W przeciwieństwie do wielu obozujących pokątnie wokół terenów Hogwartu zwolenników Lorda Voldemorta, Bluebell Bonnie Boyd dostała swój własny pokój w jednym z przejętych przez Śmierciożerców wiejskich domków. Od razu poszła na górę i rozgościła się w przygotowanej kwaterze. Nad oknem zawiesiła łapacz snów, pod poduszkę wsunęła ususzoną gałązkę lawendy. Na nocnym stoliku ułożyła trzy najcenniejsze książki, jakie posiadała: „Pieśni Osjana", tomik poezji Tennysona oraz ballady angielskie, irlandzkie, szkockie i walijskie. Obok rzuciła puste pudełko po czekoladkach o smaku kwiatów róży, lawendy, akacji i bzu. Zadowolona z efektów rozejrzała się po pokoju, po czym zrzuciła z ramion pelerynę i udała się do łazienki.
Pod strumieniem gorącej wody długo zmywała z siebie zapachy Hogwartu. Cedr. Eukaliptus. Malinowa szminka. Wszystko spływało z niej niczym wyblakłe wspomnienia. Nuciła, żeby rozproszyć mroczne myśli. Nie umiała inaczej.
Let me tell you that I love you
That I think about you all the time
Caledonia you're calling me
And now I'm going home
If I should become a stranger
You know that it would make me more than sad
Caledonia's been everything
I've ever had*
Umyła się i położyła do łóżka, przez kilka minut gapiąc się tępo w ciemny sufit. Nie wytrzymała długo. Przecież nie miała wiele czasu.
Wstała.
Oczyściła z kurzu obcisły czarny kostium, po czym ponownie go na siebie założyła. Wróciła do łazienki i zaczęła zaplatać włosy w wysoką koronę, żeby na pewno nie przeszkadzały jej podczas bitwy. Z tego samego względu mocno zacisnęła opaskę na oku. Gdy stała przed lustrem, starannie unikała patrzenia sobie w oczy.
Ale tylko do czasu.
„Poprawka, profesorze", przypomniała sobie własne słowa.
Zadrżały jej ręce, zbyt mocno szarpnęła kosmyk włosów, który za nic nie chciał się ułożyć. Zaklęła pod nosem i ciężko oparła się rękami o umywalkę. Dopiero wtedy na siebie spojrzała, a w tym samym momencie wyparte wspomnienia zalały ją jak rwąca fala.
Od tamtego czasu minął prawie rok. To było jedno z pierwszych spotkań Wewnętrznego Kręgu w nowej siedzibie, którą obrał dla siebie Dziedzic. Nie wszyscy czuli się swobodnie w tej lokalizacji, zapewne dlatego przygotował dla swoich zwolenników małą demonstrację siły. Bluebell osobiście wytropiła nauczycielkę mugoloznawstwa i poczuła się urażona na wieść, że nie może jej zabić. Tyle starań, tak wiele wysiłku włożonego w obserwację i pozyskanie celu, a tymczasem Dziedzic postanowił nakarmić nią węża. Co za marnotrawstwo…
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy przyjęła podobne zlecenie.
Nie wytrzymała do końca zebrania. Wysunęła się ze swojego mrocznego kąta za fotelem Dziedzica i wyszła tak cicho i niepostrzeżenie jak zawsze. Skręciła do łazienki, potrzebowała chwili samotności. Przemyła twarz zimną wodą, a następnie długo przyglądała się sobie w lustrze. Irytowało ją to wszystko, ale nie narzekała. W domu było jeszcze gorzej, za nic nie chciała tam wracać. Jak na wybawienie czekała na moment, kiedy w końcu będzie mogła przenieść się do Hogwartu. Dosłownie skreślała dni w kalendarzu. Nie robiła tego od czasu, gdy była dzieckiem, a i wtedy musiała wycinać nożem kreski na ramie starego łóżka. W domu ojca nie było kalendarzy ani nawet papieru do pisania. Nie był potrzebny.
Bluebell nadal stała zamyślona, gdy wtem poruszyła się klamka i drzwi łazienki stanęły otworem. Zdziwiła się, że ich nie zamknęła… Na szczęście nie zdążyła tego pożałować. Na progu pomieszczenia stał Severus Snape, patrząc na nią lekko skonfundowanym wzrokiem.
– Przepraszam – burknął pod nosem. – Łazienki w tym przybytku nie zostały oznaczone z poszanowaniem różnicy płci.
– Nic nie szkodzi – uspokoiła go niezwłocznie. Zakręciła kran, otrzepała dłonie z wody i wytarła w ręcznik. – Już kończę.
Po rzuceniu zdawkowych przeprosin mężczyzna nie wykonał żadnej dodatkowej akcji. Nie wyszedł ani nie zamknął drzwi. Oparła się o framugę i przyglądał jej z zainteresowaniem, krzyżując ramiona na piersi.
