Rozdział 64

Kto twierdzi, że nie jest zakochany?


31 Grudnia 1943 r.

Rok 1943 w mgnieniu oka dobiegł końca. Podróżnik, związany z tą linią czasową przez 17 lat, spokojnym tempem poruszał się naprzód, podczas gdy w roku 2001, upłynęło 40 dni.

Z początku zachowywał się lekkomyślnie i nie obawiał się długich lat, był pewny siebie i zadowolony. Przestraszył się dopiero, kiedy zrozumiał, jak niewiele czasu mu zostało – a rozgrywająca się na jego oczach sytuacja w ogóle się nie zmieniała.

W jakikolwiek sposób pisała się historia, czas upływał.

Harry Potter bezradnie czekał na dzwon śmierci.

Los nie zamierzał jednak na tym poprzestać – dalej pociągał za sznurki.

Tak jak teraz.

Tom akurat kończył spisywać swe przemyślenia.

Miał do tego rękę, pismo zaś schludne i ładne – notatki były bardzo eleganckie.

Czubek pióra chłopca był delikatnie wygięty, przez co stawiane litery były trochę pochylone. Gdy skrobał po pergaminie, stalowa końcówka odbijała pomarańczowe światło bijące z pokoju.

Astronomia potwierdza, że siedem to magiczna liczba.

Niezidentyfikowany jeszcze fanatyzm przebijał się poprzez każdy ruch pióra.

Starożytni czarodzieje, wnioskując po rotacji siedmiu planet, opracowali siedmiodniowy system obliczania czasu. Spośród wszystkich obserwowanych konstelacji to właśnie Wielka Niedźwiedzica, w której to znajduje się Wielki Wóz, była najjaśniejsza i najistotniejsza. Nawet z czarodziejskiej perspektywy siedmioramienna formacja gwiazd była uważana za najpotężniejszą i jednocześnie niemożliwą do kontrolowania plejadę.

Z liczbą siedem są także powiązane ingrediencje wykorzystywane w procesie warzenia silnych mikstur. Dla przykładu: siedmiu składników wymaga chociażby eliksir wielosokowy...

Co ciekawe, mugolskie społeczności też cenią sobie potęgę „siódemek": biblijne siedem dni, zagadnienie siedmiu grzechów głównych, czy heptagramy*. Jest to niewiarygodnie spójne z wnioskami, do których doszli czarodzieje. Starożytni Grecy wierzyli, że świat składa się z, ogólnie rzecz biorąc, figur geometrycznych: prostokątów, trójkątów oraz okręgów, a suma wszystkich kątów to siedem...

Rzeczywiście, jest to trochę iluzoryczne, ale na podstawie tych przesłanek można postawić tezę – siedem to magiczna liczba. Czy efekty zaklęć, eliksirów i magicznych run mogą zostać spotęgowane przez liczbę „siedem"?

Stalówka pióra zawisła w powietrzu.

Myśl niepotwierdzona.

W ostatnim zdaniu czuć badawczą ostrożność.

Ślizgon nie potrafił zapobiec przeistoczeniu się z Lorda Voldemorta.

Chociaż w Komnacie Tajemnic obiecał Harry'emu, że będzie „tylko Tomem Riddle'em", chociaż obiecał nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, w rzeczywistości nikt nie mógł go powstrzymać w pogoni za wiedzą teoretyczną. Oczywiście, naturalną koleją rzeczy, teoria ostatecznie przemieniła się w praktykę.

Procesu ewolucji nie da się tak łatwo zatrzymać.

Odliczanie do końca czasu, który pozostał Harry'emu Potterowi, zaczęło się dawno temu.


Święta Bożego Narodzenia były w tym roku wyjątkowo spokojne, a co za tym idzie, nieciekawe.

Tom nie zamierzał spędzać tego czasu z Harrym, tak więc wziął sprawy we własne ręce i, nie bacząc na oniemiałą minę opiekuna, złożył na biurko dyrektora podanie o możliwość pozostania w Hogwarcie.

