Grudzień 1999

Choinkowe lampki migotały na żółto i czerwono, przypominając nie tyle o minionych wczoraj świętach Bożego Narodzenia, co o gryfońskich korzeniach gospodarzy. Wszędzie kwitły sprowadzone przez Neville'a egzotyczne czerwone, żółte, albo białe kwiaty. W powietrzu unosił się ich zapach, pomieszany z wyraźnym aromatem sosnowych i świerkowych igieł. W ogromnej, iście balowej sali było ciepło – za sprawą kilku kominków, w których jarzył się pomarańczowy ogień.

W południowowschodnim rogu siedziała orkiestra, teraz przygrywająca melodię jednocześnie wolną i szybką, poważną i wesołą, z pewnością zaś pełną miłości. Zgromadzeni przy ustawionych pod ścianami stołach goście stali, wpatrując się w dwie pary na parkiecie, wirujące w pierwszych, małżeńskich tańcach.

Minerwa uśmiechała się, pragnąc promienieć radością – w końcu tego wszyscy się spodziewali, zresztą grzechem byłoby się nie radować dzisiejszym, weselnym szczęściem.

Harry był nieco zdenerwowany, ale tańczył dużo lepiej niż kilka lat temu na Balu Bożonarodzeniowym. Z pewnością szczęśliwego człowieka prowadził Ginewrę, która wyglądała zniewalająco. Jej suknia ślubna była bardzo prosta, zwiewna i dziewczęca – idealnie pasująca do jej charakteru i uwydatniająca piękną cerę dziewczyny i jej płomiennorude włosy, opadające kaskadą fal na plecy. Jedynym elementem podkreślającym jej nowy, wysoki status żony Chłopca, Który Przeżył, była perłowa tiara, którą za radą Minerwy Harry odnalazł w swoim skarbcu w banku Gringotta. Minerwa nie mogła nie porównać Ginewry do młodej Lily – obie były śliczne, zakochane i szczęśliwe. Obie były w stu procentach pewne swoich uczuć do swoich wybranków – i obu nie brakowało gryfońskiej pasji.

Druga para była równie piękna – Ronald wyglądał naprawdę przystojnie w przyciętych włosach i nowej, wyjściowej szacie, a Hermiona… prawie oślepiała urodą. Jej suknia miała dopasowaną górę z najmisterniejszej koronki i balowy, tiulowy dół, który szeleścił za każdym razem, gdy Ronald ją okręcał. Na jej ślicznych, jasnobrązowych włosach błyszczała diamentowa tiara pożyczona przez ciotkę Muriel. Hermiona poruszała się z niewymuszonym wdziękiem, lekkością dziewczyny, przed którą życie stało otworem, zaś Ronald nie spuszczał z niej wzroku, wzroku całkowicie zakochanego młodzieńca. I to przypomniało Minerwie inny ślub, gdy Artur Weasley w ten sam sposób patrzył na roześmianą Molly.

Pierwsza piosenka dobiegła końca. Naturalne było, że nastąpiła zmiana i Ronald zaczął tańczyć z siostrą, zaś Hermiona z Harrym. Minerwa rozejrzała się. Razem z Albusem zaczarowała tę salę, by wystarczyło miejsca dla wszystkich gości. Przybył minister Shacklebolt z całą świtą, Hanna Abott i Ernie McMilliam z delegacją Wizengamotu, Luna Lovegood i chyba wszyscy aurorzy z Biura Aurorów. Zjechała się cała rodzina Weasley'ów – Bill i Fleur z córeczką Victorie, Percy z swoją ciężarną żoną Audrey, George z narzeczoną Angeliną oraz oczywiście Molly i Artur. Przybyła Andromeda z małym Teddym oraz Augusta Longbottom. Było wielu przyjaciół Pottera ze szkoły – jego koledzy z Gryffindoru i z drużyny quidditcha. Minerwy nie zdziwił widok Dracona Malfoy'a, skrytego w cieniu obok jednej z choinek. Największa delegacja przybyła oczywiście z Hogwartu. Poza Minerwą i Albusem, była też wyraźnie zaokrąglona Allegra Maura, profesorowie Flitwick, Slughorn, Longbottom, Trelawney, Vector, Sinistra, Hagrid z Olympią, pani Pince, a nawet nowa, młodziutka nauczycielka mugoloznawstwa – Astoria Greengrass.