– Jesteś nowa?
– Dopiero przyjechałam. – Uśmiechnęła się, chętnie nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Wprawdzie jeszcze przez co najmniej dwa miesiące nie powinna pozwolić mu się zobaczyć, ale było za późno. Nie miała na sobie kaptura, jej zaufana peleryna leżała beztrosko porzucona na stercie czystych ręczników. Nie miała gdzie się przed nim schować. – Pochodzę z wysokich gór.
– Wyglądasz znajomo – stwierdził Severus. Niepewnie chwiał się na nogach, co wyjaśniało uparte trzymanie się framugi. – To pewnie włosy. Znałem kiedyś dziewczynę o włosach rudych jak marchewka.
Bluebell o tym wiedziała, poprawnie wykonała wstępny rekonesans. Dzięki temu wiedziała również, że nie powinien jej o tym mówić. Przecież nigdy nie zdradzał obcym szczegółów na swój temat.
Snape bez skrępowania władował się do łazienki, nie czekając, aż kobieta wyjdzie, i oparł się o umywalkę tuż obok niej. Nie był w najlepszej formie, poznała to od razu. Czy w ten sposób odbijało się na nim zmęczenie?
Nie, chyba po prostu był pijany.
Spotkanie w salonie Malfoyów dopiero niedawno dobiegło końca, więc kiedy zdołał się tak sponiewierać? A może od samego początku był pod wpływem, tylko ukrywał to pod jakimś zmyślnym zaklęciem? Słyszała o nim tyle intrygujących rzeczy, że nawet by się nie zdziwiła, gdyby rzeczywiście tak było. Niestety, każdy urok ma datę ważności, a ten najwyraźniej właśnie się ulatniał. Bluebell nadal uśmiechała się przyjaźnie, jednak ten uśmiech przestał sięgać oczu. A jeśli wyciągnęła błędne wnioski, obserwując go z daleka? W bliższej perspektywie profesor Snape zdecydowanie zawodził oczekiwania. Zwykły pijak, nic ciekawego.
– Nie wiem, czego tu szukasz… – Severus zawiesił znacząco głos.
– Bonnie – podpowiedziała mu imię.
– … dziewczyno – zignorował sugestię. – Będzie dla ciebie lepiej, jeśli wrócisz tam, skąd przyjechałaś.
– A jeśli nie mam dokąd wracać?
– Każdy ma.
– Doprawdy?
– Tak, zawsze pozostaje przynajmniej jedna opcja ucieczki. Śmierć.
Na te słowa przeniknął ją lodowaty dreszcz. Wyraz czarnych oczu mężczyzny był tak mroczny, niemal martwy, że mógłby wyssać resztki nadziei z całego świata. Jak mogła pomyśleć, że ją zawiódł? Być może w pierwszej chwili zwiodło ją ewidentne pokrewieństwo dusz? Bo ten czarodziej był jeszcze bardziej zniszczony niż ona.
– Dobrze się czujesz? – zapytała, kiedy ponownie stracił równowagę.
– Bywało lepiej. Ale to nic. Nic, czego nie wyleczyłoby kilka sprawdzonych eliksirów. I whisky.
Severus odkręcił kran i również ochlapał twarz wodą, jak ona przed chwilą. Kompletnie nie krępowała go obecność obcej kobiety, co stanowiło najlepszy wskaźnik, jak bardzo było z nim źle. Stali obok siebie w niewielkiej przestrzeni, praktycznie stykając się ramionami i przyglądając się sobie nawzajem w tafli zwierciadła.
– Mogę jakoś pomóc? – zaoferowała pod wpływem impulsu.
– Na twoim miejscu nie składałbym tak bezmyślnie wiążących ofert, Bonnie – wypowiedział jej imię z kpiną, która aż zapiekła gdzieś głęboko w środku. – Ktoś może skorzystać.
– Czy nie o to właśnie chodzi?
– I kto wie, o co poprosi.
Zabrzmiało to złośliwie, a jednak poddało Bluebell pewien pomysł. Nie powinna się angażować, nie powinna z nim rozmawiać, w ogóle nie powinno jej tam być. Ale była. Nie mogła nie wykorzystać nadarzającej się okazji. Odwróciła się do niego ze zdecydowaniem wypisanym na twarzy.
– Chcesz gdzieś wyjść? – rzuciła.
Jedna brew Severusa powędrowała do góry i zastygła tam w ironicznym wyrazie zdumienia.
– Z tobą?
– Widzisz tu kogoś innego?
– Szybka jesteś – ocenił tym samym kpiącym tonem. – Nikt cię nie nauczył, że nie rozmawia się z nieznajomymi? Zwłaszcza spotkanymi przypadkiem we wspólnej łazience.