Nie planował także spędzania czasu tylko i wyłącznie we własnym towarzystwie. Tak długo, jak miał ochotę, mógł bez przeszkód nawiązać krótkoterminową znajomość, albo po prostu znaleźć kogoś, kto będzie na każde jego skinienie.

Mimo że były święta, Ministerstwo Magii zostawiło otwartą furtkę.

– Oto zastępca szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. – Abraxas, który ukończył już szkołę, zapowiadał się bardziej niż obiecująco. Z promiennym, przyklejonym do twarzy uśmiechem przedstawiał urzędnikowi stojącego obok czarnowłosego nastolatka. Zastępca był mile połechtany. – Przedstawiam panu Toma Riddle'a, mojego młodszego kolegę.

– Witam, serdecznie witam!

Tom ograniczył się do uprzejmego uśmiechu.

Chociaż Abraxas określił go mianem „swojego młodszego kolegi", zgromadzeni w okolicy ślizgoni nie przeoczyli niedopowiedzianego. Jakiego juniora mógł tak naprawdę wszem wobec przedstawić wiecznie zarozumiały i wywyższający się Malfoy?

Co więcej, nie był to pierwszy raz, kiedy zetknęli się z tym nazwiskiem. Kojarzono je z uczniem, który z nieobytego pierwszorocznego wyrósł na wybitnego prefekta, który w przyszłym roku najprawdopodobniej zyska miano naczelnego – znali te wszystkie fakty dzięki pochwalnym słowom swoich dzieci.

Urzędnicy, niegdyś wychowankowie domu Salazara Slytherina, wstali więc ze swoich miejsc i z pasją, jeden po drugim się przedstawili, otwierając chłopcu tym samym drogę do politycznej kariery. Niewykluczone, że w przyszłości – w imię wyżej idei – zdradzą swoich przełożonych i współpracowników.

Ludzie, którzy utracili wigor i skupili się na niby to zaradności, przy jednoczesnej ignorancji własnych mocnych stron, aby uczepić się zwyczajnej niepewności, byli nudni.

Ci, którzy zdecydowali się przewodzić tłumom, z radością ich obserwowali, gdyż te nieciekawe pachołki przynosiły największe korzyści.

Malfoyowie potrzebowali zastępcy szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów do tworzenia luk prawnych i naginania zasad w celu zatuszowania niewygodnych faktów, podczas gdy on potrzebował środków finansowych, bo był niezadowolony ze swojego stanowiska; pragnął być o krok dalej i zasiadać na fotelu szefa.

W ten właśnie sposób ślizgoni prowadzili interesy. Korzyści były obopólne, a sytuacja wygrana dla każdego.

Żadna nowość dla Toma.

Malfoy oprowadził go po Ministerstwie Magii tak swobodnie, jakby spacerował po korytarzach swej rodowej rezydencji.

– Abraxasie? – Brunet szarpnął głową w kierunku mężczyzny, który przed momentem wyszedł z jednego z kominków i minął ich z naręczem dokumentów. – Kto to?

Malfoy zadarł głowę.

– Ojciec Ovidiusa Parkinsona. Są do siebie bardzo podobni. – Zaśmiał się podle, nie mając nic przeciwko zarówno kobietom, jak i mężczyznom. – Starszy odpowiednik.

Kąciki ust Toma lekko się uniosły, gdy w głowie zobrazowała mu się twarz strachliwego współdomownika – czarne włosy, szczupła twarz, ostry podbródek, jasna cera. Ovidius wyglądał całkiem nieźle. Szkoda, że był tak słaby... i irytujący.

Nigdy nie zapomni jego zaskoczonej miny, kiedy Harry go wybrał.

Irytujący.

– Wygląda na to, że ostatnio dobrze traktujesz swojego kochanka – jest dosyć beztroski – stwierdził więc złośliwie.

Abraxas wzruszył ramionami.

– Och? Sprowokował cię?

W odpowiedzi Tom uśmiechnął się niezobowiązująco.

– Hm, rozumiem.

Pomyśleć, że jedna rozmowa zadecydowała o przyszłości i perspektywach kolejnej.

To moc, która pochodzi ze stania na czubku piramidy.

