Severus pojawił się na uczcie powitalnej dla powracających po wiosennej przerwie uczniów, bibliotekarka nie. Plusem powszechnego ostracyzmu, który dotknął ją jeszcze przed Wielkanocą, było jednak to, że nikt o nią nie dopytywał. I dobrze. Severus nie był gotowy do udzielania wyczerpujących wyjaśnień.

Orientacyjnie policzył wzrokiem uczniów. Ponownie ubyło kilka sztuk, trudno. Przy nauczycielskim stole wytrzymał tyle, ile musiał. Zaklęciem usunął jedzenie ze swojego talerza i jak najszybciej opuścił Wielką Salę. Spieszył się do panny Boyd, której oko wymagało zmiany opatrunku. Wychodząc, polecił Carrowom, aby następnego dnia z samego rana zjawili się w jego gabinecie.

Przybyli na czas, Severus nie. Usiłowali właśnie rozgościć się w gabinecie, kiedy w kominku zapłonął zielony ogień. Z sieci Fiuu najpierw wyszedł Snape, a tuż za nim Bella Brae – odziana w czarny, obcisły kostium i z przepaską na lewym oku. Dyrektor zajął miejsce przy biurku, bibliotekarka stanęła za jego krzesłem w pozie spoczynku.

Alecto wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Znalazła się w stanie szoku, którego za nic nie potrafiła ukryć.

– Ona? Co ona tu robi?

Trudno byłoby odtworzyć ciąg myśli w głowie panny Carrow, jednak nagle sięgnęła po różdżkę i poderwała się z miejsca. Bluebell niemal się nie poruszyła, rozbrajając ją bez najmniejszego wysiłku. Różdżka Alecto wyrwała się na wolność, po czym wylądowała bezpiecznie w dłoni przeciwniczki. Wyraz twarzy panny Boyd się nie zmienił, ruchy były płynne, praktycznie niedostrzegalne.

– No proszę, Snape – zarechotał Amycus. – Zainwestowałeś w ochronę?

Jeszcze trudniej wyjaśnić, co powodowało Alecto, gdy wobec braku różdżki postanowiła kontynuować walkę, rzucając się na bibliotekarkę z pięściami. Bluebell się nie patyczkowała. Odepchnęła Alecto z siłą, której ta na pewno się po niej nie spodziewała. Nie poprzestała na tym. Gdy Carrow się zachwiała, Bluebell ponownie poruszyła się z zaskakującą szybkością. Chwyciła ją za kark i pchnęła w dół, z całej siły uderzając głową przeciwniczki o biurko. Rozległ się obleśny trzask, Severus był pewien, że coś pękło: mebel albo głowa. Po wypolerowanym blacie potoczył się w jego stronę złamany ząb.

Alecto klęczała na podłodze, oszołomiona niczym dziecko po upadku z huśtawki. W jej obronie stanął z kolei Amycus. Z groźnym rykiem wystartował w stronę Bluebell i natychmiast został odepchnięty zaklęciem. Uderzył o ścianę gabinetu, do której został następnie brutalnie przygwożdżony. Bluebell – ze swoją własną, ciemną różdżką w jednej dłoni i bezużytecznym patykiem Alecto w drugiej – podeszła do niego, przekrzywiając w zamyśleniu głowę, jakby zastanawiała się, w co uderzyć najpierw. Obejrzała go uważnie z góry na dół, zatrzymując się nieco zbyt długo w okolicach kroku. Jej pozbawiona wyrazu twarz ożywiła się nieco, gdy uniosła kpiąco brew.

– Nie było się za bardzo czym chwalić, lisku.

Machnęła różdżką i rozsunęła jego nogi szerzej. Bardzo szeroko, tak że aż zabolało. Uśmiechnęła się zimno.

– Odwołaj ją, Snape! – wrzasnął Amycus w ataku paniki. – Odwołaj ją w tej chwili!

Już kiedyś widział ten błysk w oku Belli Brae i nadal przechodziły go dreszcze na to wspomnienie, ale teraz… Teraz wydawała się kilka razy groźniejsza i zdolna do wszystkiego.

Bo od pewnego czasu wiedział już, kim była.

– Alecto, Amycusie – odezwał się Severus z kurtuazją w głosie. – Poznajcie Bluebell.

Zawsze nieco opóźniona panna Carrow połączyła fakty.

– O tym mówili! Bluebell jest kobietą. Ale… ale dlaczego akurat TĄ?! – dopytywała idiotycznie, jakby zamierzała złożyć protest.

– Zamknij się, Alecto – poradził uprzejmie jej brat.

Bluebell chlasnęła go na odlew w twarz, prawdopodobnie wyłącznie dla własnej przyjemności. Następnie zawróciła do Alecto. Śmierciożerczyni odruchowo zaczęła czołgać się w tył. Panna Boyd uśmiechała się uśmiechem Belli Brae, który nijak nie pasował do twarzy z czarną przepaską.

