Ścieżka była ciemna i pusta, po obu jej stronach wznosił się wysoki żywopłot. Czy prowadziła do Malfoy Manor? Z początku tak mu się wydawało, ale szybko zwątpił. Nie zgadzał się zapach. Słodki, owocowy – taki, którego nie da się opisać inaczej niż... Guma balonowa. Wkrótce dołączyły do niego inne: wilgotna trwa, muliste wodorosty, rozdeptane błoto. Doszedł do samego końca drogi kierowany wspomnieniem jak kompasem i dotarł prosto na brzeg brzydkiej, brudnej rzeki w Cokeworth. Kątem oka pochwycił ruch, natychmiast odwrócił się w tamtą stronę.

Na brzegu rzeki stała dziewczynka ruda jak marchewka.

Severus wstrzymał oddech, ale niepotrzebnie się bał. Nie zwróciła na niego uwagi, jak zawsze. Poderwała się do biegu i zniknęła w przybrzeżnych krzakach. Słyszał, jak dookoła szumią szuwary, leniwie rechoczą żaby, a wiatr niesie ciężki smród przemysłowego miasteczka.

Lily, nie rób tego.
Mama mówiła, że ci nie wolno.
Jesteś czarownicą, a ja jestem czarodziejem.

Nie myślał o tym wiele, instynktownie ruszył za nią. Neonowe włosy migotały tu czy tam między gałęziami, z czasem stawały się coraz ciemniejsze i dłuższe. I śmiech Lily, on też się zmieniał. Stawał się głębszy, miększy, bardziej zalotny. Śmiech zakochanej kobiety.

Niestety nieprzeznaczony dla jego uszu.

Przepraszam.
Nie chciałem nazwać cię szlamą.
Nie… wysłuchaj mnie, ja nie chciałem...

Nadal było słychać kroki. Ktoś szedł, ktoś biegł, ktoś wołał. Severus podążał za tym odgłosem, aż dotarł na szczyt wysokiego wzgórza. Wiatr wył wokół niego, brutalnie szarpał za szaty, jakby chciał go za coś ukarać. W powietrzu świsnął strumień białego światła.

Nie zabijaj mnie.
On myśli, że chodzi o jej syna.
Jej synek żyje. Ma jej oczy, dokładnie takie same.

Na omiatanym dzikim wichrem wzgórzu powinien stać Albus Dumbledore, ale zamiast niego była tam kobieta. Długie, rude włosy wznosiły się wokół niej jak fala. Lily? Nie, kolor się nie zgadzał. Te włosy bardziej przypominały płomień. Ogniste jak jej charakter. Ona nie dałaby się łatwo zabić. Nie tak, jak Lily… Porzucona niczym zepsuta marionetka obok dziecięcego łóżeczka.

Odwróciła się do niego.

Jej oczy były zielone jak trawa na wiosnę.

Odwróciła się do niego.

Jej oczy były szare jak burzowe niebo.

Severusie.

Dwie kobiety.

Ta, którą zgubił.

Ta, która go odnalazła.

Bo ktoś go znalazł, gdy ranny i obolały przedzierał się przez Zakazany Las. Czołgał się na klęczkach, próbując dotrzeć do Hogwartu, do swojej kwatery i niezbędnych eliksirów. Nie miał wiele czasu. Wściekły z powodu kolejnej porażki Czarny Pan nie miał litości. Tyle Severus pamiętał, reszta rozpływała się w mroku.

Severusie.

Stojąca przed nim ruda kobieta uśmiechnęła się. Nie widział wiele poza tym uśmiechem, bo wokół było ciemno, tak ciemno, że mrok skrywał połowę jej twarzy. Klęczał przed nią i nie mógł się podnieść. Musiała o tym wiedzieć, bo podeszła bliżej. Pochyliła się nad nim, wyciągając rękę. Gdy podniósł wzrok, zobaczył, że cała jej twarz zalana jest krwią.

Severusie!


– Severusie!

Usłyszał swoje imię wyraźniej, głos dochodził z bardzo bliska.

Choć przyszło mu to z wielkim trudem, w końcu zdołał otworzyć oczy. Było ciepło i przyjemnie. Znajdował się w swoim własnym łóżku, umyty, przebrany i owinięty w czystą pościel, a tuż obok niego siedziała Bella Brae. Czuł jej chłodną dłoń na swoim czole.

– Czy czegoś jeszcze pani potrzebuje? – zapytał skrzat, który zapewne czaił się gdzieś za jej plecami z zapasem herbaty, gotowy spełnić kolejne polecenia.

– Nie, dziękuję. Możesz odejść.

Ciche pyknięcie zasygnalizowało, że zostali sami.

– Jak się czujesz, Severusie? – zapytała troskliwie Bella Brae. – Krzyczałeś przez sen.

