go objąć za ramiona i prowadzić. Sam Sakaguchi zrolował ozdobę i włożył do kieszonki marynarki. Nie odzywał się. Wychodził dopiero z szoku, że ktoś miał prawo w ogóle mu to uczynić. Chociaż… nawet jeśli to było poufałe, czy naprawdę było to coś „tak" mocnego? Czy spodziewał się czegoś innego?
Ruszyli korytarzem, Mori nie zabrał ręki, a okularnik rozglądał się po ciemnych, pustych korytarzach. Niejeden człowiek uwierzyłby, że mafia tak po prostu śpi, ale przecież pora taka, jak ta, była dla nich najlepsza do działania. Wokół jakby nikogo nie było. Przeszli schodami jedno piętro w dół, szkarłatnooki zaś póki co nic nie mówił, delektując się prawie pustym budynkiem. On wiedział, gdzie byli jego ludzie. Nikt poza nim tej wiedzy obecnie nie potrzebował. Przyjemna pustka, niczym w hotelu, do którego od lat nikt nie zaglądał. Praktycznie nie potrzebował światła, by tędy kroczyć, tylko Sakaguchi szedł nieco ostrożniej, badając, gdzie akurat stąpa i czy jest bezpiecznie. Ougai prowadził go przez tę lepką ciemność, choć równie dobrze mógł go prowadzić przez nieznany, nowy świat.
Wreszcie napotkali jednego, jedynego człowieka, który stał oparty koło drzwi, skąd padało ciemnopomarańczowe światło. Zwykły fizol, nikt nadzwyczajny, gospodarz jednak puścił swojego gościa i złożył ręce za sobą.
- Przeszukaj go - rozkazał nieistotnemu dlań człowiekowi, a ten bez słowa ruszył do chuderlawego mężczyzny. Był od niego znacznie wyższy i chyba dwa razy szerszy w ramionach.
Okularnik bez słowa sprzeciwu uniósł ręce i dał się obszukać silnemu mężczyźnie, Mori zaś przystanął w progu i beznamiętnie patrzył na ten proces, z zadowoleniem przyjmując fakt, iż jego gość w odpowiedzi raczył patrzeć mu w oczy. To też kolejny przejmujący na swój sposób obrazek. Widział w nim ponownie jakąś niechęć, jakieś nadąsanie się, nawet jeśli ta emocja była za grubą warstwą obojętności, z pewnością maskowana. Ango robił się strasznie uroczy, kiedy boczył się jak zwykły nastolatek i widać nawet istotna funkcja w życiu nie sprawiła, że coś się pod tym kątem zmieniło.
Fizol wyciągnął mu zza paska malutki pistolecik na chyba dwa naboje, a z kieszeni scyzoryk z nożem i przekazał te rzeczy szefowi. Ten skinął głową, po czym schował je do swojej kieszeni i pokręcił głową, niby jakby nad małym dzieckiem, które coś przeskrobało. Spojrzał na podwładnego.
- Możesz odejść. Ochrona nie będzie tu potrzebna. - Nie miał pojęcia, do czego tu dojdzie, brał poprawkę na każdy scenariusz. Chociaż przewidywał, że skończy się na pijanym okularniku drzemiącym w rogu kanapy.
Wysoki mężczyzna kiwnął głową i bez słowa odszedł, niknąc zaraz w ciemności. Mori spojrzał na zielonookiego, który niespiesznie do niego podszedł.
- Czysto technicznie mógł mnie pan sam przeszukać - zauważył okularnik.
Starszy z mężczyzn tylko się w odpowiedzi do niego uśmiechnął i nie odpowiedział mu na to. Mógł, to prawda, ale tak po prostu lubił się wysługiwać innymi. Poza tym zauważał wcześniej, że Ango nieszczególnie dobrze reagował na jego bliskość, więc… skąd to niezadowolenie?
Weszli do całkiem przytulnego salonu, w którym światło, jak się okazało, dawała ustawiona w kącie iście angielska lampka z dużym, zdobnym abażurem w bliżej niesprecyzowanym ciepłym odcieniu. Drewniany stolik, do którego dostawiono dwie kanapy naprzeciw siebie był nieduży, dobry na kilkuosobowe spotkania. Pod ścianą dwie szafki, a na jednej z nich stało wiaderko z lodem i dwiema butelkami, jedna z whiskey, druga z czerwonym winem. Okno wychodziło na wschodnią część miasta. Wszystko było przygotowane tak, by sprzyjało rozmowie.
