Rozdział 66: Próba ukojenia
Greg nie mógł uspokoić umysłu. Chryste. Nigdy w życiu nie pomyślałby, że Sherlock Holmes popełni samobójstwo. Ale tak się stało… Zeskoczył z Świętego Barty'ego, a godzinę później był uznany za zmarłego, a następnie miał odbyć się pogrzeb. Greg był niespokojny. Miał niezwykle trudny okres; musiał dostosować się do łańcucha wydarzeń, co było jeszcze trudniejsze, ponieważ prasa nie chciała zostawić go w spokoju.
Ledwo widział Johna. Och, John. Nawet sobie nie wyobrażał, jak lekarz sobie z tym radzi. Był tam. Widział go… Greg mógł tylko przypuszczać, jak to na niego wpłynęło. Gdyby role się odwróciły, a on byłby świadkiem, jak Mycroft robi coś takiego… Sama myśl powodowała, że z trudem łapał oddech.
Mówiąc o tym, był właśnie w drodze do Mycrofta. Odkąd to się stało, ledwo miał okazję, by spotkać się ze swoim partnerem. Wiedział, że Mycroft organizuje pogrzeb, bo kto inny miałby to zrobić?
— Mycroft? — zawołał, gdy wszedł do domu polityka.
Nie było odpowiedzi. Greg westchnął nosowo i wszedł do środka. Odwiesił płaszcz i zaczął szukać mężczyzny. Wreszcie znalazł go w gabinecie. Patrzył na papiery z filiżanka herbaty w dłoni. Spojrzenie Grega złagodniało, gdy podszedł do niego.
— Hej — wyszeptał, wyciągając rękę, by delikatnie ścisnąć ramię Mycrofta.
Dopiero wtedy bladoniebieskie oczy spotkały jego wzrok. Greg spodziewał się czegoś innego, niż to, co zobaczył. Mycroft może nie był osobą emocjonalną, ale opuszczał przy nim gardę. Greg wiedział, jak bardzo mocno starszy Holmes kochał swojego brata. A jednak… wydawał się zupełnie niewzruszony.
— Gregory, co cię tutaj sprowadza? — zapytał.
Odstawił filiżankę i obrócił się na krześle, aby mogli spojrzeć na siebie lepiej. Na biurku leżała sterta gazet opisujących samobójstwo Sherlocka i więcej dokumentów, które zawierały zarówno imię Sherlocka, jak i Moriaty'ego. Greg był zdziwiony.
— Przyszedłem, żeby sprawdzić co z tobą. Biorąc pod uwagę, wszystko to, co się zdarzyło… Nic ci nie jest? — zapytał, pochylając się i składając pocałunek na czole Mycrofta.
Młodszy mężczyzna mruknął i zamknął na chwilę oczy, po czym skinął głową.
— Nic mi nie jest. Naprawdę — dodał, gdy Greg spojrzał na niego sceptycznie.
— Po prostu… wiem o Sherlocku… — zaczął, przenosząc ciężar z nogi na nogę.
Wciąż trudno było mu o tym mówić. Westchnął i spojrzał w dół, zamykając na chwilę oczy.
Mycroft nic nie powiedział. Zamiast tego wyciągnął ręce i przyciągnął do siebie Grega, zmuszając go, by usiadł mu na kolanach. Greg w szoku otworzył oczy, ale poruszył się, by owinąć ramiona wokół szyi partnera, zbliżając się do niego.
— Wszystko będzie dobrze — powiedział Mycroft, gładząc Grega po plecach.
Oblizując wargi, Lestrade wcisnął twarz w zgięcie bladej, smukłej szyi, ponownie zamykając oczy. To, co wydawało się niepokojącą, szalejącą w nim wojną (gniewu, smutku, żalu i winy), zaczęło się uspokajać. Wkrótce oparł się całkowicie o Mycrofta.
— Jak to jest — powiedział w końcu Greg, napiętym głosem — że przyszedłem tu, aby cię pocieszyć, a jednak to ja jestem tym, który zostaje ukojony?
— Po prostu tak jest — stwierdził Mycroft z lekkim rozbawieniem. Greg podniósł głowę. Pocałowali się, przytulając się. Z pomrukiem, przesuwał palcami przez jedwabiste włosy młodszego mężczyzny. — Czy zechciałbyś zostać tutaj na noc? — zapytał Mycroft, ocierając się nosem o jego nos. Greg skinął głową.
— Tak. Nie muszę wracać po nic do domu.
— Muszę przygotować kilka rzeczy na pogrzeb. Możemy później zjeść wspólnie obiad.
Greg przytaknął. Obiad brzmiał cudownie. Pozostanie z Mycroftem poprawiłoby mu humor. Już czuł się lepiej. I być może, jeśli nadarzy się ku temu okazja, będzie w stanie zaoferować ten sam komfort i towarzystwo, jakie zaplanował, gdy przekroczył próg tego domu. Mycroft był zagadką, którą Greg wciąż próbował rozwiązać, ale bez względu na wszystko byłby tutaj, w tym trudnym czasie, dla starszego Holmesa.
