Trudno nazwać godziwym wypoczynkiem te kilka godzin, które spędzili w swoich ramionach, a jednak ta noc wiele zmieniła. Rankiem Bluebell pojawiła się w saloniku ubrana w jedną ze swoich grzecznych sukienek wykończonych pensjonarskim kołnierzykiem, z włosami zaplecionymi w dwa warkocze – i tylko szpecąca przepaska na oku nie pasowała do dawnego wizerunku. Severus siedział z kubkiem kawy przy zaimprowizowanym śniadaniu, które coraz częściej spożywali w prywatnych kwaterach. Wokół niego leżały rozsypane listy, służbowe papiery oraz najnowszy numer „Proroka Codziennego". Gdy Bluebell weszła do pokoju, spojrzał na nią z uznaniem, a coraz wyraźniej widoczna na jego czole, zatroskana zmarszczka od razu się wygładziła.
– Kolejna zmiana stylu? – zagadnął.
– Uznałam, że tak będzie lepiej – wyjaśniła, zajmując swoje zwykłe miejsce. – Ostatni wypadek w Wielkiej Sali możemy wytłumaczyć jako żart… Albo chwilowy obłęd. Spróbuję bardziej nad sobą panować – obiecała. – Nie będę ci sprawiać kłopotów.
– Pochwalam ten pomysł. A zatem wrócisz do pracy?
– Taki jest plan.
– To bardzo dobry plan – zgodził się Severus. – Uprzedzę panią Pince. Na pewno z ulgą powróci do swoich popołudniowych drzemek. Ostatnio wszystkie dyżury musiała pełnić sama.
Panna Boyd znieruchomiała z tostem w połowie drogi do ust. Uśmiechnęła się, w jej oczach pojawił się przewrotny błysk.
– Och, jeszcze to – rzuciła wesoło.
– Hm? – nie zrozumiał.
– Muszę przestać ją ciągle usypiać, to chyba niezdrowe.
Snape zakrztusił się kawą.
– Ty… Co?
– Znasz Irmę dłużej niż ja, powinieneś wiedzieć, że podchodzi do swoich obowiązków niezwykle poważnie i nigdy nie miała zwyczaju ucinania sobie drzemek w czasie pracy. Musiałam jej trochę dopomóc.
– Dlaczego miałabyś robić coś podobnie idiotycznego?
Uśmiech Bluebell poszerzył się, nabierając nowych, ciepłych i uwodzicielskich odcieni.
– Stworzyłam ci okazję, a ty z niej skorzystałeś. Czułam, że tak będzie. Odwiedzałeś mnie regularnie, odkąd tylko rozniosły się plotki, że po obiedzie jestem zawsze sama w bibliotece. Ale nie martw się o panią Pince. Używałam prostego, nieszkodliwego naparu, który dodatkowo znakomicie działa na trawienie. Nigdybym jej świadomie nie skrzywdziła. To dobra kobieta, choć surowa i czasami złośliwa. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
Nadal uśmiechała się zalotnie, sięgając po kolejnego tosta. Była w o wiele lepszej formie: rozmowna, wesoła i naturalna. A jeśli do tego miała apetyt, to więcej niż Severus mógł sobie życzyć. Nie zamierzał psuć dobrego dnia pretensjami o podtruwanie kadry.
– Nie – odpowiedział po namyśle. – Co nie zmienia faktu, że nie musisz dłużej eksperymentować na pani Pince. Teraz możemy się widywać, kiedy tylko przyjdzie nam na to ochota. Nie potrzebujemy pretekstów.
– To prawda.
– Domyślam się, że nigdy nie miałaś też problemów z panowaniem nad magią? – Przywołał na myśl zupełnie zbędne korepetycje, których jej udzielał.
– Wręcz przeciwnie, bardzo często w życiu dotykały mnie kłopoty z właściwym przepływem mocy, trudne doświadczenia mają na to ogromny wpływ. Nie potrafiłam też posługiwać się moją drugą różdżką, nie słuchała mnie, a prawdziwej nie mogłam używać w twojej obecności. Gdyby przyszło ci do głowy ją zbadać, od razu domyśliłbyś się wszystkiego. W każdym razie, bardzo mi pomogłeś.
Pomyślał o wieczorach spędzanych w jego gabinecie i o tym, jak bardzo ich do siebie zbliżyły. Dzięki tym właśnie korepetycjom nie tylko dodatkowo uzbroił Bluebell, ucząc ją poskramiania niechętnych różdżek, ale ukręcił pętle na własną szyję, gdy się nią zauroczył. Nie było to specjalnie trudne, jej romantyczna persona została dopracowana do najmniejszego szczegółu. Podeszła go profesjonalnie i skutecznie.
– Co zamierzasz dzisiaj robić, Severusie? Będziesz bardzo zajęty? – zapytała, zmieniając temat.
Zerknęła przelotnie na poniewierające się po stole papiery. Z okładki „Proroka" jak zwykle spoglądała na nich nienaturalnie powiększona i odpowiednio graficznie zohydzona twarz Harry'ego Pottera.
– Niepożądany Numer Jeden – westchnęła Bluebell. – Znowu?
Severus rzucił jej badawcze spojrzenie.
– Co wiesz o Potterze?
– Niewiele. – Wzruszyła ramionami. – Wiem, że to przez niego Dziedzic prawie zginął w trakcie Pierwszej Wojny, i tyle. Nigdy specjalnie się nim nie interesowałam. Dzieciak jak dzieciak.
