Pośród ciemnej nocy Severus wędrował pustym korytarzem w lochach Hogwartu. Jeszcze nigdy nie pokonał tak szybko dystansu między Zakazanym Lasem a zamkiem. Unosił się jak na skrzydłach, a obszerna peleryna falowała wokół niego niczym czarna aura. Dyrektor pędził na spotkanie przeznaczenia, dobrze wiedząc, co zastanie za drzwiami kwatery.
Była tam. Czekała na niego w jego prywatnych pokojach. Siedziała na fotelu przy kominku, mocno zaciskając dłonie na oparciach i tylko dzięki temu jakoś utrzymując się w pionie. Miała na sobie obcisły kombinezon w kolorze głębokiej czerni. Ciemniejsze plamy na materiale nie pozostawiały wątpliwości: całe ubranie było z góry do dołu zbryzgane krwią. Krew ciekła również spod prozaicznego opatrunku, który zakrywał połowę jej twarzy. Głowa co chwilę bezsilnie opadała na bok, a włosy – rozczochrane i brudne – zwieszały się niemal do podłogi, na której szerokim wachlarzem rozkładała się jej imponująca peleryna z szerokim kapturem.
Severus przyglądał się jej przez chwilę w ponurym milczeniu. Miała twarz Belli Brae, ale to już nie była ona. Bella Brae odeszła na zawsze tej koszmarnej nocy.
– Nie możesz się tutaj ukrywać – zakomunikował, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko niej. – Nie zapewnię ci schronienia przed Czarnym Panem. Jednak jeżeli w swej łaskawości zapyta mnie o zdanie, będę optować za drugą szansą, nie anihilacją.
Z trudem ocknęła się z letargu. Otworzyła jedyne zdrowe oko – zaczerwienione i zamglone, ale przytomne – i spojrzała na niego uważnie.
– Dziedzic nie odbierze mi życia. Od dawna należy do niego.
– To smutne.
– Ale prawdziwe. Spodziewałeś się mnie?
– Nie – odpowiedział szczerze. – Najpierw pomyślałem o Alecto.
Odchyliła głowę do tyłu. Chciała się roześmiać, jednak zakrztusiła się krwią spływającą po jej twarzy.
– Byłaby zachwycona. Szkoda, że to dla niej za wysokie progi. Potrzeba oszusta, żeby oszukać oszusta, Severusie – wymówiła jego imię miękko i z czułością, tak samo jak zawsze.
Nie mógł teraz o tym myśleć. I nie mógł jej dłużej nazywać „Bellą". Nie miał pojęcia, jak powinien się do niej zwracać.
– A zatem – odezwał się ponownie – za każdym razem, gdy spotykaliśmy się w lesie…
– Wracaliśmy z tej samej imprezy – potwierdziła jego przypuszczenia. – Za pierwszym razem wpadłam w panikę. To była jedyna rzecz, której nie wzięłam pod uwagę. Z tobą i Carrowami zrobiło się tam tłoczno. Na szczęście szybko myślę.
– Zrzuciłaś szaty i wskoczyłaś do jeziora.
– Bywałam kreatywna. Roznegliżowana kobieta skutecznie odwraca uwagę mężczyzny, zwłaszcza takiego, który długo pozbawiony był towarzystwa. Mam też wyjątkową pelerynę. Nie niewidkę, one są zbyt zawodne. Osobiście wplotłam zaklęcia w szwy. Mogę przygotować taką dla ciebie, jeśli sobie życzysz. Zwykle wolałam jednak wcale się nie ukrywać. Polubiłam nasze spotkania.
Severus wbrew woli przypomniał sobie te wszystkie momenty, gdy pośród aksamitnej leśnej ciemności natykał się na Bellę Brae oświetloną światłem gwiazd i księżyca. Gdy udawała zaskoczenie. Gdy czaiła się na niego, przekonująco symulując przerażenie. Gdy ją całował chwilę po tym, jak zapewne pozbyła się zakrwawionych szmat po kolejnej nocy na łowach z rozkazu Czarnego Pana. Musiał siłą wyrzucić te obrazy z głowy.
Uśmiechała się, jakby doskonale wiedziała, o czym właśnie pomyślał.
– Co się stało z prawdziwą bibliotekarką? – zmienił temat.
– Zmarła tragicznie. Potworny wypadek – bezczelnie posłużyła się tym samym kłamstwem, którego wielokrotnie używał w odniesieniu do śmierci Dumbledore'a.
