Auriga starannie odmierzyła pół uncji sproszkowanej skolopendry na mosiężnej wadze, a potem sprawdziła temperaturę w kociołku. Czekając, aż osiągnie odpowiednią wysokość, zerknęła za okno. Na zewnątrz rozszalała się śnieżyca i czarownica cieszyła się, że nie dała się namówić Gustawowi i Filiusowi na wypad do Trzech Mioteł. Jedyną wizytę, jaką miała zamiar złożyć tego dnia, odbyła rankiem, kiedy śnieg ledwie prószył. Cmentarz był pusty, o tej porze wszyscy rozpakowywali prezenty i spędzali czas z rodzinami. Ona sama zamierzała odwiedzić własną dopiero następnego dnia — co prawda rodzice namawiali ją, żeby przyjechała na parę dni, ale Sinistra nie była pewna, czy będzie w nastroju do świętowania czegokolwiek, więc wymówiła się obowiązkami w szkole. O dziwo, nie czuła się jednak źle i nawet odwiedziny na grobie Severusa i odkrycie, że ktoś znów wyrzucił kwiaty, które przyniosła ostatnim razem, i zostawił bukiet białych lilii, najpewniej zaczarowanych, by przetrwały na mrozie, nie popsuły jej humoru i nie wpędziły w nieznośną melancholię na resztę dnia.

Do zamku wróciła zmarznięta, ale pełna energii do działania. Odesłała płaszcz do swoich komnat i udała się prosto do pracowni profesora Slughorna.

Wszystko zaczęło się od tego, że nie potrafiła wyrzucić z głowy notatki Severusa, którą znalazła w starym almanachu astronomicznym. Bardziej niż samych eliksirów, dotyczyła ona astronomii i wpływu ciał niebieskich na magiczne właściwości składników, więc nie mając nic lepszego do roboty, z czystej ciekawości Sinistra zaczęła szukać informacji na ten temat. Sama nie wiedziała, co chce przez to osiągnąć, ale proces poszukiwania informacji okazał się na tyle ekscytujący i wciągający, że w ciągu tygodnia zebrała całkiem sporo materiału. Dwa dni temu doszła do wniosku, że w zakresie teorii nic już więcej nie zdziała i nie zaszkodziłoby sprawdzić swoje pomysły w praktyce.

Kiedy poprosiła profesora Slughorna o zgodę na skorzystanie z jego pracowni, był nieco zaskoczony, zgodził się jednak, bez wahania oferując swą pomoc.

— To bardzo interesujące — stwierdził z nieco mniejszym entuzjazmem, kiedy opowiedziała mu, co zamierza zrobić — ale prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby coś z tego wyszło. Jesteś pewna, że nie wolałabyś mi pomóc z eliksirami dla Poppy?

Auriga uprzejmie odmówiła i powiedziała, że jednak spróbuje, oczywiście pokrywając koszty wszelkich ingrediencji i materiałów. Tak rażący brak wiary w powodzenie jej przedsięwzięcia nieco ostudził jej zapał, ale była zbyt uparta, by odpuścić bez próbowania. Poza tym jakaś część jej nie wierzyła, że Severus w ogóle rozważałby badanie czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawałoby się bez sensu, a zatem Horacy nie miał podstaw, by już na tym etapie przepowiadać jej klęskę.

Teraz Slughorn krzątał się po drugiej stronie pomieszczenia. Auriga nie była pewna, czy naprawdę zamierzał pracować w święta, jak twierdził, czy po prostu nie chciał jej zostawić samej w pracowni, ale dopóki nie wtrącał się do jej pracy, nie przeszkadzała jej jego obecność.

Wreszcie wywar rozgrzał się wystarczająco, więc Auriga ostrożnie wsypała do niego skolopendrę. Zgodnie z oczekiwaniami, mikstura przybrała bursztynowy kolor... a potem zaczęła niepokojąco bulgotać. Auriga spędziła wystarczająco dużo czasu w pracowni z Severusem, by wiedzieć, że coś takiego nie wróży dobrze.

Odskoczyła od kociołka w tej samej chwili, w której mikstura wybuchła z głośnym hukiem.

Slughorn aż podskoczył, wpadając na półkę z ingrediencjami.

— Na litość Merlina!

— Przepraszam! — wykrzyknęła Auriga, stłumionym głosem, zasłaniając nos i usta rękawem. — Zaraz to posprzątam...

Profesor podszedł do niej prędko, różdżką usuwając dym i oceniając zniszczenia.

— Przepraszam — wymamrotała ponownie — nie spodziewałam się czegoś takiego, ale chyba wiem, co poszło nie tak...

Profesor Slughorn spojrzał na jej stopiony kociołek z lekką konsternacją, a potem przeniósł wzrok na nią. Nie powiedział ani słowa, ale Auriga wiedziała, że jeśli zamierzała kontynuować swoje eksperymenty, będzie musiała znaleźć sobie nową pracownię.

x

Harriet Bates (l. 68), jedna z sąsiadek Snape'ów, tak wspomina rodzinę Severusa: „Dzieciak Snape'ów zawsze był dziwny, jak zresztą cała jego rodzina. Ojciec pił i lubił awanturować się w pubie. Matki prawie nie widywałam, rzadko wychodziła z domu. Podejrzewaliśmy, że ją bije, ale nic nie było widać, to się nie wtrącaliśmy. Ten ich chłopak też nie wyglądał na bitego — zaniedbanego, tak, ale zdrowego. Całe dnie szwendać się po okolicy, zawsze ubrany jak strach na wróble, brudny i rozczochrany. Potem zaczął się zadawać z małą Evansówną...".

Wiosną 1970 roku Severus Snape poznał Lily Evans, która wraz z rodzicami i siostrą mieszkała w sąsiedztwie Spinner's End. Ze wspomnień, które przed śmiercią przekazał Harry'emu Potterowi, wiemy, że często widywał ją, kiedy bawiła się ze swą siostrą Petunią na placu zabaw. Szybko zorientował się, że dziewczynka tak jak on jest czarownicą, gdyż jak wielu dzieciom w jej wieku zdarzało się niekontrolowanie używać czarów. Dla jedenastoletniego Snape'a, wychowywanego w atmosferze zastraszenia i braku miłości, śliczna i zadbana Lily musiała być...

Severus zaklął paskudnie, gwałtownym ruchem wyrwał stronę, zgniótł ją i cisnął w ogień. Potem sięgnął po butelkę Ognistej Whisky, stojącą na stoliku obok i napił się, nie kłopocząc się przelewaniem płynu do szklanki. Alkohol palił przełyk, ale to dobrze, bo przynajmniej odwracał myśli od bredni, jakie wypisywała Skeeter do spółki z Fenwick. Snape wyrwał jeszcze kilka kartek i kolejno wrzucał je do kominka, patrząc, jak trawią je płomienie.

Kiedy we wrześniu 1971 roku Snape wsiadał do Hogwart Ekspresu, musiał być najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Wreszcie opuszczał ponury dom, ojca alkoholika i bierną matkę, by rozpocząć swoją czarodziejską edukację, której tak nie mógł się doczekać. Nie miał jednak szczęścia. W przedziale, w którym odnalazł Lily, siedział James Potter oraz Syriusz Black. Żaden ze świadków tego spotkania już nie żyje, ale informacje o jego przebiegu znamy ze wspomnień samego Severusa...

Przeklęty Potter! Nawet kiedy uważał Snape'a za martwego, nie mógł powstrzymać się, by jeszcze trochę go nie pognębić. Z pewnością z dziką radością przekazał Skeeter jego prywatne wspomnienia, na wypadek, gdyby jeszcze nie wszystkie ich szczegóły zostały udostępnione szerszej publiczności. Potter i jego przyjaciele zapewne mieli teraz niezły ubaw. I z pewnością nikt nie zwrócił uwagi na to, że wybawca czarodziejskiego świata nie miał nawet na tyle rozumu, by domyślić się, że wykrwawiającemu się człowiekowi należałoby udzielić pierwszej pomocy, zamiast gapić się na niego baranim wzrokiem...

Severus pociągnął kolejny łyk Ognistej i wyrwał garść stron, tym razem z mściwą satysfakcją drąc je na maleńkie kawałeczki. Zaklęciem posłał je do ognia. Spojrzał na książkę, której połowa była już tylko porwaną szczoteczką papieru sterczącą z okładki. Jak na złość, na kolejnej ocalałej stronie widniała biała lilia, wdzięcznie zaplątana wokół numeru rozdziału. Severus zatrzasnął książkę i z wściekłością cisnął nią przez pokój.

Sądził, że uczucie absolutnego poniżenia jest mu doskonale znane, ale w porównaniu z tym każde doznane w przeszłości upokorzenie wydawało się niczym. Autorki nie tylko wywlokły na światło dzienne większość jego najgłębiej skrywanych tajemnic, ale również, jakby tego było mało, pokusiły się o interpretację jego uczuć i zachowań. Teraz wszyscy mieli okazję dowiedzieć się o jego ojcu, prześladowaniach w szkole i innych nieprzyjemnych rzeczach, których jego życiorys był pełen. A wszystko to zostało podane im w formie ckliwego melodramatu, udającego rzetelny reportaż.

