– Nie nosisz Mrocznego Znaku.
– Nie, mój ojciec by na to nie pozwolił. Powiedział jasno: możemy zostać sojusznikami, ale nigdy nie będziemy znakowanym bydłem. Bez urazy, oczywiście. Jesteśmy dumnymi ludźmi, inne klany jednomyślnie poparły to stanowisko.
Dwa dni, które w całości przespała, później Bluebell czuła się nieco lepiej. Nadal była blada i wyczerpana, ale jedyne oko połyskiwało jej żywo. Zniknęła stamtąd ta niepokojąca mgła sprawiająca wrażenie, jakby kobieta spoglądała już poza Tęczowy Most. Severus zmienił opatrunek na jej twarzy, po czym pomógł jej się odwrócić. Podwinął nocną koszulę i skontrolował drugą ranę. Ta, choć pozornie lżejsza, paprała się, nadal sącząc i brudząc pościel. Musiał oczyścić ją na nowo, stosując inne środki.
– Nie nazywamy go też „panem", to byłoby śmieszne. Klany nigdy nie rozmawiałyby z kolejnym szaleńcem planującym światową dominację. Najpierw musiał udowodnić, że jest dziedzicem rodu Slytherina. Dopiero wtedy udzielono mu gościny w domu mego ojca.
Dłoń Severusa drgnęła, eliksir wylał się na prześcieradło.
„Mała księżniczka ze śmietniska", przypomniał sobie pogardliwe słowa Czarnego Pana. Ciekawe, czy Bluebell miała świadomość, co „Dziedzic" tak naprawdę o nich sądzi…
Gdy tylko o tym pomyślał, zrozumiał, że tak. Bella Brae, którą znał, nie miałaby problemu z intuicyjnym wyczuciem jego prawdziwych myśli.
Owinął świeżym bandażem niemal cały jej tors, żeby lepiej chronić długie rozcięcie na plecach. Bluebell poddawała się tym zabiegom ze spokojem, jeśli nie całkowitą rezygnacją. Tym panna Boyd najbardziej różniła się od panny Buchanan – powagą i spokojem. Nie miała w sobie jej radosnej energii, nie była z natury wesoła ani tym bardziej naiwna. Bluebell widziała i przeżyła zbyt wiele.
I nie uśmiechała się.
Na pewno nie tym naturalnym, sympatycznym uśmiechem Belli Brae.
Gdy się nad nią pochylił, uniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego twarzy. Jej palce drżały. Zastanawiał się, czy to słabość, czy może skutkiem obrażeń było trwałe uszkodzenie jakiegoś nerwu. Zbadał ją jednak dość dokładnie. Sondował za pomocą magii i eliksirów. Zrobił wszystko, co potrafił, ale i tak był gotowy zniżyć się do konsultacji z Poppy po jej powrocie. Tylko jak miał jej to wszystko wytłumaczyć?
– Severusie…
– Tak?
– Brzydzisz się mną – stwierdziła Bluebell wprost.
– Czy robiłbym to wszystko, gdyby to była prawda?
– Dziedzic mógł ci nakazać opiekę nade mną.
– Czy nie zarzuciłaś mi wcześniej, że nie jestem najwierniejszym wyznawcą?
– Bo nie jesteś. Ale być może boisz się… mnie? Mogłabym cię zabić.
– Nie w tym stanie.
– Mordowałam potężniejszych od ciebie. A już na pewno potężniejszych ode mnie. Wystarczy dobry plan, szczegółowa obserwacja i ostry nóż. Trzy czynniki, którym nikt się nie oprze.
Powrócił ten dziwny, mechaniczny ton i wzrok, który zaglądał prosto do innego świata. Upiorne wrażenie
– A pokonała cię mugolka – mruknął Snape. – Ironia losu.
– Nie była mugolką, miała różdżkę. Ale masz rację, to moja wina. Nie doceniłam przeciwniczki. Pomyślałam, że to tylko samotna kobieta, co może mi zrobić? – zaśmiała się ponuro. – Głupi błąd, była przecież matką, a matki potrafią być straszne. Trafiła mnie prosto w… – Dotknęła niepewnie zabandażowanego oka.
Severus złapał ją za rękę i przytrzymał.
– Zostaw.
