Obi-Wan uniósł brew.
- W bójkę?
- W bójkę.
- Nie wygaduj głupot. Anakin wychodzi ze skóry, by dogadać się z rówieśnikami. Okładanie kogoś pięściami to ostatnia rzecz, w jaką chciałby się teraz wpakować! Zresztą, on nie działa w taki sposób, jak mówisz… Nie prowadzi żadnych potajemnych knowań, by pokazać mi, że jest szefem samego siebie. Sądzę, że jego zachowanie wynika bardziej ze spontanicznych wybuchów emocji.
- Mniejsza o to, z czego to wynika. – Quinlan wzruszył ramionami. – Tak czy siak, jestem przekonany, że nie minie miesiąc, gdy twój mały wrażliwy byczek da komuś po ryju… Albo, wiesz co? Nie. Biorąc pod uwagę, jaki był nabuzowany podczas waszej ostatniej konfrontacji, sądzę, że nie będzie to aż tyle trwało. Daję mu najwyżej tydzień!
Trochę racji w tym było, bo Anakin rzeczywiście miał ochotę strzelić komuś w ryj. A konkretniej paskudnemu osobnikowi z dredami, którego obwiniał o większość minionych afer. Jak ten typ w ogóle śmie sugerować coś takiego? Co on sobie wyobraża, by opowiadać Obi-Wanowi takie rzeczy?! By mieszać mu w głowie, robiąc z Anakina jakiegoś… za przeproszeniem… bandziora, który w ramach hobby sprawiał wszystkim kłopoty i kombinował, jakby tu zatruć Mistrzowi życie!
Chłopcu ulżyło, gdy zobaczył, że jego nauczyciel nie traktuje słów kumpla poważnie. Wnioski Vosa wydały się Kenobiemu tak absurdalne, że wybuchł śmiechem.
- Teraz to rechoczesz, ale zobaczysz, że za parę dni nie będzie ci do śmiechu – obrażonym tonem mruknął Vos. – Wspomnisz moje słowa, przyjacielu! Twoje Padawaniątko jak nic wda się w przepychankę i…
- Nie o to mi chodziło – wciąż ogromnie czymś ubawiony, Obi-Wan wszedł kumplowi w słowo. – Bo wiesz, ja… Tak między nami…
Niespodziewanie ściszył głos, tym samym pozbawiając Anakina możliwości podsłuchania szczegółów.
Między nami… CO? – zaciekawił się Skywalker.
Chciał podczołgać się bliżej Mistrza, ale nagle wyrósł przed nim Ciuszek. Ciekawski lemur zaczął łazić chłopcu po plecach, co jakiś czas odchylając mu tunikę i spodnie, jakby się spodziewał znaleźć pod spodem jedzenie. To przypomniało dziewięciolatkowi, w jak trudnej był sytuacji. Bantha poodoo! Już i tak miał masę szczęścia, że jak dotąd nie został wykryty! Zamiast ryzykować, podkradając się bliżej Vosa i Kenobiego, powinien skorzystać z okazji i jak najprędzej się od nich oddalić.
Zaczął dyskretnie przesuwać się do tyłu.
- Że co?! – Quinlan spojrzał na przyjaciela z szokiem, ale i z uciechą. – Niby czemu?
Obi-Wan zaczął mu coś tłumaczyć tym samym dyskretnym tonem co wcześniej. Z każdym kolejnym słowem, brwi Vosa unosiły się coraz wyżej, ale pod koniec wykładu, dzikus wyglądał na przekonanego.
- W sumie… - stwierdził, masując podbródek. – Gdy się nad tym zastanowić, to wcale nie jest takie głupie. Ta, chyba masz rację. To rzeczywiście ma sporo sensu. Chyba mimo wszystko nie jesteś tak nieogarnięty, jak podejrzewałem.
- Może i nie spędziłem „lat pod przykrywką", ale coś tam jednak wiem. Jeszcze nie zapomniałem, jak to jest być małym chłopcem.
- Ano, ja też świetnie to pamiętam. Właśnie dlatego wolę trenować dziewczynę!
- Naprawdę wierzysz, że z nimi jest łatwiej? – sceptycznym tonem spytał Obi-Wan.
- A, pewnie! – żachnął się Vos. – Znaczy… jasne, raz w miesiącu musisz się mieć na baczności i w każdej chwili spodziewać się ataku, ale przez pozostałe dni masz święty spokój! Jeśli wiesz, na co masz uważać, nastoletnie dziewczyny są sto raz łatwiejsze do ogarnięcia niż chłopcy. Myślisz, że ja jeden tak uważam? A myślisz, że czemu Mace chciał trenować Depę? On też nie radzi sobie z małymi wyrywnymi byczkami panoszącymi się po jego terytorium i… no świetnie, lezie tu.
Anakin szarpnął głową w kierunku wskazanym przez śmierdziela. Windu i Billaba rzeczywiście się zbliżali. Kolejny powód, by jak najszybciej ewakuować się z tego miejsca.
- Tylko spokojnie! – Quinlan nerwowo przygładził ubranie. – Uśmiechaj i się i udawaj, że nie masz nic na sumieniu!
- Przecież nie mam – zdziwił się Obi-Wan.
- Cicho bądź, mówiłem do siebie!
Fajnie byłoby sprawdzić, czy Vos rzeczywiście miał coś na sumieniu, jednak Skywalker nie miał zamiaru dalej testować swojego szczęścia. Czołgał się po ziemi tak długo, aż ponownie znalazł się na ścieżce, a kiedy upewnił się, że jest wystarczająco daleko od grupy Mistrzów, zerwał się na nogi i sprintem opuścił Komnatę Tysiąca Fontann.
Przez pewien czas po prostu snuł się po korytarzach Świątyni uspokajając oddech. Gdy adrenalina wreszcie z niego zeszła, poczuł się nieprawdopodobnie spokojny. Podsłuchana rozmowa okazała się lekarstwem, którego rozpaczliwie poszukiwał przez ostatnie tygodnie. Tak strasznie bał się konfrontacji z Obi-Wanem, podczas gdy Obi-Wan… Obi-Wan…!
Obi-Wan nazwał go swoją rodziną.
To za tym Anakin tak strasznie tęsknił, odkąd znalazł się w Świątyni Jedi, to tego najbardziej mu brakowało – chciał być dla kogoś ważny. Choć jego mama została na Tatooine, chciał nadal mieć rodzinę. Albo przynajmniej jej namiastkę.