– Nie znalazł się na twojej liście?
Napiła się herbaty, wyraźnie zwlekając, zanim kontynuowała.
– Bluebell nie brał długoterminowych zleceń. – Z rozmysłem odwołała się do trzeciej osoby, jakby chciała się odciąć od wszystkiego, co robiła w przeszłości. – Ani celów, których lokalizacja nie jest znana. Wtedy trudno coś zaplanować. A Bluebell lubi… lubił planować, obserwować i kończyć. Lubił konkrety.
– Użyłaś czasu przeszłego – zauważył Snape pozornie obojętnie, jednak w napięciu oczekiwał odpowiedzi.
Uśmiechnęła się do niego, wybierając dyplomatyczne milczenie. Dokończyła herbatę w ciszy, po czym wstała od stołu.
– Muszę już iść, spieszę się na dyżur – powiedziała lekko. – Dziękuję za śniadanie.
– Miłego dnia, Bell.
– Wzajemnie, kochany.
Gapili się.
Wszyscy.
Powinna się już do tego przyzwyczaić, widać namolne wpatrywanie się było wpisane w powszechnie obowiązujące szkolne zwyczaje, ale jakoś nie potrafiła. Nie miała też nic na swoją obronę. Chociaż w Hogwarcie zamierzała się przyczaić, chroniąc swoją tożsamość, nieodmiennie wywoływała skandal za skandalem: konflikt z Alecto, romans z dyrektorem, oko zgubione w bardzo podejrzanych okolicznościach… Nic dziwnego, że plotkom nie było końca. A gdyby jeszcze wiedzieli, kim tak naprawdę jest… Hogwart prawdopodobnie wysadziłby w powietrze jakiś szalony, zbiorowy samozapłon.
Biblioteka stała się jej azylem – jak wiele razy wcześniej, tak i teraz. Kolejne dni mijały spokojnie, szkolne życie wracało do normy… Na tyle, na ile w ogóle było to możliwe. Pani Pince sama schodziła jej z drogi, pozwalając praktyczne na wszystko. Bluebell wybierała układanie książek w najbardziej odległych zakątkach biblioteki albo niekończące się naprawy w kantorku. Szefowej najwyraźniej odpowiadała ta nowa tendencja do chowania się po kątach, bo sama bez słowa skargi przejęła większość obowiązków związanych z obsługą klienta. Nie zwracała też uwagi, jeśli podwładna pojawiała się spóźniona, wychodziła znacznie przed czasem lub znikała gdzieś w środku dnia. Bluebell wreszcie zaczęła korzystać z przywilejów oficjalnej nałożnicy dyrektora… A może daleko posuniętą tolerancję wobec jej wybryków wzmogła magiczna moc przepaski na oku? Akcesorium nadawało jej groźny wygląd – albo zwyczajnie uzewnętrzniało jej prawdziwą naturę.
Młoda bibliotekarka pracowała we własnym tempie, na własnych zasadach, nie niepokojona absolutnie przez nikogo. Do czasu. Pewnego dnia, gdy zdarzyło jej się krążyć między regałami w głównej sali, ktoś złożył jej nieoczekiwaną wizytę.
– Oszukałaś nas – usłyszała za plecami.
Lavender Brown pojawiła się w bibliotece podczas najspokojniejszej godziny tuż po obiedzie. Legenda o drzemkach pani Pince nadal pozostawała w mocy, mimo że nie miała już nic wspólnego ze stanem faktycznym. Gryfonka patrzyła oskarżycielsko na Bluebell, zagryzając nerwowo usta. Parvati Patil stała tuż za nią. Chyba próbowała ją powstrzymać przed zrobieniem sceny, jednak zabrakło jej siły przekonywania. Obie straciły już tak wiele podczas tego semestru, ich koleżanki znikały ze szkoły jak kamfora. Byłoby straszne, gdyby przydarzyło się to kolejnym osobom.
– Myślałyśmy, że trzymasz naszą stronę – skarżyła się Lavender. Nie miała czasu na kurtuazyjne tańce, zwracała się do niej bezpośrednio, pomijając grzecznościowe tytuły. Była zła i zawiedziona. – A ty przez cały ten czas byłaś jego kochanką!
Bluebell zachowała spokój, w dalszym ciągu przekładając wybrane książki z miejsca na miejsce.
– Nic nie powiesz? – zaatakowała ją panna Brown. – Nic a nic?!
– Dziewczęta, nie oceniajcie czegoś, czego nie rozumiecie. Uczciwie zaznaczyłam, że nie łączy nas wspólny cel.
– Ale… Ale Snape?!
– Pan dyrektor – poprawiła głosem, w którym brzmiała wyraźna groźba. Jej jedyne oko błysnęło niebezpiecznie.
Lavender cofnęła się o krok. Za późno, zdążyła już zdobyć zainteresowanie Bluebell. Bibliotekarka odwróciła się do Gryfonek z drapieżnym uśmiechem przyklejonym do muśniętych ciemną szminką ust. One jak zahipnotyzowane wpatrywały się w jej przepaskę.
– Czy Alecto ci to zrobiła? – zapytała Lavender, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
– Chciałaby.
– Więc Sn… Pan dyrektor?
– Oczywiście, że nie! Dyrektor mnie uratował.
– Więc kto?
– Tego nie mogę powiedzieć. Musiałabym was później zabić.