– Bzdura – zauważył przytomnie. – Tutejsi nauczyciele znali Bellę Brae, widzieli ją. Nie tylko w czasach szkolnych, bo ludzie się zmieniają, ale także rok temu, gdy starała się o posadę. Nie mogłabyś jej łatwo zastąpić. Nie stosujesz żadnego ze znanych mi uroków zmieniających wygląd ani nie używasz eliksiru wielosokowego. Drugi raz nie dałbym się na to nabrać.
– A co najważniejsze, żaden eliksir nie działa tak długo – pociągnęła jego błyskotliwą analizę dalej. – Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, Severusie. Widziałeś mnie całą – zaczęła się śmiać, po czym osunęła się na fotelu. Słabość, z którą uparcie walczyła, ogarniała ją falami, a krew bez przerwy się sączyła.
– Więc jak? – zapytał wprost.
– Przecież nie zabiłam jej wczoraj, panie dyrektorze. Pomyśl.
Rozważał to już wcześniej, tylko nie chciał uwierzyć.
– Wyjaśnij – nalegał.
Wyprostowała się z trudem, ale i dobrze mu znanym uporem.
– To ja uczęszczałam do Hogwartu, to ja zdobywałam znakomite oceny z zaklęć i zielarstwa, i to ja śpiewająco zdałam owutemy. Potrzebowałam świeżej tożsamości, a zbudowanie idealnej przykrywki zajmuje lata. Powinieneś o tym wiedzieć.
Wiedział. Dlatego poczuł zimny prąd biegnący wzdłuż kręgosłupa.
– Zatem Buchananom nie udało się wrócić do domu?
– Nie.
Wyraz jej twarzy nagle się zmienił. Spłynęła z niej nienaturalna, upiorna radość. Stała się zgorzkniała i zła. Bardzo odległa.
– Nie mogłam pójść do szkoły pod własnym nazwiskiem – kontynuowała. – Nie masz pojęcia, w jakim podłym miejscu się urodziłam. W wysokich górach wszystko jest inaczej. Mój ojciec nie uznawał systemowej edukacji. W ogóle niczego nie uznawał. Nie miałam dokumentów, oficjalnie nawet nie istniałam, dopóki Dziedzic mnie nie znalazł. Jako jedyny dostrzegł we mnie potencjał. Przyszedł do nas pewnego dnia i powiedział, że jest taka rodzina. Wracają do czarodziejskiego świata po bardzo długiej przerwie i mają córkę w zbliżonym do mnie wieku, która wkrótce ma rozpocząć naukę w Hogwarcie. Jeśli chcę… Jeśli tylko mam dość odwagi…
Spojrzała prosto na niego szarym, przenikliwym okiem Belli Brae.
– Jeśli chcę, mogę być nią.
– Panną Buchanan?
– Dokładnie. Czekaliśmy na nich w ich domu, nie mieli praktycznie żadnej ochrony. Dziedzic wskazał mi Bellę… Byłyśmy bardzo podobne. Zrobiłam, co musiałam. Dziedzic był ze mnie zadowolony. Kazał mi też zebrać jej wspomnienia, a potem je zniszczyć, ale… Nie posłuchałam. Byłam ciekawa, dlaczego to takie ważne… No i potrzebowałam ich. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaka to potężna broń, bo sama Bella… Och, była taka nijaka! Dziewczynka z Londynu. Wyrzekła się swojego dziedzictwa, nie miała nawet akcentu. Ja tak. Dlatego postanowiłam, że przez wakacje Bella Brae nawróci się na właściwą ścieżkę i zostanie patriotką.
Zamilkła, oddychając ciężko. Zmęczyła się. Walcząc z ogarniającą ją słabością, wędrowała wzrokiem po pokoju Severusa. Spojrzała na łapacze snów i na księgę ballad, którą u niego zostawiła. Snape również myślał intensywnie o postaci, jaką dla siebie stworzyła.
Romantyczna bibliotekarka. Wrażliwa artystka. Naiwna owca.
Perfekcyjne kłamstwo.
– A Buchananowie? – zapytał. – Oni również nie żyją?
– O nie. Ojciec nie pozwoliłby mi odejść, gdyby nie otrzymał kogoś w zamian. Są bardzo szczęśliwi tam, gdzie się znaleźli. Pusta głowa i brak wspomnień to najlepsza gwarancja szczęścia w tym życiu, nie uważasz? Nadal wypadają nasze owce, a ja w razie potrzeby mogę ich używać jako rodziców. „Biedni ludzie, ta cała nauka pomieszała im w umysłach" – zmieniła głos, recytując smutną regułkę zatroskanej córki. – „Straszna tragedia, ale opiekuję się nimi i znoszę swój los jak święta".
