118. Rozdział, który miał być krótszy, ale autor nie miał serca go podzielić.
Albus od godziny wpatrywał się w ścianę, na której wisiał portret Dippeta. Staruszek nie był skory do pouczania go ostatnio, co zdecydowanie odpowiadało Albusowi. Niestety poprzedni dyrektor Hogwartu nie posiadał też żadnych użytecznych informacji. Sprawa miała się z goła inaczej w przypadku jego poprzednika, który teraz spał w najlepsze w swojej ramie. Jednak próba wyciągnięcia informacji ze starego Fineasza nie była taka udana, jakby Dumbledore sobie tego życzył. Leniwiec ani myślał przenieść się do innych posiadłości Blacków, bo poszukać swojego krewniaka. Były dyrektor łgał jak najęty, że gdyby jakikolwiek Black, albo potomni, zjawili się przy jego obrazie w jednej z posiadłości, to on wiedziałby o tym bez ruszania nosa z Hogwartu. Albus odpuścił więc dyskusję z tym jedynym przedstawicielem Slytherinu w pomieszczeniu. Reszta byłych szefów tej szkoły po prostu gdzieś zniknęła.
Taką właśnie pomoc otrzymywał od poprzednich dyrektorów. Jeden próbował mu udowodnić, że jest nic nie wartym pół-czarodziejem, drugi zaś przysypiał równie często teraz, co za życia.
Za oknem padał deszcz i Albus zasłuchał się w krople uderzające o parapet. Głowa bolała go, przyćmiewając znacząco fatalne samopoczucie spowodowane przez zakażenie rozprzestrzeniające się od przeklętej ręki. Aparatura rozstawiona na półce, mającą śledzić poczynania trzech ślizgonów, którzy zniknęli z Hogwartu, stała martwa i niewzruszona. Jaki sens miało podtrzymywanie czaru, który nie działał? Zastanawiał się czy gdyby wycofał całą zainwestowaną magię, byłby w stanie poprawić własne samopoczucie.
- Dyrektorze... – usłyszał za plecami. Odwrócił się powoli, by ujrzeć pooraną bliznami twarz. Czy długo tam stał? Albus dał mu dostęp do gabinetu, na wypadek gdyby Snape nie wrócił, a jednak Lupin za często wchodził tam bez zapowiedzi. Mężczyzna podszedł do niego ostrożnie, jakby bał się go uszkodzić. Światło rozświetliło gabinet i Albus mógł dostrzec wyraźnie skrzywienie na jego twarzy. Czym było spowodowane, Dumbledore mógł się jedynie domyślać, wilkołak jednak był zbyt ułożony, by powiedzieć mu coś obraźliwego w twarz.
Pstryknięcie palców później Remus rozkazał skrzatom przynieść kolację i liczne regenerujące specyfiki. Na biurku pojawiły się kanapeczki, ozdobione warzywami, ale starszy czarodziej nawet nie spojrzał w ich kierunku.
- Mamy poważny kłopot – powiedział Lupin.
- Żeby tylko jeden – mruknął Albus.
- Nym... Tonks, dowiedziała się, że jedna ze ślizgonek wysłała list do Azkabanu, do swojego ojca...
- Avery? – Niebieskie oczy spojrzały przytomnie na wilkołaka. Ten przytaknął w odpowiedzi.
- Chyba trzeba powiadomić Szalonookiego. Tonks poszła się dowiedzieć więcej od przyjaciół Harry'ego. Może dzięki temu...
- Potter jest w bezpiecznych rękach – zapewnił Albus.
- Ale czy ta informacja...
- Ta informacja nic nie da Tomowi. Skoro ja nie mogę znaleźć tych trzech chłopców, Tom też ich nie znajdzie. – Dyrektor wpatrywał się teraz w niebo i chmury majaczące wokół zamku. Wyjął z kieszeni dropsa i wpakował go sobie do ust, po czym przymknął powieki, ciamkając głośno.
- Trzech chłopców? – Remus miał wrażenie jakby się gdzieś pogubił.
- Nigdy nie powinienem pozwolić Jamesowi i Syriuszowi podnosić na niego różdżki. Być może ufał by mi bardziej... Może... – Tym razem niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie na wilkołaka, a na pooranej zmarszczkami twarzy gościł smutek. – Tobie też należała się lepsza opieka. Slughorn mógł przecież podawać ci coś...
- Profesor Slughorn był niekompetentnym pedagogiem – uciął Remus. To nie był czas na wspomnienia ich pacholich lat, a okazja by działać.
- Był Mistrzem Eliksirów.
- A jednak jego stosunek do uczniów był bardzo... nierówny.
- Tak, mój chłopcze – wymamrotał Dumbledore.
- Dyrektorze. Trzeba powiadomić Alastora. Arkana Avery to jeden problem. Theodor to kolejny. Nie upilnujemy wszystkich listów wychodzących ze szkoły. Jak mamy ukryć informację...
Albus uniósł zdrową dłoń, uciszając czarodzieja i skrzywił się.
- Jeśli nic się nie zmieni, nie będę w stanie doprowadzić tego do końca. Zostawiłem testament i instrukcję dla Harry'ego... Ale ty...
- Tak, dyrektorze?
- Zaprowadź mnie do moich komnat. Muszę się położyć.
Remus zawahał się, ale po chwili pomógł mu wstać i zaprowadził prosto do łóżka. Miał wrażenie, że staruszek bredzi coś o zmarłych na jego warcie, ale to zignorował. Albus nie powiedział już nic użytecznego. Kiedy dyrektor już leżał, zjawił się skrzat z leczącymi specyfikami, twierdząc że to wieczorna porcja. Remus powąchał eliksiry, upewniwszy się że to nie trucizna, po czym podał je przełożonemu. Dumbledore majaczył jeszcze przez chwilę o błędach które popełnił, a których nie zdąży juz powtórzyć. Lupin przyglądał mu się z troską. Dyrektor umierał i nie była to łatwa śmierć. W dodatku jedyną, poza nim, wtajemniczoną w ten proces osobą zdawał się Snape, który nadal nie dał znaku życia, gdziekolwiek się ukrył.
Gdy się upewnił, że starzec zasnął, wrócił do jego biura i przez chwilę rozglądał się po nim ze smutkiem. Wszystko to za chwilę zniknie z okrągłego gabinetu: eliksiry, urządzenia magiczne, wspomnienia, nawet Fawkes.
Właśnie, gdzie był Fawkes?
- Chcesz kawy? – spytał Severus, wchodząc do kuchni.