A teraz, gdy przekonał się, jak bardzo Obi-Wan się o niego troszczył… Jak zaciekle bronił swojego zdania przed tym cuchnącym gamoniem, Vosem… Jak nie dawał sobie wmówić, że Anakin jest rozwydrzonym małym buntownikiem, szukającym tylko sposobów, by wkurzyć dorosłych… Po usłyszeniu tego wszystkiego, chłopiec nie bał się już rozmowy z Mistrzem.
Co z tego, że po Świątyni krążyły jakieś głupie pogłoski? Nawet gdyby wszyscy Jedi mieliby zwrócić się przeciwko nim, on i Obi-Wan udowodnią, ile tak naprawdę są warci! Uda im się, bo będą działać wspólnie.
Jako rodzina.
Te wnioski tak pozytywnie naładowały Anakina, że kroczył po korytarzu sprężystym krokiem, dumnie wypinając pierś i zupełnie nie przejmując się innymi Jedi, którzy krzywili się z niesmakiem na widok jego ufajdolonego ziemią ubrania. Czuł, że nikt i nic nie wyprowadzi go dzisiaj z równowagi.
Nawet niespodziewane zderzenie z Tazem nie pozbawiło go dobrego humoru.
- Ała!
Czarnowłosy chłopiec pacnąłby tyłkiem o podłogę, gdyby Dina w ostatniej chwili nie złapała go za ramiona.
- Wypadałoby przeprosić – mruknęła, mierząc Anakina chłodnym spojrzeniem.
I chyba nie miała na myśli jedynie przypadkowego zdarzenia. Skywalker przypomniał sobie, że olał ją i resztą Klanu podczas obiadu.
- A, racja – spojrzał na Taza i najszczerszym głosem, na jaki było go stać, powiedział: - Przepraszam. Nie patrzyłem, gdzie idę. A gdzie pozostali?
- Cooper ma dyżur w straży Świątyni – odparła Dina. Jej ton brzmiał nieco przyjaźniej, ale wciąż nie wyglądała na w pełni udobruchaną. – A reszta pisze zaległe wypracowanie. Ja i Taz już je skończyliśmy, więc postanowiliśmy, że razem potrenujemy.
Taz zaczął się intensywnie przypatrywać najbliższej rzeźbie, pogwizdując pod nosem Hymn Republiki. Zapewne wcale nie skończył swojego wypracowania i po prostu nie chciał przyznawać się Pannie Idealnej, że woli spędzić resztę dnia wymachując bokkenem. Anakin poczuł, że lubi go przez to odrobinę bardziej. Uśmiechnął się pod nosem. Przy bliższym poznaniu, Taz okazywał się całkiem spoko kolesiem!
- Chcieliśmy zaprosić również ciebie… - ostrożnie zagaiła Dina, wpatrując się w Anakina tak intensywnie, jakby próbowała go przejrzeć. – Ale nie mogliśmy cię znaleźć. No i nie byliśmy pewni, czy miałbyś ochotę. Wiesz, po tym, co się stało podczas obiadu… Znowu poszedłeś do Padawan Secury, nie mówiąc ani słowa.
- A tak, przepraszam za to! – błyskawicznie odparł Anakin, masując kark. – Chciałem ją zapytać o coś wstydliwego i tak się tym zestresowałem, że zupełnie o was zapomniałem. Poważnie, bardzo was przepraszam! Nie chciałem znowu się tak zachować, ale… Po prostu… No wiecie, to przez nerwy.
Nieoficjalna liderka Klanu podejrzliwie uniosła brew.
- Poszedłeś zapytać Padawan Securę o coś wstydliwego? Dlaczego ją, a nie nas?
- A, bo… Wiesz… Bałem się, że będziecie się ze mnie śmiać! Ona jest starsza, więc pomyślałem, że lepiej pójdę do niej.
Teraz i Taz zaczął wyglądać na zaintrygowanego.
- Na pewno nie będziemy się śmiać! – przysiągł, choć podekscytowany błysk w jego oczach wskazywał na coś wprost przeciwnego. – No weź… O co jej zapytałeś?
Anakin miał mało czasu na improwizację, więc uchwycił się pierwszego, co przyszło mu do głowy.
- Chciałem wiedzieć, co to jest testosteron – wypalił.
- Testosteron? – Taz zamrugał i przechylił głowę. Miał identyczną minę, gdy Mistrzyni Jocasta użyła słowa, którego nie rozumiał. – Raju, to brzmi groźnie.
- Mocy dopomóż! – Dina wzniosła oczy ku niebu.
- To jakaś choroba? – z coraz większym zdenerwowaniem dopytywał czarnowłosy chłopiec. – Dlatego do nas nie podszedłeś? Bałeś się, że nas zarazisz?!
Rzecz jasna Anakin nie miał bladego pojęcia, o czym mowa, lecz potwierdzenie słów kolegi było mu na rękę, więc twierdząco skinął głową. Taz zrobił kilka kroków do tyłu.
- A-ale… ale jednak nie jesteś nosicielem? Nie gadałbyś teraz z nami, gdybyś był, nie?
- Nawet nie chce mi się tego komentować! – burknęła Dina. Przyciskała palce do czoła i wpatrywała się w kolegów z wyraźnym politowaniem. – Taz, przestań na niego patrzeć, jak na trędowatego, testosteron to żadna choroba. Ugh! Dobra, Anakin, chodź z nami! Lepiej zajmijmy się treningiem, zanim dotrze do mnie, że mam w Klanie kompletnych półgłówków…
- Nie jesteśmy półgłówkami! – odparował oburzony Taz.
Anakin zgodnie pokiwał głową, choć w rzeczywistości nie odczuwał złości. Ulżyło mu, że Dina łyknęła jego wymówkę i przestała być na niego obrażona. Z dwojga złego wolał, by uważała go za kretyna, niż za chama, który zlewał własny Klan.
Gdy kilka minut później szli w stronę Wschodniej Sali Treningowej, Taz wciąż przeżywał komentarz koleżanki.
- Też coś… - wycedził pod nosem. Trochę zwolnił tempa, by zrównać się z Anakinem, który szedł nieco za Diną. – Założę się, że wcale nic nie wie!
- No – ochoczo zgodził się Skywalker. – Pewnie jak zwykle się wymądrza.
- Dobra, ale co to właściwie jest?
- Co?
- No… ten testosteron! – zniecierpliwionym szeptem syknął Taz. – Przecież spytałeś Padawan Secury! Co ci powiedziała?
- Nie jestem pewien, czy zrozumiałem…
- To po prostu powtórz jej słowa! We dwóch na pewno to rozkminimy!
Że też akurat teraz ten koleś musiał wykazywać żądzę wiedzy! Cóż… To nie tak, że Anakin go za to winił, bo sam był diabelnie ciekawy. Ale ponieważ wcale nie zapytał Aayli o wiadomą rzecz, nie miał innego wyjścia niż podzielić się podejrzeniami.