Odpływała coraz bardziej, trudno jej było się skupić. Słabła z powodu upływu krwi, ale wciąż siedziała przed nim wyprostowana. Dumna z siebie. To dobrze, Severus nie zakończył jeszcze przesłuchania.
– A we wrześniu wyjechałaś do szkoły, jakby nic się nie stało?
– Tak. Wiele poświęciłam, aby móc to zrobić.
– Szósty rok… Miałaś szesnaście lat?
– Piętnaście. Jestem nieco młodsza od Belli. Mogłam całe dnie spędzać w bibliotece lub w cieplarni. Uwielbiałam to. Nigdy wcześniej ani później nie byłam tak szczęśliwa. No, może teraz. Podczas całego roku z tobą, Severusie.
– Czy to Czarny Pan ponownie przysłał cię do Hogwartu?
– Oczywiście. Wszystko, co robię, wykonuję na polecenie Dziedzica. Potrzebowałam dobrej kryjówki, Bluebell już wcześniej działał w absolutnej tajemnicy. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Zresztą, pojawiły się też pewne dodatkowe okoliczności. – Spojrzała na niego bystro.
– Miałaś mnie szpiegować?
– Quis custodiet ipsos custodes?* – zaśmiała się. – Dziedzic zapowiedział, że w Hogwarcie zajdą wielkie zmiany i że ktoś będzie musiał dopilnować spraw, dlatego postarałam się o posadę. Po śmierci Dumbledore'a domyśliłam się, o co mu chodziło.
– Przecież wysłał za mną Carrowów.
– Za mało. Alecto i Amycus to półgłówki. Nie są godnymi ciebie przeciwnikami, Severusie. Nie rozumieją nic z tego, co robisz. Nie mają pojęcia, że jesteś i zawsze byłeś chłopcem Dumbledore'a.
Zesztywniał. Nie wiedział, jak powinien zareagować na jej słowa, bo jeśli naprawdę była tym, za kogo się podawała, to w tym momencie wszystko zostało bezpowrotnie stracone. Zachował czujność, ważąc każde słowo.
– Co masz na myśli?
Zamglone oko półprzytomnej kobiety niemrawo wędrowało po suficie, jakby nie mogła się trwale na niczym skupić.
– Nawet Dziedzic niczego nie podejrzewa. Odkąd zamordowałeś Dumbledore'a, ufa ci bezgranicznie. Dla niego śmierć jest największą krzywdą, jaką jeden człowiek może wyrządzić drugiemu. Przerywa wszelkie związki. On nie rozumie, że śmierć może być również wyzwoleniem, miłosiernym uczynkiem. Nie tak, jak my.
– Co zamierzasz uczynić z tą wiedzą? Szantażować mnie?
Jej twarz ponownie się zmieniła, jakby spadła z niej ciężka maska. Rysy złagodniały i gdyby tylko chciał, mógłby zobaczyć w niej uroczą, niewinną Bellą Brae.
– Nigdy nie zdradziłam Dziedzicowi żadnego z twoich sekretów. Nie powiedziałam mu, że zostaliśmy kochankami. Zrobiła to Alecto, gdy tylko się dowiedziała.
– Co na to Czarny Pan?
– Cieszył się, że wszystko idzie zgodnie z planem, a dyrektor spędza mnóstwo czasu z bibliotekarką.
– Ja odczułem to inaczej.
– Dziedzic musi zachowywać pozory. Ja również dostałam za swoje. Ale gdy skonfrontował ze mną rewelacje Alecto, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że o niczym mu nie powiedziałam, bo nie uznałam tego za ważne. Wykorzystałam to jako środek do zdobycia twojej przychylności. Dziedzic to zrozumiał, przecież z nim postąpiłam tak samo. Zrobiłabym wszystko, żeby uzyskać swój bilet do Hogwartu. Fakt, że wtedy był jeszcze człowiekiem i bardzo przystojnym mężczyzną. Nie tą jaszczurką, w którą się zmienił.
Jej głos powoli wygasał. Walczyła, żeby nie zemdleć. Była nieprawdopodobnie silna, choć znajdowała się już na granicy wytrzymałości. Severus również milczał, śledząc ją czujnym spojrzeniem. Zastanawiał się, czy powinien odkryć karty… W końcu doszedł do wniosku, że ukrywanie czegokolwiek nie ma sensu. Było na to o wiele za późno.
– Wszystko pięknie, panno Buchanan – zaczął kpiąco, a ona skrzywiła się na dźwięk swojego pożyczonego nazwiska. – Z jednym wyjątkiem. Bo ja wiem, że Bluebell jest, a przynajmniej kiedyś był, mężczyzną. To nie młody Black go widział, tylko ja, i to ja rozpuściłem później plotki. W czasie Pierwszej Wojny często bywałem posłańcem i nieświadomie nadziałem się na Bluebella podczas jednej z akcji. I to na pewno nie byłaś ty.