– Dręczyłaś mnie, gdy wydawało ci się, że jestem bezbronna, głupia cipo. Czy powinnam zażądać satysfakcji za wszystkie zniewagi? – zastanawiała się głośno pochylona nad powaloną, przerażoną Alecto, której brakowało jednej jedynki na przodzie. – Wyzwać cię na pojedynek? Co o tym sądzisz, Severusie? Chętnie wysłucham profesjonalnej opinii.

– Doceniam ćwiczenia praktyczne – rzucił obojętnie.

Bluebell wyprostowała się. Alecto z krzykiem przypadła do podłogi, ale bibliotekarka nie była nią dłużej zainteresowana. Przestąpiła nad przeciwniczką, jakby ta była zaledwie nędznym robakiem. Ponownie stanęła za krzesłem dyrektora i machnęła od niechcenia różdżką, uwalniając Amycusa. Nie utrzymał się na rozchwianych nogach, runął ciężko na dywanik przed kominkiem.

– Dziękuję za prezentację, Bell – powiedział z absolutnym spokojem Severus. – Jednak nie tylko po to was tutaj wezwałem.

Rodzeństwo Carrow powoli i z oporami zbierało się do pionu pod jego czujnym spojrzeniem. Alecto drgnęła nerwowo, gdy Bluebell ponownie się do niej zbliżyła – wyłącznie po to, by podać jej ząb owinięty we własnoręcznie wyhaftowaną przez siebie chusteczkę.

– Nie jest żadną tajemnicą, że wkraczamy w ostateczną fazę wojny – ciągnął tymczasem nieporuszony dyrektor. – Musimy być przygotowani.

Sam na wszelki wypadek ściskał pod biurkiem różdżkę. Nie potrafił przewidzieć, czy upiorne rodzeństwo jeszcze z czymś nie wyskoczy, ale… Szczerze w to wątpił. Duch bojowy zupełnie w nich upadł. Stali oszołomieniu przed dyrektorskim biurkiem – Alecto nadal z zakrwawioną chusteczką w dłoni – i kiwali głowami na każde jego słowo. Poza tym z Bluebell u boku różdżka nie była mu dłużej potrzebna. Lord Voldemort nie pomylił się co do niej, jak zwykle. Była doskonałym narzędziem.

– Wybierzecie uczniów wykazujących największy potencjał, po czym przejdziecie do regularnych treningów. Wcześniej wolałabym zobaczyć roboczą listę i ją zweryfikować. Draco Malfoy… powinien zostać wyłączony z akcji. Czarny Pan nie spogląda na tę rodzinę łaskawym okiem. Czy wszystko jasne?

Potwierdzili. Alecto chyba chciała coś dodać, ale wtedy Bluebell poruszyła się nieznacznie, odbierając pannie Carrow moc sprawczą samym tylko spojrzeniem burzowego oka.

– Tak, jasne – rzucił Amycus.

– Znakomicie, nie będę was dłużej zatrzymywał.

Wychodząc, cały czas się oglądali. Bali się – i słusznie. W obecności Bluebell należało chronić tyły. W końcu z ulgą zniknęli za drzwiami.

Bluebell ze świstem wypuściła powietrze.

– Czy zemściłaś się dostatecznie? – zagadnął Severus.

– Daleko do tego, ale to zawsze jakiś początek. Czy musimy iść na wspólne śniadanie? – zapytała, przechodząc do przodu i zajmując swoje stałe miejsce naprzeciwko dyrektora.

– Nie, jeśli nie masz ochoty. Możemy zjeść tutaj.

– Byłoby miło, dziękuję.

Za pomocą szybkiego „chłoszczyść" Snape usunął z biurka ostatnie ślady krwi, a następnie wezwał skrzaty. Bluebell wyraźnie się rozluźniła. Było więcej niż jasne, że nie ma chęci pokazywać się publicznie. Starcie z Carrowami również znacząco nadwyrężyło jej wątłe siły.

– Na co masz ochotę?

– Może naleśniki? Z syropem klonowym.

– Oczywiście. Dla mnie to samo. I mocną kawę, poproszę.

Zwyczajny szkolny poranek, smaczne śniadanie, ciepłe napoje. Sytuacja normalna w swoim szaleństwie lub obłąkana w swej normalności – zależy, z jakiej perspektywy ją oceniać. Jednak taka była nowa rzeczywistość, w której musieli się odnaleźć.

– Czy jesteś pewna, że to odpowiedni strój dla bibliotekarki, Bell? – zapytał Severus, mierząc wzrokiem jej obcisły kostium.

– Mam dość udawania.

– A nie tego właśnie chciałaś?

– Myślę, że nie ma dla mnie powrotu – westchnęła.

