ALERT. Nie R–18, ale ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Rozdział 66

Co powiesz na żywot niemowy?


20 lutego 1944 r.

Uprzywilejowana pozycja prefektów sprawiała, że Harry, chociaż był profesorem, cholernie im zazdrościł.

– Mm, ale tu wygodnie, Tom! – Nie mógł się powstrzymać przed zamknięciem oczu i ponownym zanurzeniu się w wodzie. Sięgała mu poniżej jabłka Adama, a temperatura sprawiała, że miał lekko wysuszone usta, lecz nawet zebrawszy wszystkie czynniki do kupy, nie chciało mu się stąd nawet na sekundę ruszać.

Ślizgon starannie rozwiązał krawat, a następnie bez wahania się rozebrał, w świetle eksponując ładnie wyrzeźbione, bez żadnej skazy, młodzieńcze ciało. Nagi wszedł do wypełnionej bąbelkami wanny. Harry nie dbał o to, dlaczego Tom nie wstydzi się swojej nagości, ani o to, czy nie kierowały nim przypadkiem jakieś ukryte motywy. Obaj w końcu byli mężczyznami, więc nie miał żadnego powodu do strachu.

Woda nie była wrząca, ale sprawiała, że skóra przyjemnie się rozgrzała i zarumieniła. Dodatkowo, unosząca się w powietrzu para, odejmowała kilka lat. Można tak było sobie cudownie leżeć, zanurzonym do ramion, ciesząc się rozchodzącym po ciele ciepłem.

– Nadal jest ci zimno?

Harry był zwrócony do Toma plecami, oczy miał wciąż przymknięte i powoli ogarniała go senność z powodu hipnotycznych wzorów tworzących się na powierzchni wody. Leżąc przy krawędzi wanny, prychnął w odpowiedzi – nie za lekko, ale też nie z przesadną kpiną.

Odwrócony, nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy młodzieńca.

Oczy ślizgona były przyklejone do tułowia towarzysza. Mimo że wewnątrz mężczyzna starzeje się szybciej, na zewnątrz nadal był pociągający – skórę miał napiętą i elastyczną.

Spójrz, piękna.

Tom nie wytrzymał i zapragnął jej dotknąć.

W sytuacji, gdzie istniałoby prawdopodobieństwo konfliktu interesów, nie pozwoliłby sobie na tę śmiałość, ale kiedy nic nie stało na przeszkodzie, tracił wszelkie hamulce. Wstał i podszedł bliżej. Z cichym chlupotem wody, chciwie pogładził opuszkami palców wilgotną skórę niczego niepodejrzewającego mężczyzny.

– Merlinie! – Harry gwałtownie się obudził i instynktownie spróbował uniknąć dotyku.

Dłoń Toma nie była zimna, ale szyja była najbardziej wrażliwym obszarem na ciele człowieka. Gęsia skórka, która rozprzestrzeniła się po ciele, była zwyczajną reakcją organizmu na stres.

– Przestań. – Profesor odsunął się trochę w bok. – To łaskocze.

Ślizgon nagle się uśmiechnął, dzięki czemu pod powierzchnią wody uwydatnił się jego płaski brzuch – gładki i wyrzeźbiony.

Niewiarygodnie przystojny, ocenił obiektywnie Harry. Zabiegi Toma sprawiły, że jego senność się rozproszyła.

– Jak byłeś młodszy, pomagałem ci w kąpieli. – Usiadł z uśmiechem na twarzy, przez co poziom wody trochę się uniósł, a następnie znów opadł. To skutecznie przyciągnęło wzrok ślizgona. – Wtedy nie lubiłeś być czysty, więc musiałem cię prawie że na siłę wpychać do wanny i myć. Gdy byłeś nieposłuszny, to cię łaskotałem.

Chłopiec odwzajemnił uśmiech.