Bluebell podeszła bliżej, dziewczęta konsekwentnie się przed nią cofały. Nie były pewne, czy to kwestia opaski, czy błysku w jej oku, ale nie chciały znaleźć się w zasięgu jej rąk. Bibliotekarka pochyliła się nad Lavender i pochwyciła jej przerażony wzrok.
– Jesteś Widząca, prawda? Powiedz mi, czy widziałaś coś nowego w swojej szklanej kuli?
Panna Brown przełknęła ciężko. Żałowała, że zdecydowała się na konfrontację, powinna posłuchać Parvati. Bibliotekarka była dziwna, niepokojąca, gdy tak świdrowała ją jednym okiem.
– Nie, nic nie widziałam – przyznała. – Kula nic mi nie pokazuje, jest całkiem czarna.
– Och.
Wyraz twarzy Bluebell ponownie się zmienił. Cofnęła się z własnej woli i bez słowa komentarza wróciła do układania książek.
– To źle? – chciała wiedzieć Lavender.
Panna Boyd wzruszyła ramionami.
– Nie ja noszę w sobie dar.
– Ale wiesz, tak?
Bluebell w zamyśleniu gładziła czule palcami wysłużone grzbiety książek. Zastanawiała się… I nie bardzo chciała się dzielić swoimi myślami.
– Jeśli oczy twojej duszy widzą ciemność, twoje prawdziwe oczy wkrótce również zobaczą wyłącznie ciemność. Nicość. Szkoda, że nie będziemy mogły wówczas porównać naszych doznań.
– Ciemność? – powtórzyła jak echo Lavender.
– Nicość? – dodała Parvati.
– Żyjemy w mrocznych czasach, dziewczęta, a dla nikogo, kogo dotknie mrok, nie ma już odwrotu. Przemyślcie sobie to dobrze, zanim zrobicie coś głupiego.
Być może miały jeszcze pytania, jednak rozmowa została definitywnie zakończona. Bibliotekarka powróciła do swoich obowiązków, konsekwentnie ignorując uczennice. Zresztą, nie były już w wypożyczalni same. Drzwi otworzyły się i zamknęły, po czym w alejce rozległy się ciche, ostrożne, niemal kocie kroki. Po jakimś czasie zza najbliższego regału wysunęła się charakterystyczne sylwetka dyrektora odzianego w oficjalne, imponujące szaty. Stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i przyglądał się zgromadzeniu. Gryfonki zgodnie spuściły wzrok, po czym jak najszybciej opuściły wypożyczalnię. Bluebell uśmiechnęła się do siebie domyślnie.
– Nie musisz mnie pilnować. Obiecałam, że będę grzeczna.
– Czy dziwi cię, że mam problemy z zaufaniem, Bell?
– Nie, zasłużyłam sobie na to.
– Straszeniem uczennic?
– Nie mogłeś tego słyszeć – zarzuciła mu z przekonaniem.
– A jednak mam rację.
– Jak to zrobiłeś?
Była bystra. Jej spojrzenie zaczęło błądzić po ścianach biblioteki, zatrzymując się dłużej na co bardziej znanych portretach.
– Brawo – pochwalił.
– Zareagowałeś bardzo szybko.
– W zasadzie… To czysty przypadek, nie nakazałem im cię śledzić. Zamiast tego chciałem zaproponować poobiedni spacer. Duszę się w tym zamku – wyznał.
– Nie jesteś do niego przykuty łańcuchem. Możesz odejść.
– Gdyby to było takie proste…
– Jest.
– Bell, rozmawialiśmy o tym.
Mruknęła coś pod nosem. Wyglądała na zirytowaną, ale zmusiła się do spokoju. Ostatni raz spojrzała na książki, po czym odwróciła się do niego z uśmiechem.
– Masz rację, przepraszam. Nie będę znowu do tego wracać, chcę tylko spędzić z tobą trochę czasu. Nie wiadomo, ile jeszcze nam go zostało.
– Skandal, po prostu skandal! – piekliła się pani Pince, stojąc z filiżanką w dłoni przy oknie gabinetu profesor McGonagall. – Czy wy to widzicie? Zero wstydu. Zero!
Pomona i Poppy poderwały się ze swoich miejsc, tylko Minerwa nadal spokojnie sączyła herbatę. Wiedziała, co najprawdopodobniej rozgrywa się za oknem, więc nie była ciekawa. Kolejny podwieczorek i tak przebiegał w ponurym nastroju, nie potrzebowała więcej nerwów.
– Nie wiem, czego innego się spodziewałaś, Irmo – stwierdziła chłodno profesor Sprout. – Przecież dla wszystkich dawno stało się jasne, co tam się odbywa.
Poniżej, po błoniach rozświetlonych nastrojowym blaskiem zachodzącego słońca przechadzali się jak gdyby nigdy nic dyrektor i młoda bibliotekarka. Bella Brae miała na sobie lekki, zielony sweterek, a jej swobodnie rozpuszczone włosy tańczyły na wietrze. Snape starał się wprawdzie trzymać na dystans i szedł obok niej z rękami splecionymi za plecami, jednak co pewien czas chyba zapominał o resztkach przyzwoitości i skłaniał się w jej stronę. Prowadzili ożywioną rozmowę, nawet z daleka tworząc bardzo intymny obrazek.
– Sypiają ze sobą – prychnęła oburzona pani Pince. – Praktycznie ze sobą mieszkają. Czy naprawdę nie da się czegoś z tym zrobić?
