Notka od autorki (ważne, proszę przeczytać): No dobra, oto jak to załatwimy. Zakończenie tej historii rozciąga się na pięć rozdziałów, które zostaną wydane na przestrzeni trzech dni. Dzisiaj jeden, jutro trzy, pojutrze jeden. Z wyłączeniem ostatniego, wszystkie rozdziały mają przynajmniej techniczną wersję cliffhangera, więc choć zostaną wydane cokolwiek szybko, to jeśli nie radzicie sobie szczególnie dobrze z tego rodzaju oczekiwaniem, przeczytajcie całość za dwa dni. To zakończenie będzie też mroczniejsze od pozostałych, ponieważ wprowadza nas do siódmego tomu, najmroczniejszego ze wszystkich, i będzie cliffhangerem samym w sobie; rozwiąże najbardziej naglące wątki, ale nie ich konsekwencje. Ostatni tom zacznę wydawać w piątek, 30 kwietnia.

Czas zaczynać.

Rozdział dziewięćdziesiąty trzeci: Slytherin i Gryffindor

Harry ostrożnie wyjrzał za róg. Odprężył się, kiedy zobaczył idącego przed sobą Snape'a, który jeszcze nie wrócił po obiedzie do swojego gabinetu. Chciał go złapać jeszcze zanim Snape zdąży zagrzebać się w wypracowaniach i będzie gardził każdym, kto mu w tym przerwie.

Kiedyś byłeś przekonany, że chciał, żebyś mu przerywał. To on zawsze chciał się z tobą zobaczyć, to on zawsze odkładał na później sprawdzanie wypracowań, jeśli oznaczało to, że będziecie mogli porozmawiać.

I tak wciąż może być, odpowiedział Harry z determinacją temu głosowi, po prostu musimy najpierw wytrzepać kilka dywanów i tyle.

– Proszę pana? – zagaił.

Snape zamarł przed nim, po czym obrócił się. Harry odsunął się o krok na widok jego miny, ale szybko zorientował się, że tak naprawdę wcale nie był zły, po prostu nieruchomy, jakby nagle wyrwano go z głębokich przemyśleń. A, oczywiście, ilekroć na twarzy Snape'a nie pojawiała się żadna konkretna emocja, zwykle wyglądał na rozzłoszczonego.

Harry zmusił swój głos do nabrania przyjaznego tonu.

– Chciałem z panem porozmawiać. Wiem, że nie znaleźliśmy niczego w pańskich wspomnieniach, co wyjaśniałoby tamten zanik pamięci, ale tym razem przyniosłem własną myślodsiewnię. – Kiwnął w kierunku unoszącego się za nim przedmiotu. – Ma w sobie wynalezione przez Draco zaklęcie, które pozwala na włożenie wspomnienia do myślodsiewni i podzielenie się stanem umysłu. Możliwe, że uda mi się ustalić, czemu pan to zrobił, jeśli spojrzę przez chwilę na świat z pana perspektywy i odczuwając pańskie emocje. Czy pozwoli mi pan na to?

Snape stał z przechyloną głową, jakby słuchając.

– Faktycznie chcę dowiedzieć się, do czego wtedy właściwie doszło, Harry – mruknął. – Ale jeśli mamy przejrzeć moje wspomnienie, będę musiał nalegać na pewien warunek.

Tylko jeden. Żaden problem. Chyba nawet domyślam się, o co chodzi.

– W porządku – zgodził się Harry, czując jak radość tryska mu z piersi. – Pewnie żebym nazywał cię Severusem? Mogę to zrobić.


Przebudził się.

To wszystko dzięki imieniu, oczywiście, imię Severus było nazwą tajemniczej części jego, części, która wiedziała, że był półkrwi i odmienny od wszystkich otaczających go dzieci, części, która była inteligentna i nie bała się tego okazać, ani wykorzystywać tego przeciw innym, części, która nienawidziła Albusa Dumbledore'a, Minerwy i wszystkich pozostałych, którzy ośmielali się nazywać go po imieniu, kiedy nie dał im na to pozwolenia.

Severus był tym, kim był naprawdę, człowiekiem, który służył swojemu Lordowi. Snape, zwany też panem, zwany też profesorem, był powłoką śmiertelnika, którą narzucił na siebie, wyschniętą skórą, która zapewniała mu anonimowość, kiedy ślizgał się korytarzami szkoły, niczym wąż wciąż nie gotowy na zrzucenie wylinki.