– Nikt spoza ścisłego kręgu Czarnego Pana nie ma pojęcia o istnieniu Bluebella, a już zwłaszcza nauczycielki w Hogwarcie.

– Nawet te należące do Zakonu? – Szare oko Bluebell błysnęło z komiczną przewrotnością.

– Jesteś bardzo przenikliwa.

– Zlikwidowałam kilku waszych członków. Nie tylu, ilu Ainsley, ale mimo wszystko dało mi to do myślenia.

– W takim razie mogę cię uspokoić. Zakon Feniksa ma o twojej działalności niewielkie pojęcie.

– Zapewne tylko tyle informacji, ile otrzymał od ciebie?

Nie zaprzeczył.

– Nawet jeśli to prawda, uznają mnie za kolejną Śmierciożerczynię, a to nawet gorzej – oceniła, rozgrzebując w zamyśleniu naleśniki. – Nie lubię być z wami mylona.

– Być może masz rację, Bell. Co w takim razie zamierzasz zrobić?

– Chyba jednak wrócę do biblioteki – zdecydowała nagle. – A potem wpadnę na jedną z tych ich herbatek. Nie mogę się doczekać reakcji. – Dla odmiany zabrzmiała drapieżnie.

Wahając się od Bluebell do Belli Brae, towarzyszka Severusa pozostawała emocjonalnie niestabilna.

– Ostrzegałam, że urodziłam się w znaku Bliźniąt – dodała z krzywym uśmiechem, tradycyjnej odgadując jego myśli.

– Jak wiesz, nie wierzę w astrologię – zdusił w zarodku ewidentną prowokację. – Moim zdaniem powinnaś wrócić do kwatery i odpoczywać jeszcze przez kilka dni. Usprawiedliwię cię u pani Pince.

– Jeśli tak uważasz – zgodziła się bez oporów.

– Tak będzie lepiej. Nie jesteś w pełni zdrowa, Bell.

– Nigdy nie byłam.

Znowu ten uśmiech. Obcy, kpiący, sarkastyczny. Nie pasował do panny Buchanan, ale do panny Boyd jak najbardziej. Zgasł jednak równie szybko, jak się pojawił, a ona nadal maltretowała naleśniki.

Tak łatwo odgadywała jego myśli, że Severus poczuł pokusę, aby spróbować tego samego. Nigdy wcześniej tego nie robił, ponieważ mogło się bardzo źle skończyć, ale… Ale aktualnie Bluebell była spokojna, zrelaksowana i zdecydowanie mniej czujna. Skupił się, rzucając niewerbalne zaklęcie.

– Szkoda twojego czasu, Severusie – zareagowała niemal od razu. – Mój umysł chronią stare, seksistowskie zaklęcia, które sięgają jeszcze czasów, gdy głównym zmartwieniem klanów były młode dziewczęta, które w miłosnym zauroczeniu mogły zdradzić przystojnym oficerom Korony zbyt wiele cennych sekretów. Tylko najstarszy mężczyzna w rodzinie oraz mąż, naturalnie, może odczytać moje myśli. Dlatego aż tyle czasu zabrało mi zamordowanie Ainsleya.

Severus siedział przed nią z nieodgadnioną miną. Bluebell posłała mu krzywy uśmiech, zanim wstała od stołu. Na talerzu pozostawiła rozbabrane naleśniki, z których ani odrobina nie trafiła tam, gdzie powinna.

– Do zobaczenia później, Severusie.

Gdy został sam, podszedł do szafki pancernej zawierającej bogaty wybór eliksirów na każdą okazję. Wybrał kilka leczniczych mikstur oraz niepozorną fiolkę wypełnioną czarną substancją. Obejrzał ją pod światło, nie przepuściła ani odrobiny, a zatem nie straciła mocy. Bezwonna, bez smaku, praktycznie niewykrywalna.

„Wystarczą trzy krople", myślał, chowając buteleczkę do kieszeni.


Wytrzymała tydzień, ukrywając się w jego kwaterze. Tylko tyle i aż tyle. Więcej pewnie nie dałaby rady. W przeciwieństwie do pokornej panny Buchanan, Bluebell lubiła wielkie wejścia. Sekretne życie, do którego była regularnie zmuszana, nie leżało w jej naturze.

Pojawiła się w Wielkiej Sali w połowie dnia, podczas obiadu. Rozmyślnie się spóźniła. Sunęła wzdłuż głównego przejścia między stołami z dumnie zadartą głową i w swoim czarnym przebraniu, które tylko lekko łagodził narzucony na ramiona szal w szkocką kratę. Długie włosy splotła w koronę i ścięła asymetryczną grzywkę, żeby nieco przysłonić opaskę zakrywającą oko. Poruszała się pewnym, marszowym krokiem, a natrętne szepty narastały za jej plecami niczym huragan.

– Kto to?

– To bibliotekarka?!

– Co jej się stało?

– Oko! Patrzcie na jej oko!