Rozglądał się wokół błędnym wzrokiem. Ból dosłownie rozsadzał mu czaszkę, utrudniając łączenie wątków. Oczywiście rozpoznawał swoją własną sypialnię, nie było z nim aż tak źle, jednak za nic nie potrafił sobie przypomnieć, jak się tam znalazł.

– Ja… Nie pamiętam…

– Spokojnie. – Przysunęła się bliżej i odgarnęła z jego czoła spocone włosy. – Znalazłam cię w lesie.

Te cztery słowa zadziałały na niego niczym sole trzeźwiące.

– Byłaś w Zakazanym Lesie? Sama, w nocy?! Kazałem ci wracać do zamku! – Spróbował się podnieść, co naturalnie wywołało eksplozję oślepiającego bólu tuż za oczami. Bella Brae siłą przytrzymała go na miejscu. – Hogwart jest opuszczony, gdyby coś ci się stało…

– Nic mi się nie stało.

– Ale mogło.

– Kto by ci pomógł, gdybym cię posłuchała?

– To nie twoja rola!

– Masz rację, dlatego musiałam poprosić o wsparcie skrzatów. Tylko one mogą teleportować się wewnątrz zamku, a inny magiczny środek transportu zabrałby za dużo czasu i energii.

Brzmiała rozsądnie, praktycznie. Cichy głos niósł ukojenie. Panna Buchanan nie dała się wyprowadzić z równowagi jego krzykami, więc w końcu skapitulował.

– Dziękuję.

Bella Brae spokojnie poprawiała poduszki wokół jego głowy.

– Rozumiem, że było ciężko?

– Nie chcę o tym mówić.

– W porządku.

Ponownie spróbował usiąść. Poszło mu nieco lepiej, więc nie zaprotestowała. Szybko zrozumiał dlaczego: na szafce nocnej stały rzędem rozmaite eliksiry lecznicze, których prawdopodobnie miał użyć.

– Nie wiedziałam, co będzie potrzebne, nadal nie bardzo znam się na tutejszym lecznictwie. Na szczęście wiele różnych mikstur znajdowało się w twojej kwaterze.

– I tyle wystarczy.

Chciał sam sięgnąć po eliksiry, ale zawiodła go ręka. Musiał po kolei wskazywać Belli Brae, czego potrzebuje. Stary, sprawdzony zestaw utrzymujący go przy życiu od lat. Ale tym razem było naprawdę źle, Malfoyowie całkowicie spieprzyli sprawę. Potter już czekał na rzeź, a w jakiś sposób zdołał się wyślizgnąć. Dziecko szczęścia! Czarny Pan był wściekły, co dał im odczuć bardziej niż bardzo…

Bella Brae sama z siebie podsunęła mu jeszcze jedną buteleczkę. Eliksir Bezsennego Snu.

– Sen jest najlepszym lekarstwem – stwierdziła.

Gdy się uspokoił, pomogła mu się wygodnie ułożyć. Spoglądała na niego zmartwionym wzrokiem i bez uśmiechu. Martwiła się, to jasne. Złapał ją za rękę i chwilę przytrzymał.

– Dzisiaj nie chcę o tym mówić – powtórzył, czując, jak całe jego ciało przenika cudowne działanie uzdrawiających mikstur. Ból mijał, powieki powoli opadały. – Ale tak czy inaczej czeka nas poważna rozmowa, Bello.

– Dobrze, jak sobie życzysz.

Widząc, jak się uspokaja i zapada w uzdrawiający sen, panna Buchanan również odetchnęła z ulgą. Położyła się obok niego. Sama jeszcze długo nie mogła zasnąć, więc wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.


Święta wielkanocne w Hogwarcie nie okazały się tak radosne jak Boże Narodzenie. Severus ciągle był zajęty. Nie chodziło tylko o to, że od czasu akcji z Potterem Czarny Pan regularnie wzywał wszystkich swoich współpracowników, zmuszając ich do zarywania nocy. Dyrektor szkoły miał mnóstwo innych obowiązków. Zbliżał się koniec roku szkolnego, co wiązało się z całym mnóstwem nudnych spraw administracyjnych. Nie pomagał fakt, że ministerstwo pod nowym zarządem kulało i nic nie dało się tam załatwić na czas. Stało się również to, czego Severus od początku się obawiał – pojawiły się oficjalne rezygnacje uczniów. Pierwsza była Ginny Weasley. Rodzice dziewczyny przysłali pismo, w którym wyjaśniali, że córka nie wróci do szkoły z uwagi na zły stan zdrowia. Doskonały argument wykorzystany już wcześniej przy okazji ich syna, Ronalda. Snape mógł się założyć, że cała rodzina dawno przeniosła się do sprawdzonej kryjówki. Po wypadku z Potterem nie mogli dłużej ryzykować. Po Weasleyach pojawiły się kolejne listy. Pod wpływem świeżych opowieści swoich pociech rodzice podejmowali trudne decyzje i nie omieszkiwali podzielić się nimi z dyrektorem. Wśród dezerterów przeważali uczniowie z Gryffindoru i Pucholandu – bez niespodzianek.