Trudno było jednak nie pamiętać o tych wszystkich, którzy też powinni tu być. Lily i James, Remus i Tonks, Moody, Syriusz, Fred, Charlie, Cho, Lavender, Poppy, Pomona, Frank i Alice czy Severus. Minerwa westchnęła cicho. Albus wiedział, o czym myślała, bo położył dłoń na jej ramieniu. Jego dotyk był jak zwykle, ciepły i kojący, ale Minerwa o mało nie zadrżała – minęło ponad pół roku, a ona wciąż nie rozwiązała swojego podstawowego problemu – jak mu uświadomić, że zasługuje na kogoś lepszego niż ona, nie raniąc go jednocześnie?

Gdy zabrzmiały takty trzeciego tańca, Minerwa otworzyła szeroko oczy, bo oto podszedł do niej Harry:

- Mogę prosić? – spytał dość nieśmiało, jakby spodziewając się odmowy. Naturalnie Minerwa przypomniała sobie moment, w którym ten chłopak pojawił się w Hogwarcie. Wtedy też patrzył na nią z mieszaniną otwartości i niepokoju.

Podała mu dłonie, czując jak jej oczy wilgotnieją. Wciąż była wyższa od niego, ale nie musiała dużo się schylać, by patrzeć mu w oczy. Oto chłopiec, którego kiedyś przyrzekła chronić, wyrósł na wspaniałego, odważnego i rozsądnego młodego mężczyznę. Była z niego taka dumna, że najchętniej wykrzyczałaby to całemu światu.

- Ja wiem. – powiedział cicho Harry, zupełnie jakby usłyszał jej myśl. Minerwa pozwoliła, by okręcił ją z dużą prędkością, przez co jej szkarłatna suknia zawirowała, rozrzucając po ścianach złote, magiczne refleksy. Nie umknęło jej uwadze, że Ronald tańczył teraz z matką, a Ginewra z ojcem.

- Lily byłaby taka szczęśliwa, widząc cię z Ginny. – stwierdziła Minerwa, myśląc o tym, że Harry powinien tańczyć z matką, a nie z nią, nędznym zastępnikiem.

- Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie ty, Minerwo. – Harry wymówił miękko jej imię, jakby wciąż nie będąc do niego przyzwyczajonym. Z drugiej strony, śmiesznie byłoby gdyby wciąż zwracał się per pani profesor do swej matki chrzestnej.

Wtem, ku zdumieniu Minerwy, ich rozmowa przeniosła się na inny, umysłowy poziom. Harry, który wcześniej miał takie problemy z opanowaniem oklumencji, teraz używał legilimencji, by powiedzieć jej:

- Nigdy nie zapomnę tego, że wybrałaś mnie zamiast Allegry Maury. I nie mów, że widziałaś Assuarina, bo to nie umniejsza tego, jakie poświęcenie byłaś gotowa znieść.

Minerwa była wdzięczna za swoją wprawę w tańcu, bo inaczej zamarłaby, słysząc takie słowa. Prawda była taka, że tamta decyzja prześladowała ją dość długo, jako część całego zła, jakie wydawało jej się, że wyrządziła Allegrze. Dopiero niedawno zrozumiała, iż w momencie podejmowania tamtych działań wciąż nie wierzyła w to, że Allegra Maura jest jej córką. Więź z Harrym, którą pielęgnowała w ukryciu przez lata przeważyła, wraz ze świadomością nadciągającego Assuarina. Nie sądziła jednak, że Harry dostrzegł jak trudna była to decyzja.

- Jesteś dla mnie ważny, Harry. Zawsze byłeś... chociaż może ciężko będzie ci w to uwierzyć. - przez moment w umyśle Minerwy pojawiła się nijaka fasada domu przy Privet Drive.