- Lubisz muzykę? - Ougai zaprosił go gestem, by ten się rozgościł, sam zaś postanowił ich obsłużyć. Wyjął niską szklankę oraz nieduży kieliszek, które przeniósł do stołu, następnie doniósł obie butelki i korkociąg. Usiadł nieopodal młodszego mężczyzny, przez chwilę patrząc mu w oczy.
Sakaguchi faktycznie zajął miejsce na jednej z kanap, po kryjomu obserwując poczynania gospodarza. Wodził za nim wzrokiem do momentu, kiedy ten się zwrócił ku niemu, wówczas udał, że swobodnie oglądał sobie wystrój pomieszczenia. Mori, widząc urzędnika w tak nieformalnym wydaniu nie mógł się nadziwić. To światło, musiał przyznać, bardzo mu pasowało. Sama aura tego miejsca wydawała się taka jakby domowa, ale Ango wyjątkowo dobrze do niej pasował. Możliwe, że te ciepłe kolory były właśnie tym, co podkreślało jego urodę. Bo owszem, on w mniemaniu czterdziestolatka mógł być odebrany, jako urodziwy, jeśli kompletnie zmieniłby styl noszenia się.
- Więc jednak planuje mnie pan upić… - mruknął okularnik, śledząc, jak złota irlandzka jest mu nalewana do szklanki. - Co zaś tyczy się muzyki, to zależy od niej samej. Lubię, kiedy wypełnia ona przestrzeń, ale nie nazwałbym się koneserem.
- Nie? - Ougai aż uniósł brwi ze zdziwieniem. On wręcz podejrzewał dyplomatę o jakiś bardziej wyszukany gust. Temat upojenia póki co grzecznie ominął.
- Nieszczególnie. Nie traktuję muzyki jako formy sztuki. Nie ma się ona w żaden sposób do obrazów, czy aktorstwa - przyjął szklankę, choć na razie zakręcił trunkiem w środku.
Lekarz miał co do tego diametralnie inną opinię, a to pchnęło ich do głębszej rozmowy na ten temat. Dla Ougaia odegranie utworu było możliwe na kilka różnych sposobów, a interpretacja muzyczna i zastosowanie w niej emocji jak najbardziej mogło być sztuką. Nuty, choć sztywne i nieruchliwe, składały się w jakąś melodię, której ducha tworzył właśnie artysta. Ango to odrzucał, twierdząc, że nie ma żadnej możliwości interpretacji w sztywnych ramach zapisu nutowego.
Znowu. Rozmawiali, znowu, jakby podział nie istniał, jakby siedzący tu urzędnik był jego starym kompanem, ze studiów albo po prostu z życia prywatnego. Jakby za kilka dni wcale nie mieli usiąść w swoich gabinetach, bacznie obserwując wzajemne posunięcia i planując utrudniać sobie wzajemnie życie. Rozmawiali tak po prostu, człowiek z człowiekiem, czterdziestolatek z dwudziestoośmiolatkiem, lekarz z dyplomatą. Żaden szef mafii, żaden członek rządu. Człowiek. Po prostu człowiek.
A Mori z okropnym, gorzkim zaskoczeniem odkrywał, że jemu brakowało kogoś takiego. Kogoś, z kim mógłby prowadzić inteligentną rozmowę, od kogo dowiedziałby się czegoś nowego, skontrował swoje opinie. Ta rozmowa dość mocno go relaksowała, łapał się wręcz na tym, że zapominał o problemach, jakie otaczały go na co dzień. Nie rozumiał dokładnie tego stanu. Ale towarzystwo Sakaguchiego było mu naprawdę przyjemne i myśl, że właśnie kończą swój jeden cały dzień pełen wszystkiego była dla niego dość nieprzyjemna. Nie chciał kończyć. Mógł go zatrzymać na zawsze..?
Rozmowa zaczynała być bardziej burzliwa, niż poprzednio, przypominała dyskusję, nawet jeśli na temat własnej a innej racji. Okularnik przyrównywał muzykę do zapachów, głównie na tej podstawie, iż muzyka też umiała poruszyć konkretne emocje, potrafiła uwodzić, odrzucać, czy zniesmaczyć. Medyk kontrował to stwierdzeniem, że żaden zapach nie jest w stanie wywołać ani senności ani motywacji do działania, z czym Ango się nie zgadzał, podając przykłady na podstawie własnych doświadczeń. Ougai w pewnym momencie zapytał pół żartem, jaką muzykę trzeba zatem dobrać, by uwieść zawsze ułożonego urzędnika. Ten się zaśmiał, poprawiając też i humor gospodarza, przyznał jednak, że lubi głębokie, przejmujące głosy.