– Tak się kończą przygody ze Snape'em.

Severus nie dał nic po sobie poznać, ale Alecto niemal wpadła w panikę na widok groźnej rywalki. Siedziała po prawej ręce dyrektora – coś jej podpowiadało, że już po raz ostatni w tym życiu. Bluebell dotarła do nauczycielskiego stołu i stanęła znacząco za jej krzesłem.

– Przesuń się, Alecto – syknął Severus.

– Ale to moje miejsce – rzuciła głosem, w którym wyraźnie przebijały pierwsze nuty rezygnacji.

– Bynajmniej – stwierdziła Bluebell. – Won.

Carrow w pierwszej chwili chciała jeszcze walczyć, jednak szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie ma szans. Po pierwsze, Bluebell nie miała żadnych zahamowań, o czym przekonała się podczas niedawnego starcia w gabinecie dyrektora. Ząb wprawdzie udało się wstawić z powrotem za pomocą magii, ale stał się nadwrażliwy i bolał niemal bez przerwy. Po drugie, nikt by jej nie poparł. Snape był ewidentnie zauroczony swoją morderczynią, a Amycus twardo gapił się w talerz. Zdrajca i tchórz!

Alecto nie pozostało nic innego. Również spuściła wzrok i przesunęła się na krzesło obok. Nie zdążyła zabrać ze sobą naczyń. Bluebell bezceremonialnie zrzuciła wszystko na jej kolana. Usatysfakcjonowana usiadła przy boku Severusa, dotykając przelotnie jego ramienia. Szarmancko napełnił dla niej filiżankę świeżo zaparzonym Earl Greyem.

– Król i królowa Hogwartu – mruknęła ponuro Alecto, czerwona na twarzy z powodu palącego upokorzenia.

– Zatem się pokłoń – warknęła niebezpiecznym tonem Bluebell.

Carrow prychnęła. Popełniła podstawowy błąd. Błyskawicznym ruchem nożownika panna Boyd wyciągnęła różdżkę i wymierzyła zaklęcie prosto w jej splot słoneczny. Alecto zgięła się tak gwałtownie, że wyrżnęła czołem w blat.

– Dość! – Amycus jednak odważył się zaprotestować.

– Wystarczy – poparł go spokojnie Severus. – Opuść różdżkę, Bell. A ty zabierz stąd siostrę – polecił Amycusowi.

Bluebell uśmiechnęła się do niego bardzo z siebie zadowolona. Snape uścisnął jej dłoń pod stołem, skutecznie odwracając uwagę od Carrowów.

– Czego sobie życzysz, Bell?

– Zdecydowanie coś lekkiego. Co byś mi polecił?

– Hm, zastanówmy się…

Alecto dyszała ciężko, uwieszona ramienia brata. Wciąż nie była w stanie się wyprostować i czuła skurcze promieniujące na cały brzuch. Robiło się jej od tego niedobrze.

– Zostali dla siebie stworzeni – wysyczała wściekle.

– Spokojnie – łagodził Amycus. – Czarny Pan o wszystkim się dowie.

– Ona należy do Czarnego Pana, idioto! Zapomniałeś? Zawiodła, a mimo to nie otrzymała kary. I jeden, i drugi pozwala jej na wszystko!

– Zamknij się z łaski swojej, chyba nie chcesz znowu oberwać? Nadejdzie odpowiedni moment i wtedy się zemścimy.

– Oby nadszedł szybko. Nie mogę znieść jej widoku.

– Nie martw się, Alecto. Na wszystko przyjdzie pora.

Opuścili Wielką Salę odprowadzani upiornym uśmiechem Bluebell, rzeczywiście królującej u szczytu stołu wraz z Severusem, który bez wcześniejszego skrępowania okazywał jej wiele względów. Wszyscy, których uwagi nie zajmowali akurat Carrowowie, gapili się prosto na nich. Pani Pince, pani Pomfrey i profesor Sprout siedziały blade i dosłownie spetryfikowane na swoich miejscach. Profesor Flitwick drżał z oburzenia, a profesor Slughorn swoim zwyczajem przekonująco pozorował wybiórczą ślepotę i głuchotę. Usta profesor McGonagall zacisnęły się w wąską kreskę. Ona o wiele bardziej od pozostałych kolegów i koleżanek zdawała sobie sprawę, jak boleśnie zostali oszukani. Powoli docierało do niej, że sama wpuściła kolejnego węża do terrarium, jakim powoli stawał się Hogwart.


– Kim jest ta dziewczyna?

Profesor McGonagall odwiedziła gabinet dyrektora, gdy uzyskała całkowitą pewność, że jest sam. Widziałam wcześniej, jak Bella Brae opuszcza zamek, zmierzając w stronę jeziora i Zakazanego Lasu. Była to jej stała trasa spacerowa, widać niektóre przyzwyczajenia się nie zmieniają.