Severus miał ochotę przekląć Skeeter najgorszymi klątwami, jakie znał. A potem tę drugą, jak-jej-tam. I Pottera. W zasadzie Pottera pragnął przekląć w pierwszej kolejności.

Oczywiście nie było w tej książce wszystkiego. Najwyraźniej nikt z pracowników Hogwartu nie dał namówić się na zwierzenia, bo tę część jego życia autorki potraktowały bardzo pobieżnie, ograniczając się do relacji kilku uczniów, którzy dawno opuścili już szkołę i najpewniej uznali, że to świetna okazja, by odegrać się na znienawidzonym profesorze. Nikt, kto naprawdę choć trochę znał Severusa, nie zabrał głosu.

Przy pierwszej lekturze złapał się na tym, że wypatruje w tekście jej imienia. Ale nie znalazł go tam. Oczywiście, że nie, Auriga nie zgodziłaby się, by wykorzystano jej wypowiedź w książce, nie podzieliłaby się ze Skeeter ich tajemnicą. Niezależnie od tego, jak wściekła i zraniona się czuła, nigdy nie wywlekłaby tego publicznie. A może po prostu żałowała, że kiedykolwiek cokolwiek ją z nim połączyło, do tego stopnia, że nie chciała się do tego przyznawać?

Napił się. Butelka opustoszała zadziwiająco szybko, więc przywołał kolejną machnięciem różdżki.

Może byłoby łatwiej, gdyby o wszystkim powiedziała. O tym, jak wślizgnęła się w jego życie, nieproszona, niechciana, przekraczając wszelkie granice i burząc wszelki opór — i jak łatwo jej na to pozwolił. Albo inaczej — o tym, jak to on ją uwiódł, wykorzystywał i okłamywał, a potem zostawił bez słowa wyjaśnienia.

Mogła mówić, przynajmniej dowiedziałby się, co myślała i czuła...

Szybko odepchnął od siebie tę myśl.

Na Merlina, mogłaby zdradzić tyle rzeczy, że książka byłaby o połowę grubsza! Wyjaśnić, jak to całe szpiegowanie wyglądało naprawdę, opowiedzieć o bólu i strachu, o koszmarach, z których budził się zlany potem i dręczących go wyrzutach sumienia. Widziała go w sytuacjach, w których nie pozwoliłby się oglądać nikomu innemu, w najżałośniejszych chwilach słabości. Była przy nim w najgorszych momentach tamtych lat… Tak samo jak była w najlepszych. O tym też mogła opowiedzieć. Podzielić się tym, co sobie mówili, kiedy byli sami; tymi idiotycznymi wyznaniami, które z niego wyciągała. Może nawet bardziej osobistymi sekretami. „Życie intymne Severusa Snape'a" — świetny pomysł na rozdział! Czytelnicy rzuciliby się jak wygłodniałe sępy. Mogła mówić, przecież i tak już nie mogło być gorzej…

A on mógłby być na nią wściekły, zamiast tak bardzo za nią tęsknić.

Teraz, kiedy jego reputacja kompletnie legła w gruzach, tym bardziej musiał stąd zniknąć. Zacząć wszystko od nowa gdzieś daleko, gdzie nikt go nie znał, gdzie nikt nie wiedział o Lily i innych rzeczach, które powinny pozostać tajemnicami.

Im szybciej, tym lepiej.

xxx

Auriga umieściła płytę na gramofonie i ostrożnie opuściła igłę. Po kilku sekundach zabrzmiały pierwsze nuty Księżycowej Serenady, a zadowolona czarownica obróciła się na palcach, aż jej sukienka zawirowała. Kołysząc lekko biodrami, podeszła do stojącego przy kominku Severusa i położyła mu rękę na ramieniu, drugą ujmując jego dłoń. Mężczyzna patrzył na nią z uprzejmym zaciekawieniem, udając, że nie rozumie, o co jej chodzi.

Co robisz? — zapytał.

A jak myślisz? — odparła ze śmiechem, usiłując zmusić go, by się ruszył. — Zatańcz ze mną, Sev.

Nie umiem tańczyć.

Na pewno nigdy nawet nie próbowałeś!

Zdziwiłabyś się.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Severus przewrócił oczami, a potem objął ją w pasie. Najwyraźniej jednak nie zamierzał niczego wyjaśniać.

Cóż — stwierdziła z przekąsem — nie będzie to jedyna rzecz, o której o tobie nie wiem.

To nie jest ciekawa historia, Aurigo — odparł nieoczekiwanie. — Byłem chyba na piątym roku. Ktoś namówił Slughorna, żeby na jedno ze swoich przyjęć zaprosił jakiś zespół i urządził potańcówkę dla uczniów. Nie pamiętam, jak to się nazywało…

Bal zimowy.

Byłaś tam?

Sinistra pokręciła głową.

Tylko starsze roczniki mogły pójść. Nie zmieniaj tematu.

No więc moja matka się o tym dowiedziała i kiedy wróciłem do domu na święta, stwierdziła, że nauczy mnie tańczyć…

I?

W wigilię mój ojciec wyszedł z więzienia, w którym odsiadywał dwa miesiące za pobicie jakiegoś człowieka w barze. Pierwsze, co zrobił, to zabrał gramofon matki i zastawił go w lombardzie, żeby mieć pieniądze na alkohol.

Auriga aż przystanęła.

Och, Sev…

Potem zniknął na całe święta, więc przynajmniej w domu był spokój — mruknął Snape, przygarniając ją do siebie z powrotem. — Matka darowała sobie nonsensowne pomysły i zamiast tego nauczyła mnie, jak przygotowywać tojad lisi, żeby się nie otruć. To bardziej przydało mi się w życiu.

Przykro mi. Nie wiedziałam, że twój ojciec…

To było dawno.

Nigdy o nim nie wspominałeś.

Właśnie dlatego.

To okropne. Czy on...

Urwała, bo nagle uniósł rękę, zmuszając ją do obrotu — bardziej po to, żeby przestała pytać, niż dlatego, że to pasowało do piosenki. Zawirowała mechanicznie, a potem jeszcze raz, aż zakręciło jej się w głowie.

Wariat — uśmiechnęła się, wracając w objęcia Severusa i chwytając go mocno, żeby odzyskać równowagę. — A tamta dziewczyna? — zaryzykowała, zmieniając temat.

Na twarzy Severusa odmalowało się zaskoczenie.

Jaka dziewczyna?

Ta, którą chciałeś zabrać na bal.

Nie było żadnej dziewczyny.

Nie uwierzę, że zgodziłeś się nauczyć się tańczyć, jeśli nie było żadnej dziewczyny, której chciałeś w ten sposób zaimponować.

Rozbawiony mężczyzna pokręcił głową.

Jak zwykle wyciągasz kompletnie niedorzeczne wnioski — mruknął i kiedy sądziła, że nie powie nic więcej, dodał: — Poszła z kimś innym.

Biedactwo.

Ja w ogóle nie poszedłem. Sprout przyłapała mnie na pożyczaniu liści jadowitej tentakuli z cieplarni numer pięć i dała mi szlaban na cały weekend.

W jego głosie zabrzmiała szczera uraza i Sinistra z trudem powstrzymała śmiech.

Naprawdę podkradałeś Pomonie rośliny?

A żeby to tylko raz. To dlatego tak mnie nie lubi. Jest strasznie pamiętliwa.

Auriga roześmiała się już całkiem otwarcie, kryjąc twarz na jego ramieniu. Severus westchnął ciężko.

Czy naprawdę nie możemy po prostu napić się herbaty?

Nie marudź. Idzie ci całkiem nieźle...

xxx

Książka leżała na biurku do połowy zakryta przez błękitny papier w migoczące srebrzyste gwiazdki. Kiedy Auriga się obudziła, już tam była, starannie opakowana, wyglądając tak niewinnie, jak tylko się da. Paczka nie została wysłana prywatną sową, tylko nadana na poczcie i pewnie dlatego nie dotarła na czas. Skrzat Aurigi odebrał ją rano i razem z resztą korespondencji zostawił na biurku, by Sinistra mogła ją otworzyć, gdy wstanie.

Nie zrobiłaby tego, gdyby wiedziała, co znajdzie w środku.

Dookoła niej wciąż walały się pozostałe prezenty: gramofon od Lizy, identyczny jak ten, który straciła, kiedy zawaliła się Wieża, kilka płyt od Filiusa i reszty kadry, ciepły sweter i paczka domowej roboty słodyczy od rodziców i parę książek o astrofizyce od brata oraz ręcznie wykonana przez małego Matta kartka z zezowatym reniferem. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie ta książka...