– Ona już nawet nie zagląda do swojego pokoju – dodała od siebie Pomona. – Za każdym razem, gdy ją widzę, wychodzi z lochów albo tam wraca. Z niczym się nie kryją i nikim nie przejmują. Kompletny upadek obyczajów.
– Takie rzeczy w Hogwarcie – ciągnęła swoje pani Pince. – Szkoła szybko zeszła na psy.
– Nie takie rzeczy już się tutaj zdarzały – odezwała się po raz pierwszy romantyczna pani Pomfrey. – Bywały przypadki ślubów wśród członków kadry, czyż nie? Młodzi ludzie muszą się gdzieś poznawać.
– Moja droga – przerwała jej zarozumiale nauczycielka zielarstwa. – Nie porównuj uczciwych związków małżeńskich do czegoś podobnie oburzającego. Kto by pomyślał, że z tej niby grzecznej, nieśmiałej dziewczyny wyjdzie taka latawica! A ja ją jeszcze ratowałam przed zepsutym Carrowem. Kto wie, może pokrzyżowałam jej plany? Może z nim również flirtowała i wcale sobie nie życzyła, aby ktoś jej przerywał.
– Och, Pomono! – zganiła ją koleżanka. – Nie mów takich rzeczy. Carrow to jednak nie Snape.
– A jaka jest między nimi różnica?
Pani Pomfrey westchnęła, dosypując do herbaty kolejną łyżeczkę cukru. Przypominała sobie pewne z pozoru nieważne szczegóły. Podczas posiłków często siedziała obok Belli Brae, więc lepiej niż koleżanki zdawała sobie sprawę z tego, jak często w tę właśnie stronę kierował się wzrok dyrektora. I nie był wtedy wcale zimny ani ironiczny. A Bella… Bella zawsze wypowiadała się o nim z szacunkiem.
– Dziewczyna powinna się szanować – oceniła pani Pince. – Tyle lat żyję na tym świecie i nigdy nie zapomniałam drogi do własnego łóżka. Wstyd mi za nią, po prostu wstyd.
Poppy spojrzała na towarzyszkę surowo. Jak zawsze jej empatyczna dusza nie mogła się pogodzić z tak surowym werdyktem.
– Mnie bardziej ciekawi, jakie ekscesy odchodziły za tymi zamkniętymi drzwiami, że kosztowało ją to oko – kontynuowała niestrudzona profesor Sprout. – Jakiś intrygujący rytuał inicjacyjny, o którym nie wiemy? Może warto sprawdzić w szkockiej mitologii, na co można wymienić oko.
– Pomono, proszę – jęknęła Poppy.
– Nie chciałabyś podzielić się z nami profesjonalną diagnozą? – zwróciła się do pielęgniarki Irma. – Czyżby nie przyszli z tym urazem do ciebie?
– Niestety, Bella nie przyjęła ode mnie pomocy – przyznała pani Pomfrey. – A ja chciałabym tylko zauważyć, że nie ona pierwsza ani ostatnia straciła głowę dla niewłaściwego mężczyzny. Niektórzy twierdzą, że źli chłopcy mają najwięcej uroku. Przemawiają do tej części romantycznej duszy, która każe za wszelką cenę ratować ukochanego.
– Co za głupoty! – prychnęła starsza bibliotekarka.
– Zły chłopiec, jak powiadasz Poppy, a zwyczajny morderca to jednak dwie różne sprawy. Wszystkie wiemy, że to Śmierciożerca, że z zimną krwią zamordował Albusa!
Pozostałe kobiety jak zwykle zaczęły uciszać krewką profesorkę zielarstwa. W Hogwarcie od niemal roku ściany miały uszy i raportowały podobne rewelacje prosto do gabinetu dyrektora.
– A co ty o tym myślisz, Minerwo? – zwróciła się do niej bezpośrednio profesor Sprout.
Wicedyrektorka, która wiedziała najwięcej o sytuacji Belli Brae, zachowywała kamienne milczenie. Bo co mogła powiedzieć poczciwym nauczycielkom? Czy powinna im zdradzić, co tak naprawdę zalęgło się w Hogwarcie? Nikomu nie przyniosłoby to pożytku, a mogło tylko zwiększyć poczucie zagrożenia, jeśli nie poskutkować wybuchem powszechnej paniki. Zachowała dla siebie tajemnicę Snape'a, skoro obiecał sam się wszystkim zająć, tylko że… Najwyraźniej stało się coś jeszcze, co sprawiło, że zmienił zdanie. Inaczej chyba nie spacerowałby tak spokojnie pod rękę z morderczynią. Popełniła błąd, pokładając w nim zaufanie. Teraz była już tego całkowicie pewna.
– Sielanka, po prostu sielanka! – w dalszym ciągu wrzała gniewem przyklejona do okna pani Pince. – Minerwo, musisz coś na to poradzić.
– Przecież nic takiego nie robią – stwierdziła rozsądnie Poppy.
– Sieją zgorszenie, ot co!
` – Raczej spacerują.
– No właśnie! Kto to widział? Miejsce dla takich jak on jest w Azkabanie, a nie na spacerze.
– Pomono – wtrąciła wreszcie profesor McGonagall. – Trochę ciszej, proszę.
– Przepraszam, złociutka. Nie mogę na to spokojnie patrzeć.
