2000

Łomotanie w drzwi od salonu Minerwy zbudziło ich oboje. Choć może Albus zbudził się dopiero, gdy wysunęła się z jego objęć, pozostawiając po sobie niewymierną pustkę. Otarł oczy i przywołał okulary.

Prawie widział jak jej policzki bledną z niepokoju, gdy chwyciła tartanowy szlafrok i narzuciła go na swoje wątłe ramiona. On sam opuścił ciepłą, przyjemną pościel i zbliżył się do kominka, by w razie czego być gotowym do powrotu do swojego gabinetu.

Nadsłuchiwał ostrożnie, bo Minerwa nie zamknęła za sobą do końca drzwi sypialni. Mag rozpoznał roztrzęsiony głos Rolandy Hooch.

- Min, zaczęło się! I nie jest dobrze, proszę cię, pospiesz się! – sam ton głosu zazwyczaj nieco szorstkiej i bezkompromisowej instruktorki quidditcha sprawił, że włosy stanęły na karku Albusa.

- Już idę. – przez sypialnię przeleciała różdżka Minerwy, przywołana za pomocą jej zdolności w magii bezróżdżkowej.

- Zawiadomię dyrektora. – powiedziała Rolanda.

- Nie. On już wie. Lepiej chodź ze mną, możesz się przydać. – zarządziła twardo Minerwa.

Gdy drzwi zamknęły się za obiema czarownicami, Albus ocknął się i szybko przywołał różdżką swoje szaty. Ubrał się tak szybko jak się dało, machnięciem różdżki zaścielił łóżko, zamknął sypialnię i przebiegł przez salon. Rozejrzał się na korytarzu – wciąż utrzymywali pozory. Upewniwszy się, że żaden uczeń ani nauczyciel nie kręci się po korytarzu, wybiegł z salonu profesor transmutacji i jednocześnie swojej narzeczonej.

Już widział drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego, gdy podłoga zatrzęsła się pod jego nogami. Zatrzymał się, nagle pełen złych przeczuć. Gdy trzęsienie ustało, ruszył dalej – wtem drzwi otworzyły się, zanim do nich dotarł. Uniósł brwi, widząc Rolandę wyprowadzającą ucznia z ręką w temblaku i zieloną na twarzy uczennicę.

- Pani Hooch! – zawołał, w ostatnim momencie podając dłoń żółtookiej czarownicy, bo ściany znów zadrżały.

- Trzeba ewakuować całe skrzydło, dyrektorze! – zakomunikowała, wskazując podbródkiem na prowadzonych uczniów.

- Nie zostanie przeniesiona do św. Munga? – spytał Albus, nawet nie ukrywając troski w głosie.

- Hogwart chyba działa na nią w jakiś sposób, a w św. Mungu… to zbyt niebezpieczne. – wyjaśniła Rolanda. Albus machnął ręką, by zabierała stąd uczniów, a sam wpadł do skrzydła szpitalnego. Na ziemi było pełno porozlewanych mikstur, musiał uważać by się nie poślizgnąć. Przeszedł przez korytarz i otworzył drzwi do głównej sali.

Tu widział jeszcze więcej zniszczeń. Materace powypadały z powyginanych metalowych ram łóżek, a lampy były zgaszone - jedynym źródłem światła była różdżka jednego z uzdrowicieli, którzy w liczbie dwóch tuzinów gromadzili się przed drzwiami jednej z sal.

- Dyrektorze. – powitali go, rozstępując się. Pośród nich stała blada Minerwa, już w czarnych, profesorskich szatach i z włosami w charakterystycznym koku.

- Co z nią? – spytał Albus natychmiast, nie spuszczając wzroku z zielonych oczu narzeczonej.

- Promieniuje wysoce destrukcyjną magią, nikt nie może się do niej zbliżyć. Dwóch uzdrowicieli już odesłaliśmy ze złamaniami i wstrząsami mózgu. – wyjaśnił uzdrowiciel ze św. Munga.

- Nie zdołamy jej przenieść, będzie musiała urodzić tutaj. – dodał inny.

- Jak?! Sama?! – Albus dopiero po chwili zorientował się, że wykrzyczał te słowa.

- Mnie nie atakuje. – rzekła Minerwa.