- Wciąż obwiniasz się o pozostawienie mnie na progu Dursley'ów, prawda? Niepotrzebnie, najważniejsze, że plan Dumbledore'a zadziałał, a ty czekałaś na mnie w Hogwarcie, zawsze oferując azyl i schronienie. – odparł Harry, patrząc jej w oczy z pełną powagą. Nie odpowiedziała – to przez lata stanowiło jeden z głośniejszych wyrzutów sumienia, ale ostatecznie logika mówiła jej, że nie zapewniłaby Harry'emu bezpieczeństwa na równi z tym uzyskanym przez starożytną magię wykorzystaną przez Lily, nawet jeśli zamykałaby chłopca na cały rok w Hogwarcie. Obraz domu Dursley'ów rozmył się w ciemność... w szarość...

- Nie, nie chodzi o to. Coś jeszcze nie daje ci spokoju. – Harry znów odezwał się na obrzeżach jej umysłu. Po krótkiej pauzie na uniesienie jej w powietrze dodał:

- Ty nadal dźwigasz na swoich barkach błędną odpowiedzialność za ludobójstwa Grindelwalda.

Milczała. Nie było sensu zaprzeczać – Harry widział jej bogina.

- To nie ty zabiłaś tych ludzi, Minerwo. Nie byłaś częścią machiny śmierci. Wykonywałaś rozkazy, wierząc, że twoi dowódcy podejmą słuszne decyzje. To nie od ciebie świat powinien się dowiedzieć o tym straszliwym procederze, ale od Spencer-Moona.

- Zbyt wiele czasu lizałam rany w Szwecji. I nie powinnam była się zgodzić na sekrety po powrocie! – prawie wykrzyczała w swoim umyśle, zaraz tego żałując, bo Harry zgubił krok i salwował się kolejnym piruetem.

- Straciłaś dziecko. Miałaś wszelkie powody by chcieć uciec od tamtej wojny. A przecież wiesz co by się stało, gdybyś się nie zgodziła. Spencer-Moon ogłosiłby, że tortury Grindelwalda pomieszały ci w głowie i zamknąłby cię w św. Mungu. Nie miałaś dowodów oprócz własnych wspomnień, a to oznaczałoby wyjawienie prawdy o dziecku. A to uderzyłoby w Albusa. Wszystko, co robiłaś, było kierowane nie chęcią ochrony siebie, lecz jego. – głos Harry'ego był stanowczy – niewątpliwie bardzo wierzył w swoje słowa.

I Minerwa także w nie uwierzyła. To było zupełnie nagłe, jak oczyszczenie z kolejnej warstwy cieni zalegających na jej duszy. To nie ona zabijała czarodziejów i czarownice. Nie była nawet jedynie świadkiem tej tragedii. Ona była jej ofiarą. Bo utraciła jedną z córek, bo straciła spokój umysłu, bo przez dekady żyła w ciągłym poczuciu winy za zbrodnie, których nie popełniła. Spencer-Moon zmarł ze splamionym honorem, z przeżartym sumieniem, ale ona nie miała umrzeć z odpowiedzialnością, która nie była jej brzemieniem.

- Dziękuję ci, Harry. – wyszeptała w myślach.

Harry uśmiechnął się i pozwolił, by kolejny taniec zatańczyła z nieco zarumienionym Ronaldem.

- Tańczysz dużo lepiej, niż kiedy walcowałeś ze mną ostatnio, Weasley. – mruknęła po dwóch minutach dość szybkiej muzyki. Zachichotała, widząc czerwone policzki Rona. Ten jednak, widząc jej wesołość, szybko odzyskał rezon:

- Wtedy się wszyscy ze mnie śmiali, ale teraz raczej mi zazdroszczą, pani profesor. – odpowiedział Ron, mrugając do niej.