Z trudem poprawiła się na fotelu. Uniosła rękę, złapała się za bok głowy i jęknęła boleśnie. Spod opatrunku pociekło jeszcze więcej krwi.
– Ktoś powinien to obejrzeć – stwierdził Snape, po raz pierwszy z cieniem troski w głosie. – Możesz stracić oko.
– Za późno. Nic tam nie zostało.
– Zatem? – Severus skrzyżował ramiona na piersi. – Jak to się stało? Kim naprawdę jest Bluebell?
Przez jej usta przebiegł przewrotny uśmiech.
– Był moim mężem. I kuzynem, bo na dalekiej Północy sprawy często się komplikują. Gdy po swoim zmartwychwstaniu Dziedzic postanowił go odszukać, gorzko się rozczarował. Ainsley już nie żył.
– Pech.
– Wówczas Dziedzic złożył mi interesującą propozycję. Zasugerował, żebym zastąpiła męża na zwolnionym stanowisku.
Gdy o tym mówiła, była całkowicie spokojna. Opanowana. Nigdy wcześniej jej takiej nie widział. Niemal pogodna, choć bardzo blada. W ciemnym pokoju zdawała się się jaśnieć jakimś nieziemskim blaskiem.
– Zgodziłaś się?
– Naturalnie. To wielki honor dla rodziny, nie powinien przypaść nikomu innemu. No i było to sprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że to ja go zabiłam.
Zmusiła się, żeby spojrzeć prosto w oczy Severusa.
– Podcięłam mu gardło tak głęboko, że jego głowa prawie odpadła. Zasłużył na wszystko.
Z wysiłkiem podniosła się z fotela, Severus odruchowo zrobił to samo. Nie wiedział, czego się spodziewać. Czy zamierzała go zaatakować? Szczerze w to wątpił. Była za słaba, ledwo żywa. Nawet niezniszczalny Bluebell nie zniósłby takich ran. Zbliżyła się do niego, po czym padła w jego ramiona i pocałowała namiętnie.
– Kocham cię, Severusie – wyznała po raz kolejny. – Moje uczucia od początku były prawdziwe. Nie potrafiłabym ich udawać.
Powinien ją odtrącić, ale za długo zwlekał. Przegapił moment, w którym takie działanie byłoby jeszcze przekonujące.
– Lubiłam być Bellą Brae – wydyszała. – Uwielbiałam sposób, w jaki patrzyłeś na nią… na mnie… Taka niewinna…
Głos ją zawiódł, słowa zlały się w niewyraźny bełkot. Przekroczyła ostateczną granicę wytrzymałości organizmu. Nogi się pod nią załamały, była zimna i niemal przezroczysta. Musiała stracić mnóstwo krwi, jednak była taka uparta. Była Bluebellem, największym psychopatą, jakiego widział czarodziejski świat… Ale nawet ona musiała w końcu stracić przytomność.
Severus wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Nieprzytomną ułożył na łóżku. Nie zdziwił się, gdy po chwili na pościeli zaczęły rozkwitać czerwone plamy. Widział je już wcześniej na fotelu, na podłodze, na sobie. Czy powinien kogoś wezwać? To nie były obrażenia, z którymi poradziłaby sobie Pomfrey. Zresztą, i tak była nieobecna z powodu trwających ferii. Co z magomedykami Śmierciożerców? Pomogliby czy od razu donieśli Czarnemu Panu? Severus nie wiedział, czy Bluebell naprawdę mogła liczyć na łaskę wybaczenia, czy tylko się łudziła. Nadal bardziej realne wydawało mu się to, że Lord Voldemort każe ją dobić.
Idiotka! Kretynka! Owca, która okazała się wilkiem w przebraniu!
Jeżeli tego chciał, musiał leczyć ją sam.
Oko było w najgorszym stanie, więc tym zajął się najpierw. Gdy rozwinął bandaż, przekonał się, że rzeczywiście nie ma czego ratować. Oczodół był pusty, poszarpany na brzegach i zalany mieszaniną krwi z ropą. Severus musiał jak najszybciej zatamować krwawienie i oczyścić ranę. Rozesłał skrzaty na cztery strony świata: do swojej pracowni, do gabinetu, do skrzydła szpitalnego i na Spinner's End. Miał w zborach wszystko, czego potrzebował, a nawet znacznie więcej. Mimo że nie był magomedykiem, opatrywał samego siebie dostatecznie często, aby się na tym znać. Założył na jej oko nowy, profesjonalny opatrunek, po czym zajął się resztą.