- Mhm... – mruknął Lucjusz, wciąż zaczytany, z nosem w albumie o nowych modelach Kawasaki. Snape uśmiechnął się pod nosem. Blondyn był zafascynowany nowym zakupem. Czarna maszyna osiągała przyspieszenie do setki w 3,5 sekundy. Nawet Severus musiał przyznać, że drań kupił najładniejszy model z tego rocznika i nawet on nie mógł znaleźć wad, gdy siedział za kierownicą.
Snape zrobił kilka kanapek i z pełnym ich talerzem ruszył do salonu, by usiąść na kanapie obok arystokraty. Dwa kubki kawy przylewitowały na stolik chwilę potem.
- Zjedz coś. Inaczej nie będziesz miał siły na jutrzejszą wyprawę do miasta.
- Czemu akurat do centrum? – Blondyn nawet na niego nie spojrzał, wciąż skupiony na zdjęciach motocykli. Jego pierwszy zachwyt po próbnej jeździe już nieco opadł, ale na zmęczonej wrażeniami twarzy wciąż widać było rumieniec podniecenia.
- Bo za chwilę będę musiał wrócić z Harrym do Zamku. Draco nie może zostać tam na łasce tego starego lisa. A obaj wiemy, że najlepiej będzie kupić coś dla chłopców, w Mercato Grigio. Tam znajdziemy kilka bzdetów, które będą udawały zamachy na Albusa. – Tym razem uwaga blondyna przeskoczyła na kochanka. Szare oczy spoglądały na niego z ciekawością.
- A co Borginem? – spytał Lucjusz.
- Wspominałeś coś o jego gadżetach. Ale Draco musiałby je odebrać osobiście z Nokturnu. Borgin nie prześle tego sową.
- Prześle. Kilka razy już przesyłał – prychnął Malfoy, pewny siebie.
- Tobie – zauważył Snape. – Wydaje ci się, że potraktuje Draco tak samo?
W szarych oczach natychmiast zagościła irytacja, a twarz zmieniła się w dobrze wystudiowaną maskę Lorda Malfoya.
– Jeśli nie, będzie pewnego dnia bardzo zdziwiony, gdy przyjdę się rozliczyć.
W tym momencie do ich uszu doleciał szczęk zamykanych drzwi wejściowych.
- To ja! – krzyknął Harry i wpadł do pokoju, robiąc przy okazji mnóstwo hałasu. Śmierdział kotem i był bardziej potargany niż zwykle. – Umieram z głodu – stwierdził.
- Serena nie dała wam jeść? – uniósł brwi, zdziwiony Severus.
- Zostawiła obiad, a potem poszli do kina. Ooo, kanapki! – Harry próbował chwycić talerz, ale Lucjusz odtrącił jego dłoń.
- Ej! To moje! – krzyknął blondyn, udając oburzenie. Harry natychmiast zrobił przesadnie smutną minę.
- Głodzonemu dziecku zabierzesz?
- To głodzone dziecko ma dwie ręce.
- Na szczęście nie są lewe, jak twoje – odpyskował Potter. Lucjusz prychnął pod nosem.
- Jak się będziesz kłócił, nie zabierzemy cię jutro do centrum – nadąsał się Malfoy.
- Do centrum? – Harry spojrzał na obu mężczyzn z ciekawością.
- Właśnie rozważaliśmy jak utrzymać iluzję, że Draco jest wiernym śmierciożercą i przekonać Riddle'a, że próbuje zabić tego wrednego starucha – wyjaśnił Snape.
- I doszliśmy do wniosku, że wizyta na włoskim Nokturnie zapewni wam kilka czarno-magicznych zabawek. A to moi drodzy znaczy – zakupy. – Lucjusz wyszczerzył się promiennie i odruchowo przemknął palcami po karku Severusa, co wywołało dreszcz na ciele bruneta. Czarne oczy spojrzały na blondyna przekornie i Malfoy wytknął język figlarnie.
Ze środka pokoju doleciało do ich uszu ciche sapnięcie i Severus natychmiast się wyprostował nabierając czujności. Lucjusz zeskoczył z kanapy w kierunku środka pokoju i zaczął węszyć w powietrzu. Harry zakrył swoje oczy dłonią i zaklął pod nosem.
- Laura, natychmiast wyłaź spod peleryny – rozkazał Severus tonem nieznoszącym sprzeciwu. W tym samym momencie do dłoni Malfoya przyleciała różdżka, arystokrata zamiast jej jednak użyć, zamachnął się drugą, wolną ręką na wysokości głowy młodej niedźwiedzicy, próbując złapać pelerynę Pottera. Coś stuknęło, gdy ukryty pod materiałem osobnik zaczął się wycofywać i w tym momencie Lucjusz doskoczył bliżej i jednym szarpnięciem ujawnił... czuprynę bardzo jasnych włosów.
- Dr... – Lucjusz zamarł, patrząc oniemiały na syna.
- Cholera... – mruknął Snape i spojrzał na Harry'ego bardzo podejrzliwie. – Coś ty najlepszego narobił, idioto?
Ron siedział w dormitorium i jadł ciastka, dostarczone przez skrzaty, gdy podszedł do niego Colin. Dzieciak wyglądał na przejętego.
- Co jest? – spytał znudzony, pewien że chodzi o kolejne zdjęcie do jego kolekcji.
- Potter na ciebie czeka przy drzwiach – wyjaśnił z podnieceniem chłopak, jakby sam Minister Magii stał tam i dłubał w nosie.
- Potter? – zdziwił się Weasley i natychmiast sięgnął do kieszeni po monetę, ich domyślny sposób komunikacji. Ruszył do drzwi, by wyjść naprzeciw przybyszowi. Potter przebierał nogami w oczekiwaniu i rozglądał się dookoła podejrzliwie.
- Czemu tu przyszedłeś?
- Muszę pogadać – odparł czarnowłosy chłopak, który Potterem na bank nie był. Ron skupił się na monecie i posłał wezwanie do ich małej bandy za jej pośrednictwem. Sam mógł poczuć jak diabelstwo rozgrzewa się w odpowiedzi. Gdyby przybysz był Harrym, na bank poczułby ciepło, nawet gdyby kawałek metalu znajdował się w jego kieszeni. Ślizgon zawsze tam ją nosił.
- Mów – burknął nieufnie i zaplótł ramiona na piersi.
- Gdzie jest Draco? – spytał fałszywy Potter.
- Mógłbym zapytać cię o to samo – odparł gryfon.