- Ale… moja droga…

- Mogę to zrobić, Albusie. Odebrałam poród Lily, pamiętasz? Nie możemy pozwolić, by nasza córka była sama w takiej chwili, a z ciebie byłby raczej marny pożytek. – Albus nauczył się już rozpoznawać ten wyraz czystej determinacji na twarzy ukochanej i wiedział, że nic nie przekona jej do zmiany zdania.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle rozległ się brzdęk i wszystkie okna w głównej sali skrzydła szpitalnego wypadły z ram, rozsypując się w drobny mak. Tylko szybka reakcja Minerwy uchroniła ich przed gradem odłamków, które zmieniły się w kropelki wody.

- Albusie, wyprowadź państwa, ale bądźcie przed drzwiami, w razie gdybym was potrzebowała. A gdyby było naprawdę źle… bądź gotów do ewakuacji szkoły. – ostatnie słowa Minerwa prawie wyszeptała. Pokiwał głową – bardzo chciał ją pocieszyć, dodać otuchy, ale nie było na to czasu. Osłaniając uzdrowicieli tarczą, wyprowadził ich ze skrzydła szpitalnego.

Filius już tam czekał. Albus polecił mu uspokoić uczniów, którzy zapewne zostali obudzeni przez drżenie zamkowych murów. Rolanda i Neville krążyli nerwowo po pobliskich korytarzach, a uzdrowiciele zbili się w ciasną grupkę i szeptali między sobą. Albus wiedział, że martwi ich brak krzyków rodzącej – on sam usiłował się tym nie przejmować – Allegra Maura była w połowie córą McGonagallów, poza tym Minerwa mogła wprowadzić ją w jakiś trans albo coś w tym rodzaju.

Bał się. Zamek trząsł się w posadach, a jego świadomość powoli protestowała przeciwko atakującej go mocy, ale Albus wiedział, że szkoła wytrzyma. Bardziej dyrektor bał się o swoją córkę. Nikt nie miał złudzeń, że poród Allegry Maury będzie łatwy – przecież wszyscy wiedzieli jak wiele mocy pochłaniały od swoich matek najpotężniejsze dzieci. Potomek Allegry Maury i Assuarina prawdopodobnie miał być najpotężniejszym magiem swojej generacji, mając takich przodków. O ile Allegrze uda się wydać go na świat.

Przez dwie godziny nieustannego napięcia, odpędzania mdłości związanych z drżącą posadzką i wsłuchiwania się w powolną świadomość Hogwartu, Albus wiele czasu poświęcił na myślenie o wierze. Bo to na niej tak wiele się opierało. Wierzył, że Hogwart wytrzyma, że zapewni bezpieczeństwo wobec destrukcyjnej mocy jego córki. Wierzył, że Allegra Maura nie skrzywdzi przypadkowo Minerwy. Wierzył, że Minerwa bezpiecznie sprowadzi na świat ich wnuka. I wierzył, że dziecko nie wyczerpie wszystkich zgromadzonych przez matkę mocy. Albus nie wyobrażał sobie, by mógłby stracić którekolwiek z nich – wnuka, Allegrę Maurę, Minerwę.

Trzecia i czwarta godzina wlekły się niemiłosiernie. Minerwa nie dawała żadnego znaku, chociaż Albus był w stanie wyczuć to subtelne promieniowanie jej umysłu, jakby znajome świergotanie na granicy jego własnej świadomości. Mógłby za pomocą ich unikatowego legilimencyjnego połączenia zapytać co z Allegrą Maurą, ale nie chciał dekoncentrować Minerwy – nie wykluczał, że to wszystko mogło w końcu prowadzić do użycia jakiejś skomplikowanej magii, do której potrzebne było skupienie.

I wtedy nadszedł najsilniejszy wybuch magii.

Ściany trzęsły się, tynk zaczął plastrami odpadać ze ścian, z daleka słychać było brzdęk tłuczonego szkła. Albus zrobił krok do przodu, a wtem potężny podmuch wyrwał z zawiasów drzwi skrzydła szpitalnego. Czarodziej zareagował instynktownie, transmutując ciężkie drewno w skrawki papieru, ale samo uderzenie mocy zmiotło z nóg wszystkich. Nie wahając się już, Albus wstał i pobiegł do zdemolowanego skrzydła szpitalnego. W połowie drogi jednak upadł, bo coś uderzyło wprost w jego umysł.