Prawda była zgoła inna. Nawet mając cztery, czy tam pięć lat, bardzo dobrze odgrywał rolę naiwnego dziecka – był uprzejmy i jednocześnie wykazywał się dużym uporem, wszystko w graniach przyzwoitości. Stał się mistrzem w zwracaniu na siebie uwagi Harry'ego. Doprowadził do perfekcji powiedzenie „ten, kto najgłośniej krzyczy, najwięcej dostaje".

– Cóż. – Uśmiechnął się i zmrużył oczy, żeby ukryć rosnące w oczach pragnienie. – Koniec końców śmiałem się tak, że brakowało mu tchu.

Harry spojrzał na przystojnego chłopca, który przewyższał go już wzrostem i z nutą psotności zastanowił się, jakby wyglądał „pan idealny", który wyje wniebogłosy. Wiedziony ciekawością, położył ręce na talii syna i, tak jak dziesięć lat temu, zaczął go żartobliwie łaskotać. Chciał widzieć, jak traci swe opanowanie i zwyczajnie się śmieje.

– Hej!

W następnej sekundzie role się odwróciły. Teraz to Harry był łaskotany, chociaż myślał, że nigdy do tego nie dojdzie.

– Zaczekaj, Tom! – nalegał, wykręcając się na wszystkie strony i jednocześnie próbując przejść do ataku. Oponent się jednak nie dał tak łatwo podejść, obrócił go tyłem do siebie i przystąpił do działania.

Starszy czarodziej śmiał się, a jego mózg powoli zaczynał przypominać papkę. Oplatające go ręce były niczym więżące go sznury. Bez względu, jak mocno walczył, nie mógł się oswobodzić. Delikatne mizianie prowokowało i drażniło wrażliwe nerwy w sposób, że nie mógł się kontrolować.

– Przestań, Tom... – Harry'emu w końcu udało się wysapać całe zdanie. Wygiął plecy w łuk, chcąc zwiększyć wolną przestrzeń pomiędzy sobą a drugim ciałem, więc nie było wielkim zaskoczeniem, kiedy przyległ pośladkami do podbrzusza chłopca.

Ślizgon nie był usatysfakcjonowany, chociaż nie zamierzał też przestać. Chłonął Harry'ego, czuł go pod palcami – był gładki i jednocześnie umięśniony w typowo w męski sposób. Pragnął poznać go całego, sprawdzić, czy jest taki wszędzie, pragnął się z nim zjednoczyć. Pod głupią, dziecinną zagrywką, powszechnie znaną jako łaskotanie, skrywał pożądliwe intencje. Tego typu zachowanie można było śmiało porównać do picia trucizny, aby ugasić pragnienie. Im więcej skóry dotykał, tym większa opanowywała go żądza.

Gdyby nie musiał zmagać się później z konsekwencjami swoich czynów, nie stłumiłby pierwotnych instynktów.

Gdy w grę wchodził Harry, Tom nie był tak dobry w kontrolowaniu siebie i swoich popędów, jednakże wszystko, co robił bądź planował, dotyczyło bardziej skomplikowanej partii – działał dla większego dobra.

W końcu przestał męczyć ofiarę i przylgnął klatką piersiową do pleców czarodzieja, nadal pieszcząc wilgotną skórę i odstające kostki. Oczy ślizgona zamigotały z kontemplacji, kiedy oceniał sytuację. Zanim rzeczywiście przystąpił do działania, w głowie rozegrał już cały scenariusz.

Profesor w końcu zauważył, że coś jest nie w porządku. Niecodzienna bliskość, zmiana temperatury oraz dziwna atmosfera sprawiły, że stracił na pewności siebie.

– Harry...? – Dziecko, które wtuliło się w zagłębienie jego szyi, wydawało się spięte, a ręce, które nadal obejmowały go w talii, lekko sztywne. – Ja...

– Coś się stało?