Nie bez problemów wydostał ją z ciasnego kostiumu seryjnej morderczyni. Musiał walczyć z haftkami, zatrzaskami i wiązaniami, które trzymały wszystko na miejscu, zapewniając jednocześnie ochronę i swobodę ruchów. Nie wątpił, że uszyła wszystko sama, czegoś takiego z pewnością nie dało się kupić. W końcu stracił cierpliwość i zdarł albo pociął resztę. Ze skrytki w ubraniu wypadła jej prawdziwa różdżka, która tym razem nie zawiodła oczekiwań – była wykonana z ciemnego drewna, na całej długości pokryta ręcznie wycinanymi celtyckimi symbolami. Piękna robota prawdziwej artystki.
Ciało kobiety pokrywały niezliczone sińce i rany. Najpaskudniejsza znajdowała się na plecach. Długie, ale na szczęście płytkie cięcie ciągnęło się od pasa aż do karku. Severus przesuwał różdżkę wzdłuż rany i szeptał inkantacje, dopóki się nie zasklepiła. Poszło łatwo, widocznie osoba, która ją zrobiła, nie posłużyła się czarną magią. Gdy najpoważniejsze obrażenia zostały opanowane, cierpliwie nacierał pozostałe maściami, pryskał wokół środkiem odkażającym, a na koniec przystąpił do pojenia pacjentki eliksirami. Szło opornie, biorąc pod uwagę, że nie odzyskiwała przytomności i przelewała mu się przez ręce.
Zasnęła twardym snem bez snów, a on sprzątał sypialnię – teraz bardziej przypominającą rzeźnię. Skrzaty nie mogły wprawdzie nic powiedzieć, jednak wpatrywały się w niego z przerażeniem, gdy podawał im kolejne zakrwawione szmaty do zlikwidowania.
Prawie świtało, kiedy sam osunął się bez sił obok łóżka. Usiadł na podłodze i oparł się o nie plecami, zastanawiając się, co dalej. Najwyraźniej właśnie ocalił życie słynnego Bluebella… Tylko ile było warte, skoro asasyn popadł w niełaskę? Gdy o tym myślał, zauważył coś pod łóżkiem. Niewielki przedmiot musiał wypaść z jej szat. Mała książeczka, która idealnie mieściła się w dłoni, kieszonkowe wydanie Tennysona. Severus zauważył, że jeden róg był zagięty – co za zbrodnia ze strony ewidentnie fałszywej bibliotekarki! Otworzył książeczkę i przeczytał zaznaczony fragment.
No time hath she to sport and play:
A charmed web she weaves alway.
A curse is on her, if she stay
Her weaving, either night or day,
To look down to Camelot.
She knows not what the curse may be;
Therefore she weaveth steadily,
Therefore no other care hath she,
The Lady of Shalott**
„Niech ją szlag", pomyślał Severus.
Nawet na to była przygotowana, miała odpowiednią balladę lub poetycki fragment na każdą możliwą okazję. Przeklęta, przeklęta straszną klątwą, zaiste!
Nie zdążył się jednak na dobre zdenerwować, bo niemal w tej samej chwili poczuł mrowienie Mrocznego Znaku. Został wezwany. Być może wszystkie jego wątpliwości wyjaśnią się jeszcze tej nocy.
– Powiedz mu, że wykonałam zadanie – odezwał się cichy głos od strony łóżka. – Zajęło to tylko więcej czasu, niż było warte.
Lord Voldemort czekał w ulubionym saloniku pani Malfoy. Kontrast pomiędzy wcześniej panującym we dworze zamieszaniem a obecną martwą ciszą był uderzający. Ogień w palenisku powoli wygasał, skrywając przed oczami Severusa prawdziwy wygląd wyniszczonego Czarnego Pana. Choć ciepło promieniujące z kominka było znikome, wielki wąż wygrzewał się przy nim niczym kot.
– Panie. – Snape skłonił się nisko.
– Witam, dyrektorze – pozdrowił go względnie łaskawie Lord Voldemort. – Dotarły do mnie słuchy, że masz coś mojego.
– Owszem, przebywa w Hogwarcie.
– W jakim jest stanie?
– Odniosła poważne rany, ale dojdzie do siebie – zameldował.
– Znakomicie. Zajmij się nią. Wylecz i przechowaj dla mnie.
– Zatem mówiła prawdę? Nie zostanie ukarana? – zapytał, starannie maskując emocje. Chciał raczej sprawiać wrażenie zawiedzionego niż liczącego na tę śmieszną łaskę.