- Nie pamiętam dokładnie. Ale to chyba jedna z niedozwolonych substancji.
To by częściowo tłumaczyło sugestię Obi-Wana, że jego Padawan był za mały, żeby coś na ten temat wiedzieć.
- Aha, czyli jakiś rodzaj Przyprawy? – dopytywał Taz.
- Zanim jeszcze bardziej się pogrążycie - Dina obejrzała się przez ramię i zmierzyła ich wzrokiem wyrażającym głębokie politowanie – to może przejdziecie się do Mistrzyni Kentarry i poprosicie ją, jak grzeczne dzieci, by dokładnie wytłumaczyła wam, o co chodzi?
- Odczep się, co? – odpyskował jej czarnowłosy chłopiec. – Zamiast się z nas nabijać, może powiesz, jaką masz teorię, co? – zawołał, wyzywająco celując w nią palcem.
- Nie muszę snuć żadnych teorii, bo w przeciwieństwie do ciebie uważałam na lekcjach anatomii! – prychnęła. – Zresztą, takie niedojrzałe bałwany jak ty i Anakin nie muszą sobie zawracać sobie głowy testosteronem. Jeszcze się nawet nie golicie…
- A właśnie, że się golimy! Prawda, Anakin?
- Eee… - Skywalker zaczerwienił się.
- Wczoraj znalazłem pod pachą dziesięć włosów! – Dumnie wypinając pierś, zaanonsował Taz.
- A-a… a ja dwadzieścia! – odzyskując rezon, podchwycił Anakin.
- Widzisz? Może i nie golimy twarzy, ale mamy pod pachami włosy, które musimy ścinać!
- I niby w jaki sposób je znajdujecie? – zakpiła Dina. – Za pomocą lupy?
- Nie musimy ich szukać, bo są jak gęste krzaczory! I co? Udowodnisz nam, że jest inaczej? – triumfalnie podsumował twarz.
Zarozumiała dziewczyna otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Żeby udowodnić im kłamstwo, musiałaby ich poprosić o zdjęcie tunik, a doskonale wiedzieli, że się na to nie odważy, bo wielokrotnie im powtarzała, jak bardzo „brzydzi się" chłopców bez ubrań.
Dumni z siebie, że ją przechytrzyli, Taz i Anakin przybili piątkę. Dina zareagowała na to gniewnymi pomrukami, z których dało się wychwycić teksty w stylu „chłopcy to kretyni" powtórzone na kilka różnych sposobów. I właśnie w tej chwili Skywalker odkrył coś, co wypełniło jego serce radością i nadzieją.
Na Moc.
On i dwójka dzieci z jego Klanu właśnie zachowali się tak, jak Obi-Wan, Luminara i Vos!
Może, zatem, nie wszystko stracone? Może przyszłość wcale nie malowała się w tak ponurych barwach, jak Anakin z początku zakładał? Może kiedyś pozbędzie się łatki odmieńca i znajdzie szczęście w tym przedziwnym miejscu, jaka była Świątynia Jedi. A może…
(Tę ostatnią myśl uformował z mieszaniną ulgi i goryczy).
Może od początku źle do tego podchodził?
Może, zamiast kombinować i kłamać, starając się naprawić zszarganą reputację, powinien po prostu zachowywać się naturalnie? Znaczy… okej, obecny stan również osiągnął za pomocą kłamstwa, bo jego gładziutkie pachy z żadnej strony nie przypominały krzaczorów, które mieli dorośli faceci pokroju Obi-Wana czy Vosa, ale tym razem przynajmniej ściemniał w towarzystwie Taza, a to było o wiele zabawniejsze niż łganie w samotności.
Będzie dobrze – pomyślał, patrząc na wyszczerzonego od ucha do ucha kolegę. – Chyba jednak wszystko będzie dobrze!
Tym razem nie próbował sobie tego wmówić, a naprawdę w to uwierzył.
- Pójdę znaleźć dla nas jakiegoś droida treningowego – oświadczyła Dina, gdy dotarli na miejsce. – Pewnie będziemy musieli chwilę poczekać, aż arena symulacyjna będzie dostępna. Zaklepcie kolejkę, dobra?
Taz i Anakin skinęli głowami.
Wschodnia Sala Treningowa była jedną z największych w całej Świątyni. Składała się z kilku okrągłych placyków, które można było obserwować z balkonów. To właśnie na jednym z nich Anakin podsłuchał pamiętną rozmowę Taza i Diny, co zaowocowało nieprzyjemnym incydentem w obecności Mistrzyni Adi Galli. A tuż obok znajdowała się arena symulacyjna, na której regularnie dostawał ochrzan za nieumiejętne współpracowanie z grupą.
Nie zamierzał jednak pozwolić, by nieprzyjemne skojarzenia związane z tym miejscem zepsuły mu humor. Kto wie? Może właśnie dzisiaj złe wspomnienia zostaną zastąpione nowymi, lepszymi? Tak świetnie się czuł… Co mogło pójść nie tak?
- Ugh, po prostu wspaniale! – niezadowolonym tonem burknął Taz.
Trzymał w dłoni datapada, w którym adepci rezerwowali arenę na trening. Anakin pytająco spojrzał na kolegę.
- Zgadnij, kto zapisał się na listę tuż przed nami? – Taz skinął głową w kierunku filara, przy którym stała trójka chłopców. Jeden z nich był zielonoskórym Mirialaninem, drugi miał kocie uszy, więc zapewne pochodził z Zygerii, a trzeci…
Skywalker odruchowo się skrzywił. Trzecim z chłopców oczywiście był Yaren.
- Ci jak już zarezerwują arenę, to nie wyłażą z niej przez kilka godzin! – mruknął Taz. – Nie wiem, czy jest w ogóle sens, by czekać, aż skończą… Może powinniśmy powiedzieć Dinie, że dzisiaj odpuszczamy?
- Nie – bez wahania odparł Anakin. – Dlaczego mamy nie ćwiczyć do egzaminu, tylko dlatego, że oni wybrali ten sam dzień? Powalczymy z droidem, aż zwolni się arena. Przynajmniej będziemy rozgrzani, zamiast zbijać bąki jak tamci.
Pokazał Yarena i jego kumpli, który wyczekiwali na swoją kolej, dyskutując o czymś z wielkim ożywieniem.
Tazowi najwyraźniej spodobał się sposób rozumowania kolegi.