- Harry? – Hermiona wystrzeliła zza jego pleców i przytuliła się do przybysza, zanim Ron zdążył zareagować. – Gdzieś ty był? – Zdążyła spytać, gdy na korytarzu zgasły wszystkie światła, a drzwi do dormitorium zatrzasnęły się z hukiem za plecami Weasley'a.
- To nie Potter – usłyszeli głos Neville'a w ciemności i różdżka z wiśni wylądowała przy gardle przybysza, świecąc nieznacznie. Hermiona nawet nie wypuściła przebierańca z objęć, po prostu cisnęła w niego Drętwotą. Chwilę później spętane czarami ciało zostało przelewitowane do pustej klasy i gdy cała trójka była gotowa, rzucili równocześnie Nulla Formam.
- Kurwa – wypalił Ron, kiedy uzurpator zmienił się w Tonks.
- Ja ją znam... – Zasłoniła usta Hermiona.
- Mrmmm, ffggff.
- Może ją rozwiążmy? – zaproponowała Granger.
- Najpierw nam wyjaśni czemu podszywała się pod Pottera – zaproponował Neville. – Zostaniesz związana, żebyś nie mogła czarować – wyjaśnił. – Będziesz mruczeć na "tak" i milczeć na "nie". Jeśli spróbujesz nas skrzywdzić... – światło na końcu różdżki gryfona przybrało na sile – …przestanę być miły.
Ron prychnął słysząc te słowa.
- Czego od nas chcesz? – spytał.
- Źle zadajesz pytanie, Ron – wtrąciła przemądrzale Hermiona.
- Zamknijcie się. – Neville przysunął się bliżej, z różdżką wciąż przy jej gardle i szepnął – czy nazywasz się Tonks?
- Nmfdnnn – opowiedziało wściekłe mruczenie. Sznurek w ustach zdecydowanie nie ułatwiał komunikacji.
- Czy pracujesz dla Ministerstwa?
- Pfrghjd.
- Czy piłaś wielosok? – spytał Longbottom.
- ...
- Głupi, przecież jest metamorfomagiem – stwierdziła swoim upartym tonem Granger i Wealsey był na granicy nazwania jej bardzo brzydko.
- Jesteś? – wtrącił jednak, zaciskając szczęki.
- Ptk.
- Pracujesz dla Dumbledore'a? – spytał Neville.
- Khjcdtg!
- Pracujesz dla Riddle'a? – nie wytrzymał Weasley.
- Cstckmg?! – Do wypowiedzi dołączyło tupanie nogą i czarownica zaczęła się wiercić. Jej włosy były koloru purpury.
- To nie ma sensu, niczego się w ten sposób nie dowiemy. Może gdybyśmy mieli Veritaserum... – stwierdziła Hermiona.
- Snape na bank ma jakieś w kanciapie – zgodził się Ron.
- Czy wyście powariowali? – rzucił Longbottom, widząc że rzucona Drętwota traci moc. – Ona się zaraz uwolni, chyba że...
- Zamkniemy ją w celi, aż nam nie wyjaśni co chciała osiągnąć – podsumowała dziewczyna. Zebrani spojrzeli po sobie w porozumieniu. Po chwili każdy z nich cisnął w Tonks czarem. I w ten oto sposób, oślepiona, zakneblowana i kolejny raz unieruchomiona aurorka poleciała w nieznane, by ocknąć się jakiś czas później w klatce.
- Oczywiście! Zawsze jak coś się dzieje, Harry jest winien! – prychnął Potter i oburzony ruszył w kierunku schodów.
- Powiedziałem, że wrócimy do Zamku jak tylko będę w stanie się aportować! To musiałeś zrobić, jak zwykle, po swojemu?! – ryknął Snape.
- Pieprzcie się wszyscy! – warknął Harry i pobiegł na górę. Chwilę później słychać było donośne trzaśnięcie drzwiami.
- Jak... – wydukał Lucjusz. Nie był w stanie uwierzyć, że dzieciak naprawdę stoi przed nim. Wyciągnął dłoń w kierunku policzka syna, ale Draco odskoczył, jak oparzony, ten gest zdawał się rozwścieczyć go jeszcze bardziej.
- Jak mogłeś? – Draco w końcu przemówił. – Jak mogłeś zabrać Harry'ego i zostawić mnie tam samego!? Nawet nie próbowałeś ze mną rozmawiać, tylko kolejny raz postanowiłeś działać za moimi plecami! – W oczach młodego ślizgona były łzy, choć twarz nie wyrażała nic innego niż złość.
- Smoku...
- Nie smokuj mi tutaj! Jak w swojej głowie, mogłeś choć przez chwilę pomyśleć, że to w porządku zabrać mi Harry'ego?! Po tym co... – Draco zająknął się, próbując odzyskać zdolność krzyczenia. – Wiedziałeś co się ze mną dzieje, gdy nie ma go obok! Wiedziałeś jak podle się czuję, a jednak postanowiłeś zdecydować za moimi plecami! Czy któryś z was, idioci, chociaż przez moment pomyślał o mnie? Postanowił mnie wliczyć w te wasze radosne stado? Ciągle tylko Draco zrozum, wysłuchaj, poczekaj... Draco już nie będzie czekał! – Po policzkach obu blondynów płynęły łzy. Snape próbował po angielsku opuścić pokój, ale Malfoy spojrzał na niego wściekłe – O nie, wujku, – wypluł chłopak, – będziesz tu stał i słuchał co mam do powiedzenia. I wyjaśnicie mi obaj, co tu się dzieje – zakończył bardzo poważnie.
- Severus nie ma z tym nic wspólnego.
- Lou, daj spokój. Nie musisz mnie bronić – wtrącił się Snape. – Ale teraz to wy musicie porozmawiać, a ja w między czasie pójdę zabić Pottera za sprowadzenie cię tu.
- Naprawdę sądzisz, że ten przeklęty egoista mógłby ci się sprzeciwić i ułatwić mi znalezienie was? – parsknął Draco. – Wyobraź sobie, że sam potrafię uciec z Zamku, bez jego pomocy!
- Zabiję was kiedyś – mruknął Snape pod nosem, patrząc w stronę schodów, gdzie zniknął Potter. Ale Draco wiedział, że mężczyzna nie dotrzyma tej obietnicy.