– Kara jej nie ominie, ale może poczekać, aż odzyska siły. Co za przyjemność karać zwłoki? Dziewczyna, z której tak chętnie korzystałeś za moimi plecami, Severusie, stanowi moją cenną własność.
Słowa były zimne, okrutne oraz potencjalnie groźne. Snape wzmożył czujność.
– Nie wiedziałem o tym, panie.
– Bo nie miałeś wiedzieć!
Słysząc ostrzegawczą nutę w tonie Czarnego Pana, Severus natychmiast cofnął się w głębokim ukłonie. Został jednak zatrzymany ruchem ręki. To jeszcze nie był koniec.
– Jeśli mogę spytać, panie – odważył się skorzystać z okazji, ponieważ mogła się nie powtórzyć. – Kim ona jest?
– To długa historia – rzucił marudnie Lord Voldemort.
Severus mógł jednak wyczuć, że był w całkiem znośnym humorze. Być może pewien wpływ miał na to fakt, że w Malfoy Manor po raz pierwszy od bardzo dawna nie rozlegał się wściekły ryk piekielnego niemowlęcia. Nie pomylił się. Czarny Pan ponownie skinął dłonią. Łaskawie, zapraszająco. Severus podszedł bliżej, po czym zajął miejsce na wskazanym sobie krześle.
– Urocze stworzenie, nieprawdaż? – zauważył Lord Voldemort z odcieniem niemal ojcowskiej dumy. – Wiem, że się ze mną zgodzisz, dyrektorze. Opętała cię, to jeden z jej talentów. Potrafi kłamać, patrząc prosto w oczy.
Snape chciwie chłonął każdą informację, która mógł zdobyć. Na stoliczku obok fotela wypatrzył swoje własne eliksiry na bazie opium. Czarnego Pana trawiła nieznana choroba, którą ze wszystkich sił starał się zataić przez wyznawcami. Wyłącznie zaufany mistrz eliksirów miał o tym jakiekolwiek pojęcie. Dopisało mu szczęście – trafił na moment, gdy narkotyki zaczynały działać, a skutkiem tego było rozwiązanie języka.
– Wprawdzie to nie Bellatriks, ale ta jej subtelność, ten spryt – mówił dalej syczącym, cichym głosem, który coraz bardziej przypominał biały szum. – Bardzo przydatne.
Lord Voldemort zaczął opowiadać. Spotkał rodzinę fałszywej panny Buchanan, gdy podróżował na daleką Północ. Szukał olbrzymów, a tymczasem natrafił na prawdziwy skarb. Ukryte w wysokich górach, ultrakonserwatywne klany czarodziejów nieuznające żadnych zasad zewnętrznego świata.
– Gdybyś to widział, Severusie! Chaty z paździerza zbudowane na ruinach spalonych fortec. Zamki na piasku wznoszone na fundamentach z minionej chwały. Psy, owce i dzieci tarzające się razem na podłodze z ubitej ziemi. I polowali na olbrzymów, uwierzyłbyś w to? Wybierali młode albo słabe osobniki i zganiali, zamęczali, atakujac stopy. A przewrócony olbrzym to tylko góra mięsa… Jadalnego mięsa.
– Czy oni… – wtrącił Snape, ale nie zdołał dokończyć.
– Tak, chodziło również o mięso. Panowała tam potworna bieda, zjedliby wszystko, łącznie z wilkołakami. I zapewne to zrobili, bo nie było ich tam wiele. Nawet olbrzymy wyniosły się dalej na północ. Niesamowite, prawda?
– Zaiste.
– Byli jednak dumni i byli potężni. Chętni słuchacze, cenni zwolennicy. Idealny cel.
Lord Voldemort znalazł wspólny język z przedstawicielami czystokrwistych klanów. Jego przemowy o nowym, wspaniałym świecie, w którym magowie wreszcie sięgną po to, co im się słusznie należy, trafiły na podatny grunt. Przywódca starszyzny zaprosił go do swojego domu, a tam czekała z haggisem jego córka.
– Mała księżniczka ze śmietniska – opisał ją Lord Voldemort. – Ambitna. Szczwana i zaradna. Powinieneś ją wtedy widzieć, Severusie. Jej ojciec zaoferował mi nocleg, a ona zakradła się do mojego łóżka jeszcze tej samej nocy, gdy tylko spuścili ją z oczu. Nie była niewinna, o nie. Zapewne wujowie pobierali opłaty w naturze za lekcje magii – rzucił lekko, sięgając po buteleczkę ze świeżą porcją opium.