- Słusznie – złośliwie uśmiechnął się do Anakina. – Nie jesteśmy jak ci lenie! Co się nauczymy, to nasze. A poza tym… - pochylił się i konspiracyjnym tonem wyszeptał: - Zawsze możemy napuścić na nich Dinę. Jak im walnie wykład o tym, że „nieuprzejmie jest zbyt długo zajmować salę", pewnie nie wytrzymają i sobie pójdą.
Skywalker zachichotał.
- O, właśnie nas woła – Taz spojrzał mu przez ramię i zmarszczył brwi. – Chyba ma jakiś problem z droidem. Pójdę jej pomóc, a ty skombinuj dla nas bokkeny, dobra?
Anakin chętnie zasugerowałby, że to ON pójdzie pomóc z droidem, jako że ON był lepszym mechanikiem, ale uznał, że nie warto psuć sobie dobrej passy w kiełkującej relacji z kolegą. Gratulując samemu sobie, że wreszcie nauczył gryźć się w język, ruszył w stronę kosza z bokkenami. Był w połowie drogi, gdy dotarły do niego strzępki rozmowy.
- Windu – z powagą oświadczył chłopiec z kocimi uszami.
- Nie, nie! – Mirialanin niecierpliwie machnął ręką. – Nie Windu, tylko Yoda!
- To, że jest najstarszy, jeszcze nie oznacza, że jest najlepszy. Mówię ci: Windu. Na sto procent Windu!
Anakin przystanął i uśmiechnął się pod nosem. Nie chodziło wcale o to, że jakoś szczególnie interesował się tą rozmową. Chciał po prostu ponapawać się faktem, że jakieś dzieciaki gadają o znanych Mistrzach, używając jedynie ich nazwisk. Sprawdzała się jego teoria, według której mali Jedi przestawali być porządnickimi sztywniakami i olewali formalności, gdy tylko mieli pewność, że nikt na nich nie patrzy. I niech potem Dina spróbuje się do niego przyczepić!
- Nie możemy pogadać o czym innym? – rzucił Yarenem.
Stał oparty o filar z dłońmi splecionymi na karku i był wyraźnie znudzony dyskusją kolegów.
- Tworzenie Świątynnych Rankingów jest dla pięciolatków – zwrócił im uwagę.
Pozostali dwaj najwyraźniej traktowali go jak szefa paczki, bo zaczerwienili się ze wstydu.
- Yaren, no weź – zaskomlał Mirialanin.
– Już prawie ustaliliśmy, kto będzie w pierwszej dziesiątce! – zawtórował mu koto-podobny chłopiec.
Twi'lek przewrócił oczami.
- No dobra, tylko się streszczajcie! Arena zaraz będzie wolna, a chcę jeszcze omówić strategię.
Anakin dyskretnie łypnął na kolesia. Uważnie mu się przyjrzał i postanowił, że nie lubiłby go nawet wtedy, gdyby ten gamoń nie rozpowiedział tych wszystkich ohydnych plotek o nim i o Obi-Wanie. Co za burak!
Jego koledzy, natomiast, wydawali się całkiem sympatyczni. Skywalker postanowił jeszcze chwilę ich posłuchać. Był niezmiernie ciekawy, co mieli na myśli, mówiąc o „Świątynnym Rankingu".
- No dobra, zostało nam piąte i szóste miejsce – ożywionym tonem zaczął Zygerrianin. - Może Mistrz Mundi i Mistrz Piell?
- A w jakiej kolejności? – drugi chłopiec podrapał się po kocim uchu.
- No nie wiem… Wszyscy mówią, że Mistrz Piell jest świetny w pojedynkach, ale nigdy nie widziałem go w akcji. No i jest jeszcze Mistrzyni Billaba.
- Myślałem, że ustaliliśmy, że dajemy ją na siódme miejsce?
- No tak, ale teraz sobie pomyślałem, że nie powinnyśmy patrzeć tylko na misje. Pokazowe pojedynki w Świątyni też świadczą o umiejętnościach, nie?
- No raczej! Rzeczywiście, masz rację…
Anakin wreszcie zrozumiał. Och, a więc oni dyskutowali o Mistrzach ze Świątyni i tworzyli ranking, by ustalić, kto był najsilniejszy? A Yaren twierdził, że to „zabawa dla pięciolatków"? Pfft, co za sztywniak!
- Ej, a Mistrz Qui-Gon Jinn? – niespodziewanie rzucił chłopiec z kocimi uszami.
Anakin zamarł. Jego serce zabiło niespokojnie.
- Przecież nie żyje. – marszcząc brwi, zauważył Mirialanin. - Powinniśmy w ogóle go uwzględniać?
- A dlaczego nie? W końcu nie umarł jakoś dawno temu. Wstydem byłoby go nie uwzględnić! Pamiętasz jego walkę pokazową z Mistrzem Windu? To dopiero było coś!
- Masz rację! Jak nic zasługuje na miejsce w rankingu. Jak dla mnie to mocna piątka! Albo i czwórka.
W duchu karcąc samego siebie, Anakin powoli wypuścił powietrze z ust. Na Moc… Przecież obiecał sobie, że nad tym zapanuje. Nie może dostawać palpitacji serca za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Jinnie! Zresztą, nie było powodu do nerwów. Ci dwaj mówili o Qui-Gonie same dobre rzeczy, więc dlaczego miałby…
- Jaja sobie robicie! – rzucił Yaren. – Jak w ogóle możecie brać pod uwagę takie frajera?
Dotychczas z oddali dobiegały rozmowy ćwiczących Jedi, szczęki zderzających się bokkenów i charakterystyczne odgłosy mieczy świetlnych, ale w ułamku sekundy wszystko zdawało się przycichnąć. Jakby słuch Anakina został przeprogramowany, by słyszeć wyłącznie Yarena i jego kolegów.
- Litości, przecież ten koleś przegrał z gościem, którego pokonał jego uczeń. To chyba nie najlepiej świadczy o jego umiejętnościach, nie?
Jak dla mnie, to te słowa nie najlepiej świadczą o tobie, gnojku! – zaciskając zęby, pomyślał Skywalker.
Taz, Dina, droid treningowy, bokkeny… to wszystko nagle odeszło w zapomnienie. Chłopiec z Tatooine zafiksował wzrok na Yarenie. Liczył na to, że dwuogonowy kretyn będzie miał dość oleju w głowie, by zamknąć gębę i nie dodać już niczego więcej. Bo przecież… chyba nie okaże się na tyle głupi, by nadal obrażać Qui-Gona. Prawda?
Ale niestety…
Yaren najwidoczniej zapomniał, że ledwie parę minut wcześniej uznał tworzenie rankingu za „zabawę dla dzidziusów" i teraz dyskutował z kolegami z wielkim ożywieniem.