Gdy Severus nie zajmował się sprawami szkoły, kłócił się z Dumbledore'em. Gdy uwolnił się od Dumbledore'a, przejmował go Lord Voldemort. I tak w kółko. Jedynym światełkiem w tunelu od wielu tygodni pozostawała Bella Brae. Przejmowała się, czekała na niego, pilnowała, żeby jadł, przyjmował leki i spał. A o dwunastej w południe zawsze pojawiała się w jego gabinecie z herbatą.

Severus odruchowo spojrzał na zegarek i wtedy z idealnym wyczuciem czasu rozległo się pukanie do drzwi.

– Można? – zapytała grzecznie panna Buchanan.

– Zapraszam, Bello.

Tuż za nią wsunęły się skrzaty z przygotowanym poczęstunkiem. Drobne kanapeczki, czekoladowe muffiny, świeże, sezonowe owoce.

– Coś nowego? – zapytała, zajmując miejsce naprzeciwko niego.

– Poniekąd… Jak tak dalej pójdzie, w Hogwarcie zostaną tylko dwa domy, w dodatku niezbyt licznie zamieszkane.

– To nie brzmi dobrze.

Severus wzruszył ramionami. Jak inaczej mógł to skomentować? Wiedział, że będzie paskudnie, w perspektywie nawet o wiele gorzej niż teraz, jednak nie miał nad tym kontroli.

– Profesorowie Carrow i Carrow wrócili do zamku – poinformowała go.

– Nie musisz ich tak nazywać.

– Nie, tak jest lepiej. Dzięki temu czuję pewien dystans… I nie muszę myśleć o nich źle.

Uśmiechnęła się, ale mimo to spuściła wzrok, wpatrując się uparcie w swoją filiżankę. Wrogość Alecto kosztowała ją wiele nerwów, Amycus był jeszcze gorszy. Severus poważnie się obawiał, że napięcie wzrośnie, gdy piekielne rodzeństwo poczuje się jeszcze bardziej bezkarne.

– Wrócili na specjalne polecenie Czarnego Pana – wyjaśnił. – Ochrona ma zostać znacząco wzmocniona z uwagi na… możliwość ataku.

– Na Hogwart?!

– Niestety.

– O tym chciałeś ze mną porozmawiać?

Severus nie odpowiedział, zagapił się w okno. Pogoda znów była wyjątkowo ładna jak na typowe, północnoszkockie warunki. Wiosenne słońce zalewało błonia, zachęcając do wyjścia z ponurych murów.

– Czy masz ochotę na spacer, Bello?

Uśmiechnęła się promiennie.

– Zawsze.

– Spotkajmy się za dwa kwadranse przy wyjściu. Muszę tylko coś dokończyć i będę wolny.

Panna Buchanan chętnie przystała na propozycje. Sama posprzątała, odsyłając naczynia do kuchni, po czym pożegnała się z nim i ruszyła do wyjścia. Właściwie była gotowa, musiała tylko zabrać z pokoju cieplejsze okrycie, tak na wszelki wypadek. Zbiegała przez piętra z piosenką na ustach, szczęśliwa i lekka… Dopiero niedaleko swojej kwatery pożałowała, że nie skorzystała z kominka.

– No proszę, panna Buchanan. Słusznie powiadają, że rude są najbardziej puszczalskie. – Alecto Carrow wyślizgnęła się niczym wąż z ciemnego kąta, zachodząc jej drogę. – Czym go otrułaś? Wrzosem czy innym badziewiem, hę?

Bella Brae nie miała czasu na słowne przepychanki.

– Przepraszam – powiedziała z godnością. – Chciałabym przejść.

Wyminęła Śmierciożerczynię i spokojnie ruszyła przed siebie. Alecto jednak nie odpuszczała. Odwróciła się za nią i krzyknęła:

– Ciesz się, póki możesz. Mężczyźni szybko zapominają o tych, które za szybko dają!

– A od niektórych nie chcą brać wcale.

Carrow nie wytrzymała zniewagi. Dogoniła przeciwniczkę i chwyciła za ramię. Zmrużyła oczy, a jej dłoń drgnęła, jakby sama pragnęła wymierzyć cios bezczelnej bibliotekarce. Ale wtedy panna Buchanan zrobiła coś nieoczekiwanego. Alecto poczuła, jak różdżka z idealnym wyczuciem wbija się w jej pokiereszowany bok.

– Z drogi – poleciła Bella Brae. – Mam powyżej uszu tych ataków i od teraz będę się bronić.

Alecto odsunęła się od niej, nadal z groźną, wyzywającą miną. Panna Buchanan o to nie dbała. Myślała tylko o kolejnym popołudniu, które będzie mogła spędzić z Severusem.