Teraz dopiero spojrzał na blondwłosego czarodzieja, który wyglądał trochę jak jego ojciec. Miał te same rysy twarzy, choć włosy były krótsze niż te, które Draco pamiętał. Oczy tego człowieka były szare, ale nie było w nich chłodu, który Draco widywał w ciągu kilku ostatnich lat. Teraz były wilgotne i pełne łez, a jednak mężczyzna starał się trzymać emocje na wodzy. Wpatrywał się w niego osłupiały, najwyraźniej nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Draco spojrzał jeszcze raz na jego bose stopy, jasne jeansy, czarny, męski luźny top odsłaniający ramiona. Na jego klatce piersiowej widać było fragment jakiegoś tatuażu, ukrytego pod materiałem. To przypomniało Draco o kolejnym symbolu. Jego wzrok natychmiast powędrował do lewego przedramienia mężczyzny. Nie było tam śladu po Mrocznym Znaku, jednak w jego miejscu była blizna przypominająca szramy po pazurach. Draco podniósł wzrok i spojrzał znów w twarz blondyna. Spodziewał się groźby, krzyku i różdżki skierowanej w swoją pierś. Zamiast tego zobaczył drżący ledwo zauważalnie podbródek. Sam nie bardzo wiedział co ma powiedzieć. Zrobił ostrożnie krok w przód. I wtedy Lucjusz nie wytrzymał.
- Smoku – szepnął i ruszył w jego stronę. Draco nie zdążył nawet sięgnąć po różdżkę, gdy drżąca ręka sięgnęła w kierunku jego policzka. Ojciec jednak zawahał się w ostatniej chwili. – Mogę? – spytał cicho. Draco skinął głową, spodziewając się dotyku na twarzy. Wtedy oplotły go ramiona. – Przepraszam. Przepraszam cię, synku – usłyszał szept i mężczyzna pocałował czubek jego głowy. – Mój smok. Mój mały, dzielny smok – szepnął Lucjusz ledwo dosłyszalnie. – Nawet nie masz pojęcia... – Mężczyzna zamilkł i zamknął go szczelniej w swoich ramionach.
- Cały czas? – bardziej jęknął, niż wyartykułował Draco. – Byłeś tu cały czas? – Lucjusz spojrzał na syna i przytaknął, po czym uśmiechnął się nieśmiało. Draco cofnął się o krok. – Cały czas. Kłamałeś… cały czas – szepnął.
- Nie. To znaczy... Nie o wszystkim – przyznał zrezygnowanym tonem Lucjusz.
- Kłamałeś cały czas, mówiąc, że nie masz pojęcia gdzie on jest! – wrzasnął nagle Draco, odwracając się w stronę bruneta. – Ty kłamliwy, zakłamany, obrzydliwy oszuście!
- Zapomniałeś dodać: kłamco – skrzywił się złośliwie Snape i Draco stracił resztki kontroli nad sobą. Ruszył na mężczyznę, wyciągając różdżkę z kieszeni spodni. Brał zamach, by cisnąć w bruneta czymś paskudnym, gdy znów otoczyły go ramiona. Znajomy zapach konwalii, pomieszany z trawą cytrynową.
- Już dobrze. – Łagodny szept ojca do jego ucha sprawił, że łzy pociekły po jego twarzy.
- Nieprawda. – Próbował się wyrwać, ale Lucjusz trzymał go mocno.
- Cicho już, mój Smoku. To nie jego wina. To moja wina. Słyszysz? Moja.
- Twoja. – Draco próbował go kopnąć.
- To w porządku.
- Nie w porządku – zaprzeczył natychmiast chłopak.
- Możesz być zły. Możesz gryźć i kopać. Ale to na mnie jesteś wściekły. To ja, ja cię skrzywdziłem.
- Oszukałeś – szepnął łamiącym się głosem dzieciak.
- Tak – potwierdził mężczyzna. Draco znalazł się nagle twarzą w twarz z ojcem.
- Okłamałeś.
- Tak.
- I... – Draco zaniósł się szlochem, który niemal złamał Lucjuszowi serce.
- I użyłem na tobie niewybaczalnego – szepnął ledwo dosłyszalnie starszy blondyn.
- I sfingowałeś swoją śmierć.
- I pozwoliłem ci wierzyć, że umarłem – zgodził się Malfoy. Z jego oczu uparcie ciekły łzy, ale była to teraz ostatnia rzecz, jaką się przejmował.
- I że się mnie wyrzekasz.
- I że nie przyszedłem, gdy mnie wzywałeś.
- Ale wtedy przyszedłeś – przyznał wciąż rozżalony chłopak.
- Jak mogłem odmówić? – Lucjusz uśmiechnął się łagodnie.
- Ja... w ciebie wierzyłem – szepnął Draco zrezygnowany.
- Przepraszam.
- Jak mam teraz... jak w ogóle?
- Przepraszam. Już nigdy... ani razu cię nie okłamię. Przysięgam – szepnął Lucjusz. Draco przez chwilę spoglądał w szare oczy. Nie było w nich cienia kłamstwa, ale przecież nigdy nie było. A mimo, że spoglądała na niego ta doskonale znajoma twarz, miał przed sobą kogoś zupełnie innego. Coś w całej postawie Lucjusza wręcz krzyczało, że stoi przed nim kompletnie inny człowiek. Spojrzał na niego jeszcze raz, jakby chciał go poznać od nowa.
- Masz na sobie mugolskie spodnie – wykrztusił w końcu Draco.
- Tak.
- Więc ty wcale nimi nie gardzisz...
- Nie mam pojęcia jak działa zmywarka. Ale potrafię włączyć telewizor.
- Ale... – zaczął Draco i urwał. Na ustach ojca widniał łagodny uśmiech, którego Draco nie widział od dobrych kilku lat. Chłopak nie mógł oderwać oczu od tego obrazka.
- Kocham cię, Smoku. I w tej kwestii nigdy cię nie okłamałem. A to... – Lucjusz spojrzał na lewe przedramię syna, a jego oczy znów się zaszkliły. – Przysięgam ci, że się tego pozbędziesz.
- Severus też to powiedział. – Draco obrócił się, by zerknąć na Mistrza Eliksirów, ale pomieszczenie było puste. Lucjusz uśmiechał się łagodnie i przytulił kolejny raz syna. Kwiatowo-ziołowy zapach znów otoczył chłopaka i ten poddał się bezpiecznemu uściskowi, jakiego nie pamiętał od wielu lat.
- Kocham cię. Rozumiesz? – Draco przytaknął. – Wiem, że nie zasłużyłem na twoje zaufanie, ani na wybaczenie, ale zrobię wszystko żebyś...