Spojrzała na niego przytomniej. Ocknęła się z kolejnej koszmarnej wizji. Potrafił już poznać, kiedy się w nie osuwała.
– Przepraszam.
– Musisz coś zjeść – zadecydował.
– Nie chcę.
– Ferie niedługo się skończą, do szkoły wrócą uczniowie. Do tego czasu powinnaś wstać i objąć swoją dawną funkcję. Przecież tak naprawdę tego właśnie chcesz, być dalej Bellą Brae.
Uśmiechnęła się gorzko.
– Dopóki Dziedzic sobie tego życzy.
– Studia na mugolskim uniwersytecie to także był pomysł? Część maskującego planu?
– Chciałabym, żeby tak było – westchnęła bezsilnie Bluebell. – Niestety, akurat te papiery musiałam sfałszować, zresztą niezbyt starannie. Wiedziałam, że tego nie sprawdzisz, skupiłeś się wyłącznie na Hogwarcie i owutemach. Marzyłam o studiach, ale gdy Dziedzic zniknął, straciłam opiekuna. Musiałam wrócić do domu i wyjść za mąż za kuzyna. Nic innego mi nie pozostało, nie miałam dokąd iść.
Gdy zapadła w ponure zamyślenie, jej ręka znowu powędrowała do zranionego oka. Severus po raz kolejny ją powstrzymał.
– Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz.
– Rzeczywiście nie. Ainsley to temat na inny, bardzo odległy dzień. Z dwojga złego wolę śniadanie.
– Zamówię.
Bluebell nie miała apetytu. Na widok jedzenia zrobiła się szaro-zielona, nerwowa i skutkiem tego zaczęła gmerać przy oku.
– Nie dotykaj – przypominał jej raz po raz Severus.
– Boli – poskarżyła się.
– Nie możesz przyjmować eliksirów na czczo, rozwalisz sobie żołądek. Zjedz cokolwiek.
Nie mogła. Gdy spróbował ją zmusić, zwymiotowała wszystko, co ledwo zdołała przełknąć.
– Nic się nie stało – uspokajał ją. – To tylko reakcja… na leki.
Jednak już w chwili, kiedy to mówił, przez jego głowę przemknęła przerażająca myśl. Nie odważył się wypowiedzieć jej na głos, zamiast tego zajął się sprzątaniem. Uznał, że musi porozmawiać ze skrzatami i przygotować dla niej coś innego, lekkiego i pożywnego.
– Chcę spać – szepnęła zmęczona Bluebell. – Tylko spać.
– Dobrze.
Ale zasnąć również nie zdołała. Wierciła się, przewracała z boku na bok i mamrotała. Wszystko ją bolało, nie mogła się ułożyć. Pomógł dopiero Eliksir Bezsennego Snu.
– Dobranoc, Bell. – Okrył ją starannie kołdrą i pocałował w czoło, próbując wypchnąć z głowy okropne myśli, które tak nagle tam zagościły.
Severus zostawił Bluebell pod opieką skrzatów oraz pod osłoną dodatkowych zaklęć ochronnych, które strzegły jego prywatnych kwater. Wprawdzie w Hogwarcie i tak była bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej, ale wolał nie ryzykować. Następnie udał się na kontrolę do pracowni. Skromnie w kącie stały kolejne kociołki należące do Slughorna. Dyrektor nawet się do nich nie zbliżał, wolał nie wiedzieć, czym tym razem handluje jego kolega. Zresztą, zapach lawendy i malin prześladował go już od wejścia. Wzdychając ciężko, zostawił profesorowi listę składników, które powoli się kończyły. Sam nie miał głowy do składania zamówień, w ostatnim czasie spadło na niego zbyt wiele innych zmartwień. Spakował gotowe mikstury, po czym ponownie wybrał się z wizytą do Malfoy Manor.
Pierwszą osobą, którą spotkał, była Narcyza. Siedziała na ławeczce w porośniętej pachnącym groszkiem altance przed dworem. Być może na niego czekała. Wyglądała źle, zapewne miała za sobą podobną do niego liczbę nieprzespanych nocy. Zdradzały to zapadnięte policzki i pozbawione blasku, podkrążone oczy.
– Dzień dobry, Severusie.