- Czyli chcesz, bym mówił do ciebie właśnie tak…? - Szkarłatnooki obniżył znacznie swój głos, nawet jeśli nie było to w pełni komfortowe na dłuższą metę.
Ango jednak zaśmiał się jeszcze bardziej, już bez odpowiedzi natychmiastowej. Gospodarz zaś ujął butelkę i po raz już kolejny uzupełnił alkohol w szklance okularnika. Ten przyjął prezent, jednak z uśmiechem oparł się o tył kanapy i spojrzał na mężczyznę o szkarłatnych oczach. Wydawał się szczęśliwy, a Mori jakoś nie miał motywacji, by to teraz zniszczyć i się nad nim pastwić. Ba. Widok tego mężczyzny w błogości był dla niego czymś nowym, a on poczuł się przyjemniej z tym, iż takim go widział.
Później Ougai wspomniał swoją pierwszą wizytę w europejskiej filharmonii, na co zielonooki sam się rozmarzył, wyobrażając sobie wszystko to, o czym opowiadał gospodarz. Bogaty budynek o długiej historii, małe cudeńka architektoniczne, a także otaczający go ludzie, którzy reprezentowali wysoki poziom i pokazywali, jak powinno się żyć. Ango też coś takiego przeszedł, choć w latach późniejszych, relatywnie niedawno. Przejął rozmowę, trochę porównując wspomnienie szkarłatnookiego do własnego, przez co popadli przez chwilę we wzajemne przerzucanie się opiniami. Mieli różne, ale nie rywalizowali aż tak, jak wcześniej i nie sprzeczali się już.
- W porządku… osiągnął pan swój cel - mruknął nagle okularnik, przerywając rozmowę i uśmiechając się ciepło. Ougai uniósł brew.
- A jaki według ciebie miałem cel? - zapytał z rozbawieniem. Jeśli Sakaguchi myślał, że go przejrzał, to raczej miał bardzo wysokie aspiracje.
Zielonooki jednak przybliżył się do niego, odkładając szklankę, choć w pierwszym odruchu gospodarz miał ochotę mu ją uzupełnić.
- Jestem pod wpływem. Chyba na to pan liczył, prawda?
Fakt, że wypowiadał to z uśmiechem na ustach trochę konfundował szefa mafii. Spodziewałby się raczej po nim oczekiwania na rozkazy. Oczywiście, ludzie po alkoholu robili się odważniejsi, ale Ango wysławiał się wciąż dobrze, płynnie, jego ruchy też nie były zbyt chaotyczne i…
Dosłownie w sekundzie kiedy lekarz pomyślał o symptomach wskazujących na stan pozornej trzeźwości u dwudziestoośmiolatka, ten położył mu rękę na dalszym wobec niego ramieniu, wspierając się na nim, po czym bez ostrzeżenia go pocałował. Medyk z wrażenia odsunął się, zrywając ten gest, chciał odstawić kieliszek na stół, jednak ten spadł z krawędzi i rozbił się na podłodze.
- Co ty…?
- Ougai…
Ango wręcz szepnął, podkulił kolano na kanapę, by na niej klęknąć, po czym naparł na ramiona lekarza i powalił go całkiem, lądując od razu na jego torsie. Zaśmiał się, podsunął ku jego twarzy i na nowo złożył na niej rozkoszny pocałunek, pełen emocji, których gospodarz by nawet nie zakładał. Złapał okularnika za ramiona, początkowo chcąc go z siebie zepchnąć, jednak… Kontakt z nim okazywał się przyjemny, chociaż szkarłatnooki wciąż był pod wpływem sporego zaskoczenia. Sakaguchi był strasznie zachłanny i dziwnie spragniony jego bliskości. Starszy z mężczyzn zaczął w końcu odwzajemniać te pocałunki, przymknął oczy i ułożył dłonie na bokach chudego urzędnika. Ta chwila była dziwna. Nie była zła, Ougai nie czuł zniesmaczenia jego osobą. Nigdy też ten mężczyzna nie pociągał go aż tak, aby teraz obudziła się w nim jakaś euforia, chociaż usta młodszego były miękkie i delikatne, dokładnie tak jak lubił. Medyk był natomiast okropnie zaskoczony tym, co się kryło w tym mężczyźnie, szczególnie iż to nie tylko pożądanie. Ten pocałunek był pełen głębszych uczuć, a on teraz dopiero był w stanie to dostrzec.
Przeniósł rękę na lico dyplomaty i zdjął mu okulary, co zwróciło uwagę samego ich właściciela, przymuszając go do zakończenia pocałunku. Dwudziestoośmiolatek spojrzał, gdzie jest odkładana jego własność, potem wrócił do gospodarza, patrząc. Ale to, jak patrzył, było wręcz hipnotyzujące.