- Uratowałeś Harry'ego. Już dwa razy. To trochę działa na twoją korzyść.
- Trochę? – uniósł brew Malfoy senior.
- Muszę się potargować. Mam to we krwi. – Uśmiechnął się nieśmiało Draco. – Więc odpowiesz na wszystkie moje pytania? – Lucjusz kiwnął głową ochoczo w odpowiedzi. Przebiegły uśmiech pojawił się na twarzy młodego arystokraty. – Gdzie konkretnie śpisz, odkąd tu zamieszkałeś?
Lucjusz zakrztusił się i zrobił się purpurowy na twarzy w jednej sekundzie.
Nagle przed oczami Draco stanęła scena z przed płonącego ambulatorium.
- Snape ma lepsze rzeczy do roboty, niż straszenie dzieci.
- Rzeczywiście. – Ruda głowa Georga Weasley'a pochyliła się nad nim, chłopak pociągnął nosem i uśmiechnął się zadowolony. W powietrzu unosił się delikatny zapach trawy cytrynowej i konwalii.
- Co? – spytał zdezorientowany Zabini.
- Śmierdzi seksem – odparł George, z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Ty też to czujesz? – wyszczerzył się jego brat.
- O czym wy mówicie? – spytała Granger. Bliźniaki zaśmiali się do siebie i z niewiadomych względów puścili oko Zabini'emu.
- No tak – powiedział Fred.
- Spójrz na niego – dodał George.
- Wraca z randki.
Draco doskonale pamiętał swoje myśli z tamtego dnia… Ojciec musiał być świeżo po seksie, gdy się tam zjawił. Skąd inaczej miałby tyle mocy, by zauroczyć taką masę ludzi?
Dowody cały czas wisiały na ścianie salonu.
Draco jak w transie zrobił kilka kroków przez pokój, spoglądając na zdjęcie dwóch kotów. Śnieżna pantera lizała po uchu czarną, a ta większa próbowała jej się odgryźć i chwycić białego kota za kark. W zachowaniu obu drapieżników nie było cienia agresji.
- Ile to trwa? – spytał Draco, odwracając się z powrotem w stronę ojca. – Ty i on... – szepnął Draco, czując że brakuje mu powietrza... każdy wieczór, gdy Snape wychodził z zamku... każda noc, kiedy ojciec twierdził, że idzie załatwiać ważne sprawy… Każde przyjęcie, kiedy mężczyzna zostawał u nich na noc… – Ile to trwa? Ty i on? – Lucjusz milczał, wpatrując się osłupiały w dzieciaka. – Ile lat to trwa?! – wrzasnął Draco.
- Wysłuchaj mnie, synku… – Zaczął ojciec swoim śliskim tonem, którego używał do polityki, znów ubierając maskę śmierciożercy na twarz.
- Żebyś mi skłamał? Nawet teraz twoje ręce śmierdzą trawą cytrynową! – Draco potrząsnął głową. – Wujek! Wujek, kurwa!
- Draco…
Draco wpadł do pokoju i zamknął za sobą drzwi czarem, trzymał się za usta i wyglądał, jakby właśnie zwrócił wczorajsze śniadanie. Przez chwilę krążył po pokoju, tarmosząc co jakiś czas swoje włosy, wypluwając z siebie „wujek", bardzo zjadliwym tonem. Po kilku okrążeniach spojrzał na Pottera z szaleństwem w oczach i brunet od razu wiedział co się stało.
- Naprawdę sądzisz, że to z kim sypia twój stary, jest w tym momencie najważniejsze? – wypalił bez ogródek Harry. – Niemal nie umarł w zeszłe wakacje, bo oddał całą swoją ochronę magiczną tobie! Uratował mnie własnoręcznie przynajmniej dwa razy i pomógł ukraść tę cholerną przepowiednię, bez której nic byśmy nie wiedzieli. Kłamał, owszem, ale... – Draco prychnął, przerywając mu.
- Jestem w ogóle jego synem? Skoro woli... jego… niż moją matkę? – Malfoy spojrzał w lustro na ścianie i przyjrzał się z bliska swojej twarzy. Oglądał się tak przez moment, aż Harry nie wytrzymał napięcia i zaszedł go od tyłu, obejmując ramionami w pasie.
- Cóż, macie podobny gust do mężczyzn. I ten okropny temperament Malfoyów… to chyba przesądza sprawę jego ojcostwa. – Harry uśmiechnął się figlarnie i pocałował ramię blondyna.
- Chyba będę rzygał – powiedział Draco i przymknął oczy. Harry pocałował jego kark i poprawił blond włosy, by nie były tak potargane. Powoli skierował ich kroki w stronę łóżka. Ślizgon w końcu się rozluźnił i usiadł na kołdrze. Wyglądał naprawdę fatalnie.
- Chcesz...
- Nie chcę nic wiedzieć. Moja wyobraźnia radzi sobie całkiem dobrze i bez obrazowych opowieści. – Potrząsnął głową blondyn. Harry zachichotał.
- Myślałem raczej o misce… do rzygania. Albo gorącej czekoladzie… albo herbacie z mlekiem… wiesz, Lucjusz nauczył się nie przypalać czajnika jak ją robi. – Draco skrzywił się i cisnął poduszką w bruneta. Harry złapał ją w locie i usiadł obok kochanka, kładąc dłoń na jego udzie. – Wiem, że to nie jest łatwa pigułka do przełknięcia – powiedział. Malfoy milczał przez chwilę, wpatrując się w podłogę.
- Czy mój ojciec użył mocy na wujku? – spytał w końcu. Harry potrząsnął przecząco głową w odpowiedzi.
- Myślę, że twój ojciec kocha Severusa.
- Zorientowałbym się – zrobił wielkie oczy blondyn. Harry spojrzał na niego sceptycznie.
- Oni sami się jeszcze nie zorientowali. – Brunet czekał na kolejne pytania, ale nie nadeszły.
Wiedział, że kochanek musi się trochę uspokoić, zanim znów zejdzie pogadać z ojcem. Przedostał się nielegalnie te kilka tysięcy kilometrów, nie po to, by dać się teraz odesłać do swojego pokoju bez kolacji. Był wystarczająco zdeterminowany, by nie odpuścić, póki nie dowie się wystarczająco, aby zaspokoić dręczącą go ciekawość. A co najważniejsze, nie był wcale tak bardzo zły na niego – Harry'ego – i Potter mógł się łudzić, że wybaczy mu zostawienie go w Hogwarcie. Nie wybrali się w końcu na lody, tylko ratować Severusa.