– Narcyzo. – Skinął jej głową.
Poklepała dłonią miejsce obok siebie. Snape dołączył do niej, siadając na drugim końcu ławki, który pogrążony był w cieniu. Narcyza z przyjemnością wystawiała twarz do słońca.
– Jak ci minęły święta, mój drogi?
– Znacznie gorzej niż poprzednie.
– Mam podobne odczucia. Chętnie zaprosiłabym cię na wielkanocne śniadanie, ale jak zapewne wiesz, nie jestem panią we własnym domu. Nic nie zależy ode mnie.
Severus przyjrzał jej się z uwagą, jednak nawet nie próbował powstrzymać potoku słów. Wiedział, że Narcyza przekroczyła granicę, zza której nie ma powrotu. Niczym się już nie przejmowała.
– Będzie lepiej – pocieszył ją niezdarnie.
– Nie kłam. Utknęliśmy tutaj. Wszyscy. Ja w domu z piekielnym bękartem, zrodzonym z mojej siostry i samego diabła, a ty, Severusie… Zaprosiłeś do łóżka Bluebella.
– Nie wiedziałem.
– Nikt nie wiedział. Nikt nie ma wstępu do „jego" pokoju, nikt nie wie, co tam się dzieje ani kogo gości. Obcy ludzie wchodzą do mojego domu jak do stodoły. Nie znam ich, często nawet ich nie widzę. Czasem udawało mi się coś podsłuchać, ale nigdy nie widziałam dziewczyny, którą bardzo dokładnie opisali mi Nott i Yaxley.
– Yaxley? – zdziwił się Severus.
– O tak. Wpadł tu pewnego dnia w świetnym humorze. Opowiedział mi o tym, jak to nie marnujesz czasu, nadużywając pozycji, żeby uwodzić bibliotekarki. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedział. Czarnego Pana akurat nie było, więc wszyscy czekali na niego, śmiali się i przyjmowali zakłady, czy poprosisz o pozwolenie na ślub. Dopiero Nott uzupełnił później tę uroczą historyjkę o brakujące fragmenty. To była koszmarna noc, ale o tym chyba nie muszę cię przekonywać. Powiedz mi tylko, czy to prawda?
Severus milczał przez chwilę, obserwując grę cieni na ścianach altanki. Wiatr kołysał pędami pachnącego groszku, atakując go falami zupełnie nowych zapachów. Zatęsknił za lawendą.
– Tak – odpowiedział w końcu.
– Merlinie! – wykrzyknęła wstrząśnięta Narcyza. – Co zamierzasz z tym zrobić?
Wzruszył ramionami.
– Severusie, na bogów, wiesz, kim ona jest? Wiesz, co robiła? Żadne z nas nie jest niewinną lilią, nosimy swoje brzemiona i swój znak, ale… ale to?! Tych dwóch sytuacji nie da się porównać!
Nie patrzył na nią. Teraz obserwował swoje dłonie. Widział plamy od eliksirów i czarnego atramentu. Drobne draśnięcie na palcu, gdy walczył z bandażami i zaciął się nożem. Przypomniał sobie, że jeszcze niedawno jego palce były umazane krwią. Jej krwią.
– Wiem o tym, Narcyzo.
– I? – naciskała. – Co zrobisz?
– Zajmę się wszystkim.
Pani Malfoy poważnie skinęła głową. Z aprobatą i cichym wsparciem.
– Jesteś przecież mistrzem eliksirów, na pewno znajdziesz jakiś sposób. Wątpię, aby dało się to załatwić wyłącznie za pomocą zaklęć, z pewnością okaże się sprytnym przeciwnikiem.
Słońce świeciło mocno, ale nie przynosiło im pocieszenia ani ciepła. Wręcz przeciwnie. Narcyza objęła się ramionami, czując nagły dreszcz. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Spojrzała na Malfoy Manor, swoje ponure więzienie. Severus milczał.
– A może obserwacje Yaxleya były słuszne? – zgadywała, próbując zinterpretować jego milczenie. – Może jesteś zaangażowany w związek, który przeczy zdrowemu rozsądkowi? Jeśli tak, otrząśnij się, dobrze ci radzę. Masz świadomość, jak kończą się eksperymenty Czarnego Pana z kobietami. Zostawia je wyniszczone, złamane i szalone. Widziałeś moją siostrę. Zabijała dla niego, tak samo jak Bluebell.