- Żaden Mistrz, a zwykła oferma! – podsumował lekceważącym tonem.
- No wiesz, ale… gość, który go pokonał jednak nie był byle kim, tylko sithem – nieśmiało argumentował Mirialanin.
- Chyba niezbyt dobrym, skoro został pokonany przez zwykłego padawana.
- Obi-Wan Kenobi z pewnością nie był „zwykłym" padawanem. – Krzyżując ramiona, chłopiec z kocimi oczami pokiwał głową. – Każdy wie, że potrafi świetnie walczyć. Ja i Zeno przyznaliśmy mu szóste miejsce, choć dopiero niedawno został Rycerzem. Co nie, Zeno?
Mały Mirialanin skinął głową.
- I tak miał szczęście, że dotrwał do ścięcia warkoczyka. – Yaren przewrócił oczami. – Biorąc pod uwagę, jak koszmarnego miał Mistrza. W ogóle to, sądziłem, że trudniej ci zaimponować, Rajal. Ja nie umieściłbym Jinna nawet w pierwszej dwudziestce, a co dopiero dziesiątce!
- No ale ten pojedynek z Mistrzem Windu… - nerwowo przebierając nogami, zajęczał Zeno.
- Żartujecie sobie? Chyba nie uznacie kogoś za świetnego Jedi na podstawie jednego pojedynku! Zresztą, on go nawet nie wygrał, tylko wytrzymał trochę dłużej niż inni…
- Godzinę! – Rajal wyciągnął przed siebie ręce, jakby pragnął złapać Yarena za ramiona i nimi potrząsnąć. Był podjarany na maksa. – Wytrzymał godzinę, a to dłużej niż ktokolwiek kiedykolwiek! Nawet Mistrzyni Billaba dawała sobie radę z Mistrzem Windu najwyżej przez trzydzieści minut, a przecież sam ją wytrenował.
- Też coś. – Gdy Yaren przewrócił oczami po raz drugi, Skywalker zapragnął mu je wydłubać. – Powiedzieć wam, czemu ten cały Jinn wytrwał tak długo? Bo nie potrafił się zdobyć na to, by zaatakować! Ktoś, kto jest tchórzem i nie podejmuje ryzyka, nigdy nie osiągnie…
- Anakin!
Głos Diny wyrwał Anakina z rozmyślań. Ona i Taz wyglądali na lekko zniecierpliwionych. Z miną pod tytułem „znowu muszę wszystkiego dopilnować", dziewczyna pokręciła głową i wydała ciężkie westchnienie.
- Co ty wyrabiasz? – spytała zmęczonym głosem. – Przecież miałeś przynieść nam bokkeny! Zobacz, przygotowaliśmy już droida.
Blaszak, który wyszedł zza pleców dwójki dzieci był o dwie głowy wyższy niż droidy federacji i miał aż trzy pary rąk. Jedynym powodem, dla której nie wzbudzał powszechnej trwogi, były zapewne jego nienaganne maniery.
- Dzień dobry, Adepcie Skywalker – zwrócił się do Anakina skrzekliwym, lecz uprzejmym tonem. – Jestem SP-07 i będę dzisiaj waszym partnerem sparingowym. Czy zdecydowaliście się już na typ treningu? – zapytał, splatając palce dłoni. – Jeśli celem ma być przygotowanie do egzaminu, to zalecam siedmiominutowy interwał, bądź dwudziestominutowy trening wytrzymałościowy.
- Dzięki za sugestię, ale mamy największy problem z pracą zespołową. – Dina rozmasowała podbródek. – Więc chyba zdecydujemy się na ustawienia niestandardowe. Chcemy, by ataki były takie… no wiesz, trudne do przewidzenia. Byśmy musieli pokombinować.
- Jak sobie panienka życzy. Żeby efekty były lepsze, będziecie musieli zmienić mi parametry.
- Co?! Znowu?! – Łapiąc się za głowę, jęknął Taz. – Przecież dopiero co powtykałem ci wszystkie kable tam, gdzie trzeba. A w ogóle to, dlaczego nie możesz mieć systemu operacyjnego w głowie, tak jak każda normalna sztuczna inteligencja? Dlaczego musisz go mieć w tyłku?!
- Sam siebie nie konstruowałem – droid po prostu wzruszył ramionami. – Żeby nie było.
- Ugh! No dobra, ale tym razem ty to zrobisz, Anakin! Ciągle przechwalasz się, że świetnie się na tym znasz i… eee… Anakin?
Dina i Taz właśnie zauważyli, że ich kolega wykazuje bardzo niewielkie zainteresowanie wspólnym treningiem i bardzo wielkie zainteresowanie Yarenem. Anakin nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Nic nie mógł poradzić! Jego oczy kierowały się w stronę przebrzydłego Twi'leka same z siebie, jakby przyciągała je do niego niewidzialna siła.
- Anakin… - Wyraźnie zaniepokojona wyrazem twarzy Skywalkera, Dina przełknęła ślinę. – Wszystko gra?
- Yaren znowu coś odwalił? – dopytywał Taz. – Ej, ale chyba nie gadał niczego wstrętnego o naszym Klanie? – zapytał wojowniczym tonem. – Nie obrażał nas, nie?
- Nie – odparł zimno Skywalker. – Nie nas.
- Nie nas? A kogo?
- Słuchajcie, to chyba nie jest aż takie ważne! – wtrąciła lekko podenerwowana Dina. – Wszyscy wiemy, że Yaren to głupek, więc lepiej będzie jeśli…
Złapała kolegów za łokcie i podjęła próbę zaciągnięcia ich na plac ćwiczeń, ale udało jej się jedynie z Tazem. Anakin się wyszarpnął.
- Obrażał Qui-Gona Jinna! – zaanonsował, zaciskając zęby i wodząc wzrokiem od kolegi do koleżanki. – Jak gdyby nigdy nic nazwał go frajerem!
Całkowite przyswojenie tej informacji zajęło im dobre kilka sekund. A nawet wtedy nie wyglądali na tak oburzonych, jak oczekiwał Anakin. Właściwie to… wcale nie wyglądali na oburzonych. Byli co najwyżej lekko skołowani. Noż na kupy banth, czego oni nie rozumieli?!
- Mistrz Qui-Gon Jinn… - mrużąc oczy, jakby próbowała sobie coś przypomnieć, niepewnie powtórzyła Dina. – Zaraz, czyli… Och, no tak! To był nauczyciel Mistrza Obi-Wana, prawda? Ten Mistrz, który przyprowadził cię do Świątyni?