- A wydawało mi się, że to spotkanie miało poprawić sytuację – westchnął z przekąsem Draco. Harry uśmiechnął się, całując czoło blondyna.
- Poprawi, zobaczysz – szepnął. – Lucjusz cię kocha – spoważniał nagle Potter, ocierając się nosem o jego ramię. – Po prostu daj mu szansę to pokazać.
- Musiałeś to załatwić w ten sposób? – spytał Snape zza zasłony czarnych włosów, gdy zostali sami. Chłopak dobrze wiedział, że wpuszczając młodego Malfoya do domu pod peleryną, mogli zastać dużo bardziej dwuznaczną scenę. Zielone oczy dzieciaka były pełne pasji. Cała postawa Pottera nie wyrażała nic więcej, poza uporem. – Musiałeś – odpowiedział sam sobie po chwili. – Czemu, na Merlina, to zrobiłeś? Wiesz, że szef będzie wściekły.
- Miałem co? Odesłać go na pociąg do Hogwartu, gdy zjawił się w kominku naszych sąsiadów? Poza tym, szef miał możliwość zjawienia się u nich i poznania wnuka. Kolejny raz wezwałem go na pomoc, a on zamiast siebie, przysłał Sergia.
- Przysłał kogoś, a to już postęp – zażartował Snape, ale Potterowi nie było do śmiechu.
- Lucjusz może umrzeć przy najbliższej pełni. A nad Draco ciągle wisi Avada Voldemorta! Mógł zginąć w każdej chwili i nigdy by się nie dowiedział, że Lucjusz go kocha.
- Harry... – odparł niemal szeptem Snape i objął go, widząc że po policzkach dzieciaka płyną łzy.
- Lucjusz go naprawdę kocha. On jest zdolny do miłości – Snape pogładził plecy chłopaka. Ten tulił się do niego jeszcze chwilę. – Nie chcę już nigdy, przenigdy, wrócić do Anglii. Tu mamy wszystko czego nam trzeba. Jest Draco, a ty masz Lucjusza. Napiszemy do Dumbledore'a, niech się zajmie panią Narcyzą i niech sobie w dupę wsadzi tę swoją wojnę. Nie każ nam tam wracać, bo jedyne o czym tam myślę, to jak ich wszystkich pozabijać.
- Wiesz, że chciałbym, żeby to było możliwe. Ale Riddle sam się nie zabije.
- A mógłby – burknął Harry.
- Dobrze się dzisiaj spisałeś, ale teraz dajmy im trochę przestrzeni. Lucjusz ma sporo do wyjaśnienia.
- Nawet nie masz pojęcia. – Harry wskoczył na stół, siadając na nim – Co powiemy szefowi? – spytał nagle.
- Teraz się o to martwisz? – Uniósł brew Severus. Potter wzruszył ramionami.
- Wiesz, jak to mówią… lepiej późno...
- Zabiję cię kiedyś – powiedział Snape, ale w jego głosie nie było groźby. Mężczyzna spojrzał na niego i potargał jego włosy z czułością. – Kocham cię, idioto – powiedział szeptem.
- A Calisto?
- Co Calisto?
- Kochasz Calisto?
- Oczywiście. Jest moją siostrzyczką. – Zmarszczył nos Severus i zmrużył oczy.
- Troszczysz się o wszystkich w stadzie, prawda?
- Oczywiście. Do czego zmierzasz?
- To czemu nie przyznasz, że Lucjusz jest dla ciebie ważny? – spytał chłopiec.
- To idiotyczne – burknął Snape.
- Gdyby coś mu groziło, pomożesz?
- Oczywiście.
- Gdyby umarł, byłbyś smutny? – drążył dalej Potter.
- Co to za pytania?
- Jesteś o niego zazdrosny.
- Nie jestem – odparł Snape natychmiast.
- Jesteś. Pamiętam co czułeś, gdy zobaczyłeś go z Nottem. – Severus prychnął pod nosem, słysząc to stwierdzenie.
- To nie miało znaczenia.
- Czyżby?
- Harry, co w ciebie wstąpiło? – Dzieciak wzruszył ramionami w odpowiedzi. Snape przyglądał mu się z niepokojem.
- Lubię go – powiedział w końcu młody ślizgon.
- Ja też go lubię. – Wzruszył ramionami Severus, naśladując chłopaka.
- Nie.
- Co nie? Nie lubię? – Na twarzy Snape'a widniało zdumienie.
- Nie lubisz. – Wystawił język Potter. Severus rąbnął go w głowę.
- Jesteś idiotą.
- Idiotą, którego kochasz. – Snape pokręcił głową, rozbawiony.
- Chodź. Spędzimy następne dwie godziny w laboratorium. Może jak z niego wyjdziemy, nadal w salonie będzie dwóch żywych ludzi, a nie dwie zakrwawione skóry po kotach.
Draco podszedł niepewnie do ojca wpatrującego się w coś za oknem. Wziął oddech by przemówić, jednak gdy Lucjusz chciał do niego podejść, Draco wycofał się w stronę kanapy. Lucjusz oddalił się więc znów pod ścianę, by nie wystraszyć syna.
- Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty? – Podniósł wzrok na mężczyznę stojącego naprzeciw. Wyglądał jak Lucjusz i czasem nawet robił jego miny, ale zdawał się kimś innym, obcym.
- Nie masz ulubionego koloru, choć lubisz srebro i błękit. I jestem pewny, że uwielbiasz ten zielony odcień oczu Pottera – powiedział ojciec. W kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, gdy próbował ukryć uśmiech.
- Ile razy rzuciłeś we mnie Imperiusem? – spytał, wiedząc, że tylko oni znali odpowiedź na to pytanie.
- Sześć – odpowiedział Lucjusz smutno.
- Ile razy dałeś mi lanie?
- Gdy chciałeś wziąć do ręki dziennik Toma Riddle'a.
- Jak mama mówi o cioci Andromedzie?
- Moja była siostra… – odparł smutno Malfoy.
Draco nieco opuścił gardę i rozluźnił się, przysiadając na boku kanapy. Mężczyzna ewidentnie był jego ojcem.
- W którym roku dostałeś Mroczny Znak? – spytał, patrząc na ramię, na którym nie było śladu tatuażu.
- W '73.
- Jak się go pozbyłeś?
- Jest pewien czarodziej, który potrafi tego dokonać.
- Kto?
- Tego nie mogę ci powiedzieć – powiedział Malfoy. Draco natychmiast pojął, że jest w to zaplątana magia, postanowił więc nieco zmienić sposób zadawania pytań.