– I jak ja.
Narcyza poczuła kolejny dreszcz, gdy spojrzała w jego czarne, puste oczy. Czasami o tym zapominała, ale… Ona również go do tego zmusiła. Wymogła na nim przysięgę, wiedząc, do czego to doprowadzi. Ręce wybrudził sobie ktoś inny, żeby jej mogły pozostać czyste.
– Wiesz, o co mi chodzi – prychnęła, ukrywając zakłopotanie. – To nie to samo. Robimy różne rzeczy, żeby przeżyć. Ale tortury… Zmasakrowane zwłoki? To coś zupełnie innego.
Severus patrzył na dwór Malfoyów, który wyglądał nieznośnie zwyczajnie w wiosennym słońcu. Aż trudno uwierzyć, co w ciągu minionego roku widziały te ściany. Ze swojego miejsca nie mógł dostrzec okien komnaty Czarnego Pana. Salonik z zasłoniętymi szybami i wiecznie rozpalonym kominkiem znajdował się po ciemnej, północnej stronie.
– Jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości, Severusie, pomyśl, gdzie leży jej lojalność. I módl się, żeby nie była w ciąży. Dzieci to jego nowa obsesja. Być może zamierza wyhodować z nich nową armię, kto wie? Prawdopodobnie nieco za późno odkrył wielką prawdę: tylko potomstwo zapewnia prawdziwą nieśmiertelność.
Snape nadal milczał, nie zdradzając swoich myśli. Narcyza rzuciła mu kolejne szacujące spojrzenie, po czym ciężko westchnęła.
– Muszę wracać. Te krótkie przerwy to jedyne, co chroni mnie przed obłędem. Czy masz wszystko, o co prosił?
– Tak.
Severus przekazał na jej dłonie świeży zapas eliksirów. Za każdym razem było ich więcej. Silne środki na dolegliwości, których nie dało się zwalczyć bez wystarczającej ilości danych.
– Wiesz, co mu jest? – zapytała pani Malfoy.
– Niestety nie.
– Oby sczezł! – rzuciła mściwie. – Rozpada się za życia. Cokolwiek zrobił, żeby przeżyć, teraz go to zabija, prawda? Oby tak było. Oby jak najszybciej pochłonęła go…
– Uważaj na słowa, Narcyzo.
Ostrzegł ją w samą porę. Przez furtkę przeszło kilku nowych Śmierciożerców, kierując się prosto do drzwi. Nawet nie przyszło im do głowy pozdrowić pani domu.
– Tylko tobie mogę zaufać, Severusie – powiedziała na pożegnanie. – Uważaj na siebie. Widzę, że stoisz na cienkiej tafli lodu. Nie daj się utopić.
Podniosła się niechętnie i z ociąganiem ruszyła w stronę domu. Severus nie miał czego tam dłużej szukać. Nie został wyzwany, tego dnia był jedynie dostawcą. Ostatni raz spojrzał na dwór, po czym wybrał się w powrotną drogę do Hogwartu.
Bluebell śpiewała. Już w korytarzu usłyszał jej delikatny, nieco łamiący się głos dochodzący zza zamkniętych drzwi kwatery.
When she came to Carterhaugh
Tam Lin was at the well,
And there she fand his steed standing,
But away was himsel.
She had na pu'd a double rose,
A rose but only twa,
Till up then started young Tam Lin,
Says, Lady, thou's pu nae mae.
Why pu's thou the rose, Janet,
And why breaks thou the wand?
Or why comes thou to Carterhaugh
Withoutten my command?*
Gdy wszedł do sypialni, siedziała na łóżku, opierając się na poduszkach. Z uśmiechem na ustach i z robótką w lekko trzęsących się dłoniach. Nie wyobrażał sobie, jak mogła w tym dramatycznym stanie haftować, ale uparcie próbowała.
– Mam nadzieję, że nie wybrałaś się sama do swojej kwatery? – zapytał, stając w drzwiach i opierając się o framugę. Ramiona skrzyżował na piersiach obronnym gestem.
– Poprosiłam skrzaty, żeby przyniosły mi kilka rzeczy. Chyba nie masz nic przeciwko temu?
