Rozdział 65
Wewnętrzne zepsucie
Luty 1944 r.
Luty sprawiał wrażenie najgorszego miesiąca w roku. Temperatura osiągnęła najniższy poziom i chociaż nie była w stanie zamrozić pary wodnej w powietrzu, każdy zaczerpnięty oddech wydawał się jakby siłą wciągnięty do płuc, nasączony nutą śmierci i wszechobecnego rozkładu.
Harry zadrżał i niechętnie wyciągnął ręce z kieszeni, aby położyć je na stole, rozważając kolejne pytania egzaminacyjne.
Zaklęcie rozgrzewające okazało się niewystarczające, czego dowodem był zaczerwieniony z zimna nos. Wziął więc różdżkę i spróbował rzucić je ponownie.
Choć urok przyniósł na chwilę ukojenie i, choć nie usunął szronu, szybko przeniknął aż do kości. Może przyczyną szczękania zębami nie były czynniki zewnętrze, a może wewnętrzne w postaci wydzielanego nadmiaru chłodu, który powodował, że człowiek się trząsł?
Czarodziej przeklął. Naprawdę nienawidził zimy.
Przez szparę spod drzwi zmaterializował się patronus profesor Merrythought, a kiedy otworzył usta, przemówił zmęczonym, starszym głosem. Zniknął po przekazaniu asystentowi wiadomości.
– Ta pogoda jest przeklęta, Harry. Wybacz, ale muszę cię pofatygować, żebyś pomógł mi w dzisiejszych zajęciach.
Westchnął. W takim razie czekała go dziś obrona przed czarną magią z piątym i szóstym rocznikiem.
Powoli wstał z miejsca, ze skrzywieniem słuchając zgrzytów w stawach i kręgosłupie – trochę zabolało, zupełnie jakby był o wiele, wiele starszy, niż w rzeczywistości. Całe szczęście, że w środku czuje się jeszcze młody.
Przeciągnął się i wyszedł z gabinetu.
Nie zauważył niczego niezwykłego.
Było zwyczajnie zimno.
Gdyby towarzyszyła mu Hermiona, z pewnością powiedziałaby, że choruje na reumatyzm.
Jakim cudem choroba geriatryczna mogła się rozwinąć u silnego mężczyzny po dwudziestce, w kwiecie wieku?
Intuicja kobiety podpowiedziałaby jej, że to niepokojące. Może zmarszczyłaby brwi i zaczęła teoretyzować oraz snuć przypuszczenia na temat prawdopodobnej przyczyny wystąpienia choroby wieku starczego. Możliwe, że rozważyłaby także wchodzący w grę możliwy katalizator... Czy jest możliwe, aby starzeć się szybciej od wewnątrz?
Niestety, Hermiona Granger była nieobecna.
– Czas na lekcję. Zajmijcie miejsca. – Harry odłożył na biurko przygotowany zawczasu plan zajęć, podczas gdy śmiejący się gryfoni wrócili do swoich ławek. Odchrząknął. – Na ostatniej lekcji profesor Merrythought omówił z wami cały materiał, tak więc... czego byście chcieli się nauczyć?
Ton głosu, w przeciwieństwie do wyrazu twarzy asystenta, był dość swobodny.
Obrona przed czarną magią była jednym wielkim żartem nie tylko dla ślizgonów – nie była dobrze oceniana także wśród uczniów innych domów. Gdyby uczyli się również inkantacji, zajęcia byłyby świetnie zorganizowane oraz wielopłaszczyznowe, podobnie co zaklęcia. Studenci mogliby nauczyć się umiejętności ochronnych, gdyby nie zachowawcze nastawienie dyrektora szkoły i innych nauczycieli, którzy zdecydowali się unikać części zajęć ściśle związanych z czarną magią i zdecydowali się na bardziej podręcznikowe podejście, które z kolei przypominało Harry'emu teoretyczne nauczanie Dolores Umbridge – przez to skojarzenie często miewał napady mdłości.
Przedmiot ten balansował na krawędzi tak zwanej szarej strefy, to znaczy pomiędzy czymś trudnym a niebezpiecznym. Niestety, Albus Dumbledore nie był jeszcze dyrektorem, tak więc niewiele się dało zrobić w tej kwestii.
Mimo to Harry się starał.
Próbował przekonać młodzież, która za dwie lub trzy dekady stanie się kręgosłupem magicznego społeczeństwa, że powinni wiedzieć więcej na temat czarnej magii, aby w przyszłości – w odpowiednim czasie – byli gotowi stawić jej czoła i nie poddawali się z przerażeniem, żeby nie truchleli, ani żeby nie podążali za nią z gorliwością i ślepą wiarą. Czy pozostaną na swoich ścieżkach, szukając prostej wolności czy też może ukierunkują się na pościg za władzą? Czy dadzą radę odciągnąć Toma, jego ukochane dziecko, od punktu, od którego nie ma już odwrotu?
Zmieniał wszystko krok po kroku. Próbował zmieniać Toma Riddle'a i ludzi wokół siebie.