– Rozumiem. – Wicedyrektorka poważnie skinęła głową, podejmując wreszcie decyzję odnośnie do tego, jakie stanowisko powinna oficjalnie zająć. – Mam jednak pewne uwagi. Radzę, abyście były ostrożne w wygłaszaniu swoich opinii. Nie znamy w pełni sytuacji tej dziewczyny, dlatego zgadzam się z Poppy i zalecam zostawić ją w spokoju. Niech robią, co chcą. Ostatecznie nic nas to nie obchodzi. Mamy swoje obowiązki i los całej szkoły na głowie. Tym musimy się zająć w pierwszej kolejności.
Nauczycielki oczywiście natychmiast się z nią zgodziły. Więcej nawet, poczuły uderzenie wstydu, że wobec grożącego Hogwartowi upadku zajmowały się takimi bzdurami jak niepoważny szkolny romans.
– A co myślicie o… Harrym? – zapytała cicho pani Pomfrey. – Uważacie, że to prawda? Wraca do Hogwartu?
– Krąży mnóstwo plotek – poparła pielęgniarkę pani Pince.
– Nie wiem – westchnęła Minerwa. – Ale musimy być gotowe na wypadek, gdyby chciał to zrobić. Coraz częściej podejrzewam, że wszystko rozegra się właśnie tutaj. Przecież tutaj tak naprawdę się zaczęło.
Późnym popołudniem kilka dni później Severus siedział w swoim okrągłym gabinecie jak na szpilkach. Czarny Pan wybrał się w kolejną ze swoich zwariowanych podróży, ale wcześniej pozostawił bardzo konkretne instrukcje. Spodziewał się, że Niepożądany Numer Jeden wkrótce zjawi się w szkole, być może jeszcze tej samej nocy, a zatem wojna wkraczała w ostateczną fazę. Zresztą, nawet gdyby nie bezpośrednie informacje od Lorda Voldemorta, Snape i tak domyśliłby się, że coś jest na rzeczy. Przez cały dzień napływały do niego podejrzane wiadomości.
Wczesnym rankiem Travers spotkał na Ulicy Pokątnej… Bellatriks Lestrange. Dla każdego, kto miał jakiekolwiek pojęcie o tym, co dzieje się w Malfoy Manor, była to oczywista bzdura. Potter jednak nie miał tej świadomości, a cała akcja już z daleka wyglądała na jeden z jego słynnych, gryfońskich planów. Niestety, niedługo po wysłaniu wiadomośc Traver zaginął bez śladu, więc nie mógł podzielić się szczegółowym raportem z tego nieoczekiwanego spotkania.
W okolicach obiadu szkołą wstrząsnęły sensacyjne wieści o napadzie na Bank Gringotta. To brzmiało już kompletnie niedorzecznie… a zatem jak najbardziej prawdopodobnie. Wśród uczniów odżyły rewolucyjne nastroje, posypały się zarówno szlabany, jak i… Ucieczki. Z ostatnich doniesień duetu Carrow&Carrow wynikało, że stan liczebny uszczuplił się o blisko dwadzieścia głów. Miejsce pobytu nieznane – chociaż uczniowie nie mogli opuścić Hogwartu, zdołali się gdzieś przyczaić. Severus niejasno przeczuwał, że miało to coś wspólnego z Longbottomem. No kto by przypuszczał?
Jedyny jasny punkt ponurego dnia dyrektora stanowiło kilka pożyczonych chwil w towarzystwie panny Boyd. Resztę spędził w swoim gabinecie, czekając na nieuniknioną katastrofę.
Było już bardzo późno, a Severus miał za sobą przynajmniej trzy szklanki najlepszej whiskey z zapasów profesora Binnsa, gdy ustawiony na jego biurku fałszoskop zaczął wyć na alarm. Poderwał się z krzesła, ale nic więcej nie zdążył zrobić, bo w tym samym momencie drzwi gabinetu otwarły się z hukiem i stanął w nich Amycus.
– Hogsmeade – rzucił zadyszany.
– Wiem, ktoś aktywował zaklęcia.
– To on?
– Czy ja ci wyglądam na jasnowidza? – zirytował się Snape. – Skąd mam wiedzieć?
Podszedł do kominka i cisnął w ogień garść proszku Fiuu.
– Rowle, jesteś tam? – zapytał głośno i wyraźnie. – Co się u was dzieje? Czy ktokolwiek jest na miejscu?
Nie otrzymał odpowiedzi. Najwyraźniej stacjonujący w bazie Śmierciożercy nadal patrolowali miasteczko.
– Sprawdź to – polecił Carrowowi Severus, wręczając mu puszkę z zielonym proszkiem.
– Dlaczego ja?
– Bo uprzejmie cię o to proszę. – Ton dyrektora ociekał pozbawionym choćby grama subtelności sarkazmem. – Zorientuj się w sytuacji i szybko wracaj. Musimy opracować plan.
Amycus zniknął w kominku na dobry kwadrans, który Severus spędził, krążąc od okna do okna niczym zamknięty w klatce drapieżnik. W końcu płomienie ponownie zapłonęły na zielono.
– Fałszywy alarm – oznajmił powracający Carrow. – To tylko ten stary wariat Aberforth i jego kozy.
– Aha, na pewno.
– Coś nie tak, Snape?
– To Potter, to na pewno on – rzucił z przekonaniem. – Zjawi się w szkole tej nocy, a my musimy znaleźć go pierwsi. Idź po Alecto. Razem udacie się do wieży Ravenclawu, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami.
– A ty, Snape? Co zamierzasz zrobić?