– Możesz robić, co ci się podoba. Nie jesteś więźniem.
– Nie jestem też u siebie – zauważyła.
– Jadłaś coś?
Pokręciła głową.
– Musisz.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się, podnosząc na niego czujny wzrok. – Jesteś zdenerwowany.
Od razu to wyczuła, choć starał się lepiej ukrywać swoje uczucia. Trudno mu jednak było zapanować nad nerwowym krokiem, gdy zaczął krążyć po pokoju, i rękami, z którymi nie wiedział, co zrobić. Rozmowa z Narcyzą nie tylko wzmogła jego podejrzenia, dodatkowo uzupełniła je o pewien aspekt, którego nie brał wcześniej pod uwagę.
Nic o niej nie wiedział.
Absolutnie nic.
Nawet teraz – po wszystkim, co mu powiedziała – miał niewielkie pojęcie o niej i… o Czarnym Panu.
– Czy jesteś w ciąży? – zapytał bez zbędnych wstępów.
Zareagowała na jego słowa z niewzruszonym spokojem. Od razu domyśliła się, skąd wyciągnął podobne wnioski. Nic się przed nią nie ukryło. Narcyza miała całkowitą rację, była niebezpiecznym przeciwnikiem: przenikliwie inteligentnym i obdarzonym wręcz zwierzęcym sprytem.
– Kobiety wymiotują nie tylko z tego jednego powodu, Severusie. Dobrze wiesz, co mi się przydarzyło. Mam szczęście, że żyję.
– Zadałem ci proste pytanie, Bell.
– Owszem. Proste i równocześnie idiotyczne. Nie rozumiem, skąd ci to przyszło do głowy.
Severus ponownie skrzyżował ramiona na piersi.
– W ostatnim czasie kilka razy wspominałaś przy mnie o dzieciach. Pytałaś mnie o moje plany, a poza tym ja… my specjalnie nie uważaliśmy.
– To jeszcze o niczym nie świadczy.
– W piosence, którą śpiewałaś… Dziewczyna zachodzi w ciążę z potworem, którego spotkała w lesie.
– W ogrodzie – skorygowała z uśmiechem, unikając jego wzroku. – A Tam Lin nie był potworem, tylko młodzieńcem porwanym przez Królową Elfów. Zaklętym księciem. Zresztą, to tylko ballada.
– Wcale nie – zarzucił jej. – Nie jestem ekspertem od poezji, ale nawet ja zauważyłem, że każda z twoich piosenek ma głębsze znaczenie. Najpierw próbowałaś mnie przekonać, że jesteś wrażliwą panienką, teraz chcesz uchodzić za krwiożercze monstrum. Która z wersji jest prawdziwa?
Nie odpowiedziała, mocno zagryzła blade usta.
– Moim zdaniem żadna – sam udzielił sobie odpowiedzi. – A teraz najważniejsze pytanie. Czy to dziecko moje, czy Dziedzica? – dodał tonem, który zmroził ją do kości.
Bluebell w końcu na niego spojrzała, a cała krew odpłynęła z jej i tak bladej twarzy. Robótka, nad którą mozolnie pracowała pomimo słabości, wysunęła się z jej palców. Severus tryumfował w duchu (choć jednocześnie wcale nie), pewny, że odkrył jej kolejny sekret.
– Co takiego? – szepnęła wstrząśnięta.
– Słyszałem, że Czarny Pan ma ambitne plany, jeżeli chodzi o powiększenie rodziny. Ty zapewne wiesz o tym znacznie więcej niż ja.
– Niby dlaczego? Mnie one nie obejmują.
– Czyżby? – wysyczał Severus, pochylając się nad nią groźnie. W złości zdradził więcej swoich uczuć, niż kiedykolwiek zamierzał. – Sama przyznałaś, że coś was łączy.
– Łączyło – podkreśliła z naciskiem. – Dawno temu. Stracił mną zainteresowanie, gdy przekroczyłam pewien wiek.
Znowu ten sam, nieobecny ton. Obcy wyraz twarzy, pusty wzrok i trzęsące się dłonie. Bluebell odcięła się od świata, osuwając się w cień.