– Kocham wiosnę – zachwycała się Bella Brae jakiś czas później, wystawiając twarz do słońca i włosy na wiatr. – Może jeszcze jej nie widać, ale czuć w powietrzu. To zapach nowych możliwości, nie uważasz?

– Nie – odpowiedział ponuro.

– Jednak tak zupełnie szczerze, to wolę lato. Uwielbiam! To moja ulubiona pora roku. Właśnie wtedy kwitną…

– Dzwonki – dokończył za nią.

Nagrodziła go uśmiechem.

– Znasz się na eliksirach, na ziołach, na kwiatach… Czy jest cokolwiek, co nie należy do twojej specjalności, Severusie?

– Raczej nie.

Zaśmiała się. Powiew świeżej bryzy poniósł dalej jej śmiech i rozwiał długie loki. Belle Brae była szczęśliwa jak jeszcze nigdy w życiu, a to naturalnie budziło w niej lęk. Jeżeli tylko coś się zbyt dobrze układa, koniec zawsze nadchodzi zbyt szybko. Przekonywała się o tym wielokrotnie i nie miała ochoty ponownie odrabiać tej lekcji.

– Dzwoneczki – powtórzył w zamyśleniu Snape. – Nie widziałem ich ostatnio.

– Jak właśnie ustaliliśmy, pojawią się dopiero za kilka miesięcy.

– A kiedy je otrzymywałaś, Bello, czy byłaś absolutnie pewna źródła, z którego pochodziły?

– Tę zagadkę również już raz rozwiązałeś, Severusie – odezwała się o wiele poważniej niż jeszcze przed momentem. – O co ci chodzi?

Zatrzymał się, ona również. Niby spoglądał na jezioro, które okrążali spacerowym krokiem, ale tak naprawdę patrzył niewidzącym wzrokiem. Pomyślał o wszystkich swoich podejrzeniach, spróbował je uporządkować.

– Czy kiedykolwiek słyszałaś nazwę „Bluebell"...

– Owszem, tak właśnie nazywają się szkockie dzwoneczki.

– … odnoszącą się do człowieka? – dokończył pytanie, ignorując jej wtrącenie. – To może być imię, nazwisko, nazwa miejsca. Sam nie wiem.

Milczała.

Milczała odrobinę zbyt długo.

Jeszcze zanim w końcu odpowiedziała, Severus domyślił się, że panna Buchanan doskonale wie, o czym mówił. Miała to wyraźnie wypisane na swojej wymownej twarzy, w pustych oczach i na policzkach tak bladych, że delikatne piegi wyglądały jak plamy atramentu.

– Nie – szepnęła. – Nie znam nikogo takiego.

– Bello – naciskał – wydaje mi się, że…

Wstrząsnął nią nagły dreszcz. Objęła się ramionami.

– Zrobiło się chłodno, czyż nie? – Pomalowane ciemną szminką usta drżały, ale wcale nie z powodu zimna. – Powinniśmy wracać.

Gdy chciała zawrócić, przytrzymał ją za łokieć.

– To sprawa najwyższej wagi, Bello. Bluebell jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Potworem. Na miejscach zbrodni zawsze zostawia kwiaty. Szkockie dzwoneczki. Nie uwierzę, że to zwykły przypadek. Twój narzeczony…

– On nie żyje. Ile razy mam powtarzać?

Panna Buchanan była już tak blada, że niemal przezroczysta. Trzęsła się cała i ledwo mogła mówić. Budziła litość, ale czasami to za mało. Severus musiał wiedzieć więcej.

– Czy twój narzeczony kiedyś…

– Wracajmy do zamku, proszę – jęknęła błagalnie.

Poczuł, że powinien ją objąć, ale gdy spróbował wprowadzić tę myśl w czyn, odsunęła się od niego. Wyciągnęła przed siebie dłonie, chcąc utrzymać go na dystans. Niewiele z tego zrozumiał.

– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, Bello, i nie poruszałbym tego tematu, gdyby nie był naprawdę istotny. Interesuje mnie, w jakich okolicznościach zginął twój narzeczony.

– Mówiłam już…

– Potrzebuję więcej szczegółów.

Bella Brae sprawiała teraz wrażenie, jakby chciała zakryć uszy rękami. Za wszelką cenę go zagłuszyć, oderwać się od tej nieprzyjemnej konwersacji.

– To nieważne. Przeszłość nie ma znaczenia. Sam tak mówiłeś.

– Owszem ma, jeśli powraca, żeby cię zabić. Kim jest Bluebell?

– Nie wiem.

Odwróciła się, po czym ruszyła z powrotem w stronę zamku. Piękny dzień został zrujnowany, a przyjemny spacer zmienił się w tortury. Severus dogonił ją bez trudu. Ledwo trzymała się na nogach, lada moment mogła zemdleć. Podał jej ramię i przytrzymał. Oparła się o niego ciężko.