Severus nie był zachwycony wizytą, jednak grzecznie wskazał wicedyrektorce krzesło. I tak nie dało się w nieskończoność odwlekać nieuniknionego.

– Wolałabyś tego nie wiedzieć, Minerwo.

Wyglądał źle. Odbijały się na nim nieprzespane noce oraz zmartwienia niezrozumiałe dla kogoś, kto nigdy nie dźwigał podobnego ciężaru. Prawdopodobnie z powodu niewyobrażalnego zmęczenia albo zwykłego roztargnienia zwrócił się do niej po imieniu. Jak za dawnych, o wiele lepszych czasów.

– Kolejna Śmierciożerczyni? – naciskała McGonagall.

– Gorzej – odpowiedział niechętnie, porzucając wszelkie pozory i zmęczonym ruchem masując skronie. – Jest groźna i zła, więc lepiej trzymaj się od niej z daleka. I z łaski swojej przekaż to ostrzeżenie pozostałym członkom kadry.

– Ale jak to możliwe? – Przytłoczona ogromem szoku Minerwa przysiadła na krześle naprzeciwko dyrektora, choć wcześniej nie miała takiego zamiaru. – Ona była taka… A teraz… Jak to się stało?

Severus na nią nie patrzył. Oprócz palącego spojrzenia nauczycielki transmutacji czuł na sobie również pełen potępienia wzrok portretu Dumbledore'a. Wyraz jego twarzy zapewne układał się właśnie w znajome: „A nie mówiłem?". Choć tak naprawdę nawet on nie mógł tego wiedzieć, a przynajmniej jego namalowana wersja. Żywy Albus zapewne posiadał więcej informacji, jednak niektóre celowo zabrał ze sobą do grobu.

– Znałam Bellę Brae – ciągnęła profesor McGonagall. – Może to za dużo powiedziane, ale pamiętam ją z czasów szkolnych. Była taka cicha i skromna. Wycofana. Zawsze siedziała w ostatniej ławce otoczona książkami, chyba z nikim się nie przyjaźniła. Gdy zobaczyłam ją po latach, pomyślałam, że niewiele się zmieniła.

Severus poczuł nagły impuls bólu tuż nad lewym okiem, gdy próbował sobie wyobrazić ten obrazek. Czy zwróciłby na nią uwagę, gdyby sam nadal uczył się w Hogwarcie? A nawet jeśli, to co by to zmieniło? Absolutnie nic.

– Nie rozumiem, jak mogła wybrać taką ścieżkę.

– Cóż, ludzie przechodzą różne przemiany – zauważył filozoficznie Snape, który nie miał siły ani ochoty wyjaśniać wszystkich zawiłości tej skomplikowanej historii. Co dałabym Minerwie wiedza o tym, że „Bella Brae" już wtedy była zepsuta do szpiku kości.

McGonagall spojrzała na niego z irytującym zrozumieniem. Pewnie pomyślała o jego własnych, fatalnych życiowych wyborach. Severus poczuł, że należy jej się coś więcej.

– Czy słyszałaś kiedyś imię Bluebell? – zapytał wprost.

Chciała zaprzeczyć, ale zdradził ją wyraz przerażenia na twarzy.

– Co dokładnie wiesz? – podchwycił Severus.

– Niewiele. Pamiętam jedynie, że Kingsley… – powiedziała bezmyślnie i błyskawicznie urwała. Nie zamierzała niczego zdradzać przedstawicielowi obozu wroga. – To poszukiwany morderca, który… O nie, to ona, prawda? – odgadła natychmiast.

Severus powoli skinął głową, blada Minerwa zakryła usta dłonią.

– Niemożliwe.

– Niestety.

– Jak mogłeś pozwolić jej tu mieszkać?! – Wprost zatrzęsła się z oburzenia. – W szkole uczą się dzieci!

– Nie wiedziałem – wyznał szczerze Severus. – Na tym polega moc budowanych latami sekretów: nikt nie wiedział. Dlatego mam prośbę.

McGonagall obrzuciła go spojrzeniem ociekającym ledwo tłumioną nienawiścią. Gardziła nim już wcześniej, to prawda, ale nigdy z taką mocą. Snape westchnął.

– Oczywiście nie mam prawa o nic prosić ani czegokolwiek ci narzucać i ostatecznie zrobisz z tym, co zechcesz, ale… Byłbym wdzięczny, gdybyś zachowała dla siebie wiedzę o jej prawdziwej tożsamości. Nie chciałbym zwłaszcza, aby ta wiadomość dotarła do Shacklebolta.

– Nie, Severusie. – Z uprzejmości również użyła jego imienia. – Istnieją pewne nieprzekraczalne granice. Nie interesują mnie twoje towarzyskie zobowiązania ani nie obowiązują rozkazy twojego pana. Bluebell… To za dużo. Ta dziewczyna musi zniknąć ze szkoły, zanim wydarzy się tragedia.