„Miała czternaście lat i nie była niewinna", przypomniał sobie Snape ten ponury refren. Zaczął się zastanawiać, dlaczego Lord Voldemort jest jednym z niewielu znanych tyranów, których nie interesowały dzikie orgie. Pomyślał o dewiacjach, które lubią rozgłos, i takich, które uprawia się w ciszy. W wysokich górach, pośród zrujnowanych, zapomnianych przez wszystkich wiosek pełnych konserwatywnych fanatyków. Pomyślał o Czarnym Panu i… o dziewczynkach.
Do tej pory stał nad nią z ponurą miną, po namyśle postanowił się wycofać. Oparł się o komodę i zmęczonym ruchem potarł skronie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Lubi… Lubił, gdy były młode. Były wtedy podatne – odezwała się Bluebell odległym, martwym tonem. – Łatwe do uformowania. A może po prostu karał w ten sposób wszystkie dziewczęta, które śmiały się z niego, gdy był małym chłopcem? Te, które nie chciały się bawić ze zdziwaczałym, zdziczałym sierotą. Nie wiem. Ale mam nadzieję, że nigdy nie doczeka się córki.
Blada i sina Bluebell z nieobecnym wyrazem twarzy sięgnęła do opatrunku i zaczęła delikatnie masować obolałe miejsce. Myślami była jednak bardzo, bardzo daleko.
– Nie mogę mieć dzieci, Severusie – wyznała, gdy nagła cisza między nimi stała się nie do zniesienia. – Próbowałam ci o tym powiedzieć, ale za każdym razem tchórzyłam.
Przyjrzał się jej uważniej, czując, że znowu dzieje się z nią coś niedobrego. Usta jej drżały, oddech stał się krótki, urywany. Coraz mocniej naciskała ranę na oku, aż na bandażu ponownie pojawiła się krew. Severus zbliżył się i zdecydowanym ruchem odciągnął jej rękę. Bluebell odwróciła się od niego, zasłaniając twarz wolną dłonią.
– Nie zapytałeś mnie, dlaczego zabiłam męża.
– Uznałem, że usłyszałem dosyć. Czy istniał jakiś specjalny powód?
Nie patrzyła na niego. Próbowała uwolnić rękę i jeszcze bardziej się odsunąć. Gdyby mogła wstać z łóżka, na pewno by to zrobiła.
– Bell – odezwał się łagodnie i sam się zdziwił, słysząc swój głos.
Powiedzieć, że nic z tego nie rozumiał, to jakby nic nie powiedzieć. Na jego oczach nieśmiała bibliotekarka zmieniła się w najbardziej poszukiwanego seryjnego mordercę. Nie, absolutnie nic nie miało sensu, a on przyjmował to ze spokojem, jakiego się po sobie nie spodziewał. W zwariowanym świecie, w którym nagle się znalazł, nie było żadnych stałych, wyłącznie zmienne. A teraz wreszcie poczuł, że dochodzi do sedna.
– Bell – powtórzył, ściskając mocniej jej dłoń. – Co się stało?
– Ainsley – szepnęła. – Nie mogłam dać mu dziecka. Byliśmy zbyt blisko spokrewnieni i każda próba… – Głos ją zawiódł. – Tylko raz udało mi się donosić ciążę, ale i tak dziecko urodziło się zdeformowane. Mały potworek, taki jak my.
– Umarło?
Odsuwająca się, umykająca przed nim ze wszystkich sił Bluebell niespodziewanie zaniosła się dzikim, szalonym śmiechem.
– Nie, używaliśmy go do straszenia wieśniaków, w wysokich górach nic się nie marnuje! – zawyła przerażającym głosem. – Oczywiście, że nie przeżyło i ja też prawie umarłam. Akuszerki wyciągnęły ze mnie wszystko. A resztki… wykorzystaliśmy do przeprowadzenia rytuału. Nic tak nie wzmaga mocy jak ofiara. Ciemna magia pochłania cię w całości. Musisz jej oddać wszystko, co najcenniejsze, a to i tak nigdy nie jest dość. Wiesz o tym, Severusie. Sam robiłeś to samo. Wiesz, co poświęciłeś, i dokąd cię to zaprowadziło.
