Rozdział 67: Pewnego rodzaju swat
Za pierwszym razem, kiedy Mycroft otrzymał telefon, że jego młodszy brat został aresztowany, nie był zaskoczony. Sherlock, w swojej nieskończonej nudzie, uznał, że kokaina była jedyną fascynująca rzeczą w jego życiu, a uzależnienie się od niej, było rodzajem wyrażania tego. Dlatego Mycroft usprawiedliwił się, wychodząc z mało ważnego spotkania i udał się do New Scotland Yardu, aby wyciągnąć z aresztu młodszego brata.
Funkcjonariuszem, który go aresztował, był inspektor Gregory Lestrade. Najwyraźniej Sherlock wpadł na miejsce zbrodni, będąc na takim wielkim haju, jak balonik który uciekł z rąk dziecka (słowa inspektora, nie jego) i wydedukował wszystko o nim, jego sierżancie i ofierze. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Mycroft wypełnił wszystkie formalności, uwolnił brata z aresztu i zabrał go do domu.
— Lubisz go — powiedział Sherlock po niemalże całej jeździe samochodem spędzonej w ciszy.
Mycroft odwrócił się i spojrzał na niego z uniesioną brwią.
— Z pewnością nie mam pojęcia, co masz na myśli — powiedział beznamiętnie, upewniając się, że wyglądał na całkowicie niezainteresowanego. Sherlock prychnął.
— Ty. Lubisz. Go.
— A ty, mój bracie, jesteś na haju.
Następnym razem, gdy dobry inspektor zadzwonił do niego, było to spowodowane tym, że Sherlock został złapany na włamaniu i wtargnięciu. W przeciwieństwie do innych razów, gdy tak poważnie łamał prawo, Lestrade nie był pierwszym na miejscu. Gdy stanął przed inspektorem, ściskającym z irytacją grzbiet nosa, przeprosił grzecznie za irytującego młodszego brata, któremu musiał poświęcić swój cenny czas. Starszy mężczyzna zdawał się wzruszać ramionami, co zdaniem Mycrofta było zbyt wybaczające, ale… również ujmujące. Ponownie pochyliwszy głowę w przeprosinach, odwrócił się i praktycznie wyciągnął Sherlocka za ucho z komisariatu.
— Tak bardzo go lubisz, że jest to aż śmieszne — powiedział Sherlock w samochodzie. — To jest jasne jak słońce.
— Drogi Panie, wciąż jesteś na haju?
— Nie. — Sherlock prychnął, uniósł podbródek i skrzyżował ramiona. — Od wielu miesięcy jestem czysty, Mycrofcie.
To sprawiło, że zamilkł na chwilę. Sherlock był… czysty? Od pewnego czasu nie słyszał o żadnych jego wybrykach przekraczających linię prawa, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt wiele. Teraz jednak to wszystko miało sens.
— Kokaina w końcu cię znudziła? — zapytał z prawdziwą ciekawością.
— Nie, ale Lestrade nie pozwala mi pomóc na miejscu zbrodni, jeśli ją zażywam… — wymamrotał młodszy Holmes, wyglądając przez okno.
Mycroft musiał bardzo się starać, by nie okazać swojego szoku. Inspektor był powodem, dla którego Sherlock nie zażywał już narkotyków. Ten człowiek był o wiele większą zagadką, niż początkowo się spodziewał. Ciekawe.
Wciąż to trwało w ten sposób. Sherlock nadal był zatrzymywany, a Mycroft pojawiał się i wpłacał za niego kaucję. To było wyczerpujące. Jednak irytujące było to, że Sherlock miał rację. Mycroft lubił inspektora Lestrade'a. Mężczyzna był fascynujący i chociaż mógł zerknąć do jego teczki, stwierdził że nie chce. Po raz pierwszy w życiu chciał się dowiedzieć czegoś o drugiej osoby od niej samej, a nie z akt.
I w ten sposób za każdym razem, gdy przychodził ratować Sherlocka, rozmawiał z Lestrade'em. Żadna z tych rozmów nie była istotnie ważna, ale to nie miało znaczenia. Bez względu na to, czy Mycroft już wiedział, o czym będzie rozmawiał drugi mężczyzna, pozwalał mu mówić. Brązowe oczy inspektora były błyszczące i szczere, a jego uśmiech był praktycznie zaraźliwy. Podczas gdy Mycroft prezentował na zewnątrz zdystansowaną postawę, w środku był oszołomiony. To było śmiesznie, ale tak było. Za każdym razem, gdy wychodzili z komisariatu, Sherlock patrzył na niego z zadowoleniem, a Mycroft ostentacyjnie go ignorował.
— Skończyłem z tym. Sam wyciągnij go z aresztu. — Pewnego dnia poinformował go telefonicznie bardzo zirytowany John Watson.
Przewracając oczami na swojego śmiesznego brata, ale odczuwając podniecenie, Mycroft udał się na posterunek.
— Mycroft — rozbrzmiało ciche powitanie Lestrade'a. — Zastanawiałem się, kiedy tu dotrzesz. Jak gra w szachy?
— Dobrze. — Mycroft uśmiechając się, oparł łokcie na blacie, by wypełnić formularze zapłaty kaucji, które były mu już dość dobrze znane. — Co teraz zrobił?
— Wkurzył policjanta, który już i tak miał zły dzień.
Inspektor wzruszył ramionami, opierając się bokiem o blat, tuż obok niego. Mycroft nie przegapił tego, jak jego biodro w ten sposób zostało wyeksponowane.
— Dlaczego nie jestem zaskoczony… — westchnął Mycroft. Przestał wypełniać formularz i spojrzał na starszego mężczyznę. Poczuł, jak wzbiera się w nim odwaga. — Niemal mam ochotę, zostawić go tutaj na chwilę.
— Naprawdę? — zapytał Lestrade, unosząc brwi będąc jednocześnie zszokowany i ciekawy. — I co robiłbyś w tym czasie?
— Może mógłbym porwać cię na lunch? — powiedział nonszalancko.
Inspektor zamrugał, po czym roześmiał się głośno, sprawiając, że kolana Mycrofta ugięły się.
— Brzmi dobrze.
— Gdzie chciałbyś pójść, inspektorze? — zapytał Mycroft, porzucając formularz i odsuwając się od blatu.
— Proszę, mów mi Greg — powiedział, po czym wzruszył ramionami. — Obojętne mi, gdzie pójdziemy.
— Bardzo dobrze, Gregory. Udaj się ze mną.