– Nie boję się – prychnęła. – Nie mam czego.
– To się jeszcze okaże.
Nieważne, w jak podłym był stanie, Snape zawsze pozostawał sobą. Odwrócił się ku niej płynnym ruchem kobry i chwycił za nadgarstki. Mocno, wcale się nie patyczkował. Łazienka była tak mała, że nie musiał nawet specjalnie manewrować, żeby przycisnąć ją do zimnych kafelek. Mogła się bronić, owszem, jednak tak było zabawniej. Ciekawiło ją, co ten pokaz miał na celu. Co niby zamierzał z nią teraz zrobić? Nastraszyć? Zniechęcić? Stała pokornie, czekając na rozwój wypadków, podczas gdy Snape jedną rękę zaciskał na jej szyi, a drugą walczył z rękawem jej prostej, codziennej szaty (obcisłego kostiumu nie zdążyła oczyścić po poprzedniej misji), usiłując go podwinąć. W końcu mu się to udało i zobaczył, że Bluebell nie nosi na przedramieniu Mrocznego Znaku.
– Świeżynka – rzucił obojętnie. – Uciekaj, póki możesz.
Stał bardzo blisko, wpatrując się intensywnie w jej oczy. Coś z pewnością mu się w nich nie spodobało – brakowało tego wyrazu, jaki powinny mieć we wskazanych okolicznościach. Stachu. Szoku. Czegokolwiek. Był inteligentnym mężczyzną, gdyby nie alkoholowe zamroczenie, na pewno udałoby mu się ją rozszyfrować. Niestety, popełnił kilka błędów. Pił – to po pierwsze i najważniejsze. Do drugie, kobieta, do której przyciskał się całym ciałem, wcale się go nie bała. Do tego pachniała upajająco, a jej długie włosy – rude włosy – łaskotały go w twarz. Samo to wystarczyło, aby namieszać mu w głowie.
– Skończyłeś już? – zapytała niemal uprzejmie i tylko odrobinę zaczepnie. – Chciałam być miła. Uważam, że nie powinieneś przebywać w tym miejscu w twoim obecnym stanie. Śmierdzisz alkoholem na kilometr, a Dziedzic…
– Dziedzic? – mruknął. – Co za idiotyczne przezwisko.
– Nie mnie to oceniać.
Zadarła głowę, patrząc na niego wyzywająco. Severus poluzował chwyt na jej szyi, ale odsunął się dopiero po kolejnej dłuższej chwili. Z namysłem, nie zdejmując z niej czujnego spojrzenia.
– Czego ode mnie chcesz, Bonnie?
– To ty znalazłeś mnie. Czego sobie życzysz…
– Severusie – przedstawił się.
Wyprostowała się. Uśmiechnęła. Poprawiła włosy.
– Czego ty chcesz, Severusie? – zapytała.
– Pić – odpowiedział wprost. – To mój ostatni dzień, od jutra zamierzam zostać przyzwoitym obywatelem.
Wciąż stał nienaturalnie blisko niej, więc gdy się zachwiał, prawie na nią wpadł. Odruchowo podparła go ramieniem.
– Co to za zapach? – zagadnął zaciekawiony.
– Lawenda.
– Nie znoszę.
– Bardzo mi przykro.
– Przeżyję. Nadal chcesz stąd wyjść?
– Odprowadzę cię, dokąd zechcesz, Severusie.
– Ostrzegałem. Przyjmuję ofertę.
– A ja wspominałam, że nie mam nic przeciwko drobnemu wykorzystaniu, prawda?
– Zatem chodź ze mną, Bonnie.
Chwyciła swoją cenną pelerynę pod pachę i niezwłocznie ruszyła za nim. Wyprowadził ją z plątaniny korytarzy Malfoy Manor z pewnością, której brakowało innym Śmierciożercom, musiał bardzo dobrze znać ten dom. Był zalany w sztok, jednak zdecydowanie brnął przed siebie do wyjścia. Nocne powietrze nieco go otrzeźwiło, jego ruchy nabrały gracji i celowości. Gdy wyszli ze strefy antydeportacyjnej, podał jej ramię.
– Dokąd idziemy? – zainteresowała się.
– Zobaczysz.
No tak, dzielenia się sekretami nie było w umowie. Jeśli chciała mu towarzyszyć, to tylko na jego zasadach.