Tom ukrył swą twarz, wdychając zapach włosów mężczyzny. Uniósł kąciki ust, wciąż nie wychodząc z granej roli. Trwało to tylko sekundę, bo dosłownie chwilę potem przybrał pełną zawstydzenia i bezradności minę.

– Jestem... twardy.

Wtem Harry także to poczuł – naciskającą na niego twardość. Okolice krocza młodzieńca nagle wydały mu się niewiarygodnie ciepłe.

Po chwili niezręcznej ciszy delikatnie się uśmiechnął.

– Masz... dziewczynę?

Wtulający się w niego nastolatek wymownie milczał.

– Nie martw się, to całkiem naturalne... Możesz sobie jakąś sprawić... Oczywiście, samodzielnie... Ech, ale... – jąkał się Harry, próbując wyjaśnić synowi przynajmniej podstawy podstaw seksualnych zależności pomiędzy dwiema płciami; był przy tym tak zawstydzony, że aż spurpurowiał na twarzy. W gruncie rzeczy zawsze był zaskakująco nieśmiały, jeżeli chodziło o stosunki damko-męskie, zwłaszcza gdy chodziło o Ginny Weasley.

Podczas niszczycielskiej wojny przynajmniej trzy lub cztery razy uciekał śmierci. W takim zamieszaniu niby skąd miałby wziąć dodatkowy czas i chęci na spożytkowanie nieco energii?

Skończył się jąkać dopiero po kilku minutach, zagubiony i pełen obaw. W sumie to cieszył się, że otaczała go gorąca woda.

Młodzieniec za nim w końcu drgnął.

– Przebadałem ten temat – powiedział z uniesionymi brwiami.

Harry poczuł się oszukany. Atmosfera w łazience zgęstniała, a woda, która wcześniej wydawała się cudowna, nagle stała się mętna.

Zmienił postawę i szybko dokończył kąpiel. Kiedy wyszedł z wanny, cały się spocił, bo jego pory były rozszerzone. Nie przywykł do noszenia szlafroka, tak więc skorzystał z cwanej sztuczki Toma i przywdział z powrotem czarną szatę. Potem opuścił łazienkę prefektów.

– Profesorze Potter? – przywitał go zdziwiony głos.

– Och, Ovi. – Uśmiechnął się lekko. Mokre włosy przykleiły mu się do karku.

Po kręgosłupie przechodzącego chłopca przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

– W jaki sposób...? – Nie dokończył zdania, bo język uwiązł mu w gardle.

– Dobry wieczór, Parkinson. – Za Harrym zmaterializował się diabeł. Uśmiechał się przyjaźnie, ale pozory mylą – w rzeczywistości wściekle obnażał kły, co stanowiło realną groźbę nie bez pokrycia.

Na pierwszym i drugim roku nauki ślizgoni dzielili razem jedno dormitorium i nie było to żadną tajemnicą, że wciąż byli sobie przyjaźni. Gdy jednak nie-wiadomo-kiedy Tom Riddle stanął u boku Abraxasa Malfoya i dołączył do elity, zyskał uprawienia do decydowania, kto przeżyje, a kto zginie. Chociaż nie mógł się poszczycić czystokrwistym rodowodem, nie dysponował pokaźnym majątkiem, nie miał pokaźnych pleców, Riddle wspiął się tak wysoko.

Jak śmiał...?

Parkinson nie mógł wyrazić swojej urazy, bo w porównaniu z gniewem współdomownika, strach o własne dobro zwyciężył.

– Harry? Nie jest ci już zimno, prawda?

Ovi z zapartym tchem i prawie że wytrzeszczem przyglądał się, jak diabeł odwraca się do profesora Pottera, a w jego głosie słychać przede wszystkim czułość. Oczami wyobraźni Ovidius widział, jak Tom trzyma Harry'ego w ramionach.

Wciąż pamiętał te obrzydliwe słowa, które zostały wypowiedziane przez te pociągające, piękne usta ponad rok temu.