- Weasley, jestem matką chrzestną Pottera, ale moja opieka teraz rozciąga się nad całą waszą czwórką, pamiętaj o tym. – mruknęła Minerwa, bo nagle zrozumiała, że to Ronaldowi poświęcała najmniej czasu ze Złotego Tria, że w szkole mogła być dla niego za surowa…

- Pani profesor, ja nigdy nie zapomnę, ile zrobiła pani dla mojej rodziny. – odpowiedział. W jego umyśle zobaczyła samą siebie, w podziemiach prowadzących do Komnaty Tajemnic, gdy pędziła by znaleźć Harry'ego i Ginny. Dziwnie pokrzepiona tą myślą, zamieniła się z Luną i zaczęła tańczyć z Nevillem.

- Pięknie pani wygląda, pani profesor. – komplementował ją Neville. Minerwa mocniej ścisnęła jego rękę – była taka szczęśliwa, że ten niezdarny chłopiec zamienił się w pewnego siebie mężczyznę.

- Wspaniale porozsadzałeś kwiaty Pomony, byłaby bardzo szczęśliwa, wiedząc że uświetniają wesele Złotego Tria. – odpowiedziała Minerwa. Z tyłu głowy miała myśl, że za mało uwagi poświęcała synowi Franka, że nie pomagała mu wdrożyć się w rutynę nauczania, ale Allegra Maura i jej zdrowie były priorytetem ostatnich miesięcy.

- Ona i pani zawsze we mnie wierzyłyście.

- Bo jesteś wyjątkowy. W nie mniejszym stopniu co Harry. – odpowiedziała. Neville szarmancko ucałował jej dłoń.

Kingsley obserwował ją od jakiegoś czasu, więc i z nim zatańczyła. Postarzał się, trudno było tego nie zauważyć, po ilości zmarszczek na jego twarzy. Minerwa zastanawiała się, kiedy ich społeczność zrozumie, jak wiele z siebie dał im ten czarodziej, poza utraconą w bitwie ręką.

- Nie patrz tak na mnie. Oboje wiemy co to służba. – powiedział, a ona przeklinała w myślach emocje zbyt widoczne na swej twarzy.

- Nie podziękowałam ci. Za wszystko co robisz dla ludzi obdarzonych mocą, dla nas. Dla Allegry. – wyznała cicho. To ten mądry minister stał za ustawą nieczyniącą z niej kryminalistki, za pozwoleniem na nauczanie magii bez użycia różdżki. To jemu zawdzięczała spokój i czas na odnalezienie równowagi.

- Napisz mi to na piśmie, co będę mógł oprawić sobie w ramki. – odpowiedział Shacklebolt, śmiejąc się. Minerwa zawirowała, unosząc się bezwiednie kilka centymetrów nad ziemią – wiedziała, że Kingsley zrozumiał jej wdzięczność.

Tańczyła jeszcze z Weasley'ami – George'm, Billem, Percy'm i Arturem – każdy z nich w ten unikatowy, Weasley'owy sposób dziękował jej, jakby cała dzisiejsza radość była jej zasługą, jakby nie widzieli jej win…

Tak naprawdę to chyba zatańczyła z każdym mężczyzną w sali, włączając maleńkiego Teddy'ego. Najbardziej zdumiona była, gdy ukłonił się przed nią przystojny blondyn.

- Pani profesor? – zapytał niepewnie, jakby świadom pełnych ciekawości spojrzeń, jakie im posyłano.

Podała mu dłonie. Nie widziała w nim śmierciożercy, który chciał zabić Albusa, który stał za wieloma złymi decyzjami. W tym momencie widziała w nim chłopca, którego fascynowała gra na fortepianie za pomocą magii. Nie rozmawiali, po prostu tańczyli, bo słowa były zbędne. Oboje wiedzieli co oznacza szukać wybaczenia. I oboje je dzisiaj otrzymali.