Zabrał ją do Spinner's End, choć naturalnie nie udzielił żadnych wyjaśnień. Bluebell jednak kojarzyła już to miejsce, obserwowała je regularnie, tak samo jak jego. Znała się na swojej robocie. Severusowi udało się otworzyć drzwi za trzecim razem. Przepuścił ją przodem, prosto do smętnego korytarzyka. Mieszkanie było małe, ciasne i zapuszczone. Brakowało w nim nie tylko kobiecej ręki, ale w ogóle jakiejkolwiek. Śmierdziało stęchlizną, w powietrzu wirował kurz, a wszędzie wokół walały się butelki po alkoholu. Jedynym fascynującym elementem w poza tym paskudnym wnętrzu były książki. Wypełnione nimi biblioteczki ciągnęły się wzdłuż dwóch ścian saloniku. Bluebell automatycznie ruszyła w ich kierunku. Wyciągnęła rękę...
– Nie dotykaj – warknął Severus. – Siadaj.
Posłusznie przycupnęła na brudnej kanapie. Gdy jej dotknęła, poczuła pod palcami wilgotną, klejącą plamę. Subtelnie wytarła dłoń o szatę. Był to wystudiowany odruch grzecznej panienki, tak naprawdę bałagan w niczym jej nie przeszkadzał. Przez lata żyła w o wiele gorszych warunkach.
– Czego się napijesz? – zapytał.
– Poproszę o mocną herbatę.
– Nie mam herbaty.
Wydawał się niemal rozbawiony, kiedy stawiał przed nią butelkę taniej whisky i dwie szklanki. Zderzyły się ze sobą na stole, podzwaniając lekko.
– Też może być – stwierdziła pokojowo.
Odkręciła butelkę i nalała dwie hojne porcje. Severus padł niezgrabnie na miejsce obok niej, po czym natychmiast sięgnął po swoją szklankę. Wypił ją jednym haustem, nalał ponownie. Bluebell ledwo zamoczyła usta. Szkło było nieumyte, alkohol podłej jakości.
– Co tam robiłaś, dziewczyno? – chciał wiedzieć. – Nie wyglądasz na… – Omiótł ją obojętnym wzrokiem od stóp do głów. – Ale co ja tam wiem?
– Mam swoją misję – udzieliła oględnych wyjaśnień.
– Liczę, że nie obejmuje zamordowania mnie?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Szkoda, może tak byłoby lepiej.
– Życie ci niemiłe, Severusie?
– Niespecjalnie.
Był z nią szczery – wiadomo, z jakiego powodu. W innych okolicznościach niczego by jej nie powiedział, nigdy w życiu nie zabrałby jej do domu. Nie był sobą, tyle potrafiła poznać.
– Niestety – kontynuował. – Muszę jeszcze trochę pożyć. Rok wystarczy. Później możesz wrócić, żeby dokończyć dzieła.
– Nie mam takiego zamiaru.
Severus odchylił głowę do tyłu. Po kolejnej dawce alkoholu znowu odpływał do lepszego (albo o wiele gorszego – kto wie?) świata. Bluebell odstawiła niemal pełną szklankę na stolik i zaczęła się swobodnie rozglądać po wnętrzu. Puste butelki walały się po podłodze, jedna na pewno wytoczyła się spod kanapy i teraz ocierała o jej kostkę. Stały na wszystkich dostępnych powierzchniach, szafkach oraz półkach, zostały także byle jak powciskane między książki. Obraz nędzy i rozpaczy. Cokolwiek działo się z tym mężczyzną, przyjmowało doprawdy żałosny zwrot.
Severus nagle się ocknął. Podążył za jej zaciekawionym wzrokiem. Skrzywił się. Być może dotarł do niego ogrom jego własnego upadku i poczuł pierwsze świadome uderzenie wstydu.
– Miałem ciężki okres w życiu – wyjaśnił krótko. – Ale planuję wkrótce wyjść na prostą.
– Ach, tak?
– Niczego nie rozumiesz, więc nie próbuj mnie oceniać – sarknął oburzony.
– Nie robię tego.
– Więc może powinnaś? – Ponownie zmienił front. – W zasadzie wszystko mi jedno.
Trzecia szklanka whisky trafiła do jego organizmu. Aż trudno było uwierzyć, że po takiej ilości alkoholu potrafi jeszcze utrzymać się w pionie.
– Wszystko mi jedno – powtórzył buntowniczo. – Jutro i tak nie będę nic z tego pamiętać. Nawet teraz jestem na wpół przekonany, że rozmawiam z duchem kogoś zupełnie innego.
– Duchem? – podchwyciła Bluebell zmienionym pod wpływem emocji głosem. Nie spodobały jej się te słowa ani to, co implikowały. – Czy duchy potrafią zrobić tak?
Odrzuciła do tyłu włosy, po czym zaczęła powoli rozpinać swoją codzienną szatę. Odsłoniła ramiona i dekolt. I wcale na tymi nie poprzestała. Nie nosiła zbyt wiele pod spodem, zaledwie prostą, cienką halkę – jedną z tych, które nawet w staroświeckim świecie czarodziejów dawno wyszły z mody. Severus obserwował jej działania bez choćby cienia zainteresowania, ot ledwo prześlizgnął się po niej wzrokiem.