Miała białą okładkę z wytłoczonym zielonymi literami tytułem i czarno-białą fotografią, z której ponuro łypał Severus Snape. Obok leżał liścik, napisany łagodnym, okrągłym pismem:

Niech pani sama się przekona. Z najlepszymi życzeniami, B.F.

Adresatka przesyłki siedziała w drugim kącie pokoju, zwinięta w fotelu, wyglądając tak, jakby na jej biurku spoczywała co najmniej grożąca wybuchem bomba.

Co Brenda Fenwick myślała sobie, przysyłając jej tę książkę? Chciała w ten sposób udowodnić, że to, co Sinistra zarzuciła jej dwa miesiące temu, to nieprawda? A może tylko zrobić jej na złość? Może jeszcze oczekiwała listu z podziękowaniami? Niedoczekanie! Auriga najchętniej wrzuciłaby książkę w huczący na kominku ogień, gdyby nie to, że sama myśl o czymś takim budziła gwałtowny sprzeciw jej krukońskiej natury. I to, że w gruncie rzeczy była okropnie ciekawa.

Jeszcze przed dwoma laty sądziła, że zna go lepiej niż ktokolwiek inny. Teraz miała wrażenie, że w jej życiu było wielu różnych Severusów. Był ten, z którym godzinami siedziała w pracowni eliksirów albo na Wieży Astronomicznej, z którym mogła rozmawiać i przekomarzać się bez końca, i w którego ramionach czuła się szczęśliwa. Ten, który na szczycie jej Wieży zamordował Albusa i który w przejętym po nim gabinecie obrażał ją i groził jej bliskim. I oczywiście ten, który umarł bohatersko, poświęcając się dla syna jedynej kobiety, którą kiedykolwiek kochał — a którą nie była ona.

Sinistra oparła brodę na kolanach, zastanawiając się, który z nich był prawdziwy. Zaraz jednak uniosła ją gwałtownie, słysząc pukanie do drzwi.

— Auriga? — usłyszała głos Lizy.

Sinistra wyprostowała się szybko i przywołała na twarz uśmiech.

— Otwarte! — odkrzyknęła. — Nie wiedziałam, że już wróciłaś — dodała, kiedy Liza zajrzała do pokoju.

— Przyjechałam dziś rano. Nigdy nie zgadniesz, kto zjawił się na świątecznym obiedzie.

— Więc nawet nie próbuję — odparła Auriga słabo.

Liza spojrzała na nią dziwnie, ale najwyraźniej wieści, które miała do przekazania, nie mogły czekać.

— Madame Narcyza Malfoy.

Informacja okazała się na tyle szokująca, że Sinistra na moment zapomniała o książce.

— Co?!

— No właśnie. Przyjechała w pierwszy dzień świąt. Razem z Medą wydzierały się na siebie dobrą godzinę. Merlinie, dawno nie słyszałam takiej awantury... No ale w końcu obie się popłakały i pogodziły, i przez pół nocy rozmawiały o dawnych czasach. Andromeda zaprosiła ją dzisiaj do siebie, a ja stwierdziłam, że będę im doskonale zbędna, więc pożegnałam się nieco wcześniej niż planowałam.

— Jesteś pewna, że to dobry pomysł, żeby zostawiać je same? — zaniepokoiła się Auriga, zaznajomiona zarówno ze skomplikowanymi relacjami sióstr de domo Black, jak i ich trudnymi charakterami.

Liza wzruszyła ramionami.

— Narcyza wydawała się szczera w swojej chęci pogodzenia się, a Meda... wiesz, jak bardzo bolała ją ta sytuacja. Chciałaby odzyskać siostrę, a teraz ma do tego okazję... I po tym wszystkim, co się stało, mam nadzieję, że jej się to uda. Nie żebym jakoś specjalnie lubiła Narcyzę, ale Meda bardzo tego potrzebuje. Jest taka podekscytowana, prawie nie mówiła o niczym innym...

— Ale dlaczego teraz? Z powodu procesu Lucjusza? Zaczyna się w styczniu; może Narcyza potrzebuje wsparcia…

— Nie sądzę, żeby o to chodziło. Zachowywała się dość spokojnie, kiedy Meda o to pytała. Chyba nie układa jej się dobrze z Lucjuszem...

— Co masz na myśli?

— To tylko przeczucie. Oczywiście nie dała powiedzieć złego słowa na męża, ale wyraźnie nie chciała o nim rozmawiać. Jakby była na niego zła. Poza tym dlaczego nie spędzała z nim świąt?

— Lucjusz jak Lucjusz. Dlaczego nie była z Draco?

— Nie mam pojęcia. Zapytałam ją o niego, ale o nim także nie chciała mówić... On chyba kiepsko sobie radzi w obecnej sytuacji.

— Nie wrócił do Hogwartu. O ile wiem, nie podjął też żadnej pracy… Po tym wszystkim… To jeszcze dziecko. To musi być dla niego trudne…

Liza roześmiała się.

— Na litość, Aurigo, wiem, co sobie myślisz i natychmiast przestań! Nie możesz ratować wszystkich Malfoyów. To, co Draco robi ze swoim życiem, to nie twoja sprawa.

Sinistra przewróciła oczami.

— Przecież wiem.

— A co u twoich rodziców i brata? — Liza zmieniła temat.

— W porządku. Dzieci rosną jak na drożdżach. Nie mogę uwierzyć, że Tim w przyszłym roku idzie do Hogwartu! — westchnęła Auriga. — Masz teraz jakieś plany, Lizzie? Daj mi się ubrać, a potem zrobię nam kawę i porozmawiamy.

— Chętnie. Obiecałam Gustawowi, że pójdę z nim i uczniami nad jezioro, ale to dopiero za godzinę. Zresztą podobno też zamierzałaś iść?

Auriga potaknęła, podchodząc do szafy, żeby wyjąć ubrania.

— Świetnie — stwierdziła Liza. W tym momencie jej wzrok padł na leżące na komodzie prezenty. — O, widzę, że Filius kupił ci płyty. Pytał mnie o radę, podpowiedziałam mu twoje ulubione tytuły.

— Dzięki — odpowiedziała Auriga, w duchu modląc się, by Liza nie dostrzegła książki. — Poczekaj na mnie w salonie, Lizzie… — poprosiła, ale było już za późno.

— Na Merlina, Aur... — zaczęła Vector, podnosząc biografię Snape'a i patrząc na przyjaciółkę z wyrzutem.

— Fenwick mi ją przysłała — powiedziała Sinistra z nagłym uczuciem irytacji.

— Czytałaś?

— Nie. I raczej nie zamierzam. Na litość, nie patrz tak na mnie!

— Aurigo, wiesz, że to nie ma sensu. Ta książka nie odpowie ci na żadne z pytań. Nie dowiesz się z niej, czy Severus cię...

— Wiem, Lizzie! — przerwała jej w pół słowa. — To tylko prezent, niepotrzebny i nietrafiony. Zamierzałam oddać go Irmie.

Wyjęła jej z dłoni książkę, którą Liza wyciągała w jej stronę oskarżycielsko. Odłożyła ją na biurko, okładką do dołu, żeby nie widzieć znudzonej twarzy Snape'a ze zdjęcia. Vector zastanawiała się chwilę, mierząc ją wzrokiem.

— Więc nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym ją wzięła i przejrzała? — spytała podejrzliwie.

Auriga szybko opanowała zdziwienie.

— Oczywiście, że nie. Bierz. Będziesz mi mogła później opowiedzieć co ciekawsze fragmenty — powiedziała cierpko.

— Aurigo...

— Koniec tematu, Lizzie. Pozwól mi się ubrać, a potem opowiesz mi, co słychać u Andromedy.

x

Kruczyna zamruczała głęboko i trąciła łbem ramię Gustawa, jak wielki kot, domagający się pieszczot.

— Dobra dziewczynka — mruknął Zieleziński gładząc aksamitne pióra. — Naprawdę powinnaś spróbować jeszcze raz, Lizzie — rzucił przez ramię. — Niekoniecznie z nią, ale z jakimś innym. Kłębolot jest całkiem miły...

— Nie — padła stanowcza odpowiedź. — Nie namówisz mnie, szkoda wysiłku. Miałeś swoją szansę.

— To nie fair — zaprotestował Gustaw, odwracając się, by spojrzeć na Lizę, która stała w rozsądnej, według niej, odległości od hipogryfów, czyli tuż przy drzwiach do stajni. — Od początku byłaś uprzedzona. I do Kruczyny, i do mnie.

— Ciesz się, że ostatecznie przekonałam się do ciebie, a nie do niej — skwitowała czarownica z ironicznym uśmiechem.

— Jeszcze cię namówię. Może na wiosnę...

— Może nigdy — ucięła. — Rozmawiałeś już z Minerwą?