Muzyka. Częściowo znajoma. Potężna, jakby piszczałki ogromnych organów znajdowały się tuż przy uchu czarodzieja. Coś jak połączenie najpiękniejszych piosenek, najczulszych melodii i weselnych marszów. Podobna do tego, co wyczuwał, gdy urodziła się Minerwa, chociaż o wiele potężniejsze i chyba bardziej… męskie? Na pewno powiązane z muzyką Allegry Maury, ale doprawione czymś mocnym, może nie tyle mroczniejszym, co bardziej wyrazistym. Albus słuchał i słuchał - upajał się dźwiękami, bo żaden z nich nie niósł tego, czego się obawiał – tego rozpaczliwego, smutnego brzmienia śmierci. Nie, to były dźwięki pełne mocy, pełne chęci życia.

Nie był pewien, ile czasu upłynęło, zanim stopniowo ucichły, tym bardziej, że najchętniej odtwarzałby je bez końca. Musiał jednak się ocknąć. Jak w transie podniósł się z popękanej i pokrytej gruzami posadzki. Nogi mu się trzęsły, gdy zbliżał się do tlących się kolorowymi płomykami drzwi jednej z osobnych sal.

Najpierw dostrzegł jak zniszczone było pomieszczenie. Mury stały, ale okna były bez szyb, a w rogu ziała ogromna dziura, z której gruzy musiały być rozsypane na trawniku za skrzydłem szpitalnym. Chłód powoli wkradał się do środka. Jedyną nienaruszoną rzeczą było łóżko.

Gdy Albus wszedł do środka, rozległ się zupełnie cudowny, przepiękny dźwięk – płacz noworodka.

Allegra Maura była przytomna – jej kasztanowe włosy leżały rozłożone na poduszce, a twarz wciąż lśniła od potu, ale szmaragdowe oczy promieniowały miłością – skierowaną ku zawiniątku, które trzymała przy piersi. Obok klęczała Minerwa – z rękami i szatami umazanymi krwią i pyłem, lecz równie szczęśliwa.

Albus podszedł bliżej – Allegra Maura uśmiechnęła się do niego – dziecko wciąż płakało, jednak dla nich to był przecudowny dźwięk. Dyrektor podał rękę swej zastępczyni i dźwignął ją na nogi. Otoczył Minerwę ramionami, widząc łzy w jej oczach.

- Zupełnie zdrowy, silny chłopiec. – powiedziała nauczycielka transmutacji, ocierając czoło i niecierpliwie odgarniając włosy, które wymknęły się z jej surowego koka.

- Agravain Assuarin Zenaidov. – wyszeptała Allegra Maura.

Albus pochylił się, by zobaczyć niemowlę. Było duże – na pewno większe niż Harry, gdy się urodził. Miało cudowną, różowiutką skórę i kilka ciemnych, czarnych włosów na czubku głowy. Gdy jednak malec otworzył oczy, Albus westchnął – były szmaragdowozielone, jak oczy jego matki i babki.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Minerwa nerwowo obracała w rękach diamentową tiarę. Znajdowała się w swojej sypialni w Hogwarcie, przed wielkim lustrem w złotej ramie. Krytycznie przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, a jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wyglądała lepiej.

Jej młode, szczupłe ciało było ubrane w najpiękniejszą suknię ślubną, jaką mogłaby sobie wyobrazić. Krój był prosty – przypominał nieco średniowieczne suknie dworskie, aczkolwiek bez dekoltu w karo – Minerwa wiedziała, że subtelniejsza łódka ładnie podkreśli jej smukłą szyję. Czarownica tej wiosny opaliła się mocniej niż zwykle, dlatego nie wyglądała jak duch w białej satynie. Rękawy były długie i wąskie. Suknia miała dopasowany gorset, uwydatniający jej talię i unoszący piersi. W biodrach rozszerzała się w rozkloszowany kształt. Najbardziej strojnym elementem był frontowy panel z najmisterniejszej koronki, przetykanej gdzieniegdzie srebrną nitką. Z biżuterii Minerwa miała na palcu swój szmaragdowo-akwamarynowy pierścionek zaręczynowy. Teraz zastanawiała się, czy włożyć tiarę na głowę, równoważąc nieco prostotę bardzo długiego welonu. Włosy zostawiła swobodnie rozpuszczone – spływały w idealnych, czarnych falach po jej karku. Pogładziła je nieco – czuła się dziwnie odkryta bez swojego profesjonalnego koka.