– Sekrety są niezdrowe, Bello.

– Ach, tak? Ile ty sam jeszcze ich przede mną skrywasz?

– Ostrzegałem, że nie wszystko mogę ci powiedzieć. Są sprawy, których nie zrozumiesz, oraz takie, które mogą się okazać potencjalnie niebezpieczne.

– Skąd pewność, że nie mam podobnego problemu? – skontrowała, nadal nie patrząc na niego i usiłując wyrwać się do przodu, chociaż nie miała na to dość sił. – Może ja również jestem niebezpieczna?

– Chcę ci pomóc. Wiem, że byłaś ścigana.

– Nie możesz.

– Przez kogo? – kontynuował przesłuchanie.

Tylko kręciła głową i praktycznie potykała się o własne stopy.

– Bello?

– Nie, nic nie wiem.

Dostali się z powrotem do zamku, a niedługo później znaleźli przed drzwiami do jej kwatery. Bella Brae trzęsła się tak bardzo, że nie zdołała sama ich otworzyć. Interweniował Severus i to on zamknął je za nimi. Panna Buchanan nie zdjęła płaszcza, tylko owinęła się nim ciaśniej i podeszła prosto do kominka. Na szczęście nie wygasł podczas ich nieobecności. Ogień stale podtrzymywały usłużne skrzaty, które opiekowały się wrażliwą kobietą od czasu jej choroby. Severus stanął tuż za jej plecami.

– Czy to jego się boisz? – zapytał, obejmując jej ramiona. Była roztrzęsiona i lodowata ze strachu.

– Nie zadawaj mi więcej pytań.

– Dlaczego?

Zaśmiała się. Nieco histerycznie, ale jednak. Kąciki jego ust lekko drgnęły, gdy uświadomił sobie, co zrobił.

Bella Brae odwróciła się i spojrzała na niego w napięciu. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, pogładziła materiał jego szerokiej peleryny, po czym sięgnęła do zapięcia.

– Bello…

– Cicho.

Stanęła na palcach i pocałowała go, chociaż się opierał. Nie o to mu chodziło, oczekiwał szczerej rozmowy. Wyjaśnienia wszystkich kwestii, które do tej pory pomijali. Chciał się wreszcie dowiedzieć, kim naprawdę była panna Buchanan i jakie demony ją ścigały.

– Co cię łączy z Bluebellem? – nie odpuszczał mimo jej zabiegów.

– Nic.

– Nie kłam, Bello.

– Mówię prawdę.

– Nie wierzę.

– To twój problem.

Odsunęła się od niego, jednak tylko na moment i na bardzo niewielką odległość. Zdjęła płaszcz i odrzuciła go beztrosko na bok. Następnie uwolniła się z sukienki, która spłynęła z niej miękko, układające się wokół stóp. Została jeszcze cienka, prześwitująca halka – niewielka przeszkoda w drodze do celu. Bella Brae podeszła do niego ponownie.

– Kiedyś będziemy musieli o tym porozmawiać – upierał się Severus.

– Nie dzisiaj.

– Muszę wiedzieć. Obiecałem, że ci pomogę.

Uparcie kręciła głową, przyciągając go do siebie.

– Jeżeli mnie znajdzie… Nikt mnie nie uratuje.

Nie miał siły się bronić, nie kiedy patrzyła na niego oczami pociemniałymi z pożądania. Zarzuciła mu ramiona na szyję i tak mocno wpiła się w jego usta, że nie dała mu dojść do słowa. Zupełnie jakby jutro miało nie nadejść.

– Kocham cię, Severusie – powiedziała miękko. – Jednak nie mogę udzielić ci odpowiedzi.

– Kim jest Bluebell?

– Nikim.

W tej chwili był skłonny się z nią zgodzić, nie myślał już rozsądnie. Gdy Bella Brae walczyła z jego guzikami, on płynnym ruchem zsunął z jej ramion cienką halkę. Przylgnęła do niego całym ciałem, gdy całował jej ramiona, szyję i dekolt. Cały świat przestawał istnieć za drzwiami kwatery panny Buchanan, chronionej niezliczonymi amuletami i Starą Magią.


Nie dało się ukryć, że sufit w sypialni Belli Brae był niezwykle atrakcyjnym obiektem do podziwiania, skoro samowolnie go przemalowała. Poprzednim razem Severusowi wydawało się, że widzi splątane celtyckie symbole… Teraz dekoracja bardziej przypominała świetliste gwiazdy. Może w między czasie się zmieniła, kto wie? Kreatywność lokatorki nie znała granic, miała też w szkole dość wolnego czasu na wprowadzanie w życie artystycznych projektów.

– To ukryte w Szkocji miejsce, o którym mówiłaś… – odezwał się i niemal natychmiast urwał.