Szybko zaaranżowała taniec Dracona z Astorią, nową nauczycielką mugoloznawstwa i czym prędzej dopadła do najbardziej schowanego w rogu stolika. Tańczyła od samego rozpoczęcia wesela bez przerwy, a musiało minąć co najmniej kilka godzin. Augusta bez słowa podała jej kieliszek wina. Jej postarzałe oblicze wyrażało dumę ilekroć zerkała na wnuka, teraz walcującego z Hermioną. Minerwa pomyślała, że jej własna twarz musi wyglądać podobnie, gdy oglądała Allegrę Maurę, dość powoli tańczącą z Albusem.

- Załatwię ci spotkanie z Harpiami, tylko daj mi znać kiedy masz czas. – Rolanda poklepała po plecach Ginewrę, obie zarumienione opadły na krzesła obok.

- Jestem za stara na takie balety. – Rolanda pociągnęła łyk Ognistej Whisky.

- Min jest starsza od ciebie o parę lat, o mnie nie wspominając. – wytknęła jej Augusta, podczas gdy Ginny zachichotała.

- Od kiedy to Rolanda Hooch narzeka na nadmiar dobrej zabawy? - Minerwa uniosła brew w swój profesorski sposób.

- Od kiedy jest pijana szczęściem otaczających ją ludzi. – odpowiedziała Ro i cmoknęła Ginny w policzek. Dziewczyna lekko potargała sterczące, szare włosy instruktorki latania.

- Nie wiem, czy można być szczęśliwszym. – powiedziała Ginewra Potter, patrząc Minerwie wprost w oczy. Chwilę później dołączyła do nich równie promieniejąca Hermiona.

- Wiecie co? Teraz wszystko się ułoży! Będziemy żyć długo i szczęśliwie! – zawołała, zabierając kieliszek siostrze swojego męża i wypijając duszkiem.

- Dwie najpiękniejsze panny młode tego stulecia. – oznajmiła Andromeda, która zjawiła się za plecami Minerwy.

Nauczycielka transmutacji pokiwała głową. Tak bardzo pragnęła, by Ginny i Hermiona były szczęśliwe, by ich życie i bliscy nigdy nie byli zagrożeni.

- To wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie ty. – Hermiona patrzyła jej w oczy, wysyłając jej tą myśl. Minerwa przyjęła ją – jeszcze wczoraj odrzuciłaby te słowa jako nieprawdziwe, puste, mające poprawić jej nastrój. Teraz wierzyła w nie – były szczere, wypowiadane z głębi serca.

Przestała się czuć odpowiedzialna za ludzkie cierpienie. Zaczęła czuć się odpowiedzialna za ludzkie szczęście.

Ktoś położył jej dłoń na ramieniu, podniosła głowę – Allegra Maura.

- Nie jesteś zmęczona? – spytała Minerwa z troską.

- Świetnie się bawię. Nigdy nie tańczyłam… ale podoba mi się to. – odpowiedziała jej córka, poprawiając sukienkę w brzoskwiniowym kolorze. Minerwa wstała, odstępując jej krzesło.

- To przypomina latanie na smoku. – powiedziała nauczycielka transmutacji.

- Twój smok właśnie nadlatuje. – mruknęła pijana Rolanda, kiwając głową w lewo.

Minerwa odwróciła się. Poczuła krew napływającą do twarzy – sposób w jaki Albus na nią patrzył… nagle czuła się zupełnie odkryta, w czerwonej balowej sukni, do złudzenia przypominającą tą sprzed dekad. Akwamarynowe oczy migotały i prawie słyszała bicie jego serca, z każdym zbliżającym się krokiem.

Wstrzymała oddech, gdy zatrzymał się przed nią, bo jakby wszyscy się zatrzymali. Jedynie muzyka grała, słodko i nęcąco.

- Zatańcz ze mną. – poprosił, wyciągając do niej dłonie.

Wieża Astronomiczna. Czarodziej i czarownica. Spinki, dudy, kapelusz z wieńcem z ostrokrzewu. Mroczny Znak.

Podała mu dłoń, drugą położyła mu na ramieniu. Jego ciepła, mocna ręka objęła ją w talii, przyciągając do niego. Uniosła głowę, by patrzeć mu w oczy. Zaczęli tańczyć.