- Spóźnisz się. – odezwał się czyjś szorstki głos. Minerwa aż podskoczyła, widząc Szarą Damę, która przycupnęła na jej łóżku. Duch Ravenclawu przyglądał jej się od stóp do głów, nieco przechylając na bok głowę.

- Nie wiem czy z tiarą nie będzie za dużo. – wyznała Minerwa. Była świadoma, że zjawa nie przepada za nią, ale teraz potrzebowała po prostu kobiecej porady.

- To ostatnia rodzinna tiara ze skarbca, prawda? Resztę roztrwoniłaś, to chociaż tę wykorzystaj. Diamenty pasują do wszystkiego. – mruknęła ostro Szara Dama. Minerwa uśmiechnęła się lekko i szybko założyła tiarę, mocując ją do spinek podtrzymujących welon. Szara Dama miała jak zwykle rację – także w tym, że powinna iść, jeśli nie chciała się spóźnić.

Minerwa ukryła różdżkę w rękawie sukni i powoli wyszła z sypialni, wchodząc do swojego salonu.

- Na Merlina! – cichy szept Alexandry Zenaidov wywołał kolejny nieśmiały uśmiech na obliczu nauczycielki transmutacji. Dziewczyna, ubrana w bladoniebieską sukienkę, wytrzeszczyła swoje orzechowe oczy.

- No już, bo jeszcze mój pan młody się rozmyśli. – Minerwa rozmyślnie użyła swojego belferskiego spojrzenia, ale Alexandra nigdy się go nie bała.

- Nie mógłby, nie kiedy cię zobaczy. – dziewczyna podała Minerwie prosty bukiet konwalii, hodowanych przez cały rok przez Allegrę Maurę. Potem młoda Gryfonka ustawiła się za Minerwą i wzięła w dłonie cienki welon.

- Gotowa. – zakomunikowała za pomocą legilimencji. Minerwa powoli ruszyła ku wyjściu, mocno zaciskając dłonie na bukiecie.

Zamek był zupełnie pusty, ale zastępczyni dyrektora obiecała obecnym w nim portretom okazję do zobaczenia jej w sukni ślubnej, dlatego teraz spokojnie szła z wieży Gryffindoru do sali wejściowej. Wiedziała, że odprowadzają ją spojrzenia byłych dyrektorów, najsławniejszych naukowców i osób zasłużonych dla ich społeczności. Wiedziała, że gdy przekroczy zamkowy próg, by wyjść na błonia, będzie obserwowana przez najwspanialszych wśród żywych, którzy jednocześnie byli jej przyjaciółmi, a nawet w pewnym sensie rodziną. A jednak tak naprawdę liczyło się coś zupełnie innego.

Zostanie żoną człowieka, którego kochała od dziesięcioleci.

Wielkie, dębowe wrota Hogwartu otworzyły się przed nią z cichym skrzypieniem, które było głośniejsze niż jakiekolwiek fanfary. Przez powiększającą się szparę i zwiewny welon oczy Minerwy poraziło piękne, letnie słońce. Zatrzymała się jednak tylko na parę sekund, a potem ruszyła w dół, nad migoczące w słońcu jezioro.

Morze ludzi w kolorowych szatach zgromadziło się przy specjalnie przygotowanych ławkach, ustawionych po obu stronach dywanu rozsypanego z zaczarowanych płatków białych róż. W momencie, w którym Minerwa przekroczyła próg, kompania centaurów z Zakazanego Lasu uniosła swoje rogi by zagrać wspaniałą, głęboką melodię weselnego marsza. Do ich żywych tonów dołączyło na wpół dzikie, na wpół magiczne nucenie wynurzających się z wód jeziora trytonów. Czarodzieje oraz czarownice powstali i obrócili się, by ją widzieć.

Minerwa usiłowała się najpierw skupić na nich – pełnych radości ludziach, dzielących z nią szczęście tego wspaniałego dnia. Widziała swoich uczniów, byłych i obecnych, dumnie reprezentujących barwy swoich domów. Jej przyjaciele uśmiechali się, a ich twarze wyrażały podziw. Koledzy, nauczyciele, pracownicy szkoły, a także delegacja skrzatów domowych usiłowali powstrzymać łzy szczęścia. Na samym przedzie Hermiona ocierała łzy, Ronald nie mógł uwierzyć, że widzi swoją nauczycielkę transmutacji, zaś Harry i Ginny uśmiechali się. Allegra Maura, kołysząca w ramionach kilkumiesięcznego malca o ciemnych włoskach wysyłała swoim znajomym umysłem ładunek potężnej, czystej mocy oraz radości i szczęścia – tak, że Minerwa nie mogła mieć wątpliwości co do błogosławieństwa córki.