Nie chciała wcześniej poruszać tego tematu, ze względu na obecność uczniów. Całe przedpołudnie spędzili na urządzonym na części jeziora lodowisku. W końcu zabawa się znudziła i dzieciaki wróciły do zamku na lunch z Filiusem i Aurigą, a Gustaw zaproponował Lizie, żeby przed posiłkiem zajrzeli do hipogryfów. Kruczyna przed świętami nabawiła się przeziębienia i chciał sprawdzić, czy czuła się już lepiej. Liza miała nadzieję, że to tylko wymówka, by zostać z nią sam na sam, ale patrząc na to, ile uwagi poświęcał temu durnemu zwierzakowi zamiast niej, powoli zaczynała w to wątpić.

— Tak — odparł Gustaw. — Na razie oprócz mnie miała jeszcze jednego kandydata, ale powiedziała, że z przyjemnością przedłuży mój kontrakt, nawet jeśli wpłynie więcej ofert. Od razu podpisaliśmy umowę. To miłe z jej strony.

— Świetnie — ucieszyła się Liza, zostawiając dla siebie sarkastyczny komentarz na temat tych dziesiątek chętnych na stanowisko nauczyciela mugoloznawstwa, którzy z pewnością wciąż szlifują swoje listy motywacyjne, żeby złożyć je ostatniego dnia naboru. — Mam nadzieję, że nie popsułam ci żadnych planów... To znaczy nie za bardzo.

Spojrzał na nią pytająco i wreszcie zostawił Kruczynę, by do niej podejść.

— Za kilka dni zamierzałeś wyjechać. Powinnam porozmawiać z tobą wcześniej, a nie zostawiać to na ostatnią chwilę. Wiem, jakie to irytujące, kiedy już wszystko sobie poukładasz i zaplanujesz, a potem nagle okazuje się, że musisz wszystko zmienić...

— Ostatnią chwilę? — roześmiał się. — Zostało jeszcze mnóstwo czasu! Gdybyś zaczekała, aż będę wsiadał do pociągu, to przyznam, byłoby to nieco kłopotliwe; musiałbym się znowu rozpakowywać i straciłbym pieniądze za bilet...

— Nie kupiłeś jeszcze nawet biletu?!

Wzruszył ramionami.

— Ile osób może chcieć nagle jechać do Londynu trzeciego stycznia? — zapytał. — W porządku, Lizzie. Cieszę się, że zostaję. Cieszę się, że dałaś mi powód, by zostać.

Liza uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Wróciłbyś, gdybym czekała, aż wsiądziesz do pociągu? — zapytała, przyciągając go do siebie za klapy płaszcza.

Gustaw objął ją i spojrzał na nią z powagą.

— Wróciłbym, nawet gdybyś ściągnęła mnie z promu w Dover, Lizzie. ...Chociaż gdybyś czekała aż dotrę do Francji, to musiałbym się zastanowić — dodał uczciwie.

Czarownica z niedowierzaniem zmarszczyła brwi.

— Przeprawy promowe są strasznie drogie — wyjaśnił z kamienną twarzą i dopiero wtedy zorientowała się, że żartuje.

— Więc cieszę się, że nie zwlekałam tak długo, żeby nie narażać cię na niepotrzebne koszta — prychnęła.

Za ich plecami zaskrzypiały otwierane drzwi, więc odsunęli się od siebie niechętnie.

— A, to wy. — Hagrid wyglądał na nieco zdziwionego ich widokiem.

— Chciałem sprawdzić, co u Kruczyny — wyjaśnił Gustaw.

— Ma się już lepiej. Profesor Slughorn przygotował dla niej eliksir...

Żaden z nich na nią nie patrzył, więc Vector pozwoliła sobie na przewrócenie oczami.

— Przyniosłem dla nich lunch. Chcesz mi pomóc je nakarmić? Ehm, ty też możesz, Lizzie... — zaoferował Hagrid nieco niepewnie.

Gustaw zerknął na Lizę i chyba musiał dostrzec lekką panikę na jej twarzy, bo szybko pokręcił głową.

— Wybacz, innym razem. Powinniśmy już wracać do zamku.

Wyszli na zewnątrz. Gustaw włożył rękawiczki, a potem sięgnął po jej dłoń i splótł jej palce ze swoimi. Lizie przemknęło przez myśl, że będą musieli poważnie porozmawiać i ustalić jakieś rozsądne zasady... Na razie jednak trwały ferie świąteczne, szkoła była wyludniona, a ona czuła się trochę, jakby znowu miała siedemnaście lat, i całkiem jej się to podobało.

x

Wolne dni płynęły beztrosko i przemijały szybko, jak zawsze. W tym roku w zamku pozostało więcej uczniów niż zwykle i kadra nauczycielska robiła wszystko, by wynagrodzić im fakt, że z jakichś względów nie mogą spędzić świąt w domu. Dla wielu z nich był to szczególnie trudny okres. Niektórzy po prostu nie mieli dokąd wrócić. Nauczyciele za punkt honoru postawili sobie zapewnienie im rozrywki i prześcigali się w wymyślaniu coraz to nowych zabaw. Lodowisko, zabezpieczone czarami na części jeziora, było dziełem Filiusa. Rubeus urządził na błoniach tor saneczkowy, po którym zjeżdżało się na wypełnionych sianem workach. W niedzielę w Wielkiej Sali Auriga i Liza zorganizowały wieczór z planszówkami — czarodziejskimi i mugolskimi, które Sinistra pożyczyła od swoich bratanków — a w poniedziałek Pomona razem ze swoimi podopiecznymi zaprosiła uczniów pozostałych domów do pokoju wspólnego Hufflepuffu na kakao i pieczenie pianek. Pewnego popołudnia na zamkowych dziedzińcu stanęła gromada bałwanów ucharakteryzowanych na podobieństwo niektórych nauczycieli i pana Filcha — ten ostatni miał nawet do towarzystwa Panią Norris. Sybilla na widok swojej śniegowej podobizny obraziła się śmiertelnie i kategorycznie zażądała ukarania bezczelnych dzieciaków, jednak jako że nie było żadnych świadków popełnienia tego straszliwego wykroczenia — wszyscy nauczyciele zgodnie twierdzili, że przebywali w tym czasie w innej części zamku — a jej Wewnętrzne Oko nie potrafiło wskazać winowajców, sprawa rozeszła się po kościach. Następnego dnia bałwan zniknął, a Sybilla znalazła przed swoimi drzwiami kosz kwiatów i pudełko czekoladek, co ostatecznie ją udobruchało.

W przedostatni dzień roku Hagrid zorganizował kulig z wielkimi saniami ciągniętymi przez zaprzęg hipogryfów. Trasa wiodła przez błonia i Zakazany Las, a częściowo także ponad nimi, co rzecz jasna stanowiło największą atrakcję. Uczniowie byli zachwyceni, zresztą nauczyciele nie mniej; nawet Minerwa dała się namówić na udział w wycieczce.

Liza pozwoliła, by udzieliła jej się atmosfera beztroski i zabawy. Chętnie zgłaszała się do pilnowania młodszych uczniów i pozwalała im wciągać się w wygłupy. Jej podopieczni, szczególnie ci najmłodsi, wydawali się zachwyceni i nieco oszołomieni odkryciem, że nauczyciele nie są tacy straszni, na jakich wyglądają i jakich udają na lekcjach. Ona natomiast nie pamiętała już, kiedy ostatnio tak często się śmiała.

Musiała przyznać, że jej dobry humor był nie tylko zasługą uczniów, ale i Gustawa. Sądząc po tym, jak do tej pory wyglądały ich relacje, obawiała się, że — przynajmniej na początku — między nimi będzie dziwnie i niezręcznie. O dziwo, wcale tak nie było. Gustaw nie wracał do tego, co się wydarzyło między nimi wcześniej, nie zadawał żadnych kłopotliwych pytań ani nie wymagał, by tłumaczyła się ze zmiany decyzji i uczuć, które prawdę mówiąc, nawet dla niej samej wciąż pozostawały nie do końca zrozumiałe. Liza nawet odrobinę zazdrościła mu tego, jak swobodnie przeszedł nad tym wszystkim do porządku dziennego, ale w jego towarzystwie jakoś łatwo było zapomnieć o wszystkich wątpliwościach i skupić się na tym, co jest teraz, zamiast wybiegać myślami w przyszłość.

Rankiem trzydziestego pierwszego grudnia Liza obudziła się wcześnie, zadowolona i wypoczęta. Przeciągnęła się lekko i ostrożnie spróbowała wysunąć z ramion Gustawa, uważając, by go nie obudzić. Mimo to, kiedy już wstawała, otworzył leniwie oczy.

— Która godzina? — mruknął rozespany.

— Siódma. Idę na śniadanie.

— Pozwolisz, że nie będę ci towarzyszył, Lizzie? — jęknął.

Roześmiała się cicho i skinęła głową. Kiedy wstała, mężczyzna przewrócił się na bok, zgarniając rękami kołdrę i wtulając twarz w poduszkę. Nim zdążyła pozbierać swoje rzeczy, spał już mocno.