– Szybka i łatwa. Nie jesteś w moim typie, Bonnie. Nie słyszałaś o tym, że mężczyźni lubią wyzwania?
– Mam odmienne doświadczenia.
– Wyrazy współczucia.
Zbliżyła się, dotknęła jego klatki piersiowej, przewędrowała ciekawskimi palcami aż na ukryty pod półdługimi włosami kark. Była piękną kobietą, znacznie powyżej jego możliwości, chociaż z drugiej strony… Zdarzały się już ambitne czarownice, które używając ciała, próbowały szybciej awansować w hierarchii zwolenników Czarnego Pana. Severusowi nigdy dotąd nie przyszło do głowy, żeby skorzystać z okazji, jednak ta dziewczyna była inna. Nosiła w sobie mrok zupełnie innego rodzaju – ukryty za stalowymi oczami, wystudiowanym uśmiechem nieco zbyt dużych ust i twarzą, która absolutnie niczego nie wyrażała. Pozwolił jej się starać i nie zaprotestował, dopóki nie spróbowała go pocałować. Powstrzymał ją, zaciskając dłoń na odsłoniętej skórze jej ramienia.
– Nie.
– Dlaczego?
– Mogę cię zerżnąć, Bonnie, jeśli tak ci na tym zależy, chociaż naprawdę nie wiem dlaczego… I o ile dam radę, oczywiście. Ale żadnego całowania i udawania, że jest w tym coś więcej. Jasne?
Zmieniła podejście i od razu sięgnęła do paska jego spodni. Pozwalał jej odwalać całą robotę, co lepiej niż cokolwiek innego przekonało ją, że przegrała to starcie. Nawet gdy w końcu wykazał cień inicjatywy, postanawiając zabrać ją do sypialni, było mu w zasadzie wszystko jedno. Bawił się jej włosami, jednak starannie unikał patrzenia w twarz. Dopóki nie przyglądał się jej uważnie, mógł się oszukiwać do woli.
– Nie patrz na mnie – polecił.
– To gdzie mam patrzeć?
– W obecnej konfiguracji sufit byłby odpowiedni, chyba że preferujesz podłogę?
– Jakie to romantyczne – prychnęła.
– Uprzedzałem.
Nie tak miało być, nie o to chodziło Bluebell. Dostała nauczkę za to, że zbliżyła się do niego znacznie przed czasem. Okazała się niecierpliwa, teraz miała za swoje.
Jednak mimo ostrych słów nie zachowywał się wobec niej brutalnie. Nie próbował skrzywdzić ani zrealizować za jej pomocą dziwacznych fantazji. To zdecydowanie było coś nowego. Gdy w końcu poczuła szczupłe palce sunące w górę jej uda, ich dotyk był delikatny, pobudzający. Profesor Snape nie próbował niczego ugrać dla siebie, po prostu dał jej to, czego chciała. Noc z prominentnym (i bardzo pijanym) Śmierciożercą.
– Po co tu przyszłaś? – zadał pytanie, gdy już było po wszystkim.
– Chciałam poznać maga, który zamordował wielkiego Dumbledore'a. Dać wyraz swojej wdzięczności.
Nie widziała wyraźnie jego twarzy, więc nie miała pewności, że naprawdę przebiegł przez nią tak gorzki, straszny wyraz. Zapewne tylko jej się przywidziało, skoro odpowiedział idealnie obojętnie:
– Czyżbyś nie była fanką dyrektora?
– Nie – rzuciła mściwie. – Nie uważam, żeby dobrze wykonywał swoją pracę. Jakoś nigdy nie interesowały go te listy do potencjalnych uczniów, które pozostały bez odpowiedzi. Dzieci, którym brakowało funduszy na naukę w Hogwarcie. Które potrzebowały pomocy. Gdyby tak było, ile istnień udałoby się uratować?
Snape odwrócił się ku niej. Chyba po raz pierwszy od początku tej nocy pełnej porażek zobaczyła w jego oczach cień autentycznego zaintrygowania. Niestety, alkohol skrzyżowany ze skrajnym zmęczeniem zrobił swoje. Powieki mężczyzny zaczęły powoli opadać.
– Kim jesteś, Bonnie? – zapytał już niezbyt przytomnie.
– Nikim. Tylko snem.
Nadal było ciemno, gdy podniosła się z brudnej pościeli i pospiesznie ubrała. Severus spał kamiennym snem pijaka – równie dobrze mógłby być martwy, pewnie nawet by mu ulżyło. Bluebell wyciągnęła różdżkę, po czym ponownie się obok niego położyła. Tylko na moment, zaledwie na mgnienie oka. Musiała po sobie posprzątać. Odgarnęła mu włosy z czoła, czule musnęła ustami skroń.