To było więcej niż taniec, więcej niż latanie. Sposób, w jaki do siebie pasowali, łatwość, z jaką odczytywali swoje ruchy, lekkość, z jaką zdawali się płynąć w powietrzu. W lewo w prawo, w dół, w górę, obrót. Przyciąganie, oddalanie, wpadanie w jego ramiona. Szelest sukni, która zdawała się płonąć od dołu magicznymi płomieniami, powstałymi z przepływającej między nimi magii. Subtelny ruch jego nadgarstka, jej włosy wypadające z eleganckiego upięcia i opadające kaskadą na jej plecy. Jedną ręką ją okręcał, drugą powiódł od głowy do dołu, sprawiając, że zajaśniała ciepłym blaskiem. Gdy wróciła w jego ramiona, tak blisko, że przywierała do niego całym ciałem, chwycił ją w talii i uniósł w górę, obracając się. Otworzyła usta w szczerym uśmiechu – czuła się lekka, ale nie pusta – raczej pełna tego nic nie ważącego zadowolenia.

Nie chciała, by muzycy kończyli grać. Nie obchodziło jej, że byli jedyną parą na parkiecie, obserwowaną przez wszystkich. Chciała jedynie by był blisko, by mogła czuć się bezpiecznie, tak bez końca. Jednak ostatnie takty zbliżały się nieubłaganie – przepłynęła nad jego kolanem, całkowicie ufając jego dłoniom, trzymającym ją mocno. Widziała jak się pochyla, jak jego twarz znajduje się coraz bliżej i bliżej.

,,Pamięć serca jest trwalsza od pamięci umysłu."

Minerwa w ostatniej chwili przekręciła lekko twarz, tak że jego usta musnęły jej policzek. Przez kilka sekund w jego oczach pojawił się strach pomieszany z rozczarowaniem. Nie mogąc na to patrzeć, nie mogąc pozbyć się tego cienia, który jej towarzyszył, Minerwa uniosła się – on szybko postawił ją.

Ludzie klaskali, magowie coś wykrzykiwali, uśmiechali się. Minerwa ich nie słyszała. Nie była w stanie na niego patrzeć, a jej ciało zaczynało drżeć, co musiał wyczuwać, bo obejmował ją ramieniem. W tłumie odnalazła twarz Allegry Maury. Ich córka protekcyjnie gładziła ręką brzuch, ale na jej twarzy malował się smutek.

Albus coś mówił do Złotego Tria i Ginny, ale Minerwa nie słuchała, nie zwracała uwagi na nic, co się wokół niej działo. Wiedziała, że jej blada twarz nie wyraża żadnych emocji i nienawidziła siebie za to, iż pozwoliła, by ten cień, to okropne poczucie winy zepsuło ten wieczór, gdy już miała nadzieję, że pozbyła się tych złych emocji całkowicie. Hermiona powiedziała coś do niej, Minerwa pokiwała głową, czując jak dłoń Albusa zaciska się mocniej na jej ramieniu. Dyrektor znów coś powiedział, Ronald machnął ręką, wszyscy się uśmiechnęli. Albus, ujmując ją mocno za ramię, wyprowadził Minerwę z sali – ledwie patrzyła, gdzie stawia stopy. Gdy znaleźli się na korytarzu, odprowadzani uprzejmymi skinieniami głowy, czarodziej objął ją mocno w pasie i teleportował ich oboje z trzaskiem.

Dopiero to spowodowało, że zaczęła mieć pełną świadomość tego, co się z nią działo. Najpierw uderzył w nią zimny, mroźny wiatr. Spojrzała w górę. Białe płatki śniegu prószyły na nią, powodując ukłucia zimna na jej odkrytej skórze. Rozejrzała się – znajdowała się na szczycie Wieży Astronomicznej. Uspokajający wpływ Hogwartu już nieco ostudził krew w jej żyłach.

Albus stał kilka kroków dalej. Teraz machnął różdżką, osłaniając ich przed śniegiem i ogrzewając powietrze wokół nich, prawdopodobnie zdumiony, że nie zrobiła tego sama. Jego oczy już nie migotały.