- Możesz mnie do niego zaprowadzić? Żeby mi też zdjął Znak?
- Mogę, ale nie zrobię tego w tej chwili. Gdybyś dziś zniknął z radaru Toma, a jutro pojawił się w Hogwarcie żywy, zemściłby się na Narcyzie.
- Dlaczego nigdy nie powiedziałeś prawdy?
- Twoja mama naprawdę wierzy w to co mówi. Oczywiście, będzie cię chroniła za wszelką cenę, ale nie zdradzi tradycji.
- Dlaczego nie poślubiłeś kogoś o podobnych poglądach? – spytał chłopak, wciąż nie mogąc uwierzyć we wszystko co na niego spadło.
- Żeby ukryć własne. Miałem szpiegować Riddle'a, nie mogłem głosić sprzecznych idei.
- Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi prawdy?
- Byłeś za mały – odparł odruchowo Lucjusz.
- Miałem więź z Harrym! Wiedziałeś o tym! Wiedziałeś, że już nie jestem dzieckiem – uniósł się Draco.
- Smoku…
- Nie! Nawet nie zaczynaj! Kim ty w ogóle jesteś? Czy ja cię choć trochę znam? Jesteś jakimś wojownikiem walczącym z systemem i złem? Jakim cudem nigdy nie zdradziłeś się ani jednym słowem?
- Praktyka. Ty też robisz w konia kolegów od jakiegoś czasu.
- To nie to samo. Żyłeś z nami pod jednym dachem od lat! Ufałem ci… – Draco rozpłakał się i nie dbał o to, że arystokracie nie wypada, miał to teraz kompletnie w nosie.
- Kocham cię, synku. – Lucjusz nie wytrzymał i podszedł do syna, by go przytulić.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? – Draco spojrzał w oczy ojca, szukając w nich fałszu. Lucjusz przyklęknął przy nim, dotykając nieśmiało jego dłoni, zaciśniętych w pięści.
- Możesz wlać mi w gardło Veritaserum. Możesz obejrzeć moje wspomnienia…
- Jesteś ode mnie lepszy w magii umysłu. Możesz mi pokazać cokolwiek.
- Nigdy w życiu, nikt nie był dla mnie ważniejszy od ciebie – szepnął Malfoy, w jego głosie słychać było strach.
- Okazujesz to w bardzo dziwaczny sposób.
- Były rozkazy, które musiałem wypełniać. Przysięgi, które mnie wiązały. Wciąż wiążą.
- Kto za tym wszystkim stoi? Dumbledore? – spytał Draco, choć wiedział, że był ktoś jeszcze. Harry mu przecież to opowiadał.
- Nie, ale nie mogę wypowiedzieć jego nazwiska.
- Czy to dlatego nosisz symbol insygniów?
- Tak – odparł Lucjusz. Draco skinął głową. Milczał przez chwilę, lekko skubiąc swoje spodnie, po czym podniósł czujny wzrok na ojca.
- Czy kiedykolwiek kochałeś mamę?
- Dała mi ciebie – powiedział Lucjusz.
- To nie jest odpowiedź – szepnął Draco. W pokoju zagościła niczym niezmącona cisza. Nie było słychać ruchu wskazówek zegara, oddechów, stukotów zza ściany, bzyczenia much. Nic. Cisza gniotąca w mostku i Draco bał się choćby przełknąć ślinę, by nie przegapić odpowiedzi, którą przecież już znał.
- Nie. Nigdy – odparł w końcu smutno Malfoy senior. Syn spojrzał na niego przerażony.
- Ale ja pamiętam te wszystkie wieczory, bale, wycieczki, spacery...
- Lubię twoją matkę i mimo jej pomylonych poglądów, szanuję. Jest piękną, sprytną kobietą.
- A Snape?
- Sn... Severus jest moim przyjacielem – powiedział bardzo cicho Lucjusz. Draco prychnął.
- Od kiedy?
- Od Hogwartu.
- Pytałem od kiedy z nim...
- Od Hogwartu – powtórzył Lucjusz. Draco cofnął się, zapadając głębiej w kanapę.
- Czy mama wie? Głupie pytanie. Oczywiście, że nie wie. – Draco zaplótł ramiona na piersi. – Kochasz go? – Lucjusz usiadł koło syna i spuścił głowę.
- To skomplikowane. – Draco dłuższą chwilę wpatrywał się w mężczyznę, przygryzając wargę. Zrozumiał, że Harry może mieć rację i ojciec nie potrafi nazwać tego, co jest między nim a… Severusem. Skoro więc nie uzyska odpowiedzi na najbardziej palący wątek, może uda się zdobyć informacje na temat innych istotnych szczegółów. W końcu postanowił ustalić więcej faktów, ponad te, że ojcu faktycznie było przykro. Powtarzane jak mantra „przepraszam" nie wyjaśni mu, kim przez te wszystkie lata był jego ojciec pod maską Lucjusza Malfoya.
- Lubisz bazylię? – spytał nagle dzieciak, spoglądając na niego z ciekawością.
- Nie znoszę – odparł zdziwiony Lucjusz.
- A kolor zielony?
- Obrzydł mi do reszty przez ostatnie lata. – Uśmiechnął się Malfoy nieśmiało, zaczynając rozumieć o co chodziło synowi, a przynajmniej tak mu się zdawało.
- A mięso? Jesz mięso, czy może zostałeś wegetarianinem?
- Nadal lubię mięso. Zwłaszcza surowe zające. Wiesz o tym. Lubię kolor wina i smak ognistej. Lubię czytać przy kominku, choć ostatnio odkryłem, że lubię też muzykę. Mugolską. Lubię cappuccino i smażony bekon. – Draco uśmiechnął się pod nosem słysząc słowa ojca. – I motocykle. Kupiłem sobie motocykl – powiedział Lucjusz.
- Co takiego?
- Chodź. – Lucjusz podniósł się z kanapy i powędrował do wyjścia z domu. Draco nie wytrzymał z ciekawości i poszedł za nim.
Severus w pracowni usłyszał dźwięk odpalanego silnika. Harry najwyraźniej też, bo podniósł wzrok na mężczyznę zaniepokojony.
- Wszystko jest w porządku – stwierdził Snape cicho.
- Tak sądzisz? – Harry nie był przekonany.