– Będziesz chciał mnie całować i będziesz mnie pragnął – szepnęła prosto do jego ucha. – Zrobisz dla mnie wiele głupstw. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Z miłości.
Odsunęła się, kierując różdżkę na środek jego czoła.
– Poprawka, profesorze. Obliviate!
Wyszła z mieszkania na Spinner's End cicho jak duch. Narzuciła na włosy obszerny kaptur i zniknęła w ciemnym zaułku. Teleportowała się z powrotem do Malfoy Manor. Nie, nie zamierzała raportować Dziedzicowi o swoim przypadkowym wybryku. Nic by z tego nie zrozumiał, a w dodatku wściekłby się na nią za mieszanie w głowie swojemu ulubionemu mistrzowi eliksirów. O nie, Dziedzic nie musiał wiedzieć wszystkiego. Panna Boyd potrzebowała jednak spokojnego miejsca, żeby się skupić. Musiała obmyślić nową strategię.
Bluebell przypatrywała się odbiciu swojej bladej twarzy w lustrze nad umywalką w przypisanej sobie kwaterze w Hogsmeade. Nie czuła się najlepiej. Przez jej głowę przelatywało zbyt wiele nieprzyjemnych myśli, a nie mogła oczyścić umysłu. Była zbyt zdenerwowana. Rozbita.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, poczuła nieodpartą ochotę, aby rozwalić je zaklęciem w drzazgi. Wraz z człowiekiem, który stał po drugiej stronie, śmiąc zakłócać jej spokój.
– Czego?! – warknęła.
– Panno Bluebell, Czarny Pan prosi na słowo – usłyszała głos stłumiony przez drzwi.
– Dobrze – westchnęła. – Już schodzę.
Poprawiła opatrunek na oku i czym prędzej ruszyła do wyjścia. Bluebell działała szybko, nie marnowała czasu na próżne rozważania… Ani myśli o tym, co bezpowrotnie straciła. Musiała działać, znaleźć odpowiednie zajęcie dla niecierpliwych rąk.
– Enchanté!
Gdy zeszła na dół, od razu znalazł się jakiś Śmierciożerca, żeby ją powitać. Wyglądał bardzo oficjalnie z jasnymi włosami gładko zaczesanymi do tyłu. Śliski sposób bycia dodatkowo podpowiedział Bluebell, że zapewne ma do czynienia z urzędnikiem.
– Niech mi pani pozwoli jako pierwszemu wyrazić swój głęboki podziw dla pani pracy – zaczął z przejęciem.
Chyba planował ucałować jej dłoń, ale wystarczyło jedno spojrzenie, aby wywietrzało mu to z głowy.
– Yaxley. – Panna Boyd odnalazła w pamięci nazwisko pasujące do twarzy. – Dostałam kiedyś na ciebie zlecenie. Chodziło o… włamanie do ministerstwa i jakiś medalion. – Mężczyzna zbladł, słysząc tę beznamiętnie podaną informację. – Dziedzic w ostatniej chwili zmienił zdanie. Podobno jesteś użyteczny.
– I jak widać nigdy więcej nie zawiodłem oczekiwań.
– Szkoda. Miałam już przygotowany sprzęt.
Nadal przezroczysty Yaxley zaśmiał się nieprzekonująco, udając, że uważa to wszystko za wyśmienity żart.
– Może ma pani ochotę na skromny posiłek przed bitwą? – zaproponował. – Wprawdzie brakuje nam czasu, ale radzimy sobie, jak umiemy.
– Nie jestem głodna.
Pomimo odmowy poprowadził ją w głąb zajętego przez Śmierciożerców domu. W głównym salonie zaimprowizowano coś w rodzaju zbiorowej jadalni. Wokół krzeseł i niskich stolików krążyły rodowe skrzaty odziane w serwetki prezentujące pełen przegląd herbów. Ponurzy mężczyźni pochłaniali drobne kanapeczki, zapijając drogimi alkoholami. Idealny obrazek nadający się do prospektu reklamowego „Pensjonatu pod Czaszką i Wężem".
– Uroczo – stwierdziła Bluebell z ironią.
– Prawda? – rzucił energicznie nadmiernie pobudzony Yaxley. – Nawet w tych trudnych, wojennych okolicznościach należy zachowywać pewne standardy. Wszyscy jesteśmy wszak czarodziejami czystej krwi, a nie bezrozumnym mięsem armatnim. Mam rację?
Bluebell obrzuciła go enigmatycznym spojrzeniem, od którego natychmiast zrobiło mu się zimno.
– Zaiste, na pewno nie mięsem.
– Do kogo ta napuszona mowa, Yaxley? – zainteresował się nimi kolejny Śmierciożerca.