– Mam własne sprawy do załatwienia.
Carrow spojrzał na niego z kpiącym uśmieszkiem.
– Oby te sprawy nie obejmowały żadnych bibliotekarek. Zaczynam mieć tego powyżej uszu.
– To nie twoje zmartwienie – uciął. – Bierz się do roboty albo Czarny Pan otrzyma szczegółowy raport na temat twojej gorliwej służby.
Severus podszedł do drzwi gabinetu i otworzył je wymownie. Puścił przodem Amycusa i poczekał, aż jego ciężkie kroki umilkną na schodach, następnie zwrócił się do portretu Dumbledore'a.
– Jest u twojego brata?
Poprzedni dyrektor beztrosko wzruszył ramionami.
– Chyba nie sądzisz, mój drogi, że w jego domu znajduje się chociaż jeden mój wizerunek? Nie mam jak tego sprawdzić.
– Trudno – westchnął Snape, przechodząc do kolejnego punktu programu. Przebiegł wzrokiem po pozostałych obrazach w swoim gabinecie. – Drodzy państwo, życzę sobie, abyście na dzisiejszą noc zostali moimi oczami i uszami. Jeśli Harry Potter pojawi się w zamku, chcę o tym natychmiast wiedzieć.
Zbiorowe pomrukiwanie i kiwanie głowami powiedziało mu, że polecenia zostało przyjęte. Pozdrowił wszystkich byłych dyrektorów ruchem ręki, po czym zawrócił do kominka. Za jego pomocą niepostrzeżenie przedostał się do swoich kwater. Czytająca w saloniku na kanapie Bluebell czujnie poderwała się na jego widok.
– Pakuj się – polecił jej Severus, otrzepując szatę z popiołu. – Musisz opuścić zamek.
– Nie ma mowy! – zaprotestowała.
– To nie prośba ani niezobowiązujące zalecenie. Masz stąd odejść, Bell. W tej chwili.
Siedziała jak spetryfikowana, wpatrując się w niego i ani razu nie mrugając. W dłoniach nadal trzymała otwartą książkę. Severus podszedł bliżej, zatrzasnął ją brutalnie i odrzucił na stolik.
– Zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Skarby literatury możesz sobie darować.
Otrząsnęła się wreszcie ze stuporu. Stanęła przed nim, wojowniczo zadzierając głowę. Bluebell nie pozwalała sobą dyrygować.
– Nie jesteś moim panem i władcą. Nigdzie się nie wybieram i nie możesz mnie do tego zmusić.
Severus zrozumiał, że w ten sposób nic nie wskóra. Język agresji był jedynym, jaki panna Boyd znała od najwcześniejszego dzieciństwa, dlatego zupełnie do niej nie przemawiał. Wymagała cierpliwości oraz wyjaśnień. Niestety, za długo z tym zwlekał, a teraz brakowało mu czasu.
– Usiądź, proszę – zmienił front.
– Nie! – Nie dała się łatwo ugłaskać. – Chcesz mnie odesłać, chociaż obiecałeś, że tego nie zrobisz. Hogwart to… to mój dom! – Głos załamał jej się na moment. – Nigdzie się nie wybieram.
Odetchnął głęboko, zmuszając się do spokoju. Wiele od tego zależało. Nie mógł pozwolić jej zostać w zamku, musiał ją w jakiś sposób przekonać do wyjazdu. Podszedł bliżej, chciał przytrzymać ją za ręce. Wyrwała się nerwowo. Spróbował znowu.
– Nie, nie, nie! – zawołała niemal histerycznie. – Nie każ mi odejść! Severusie, nie możesz mi tego zrobić!
– Masz inny dom – zaczął cierpliwie.
– Nie!
– W wysokich górach.
– Nie każ mi tam wracać.
– Tylko na pewien czas, Bell. Dopóki burza nie przeminie. Czarny Pan nie będzie ryzykował konfliktu z góralami. Osobiście mnie o tym zapewniał.
Bluebell kręciła głową i wyrzucała z siebie kolejne słowa, rozpaczliwie starając się go zagłuszyć:
– Nie rób mi tego. Nie odsyłaj mnie tam. Wiesz, co mnie tam spotkało. Chciałam tego, to prawda, ale dla nas. Obojga. Sama nigdy tam nie wrócę. Nie zmusisz mnie. Za żadne skarby tam nie wrócę!
– Więc udaj się gdzie indziej. Gdziekolwiek. Nie na długo, tylko na jakiś czas.
Upierała się, jednak z mniejszym przekonaniem. Poddawała się, czuł to. Opadła ciężko na kanapę, pociągając go za sobą.
– Bell…
– NIE!
– Posłuchaj mnie choć przez chwilę – prosił. Był blady jak śmierć. Ściskał jej dłonie tak mocno, że omal nie połamał jej palców. – Nie obchodzi mnie, kim jesteś ani co robiłaś. Ważne, co teraz postanowisz. Rozumiesz? Możesz z tym skończyć. Uciekaj. Wyjedź do tej swojej Szkocji czy gdziekolwiek tylko chcesz. To jedyna szansa.
– Nie zostawię cię. – Wpatrywała się w niego pałającym dziko wzrokiem. Jej jedyne oko było suche, ale kompletnie szalone. – Nie potrafię.