Poderwała się gwałtownie, jakby chciała wydostać się z łóżka, z tego pokoju i uciec jak najdalej. Nie pozwolił jej. Objął ją ramionami i przytrzymał. Przytulił z całej siły, a Bluebell ukryła twarz w fałdach jego obszernej szaty. Trzęsła się cała i zanosiła szlochem, który mógłby zmiękczyć kamień. Nie była ani romantyczną owcą, ani potworem z baśni. O nie, była skrzywdzoną matką, która nigdy, w żadnych okolicznościach nie mogłaby już znaleźć przystani dla swojej skołatanej duszy.
– Nienawidzę ich, nienawidzę ich wszystkich! Mojego ojca, Ainsleya… i wszystkich innych! Oby spłonęli w piekle! Ktoś inny mógłby mi dać synów, ale nie… Ktoś taki jak Callum.
– Callum? – zdziwił się Severus, gdy niespodziewanie zamilkła.
Sekrety Bluebell nie miały końca. Nie podnosiła głowy, wtulona w jego ramiona. Severus gładził ją po długich, rozczochranych włosach i czekał.
– Jedyny, którego kochałam nad życie. Dawno, dawno temu. Gdy wspominałam o zmarłym narzeczonym, to jego miałam na myśli, nie… męża. Był przyrodnim bratem Ainsleya, bękartem mojego wuja. Nie dziedziczył nazwiska ani ziemi, więc mój ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Dlatego pewnego dnia wysłali go na Północ, z innymi myśliwymi. I nigdy nie wrócił. Ale nikogo to nie obchodziło. JA nie obchodziłam nikogo, dopóki nie zjawił się Dziedzic.
Przestała drżeć. Powoli się uspokajała, a jej cichy głos nabierał mocy. Severus niczego nie komentował ani nie zadawał pytań. Cierpliwie słuchał.
– Widział we mnie potencjał. Uczył mnie. Powiedział, że mam talent, że powinnam pójść do szkoły. Mój ojciec go słuchał. O czarnej magii wiedziałam już więcej niż dosyć, ale brakowało mi akademickiej wiedzy. Dziedzic nie chciał, żebym rzucała się w oczy, więc wybrał dla mnie Hufflepuff. Trudno oszukać Tiarę Przydziału, gdy ma się jedenaście lat, ale później da się negocjować. To tylko głupi kapelusz. Żyłam spokojnie, z boku, nikogo nie interesowałam. Ale za wszystko trzeba płacić. Zawsze w końcu trzeba zapłacić. Dziedzic zniknął, a ja musiałam wrócić do domu. Do ojca i do Ainsleya. Nie chciałbyś wiedzieć, jak żyłam, i ja również staram się tego nie pamiętać. Lata mijały i mój mąż zaczął się niecierpliwić. Bez syna nie ma kontynuacji, a we wsi było wiele młodych dziewcząt gotowych zająć moje miejsce. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim przydarzy mi się nieszczęśliwy wypadek. Więc wzięłam sprawy w swoje ręce.
Bluebell Bonnie Boyd, w całości pochłonięta przez mrok, kuliła się w ramionach Severusa. Znowu była rozpalona, choć nic nie uzasadniało powrotu gorączki. Rana na oku, którą sama rozdrapała, ponownie się sączyła, krew przeciekała przez opatrunek. Severus kołysał ją, jakby była małym dzieckiem, czekając, aż się uspokoi.
– A teraz ty – odezwała się ponownie ciężkim, ochrypniętym od płaczu głosem. – Ty, mój ukochany, patrzysz na mnie z pogardą.
– Nie gardzę tobą, Bell.
Obejmował ją jeszcze przez chwilę, dopóki całkiem się nie opanowała. Potem pomógł jej ułożyć się na poduszkach. Sam położył się obok, z twarzą przy jej twarzy, patrząc jej prosto w oczy.
– Wcześniej myślałem, że jesteś dla mnie za dobra – wyznał. – Teraz wiem, że jesteśmy sobie równi, dokładnie tacy sami. I dzięki temu wszystko staje się znacznie prostsze.
Bluebell zbliżyła się, wtuliła się w niego ufnie. Eliksiry i opatrunki mogły jeszcze chwilę poczekać. Pozwolił, żeby bezpiecznie zasnęła w jego ramionach.
* Tam Lin, Child 39A