Rowle, odgadła panna Boyd. Wciągnięty na listę za zgubienie Niepożądanego Numer Jeden podczas pościgu, a następnie zdjęty z niej z uwagi na arystokratyczne pochodzenie.
– No proszę, Bluebell. – Arystokrata odwzajemnił się morderczyni rozpoznaniem. – Zamierzasz w ogóle wziąć udział w bitwie? – zaatakował ją kpiąco. – A może będziesz dalej kryć się po kątach, co jest, jak się zdaje, twoją specjalnością.
Stanął zbyt blisko, być może zamierzał nawet zaczepnie trącić ją w ramię. Wyczytała ten zamiar w jego oczach i oczywiście jej się to nie spodobało. Wysunęła jedną nogę do przodu, poruszając się tak szybko, że otaczający ją mężczyźni ledwo zdołali zarejestrować ten subtelny ruch. W jej dłoni coś błysnęło.
Śmierciożercy zgodnie krzyknęli rozhisteryzowanym męskim chórem.
Ostrze zatrzymało się dokładnie na wysokości serca panicza Rowle'a, przy czym nawet nie drasnęło eleganckiego materiału szaty.
– Noże – powiedziała powoli Bluebell. – Noże są moją specjalnością.
Rowle nie śmiał się poruszyć. Panna Boyd sama od niego odstąpiła, prostując się dumnie i chowając sztylet z powrotem do uchwytu przy rękawie.
– Imponujące – ocenił Yaxley. – Wielka szkoda, że Snape nie uświadomił nas wcześniej co do pani prawdziwej tożsamości.
– Severus? – Z całego zdania wychwyciła jedyne słowo, które się liczyło. – Co z nim?
– Podobno miał ciężki wieczór – odpowiedział usłużnie Śmierciożerca. – Nie przybyliście razem?
– Nie, my… Rozdzieliliśmy się.
– Snape nie utrzymał szkoły – uświadomił ją Rowle konkretnym tonem, już bez zbędnych uśmieszków. – Nastąpiła wroga penetracja, gdy w samym środku zamku pojawiła się nagle połowa Zakonu. Wywiązała się walka. Był zmuszony uciekać i obecnie również znajduje się w obozie.
Bluebell skinęła głową w geście pokojowej wdzięczności.
– Rozumiem.
– Może chociaż filiżankę herbaty? – nie odpuszczał tymczasem Yaxley, na którym demonstracja seryjnej morderczyni, jak i cała jej osoba, zrobiła zdecydowanie największe wrażenie. – Albo kawy?
– Nie, muszę iść.
– Rzeczywiście nie zostało wiele czasu – uświadomił kolegów Dołohow, porzucając brandy i podchodząc do zbiegowiska. – Czarny Pan oczekuje wszystkich na błoniach.
Bluebell wyszła pierwsza. Śmierciożercy odprowadzali ją wzrokiem wyrażającym całe spektrum jak najdziwniejszych uczuć.
– I to właśnie ona? – westchnął Dołohow.
– Psychopatka – warknął Rowle.
– Więc Snape naprawdę z nią…
– Pewnie to tylko plotki – mądrzył się Yaxley. – Rozpowszechnione dla uwiarygodnienia jej przykrywki. Prędzej ona podziurawiłaby jego, niż on ją… No wiecie.
– Cóż za subtelność w doborze słów – zakpił Dołohow.
– Teraz to już nieważne – uciął Rowle. – Czekają na nas pod murami zamku. Tej nocy Czarny Pan nie będzie tolerował spóźnień.
– Caledonia's been everything I've ever had* – nuciła cicho Bluebell, wpatrując się oczarowanym okiem w księżyc.
Wydostała się na zewnątrz, a nocny wiatr ochłodził jej rozpalone policzki. Nie mogła nad sobą zapanować. Znajomy ucisk w klatce piersiowej rósł w miarę, jak oddalała się od Hogwartu, aż wreszcie stał się nie do zniesienia. Oddychała z trudem, za nic nie mogła się skupić. Rozpamiętywanie zamierzchłych spraw również w niczym jej nie pomogło. Chciała tylko, aby to wszystko już się skończyło. W ten czy inny sposób – i tak żaden nie mógł okazać się szczęśliwy.
– Ty!
W miejscu zatrzymał ją znajomy głos, który przeciął ciszę jak trzask bata. Bluebell nie chciała go słyszeć. Nie zareagowała, odwróciła się, żeby odejść. Severus jej nie pozwolił. Dogonił ją w kilku długich krokach, złapał za rękę i szarpnął. Nie zdołała się oprzeć, zawirowała na palcach, zwracając się ku niemu. Nie patrzyła mu w oczy, tylko uparcie spuszczała wzrok, wpatrując się w przód jego szaty.
– Snape, co jest? – usłyszała pytanie. Zapewne towarzyszyli mu inni zwolennicy Dziedzica. Przyszli, żeby zebrać oddziały.