- Nie lubię ich - wytłumaczył się szkarłatnooki, starając się odwrócić jego uwagę w delikatny sposób - Strasznie psują ci aparycję.
Ango wsparł się o oparcie kanapy i usiadł okrakiem na biodrach drugiego mężczyzny, dłonią zaś zaczął wodzić okręgi po jego klatce piersiowej. Oddychał płytko, pożerał go spojrzeniem, wyglądał wręcz jak nie on. Gospodarz chwilowo położył dłonie na jego kolanach, zastanawiając się czy go odepchnąć. Chłopak przyblokował mu kieszeń, gdzie on kontrolnie trzymał skalpele, ale Mori wątpił, by zrobił to celowo. Jednak przez to czuł się bezbronny, jeszcze przez ten zaskakująco pewny siebie wzrok Sakaguchiego. Dziwna i dość niekomfortowa sytuacja.
- Ja też nie - mruknął w międzyczasie zielonooki, kontynuując small talk jakby nieświadomie. - Chciałbym nie mieć wady wzroku.
- Nie nosisz soczewek? - gospodarz podpytał tylko, podtrzymując durną rozmowę o niczym. Myślał. Potrzebował dobrych kilku chwil, by przetrawić, czego właśnie doznał i w konsekwencji czego się dowiedział, bo póki co bardzo mocno go to przerastało. A wątpił, by te chwile były mu dane.
- Nie przepadam za nimi. Przypominają mi o pracy w wywiadzie.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie, jak Sakaguchi szykował się zawsze do przeniknięcia do innej organizacji. Faktycznie, bardzo często wtedy nie nosił okularów. Zaraz jednak uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy drugi mężczyzna nieco sugestywnie się o niego otarł. Działało, Mori nie chciał do tego teraz doprowadzać, ale on chyba stawiał go przed faktem dokonanym.
- Podobno na pierwszym romantycznym spotkaniu nie powinno dochodzić do zbliżenia - lekarz rzucił formułką, którą kiedyś gdzieś wyczytał. Bo tak szczerze, to nie miał o tym pojęcia, błądził. Wszak nikt mu nigdy nie okazał wprost miłości. Co się wtedy robi? Jak to, u licha, działa?!
- Nie obchodzi mnie to - rzekł stanowczo Ango i na potwierdzenie swoich słów zaczął mu rozpinać koszulę. Ougai złapał go za nadgarstek od razu.
Młody mężczyzna wyraźnie się wkurzył, co znowu zaskoczyło gospodarza. Wyrwał mu rękę z uchwytu i położył dość silnie obie ręce na jego ramionach, na powrót przyszpilając go do kanapy. Mafioso czuł, że serce łomocze mu jak szalone, czego nie przeżywał od wielu lat.
- Czemu – warknął. - Czemu to robisz?!
Mori zmarszczył brwi na to absurdalne pytanie.
- Ja ci teraz coś robię? - zakpił z niego. Co jak co, on był w tej sytuacji wręcz bierny. Poczuł jednak, jak dłonie Sakaguchiego zaciskają się na jego ramionach, szczęśliwie chłopak nie miał dość siły, by to bardzo zabolało.
- Nie mów mi, że to nie miało do tego prowadzić – odpowiedział młodszy, wciąż tryskając skrajnymi emocjami. Oblał się jednak rumieńcem. - Rankiem… mnie rozgrzałeś, najpierw częściowo, potem w zupełności i jak gdyby nigdy nic zostawiłeś. A teraz… Po tylu miesiącach czekania, patrzenia na ciebie przez szybkę Teraz, kiedy wprost mi powiedziałeś, że zostajemy sami, kiedy zaczęło się coś dziać, to ty jak gdyby nigdy nic chcesz mi powiedzieć „nie"?! Zostawisz mnie, znowu?
O czym on… Mori nie zrozumiał przynajmniej połowy tej wypowiedzi, ale definitywnie potrzebowali o tym porządnie porozmawiać. Nim jednak rozważył którą kwestię poruszyć najpierw, młodszy mężczyzna wpił mu się w usta ponownie, tym razem wpychając swój język pomiędzy wargi. Ougai z cichym stękiem przyjął ten gest i odwzajemnił namiętnie, wyrzucając większość myśli z głowy. Ta rozmowa może odbyć się później, on sam już czuł, że szybko się nie uspokoi. Młodzieniec był wyjątkowo ostro napalony, sam medyk też był nieco wygłodniały ludzkiego ciała, sytuacja wydawała się jasna. Odchylił głowę, chcąc zaczerpnąć nieco powietrza i przerwać pocałunek, udało mu się. Ango chwilowo zszedł ustami niżej, całując go po szyi rozkosznie, na co szkarłatnooki uśmiechnął się z cichym westchnieniem.