Liza wzięła szybki prysznic i ubrała się, a potem cicho opuściła komnaty i zeszła na śniadanie. Wielka Sala świeciła pustkami. Przy skromnie zastawionym stole nie było żadnego ucznia, jedynie kilkoro nauczycieli, niespiesznie delektujących się poranną kawą. Heloiza minęła pogrążonego w lekturze „Proroka" Horacego i podeszła do końca stołu, przy którym siedziała Pomona, a także Hailey i Rolanda, które poprzedniego wieczoru wróciły do zamku. Liza usiadła obok Simms, rzucając wszystkim „dzień dobry" i rozejrzała się za dzbankiem z kawą.

— Cześć, Lizzie. — Hailey wyszczerzyła się do niej szeroko. — Dobrze spałaś?

Vector zmarszczyła lekko brwi.

— Wyśmienicie, czemu pytasz?

Dziewczyna tylko uśmiechnęła się znacząco.

— No, Lizzie — szepnęła Rolanda, usłużnie napełniając jej filiżankę. — A jak tam nasz drogi Gustaw? Czyżby był zbyt zmęczony, by zaszczycić nas swą obecnością?

„Ach, tak" — pomyślała Vector z rozbawieniem.

— Nie było go tu jeszcze? — udała zdziwienie.

— Tak jakbyś nie wiedziała! — prychnęła Hailey. — I po co było nas straszyć?

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odparła Liza.

— Już mu kupiłam prezent pożegnalny, a tu się okazuje, że namówiłaś go, żeby został!

— Na nic go nie namawiałam, sam podjął taką decyzję. A z prezentu na pewno się ucieszy.

— A tak się opierała! — naigrawała się Rolanda. — Tak zaprzeczała! „A co ja mam z tym wspólnego?" Od razu wiedziałam, że tylko się droczysz i w końcu zmiękniesz. Po prostu wiedziałam!

— Czyżby? — Liza uniosła lekko brwi, nieco już poirytowana. — Zdawało mi się, że twoje przewidywania były całkiem inne... A propos, razem z Pomoną jesteście mi winne dziesięć galeonów. Och — dodała, jakby nagle coś jej przyszło do głowy — i myślę, że ten drugi zakład między wami też możecie już rozstrzygnąć...

— Ale o co chodzi? — zdziwiła się Hailey.

— O to, że nie wróciłam do Sheparda... — wyjaśniła Liza, patrząc znacząco na Pomonę i Rolandę. Ta pierwsza gwałtownie pokręciła głową, druga wymownie zmrużyła oczy i przejechała sobie palcem po szyi. — I że ty nie zaczęłaś spotykać się z Gustawem — dokończyła Vector spokojnie, odwracając się do Hailey z uśmiechem.

Dziewczyna była oburzona.

— Założyłyście się o coś takiego?! — wykrzyknęła. — No wiecie!

— Wydawało się, że całkiem go lubisz — broniła się Pomona.

— Poza tym, Lizzie, do końca roku szkolnego zostało jeszcze mnóstwo czasu — zauważyła Rolanda złośliwie, ale sama doskonale wiedziała, że to był słaby strzał.

Liza tylko spojrzała na nią z politowaniem i spokojnie zabrała się za śniadanie.

x

Przed wyjściem na sylwestrowy bal dobroczynny organizowany w Świętym Mungu Lucjusz zajrzał do pokoju Severusa, żeby upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Severus siedział w fotelu, bez większego zaangażowania przeglądając stare wydanie „Eliksirotwórstwa Praktycznego" — na tyle stare, by nie znalazła się w nim żadna wzmianko o nim samym czy Harrym Potterze.

— Jak się czujesz?

Snape mruknął coś wymijająco. Przedostatni dzień roku spędził na odchorowywaniu poprzednich trzech dni, kiedy to robił wszystko, by ani na moment nie wytrzeźwieć. W końcu Malfoy wezwał do niego Cordice'a, chyba w obawie, że ilości Ognistej Whisky, jakie Severus w siebie wlewał, mogą źle zareagować z przyjmowanymi przez niego eliksirami. Cordice zwymyślał ich obu, a potem stanowczo nakazał odstawić wszelki alkohol, zabrał zapasy Snape'a i zabronił skrzatu dostarczać mu nowych.

Severus wolałby wciąż być pijany. Dziś co prawda już nie łomotało mu tak w głowie, a żołądek nie groził wywróceniem się na drugą stronę przy najmniejszym ruchu, ale mimo to wcale nie czuł się lepiej. Jego duma, już i tak poważnie nadwyrężona, w ostatnich dniach ucierpiała jeszcze bardziej. Oprócz niego samego, nie było nikogo, kto mógłby w jakikolwiek sposób próbować sprostować informacje zawarte w książce Skeeter — a więc wszyscy najpewniej w nie uwierzą. Severus usiłował przekonać samego siebie, że wcale nie dba o to, co myślą o nim inni ludzie, ale nie było to prawdą. Nawet w zeszłym roku, kiedy wszyscy uważali go za zdrajcę i śmierciożercę, nie dręczyło go to aż tak bardzo — może dlatego, że nie było to nawet w połowie tak upokarzające jak to, co powypisywała o nim Skeeter, a może dlatego, że wtedy wiedział, że wszyscy się mylą, a teraz… Cóż, teraz wiedział, że nie wszystko, co napisano w tej książce, to kłamstwo. W zasadzie wiele informacji, mimo że podane zostały w nieznośnie ckliwej oprawie, odpowiadało temu, co wydarzyło się naprawdę, i tego właśnie Severus nie mógł znieść.

Ucieszył się, kiedy Lucjusz wreszcie zostawił go samego. Odczekał dziesięć minut, żeby Malfoyowie zdążyli skorzystać z kominka, a potem odłożył czasopismo i wyszedł na korytarz. Draco parę godzin temu udał się do jakichś znajomych, więc został w domu zupełnie sam.

To była okazja, której potrzebował.

Warzony przez Severusa Eliksir Wielosokowy nie wyglądał najlepiej, poza tym wciąż potrzebował czasu i trudno dostępnych składników, by go dokończyć. Już wcześniej, zastanawiając się na alternatywnymi planami ucieczki, Snape doszedł do wniosku, że Malfoy na pewno również zabezpieczył się na konieczność nagłego opuszczenia kraju. Zagadką pozostawało to, gdzie mógł trzymać zapas Eliksiru Wielosokowego. Dotąd Severus uważał przeszukiwanie komnat Lucjusza za zbyt ryzykowne — nawet jeśli jakimś cudem nikt by go nie nakrył i zdołałby znaleźć eliksir, to Malfoy mógłby zauważyć jego brak zanim Snape byłby gotowy go użyć. Teraz jednak Severus czuł, że musi działać szybko. Miał już różdżkę i czuł się zupełnie nieźle. Gdyby udało mu się zdobyć eliksir, mógłby zniknąć najdalej w ciągu dwóch dni.

Myślał od tym od rana i w końcu doszedł do wniosku, że lepszej sposobności nie dostanie. Stwierdził, że zacznie od gabinetu Lucjusza — był to dość przypadkowy strzał, Lucjusz mógł ukryć eliksir wszędzie, ale tam spędzał najwięcej czasu, a Severus musiał od czegoś zacząć. Poza tym miał całą noc, żeby sprawdzić resztę domu.

Nieużywanymi od dawna schodami dla służby Severus wspiął się na piętro i przeszedł do wschodniego skrzydła domu, gdzie znajdował się gabinet Lucjusza.

— Czy Spodek może w czymś panu pomóc?

Severus prawie podskoczył, słysząc uprzejmy głos skrzata. Oczywiście zapomniał o tym przeklętym stworzeniu. Nie powinno teraz sprzątać, spać, albo robić cokolwiek innego, czym skrzaty domowe zajmowały się, kiedy nie były nikomu potrzebne?

Chyba że to Malfoy kazał mu mieć na niego oko. Jeśli ufał mu w tym samym stopniu, co on jemu, to najpewniej tak właśnie zrobił.

— Zgubiłem się — powiedział Severus odrobinę bezczelnie, zamierzając brnąć w to kłamstwo niezależnie od tego, co by się działo.

Spodek jednak ani myślał podawać w wątpliwość jego słowa.

— Spodek odprowadzi pana Snape'a do głównego holu — zaoferował uprzejmie. — Proszę podążać za Spodkiem.

— Zjem teraz kolację — oznajmił Snape, kiedy z powrotem znaleźli się na parterze. — Proszę podać ją w bibliotece.

— Czy pan Snape życzy sobie coś konkretnego?

Severus udał, że się namyśla, a potem wymienił najbardziej czasochłonną potrawę, jaka przyszła mu do głowy. Skrzatka, która pracowała w kuchni, nie była najbardziej bystrym przedstawicielem swojego gatunku i repertuar jej potraw ograniczał się do dań tradycyjnej brytyjskiej kuchni, więc z pewnością będzie potrzebowała pomocy Spodka. Przy odrobinie szczęścia zajmie go to na parę minut. Nawet on nie potrafił być w dwóch miejscach naraz.