– Właściwie, to dość nieoczekiwane, że mnie dziś odwiedziłeś. – Blondyn specjalnie odwrócił głowę, ażeby uznać to za żart. – Dlaczego nie spędzasz świąt ze swoim Harrym? To prawie twoje urodziny, prawda?

Fasada Toma opadła – tylko przed Abraxasem mógł swobodnie zrzucić maskę. W późniejszym czasie Abraxas Malfoy był uważany za jedynego prawdziwego przyjaciela Toma Riddle'a.

– Ciężko mi cię zrozumieć – kontynuował starszy czarodziej, chociaż prawda była zgoła inna: od samego początku nie potrafił tego pojąć. – Koniec końców... jak to sobie wyobrażasz?

Kiedy Tom miał zamiar odpowiedzieć, towarzysz wznowił wątek.

– Nie waż się powiedzieć „nijak**", czy coś podobnego.

Ślizgoni zwolnili krok, a Riddle w zamyśleniu zmarszczył brwi.

– Jaką odpowiedź chcesz usłyszeć?

– Powiedz mi dokładnie, co myślisz o Harrym. Twoje zachowanie ewidentnie pokazuje, że chodzi o coś więcej niż „nic".

Tom zmrużył oczy, w których pojawił się szkarłatny błysk.

– Użyłbym słowa „lubię", bo nie darzę go „miłością".

Przyspieszyli, a pomiędzy nimi zapadła komfortowa cisza. Riddle zwyczajnie nie miał nic do powiedzenia, zaś Malfoy wydawał się pogrążony w myślach.

Abraxas potrząsnął głową.

– Zawsze ekstremalnie podchodziłeś do sprawy, gdy w grę wchodziła „miłość"... Och, oczywiście, nie jestem zainteresowany wcielaniem się w rolę twojego powiernika...

Tom dawno przestał zliczać razy, kiedy musiał zaprzeczać takim stwierdzeniom.

– Nie kocham Harry'ego.

Starożytni greccy poeci, powszechne źródło mądrości, powiedzieli niegdyś: „Ten, który twierdzi, że nie jest zakochany, jest zakochany".

Abraxas nie wiedział, co uroił sobie Tom. Riddle także tego nie roztrząsał – miał znacznie ciekawsze tematy, na których mógł się skoncentrować.

– Za bardzo ci na nim zależy. Co byś zrobił, gdyby jakiś czarodziej użył Harry'ego, aby ci zagrozić? – Blondyn wyprzedził towarzysza, a długie włosy opadły mu na ramię. Swoim pięknem przyciągał niejedno spojrzenie. – Stoisz u boku rodu Malfoyów. Twoja słabość może kiedyś przysporzyć mojej rodzinie nieprzyjemności.

Tom w ciszy podążył za Abraxasem, pozornie się z nim zgadzając.

Malfoy myślał, że wszystko rozgryzł. Nie dostrzegł jednak grymasu, jaki zagościł na twarzy młodszego ślizgona.

Dwa błędy.

Po pierwsze, Harry nie należał do tej epoki – aby uniknąć potencjalnej krzywdy, mógł ją opuścić w każdej chwili. Z drugiej strony, chroniły go reguły czasu. Z jakiego innego powodu miałby co rusz powtarzać „nie umrę" podczas bombardowania w Londynie? Założenie, że jakiś czarodziej mógłby wykorzystać Harry'ego, żeby zagrozić Tomowi, było zatem bezpodstawne.

Po drugie, Tom nigdy nie stał u boku Malfoyów. Tak naprawdę, to nigdy nie opowiadał się po żadnej ze stron. Swoimi działaniami kierował tak, aby Abraxas mu się poddał. Niezależnie, czy chodziło o strategię, przywileje, czy też samą potęgę, chciał, żeby ślizgon służył mu wsparciem. Tak zwane „stanie u boku rodu Malfoyów" to nic innego, jak przekonanie o własnej nieomylności, wypowiedziane przez jeszcze młodego i niedoświadczonego w knowaniach dziedzica.