– Zgadzam się. Ja ją tutaj sprowadziłem i to na mnie ciąży cała odpowiedzialność – uznał, mimo że nie była to do końca prawda. – Sam się tym zajmę. Osobiście.

Minerwa rzuciła mu kolejne zbyt bystre spojrzenie.

– Nie tylko o to chodzi, prawda? Ta dziewczyna praktycznie mieszka w twojej kwaterze. Czy ty… coś do niej czujesz?

Nie odpowiedział. Nigdy by się do tego nie zniżył, ale nawet nie musiał.

– Niech Morgana ma cię w swojej opiece, Severusie – powiedziała Minerwa cicho, nagle bardzo spokojna. – Za żadne skarby nie chciałabym być na twoim miejscu.


Wieczorem Severus poczuł pieczenie Mrocznego Znaku. Niestety, musiał odbyć kolejne nieprzyjemne spotkanie. Lord Voldemort przejął od niego eliksiry (poza jedną fiolką, która niemal paliła mistrza eliksirów w kieszeni szaty, jednak nie była przeznaczona dla Czarnego Pana) i wysłał na kolejną misję z Yaxleyem i Rowle'em. Była to szybka, niezbyt skomplikowana akcja. Ktoś musiał zastąpić chwilowo niedysponowanego Bluebella – na szczęście dla wyznaczonych ofiar, które pożegnały się z tym światem w znacznie bardziej cywilizowany sposób. Podczas tej nocy zabrakło wesołych anegdotek, żarcików czy docinków na temat kochliwego dyrektora. Śmierciożercy pracowali w ponurym milczeniu cechującym prawdziwych profesjonalistów.

Gdy Snape wrócił, Bluebell czekała na niego w saloniku. Zwinięta na kanapie w długiej koszuli nocnej i z mokrymi włosami zwieszającymi się po bokach bladej twarzy. Sprawiała wrażenie wyjątkowo smutnej.

– Czy Dziedzic chciał mnie widzieć? – zapytała.

– Nie.

– Rozumiem.

– Czy to źle? – zagadnął z kolei Severus.

– Ja… – zawahała się. – Nie wiem.

Wyszedł na moment, po czym szybko wrócił z podręczną apteczką. Odsunął na bok jej grzywkę i usunął niestarannie zawiązany bandaż, który sama sobie założyła. Przy swoich wszystkich manualnych zdolnościach Bluebell naprawdę kiepsko radziła sobie z opatrunkami. Rana goiła się ładnie, więc należało pomyśleć o kolejnym etapie leczenia.

– Najwyższy czas, aby profesjonalny magomedyk obejrzał twoje oko. Zrobiłem, co mogłem, ale nie znam się na tym aż tak dobrze. Może nie jest jeszcze za późno na rekonstrukcję albo chociaż magiczny implant.

Bluebell skrzywiła się, odsuwając od niego.

– Nie chcę.

– Dlaczego?

– Nie potrzebuję. Noszę swoje blizny z dumą.

– Bell, bądź rozsądna.

– To moja pamiątka, moja nauczka i mój wybór! – podniosła niespodziewanie głos. – To nie podlega dyskusji. Chyba nie przestałam ci się podobać, Severusie?

– Nie opowiadaj bzdur.

– Wiesz, że kiedyś tak nie wyglądałam? – odezwała się zaczepnie. – Dziedzic na pewno opowiedział ci moją historię, łącznie ze wszystkimi szczegółami, które wolałam pominąć.

Severus przewrócił oczami.

– Powiedział ci?! – drążyła z coraz większą agresją.

Uniosła się na wersalce, chwytając go za ramiona i ściskając mocno. Pochyliła się nad nim z miną niby groźną, ale tak naprawdę przepełnioną bólem.

– Co ci powiedział?!

– Powiedział, że byłaś nieszczęśliwa, a nieszczęśliwi ludzie podejmują tragiczne decyzje. Tyle wiem z własnego doświadczenia.

Bluebell natychmiast oklapła. Opadła z powrotem na miejsce, jakby zabrakło jej sił. Ze wstydem spuściła wzrok.

– Nie masz pojęcia, jak tam jest.

– Sądzę, że jednak mam.

– Twoja rodzina nie mogła być aż taka straszna.

– To nie licytacja, Bell.

– Wiem, ale… Nie chcę tam wracać. – Zwinęła się w kłębek obok niego, Severus odruchowo zaczął głaskać jej włosy.

– Jednego nie rozumiem – podjął po chwili. – Tyle opowiadałaś mi o mugolach, różdżkach i Starej Magii. Uwierzyłem w każde słowo.

– Bo to prawda.

Zaskoczyła go. Podniosła wzrok i spojrzała na niego okiem szarym jak burzowe niebo, w którym ponownie błyszczała ta sama, dobrze mu znana fascynacja.