- Tak. – Z każdą chwilą Anakin był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- I Yaren go obrażał? – Sceptycznym tonem dopytywała dziewczyna. – To brzmi strasznie… nieprawdopodobnie.
- Co, myślisz, że to sobie wymyśliłem?!
- Nie! Po prostu pomyślałam, że… no wiesz… Może po prostu źle go zrozumiałeś? Yaren bywa wredny, ale raczej nie ma zwyczaju chodzenia po Świątyni i obrażania Mistrzów.
Miał ochotę rozerwać ją na strzępy.
- Niczego źle nie zrozumiałem! – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Sam słyszałem, jak obrażał Qui-Gon. Zresztą, chyba jeszcze nie skończył… Jak nie wierzysz, to posłuchaj!
Dina westchnęła i skrzyżowała ramiona, ale wraz z Anakinem i Tazem spojrzała w stronę grupy Yarena. Dyskusja na temat Jinna nadal trwała.
- No dobra, niech już wam będzie… Gdy był młodszy, Qui-Gon rzeczywiście dawał radę – znudzonym tonem mówił Twi'lek. – W końcu wytrzymał dwa lata na Mandalore, a tam rzadko wysyłają kogokolwiek. Ale później zestarzał się i już nie był tak niezły, jak kiedyś. Jego Ataru już nawet nie wyglądało jak prawdziwe Ataru! Po co trzymał się tego stylu, skoro zapomniał, jak się robi salta?
O ile to możliwe, Anakin poczuł jeszcze większą wściekłość. Jedynym, co go powstrzymywało przed pobiegnięciem do Yarena, była świadomość, że zyskał niepodważalny dowód na prawdziwość swoich słów. Teraz, gdy Dina i Taz przekonali się, że nie ściemniał, z pewnością podzielą jego oburzenie! Już nie mógł się doczekać, by usłyszeć, jak nazywają go od najgorszych! Tylko wyczekiwanie na ich reakcję pozwalało mu zachować jako taki spokój.
- Raju, ale on jest zarozumiały – po dłuższej chwili milczenia, mruknął Taz. – Jemu to chyba tylko Mistrz Yoda imponuje! Ugh, ale bym chciał, by wreszcie ktoś mu pokazał, gdzie jego miejsce! Zobaczycie, jak już pojedzie na pierwszą misję i wróci z niej z kilkunastoma siniakami, nauczy się bardziej doceniać Mistrzów.
Ramiona Anakina nieznacznie się rozluźniły, ale dłonie wciąż pozostawały zaciśnięte w pięści.
- No tak, ale zanim zacznie jeździć na misje, minie kilka lat. I co? Do tego czasu będzie sobie obrażał, kogo chce?
Taz otworzył usta, by odpowiedzieć, jednak Dina go uprzedziła.
- Ale to chyba nie do końca było obrażanie.
Przemówiła ostrożnym i cichym tonem, jednak to wcale nie zadziałało na jej korzyść. Anakin wytrzeszczył oczy. Równie dobrze mogłaby go uderzyć.
- No bo, w sumie… - dodała pośpiesznie. – Jak na to nie patrzeć, on tylko wyraził opinię. Komentowanie czyjegoś stylu walki nie jest zabronione i…
- Jaja sobie robisz?! – warknął Anakin. – Ty w ogóle słyszałaś, co on powiedział? Sądzisz, że to było w porządku?!
- N-n-nie! – wyjąkała Dina. – Z-znaczy… - Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić i swoim zwykłym, przesadnie dojrzałym tonem, dokończyła. – Jasne, mógł to powiedzieć inaczej, w bardziej taktowny sposób, ale… Och, Anakin, przecież sam wiesz, jaki on jest! W końcu to Yaren. Czego innego moglibyśmy się po nim spodziewać?
- Ano – ponuro zgodził się Taz. – Jeśli o niego chodzi, to wygadywanie głupot nie jest jakimś wielkim odstępstwem od normy.
- A niestety za samo niedojrzałe zachowanie nie dostaje się nagany – zachęcona przez wsparcie kolegi, nieoficjalna liderka Klanu Nexu posłała Anakinowi znaczące spojrzenie. – Więc najlepiej będzie, jeśli po prostu to zignorujemy.
- Zignorujemy?! – Anakin powtórzył to słowo w taki sposób, jakby wypluwał najgorszą obelgę.
- To nie tak, że mamy jakieś wyjście. Kiedy wygadywał okropne rzeczy o nas, też nie bardzo mogliśmy coś zrobić.
- MY to jedno! – Skywalker podszedł do koleżanki i spojrzał jej w oczy z taką intensywnością, że cofnęła się o krok. – Ale Qui-Gon to MISTRZ! Nie uważasz, że zasługuje na szacunek?! Jak możesz słuchać tego, co Yaren o nim mówi i nic nie zrobić?!
O ile wcześniej uważał telepatię Jedi za wrzód na tyłku, teraz nie miałby nic przeciwko, by Dina poznała jego myśli. Był na nią tak niemiłosiernie wściekły! Po prawdzie, ucieszyłby się, gdyby to wyczuła. I spojrzała na tę sytuację z jego punktu widzenia.
Odkąd pojawił się w Świątyni, non stop suszyła mu głowę o formalności. Tak wiele razy powtarzała mu, że trzeba szanować innych, a ZWŁASZCZA dorosłych Jedi! Nie mógł uwierzyć, że właśnie teraz… ten jeden, jedyny raz, gdy tak strasznie zależało mu na jej interwencji, postanowiła sobie odpuścić!
Czemu akurat teraz postanowiła zrezygnować z bycia tą normalną, upierdliwą Diną? Czemu nie mogła pójść do Yarena i walnąć mu jednego z nudnych wykładów, którego zwykle słuchali Anakin i Taz? I CZEMU patrzyła teraz na Anakina z takim strachem? Jakby jego okrzyki i spojrzenia niepokoiły ją o wiele bardziej niż okropne zachowanie Yarena.
Skywalker wisiał nad koleżanką, jak jastrząb nad ofiarą, dopóki nie poczuł dłoni na swoim ramieniu.
- Umm… Anakin?
- CO?!
Odwrócił się do Taza tak gwałtownie, że tamten aż podskoczył. Czarnowłosy chłopiec przełknął ślinę, jakby zbierał się na odwagę przed niezwykle trudnym zadaniem.
- Słuchaj, bo… - zagaił, nerwowo wpatrując się w Skywalkera. – Możesz się trochę… eee… uspokoić… albo coś? No bo wiesz… ty… eee… emanujesz takim dziwnym… A to nas trochę przeraża i… tego…
No nie! On też?