- Minerwo. – powiedział, zmuszając ją, by patrzyła na niego.

- Przepraszam. – wyszeptała, rozpaczliwie pragnąc, by sam to zrozumiał, by przestał się okłamywać – nie była warta jego miłości.

- Spójrz na mnie i powiedz mi, za co mnie przepraszasz. Masz dość odwagi by to zrobić. Zbyt wiele czasu już straciliśmy, bo nie potrafiliśmy ze sobą szczerze rozmawiać. – w jego głosie był przymus, jakiego nie mogła zignorować.

Wzięła głęboki oddech, rozpaczliwie pragnąc stłumić łzy, już zbierające się w kącikach oczu.

- Nie powinieneś w ogóle tracić na mnie czasu. – wyszeptała, spuszczając głowę. Dosłyszała, że wciągnął ze świstem powietrze. Nie chciała na niego patrzeć, obawiając się zobaczyć gniew, niechęć, litość… Przypuszczała, że nie będzie w stanie powiedzieć mu bardziej wprost, że jest zbyt dobrym czarodziejem dla niej, że ona chce, żeby był szczęśliwy… jest gotowa nawet w imię jego szczęścia zrezygnować z niego…

- Tylko bycie z tobą mnie uszczęśliwia, zatem nie uważam tego za stracony czas. Och, Minerwo, trwałaś przy mnie tak długo, wiem co cię dręczy. Wmawiasz sobie, że zasłużyłem na coś więcej. Ale dla mnie nie ma nic więcej poza tobą. Kocham cię i nic tego nie zmieni. Wybaczyłem ci.

Te dwa ostatnie słowa zmieniły wszystko.

Minerwa czuła jak zalewa ją potężna dawka jasnej, życiodajnej mocy, usuwającej wszystkie cienie. Jak jej dusza staje się na powrót czysta, nieobciążona. Jak jej umysł rozluźnia wszystkie emocjonalne napięcia. Jej skóra zaczęła się skrzyć w świetle księżyca, jej oczy jaśnieć szmaragdowym, nieprzytłumionym blaskiem.

Po raz pierwszy poczuła się w pełni panią swojej magii. I świadomość władzy, jaką to jej dawało wywołała na chwilę niezdolność do zrobienia jakiegokolwiek ruchu. Mogła jedynie pozwolić, by kilka łez popłynęło po jej policzkach.

- Kocham cię. – wyszeptała, rozkoszując się brzmieniem tych słów.

Albus bez słowa porwał ją w swoje ramiona – przywarła do niego, jakby miała go już nigdy nie wypuścić. Złożyła głowę na jego piersi, wsłuchując się w mocne, stabilne bicie serca czarodzieja. Jego dłonie gładziły uspokajająco jej plecy i włosy. Nie była pewna ile tak trwali – pięć minut, godzinę?

Gdy Albus się od niej odsunął, na niebie pojawiła się zielona zorza. Minerwa znieruchomiała, widząc z jaką powagą czarodziej patrzy jej w oczy, a potem jak klęka przed nią, nie spuszczając wzroku z jej twarzy:

- Minerwo Aurelio McGonagall, czy zostaniesz moją żoną? – w jego wyciągniętej dłoni zmaterializował się przepiękny pierścionek – wielki, cięty markizowym szlifem szmaragd, otoczony maleńkimi, migotającymi akwamarynami, a to wszystko osadzone w celtyckich zawijasach w obrączce z białego złota.

Przeniosła wzrok z migotających kamieni na jego migotające oczy.

- Tak. – powiedziała, jej głos mocny i pewny.

Albus uśmiechnął się i zupełnie naturalnie włożył pierścionek na serdeczny palec jej ręki. Potem lekko ucałował wierzch jej dłoni i wyprostował się. Minerwa nie chciała już czekać.

Czekała dziesięciolecia.

Zarzuciła mu dłonie na szyję i pocałowała go prosto w usta, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.