Skrzat skłonił się lekko i zniknął z cichym pyknięciem. Na wszelki wypadek Severus rzucił zaklęcie, ale nie wykryło ono niczyjej obecności. Uspokojony, szybko wrócił do wschodniego skrzydła.

Korytarz przy gabinecie Malfoya był pusty — nie licząc wiszących na ścianach obrazów, na których w najlepsze trwała zabawa sylwestrowa. Postaci przechodziły z ramy do ramy i rozmawiały głośno. Severus ani przez chwilę nie łudził się, że jego obecność tutaj pozostałaby niezauważona. Z pewnością któryś z portretów natychmiast doniósłby Lucjuszowi o jego małej eskapadzie. Na szczęście wiedział, jak sobie z tym poradzić. Wyciągnął różdżkę.

Confundus — szepnął.

Pokonanie zabezpieczeń chroniących drzwi do gabinetu okazało się dziecinnie łatwe. Severus był wręcz rozczarowany. Najwyraźniej Lucjusz czuł się zupełnie bezpieczny we własnym domu.

„Albo nie trzymał w gabinecie nic cennego" — pomyślał Severus dziesięć minut później, coraz bardziej gorączkowo zastanawiając się, gdzie Malfoy mógłby coś ukryć. Z poprzednich wizyt Severus wiedział o schowku ukrytym za kiczowatym malowidłem przedstawiającym morze podczas sztormu — kiedyś w jego obecności Malfoy otworzył go, ale najwyraźniej on również o tym pamiętał, bo tym razem schowek był pusty. Innych kryjówek w ścianie czy podłodze Severus nie znalazł, pomimo użycia wszystkich znanych mu zaklęć, nawet tych najbardziej skomplikowanych, których Lucjusz nie powinien znać.

Coraz bardziej zniechęcony zabrał się za przetrząsanie biurka. Pełne było papierów i dokumentów, które ani trochę go nie obchodziły. Jego uwagę przyciągnęły jednak leżące w szufladzie pergaminy z pieczęcią Biura Aurorów. Pierwszy z nich okazał się wezwaniem na pierwszą rozprawę w sprawie samego Lucjusza, wyznaczoną w połowie stycznia. Severus nie był zaskoczony. Lucjusz robił, co mógł, by przeciągnąć śledztwo i zyskać czas na zdobycie poparcia, ale nie mógł w nieskończoność odwlekać procesu przed Wizengamotem. Dla Severusa oznaczało to, że pozostało mu zaledwie kilka tygodni spokoju. Kiedy proces się rozpocznie, Lucjusz zapewne nie będzie dłużej zwlekał z ujawnieniem, że go uratował. Takie sprawy mogły ciągnąć się latami, ale w tym przypadku nadmierne przeciąganie nie mogło mu się opłacić. Wszystko musiało rozstrzygnąć się szybko, zanim publika straci zainteresowanie i zajmie się innymi sprawami.

Pozostałe pergaminy były równie ciekawe. Najwyraźniej Malfoy zdecydował się współpracować z organami ścigania i zeznawać przeciwko innym osobom oskarżonym o popieranie Voldemorta, licząc może na łagodniejsze potraktowanie i korzystniejszy wyrok. Biuro Aurorów wzywało go na przesłuchanie w sprawie Juniper Howe, jednej z pracownic kancelarii Ministra Magii, oskarżonej o udostępnianie śmierciożercom informacji o miejscach pobytu wysoko postawionych pracowników Ministerstwa i aurorów oraz zaklęciach chroniących ich domy. Z własnych źródeł Severus wiedział, że czarownica wydała Czarnemu Panu ponad dwadzieścia osób, w tym Amelię Bones i Lenę Abbott, nie sądził jednak, by aurorom udało się znaleźć jakiekolwiek twarde dowody łączące ją z tymi zabójstwami. Niewielu śmierciożerców w ogóle o niej wiedziało i Severus wątpił, by Malfoy był jednym z nich.

Więcej szczęścia aurorzy mogli mieć w przypadku Greengrassów. Jak Severus pamiętał z artykułów w „Proroku", praktycznie cała rodzina została zatrzymana i osadzona w Azkabanie. Niektórych złapano niemalże na gorącym uczynku, na polu bitwy, jeszcze w pełnym śmierciożerczym rynsztunku, innych podczas próby ucieczki za granicę niedługo potem. W przyszłym tygodniu Lucjusz miał zeznawać w sprawie Christiny i Randalla Greengrassów — rodziców Dafne i Astorii, niegdyś dobrych znajomych Malfoyów i częstych bywalców Malfoy Manor. Zarówno oni, jak i ich krewni, rodzice i siostry Randalla, a także wuj i kilkoro kuzynów Christiny, z dumą nosili Mroczny Znak, a w towarzystwie innych śmierciożerców nigdy nie kryli swoich poglądów i często chełpili się tym, co uczynili dla swojego pana. Severus był pewien, że Malfoy będzie miał dużo do powiedzenia na ich temat.

Severus zerknął na zegar. Spędził w gabinecie już o wiele za dużo czasu i wciąż nie udało się mu znaleźć eliksiru, co oznaczało, że najprawdopodobniej w ogóle go tu nie było. Albo Malfoy miał jakąś lepszą kryjówkę, albo w ogóle nie brał pod uwagę, że będzie musiał uciekać i ukrywać się. Tak czy inaczej Severus musiał odpuścić. Dalsze przeszukiwanie domu odpadło przez wzgląd na szpiegującego go skrzata.

Wrócił do biblioteki na dwie sekundy przed tym, jak zjawił się w niej Spodek z kolacją.

Severus jadł bez apetytu, zastanawiając się, jaki powinien być jego kolejny ruch. Pozostawało mu dokończyć zaczęty eliksir, a w tym celu musiał udać się ponownie na Nokturn i dokupić brakujące składniki. Nie mógł użyć kominka, a w swoim stanie wciąż wolał nie ryzykować aportacji. Najlepszym rozwiązaniem byłoby użycie świstoklika. Wciąż miał ten prowadzący do Malfoy Manor, który dostał od Lucjusza przed ostatnią wizytą na Nokturnie, potrzebował więc tylko jednego, który zadziała w drugą stronę…

Wyczarowanie świstoklika nie było czymś specjalnie trudnym. Oczywiście Ministerstwo Magii wymagało rejestracji każdego stworzonego świstoklika i potrafiło wykryć użycie go bez pozwolenia, ale Severus wiedział, jakich zaklęć użyć, by to obejść. Nie pamiętał dokładnie wszystkich formuł, ale w przepastnej bibliotece Malfoyów nie powinien mieć problemów, by znaleźć jakąś księgę na ten temat.

Odsunął od siebie ledwie tknięty posiłek, wstał i podszedł do regału, wypatrując odpowiedniego tytułu. Dość szybko wpadła mu w oko księga, z której korzystał, kiedy ostatni raz próbował wyczarować świstoklik. Korzystając z tego, że Spodek właśnie zabrał brudne naczynia do kuchni, Severus przekartkował ją i skopiował potrzebne mu strony. Potem przeszedł na drugi koniec biblioteki i wybrał pierwszą lepszą książkę o eliksirach, jaka wpadła mu w ręce. Z książką pod pachą ruszył do wyjścia.

Zegar na kominku wskazywał, że do północy pozostał kwadrans. Spodek posprzątał i pomimo zaleceń Cordice'a pozostawił na stole butelkę szampana. Severus jednak nie zamierzał świętować. Może i cieszyłby się, że ten koszmarny rok dobiegał końca, gdyby nie był przekonany, że kolejny również nie przyniesie mu niczego dobrego.

x

styczeń 1999

Liza siedziała przy biurku i z brodą wspartą na dłoni czytała książkę. Słysząc pukanie do drzwi, spłoszona uniosła głowę, pospiesznie wsuwając książkę pod walające się po blacie papiery. W samą porę, bo gość nie czekał na zaproszenie i wszedł do środka.

— Ach, to ty — mruknęła na widok Gustawa, zła na samą siebie, że nie zamknęła drzwi na klucz.

Zaskoczony Zieleziński podszedł bliżej.

— Coś się stało... czy tylko lektura jest aż tak porywająca? — zapytał z uśmiechem, wskazując na wystający spod pergaminu róg białej okładki.

— To drugie — przyznała Liza, zniecierpliwieniem maskując zakłopotanie. — Nie jestem w nastroju, wybacz…

— Widzę. Właśnie skończyłem konspekty i przyszedłem zobaczyć, co u ciebie. Nie zeszłaś na kolację. Mam sobie iść?

Liza zawahała się. W zasadzie wcale nie chciała, żeby sobie poszedł. Pokręciła głową.

— Nie, ja też już skończyłam. — Ostrożnie, by nie dojrzał okładki, wsunęła książkę razem z pergaminami do szuflady biurka, a potem wstała. — Chodź, posiedzimy u mnie. Szybko ci poszło z tymi konspektami.