– Mój rodzinny dom? – Bella Brae odwróciła się ku niemu, opierając policzek na dłoni.

– Tak. Uważam, że… Powinnaś tam wrócić, Bello.

Nie była zdziwiona jego słowami, raczej smutna i rozczarowana.

– A więc Alecto miała rację. Zamierzasz mnie odesłać.

– Nie mam wyjścia. Wojna wkracza w ostateczną fazę, nie chciałbym, żebyś znalazła się w samym jej środku.

Przymknęła oczy, nie mogą znieść jego poważnego wzroku.

– Zawsze toczy się jakaś wojna – rzuciła obojętnie.

– To nie to samo, musisz zdawać sobie sprawę z ryzyka.

Raz owca, zawsze owca. Chociaż myślał o niej znacznie lepiej niż kilka miesięcy temu, nadal uważał ją za niewiarygodnie wręcz naiwną. Słodka, niewinna panna Buchanan wychowana z dala od zła tego świata, mimo że przynajmniej raz zetknęła się z nim twarzą w twarz, wciąż nie chciała w nie uwierzyć. Nie miała najbielszego pojęcia, o czym mówiła i co się z tym wiązało. Jak zawsze.

– Twierdziłeś, że szkoła jest bezpieczna, Severusie.

– Być może się pomyliłem. Być może stało się to, zanim musiałem zejść nocą do głównej bramy, żeby wpuścić na teren Hogwartu Czarnego Pana. Myślisz, że miało to jakiś wpływ na zmianę moich poglądów?

Wspomnienie o Lordzie Voldemocie wreszcie strąciło jej klapki z oczu. Bella Brae poderwała się do pionu, Severus odruchowo podążył za jej przykładem. Usiadła na łóżku, patrząc na niego okrągłymi z przerażenia oczami.

– On… Był tutaj? Dlaczego?

– Nie raczył wyjaśnić. Ale prawdopodobnie miało to coś wspólnego z faktem, że jakiś czas później natrafiłem na zdewastowany grób Dumbledore'a. Płyta była potłuczona, a spod szczątków pomnika doskonale dawało się zauważyć…

Głos go zwiódł. Poczuł ramiona Belli Brae czule obejmujące go od tyłu. Zapach lawendy rzeczywiście działał kojąco na nerwy.

– Naprawiłem go – dodał cicho.

– Ten biedny czarodziej nie żyje… Czego jeszcze mógł od niego chcieć?

– Nie wiem, choć niestety się domyślam. Ale to niebezpieczna wiedza, dlatego na razie zatrzymam ją dla siebie.

Skinęła głową, nie dopytywała. Obejmowała go mocno, a on słyszał jej urywany, nerwowy oddech oraz przyspieszone bicie serca.

– Nie wyjadę – zdecydowała. – Nie zostawię cię tutaj. Ucieczka, o której wspomniałam… Myślałam o tym… dla nas. Razem. Sama nigdzie nie pojadę, Severusie. Nie chcę być sama.

– Nie mogę opuścić Hogwartu. Czarny Pan gromadzi wokół siebie oddziały, największy ich odsetek został skierowany do Hogsmeade. Będą obozować na granicy szkoły, tuż pod ręką. Wszystko rozegra się właśnie tutaj. A do pełni szczęścia na wolności pozostaje seryjny morderca.

Odwrócił się i ponownie znalazł z nią twarzą w twarz. Zobaczył w niej ten sam upór, którego nie udało mu się pokonać ostatnim razem.

– Kim jest Bluebell? – zapytał jak namolne echo.

– Nie wiem.

– Wystarczy drobna wskazówka, Bello. Dowiem się reszty.

Kręciła głową, coraz bardziej odsuwając się od niego. Przytrzymał ją za rękę. Zagryzała usta tak mocno, że nie zdziwiłby się, gdyby lada moment pociekła z nich krew.

– Bello, powiedz mi.

– Nie przejmuj się Bluebellem. – Uśmiechnęła się nieoczekiwanie, przechodząc na lekki, nieco upiorny ton. – Nie będzie dłużej sprawiał problemów. Czy nie stał się ostatnio mniej aktywny?

– Skąd wiesz?

Nadal się uśmiechała uśmiechem, który nie sięgał oczu, za to karykaturalnie wykrzywiał jej usta.

– Zawsze się uspokaja, gdy dostaje to, czego chce.

– A czego chce?

– Nic nie wiem.

Moment minął. Bella Brae spuściła głowę, zaciskając dłonie w pięści na kołdrze. Oddychała ciężko i kołysała się miarowo w tył i w przód, jakby chciała się uspokoić. Severus przyglądał się jej uważnie. Miał tak wiele pytań i czuł, że jest bardzo blisko uzyskania odpowiedzi. Gdyby tylko miał trochę więcej czasu… Ale nie. Mroczny Znak szarpnął znajomym bólem. Snape syknął, chwytając się za ramię. Bella Brae ocknęła się z letargu.