– To wszystko prawda – oświadczyła z przekonaniem. – Widziałam to nie raz, czułam moc wszędzie wokół mnie. W wysokich górach… wszystko jest inaczej. Uciekałam z domu tak często, jak się dało, gdy tylko choć na moment spuszczali mnie z oczu. W nieskończoność błądziłam po polach i lasach, często schodziłam aż do mugolskich wiosek. Widziałam dziewczęta uprawiające Stare Zwyczaje. Zbierające zioła, wijące wianki, tańczące nocą wokół ognia. Nie miały różdżek, to oczywiste, ale mimo wszystko czułam od nich tę samą moc, kiedy zapraszały mnie do zabawy. Córki i wnuczki Matki Cailleach. Młode adeptki, takie same jak ja.

– Jak zdołałaś to pogodzić z…

– Dziedzic i Stara Magia to dwie zupełnie różne sprawy. – Światło w jej oku zgasło zastąpione przez gradową chmurę. – Severusie, ty sam jesteś mieszańcem, a jednak nie przeszkadzało ci to wstąpić w szeregi wyznawców jedynie słusznej idei czystej krwi. Ja również zrobiłam to, co musiałam. Szkoda, że Dziedzic nie wiedział, co mi podarował, wręczając wspomnienia Belli Brae. Może był to przypadek, a może… cinnidh*.

Bluebell przysunęła się bliżej, chowając głowę na jego piersi. Chociaż przebywał w domu już od pewnego czasu, nadal pachniał lasem i wiatrem.

– Różdżki, zaklęcia niewerbalne, magiczna edukacja, której mi odmówiono – wyliczała. – To wszystko kłamstwo. Oszustwo bandy staruchów, którzy dawno temu postanowili zatrzymać dla siebie całą moc. Wiemy o tym tylko my, wszyscy inni dali się nabrać. Nawet wielki Dziedzic Slytherina, który w kawałek drewna wierzy bardziej niż w samego siebie. Neofita – mruknęła z pogardą. – Niestety, nic już nie da się zrobić z tą wiedzą. Jest o wiele za późno.

Severus w zamyśleniu gładził jej plecy, wplatał palce we włosy, muskał wrażliwą skórę na szyi. Bluebell uspokajała się pod wpływem jego dotyku, jej urywany oddech wyrównywał się, przechodząc w westchnienie.

– Czasami chciałabym zasnąć – szepnęła. – Tak po prostu. I obudzić się w Hogwarcie. Zacząć wszystko od nowa, od Ceremonii Przydziału. Ty również byś tam był, Severusie. Siedział w ławce gdzieś niedaleko mnie. Minęliśmy się, niestety. Ale gdybyśmy się spotkali… Gdybyśmy tylko się spotkali we właściwym momencie…

Podniosła głowę, patrząc na niego w napięciu. Oczy miała wilgotne, proszące. Pocałował ją. Odwzajemniła pocałunek bez wahania. Przemieściła się na jego kolana, splotła palce na karku, przyciągając go, aż znaleźli się tak blisko siebie, że między nimi nie zmieściłoby się nawet powietrze. Bluebell wpijała się w jego usta niczym spragniony wędrowiec. Severus błądził dłońmi po jej ciele, dopóki nie dosięgnął cienkich ramiączek staroświeckiej koszuli. Zsunął je niżej, aż całkiem opadły z jej ramion.

– Bałam się, że nie będziesz chciał mnie więcej dotknąć.

– Niepotrzebnie. Jesteśmy tacy sami, zapomniałaś?

– Wcale nie – wydyszała w jego usta. – Ty… Ty jesteś… Wiem, kim jesteś, Severusie.

Nie pozwolił jej dokończyć. Nie potrafił się od niej oderwać. Mimo że tyle razy zaprzeczał, naprawdę czuł się jak pod działaniem zaklęcia. I kto wie, może rzeczywiście tak było. Wszystke te opowieści o Starej Magii i tańcach w lesie przy świętym ogniu namieszały mu w głowie, ale nawet w połowie nie tak jak…

Malinowe usta.

Lawenda.

Bella Brae Buchanan.

Bluebell.

Objęła go ramionami. Objęła udami. Objęła całą sobą i nie pozwoliła mu odejść. Nawet gdyby bardzo chciał.


Severus obudził się nagle w najciemniejszej godzinie nocy i nie potrafił ponownie zasnąć. Ocknął się zaplątany w rude włosy Bluebell i jej nocną koszulę. Panna Boyd leżała obok niego, oddychając głęboko. Z ręką przyciśniętą do na wpół zabandażowanego policzka.

Spokojna, piękna i niewinna.

Tylko we śnie.

Wstał z łóżka i przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie, wpatrując się w dogasający na kominku ogień. Wyczuwał powoli nadchodzący świt, miał w tym długą praktykę, a jego niepokój rósł z każdą chwilą.