Trudno było nie myśleć o tych, którzy również powinni tu być. Czarodzieje i czarownice, którzy oddali życie, by teraz Minerwa mogła w spokoju brać swój wymarzony ślub. Neville i Augusta przypominali jej o Lucasie, Andromeda z Teddy'm o Remusie i Tonks, Złote Trio o Lily i Jamesie, Syriuszu i innych bliskich jej członkach Zakonu Feniksa. Weasley'owie przypominali o Fredzie i Charlie'im. Rolanda o Poppy, Pomonie i Alastorze. Siedzący na honorowym miejscu Fawkes był przypomnieniem o Aberforthu. Czubki strzelistych sosen w oddali przypominały o Severusie i jego ofierze. Allegra Maura przypominała o Assuarinie, Arianie Theresie i tysiącach pomordowanych w albańskiej grocie. A jednak tym razem Minerwa nie wspominała ich wszystkich ze smutkiem. Bo miała niezachwianą pewność, że wszystkie te śmierci nie poszły na marne. Że tak długo, jak w tym świecie czarodzieje i czarownice się kochają i zaznają szczęścia, dusze zmarłych cieszą się razem z nimi.

Była równie mocno przekonana, że choć szła sama, jedynie z Alexandrą jako druhną, to obok niej kroczył dumny Robert McGonagall, a gdzieś na przedzie, przy Allegrze siedziały Theresa i Clary. Czuła ich aprobatę, czuła dziwny spokój, że byliby z niej dumni, uznaliby ją za godną córę McGonagallów, wierzyliby, iż zmyła wszelkie plamy na rodowym honorze. I wreszcie tak po ludzku ufała, że pochwaliliby jej wybór i radowaliby się jej weselem.

Te wszystkie myśli błyskawicznie przemykały przez umysł Minerwy, gdy kroczyła dumnie do centralnego miejsca. Na wysokim, ukrytym wśród kwiatów stołku stał Filius – jego oblicze promieniowało radością.

Wiele dla niej znaczyło, że Filius zgodził się przeprowadzić ceremonię. Przez te wszystkie lata ich znajomości Flitwick zawsze miał dla nich uśmiech i gotowość do zaoferowania wsparcia. Jego błogosławieństwo było dla niej ważne.

Wreszcie, gdy już minęła prawie wszystkich zgromadzonych, skupiła się na najważniejszej osobie.

Nie mogła nie zauważyć, jak przystojnie wyglądał, w błękitnych szatach, z srebrnym haftem na piersiach. Kasztanowe włosy i brodę miał ładnie przycięte. Wiedziała, że tak jak ona się przyglądała jemu, on prześwietlał wzrokiem ją. Widziała ten zachwyt, to widoczne tylko dla niej pożądanie, tę miłość na sam jej widok.

Podeszła do niego, z twarzą okrytą welonem. Pozwoliła, by uniósł go i założył za jej tiarę, a gdy to uczynił, zza jej głowy uleciała w niebo chmara śnieżnobiałych motyli. Słyszała westchnienia zachwytu z powodu tej sztuczki, ale dla niej liczyło się to cichutkie westchnienie, które uciekło z jego ust, gdy zobaczył jej twarz.

Filius rozpoczął ceremonię, prosząc ich, by podali sobie dłonie. Minerwa, wciąż ściskając bukiet w lewej ręce, wysunęła prawą. Natychmiast zalała ją fala ciepła, gdy Albus ujął jej dłoń. Rozkoszowała się tym, podczas gdy Filius opowiadał stare legendy o instytucji magicznego małżeństwa. Minęło może pięć minut i nauczyciel zaklęć przeszedł do części, w której musieli odpowiadać na pytania. Zarówno jej odpowiedzi, jak i Albusa były donośne i pełne pewności.

Następnie Filius polecił, by wymienili się obrączkami. Alexandra przyniosła je na szkarłatnej poduszce – dwa maleńkie, złote okręgi. Minerwa założyła jeden na palec Albusa i musnęła wargami jego dłoń, on uczynił to samo, choć pocałunek na jej dłoni był dłuższy. Minerwa zarumieniła się, ale rytuał trwał dalej.