Severus zauważył, że trzęsą mu się ręce.
„Miała piętnaście lat", myślał, patrząc z odrazą na swojego pana. „Albo i mniej, gdy go poznała. A on to wykorzystał".
– Oczywiście nie była wtedy taka ładna – ciągnął Czarny Pan otumaniony lekami, a tym samym pozbawiony naturalnego daru legilimencji. – Grubo ciosane rysy twarzy, źle zagojona zajęcza warga i zdeformowany zgryz. Ewidentne ślady zbyt bliskiego krzyżowania. A do tego zęby zniszczone złym jedzeniem i brakiem higieny. Tylko oczy miała takie same. Zabawne, ile można wyrazić samym spojrzeniem. Czy ty również przepadłeś w tych oczach, Severusie?
– Tak – odpowiedział, wiedząc, że Lord Voldemort prawdopodobnie niewiele z tego zapamięta. Może nawet zapomni o jego wizycie.
– Osobiście połamałem jej szczękę i złożyłem na nowo. Reszta to jej dzieło. Zadziwiające, ile może osiągnąć czarownica, jeśli otrzyma odpowiednie narzędzia.
– A później trafiła do Hogwartu?
– Zrobiłaby wszystko, byle tylko wydostać się z tego zwierzyńca. Gdy dostrzegła swoją szansę, nie wahała się ani chwili.
– Rozumiem. – Severus czuł coraz większy gniew i z coraz większym trudem nad sobą panował. Musiał opuścić Malfoy Manor. Natychmiast, zanim straci kontrolę i zrobi coś nieodwracalnego. – Czy czymś jeszcze mogę ci służyć, mój panie?
– Potrzebuję więcej eliksirów. Wiesz jakich.
Potwierdził skinieniem głowy.
– I pilnuj jej. Nic nie może jej się stać. Stanowi rękojmię wierności klanów, a lojalność górali bywa chwiejna.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie.
Wyszedł z saloniku, cicho zamykając za sobą drzwi, choć wewnętrznie miał ochotę wyć. Powoli ruszył w stronę wyjścia, rozważając wszystko, co usłyszał tej nocy. Brakujące puzzle trafiały na swoje miejsca, obrazek nabierał barw. Wydawało mu się, że gdzieś w odległym końcu korytarza mignęły jasne włosy Narcyzy, ale nie wyszła, żeby się z nim przywitać. Gdy wychodził poza teren Malfoy Manor, demoniczne niemowlę znowu płakało.
Przeklęte od dnia narodzin z powodu takich rodziców.
Słońce stało już wysoko, gdy wrócił do Hogwartu śmiertelnie wykończony. Szczęśliwie ferie nadal trwały, więc nie musiał wypełniać żadnych nudnych obowiązków. Wrócił do swojej kwatery, gdzie za zasłoniętymi oknami panował przyjemny mrok. Ranna kobieta przewracała się niespokojnie na łóżku trawiona gorączką. Eliksiry okazały się za słabe, żeby przezwyciężyć stan zapalny. Gdy dotknął jej czoła, niemal się oparzył. Przyniósł nowe lekarstwa i rozpoczął cały proces od początku.
Uspokoiła się dopiero po końskiej dawce mikstur. W okolicach południa Severus w końcu padł na kanapę w salonie, sam niemal bez życia. Nie zdołałby utrzymać się na nogach choćby sekundę dłużej. Odpłynął.
Nie wiedział, jak długo spał. Ze stanu czuwania przeszedł nagle do pełnej przytomności. Sądził, że zdrzemnął się zaledwie na chwilę, ale popołudniowe słońce właśnie chyliło się ku zachodowi. Usłyszał jakiś dźwięk dobiegający z sypialni. Poderwał się nerwowo, chcąc ruszyć w tamtą stronę. Wstał za szybko i przed oczami zobaczył migoczące gwiazdy. Głowa bolała go jak cholera, gorzej niż po najgorszym kacu, gdy słowo po słowie, obraz po obrazie przypominał sobie minioną noc.
W końcu – wymięty i obolały – stanął na progu własnej sypialni.
Ta kobieta chyba rzeczywiście była z żelaza. Jakoś przeżyła noc wypełnioną mordem, gorączką i majakami. Podciągnęła się na łóżku do pozycji siedzącej i obmacywała delikatnie obandażowany oczodół.
– Nie boli – stwierdziła.
– Tylko tyle mogłem zrobić.
– Wystarczy. – Przymknęła drugie oko, ułożyła się wygodniej. – Dziękuję ci, Severusie.