Zamówił herbatę. Skrzaty nie trzymały się ustalonych godzin pracy, były na każde skinienie. Imbryk parował już na stole, gdy Severus kręcił się niespokojnie po pokoju, szukając swojej wierzchniej szaty. Znalazł ją na podłodze za fotelem. Sięgnął do kieszeni i znalazł nienaruszony flakonik z eliksirem. Napełnił dwie filiżanki, odkorkował buteleczkę.

„Wystarczą trzy krople", powtórzył w myślach instrukcję.

Bezwonny czarny płyn z łatwością połączył się z mocną herbatą w jednym z naczyń. Severus zakołysał nim dla pewności, po czym odstawił z powrotem na tacę. Zawartość obu filiżanek ani trochę nie różniła się kolorem. Musiał tylko pamiętać, która jest która.

Spojrzał w okno – nadal tak samo ciemne jak przed momentem. Spojrzał w ogień – czerwone iskierki zamigotały w jego bezdennych oczach. Pomyślał o szarych oczach Bluebell.

Jej jedynym szarym oku.

Wtem zerwał się z miejsca i impulsywnym ruchem zrzucił całą zastawę na podłogę. Porcelana rozbiła się w drobny mak, gorący płyn chlusnął fontanną, sięgając niemal do kominka.

Hałas obudził Bluebell. Pojawiła się na progu zaspana i rozbita.

– Co się stało?

– Byłem nieostrożny.

– Albo zwyczajnie przemęczony – stwierdziła z troską.

Usiadła obok niego, z czułością gładząc go po poszarzałej twarzy. Severus zamówił kolejną porcję herbaty, Bluebell wyręczyła go, nalewając ciemny napar do filiżanek.

Herbata była taka jak zawsze w Hogwarcie: aromatyczna, mocna i słodka. Skrzaty parzyły ją doskonale. Bluebell podmuchała i pociągnęła niewielki łyk. Wstrząśnięty Severus nadal patrzył w ogień. Ona wpatrywała się w niego zakochanym, niemal psim wzrokiem.

– Wypiłabym eliksir – powiedziała cicho, ledwo ją słyszał przez trzask dogasających płomieni. – Z twojej ręki przyjęłabym wszystko, Severusie.

– Dlaczego? – Nie mógł zrozumieć. – Przy całej twojej mrocznej opinii… Dlaczego mi na to pozwalasz? Dlaczego się nie bronisz?

– Nie chcę.

Severus z trudem podźwignął się znad przepaści. Oderwał wzrok od ognia i spojrzał na nią. Bladą, śliczną istotę przybyłą prosto z najmroczniejszych baśni.

– Kocham cię, Bell.

– Wiem. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale nie przeżyję dobrze życia, które mi darowałeś. Tak byłoby lepiej. Prościej.

– To się jeszcze okaże.

Bluebell piła herbatę, grzejąc drżące ręce od gorącej filiżanki.

– Pewnie lubisz myśleć, że dla nikogo nie jest za późno, kochany, jednak czasami naprawdę jest. Nie zmienię tego, co już się wydarzyło.

Snape odwrócił się w jej stronę z takim wyrazem twarzy, że nie była w stanie na niego spojrzeć.

– Gdybym mógł ocalić jedną osobę na całym świecie...

– Severusie…

– Nie byłabyś to ty – dokończył zdecydowanie. – Ty dokonałaś wyboru, nie każdy ma tyle szczęścia. Jesteś jednak najlepszym, co mi się przydarzyło w tym koszmarnie złym życiu. Potrafię to docenić.

Bluebell znów czule obejmowała jego twarz dłońmi. Całowała jego obolałe skronie, opuchnięte oczy i pokryte odrastającym zarostem policzki. Na wszelkie sposoby okazywała mu przywiązanie, do którego nie powinna być zdolna. A ponieważ znała tylko jeden pewny sposób, by wyrazić swoje najgłębsze uczucia, wkrótce zaczęła cicho nucić:

Get down, get down, little Henry Lee
And stay all night with me
You won't find a girl in this damn world
That will compare with me
And the wind did howl and the wind did blow
La la la la la
La la la la lee
A little bird lit down on Henry Lee**

Znał melodię, znał historię i dramat. Pod wpływem impulsu wstał i wyciągnął do niej rękę. Bluebell chętnie podążyła za nim. Przyciągnął ją do siebie, objął w talii. Ponura melodia brzmiała w ich głowach niczym jeszcze bardziej mroczne echa. Zamknięci w swoich ramionach kołysali się w jej rytm, oświetleni pierwszymi promieniami poranka. Tańczyli, depcząc po skorupach porcelany i szczątkach fiolki.

Fiolki z trucizną.


* cinnidh = przeznaczenie
** Nick Cave & The Bad Seeds (ft. P.J Harvey): Henry Lee