Za chwilę miała nastąpić najważniejsza część. Wciąż trzymając się prawymi dłońmi, lewymi Minerwa i Albus ujęli różdżki (bukiet Minerwa szybko podała Alexandrze). Wycelowali różdżki w swoje złączone dłonie, a ręce im nie drżały. Filius również skierował swoją różdżkę na ich splecione palce, a jedną z rąk uniósł ku górze. Wszyscy zgromadzeni wznieśli swoje różdżki. W starożytnym rytuale, każdy z obecnych wysłał maleńki ułamek swojej mocy w powietrze. Energia rozbłysła na niebie w postaci srebrzystych punkcików, by następnie spłynąć po ręce Filiusa i po jego różdżce wprost na ich dłonie. Oni od siebie włożyli w czar całą swoją miłość.

Minerwa miała wrażenie, że przed oczami przelatują jej tysiące chwil spędzonych z Albusem: ich pierwsze spotkanie na schodach sali wejściowej, lekcje, w których ćwiczył ją w magii bez użycia różdżki, moment śmierci władczyni smoków, gdy trwał przy niej mimo jej niezbadanych mocy, jego duma, gdy wstawiła się za Hagridem, moment, w którym przebyła pierwszą animagiczną przemianę, chwila, w której dowiedziała się o śmierci swoich rodziców, ich pogrzeb, odkrycie prawdy o jego relacji z Grindenwaldem, jej zdane SUMY, taniec na Noworocznym Balu, pocałunek w jego komnatach, jego wsparcie podczas pojedynku z Tomem, pożegnanie, testy na aurora, spotkanie w niemieckim miasteczku, pełna pasji noc w zapomnianej górskiej chatce. Moment, w którym uratował ją w Nurmengardzie. Spotkanie po latach, gdy przyszła z zapytaniem o pracę. Niezliczone chwile w szkole, gdy tworzyli zgrany, dyrektorski duet. Założenie Zakonu Feniksa, bitwy, radości, momenty bólu i zwątpienia. Sekretne prowadzenie Harry'ego i wszystkie związane z tym wzloty i upadki w ich relacjach. Pożegnalny pocałunek. Jego śmierć. Jego odrodzenie. Powolna odbudowa wszelkich więzi. Okłamywanie go i usychanie z poczucia winy. Wspólne noce po odkryciu jej koszmarów. Pojawienie się Allegry Maury i ujawnienie wszystkich kart. Wspólna żałoba po straconej córce i jej własne oczyszczenie. Powrót do Hogwartu i walka z Eleną. Oglądanie jego twarzy każdego ranka, naprawa wszystkich błędów. Radość w powodu ślubów Złotego Tria. Wybaczenie. Narodziny ich wnuka. Sposób, w jaki Albus ją kochał…

Magia sprawiła, że przez moment ich moce połączyły się w jedno, jak mieszają się fale we wzburzonym morzu. Przez jedną krótką chwilę Minerwa mogła ujrzeć świat oczami Albusa, a on jej. Widziała siebie – zniewalająco piękną, zarumienioną oraz szczęśliwą i czuła jak jego serce wywija młynki z radości, prawie tak samo jak jej własne. Gdy czar skończył działać, wciąż czuła to połączenie z Albusem – jakby łącząca ich nić zamieniła się w gruby sznur, pozwalający im zawsze odnaleźć siebie.

- Albusie. – cichy głos Filiusa sprowadził ją na ziemię ze świata fantazji. Albus, nie odrywając od niej oczu, spytał:

- Tak?

- Możesz teraz pocałować pannę młodą.

Minerwa uśmiechnęła się, widząc jak bez cienia zawahania Albus pochyla się, owiewając ją swoim unikatowym, czekoladowo - cytrynowym zapachem. Przymknęła oczy na sekundę przed tym jak jego usta dotknęły jej warg. A potem feeria barw rozbłysła pod jej powiekami, gdy pogłębił pocałunek, nie zważając na wesołe okrzyki, gwizdy i fanfary. Nie chciała by przerywał i on to wiedział, widziała odbicie swojej niecierpliwości w jego oczach, gdy się odsuwał. Potem jednak mrugnął do niej i wiedziała, że od tej pory będą mieli dla siebie całe życie, że cokolwiek się wydarzy, będą razem już zawsze.