– Chcę się czegoś dowiedzieć o dementorach! – zawołał z uniesioną ręką gryfon, którego bliżej poznał, Andrew.
– W porządku, ale czy możesz mi zdradzić, dlaczego zdecydowałeś się akurat na te stworzenia?
Chłopiec się uśmiechnął.
– Chcę zostać aurorem! – powiedział, a jak wszyscy wiedzieli, dementorzy byli niezbędnymi przeciwnikami na szkoleniach.
Harry spojrzał w błyszczące oczy gryfona i myślami wrócił do siebie, kiedy również był na piątym roku.
Wtem uczniowie zdali sobie sprawę z wagi tego przedmiotu. Znaleźli powód, aby zrozumieć jego sens, opanować materiał oraz zaznajomić się z nim w praktyce – nie w celu praktykowania czarnej magii, a żeby stawiać jej opór.
– W porządku, skoncentrujmy się na dementorach. Hm, myślę, że musiałbym przeprowadzić demonstrację – powiedział. – Tak się dobrze składa, że udało mi się namówić Hagrida, żeby mi pomógł z boginem. Sprawdził się doskonale.
Harry prowadził zajęcia spokojnym tempem, tylko od czasu do czasu się rozpraszając. Sam był przecież kiedyś uczniem i doskonale rozumiał, jak denerwująca może być nerwowa atmosfera na lekcjach. Oczywiście, nie szkalował imienia Snape'a. Cóż, może tylko troszkę.
Machnął różdżką i cicho wypowiedział zaklęcie przywołujące. Nim minęła chwila, ze składziku z tyłu pracowni wyleciała duża drewniana skrzynia.
– Bogin przybierze postać dementora.
Gdy tylko Harry usytuował się przed rekwizytem, czarem zwolnił zamek i otworzył wieko. Bogin, który mieszkał w środku, natychmiast wyleciał na zewnątrz i w okamgnieniu przybrał wygląd upiornej postaci w poszarpanym czarnym płaszczu. Chłodem, który sprowadził ze sobą, owiał odsłoniętą szyję oponenta i rozbudził w nim dotąd uśpiony, przejmujący aż do kości, strach.
– Expecto Patronum. – Asystent zaprezentował uczniom urok ochronny, który zagonił bogina z powrotem do skrzyni. – Najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się dementora, jest użycie zaklęcia patronusa... – urwał, widząc wystrzeloną do góry dłoń krukonki. – Tak, Sally?
Dziewczyna poprawiła spadające z nosa okulary.
– W jaki sposób przemienił pan bogina w dementora, profesorze? O ile mi wiadomo, boginy samoistnie przybierają postać największego lęku osoby, która przed nim stoi – powiedziała, bawiąc się swoim piórem.
– W rzeczy samej. – Uśmiechnął się Harry i rozłożył ramiona. – Najbardziej boję się właśnie dementorów. – Od trzeciego roku nic się nie zmieniło. Tym, co przerażało go najmocniej, nie był stricte dementor, a fakt, że pełne mroku stworzenie wyssie z niego całe szczęście, pozostawiając tylko i wyłącznie wszechogarniającą rozpacz.
Dementorzy, szeptali wokół uczniowie. Asystent Potter boi się dementorów.
Wieści szybko dotarły do uszu Toma.
Z czarodziejskiej perspektywy, chociaż dementorzy mogli niszczyć ludzkie umysły, a nawet odebrać życie, stanowili łagodne zagrożenie, zwłaszcza jeżeli przeciwnik sprawnie posługiwał się zaklęciem patronusa – posiadanie takich lęków przez Harry'ego było więc całkowicie bezpodstawne i niezrozumiałe.
– Z tego, co powiedział mój młodszy brat, nie okazał żadnego strachu – ze spokojem wytknął jeden z krukonów.
– Ale nie zaprzeczysz, że bogin przybrał postać dementora!
Kiedy mijał dwóch chłopców, Tom wydawał się głuchy. Kierował się prosto w stronę klasy obrony przed czarną magią.
W obliczu słabości nie wszyscy okazują strach. Im bardziej się człowiek boi, tym bardziej powinien ukrywać swe emocje i podtrzymywać pozory.
Jak gdyby nigdy nic, usiadł w ławce. W oczekiwaniu na profesora otworzył książkę i z uśmiechem na twarzy zaczął ją studiować.
Słabość... Harry'ego.
Spojrzenie Toma wydawało się skoncentrowane na podręczniku, ale umysł mógł skupić się tylko na tych dwóch słowach. Uwodzicielsko je smakował – były równie uzależniające co opium. Odkrywszy to, jego źrenice się rozszerzyły, a po ciele przebiegł dreszcz podniecenia.
Nawet nie wiedział, dlaczego ogarnęły go takie emocje. Najprawdopodobniej ich korzenie sięgały genów – podobnie jak w przypadku dzikiej bestii, krew ofiary wywołuje czyste szaleństwo.