– Nie daj się wciągnąć w nieswoją walkę – tłumaczył wytrwale Severus. – Nie angażuj się, nie daj się znowu wykorzystać. To nie jesteś ty. Naiwne piosenki i szydełkowanie pasuje do ciebie bardziej niż wojna. Tego zawsze chciałaś, Bell. I możesz to mieć.
– Nie odejdę bez ciebie.
– Musisz.
– Nie zmuszaj mnie, Severusie. – Ani na moment nie zdejmowała z jego twarzy pełnego napięcia spojrzenia. – Kochałam cię na długo przed tym, zanim wreszcie się spotkaliśmy – powiedziała cicho, obejmując dłońmi jego bladą twarz. – Obserwowałam cię na zebraniach Dziedzica. Byłeś jedynym człowiekiem, który niczego się nie bał… I którego bał się sam Dziedzic! Stałam tam, ukryta przed wszystkimi, i marzyłam… marzyłam...
Jeśli zdziwiło go to nagłe wyznanie, nie dał tego po sobie poznać. Przyciągnął ją do siebie i objął.
– Dlaczego musieliśmy się minąć, Severusie? Gdybym tylko pojawiła się w szkole we właściwym czasie… Wtedy być może…
– Byłbym zaszczycony, gdybym mógł spędzić z tobą resztę życia, Bell – zadeklarował poważnie. – Ale być może nie będzie nam to dane. Jest, jak jest. Nie zmienimy tego.
– Możemy, jeśli pójdziesz ze mną.
– Nie mogę – odmówił po raz kolejny. – Jednak gdy to się skończy, znajdę cię – zapewnił. – Zostaw mi wskazówkę, a na pewno się pojawię.
Niesamowity blask w jej oku zgasł równie niespodziewanie, jak się tam pojawił – jakby ktoś zgasił światło. Najwyraźniej powiedział coś, co w jednej chwili odebrało jej całą nadzieję. Nie nalegała dłużej. Spuściła głowę, spróbowała się od niego odsunąć.
– Nieprawda.
– Nie chcesz, żebym za tobą pojechał?
– Kłamiesz! – zarzuciła mu, uwalniając ręce z jego uścisku. – Dobrze wiesz, że nie przeżyjesz, jeśli tutaj zostaniesz. Wiesz to od samego początku! Owszem, Dziedzic ci ufa, jednak ma też świadomość jednej, wielkiej prawdy. Zabiłeś Dumbledore'a! Dokonałeś czegoś, czego on sam nigdy nie miał odwagi uczynić. Jak myślisz, jak bezpieczny jesteś w jego obecności?
Na to również miał przygotowaną odpowiedź.
– Nie zamierzam zostawać tam dostatecznie długo, żeby się o tym przekonać. Nie będę walczyć. Mam tylko jedną, ostatnią misję do wykonania, a później… Będę wolny.
– Poczekam na ciebie – zaproponowała. – O nic nie zapytam, nie będę się wtrącać. Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać.
– Nie rozumiesz? – zirytował się w końcu. – Nie wiem, jak długo sam będę mógł zostać w zamku. Dosłownie za moment, prawdopodobnie jeszcze tej nocy, rozpęta się tutaj piekło. Nie mogę się o ciebie martwić. Chcę, żebyś była wtedy daleko stąd.
Przestała się wyrywać. Podniosła głowę i spojrzała na niego z powagą.
– Wszystko sobie przemyślałeś.
– Owszem, mam talent do planowania. Posłuchasz mnie wreszcie?
– Dobrze – skapitulowała ostatecznie. – Odejdę, jeśli sobie tego życzysz.
– Niczego sobie nie życzę – odpowiedział szczerze. – Zwyczajnie nie mam wyboru.
Skinęła głową. Potem spojrzała w górę – na zupełnie nieciekawy sufit, którego nie zdążyła po swojemu udekorować, i tańczące na nim cienie. Zanuciła nieznaną mu melodię. Wybór pewnie nie był łatwy, przez rok poznał większą część jej repertuaru.
– Spotkamy się na brzegu Loch Lomond – zdecydowała. – Tam będę na ciebie czekać.
– W porządku – potwierdził nieuważnie. Nawet nie starał się tego zapamiętać. Bluebell miała rację za pierwszym razem: nie spodziewał się przeżyć wojny. – Spotkamy się właśnie tam.
Pomógł jej wstać. Wygladała na lekko oszołomioną rozwojem wypadków, ale zdeterminowaną. Decyzje zostały podjęte, nic więcej nie zostało do powiedzenia. Jeśli rzeczywiście zamierzała go posłuchać, niczego więcej nie pragnął.
– Nie bierz ze sobą zbyt wielu rzeczy – powtórzył. – Szkoda czasu. Masz swoją pelerynę? Zaklęcia nadal działają?
– Oczywiście.
– Koniecznie zabierz ją ze sobą i nigdy się z nią nie rozstawaj. Potrzebujesz czegoś ze swojej kwatery?
– Nie, wszystko, czego potrzebuję, mam tutaj.
Nie zastanawiał się, dlaczego mówiąc to, patrzyła prosto na niego. Miotał się od salonu do sypialni, zbierając przedmioty, które akurat wydawały mu się przydatne. Wręczył jej poręczną torbę wyposażoną w Zaklęcie Bez Dna, Bluebell z wdzięcznością skinęła głową. W przeciwieństwie do niego zachowywała absolutny spokój. Wrzuciła do torby kilka drobiazgów, przetarła różdżkę chusteczką i schowała do rękawa. Sięgnęła po skórzany pas z narzędziami… Dobry nóż zawsze się przyda, zwłaszcza w tych okolicznościach. Severus narzucił na jej ramiona czarną pelerynę, którą znalazł przewieszoną przez oparcie fotela.