Odbieranie gratulacji zajęło prawie półtorej godziny i ponad błoniami Hogwartu zaczął zapadać zmrok, z oszałamiającym spektaklem zachodzącego słońca. Gdy po świetlistej gwieździe została jedynie różowo-fioletowa łuna na horyzoncie, wszyscy byli już gotowi przenieść się do Wielkiej Sali na ucztę. Albus przeniósł Minerwę przez próg zamku i całą salę wejściową, by wreszcie postawić ją na środku Wielkiej Sali. Minerwa zdjęła welon, by nie plątał się jej pod nogami i wyrzuciła go w tłum. To Luna Lovegood złapała kawałek zwiewnej tkaniny, ale Minerwa podejrzewała, że maczała w tym palce Alexandra i jej magia bez użycia różdżki. Poprawiwszy na głowie tiarę, Minerwa ustawiła się przodem do Albusa i pozwoliła, by poprowadziła ich muzyka.

Nie musiała patrzeć na miny gości, by wiedzieć, jak pięknie wyglądali, tańcząc razem. Jej biała suknia kontrastowała z kaskadą czarnych loków, jego błękitne szaty uwydatniały kasztanowe włosy i brodę. Ale najważniejsza była ta iskra między nimi, iskra prawdziwej miłości. Wyrażająca się migotaniem jego błękitnych oczu i jej szerokim uśmiechem, rzadkim widokiem do tego roku.

Poruszali się w harmonii, bez jednego błędnego kroku. Zupełnie jakby dzielili jeden umysł, albo nieustannie czytali sobie w myślach. W którąkolwiek stronę on ruszał, ona już tam była, jakby to był jej pomysł. Gdziekolwiek ona wirowała, on był tuż obok, jakby to on ją tam prowadził.

Jego oczy były skierowane na nią i tylko na nią. Wiedziała, że to czysta miłość. Czuła to w mrowieniu, jakim jej skóra reagowała w miejscu, gdzie ręce Albusa spoczywały na jej talii, w małych wyładowaniach elektrycznych między swoimi palcami spoczywającymi na jego ramionach.

Dzisiaj chcieli, by nikt nie był w stanie zapomnieć o ich miłości. Tak jak dekady wcześniej jej palce spoczywały na jego ramionach, tak teraz były złączone, oplatając jego szyję. Tak jak dziesięciolecia temu jego ręce spoczywały na jej talii, teraz mocno trzymały ją za biodra. Tam gdzie kiedyś był dystans między nimi, teraz nie było uncji powietrza.

Podobnie jak dekady temu jej skóra mrowiła i lśniła w miejscu gdzie ją dotknął. Ale teraz już miała pewność, co to oznacza. To był dotyk bratniej duszy, dotyk ukochanego męża. Bo nim właśnie był – jej mężem, na dobre i na złe.

Zabawa trwała całą noc - Minerwa nie była w stanie zliczyć z iloma osobami zatańczyła, poza tym to nie miało znaczenia, bo zawsze wracała w ramiona Albusa. Odmłodzone, dwudziestoletnie ciało oczywiście zapewniało jej dostateczną ilość energii, ale w okolicach czwartej nad ranem nawet przed samą sobą była gotowa przyznać się do zmęczenia. Albus, choć wciąż roześmiany i żywiołowy, czuł się podobnie wyczerpany, wiedziała to. Dlatego używając różdżki wzmocniła swój głos i powiedziała, skupiając na sobie uwagę wszystkich obecnych:

- Chcielibyśmy z tego miejsca podziękować wam wszystkim za przybycie, za życzenia, za to, że zechcieliście być tu dziś, by dzielić naszą radość. Zapraszamy was do dalszej zabawy – wszystkie dormitoria Hogwartu są tej nocy otwarte dla naszych gości, a w południe będzie czekał na was tutaj ciepły obiad. Pozwolicie jednak, że teraz zabiorę mojego męża na długo obiecywaną podróż poślubną.

Goście roześmiali się, a Albus pocałował Minerwę z pasją, która zupełnie nie zdradzała zmęczenia, jedynie niecierpliwość. Następnie Minerwa chwyciła go za rękę i poprowadziła przed zamek, śmiejąc się, bo goście postanowili ich odprowadzić, śpiewając hymn Hogwartu. Przerwali tylko na moment, gdy ogromny czarny hebrydzki smok sfrunął z nieba i wylądował przed weselnikami.