Anakin zamrugał. Przez chwilę wodził wzrokiem od kolegi do koleżanki, aż wreszcie spojrzał na własne dłonie. Wystraszył Taza i Dinę? Ale czym? On tylko - całkiem słusznie! - zezłościł się na coś, co powinno wkurzyć również ich, ale z jakiegoś powodu nie wkurzyło.
Przez jakiś czas po prostu stał i próbował to rozkminić, ale kiedy zdał sobie sprawę, że twarze Taza i Diny pozostają trupioblade i przerażone, zdecydował, że powód nie jest ważny. Nie chciał, by tak wyglądali. Nie chciał działać na inne dzieci w taki sposób!
Dlatego – choć nadal był przekonany o swojej racji i uważał to za lekki pstryczek w nos dla swojego ego – spróbował się uspokoić. Chyba podjął dobrą decyzję, bo gdy tylko rozprostował palce dłoni, ujrzał na twarzach towarzyszy wyrazy ulgi. To go niezmiernie ucieszyło.
Może, jeśli poruszy temat Yarena na spokojnie, Taz i Dina nareszcie zrozumieją?
- Jeśli mogę, Adepcie Skywalker… - niespodziewanie wtrącił droid (cała trójka zdążyła już zapomnieć o jego obecności, więc wydała zbiorowy jęk). – Najlepszym sposobem na pozbycie się niepożądanych emocji jest trening. Z moich danych wynika, że osiemdziesiąt procent młodych Jedi skutecznie tłumi gniew pod wpływem ćwiczeń fizycznych. A u ponad połowy z nich obserwuje się znaczną poprawę koncentracji!
- T-to…to bardzo pokrzepiająca wiadomość, SP! – wyraźnie odzyskując pogodę ducha, zawołała Dina. – Przecież mieliśmy razem poćwiczyć. No to ćwiczmy!
- Właśnie, Anakin, chodźmy! – Taz zaczepnie trącił kolegę pięścią w ramię. – Przecież nie pozwolimy, by jakiś gamoń zepsuł nam trening, nie? Mówię ci: najlepiej odpłacimy mu za jego głupie teksty, gdy damy czadu na egzaminie!
- Lepiej bym tego nie ujęła! – Nieoficjalna liderka Klanu Nexu zgodnie pokiwała głową. Wpatrywała się w Taza z miną dumnej matki.
Droid odmaszerował w stronę placu ćwiczeń, lecz tylko dwójka dzieci poszła jego śladem. Anakin w dalszym ciągu tkwił w miejscu. Dina i Taz przystanęli, by na niego spojrzeć.
- Anakin?
- No weź… Nie marnujmy więcej czasu!
Ani drgnął. Może i odrobinę się uspokoił, ale to jeszcze nie oznacza, że zamierzał po prostu zakończyć temat.
- To, że świetnie zdamy egzamin, nie sprawi, że Yaren przestanie źle mówić o Qui-Gonie – wyszeptał chłodno.
Dina i Taz jęknęli.
- Nie no… poważnie? – Spojrzenie dziewczyny było wręcz błagalne. – A ty wciąż o tym? Co mamy zrobić, byś wreszcie dał sobie spokój?
- Uważam, że powinniśmy do niego pójść i wyjaśnić mu, że zachowuje się jak dupek – oświadczył Anakin. – Gdy przeprosi, możemy zabrać się za trening.
- Gdy przeprosi?! – Oczy Taza omal nie wyszły z orbit. – Oszalałeś?! On NIGDY tego nie zrobi! Na pewno nie w tej linii czasowej…
- No to troszeczkę go zachęcimy.
- Zachęcimy?
- Anakin! – Na twarzy Diny znowu odmalował się strach, ale zupełnie innego rodzaju niż wcześniej. To był strach typowy dla starszej siostry, która przeczuwa, że jej głupi brat zaraz zrobi coś nierozsądnego. – Powiedz, że nie sugerujesz tego, co myślę, że sugerujesz!
- Skąd mam niby wiedzieć, co myślisz? – odparował zirytowany Anakin. – Jeszcze nie opanowałem telepatii Jedi.
- Zaraz, zaraz… - odezwał się Taz. – W sensie, że co…
- Ugh, ale ty jesteś tępy! – Dina przewróciła oczami, po czym oparła dłoń na biodrze i ostrzegawczo wycelowała palec wskazujący w Skywalkera. – Mniejsza o telepatię Jedi… Cokolwiek teraz myślisz, Anakin, PRZESTAŃ, bo gwarantuję ci, że wpakujesz się w kłopoty! I nas, przy okazji, też.
- Czemu miałbym wpakować nas w kłopoty? – odparł urażony Anakin. – Przecież chcę zrobić tylko to, co TY zawsze robisz! Powiemy Yarenowi, że powinien okazać Qui-Gonowi szacunek, a potem…
- Po pierwsze, MY nic mu nie powiemy!
Oho! Powróciła Dina Przywódczyni Stada. Po jej wcześniejszym strachu nie było śladu. Teraz czuć od niej było tylko autorytet i tę charakterystyczną przemądrzałość.
- Nie wyobrażaj sobie, że ja i Taz weźmiemy udział w… cokolwiek sobie zaplanowałeś – oświadczyła. - Prawda, Taz?
- Eee…
- Dopiero co mówiłeś, że chętnie byś zobaczył, jak ktoś stawia Yarena do pionu – Anakin uniósł brew.
- Bo chciałbym, żeby dostał za swoje! – Czarnowłosy chłopiec zaczerwienił się. – Ale… No… Nie jestem pewien, czy my…
- Po drugie - Dina uznała, że to idealny moment by się wtrącić – uczenie kogoś szacunku to zadanie dorosłych! My nie powinniśmy się za to zabierać. Yaren i tak nas nie posłucha.
- Właśnie! – Taz nareszcie znalazł odpowiednie słowa, by wyrazić swoją opinię. – Anakin, słuchaj… Yaren to zwykły pozer! On gada te wszystkie rzeczy, tylko dlatego że w pobliżu nie ma dorosłych. Gdyby był tu jakiś Mistrz…
- MY tutaj jesteśmy! – gniewnie uciął Skywalker. – I nie możemy pozwalać, by ktoś mówił o Qui-Gonie takie okropne rzeczy! Mamy obowiązek bronić jego dobrego imienia i…
- Naszym jedynym obowiązkiem jest TRENING! – syknęła Dina. – A jeśli już nie możemy na coś pozwalać, to na to, by emocje przejmowały nad nami kontrolę. Jako Jedi powinniśmy unikać konfliktów, a nie szukać ich, gdzie popadnie!
- To YAREN szuka konfliktu, nie JA! – warknął Anakin.