— Naprawdę? Wydawało mi się, że to trwało całe wieki!

Przewróciła oczami. Minerwa, choć sprawiała wrażenie zadowolonej z tego, że Gustaw postanowił zostać w Hogwarcie, to jednocześnie dość wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie pochwala improwizowanych lekcji i przed powrotem uczniów chciałaby zobaczyć przynajmniej ramowy program zajęć mugoloznawstwa na najbliższe tygodnie. Gustaw oczywiście przez całą przerwę świąteczną nie znalazł czasu, żeby się za to zabrać, a Liza, daleka od okazywania mu współczucia czy zrozumienia, dziś rano kazała mu przestać jęczeć i po prostu do tego usiąść. Dobrze się składało, bo sama również miała mnóstwo rzeczy do zrobienia przed powrotem uczniów, a on ostatnio zabierał jej stanowczo zbyt dużo czasu. Mimo to dość chętnie pozwoliła mu zabrać go jeszcze trochę i dopiero koło południa wyrzuciła go ze swoich komnat, kategorycznie zabraniając mu pokazywać się jej na oczy dopóki nie skończy.

— Biorąc pod uwagę, że musiałeś od podstaw wymyślić program zajęć dla siedmiu roczników, to myślę, że nie zajęło ci to dużo czasu — powiedziała.

Liza zamknęła gabinet i przeszli do jej salonu.

— E tam, od podstaw. Miałem stare programy Charity. Poza tym… tak jakby już wiedziałem, co będziemy robić.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

— Przecież nie planowałeś zostawać.

Gustaw wzruszył ramionami.

— Ale zamierzałem dać parę wskazówek nowemu nauczycielowi. Wiesz, żeby nie było za dużego bałaganu z kolejną zmianą programu, uczniowie i tak mają już nieźle namieszane w głowach...

Liza odwróciła się, by nie widział jej uśmiechu. Zaklęciem zapaliła lampy i dołożyła drwa do kominka, a potem przygotowała herbatę.

— Co czytałaś? — zagadnął Gustaw, kiedy usiedli.

Wiedziała, że to pytanie padnie, mimo to znów się nieco zmieszała.

— Biografię Snape'a — przyznała w końcu. — Na Merlina, wiem, że to szmira i Skeeter napisała ją specjalnie po to, by grać na emocjach i wywołać sensację, ale mimo to...

Zieleziński spojrzał na nią pytająco.

— Chodzi o to... — zaczęła i urwała, nie wiedząc, jak to ująć. — Wiesz, nigdy specjalnie go nie lubiłam — stwierdziła w końcu. — Był złośliwy i wredny, a czasem sprawiał wrażenie, jakby przebywanie w towarzystwie innych nauczycieli było poniżej jego godności. I nie podobało mi się to, jak traktował uczniów, szczególnie w ostatnich latach, kiedy do szkoły przyszedł Potter... No ale Aur go lubiła, sam Merlin chyba tylko wie z jakiego powodu, więc ze względu na nią starałam się traktować go uprzejmie. Nie żebym miała do tego wiele okazji... Wiesz, on naprawdę nie był towarzyskim typem. Niewielu z nas w ogóle wiedziało, że szpieguje Voldemorta. Auriga oczywiście, ja, Minerwa, Filius, Poppy. Reszta może coś podejrzewała... Przypuszczam, że nikt nie znał szczegółów... Pewnie dlatego tak łatwo później uwierzyliśmy, że jednak nas oszukał... Rzecz w tym, że Skeeter pewnie też wie niewiele więcej niż my i jak zwykle szuka taniej sensacji, ale jednak, jeśli cokolwiek z tego jest prawdą... No i Auriga... Jeśli ona... To po prostu takie... — urwała, wreszcie zorientowawszy się, że nie musi tłumaczyć się Gustawowi ze swojej reakcji. — Na Merlina, ty i tak nic z tego nie rozumiesz, prawda? — westchnęła.

— Nie da się ukryć — odparł. — Ale już się przyzwyczaiłem.

Liza spojrzała na niego z przyganą, ale po chwili uśmiechnęła się blado.

— Musisz czuć się tu z nami dziwacznie — stwierdziła.

Zaplotła dłonie na filiżance, zamyślona i ponura.

— To musi być trudne — zauważył łagodnie.

— Świadomość, że wszyscy tak bardzo się pomyliliśmy? — prychnęła ironicznie.

— Miałem raczej na myśli czytanie czegoś, co wyszło spod pióra Rity Skeeter.

Roześmiała się.

— Chcesz o tym pogadać? — zapytał Gustaw łagodnie.

— Niekoniecznie. ...I będę wdzięczna, jeśli nigdy nikomu nie powiesz, że przyłapałeś mnie na czytaniu tej książki.

— Nie pisnę ani słowa.

W zasadzie nawet tego nie planowała. Dość szybko udało jej się odpisać na wszystkie listy i przejrzeć materiały na zajęcia, a książka sama wpadła jej w ręce, gdy porządkowała biurko. Zamierzała jedynie przerzucić parę kartek, żeby zorientować się, z czym ma do czynienia, jednak lektura okazała się na tyle wciągająca, że nie potrafiła się od niej oderwać.

Nie chodziło nawet o sposób, w jaki książka została napisana. Styl przypominał sensacyjne artykuliki, w których lubowała się Skeeter, a całość ewidentnie obliczona była na wyciśnięcie łez z naiwnych, sentymentalnych kobiet. To nie powinno na nią podziałać.

A jednak działało. Może dlatego, że za każdym słowem widziała Severusa takiego, jakim go znała, żywego, złośliwego, nieprzyjemnego i irytującego. A może dlatego, że cały czas nie mogła przestać się zastanawiać, ile z tych rzeczy powiedział Auridze, a ile przed nią zataił. Nie miała pojęcia o Lily, nie wiedziała nawet, że się znali. Czy w ogóle opowiadał jej cokolwiek o swoim dzieciństwie, o rodzicach, domu? Czy kiedykolwiek go o to pytała?

Z książki wyłaniał się przygnębiający obraz człowieka, którego Liza nie znała. Zastanawiała się, czy Auriga zdołałaby odnaleźć w nim mężczyznę, którego kochała, czy wręcz przeciwnie, po lekturze książki Severus wydałby się jej jeszcze bardziej obcy i odległy niż wcześniej. A może miałaby więcej rozsądku i podeszła do tego krytycznie, krzepiąc się świadomością, że spędziła z nim więcej czasu i poznała go lepiej niż dwie przypadkowe dziennikarki?

Vector skrzywiła się lekko. Kogo chciała oszukać? Skoro ją samą lektura wprawiła w tak idiotycznie melancholijny nastrój, to na Aurigę podziałałaby pewnie jeszcze gorzej. Na razie Sinistra co prawda twierdziła, że nie zamierza czytać tej książki, ale w każdej chwili mogła zmienić zdanie. Poza tym Liza nie wierzyła, żeby coś takiego przeszło bez echa. Hailey już zaczęła czytać, Rolanda również wspominała, że zamówiła egzemplarz. Za parę dni wszyscy w pokoju nauczycielskim będą mówić na ten temat i wtedy Auriga tak czy inaczej o wszystkim się dowie.

Dobijało ją to, że mogła nic zrobić. Nie potrafiła pomóc ani Andromedzie, ani uczniom, ani Auridze. Bycie obok i okazywanie wsparcia wydawało się absolutnie niewystarczające…

Gustaw odstawił swoją filiżankę i łagodnie dotknął jej ramienia. Liza zorientowała się, że od dobrych paru minut w milczeniu wpatruje się w swoją herbatę, bijąc się z myślami. Mężczyzna nie wydawał się jednak ani trochę zniecierpliwiony czy zniechęcony jej ponurym nastrojem i w zasadzie sprawiał wrażenie, jakby picie herbaty w towarzystwie milczącej, zamyślonej czarownicy było zupełnie normalnym, a wręcz całkiem przyjemnym sposobem na spędzenie wieczoru. Mimo to poczuła się niezręcznie.

— Wszystko w porządku, Lizzie? — zapytał.

— Jasne — odparła, siląc się na uśmiech. — Jestem głodna — stwierdziła, podnosząc się z kanapy. — Zamówię coś z kuchni; też masz ochotę?

xxx

Kiedy tylko rozległo się pukanie do drzwi, Severus jednym machnięciem różdżki uprzątnął z jej połowy biurka wszystkie pergaminy i dzienniki, pozostawiając tylko filiżankę z herbatą. Zaskoczona Auriga opuściła dłoń, w której jeszcze przed chwilą trzymała pióro i spojrzała na niego z wyrzutem.

Proszę — zawołał Snape, ignorując ją.

Auriga przewróciła oczami, a potem przywitała się z Minerwą, która właśnie weszła do gabinetu.

Dzień dobry, Severusie. Aurigo. Chciałam tylko zapytać, czy potrzebujesz jeszcze dzienniki trzeciego roku?