Skusił go ten znajomy, czuły ton, jakim wymawiała jego imię. Wszedł do pokoju i usiadł na skraju łóżka.
– Jak się naprawdę nazywasz?
– Bluebell. – Uśmiechnęła się trochę krzywo, żeby nie naciągnąć wrażliwej skóry przy poranionym oku. – Bluebell Bonnie Boyd. To nigdy nie było żadne wymyślne przezwisko. Tam, skąd pochodzę, to dość popularne imię. A także nazwisko mojej matki… i rodowe nazwisko męża. Jak już wspominałam, to skomplikowane.
– A kwiaty?
– Ainsley często mi je przynosił. Wiedział, że to moje ulubione. Nie wiem, dlaczego zaczął je rozrzucać na miejscach zbrodni. Za pierwszym razem to mógł być przypadek, kto wie?
Severus przyglądał się jej uważnie. W świetle chylącego się ku końcowi dnia wygladała niemal zwyczajnie – pomijając naturalnie opatrunek na oku. Próbował dopatrzyć się w jej twarzy oznak zaklęć korygujących, jednak jeśli były właściwie przygotowane i rzucone, powinny się już dawno stopić z ciałem. Nie chciał wiedzieć, jaka była wcześniej. Mimo że otrzymał dokładny opis, nie próbował sobie tego nawet wyobrażać.
– Potrzebujesz czegoś? – zainteresował się. – Wody? Herbaty?
Pokręciła głową.
– Jesteś głodna?
Ponownie zaprzeczyła.
– Masz jakiś plan?
Wzruszyła ramionami i skrzywiła się boleśnie. Musiała poruszyć jakąś świeżą bliznę lub nadwyrężony mięsień.
– Dlaczego mi pomogłeś? – zapytała. – Nie jesteś za mnie odpowiedzialny.
Sprawiał wrażenie, jakby sam tego do końca nie wiedział. Usiadł bliżej niej i ostrożnie skontrolował opatrunek. Gdy Bluebell poczuła na skroni jego chłodne palce, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Tęskniła za jego dotykiem. Bardziej niż śmierci bała się tego, że już nigdy więcej go nie doświadczy.
Severus nie poprzestał na tym. Dotknął jej czoła i zaczesał do tyłu rozczochrane włosy, następnie musnął palcami jej policzek, a później usta. Tak jak kiedyś, gdy zrobił to przypadkiem, opiekując się nią po ataku Alecto. Tym razem ten ruch był przemyślany, intencjonalny.
Bluebell zerknęła na niego ze zdumieniem. Bez trudu wytrzymał jej badawcze spojrzenie.
– Panna Buchanan była naiwna, ale ty nie – odezwał się z namysłem. – Wiesz, co chcę powiedzieć?
Zastanowiła się chwilę. Potwierdziła.
– Nie zmanipulowałaś mnie ani nie uśpiłaś czujności, przynajmniej nie na długo. Nie przekonałaś mnie do niczego, na co nie miałbym ochoty. Nie zostałem opętany żadnym staromagicznym zaklęciem. Wypraszam sobie.
– Ja… chyba jednak nie rozumiem.
– Może to panią zdziwić, pani Boyd…
– Panno – poprawiła go szybko.
– Panno Boyd, odwzajemniam twoje uczucia.
Drgnęła zaskoczona. Wyprostowała się nieco i uniosła wyżej, a wtedy jej twarz znalazła się bardzo blisko jego. Nie sądziła, że naprawdę to zrobi, a jednak wykorzystał okazję.
Pocałował ją.
Delikatnie i ostrożnie, żeby na pewno nie urazić świeżych ran.
– Nadal mam mnóstwo pytań – zastrzegł.
– Odpowiem na wszystkie.
– Ale nie teraz. Musisz odpocząć, straciłaś dużo krwi.
– Tak, dziękuję. Dziękuję ci, kochany.
Pomógł jej się położyć. Poprawił poduszki, okrył kołdrą. Na nocnym stoliku nadal leżał tomik Tennysona, który tam porzucił zeszłej nocy. Sięgnął po niego odruchowo.
– Poczytać ci przed kolacją?
– Poproszę – odpowiedziała, przymykając oko.
Czytał, dopóki Bluebell ponownie nie zapadła w sen.
She left the web, she left the loom
She made three paces thro' the room
She saw the water-flower bloom,
She saw the helmet and the plume,
She look'd down to Camelot.
Out flew the web and floated wide;
The mirror crack'd from side to side;
'The curse is come upon me,' cried
The Lady of Shalott**
* Kto pilnuje strażników? (łac.)
** sir Alfred Tennyson "The Lady of Shalott"