Harry musi sobie uzmysłowić, że nie powinien nawet wyściubiać nosa spod kołdry".

To tylko cielesna żądza."

Jedzenie, które przed momentem skonsumował, przewróciło mu się w żołądku, który koniecznie chciał zostać opróżniony.

Miał ochotę splunąć na tę hipokryzję.

– Proszę wybaczyć, pójdę pierwszy. – Ovi spuścił wzrok i uciekł.


Harry odniósł wrażenie, że Ovidius Parkinson zachowywał się bardzo dziwnie.

Cóż, to nazwisko nie było mu obce. Jakże mógł je zapomnieć, jak podczas nauki w Hogwarcie Pansy Parkinson i Draco Malfoy sprawili mu wiele kłopotów?

Wnioskując po wieku, chłopiec był dziadkiem Pansy. Co dziwne jednak, ale w przyszłości nie kojarzył żadnego Ovidiusa. Może zwyczajnie nie był tak dobrze zaznajomiony z drzewem genealogicznym Parkinsonów, co Malfoyów?

Następnego dnia ślizgon przebił samego siebie, zachowując się jeszcze dziwniej.

– Co pan myśli o Tomie, panie Potter?

Pytanie wyrwało Harry'ego z odrętwienia. Gdy tylko otworzył przed nim drzwi swojego gabinetu, zazwyczaj milczący chłopiec, natychmiast otworzył usta. Z jasno migoczącymi oczami i nutą szaleństwa w głosie Parkinson wyglądał na obłąkanego.

– On bardzo pana lubi!

Serce Oviego biło jak oszalałe, a ciało niekontrolowanie drżało.

Udało się! Powiedziałem!

Mściwe poczucie satysfakcji sprawiło, że poczuł się, jakby latał. Bez względu na swoją nieśmiałość nadal był ślizgonem – a Slytherin niestety znany jest z dużej ilości wariatów.

– Co...? – Harry nie zrozumiał. – Co takiego...? Co przez to rozumiesz?

– Nic szczególnego. Po prostu cię lubię. – Zza rogu korytarza bezceremonialnie wyszedł Tom Riddle., równym, pełnym gracji krokiem. Nie zważając na temat dyskusji, wręczył nauczycielowi schludnie złożone ubranie. – Wczoraj wziąłeś niewłaściwą szatę.

– Riddle... – Gardło Oviego zacisnęło się z szoku. Nie mógł oddychać.

Tom spojrzał na współdomownika niczym drapieżny pająk na zaplątaną w sieć nieszczęsną ofiarę. Toczący wewnętrzną walkę Parkinson został uwięziony, podczas gdy jego gardło coraz to mocniej się zaciskało, skutecznie uniemożliwiając zaczerpnięcie oddechu.

Ovidius się dusił.

Tom nie zaniechał spojrzenia, chociaż przybrał inny wyraz twarzy. Wyglądał, jakby nie działo się nic niezwykłego.

– To mój ojciec. Oczywiście, że go lubię.

Zawstydzony Harry przeczesał dłonią włosy. Chociaż nie rozumiał, co się wydarzyło, był całkiem szczęśliwy.


Mówiłem ci już, żebyś kontrolował swoje zwierzątko. Szkoda, że nie radzisz sobie lepiej w kwestii dyscypliny. W tresurze kara jest bardzo ważna, prawda? Co powiesz na skazanie go na żywot niemowy?

Tom radośnie dmuchnął na pergamin, aby atrament szybciej wysechł. Gdy to się stało, złożył go na cztery, a następnie przypiął do nogi pięknej śnieżnej sowy i obserwował jak ta, posłusznie odlatując, wtapia się w prószący śnieg.

Ovidius Parkinson? Z tego co pamiętał, w rodzinie Parkinsonów było dwoje lub troje nieślubnych dzieci.

Ciekawe, które z nich wkradnie się w łaski, gdy prawowity dziedzic utraci głos?