- Lucjusz poszedł pokazać synowi swoją nową zabawkę. Uważasz, że zrobiłby to, gdyby było źle? – Harry przygryzł wargi, rozmyślając, w końcu jednak pochylił się nad krojonymi składnikami i uśmiechnął się pod nosem.
- Skończyłem. Możesz wrzucać te zielone robale do kotła – powiedział w końcu Harry. Snape wziął od niego składniki i wsypał je do naczynia, po czym odsunął się nieznacznie, gdy buchnęła z niego różowa mgła. – Co to za ohydztwo? – spytał, marszcząc nos.
- Eliksir dla dyrektora.
- Na co?
- Kompletnie na nic – uśmiechnął się mężczyzna złośliwie. – Ale to nie znaczy, że nie musi go pić dwa razy dziennie.
- Wiesz, że mógłbyś po prostu nasikać do fiolki? – Snape spojrzał na niego oburzony.
- Zupełnie nie doceniasz delikatnej sztuki warzenia eliksirów.
- Ależ doceniam, Severusie... czy inaczej siedziałbym tu w ciemnościach i kroił te wszystkie obrzydliwe rzeczy? – Severus uśmiechnął się półgębkiem z aprobatą w odpowiedzi.
- Na dziś tu skończyliśmy. A teraz chodź na górę, zrobimy frytki.
- To było niesamowite! – ekscytował się Draco, gdy tylko wrócili do domu po północy. – Ten dźwięk. Ten ryk. Niczym smok! Tylko mniejszy. I to uczucie, gdy pędzi się pod wiatr! – W oczach blondyna widać było iskry zadowolenia.
- To akurat jest nieprzyjemne. Człowiek nie ma czym oddychać – mruknął Lucjusz.
- Po to masz nosić kask, żeby ci w nos nie wiało – stwierdził Potter, czekający na nich w progu. – O ochronie głowy nie będę nawet wspominał…
- Ja też taki chcę! – powiedział Draco, wchodząc do salonu. – Nie mówiłeś, że macie tu takie fajne pojazdy. Wystarczy nacisnąć tu i tam, i się mknie z prędkością złotego znicza.
- Ty nauczyłeś się latać w te wakacje – przypomniał Harry. Draco wzdrygnął się z niechęcią.
- Ludzie powinni chodzić po ziemi – zmarszczył nos młody Malfoy.
- A jednak z miotłą idzie ci całkiem dobrze. Założę się, że głowa naszego domu, nie chciałaby byś zrezygnował z quidditcha – Harry spojrzał na Severusa, rzucając mu wyzwanie. Mężczyzna jednak wydawał się ich kompletnie ignorować, będąc w kuchni, jego myśli były skupione zupełnie gdzie indziej.
- To co innego – tłumaczył dalej Draco. – Miotła jest jak motor. Miotła się mnie słucha. Ciało – nie za bardzo.
- Zjecie coś? – spytał nagle Snape, spoglądając na nich z wnętrza kuchni. Lucjusz uśmiechnął się z aprobatą.
- Umieram z głodu – rzucił ukradkowe spojrzenie na syna, ale Draco w tym czasie całował już Pottera. Lucjusz odwrócił się odruchowo i ruszył w kierunku Severusa, by mu pomóc nakryć do stołu.
Chwilę później cała czwórka usiadła do bardzo spóźnionej kolacji. Harry nałożył Draco frytki i pieczone mięso, po czym sięgnął po keczup, w tym samym momencie co Lucjusz. Malfoy zabrał rękę i Harry nalał sobie porcję na talerz. Upewnił się, że Draco nie chce pomidorowej breji, po czym podał przyprawę Severusowi. Ten odruchowo wziął buteleczkę, po czym skrzywił się z niechęcią.
- Wiesz, że nie jem tego świństwa. – Snape podał dalej ketchup, ale Malfoy, jakby bał się go dotknąć, ostrożnie wziął pomidorowy specyfik od kochanka. Harry parsknął, widząc, że Malfoy próbuje udawać obojętność. Szare oczy spojrzały na niego ze złością. Harry uśmiechnął się sztucznie nad stołem, co tylko wyraźnie rozsierdziło Lucjusza, mężczyzna zachował jednak kamienną twarz i skoncentrował się na krojeniu schabu.
- Więc, wujku – powiedział z przekąsem Draco, który obserwował w ciszy całą tę scenę. – Opowiesz mi jak to się stało, że sypiasz z moim ojcem? – wypalił bez ogródek, przypatrując się uważnie mężczyźnie. Snape nawet nie zaszczycił go dłuższym spojrzeniem. Przeżuł do końca kawałek mięsa, po czym wzruszył ramionami, sięgając po sok.
- Chcesz wersję skróconą? Czy tą ze szczegółami, kiedy wkładał mi język do...
- Brrr... nie! – Draco rzucił widelcem z wyrazem obrzydzenia na twarzy i zakrył uszy. Harry zachichotał.
- Jeszcze się nie nauczyłeś, że nie pyta się Sev'a o rzeczy, których nie chce się wiedzieć? – Draco rozluźnił się nieco, spoglądając na Pottera.
- To najbardziej absurdalna kolacja jaką w życiu jadłem – powiedział w końcu, przeskakując wzrokiem z Lucjusza na Severusa. – A myślałem, że po goszczeniu Riddle'a przy moim stole, nic mnie nie zdziwi. Jakim cudem ty to znosisz tak spokojnie? – spojrzał na Pottera. Lucjusz parsknął, słysząc pytanie.
- Spokojnie! Dobre sobie. Prawie spalił mnie żywcem, gdy się dowiedział.
- Usłyszałem wrzask w środku nocy! Myślałem, że coś się stało Severusowi! Ile mam cię przepraszać za tą kulę ognia? Trzeba się było nie wydzierać.
- Tobie to wolno krzyczeć po nocach? – burknął Lucjusz.
- Ja mam koszmary, zboczeńcu! – wypalił Harry. Lucjusz prychnął w odpowiedzi, a jego twarz w ułamku sekundy zmieniła się w maskę podstępnego lisa.
- Koszmary? – rzucił zalotnym tonem Malfoy i mrugnął. Harry wzdrygnął się i odłożył nóż. Wskazał Lucjusza palcem.
- Ty...
- Harry – syknął Snape ostrzegawczo.
- To on zaczął! – bronił się dzieciak. Severus chwycił się za nasadę nosa, po czym zerknął na Draco zza czarnych włosów.
- Witaj w domu wariatów. – Brunet spojrzał na bardzo bladego Draco ze współczuciem, choć na jego ustach igrał bardzo subtelny uśmiech zadowolenia.