– Zostałeś wezwany? – zaniepokoiła się.

– Niestety.

Pozbierał szybko swoje rzeczy i ruszył w stronę kominka. Jednak zanim wyszedł, zawrócił, jakby o czymś sobie przypomniał. Pochylił się i pocałował ją w czubek pochylonej głowy. To było czułe, intymne, delikatne. Znacznie wspanialsze niż ich wszystkie wspólne noce, dlatego nic dziwnego, że Bella Brae poczuła znajomy ucisk w sercu. Była szczęśliwa, nawet jeśli dobrze wiedziała, że to wszystko zmierza do nieuniknionego końca.

– Dobrano, Bello.

– Dobranoc, kochany.

Poczekała, aż wyjdzie. Dopiero wtedy podniosła się z łóżka i zaczęła powoli ubierać. Wyciągnęła ze skrzyni czarną jak bezgwiezdna noc pelerynę i zarzuciła ją na ramiona. Wyhaftowane na brzegach symbole na moment zalśniły, aktywując wszyte zaklęcia, które pozwalały jej przemykać niepostrzeżenie w mroku. Zarzuciła kaptur na włosy splecione w ciasną koronę, po czym również opuściła zamek.


Wszystko ma swój początek i koniec.

I nic nikomu nie jest dane raz na zawsze.

Bluebell wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek, dlatego nigdy się nie przywiązywał. Robił swoje, odchodził i zapominał o wszystkim. Kiedyś to było proste, z czasem stawało się trudniejsze. Nie chciał brać tej ostatniej misji, wyjątkowo dręczyły go złe przeczucia. Dał się jednak przekonać – i to go ostatecznie zgubiło.

Kobieta była mugolką. Takie otrzymał informacje. Nic nieznaczącą, zwyczajną. Kolejnym celem do zlikwidowania. Nikt jednak nie wspomniał Bluebellowi o dziecku, które spało spokojnie w kołysce obok łóżka matki. Zorientował się, że tam jest, dopiero gdy cichutko zakwiliło.

Odziany w czarne szaty, niedostrzegalny w mroku nocy i cichy jak śmierć Bluebell przystanął. Zawahał się. Zawrócił w stronę kołyski. Dziecko wierciło się niespokojnie, młócąc piąstkami w powietrzu. Było okrągłe i pyzate. Może nie jakoś specjalnie urodziwe, ale kształtne. Zdrowe.

– Ciii.

Bluebell nie myślał o tym, co robi. Pochylił się nad łóżeczkiem i ręką w skórzanej rękawiczce dotknął miękkiego jak puch policzka. Przy okazji z kieszeni na jego piersi wysypało się kilka drobnych, błękitnych kwiatków. Kwitły dopiero w lecie, ale od czego jest magia?

Bluebell uśmiechnął się do siebie w ciemności.

I wtedy dostrzegł ruch… A może bardziej poczuł go swoimi wyostrzonymi zmysłami. Zobaczył, że z łóżka wpatruje się w niego jedno, szeroko otwarte i błyszczące oko. Kobieta już nie spała. Żadna matka nie powinna spać, gdy jej dziecko płacze. Udawała tylko, a jej ręka w tym czasie śmiało wędrowała pod poduszkę, zapewne w poszukiwaniu broni.

Bluebell spóźnił się zaledwie o sekundę, która wiele go kosztowała.

Cholerni słudzy Dziedzica, ich kłamliwe języki i uprzedzenia. Kobieta wcale nie była mugolką. W dłoni ściskała różdżkę i doskonale wiedziała, jak się nią posługiwać.


Severus spodziewał się czegoś znacznie gorszego, dlatego w sumie ucieszył się z kolejnej nudnej misji z Yaxleyem. Gadatliwy towarzysz jakoś przestał mu przeszkadzać, gdy pomyślał o alternatywie. Był gotowy wysłuchać całej serii anegdotek o pracy w ministerstwie, nie przeczuwał jednak, że dołączą do nich złośliwe przytyki na temat panny Buchanan. Gwiazdy świeciły jasno nad głowami dwójki Śmierciożerców, zapowiadając bardzo długą noc.

– Bibliotekarki nie powinny być takie ponętne, Snape. Należałoby tego prawnie zakazać.

– Zatem do roboty, Yaxley. Popraw trochę swoje statystyki.

– Już sobie wyobrażam, jak przepycham projekt takiej ustawy… W zasadzie – wyszczerzył się do kolegi niedwuznacznie – nawet mam ochotę to zrobić. Skąd ją wytrzasnąłeś, Snape?

– Została zatrudniona przed moją nominacją.

– A ty nie miałeś nic przeciwko temu, za to dogłębnie sprawdziłeś jej kompetencje?