– Snape, nie mamy czasu – przypomniał Rowle.
– Witaj, Snape. – Yaxley także pojawił się na scenie. – Widzę, że panna Bluebell znalazła swoją zgubę.
– Najwyraźniej – warknął groźnie Severus. – Zaraz wracam.
Nie zamierzał odgrywać przedstawienia na oczach coraz liczniej wysypujących się z pensjonatu Śmierciożerców. Chwycił ją brutalnie pod ramię i pociągnął za róg domu, do najbliższego zaułka.
– Oho, problemy – skomentował ktoś obdarzony ujmującą empatią.
– Zamknij się, Nott.
Severus niczego nie komentował. Bluebell słyszała, jak ciężko dyszy, dosłownie miażdżąc jej rękę. Gdy tylko zniknęli z widoku, pchnął ją na ceglaną ścianę i przygwoździł.
– Co tu robisz? – syknął wściekle.
– Nie twoja sprawa.
– Kazałem ci odejść.
– Nie ty o tym decydujesz.
Unikała jego wzroku, odpowiadała agresywnie, doprowadzała go do szału. Z całej siły walnął pięścią w mur tuż obok jej głowy. Dopiero wtedy rzuciła szybkie spojrzenie w górę, jakby chciała się upewnić, że nic sobie nie zrobił.
– Uszkodzisz sobie rękę – zauważyła.
– Co cię to obchodzi? Po co tu przyszłaś? – zarzucił ją kolejnymi pytaniami. – Dałem ci wybór, dałem ci szansę. Mogłaś się udać w dowolne miejsce na ziemi i wybrałaś akurat to?! – krzyczał na nią, z czasem znacznie mniej przejmując się potencjalnymi świadkami.
– Nie zrozumiesz tego.
– Sprzedałaś mnie, tak? – Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na jej ramionach, gdy przyszedł mu do głowy nowy pomysł. – Wróciłaś, żeby wyspowiadać się Dziedzicowi ze wszystkich moich sekretów?
– Nigdy bym tego nie zrobiła.
– Nie wierzę ci!
– Nic mu nie powiedziałam. Jesteś bezpieczny, Severusie, o ile sam tego nie zepsujesz.
Miażdżący uścisk zelżał, Snape pochylił się i przyłożył czoło do jej opuszczonego czoła. Westchnęła zaskoczona tą intymną bliskością, jednak nie zareagowała w żaden sposób. Severus był spocony, a jednocześnie lodowaty. Trząsł się cały i śmierdział strachem. Po raz pierwszy, odkąd go znała.
– Prosiłem, żebyś odeszła – powiedział znacznie ciszej. – Dlaczego wróciłaś, Bell?
– Nie chciałeś iść ze mną.
– Nie mogę. Nie rozumiesz?
– Nie, to ty nie rozumiesz. Zawsze miałam wybór. Wiele razy mogłam odejść, ale tego nie zrobiłam. Nie potrafiłam. Wolałam znosić piekło wśród swoich niż być sama. Nie umiem być sama.
Stała przed nim nieporuszona. Wydawała się całkowicie pusta i wyprana z wszelkich ludzkich emocji. Severus wytrzymał jeszcze chwilę, przyciskając się do niej rozpaczliwie, zanim w końcu ją odepchnął.
– Dobrze – wysyczał wściekle. – Jeśli taka jest twoja wola, proszę bardzo. Idź! Zabijaj dalej. Kąp się w krwi ku chwale swojego Dziedzica. Ale ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
– Jak sobie życzysz, Severusie. – Bluebell nadal unikała jego wzroku, obawiając się tego, co mogłaby zobaczyć w jego oczach. Skurczyła się, zapadła w sobie. Zarzuciła szeroki kaptur na głowę, skutecznie się przed nim zasłaniając. – Już nigdy więcej mnie nie zobaczysz, obiecuję.
– Nigdy będzie o wiele za wcześnie.
Bluebell nie próbowała się z nim żegnać. Uchyliła się i wyminęła go szybko, zanurzając się w cień na końcu zaułka. Peleryna falowała za nią, wyhaftowane na brzegach symbole jeszcze przez moment lśniły w świetle księżyca, zanim zgasły.
Severus natychmiast pożałował swoich słów, widząc odchodzącą Bluebell, ale było za późno. Na wszystko było już za późno. Zostało mu prawdopodobnie zaledwie kilka godzin życia, które musiał odpowiednio wykorzystać. Cała reszta właśnie straciła sens. Wybiła północ drugiego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku.
– Czas minął. – Magicznie wzmocniony głos Lorda Voldemorta owiał szkolne tereny niczym arktyczny wiatr. – Brońcie się, jeśli potraficie.
* Dougie MacLean: Caledonia