– Masz wszystko?
– Tak.
– Musimy iść.
– Skoro tak twierdzisz.
Chwycił ją pod ramię i pociągnął do drzwi. Przypomniał sobie, że zdarzało mu się to już kilka razy w przeszłości – i nie zawsze miała wtedy na nogach buty. Starał się nie popędzać jej ponad miarę, ale było absolutnie jasne, że się spieszył. Chciał to mieć jak najszybciej z głowy. Korytarze Hogwartu pogrążone były w przyjaznej ciszy, jak tyle razy wcześniej, gdy przemykali przez nie pod osłoną nocy: razem albo osobno. W tych warunkach aż trudno było uwierzyć, że nad zamek naprawdę nadciągała dziejowa nawałnica.
Severus odpieczętował wrota Hogwartu – jedyne, których przez wzgląd na nią jeszcze nie zabezpieczył dodatkowymi zaklęciami ochronnymi – i niecierpliwie wypchnął ją za próg. Stanęli obok siebie na schodach prowadzących do zamku. Wieczorny wiatr rozwiał ogniste loki Bluebell.
– Idź prosto do Zakazanego Lasu i deportuj się, gdy tylko miniesz strefę blokady – udzielał jej ostatnich wskazówek. – Uważaj na dementorów, patrolują granice.
– Nie boję się dementorów.
– Mimo wszystko bądź ostrożna.
– Nie musisz się już o mnie martwić.
Nie spodobał mu się mechaniczny ton, jakim się do niego zwracała, jednak nie miał czasu tego analizować. Impulsywnie przyciągnął ją do siebie i uścisnął. Mocno. Po raz ostatni.
– Powodzenia, Bluebell.
– Poprawka, profesorze – szepnęła tuż przy jego uchu, całując czule jego skroń.
Nie zrozumiał tych enigmatycznych słów, a jednak na ich dźwięk przez jego głowę przetoczył się ciąg niezwiązanych ze sobą obrazów. Twarz rudej kobiety spoglądającej na niego przez taflę zwierciadła, podzwaniające delikatnie szklanki whisky, szelest sztywnej pościeli. Chciałam poznać człowieka, który zabił Dumbledore'a. Bluebell pochylająca się nad nim w jego ponurej, zapuszczonej sypialni na Spinner's End.
Tylko że… To się nigdy nie zdarzyło. Panna Boyd nie widziała jego rodzinnego domu. Nikogo tam nie zabierał, jeśli mógł tego uniknąć.
Głowa rozbolała go tak, że nie mógł się skupić. Zresztą, i tak nie miał czasu na rozważanie nieistotnych spraw. Było za późno, o wiele za późno na cokolwiek. Nadal trzymał w ramionach Bluebell, tajemniczą jak zawsze, gdy poczuł szarpnięcie Mrocznego Znaku.
– Wezwała go – syknął.
– Co takiego?
– Ta idiotka wezwała Czarnego Pana. Złapali Pottera.
Bluebell nadal stała przed nim, nie mogąc się zmusić do odejścia. Chciała go jeszcze dotknąć, ale nie zdołała podnieść ręki. W decydującej chwili całkiem opuściły ją siły.
– Idź – ponaglił ją Severus, walcząc z mętlikiem w głowie i uderzeniami migreny. – Muszę znaleźć Carrowów. I McGonagall. Ona zawsze miała radar nastawiony bezpośrednio na Pottera.
Bluebell uśmiechnęła się do niego smutno. Odwróciła się i bez słowa zaczęła schodzić po schodach. Trawa miękko szeleściła pod jej stopami, muskana długą peleryną. Nie chciała się odwracać. Nie zrobiła tego, dopóki nie usłyszała trzasku zamykających się wrót Hogwartu. Dopiero wtedy przelotnie spojrzała przez ramię.
Narzuciła kaptur na włosy. Zapomniała je zapleść, ale to nic nie szkodzi, zrobi to później. Symbole na szwach zalśniły krótko w mroku nocy, aktywując zaklęcia. Przeszła przez błonia niezauważona, jednak wcale nie skierowała się do lasu. Skręciła na ścieżkę prowadzącą do Hogsmeade. Nie spieszyła się, czuła, że ma czas.
Gdy pół godziny później dotarła do miasteczka, Lord Voldemort stał tuż na jego granicy z olbrzymim wężem wijącym się na jego ramionach. Można by pomyśleć, że na nią czekał.
– Witaj w domu, Bluebell.
– Nigdy więcej nie odsyłaj mnie na tak długo – rzuciła marudnie, mijając go w przelocie. – To doprawdy irytujące.
– Przygotuj się – polecił Dziedzic z bladym uśmiechem na wąskich ustach. – Zaczynamy o północy.
Skinęła mu ręką i ruszyła główną ulicą Hogsmeade, dyskretnie zlewając się z otaczającym je mrokiem.
So if the ties that bind ever do come loose
Tie them in a knot like a hangman's noose
'Cause I'll go to heaven or I'll go to hell
Before I'll see you with someone else
Put me in the ground
Put me six foot down
And let the stone say
Here lies the girl whose only crutch
Was loving one man just a little too much
If you go before I do
I'm gonna tell the gravedigger that he better dig two*
* The Band Perry: Better Dig Two