- Ale przecież on nawet cię nie prowokuje – niepewnie zwrócił mu uwagę Taz. – W sensie… no wiesz… on chyba nie wie, że tego słuchasz, nie? Po prostu stoi tam i gada ze swoimi koleżkami. No i, tak jak powiedziała Dina, on nikogo nie obraża, tylko ocenia czyjeś umiejętności. Więc to raczej nie jest szukanie konfliktu, tylko jego zwykła popisówa. A jak do niego pójdziemy, wiesz, tak nagle i bez zapowiedzi, to pewnie naskoczy na nas, że go podsłuchiwaliśmy i jak nic będzie z tego kłótnia. Lepiej nie…
- PRZESTAŃ JUŻ SIĘ TŁUMACZYĆ, BO ROBI MI SIĘ NIEDOBRZE! Ty wcale nie wierzysz w to, co mówisz! Tak naprawdę nie chcesz pójść do Yarena, bo BOISZ się cokolwiek mu powiedzieć! Jesteś zwykłym cykorem! A Dina robi się dorosła i nadęta tylko wtedy, gdy MNIE trzeba coś powiedzieć, ale jak już ktoś inny nie okazuje szacunku Mistrzom, to jasne, co ją to obchodzi, olać to! A w ogóle to NIC NIE ROZUMIECIE! Czemu mielibyście rozumieć… Pewnie wcale nie znaliście Qui-Gona! To jasne, że jego dobre imię was nie obchodzi! Gdybyście wiedzieli… Gdybyście poznali go, tak jak… Gdyby dla was zrobił to, co dla mnie, to… Zresztą, nieważne. Wcale się nie dziwię, że macie to gdzieś!
Anakin wypowiedział… czy raczej: wykrzyczał te wszystkie jadowite słowa z pełną świadomością, że może całkowicie zaprzepaścić szanse na przyjaźń z Diną i Tazem. Wcale by się nie zdziwił, gdyby oddalili się teraz od niego z zadartymi wysoko nosami, obiecując sobie, że już nigdy więcej nie będą się z nim zadawać. Że uznają go za niestabilnego emocjonalnie głupka, który ubzdurał sobie, że może zostać Jedi. Czy raczej: upewnią się w przekonaniu, że taki właśnie był, bo zapewne uważali tak od dłuższego czasu.
I w sumie… A niech sobie tak myślą! Niech sobie idą, zdrajcy jedni, i nie pokazują mu się na oczy, bo po tym, jak się przed chwilą zachowali, stracił wszelką ochotę, by spędzać czas w ich towarzystwie! Naprawdę wierzył w to, co powiedział. Miał rację w jakiejś sprawie, a oni go NIE poparli! Jak chcą sobie iść, to niech idą.
Ale, o dziwo, wcale nie odeszli. Zareagowali na wybuch Skywalkera w sposób, jakiego w życiu by się po nich nie spodziewał.
Dina położyła Anakinowi dłoń na ramieniu i cicho oznajmiła:
- Nie wiem, czy to coś dla ciebie znaczy, ale… Ja uważam, że Mistrz Qui-Gon był wielkim Jedi.
Skywalker wytrzeszczył na nią oczy. Poczuł, że jego gniew zaczyna przygasać jak pożerający las ogień, który natrafił na niespodziewaną przeszkodę w postaci górskiego strumienia.
Taz stanął obok Diny.
- Masz rację, że go nie znaliśmy – bąknął, masując przedramię. – Ja widziałem go zaledwie kilka razy. Zawsze z daleka. Głównie wtedy, gdy miał sparingi z Obi-Wanem. Ale to wystarczyło, by wiedzieć… by przekonać się, jak świetnym był Mistrzem. Więc… no… Ja i Dina bardzo go szanujemy. Choć nie wiemy, czy to cokolwiek dla ciebie znaczy.
- Znaczy – szepnął Anakin.
Nie rozumiał, co sprawiło, że odpowiedział tak bez wahania, praktycznie bez automatu. Wiedział jedynie, że podoba mu się uczucie, które wypełniło jego serce po deklaracji Taza i Diny. To, co powiedzieli, sprawiło, że złość na Yarena coraz bardziej malała. Zastąpiła ją radość, której bardzo rzadko doznawał, odkąd zamieszkał w Świątyni Jedi – radość z bycia zrozumianym.
Otwarcie powiedział o swoich uczuciach i wcale nie usłyszał w odpowiedzi żadnego głupiego wykładu. Dina i Taz pojęli, ile Qui-Gon dla niego znaczył i okazali mu zrozumienie. Po czymś takim nie mógłby ich odrzucić.
- Cieszę się, że go szanujecie – wymamrotał, patrząc raz na kolegę raz na koleżankę. – Przynajmniej wy – dokończył, wciąż z odrobiną wcześniejszej goryczy, ale już bez cienia złości.
Atmosfera w pomieszczeniu z każdą sekundą stawała się przyjemniejsza.
- Może, jak już skończymy trening, opowiesz nam o Mistrzu Qui-Gonie? – z nieśmiałym uśmiechem zaproponowała Dina. – O jego dokonaniach na Naboo i w ogóle.
- No, i możemy też poobgadywać Yarena! – ohoczo dorzucił Taz, a gdy zobaczył karcące spojrzenie koleżanki, poprawił się: – Ale tylko trochę.
Czując, że pożar w jego sercu został już prawie ugaszony, Anakin cicho westchnął.
- No dobra – mruknął. – To chodźmy trochę poćwiczyć, zanim droid kompletnie nam zardzewieje.
Oczy Taza i Diny pojaśniały, jakby ich właściciele właśnie dostali najlepszy możliwy prezent.
Trójka dzieci zdążyła odejść zaledwie parę kroków, gdy do uszu Anakina dotarły słowa Yarena:
- A wiecie, czym najbardziej się pogrążył? Tym, że przez tyle lat opóźniał Próby Kenobiego. Nie chciał pozwolić swojemu uczniowi zostać Rycerzem, bo był zazdrosny o jego talent! To było totalnie słabe…
Ogień zapłonął ze zdwojoną siłą. Dłonie Anakina na nowo zacisnęły się w pięści. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Skywalker odwrócił się i pomaszerował w stronę Twi'leka i jego kumpli.
- Anakin, nie!
Usłyszał stłumiony jęk Diny, ale to w żaden sposób nie wpłynęło na jego postanowienie. Nie istniały słowa, które mogłaby powiedzieć, by go powstrzymać.
Wiedział jedno: nie opuści tej sali, dopóki nie usłyszy przeprosin Yarena!
Albo nie zmusi go do przeprosin.