- Więc to było takie spojrzenie wtedy… jak skomplementowałem twoje perfumy? - mruknął, powracając w myślach do tamtych niemal sarnich oczu. Tym razem w odpowiedzi to młodzieniec cicho westchnął, przyjemnie owiewając mu skórę na szyi. Otarł się o niego po raz kolejny, wywołując kolejny impuls podniecenia, którego Ougai już nie był w stanie ukrywać. Sakaguchi poczerwieniał nieco mocniej, zapewne czując efekt swoich ruchów pocierający o jego pośladki.
- Żebyś wiedział, co się wtedy ze mną działo… - mruknął, odwracając chwilowo wzrok i przerywając czynność. Sięgnął sobie po butelkę whiskey i napełnił szklankę, by zaraz ją osuszyć, jakby w akcie desperacji.
- Tak..? Więc wówczas chciałeś bym… co wtedy uczynił? - szkarłatnooki rzucił kolejną zaczepką, uśmiechając się coraz szerzej. Dyplomata spojrzał mu głęboko w oczy, oddychając dokładnie tak, jak tylko mógł człowiek w jego stanie pobudzenia.
- Żebyś się na mnie rzucił - wyznał bez cienia wstydu - i pokazał mi, jakim mężczyzną potrafisz być. Gorącym, władczym, pełn…
- Ah tak..?
Ougai wyszczerzył się perfidnie, nie dając mu dokończyć tych rozkosznych epitetów, złapał go za ubranie i w dwóch silnych ruchach przerzucił go pod siebie, samemu znajdując się już nad nim.
- W ten sposób? - zapytał, choć nie dał mu szansy na odpowiedź, teraz on pocałował go namiętnie i żywo, przytrzymując pod sobą. Ku jego satysfakcji Ango momentalnie zaczął odpowiadać. Teraz to Mori nie zamierzał dać mu spokoju.
- O tak… - rzucił szeptem gdzieś między tymi pocałunkami. Wplótł mu dłoń we włosy, być może myśląc, że tym go przytrzyma przy sobie.
Drugą rękę czterdziestolatek poczuł na swoich plecach, chociaż spodziewał się, że to zaraz się zmieni. Prowokacyjnie przejechał mu opuszkami palców po chuderlawym torsie, ten mężczyzna drżał, a jego to strasznie podniecało. Miał jednak resztki zdrowego rozsądku, stąd zakończył ten pocałunek na tym etapie.
- Ale… nie tutaj - zarządził i zaczął się podnosić. Leżący złapał go za koszulę i ściągnął na powrót.
- Tutaj - sapnął, patrząc mu w oczy. - Tu i teraz, Ougai…
Wzrok zielonych oczu był iście pełen desperacji, pełen wręcz manii i skupiał się tylko i wyłącznie na osobie gospodarza. Jego głos znacznie się obniżył, wskazując na śmiertelną powagę, a ton nie tolerował sprzeciwu.
- Weź. Mnie.
Szkarłatnooki początkowo aż nie wiedział jak zareagować na to żądanie. Uśmiechnął się pobłażliwie i oparł dłoń tuż koło jego głowy, kiziając pieszczotliwie chłopaka po włosach. Absolutnie nie przejął się jego bezpardonowym głosem.
- Skarbie… jeśli tak ładnie prosisz, zerżnę cię jak najtańszą dziwkę - wypowiedział mu słodko, patrząc prosto w oczy. Jednak zaraz nieco spoważniał - Ale nie tu, nie przy relatywnie uczęszczanym korytarzu, a tym bardziej, przy otwartych drzwiach. Do sypialni, Ango. Już!
Podniósł się i podniósł też jego, choć Sakaguchi nie wyglądał na zadowolonego z tego obrotu spraw. Wynagrodzi mu to, miał już pierwsze plany, co z nim zrobi. Mori poprawił jeszcze układ ubrań, tak, by nikt nie zauważył u niego podniecenia, po czym wyciągnął przyszłego kochanka we właściwym kierunku. Zastanawiało go, czy ktokolwiek w mafii byłby w stanie zwrócić mu uwagę na to, że uprawiał seks prawie że w przypadkowym miejscu. Wątpił, ale nie chciał sprawdzać.
Takiemu obrotowi spraw dawał wcześniej jakieś pięć procent szans. A jednak, tak się stało i nie zamierzał protestować.