Moment, już prawie skończyłem.

Pochylił się, żeby wpisać ostatnie adnotacje, a Minerwa spojrzała na Aurigę, która odpowiedziała wymuszonym uśmiechem, nawet nie starając się ukrywać irytacji.

Coś się stało? — zdziwiła się Minerwa.

Problemy ze Ślizgonami, jak zawsze — odparł Severus zamiast niej.

McGonagall zmarszczyła brwi.

Na litość, daj im w końcu szlaban i po krzyku. Nie możesz ciągle być dla nich tak pobłażliwa.

Tak, wiem — mruknęła Sinistra.

Kiedy za Minerwą wreszcie zamknęły się drzwi, spojrzała na Severusa ze złością.

Wybacz — mruknął bez cienia skruchy. Skinął różdżką i przed nią znów pojawił się stos papierów, trochę tylko bardziej nieporządny niż wcześniej.

Naprawdę nic by się nie stało, gdyby zobaczyła, co robię. Na Merlina, tylko sprawdzamy wypracowania i uzupełniamy dzienniki!

Lepiej żeby myślała, że wpadłaś na pół godziny na herbatę, niż że spędziłaś w moim gabinecie całe popołudnie — odparł, wracając do oceniania prac uczniów.

Auriga z rezygnacją przejrzała pergaminy.

Wszystko pomieszałeś!

Przepraszam.

Dlaczego po prostu nie możemy im powiedzieć?

Severus zerknął na nią, marszcząc brwi.

Mówiłem ci tysiące razy…

Wiem, co mi mówiłeś, słuchałam tego tysiące razy! — westchnęła Auriga z odrobinę przesadzonym dramatyzmem. Prawdę mówiąc i tak już była nieco znużona czytaniem po raz trzydziesty tego samego i miała ochotę się z nim podrażnić. — Przecież to i tak niczego by nie zmieniło. Jaka jest realna szansa, że Czarny Pan się o tym dowie?

Niestety wciąż zbyt wielka — uciął Snape, kreśląc zamaszyste O.

Jeśli nawet — kontynuowała Auriga, nie zwracając uwagi na jego słowa — dlaczego miałby się tym zainteresować? Co go obchodzi to, że jego zaufany szpieg ma życie osobiste? Mógłbyś mu powiedzieć, że mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystujesz...

Severus spojrzał na nią z politowaniem.

Jesteś nienormalna — skwitował. — Nie mam zamiaru tłumaczyć ci tego kolejny raz.

Mam dość ukrywania się. Mam dość udawania, że wpadłam tylko na chwilę, żeby poskarżyć się na uczniów. Nawiasem mówiąc, już ostatnio użyliśmy tej wymówki, zapomniałeś? Minerwa musi myśleć, że jestem beznadziejną nauczycielką, skoro cały czas nie umiem sobie dać z nimi rady i ciągle zawracam ci głowę… Chciałabym móc przesiadywać u ciebie, kiedy mi się podoba, Sev!

Przecież możesz. Po prostu niech nikt o tym nie wie — zauważył trzeźwo Severus, po czym przystąpił do pisania jadowitego komentarza pod wypracowaniem jakiegoś bogu ducha winnego Puchona.

O to właśnie mi chodzi! — prychnęła Auriga i przez chwilę obserwowała, jak stawia zamaszyste, ostre litery, skupiony, ze złośliwym uśmieszkiem czającym się w kącikach ust...

Naprawdę chciałabyś, żeby wszyscy dokoła patrzyli na ciebie jak na kompletną wariatkę? — zapytał nagle, stawiając kropkę. — Pozbawioną gustu, ślepą i chyba zupełnie zdesperowaną, skoro zadaje się z okropnym i powszechnie znienawidzonym Mistrzem Eliksirów...

Co takiego? — wykrztusiła Sinistra, chichocząc nieopanowanie.

Snape odłożył pergamin na stos innych i zerknął na nią, uśmiechając się nieznacznie.

Sama pomyśl. Zaraz rozeszłyby się plotki, że upiłem cię Amortencją albo rzuciłem na ciebie Imperiusa... Jak inaczej można wytłumaczyć to, że zainteresowałaś się kimś takim, jak ja?

Auriga zmrużyła figlarnie oczy.

Zatem to twój gust musieliby krytykować, skoro przy takich metodach mógłbyś mieć każdą kobietę, a wybrałeś sobie zupełnie zwyczajną nauczycielkę astronomii...

Nie bądź taka surowa. Mam doskonały gust, każdy by się z tym zgodził.

Stłumiła śmiech, przyjemnie zaskoczona tym, bądź co bądź, komplementem.

Hm... więc uważasz, że nasi znajomi uznają, że jestem dla ciebie za mądra i za ładna? — zapytała z namysłem.

Obiektywnie rzecz biorąc niczego ci nie brakuje, a ja niestety jestem w tej szkole permanentnie niedoceniany... więc tak, sądzę, że krążyłyby takie krzywdzące opinie — odparł Severus z powagą.

Sinistra nie mogła dłużej wytrzymać i parsknęła śmiechem.

Nie wiem, z czego się śmiejesz. To wcale nie jest zabawne. Wszyscy by o nas mówili, nauczyciele i uczniowie... Sam nie wiem, co gorsze... Chyba musielibyśmy zmienić pracę i gdzieś wyjechać, bo to byłoby nie do zniesienia. Poza tym w końcu mogłabyś dać się przekonać, że stać cię na kogoś lepszego i wtedy zostałaby mi już tylko ta Amortencja…

Głupek. — Auriga pokręciła głową, patrząc na niego z czułością. — A jeśli o to właśnie chodzi? — zapytała z rozmarzeniem. — Skoro już uczysz obrony? Może to oznacza, że powinieneś rzucić w diabły tę szkołę i znaleźć sobie jakąś inną pracę?

A co z Czarnym Panem?

Spojrzała na niego, poważniejąc.

Wiecie jak go pokonać, prawda?

Słucham?

To dlatego Albus pozwolił ci uczyć obrony? Kiedy Czarny Pan zginie, klątwa przestanie działać. W innym wypadku nie narażałby cię na niebezpieczeństwo i nie ryzykowałby, że straci szpiega.

Severus patrzył na nią z konsternacją.

Tak, wiem, nie możesz ze mną o tym rozmawiać — westchnęła Sinistra. — Co znaczy, że mogę sobie w to wierzyć. Inaczej musiałabym dojść do wniosku, że Albus nie ma żadnego planu i działa na oślep, a to zbyt przerażająca wizja. — Usiłowała zachować pogodny ton, ale nie potrafiła wyeliminować z głosu nuty goryczy. — Tak czy inaczej — ciągnęła, nie pozwalając mu dojść do głosu i zaprzeczyć — znalazłbyś sobie inną pracę, z dala od irytujących uczniów. Otworzyłbyś własną pracownię i warzył eliksiry na zamówienie albo prowadził badania. Nic nie stałoby na przeszkodzie temu, żebyśmy przestali się ukrywać... Zamieszkalibyśmy razem, a ja podróżowałabym do szkoły kominkiem, tak jak Rolanda. Pewnego dnia może nawet mógłbyś mi się oświadczyć...

Severus spojrzał na nią zdumiony, nie do końca nadążając za kierunkiem, w jakim podążała ta rozmowa.

No co? — zapytała Auriga z niewinną miną. — Nie powiesz mi chyba, że lubisz bycie nauczycielem? Nie ma co się oszukiwać, jesteś w tym beznadziejny, a ze swoimi umiejętnościami i wiedzą mógłbyś robić tysiąc ciekawszych i bardziej satysfakcjonujących cię rzeczy.

Tę część rozumiem. Ale reszta?

A dlaczego nie? — odparła z rozbawieniem. — Jesteśmy dorośli, znamy się od dawna, spotykamy od roku i jest nam dobrze razem. Kiedy to wszystko wreszcie się skończy, będziemy mogli być normalną parą. Naprawdę nigdy o tym nie pomyślałeś?

Oczywiście, że nie. To jakiś nonsens — uciął nieco ostrzej niż zamierzał.

Auriga przewróciła oczami, starając się nie dać po sobie poznać, że jego kategoryczna odpowiedź w dziwny sposób ją zabolała. Oczywiście tylko się z nim droczyła, nigdy nawet jakoś specjalnie nie zależało jej na tym, żeby kiedykolwiek wyjść za mąż… Ale czy naprawdę uważał, że to byłoby aż tak niedorzecznym pomysłem? Co ją w ogóle podkusiło, żeby poruszać tę kwestię...?

Tylko sobie żartuję, Sev — powiedziała ironicznie. — Po prostu pomyślałam, że to byłoby o wiele lepsze niż to, co spotkało poprzednich nauczycieli obrony.

Szczerze wątpię — mruknął Sev grobowym tonem.

Auriga kopnęła go pod stołem w kostkę i ignorując jego oburzone spojrzenie przysunęła do siebie stos wypracowań.

xxx