Albus z lekkim wahaniem patrzył na starożytne stworzenie, ale widząc potwierdzenie w oczach Minerwy, podsadził ją na smoczy grzbiet, a potem sam wspiął się i zajął miejsce za nią. Protekcyjnie otoczył rękoma jej talię, gdy smok machnął skrzydłami i zaczął wznosić się ku górze. Minerwa do końca machała gościom, aż widać było jedynie światełka z ich różdżek.

Potem Albus ułożył głowę na jej ramieniu, przywierając do niej całym ciałem. Czarownica przymknęła oczy z radości, prawie nie wierząc, że oto jest Minerwą McGonagall-Dumbledore, żoną mężczyzny, któremu serce oddała tak dawno.

W tym momencie Albus wyszeptał jej do ucha:

- Jesteś moją miłością, Minerwo.

oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

Moi cudowni Czytelnicy!

Pojawi się jeszcze krótki epilog, ale nie zobaczycie w nim żadnego ze znanych Wam bohaterów tej historii. Ten i ostatnie kilka rozdziałów były przedłużonym pożegnaniem z tą historią i z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować tym, którzy skomentowali grande finale i powolne domykanie tej opowieści:

Spalony82 - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy, że odkąd tylko odkryłaś tą serię komentujesz praktycznie każdy nowy rozdział. Cieszę się, że pokochałaś tą historię i mam nadzieję że ten powyższy happy end cię nie rozczarował. Jeśli chodzi o ciąg dalszy... przekonasz się, że epilog to cała masa otwartych furtek, i choć na razie uważam tą serię za zamkniętą, to wcale nie wykluczam napisania serii sequelowej, oczywiście jak już pozbieram wenę. Gotowa jest za to nowa trylogia, powiązana z tą serią, ale jednocześnie stanowiąca coś zupełnie innego i pewnie niedługo zacznę ją publikować, także cierpliwości. ;)

SchaMG - Thank you very much!

Zylerus - Chyba wiem, co miałeś na myśli, mówiąc, że wszystko potoczyło się trochę za szybko. Po tylu rozdziałach i perypetiach można było się spodziewać czegoś bardziej rozbudowanego, teraz też to widzę. W każdym razie dziękuję Ci bardzo za twoje miłe słowa!

diople33 - Dobrze, że udało mi się Ciebie zaskoczyć z Arianą Theresą i Allegrą Maurą. Zgadzam się, że szkoda Assuarina, ale jednak od początku miałam taki zamysł, żeby go uśmiercić. Pisanie ze skrzaciej perspektywy to była niesamowita frajda, a jeśli chodzi o ,,Araukarię" - to jest po pierwsze wyraz mojej słabości do imion na ,,A", po drugie chciałam, żeby i ta skrzatka miała ,,roślinne" imię (bo wcześniej pojawili się Wrzos i Lawenda, a tutaj też Jałowiec i Frezja), no i po trzecie, Binns nie ma najlepszej pamięci do imion osób, które nie są postaciami wybitnie historycznymi, więc to taki subtelny prztyczek w nos dla niego.

danaa208 - Thank you for your kind words, they mean so much for me!

zxc - Haha, na to by na koniec posłać Minnie do Azkabanu za zabójstwo Binnsa to bym nie wpadła! Ja myślę, że on nie ma do niej o to żalu, a jak obejrzał sobie wspomnienie, to uznał, że sam niepotrzebnie igrał z smoczym rogiem, a jego zgon to raczej nieszczęśliwy wypadek niż popełnione z zimną krwią morderstwo.

Elena - Gratuluję czujności z kwestią blizny! Wspaniale, że podobał Ci się ten moment między matką a córką, dziękuję w ogóle za wszystkie spostrzeżenia, a jeśli chodzi o ewentualne kolejne dziecko Albusa i Minerwy... polecam czekać na epilog!

Guest - Hahaha, I'm glad you discovered this connection between main series and ,,Gobelin". Of course, names in ,,Gobelin" have their meaning, but it's just an one-shot written for fun. We can treat fabrics as some kind of interdimensional travel or we can believe it's just mix of Albus subconsciousness and some prophetic vision.

Do zobaczenia przy epilogu (ojej, to brzmi tak finalnie, aż mi oczy łzawią).

Wasza Emeraldina