Kiedy Harry wszedł do klasy, pierwszą osobą, jaka rzuciła mu się w oczy, był po cichu czytający książkę Tom. Chłopiec jakby wyczuł jego spojrzenie, bo instynktownie uniósł głowę, a następnie posłał mu piękny, olśniewający uśmiech – przywodził na myśl promienie słońca przebijające się przez koronę drzew. Gdyby tylko wiedział, że tę uroczą ekspresją skryte jest okrucieństwo i buzująca w żyłach krew.
Harry także się uśmiechnął, podszedł do biurka, zapukał w blat i zaczął lekcję.
– Otwórzcie podręczniki na 243 stronie. Zgodnie z planem omówimy sobie temat poświęcenia. – Zerknął na sylabus zajęć i zaczął pisać na tablicy. – Chociaż rytuał sprawia wrażenie świetlistego, poświęcenia jest elementem czarnomagicznym. – Wskazał na poruszający się obraz na wyczarowanym ekranie. – Jeżeli chodzi o granice czarnej magii, chociaż nie do końca się z tym stwierdzeniem zgadzam, to możemy do nich zaliczyć złożenie ludzkiej ofiary, ponieważ jej śmiertelność stanowi istotę zaklęcia.
– Profesorze? Czym jest ofiara? – Uczeń z Hufflepuffu podniósł rękę. – Na ostatnich zajęciach profesor Merrythought nie odpowiedział na moje pytanie. – Chłopiec sprawiał wrażenie nieszczęśliwego i zdenerwowanego.
Harry pokręcił bezradnie głową. Od czasu podejrzanej śmierci Mylene i Marty nauczyciele, który już wcześniej unikali tematu czarnej magii, teraz podwoili swe wysiłki.
Zawsze uważał, że lepiej być poinformowanym, aniżeli nieświadomym.
– Ogólnie rzecz biorąc, ofiara polega na odbudowie. Może naprawić wszystko, dosłownie wszystko, od namacalnych rzeczy typu podniszczony pałac, aż do czegoś tak niematerialnego, jak dusza. Tak naprawdę poświęcenie może nadpisać nawet zdarzenie, które już się w przeszłości wydarzyło.
W klasie zapadła cisza.
– To bardzo potężna magia, ale wymaga ceny o wiele wyższej, niż jest warte zaklęcie – wymaga siły, duszy, pozostałych lat życia i tym podobnych. To wymiana. Tworzenie magii jest niemożliwe, ale przekierowanie już tak. Cena, którą trzeba zapłacić, aby poprawnie wykonać rytuał poświęcenia, jest powodem, dla którego ofiara klasyfikowana jest jako czarna magia.
Harry przeszedł się przez salę. Oczywiście, uczniem, który najbardziej rzucił mu się w oczy, był siedzący pośrodku klasy Tom – pochylony nad pergaminem, energicznie robił notatki.
– Profesorze? – zapytała jakaś ślizgonka. – To zaklęcie nie jest straszne, prawda? W sensie: jego celem nie jest przecież destrukcja, prawda?
Potrząsnął głową i ponownie spojrzał na Toma, który nadal był skupiony na zapisywaniu informacji.
– Prawda. Raz byłem świadkiem... złożenia ofiary – wyznał cichszym tonem. – Rytuał nie ogranicza się tylko do samopoświęcenia. Oto przykład... Dziecko, chcąc odzyskać ciało, używa kości swego ojca, co stanowi ofiarę. Bez najmniejszego wątpienia to niebezpieczna czarna magia.
Klasa sapnęła ze strachu, a niektóre puchonki ścisnęły nawet dłonie swoich współdomowników.
Dla tych, którzy nie doświadczyli jeszcze dorosłego życia, ojciec nadal stanowił źródło niezawodnego wsparcia. Sama myśl o zabiciu kogoś tak bliskiego napawała ich odrazą.
– Podobnie – kontynuował Harry. – Chociaż na świecie żyją dzieci, które w rytuałach używają kości swych przodków, istnieją też matki, które poświęcają życie dla swoich synów. Kluczową w tym różnicą jest intencja.
Harry nie mógł znieść dwóch lekcji pod rząd. Było mu naprawdę zimno.
Skuteczność zaklęcia rozgrzewającego słabła, ale z poczucia przyzwoitości nie wyciągnął różdżki i go nie wzmocnił. Nie chciał przerywać ciekawego wykładu.
Po zakończeniu zajęć potarł zaczerwienione palce i szurając nogami, przygotował się do podróży do swojego gabinetu. Nie było w nim tak ciepło, jak w pokoju wspólnym Gryffindoru, ale chociaż przez chwilę mógł tam posiedzieć.
Był przemarznięty, bo choć miał na sobie gruby pulower z pikowaniem na ramionach, w ogóle nie był w stanie się rozgrzać. Czuł się niczym owinięta w bawełnę bryłka lodu.
Nie przyjmował do wiadomości, że jego ciało słabło.
– Harry. – Ktoś złapał go od tyłu, a potem chwycił za lodowate dłonie. Zmarszczył brwi. – Chcesz iść ze mną do łazienki prefektów? Woda będzie gorąca.
Dłonie Harry'ego były na tyle odrętwiałe, że nie czuł naturalnego ciepła bijącego od swojego dziecka. Zdawszy się na intuicję, skinął głową.
