Dodatek: W pogotowiu

Tej nocy spokojnie aportował się do boku swojego Lorda. Wiedział, co usłyszy od Mrocznego Pana, wszystkie słowa już zostały zaplanowane, podobnie jak wszystkie kroki tego płynnego tańca. Już nie musiał niczego się obawiać, o nic martwić. Wszystko zostało zorganizowane.

Pojawił się w domu Riddle'ów, ale jeszcze nigdy nie widział tego pokoju. Zrozumiał po dłuższej chwili rozglądania się. Przebywał w prywatnym pokoju Voldemorta, co było zaszczytem, którego spośród wszystkich śmierciożerców otrzymała do tej pory tylko Bellatrix – i to nawet nie za jakieś wybitne zasługi, jak to było w jego przypadku, ale dlatego, że jej szalona lojalność była niepodważalna.

Ściany były gładkie i czarne, transmutowane w chłodny kamień. Gdzieniegdzie błyszczały jednak zaklęcia ogrzewające, to jaśniejąc, to gasnąc, a Severus szybko domyślił się ich celu – oferowały Nagini, jak i wszystkim innym wężom, jakie gromadził wokół siebie jego Lord, ciepłe miejsce, w którym mogły odpocząć. Podłoga pod jego nogami była gładka i szorstka, wyłożona łuskami, albo czymś bardzo do nich podobnym. Fotel, który stał po środku tego pokoju, spływał w połowie siedzenia w zwiniętą rampę, oferując siedzącemu wygodne miejsce na odpoczynek, bez względu na to, czy byłby to człowiek, czy wąż. Czy też ktoś taki jak Mroczny Pan, pomyślał Severus, opadając na kolano i pochylając głowę, który był obydwoma na raz.

– Powstań, moje dziecko.

Ściany zatrzęsły się od wibrującego głosu jego Lorda. Severus momentalnie wstał, czując w sobie głębokie drżenie przyjemności, kiedy Lord wymówił jego imię. Tak, przewidział to, podobnie jak przewidział wszystko inne, co miało wydarzyć się tej nocy, ale i tak cudownie było tego doświadczyć. Tak, cudownie to dobre słowo. To jego Lord nauczył go ponownie cenić sobie to imię, a człowiek, który nazywał siebie Severusem, a który kiedyś nazywał siebie Snape'em, był mu za to niesłychanie wdzięczny.

Voldemort wyciągnął swoją bladą dłoń, a wokół niej rozlała się migocząca, narastająca potęga. Severus wyciągnął przed siebie ręce, ogrzewając je przy tej poświacie, jak zrobiłby to przy ogniu. Jego Lord pił magię szlamowatych dzieci i opornych czystokrwistych. Był niczym pożar, ryczący blask mocy, przed którą ugną się wszystkie magiczne społeczności na całym świecie, oferując mu swoje usługi i wsparcie. Nie będą mieli innego wyjścia. Magia wypełniła zmysły Severusa, który zachwiał się nieco, jakby pijany.

– Jest w tobie wiele żalu, moje dziecko – mruknął Mroczny Pan, jak spodziewał się tego po nim Severus.

– Tak, mój Lordzie. – Słowa mknęły i ślizgały się wokół niego niczym szept świeżo wyklutych żmij.

– I jednym z najbardziej niezaspokojonych jest twój żal wobec Albusa Dumbledore'a.

– Tak, mój Lordzie. – Tak, tak, tak, zasyczały jego słowa, powoli niknąc i zamierając.

– Nienawidzisz go za zatrzymanie Huncwotów w szkole, kiedy powinien był ich wyrzucić i to ciebie chronić przed nimi, ponieważ to ty prawie przez nich zginąłeś.

– Tak, mój Lordzie.

– Nienawidzisz go za odmówienie ci schronienia i opieki, kiedy szpiegowałeś mnie dla niego. Upierał się, że powinieneś każdy dzień spędzać w samym sercu niebezpieczeństwa i arogancko uważał, że uratowało cię jego drogocenne Światło, że to dla niego przyłączyłeś się do Zakonu Feniksa, a nie po to, żeby przeżyć.

– Tak, mój Lordzie.

– Nienawidzisz go za każdy przypadek, kiedy cię obraził, albo traktował z wyższością, włącznie z nazywaniem cię po imieniu, kiedy nigdy nie dałeś mu na to zgody.

– Tak, mój Lordzie.

– Nienawidzisz go za to, że ciągle faworyzował potomków Jamesa Pottera i Huncwotów. Nienawidzisz go, bo wiesz, że jego żałoba po Jamesie i Lily Potterach jest po stokroć większa, niż kiedykolwiek byłaby po tobie, mimo że zrobiłeś dla niego znacznie więcej.

– Tak, mój Lordzie.

– Moje dziecko, mój najdroższy, moja żmijo, mój mistrzu eliksirów, mój Severusie... – Oczy Voldemorta zabłysły. Powietrze wokół Severusa zrobiło się czerwone i lśniące, zupełnie jak krew. – Przekazuję ci zaszczyt zabicia go.


Severus powoli otworzył oczy. Czuł się bardziej odprężony i usatysfakcjonowany, niż kiedykolwiek po tego rodzaju snach. Aż zaczął się zastanawiać, czy nie miały one erotycznej natury, ale naprawdę w to wątpił. Odświeżały mu umysł i ciało, zamiast pozostawiać w swego rodzaju letargu.

A jeśli przy okazji wyciągały na wierzch stare nienawiści – cóż, komu szkodziło myślenie o nich? Albus nie żył, jego imię zostało zhańbione. Syriusz Black nie żył, James Potter był w więzieniu, a wilkołak znajdował się poza zasięgiem jego zemsty. Pogodził się z Peterem Pettigrew. Mógł przypominać sobie o ich przewinieniach z przeszłości i w ten sposób czerpać z nich siły. Po prostu nie wolno było się zbyt długo rozwodzić nad takimi myślami.

Spojrzał na lśniące eliksiry w ustawionych pod ścianą kociołkach i kiwnął powoli i wyceniająco głową. Tak, były gotowe. Mógł z nich skorzystać w dowolnej chwili. Być może zdoła przekonać dzisiaj Harry'ego do przyjęcia srebrnego eliksiru.

Dzisiaj. W pogotowiu.

Myśli zdawały się przemykać mu przez umysł niczym podmuch wiatru, pozostawiając go odświeżonym, klarownym i... gotowym.

Włożył na siebie szaty, odruchowo pocierając lewe przedramię, po czym wyszedł z gabinetu, by rozpocząć nowy dzień.