Abraxas był w świetnym nastroju. Przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób pogodzić wypełnianie rodzinnych obowiązków z pomocą Tomowi, nieświadomie prowadząc swoje przyszłe „wsparcie" do celu. Nim minęła minuta, pukał już do drzwi gabinetów wysoko postawionych urzędników Ministerstwa Magii – na oścież otwierał możliwości bezpośredniego spotkania się z potęgą.

Riddle się uśmiechnął.

Czy byli przyjaciółmi? Ledwo.

Liczyły się interesy.

Było tak samo, jak w przypadku wieloletnich dążeń Albusa Dumbledore'a – wszystko dla WIĘKSZEGO DOBRA.

Mimo to Abraxas nadal kwalifikował się do roli „przyjaciela".

– A co z resztą? Potrzebujesz mnie do pomocy przy organizacji przyjęcia urodzinowego?

– Nie. – Tom nie wahał się odmówić.

Czyżby miał plany?


31 grudnia mijał zgodnie z planem.

Ślizgoni zawczasu obdarowali go prezentami, a paczka od profesora Slughorna przyleciała z samego rana. Nawet Albus Dumbledore zdecydował się życzyć mu wszystkiego najlepszego i wysłał pudełeczko paskudnych miodowych landrynek.

Kiedy rozglądał się wokoło, spojrzenie Toma zasnuła mgła.

Żaden – żaden! – z tych podarunków nie został prawidłowo zaadresowany.

Prychnął i w gniewie rozrzucił starannie ułożone prezenty. Podłogę ozdobiło kilkanaście małych pudełek, z których odpadły wieczka oraz jasnej barwy klejnoty z bogato zdobionymi ornamentami. Może i nie były tanie, ale stanowczo odmówił choćby rzucenia na nie okiem.

Rozumiał ślizgonów. Z rodzinnego skarbca wybierali coś niezbyt przyciągającego wzrok, a następnie niedbale rzucali to swoim skrzatom domowym, aby te w elegancki sposób opakowały prezent – tego typu podarki były tylko formalnością.

Jakby na to nie spojrzeć, urodziny stanowiły doskonałą wymówkę, aby przekonać do siebie ludzi i nawiązać nowe kontakty – nic więcej.

Tom założył swoją szkolną szatę. Dostosowany mundurek wyglądał na nim zdecydowanie lepiej, niż na innych. Przybrawszy chłodny wyraz twarzy, wyszedł z dormitorium.

TRZASK! Ponad nim eksplodowały fajerwerki, a na głowę spadły mu ekstrawaganckie różnokolorowe serpentyny.

– Wszystkiego najlepszego. – Harry wystawał z boku, w rękach trzymając pudełko z zapakowanym tortem. Czarne, lekko falowane, włosy opadły mu na czoło i połowicznie zasłoniły bladą bliznę. – Hm, to był... pomysł Andrewa i jego przyjaciół. Myśleli, że... się pokłóciliśmy. – Z zażenowania potarł nos. Stojąc przed niesamowicie spokojnym nastolatkiem, nie mógł nie poczuć się zawstydzony.

Andrew? Paczka z Gryffindoru?

Zidiociali gryfoni.

Tom rozluźnił uchwyt na rękojeści różdżki i wyciągnął dłoń z kieszeni szaty.

– Dziękuję – odpowiedział i, zacisnąwszy usta, podążył za Harrym, aby uczcić swe święto niedrogim ciastem.

W porównaniu ze wspaniałym tortem urodzinowym podstawiony mu pod nos wypiek był koszmarny – przecukrzony i zbyt kremowy; tony słodkości i bitej śmietany tylko zniesmaczyły solenizanta.

Tom nie mógł jednak zaprzeczyć oczywistemu: grupa idiotów z Gryffindoru w końcu zrobiła coś pożytecznego.


* Heptagram (tzw. siedmiokąt) – figura w kształcie regularnej siedmioramiennej gwiazdy

** „Nijak", a dalej „nic" – tłumacz nie dokończył zdania, zostawiając „**" w obu tych miejscach. Z mojej strony to pełna improwizacja – mam nadzieję, że udana