– Odpuść, Yaxley. Jesteś gorszy niż Carrow.

– Fakt, co za typ! Gapi się na nią tak, że aż widać, jak go świerzbi w kroku. Na twoim miejscu postrzeliłbym go z jego własnej strzelby. Zresztą, słyszałem, że już ktoś to zrobił, hę? – Yaxley wymownie uniósł brwi.

– Nie ja. Carrow po prostu jest idiotą.

– Z tym się zgadzam.

Znudzeni ponad wszelkie pojęcie Śmierciożercy nie spodziewali się tej nocy dodatkowych atrakcji, gdy wtem obaj poczuli kolejne szarpnięcie mrocznego Znaku – na tyle silne, że omal nie wywołało automatycznej teleportacji. Od dawna nie czuli czegoś choćby zbliżonego do tego impulsu. Takie wezwanie oznaczało nakaz natychmiastowego przybycia.

– Nagły wypadek? – rzucił Yaxley niepewnie.

– Z pewnością zaraz się dowiemy.

Porzucili placówkę i sekundę później wylądowali niedaleko Malfoy Manor. Ruszyli zgodnie w górę dobrze znanej ścieżki, wzdłuż wysokiego żywopłotu. Cały dwór oświetlony był jasnym światłem, sprowadzeni naprędce Śmierciożercy uwijali się jak w ukropie. Klimatyczny akompaniament zapewniał jak zwykle odporny na zaklęcia ryk dziecka. Snape i Yaxley wędrowali wśród tego pandemonium, niemal co krok potrącani przez zajętych swoimi zadaniami towarzyszy. Nikt nie miał czasu na udzielanie wyjaśnień.

– Co tu się dzieje, do cholery? – klął Yaxley, który nie słynął z anielskiej cierpliwości. – Wojna czy co?

W końcu odpowiedź niemal spadła mu na głowę. Aportujący się za pomocą świstoklika Nott pojawił się z nicości tuż obok nich. Wpadł na Yaxleya, odbił się od niego i zatoczył nieprzytomnie. Severus wykazał się swoim legendarnym refleksem, gdy odruchowo złapał go za fraki i przytrzymał. Nott spojrzał na niego błędnym wzrokiem. Twarz i szaty miał umazane krwią.

– Jesteście – wydyszał. – Ekstra.

– Co tu się odwaliło? – powtórzył swoje pytanie Yaxley.

– Potter? – warknął groźnie Snape.

– Nie, nic z tych rzeczy. – Kręcił głową Nott, z trudem zbierając rozproszone myśli. – Kurwa, co za jatka. Nie macie pojęcia!

Severus ścisnął mocniej jego ramię, przywołując do porządku.

– Powoli i od początku.

Śmierciożerca musiał kilka razy odetchnąć, zanim mógł kontynuować.

– Bluebell.

– Kurwa, znowu?!

– Zamknij się, Yaxley – uciął Severus. – A ty mów.

– Zawalił sprawę – opowiadał Nott, oddychając ciężko i często robiąc przystanki. – Nie wiem, co dokładnie się wydarzyło. Standardowo zakradał się do kogoś, a ofiara chyba się zorientowała. Wywiązała się walka. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś takiego.

– To znaczy?

– Runęła cała ściana kamienicy. Prosto na ulicę, na pierwszy poranny autobus. Wszędzie leżą martwi mugole. Kawałki – ciężko przełknął ślinę – rozwleczone na kilkanaście metrów w obie strony. Nie ma komu posprzątać tego bałaganu. Czarny Pan szaleje.

– Szlag! – zaklął Yaxley. – To nie moja działka, niech Bluebell ogarnia własny burdel.

– Bluebell zniknął. Solidnie oberwał i zwiał – wyjaśnił blady jak ściana Nott. – Ale nawet nie to jest najgorsze.

– To co?! Co może być gorsze?

– Bluebell jest kobietą – rzucił Nott z idealnym wyczuciem dramatyzmu. – Spaliła swoją przykrywkę, wszyscy ją widzieli. Dlatego Czarny Pan jest tak wściekły. Snape, gdzie idziesz?

Severus nie słuchał. Nie przejmując się niczym ani nikim, odwrócił się na pięcie i po swoich śladach ruszył z powrotem w stronę granicy pola antyaportacyjnego. Słowa „Bluebell jest kobietą" szumiały mu w głowie z siłą tysiąca ech.

– Snape!

Zignorował krzyki, zignorował namolne pieczenie Mrocznego Znaku. Za wszelką cenę musiał znaleźć się w Hogwarcie. Natychmiast.

She'll let you take her home
It whets her appetite
She'll lay you on a throne
She got Bette Davis eyes
She'll take a tumble on you
Roll you like you were dice
Until you come out blue
She's got Bette Davis eyes*


* "Bette Davis Eyes" by Kim Carnes