Jego Lord powiedział mu, że ma przypomnieć sobie swoje imię, nauczyć się ponownie czerpać z niego radość i dumę.

Jego Lord miał rację.

Severus wiedział, co musiał zrobić. Jego Lord powiedział mu, że będzie wiedział we właściwym czasie i tak właśnie było. Spojrzał na stojącego przed sobą gnojka Potterów, jego rozczochrane, czarne włosy i orzechowe oczy Jamesa i poczuł niesłychanie silną potrzebę do powalenia chłopca, zabicia go tak, jak to zrobił jego ojcu. Ale nie, nie mogło do tego dojść, nie teraz. Jego Lord chciał dorwać tego chłopca, torturować go, kaleczyć, krzywdzić i zabić na oczach całego czarodziejskiego świata. Gdyby Severus go zabił tutaj, w opuszczonym zaułku, z dala od ciekawskich oczu, ktoś rozpuściłby plotki, że jednak udało mu się uciec i przeżyć, co dałoby nadzieję Światłu. Wszyscy musieli zobaczyć, jak umiera.

Ale w szkole istniał ktoś jeszcze, ktoś legendarny i niezbędny do spełnienia przepowiedni, ale w którego śmierć uwierzy każdy. Ktoś, kogo Severus nienawidził, kogo Mroczny Pan pozwolił mu zabić w zamian za lojalną służbę.

Albus.

Gnojek Potterów poprosił o prywatne spotkanie w celu przećwiczenia oklumencji; świadczyła o tym unosząca się za nim myślodsiewnia. Severus nadał swojemu tonowi miękki i pełen żalu ton.

– Niestety. Właśnie przypomniałem sobie, że muszę udać się do gabinetu dyrektora. Jestem umówiony na spotkanie.

Chłopiec spojrzał na niego z czymś w rodzaju niepokoju wypisanego na twarzy.

– Czy to kolejny zanik, Severusie? – zapytał, a imię przetoczyło się głęboko w jego umyśle, rozbudzając inne wspomnienia, echa, chwile kiedy był ze sobą szczery na sposoby, w jakie nie miał okazji już od jakiegoś czasu, zbierając je w jednym miejscu. Miał wrażenie, że Albus musiał rzucić na niego jakieś zaklęcie, które uśpiło tę część w nim, która służyła jego Lordowi. Cóż, ocknął się z tego i teraz już będzie pamiętał o zaklęciu, a ilekroć poczuje otępienie powracające przez „pana", „Snape'a", czy „profesora", będzie w stanie momentalnie je w sobie zwalczyć.

– Kolejny zanik pamięci? – Ponieważ oczywiście, że gnojek Potterów był wścibski i pewnie wydawało mu się nawet, że Severus zachowuje się jakoś dziwnie, kiedy wreszcie mógł być sobą, a nie znanym mu, zgorzkniałym nauczycielem eliksirów, spędzającego dnie i noce w pobliżu człowieka, którego serdecznie nienawidził, a na którym nie mógł się zemścić. Zobaczył, jak chłopiec kiwa głową. Załagodził swój głos. Był w stanie radzić sobie dobrze z dziećmi, jeśli tylko chciał. Był w stanie udawać cokolwiek, jeśli tylko chciał. – Możliwe. Obiecuję, po moim powrocie skorzystamy z myślodsiewni. Ale w tej chwili, niestety, muszę się pośpieszyć. Zaproszenie na spotkanie nie wróżyło niczego dobrego.

– McGonagall pewnie na ciebie nakrzyczy – powiedział chłopiec, uśmiechając się do niego smutno. – Ona już tak ma.

Severus zaczynał nabierać pogardy wobec wszystkiego, co wyprawiała jego uśpiona strona. Przyjazne zachowanie przy gnojku Potterów w ramach odrzucenia od siebie podejrzeń, że był podwójnym agentem, było rozsądne; faktyczne zaprzyjaźnianie się z nim już nie. Ale przyjdzie mu utrzymać tę fasadę jeszcze przez chwilę, póki nie odzyska w pełni wspomnień o tym, co porabiał jako Snape. Będzie musiał też pobłażać osobliwej fantazji chłopca, że ktokolwiek poza Albusem obecnie dowodził Hogwartem. Minerwa! Nigdy nie będzie miała nawet szansy na objęcie tego stanowiska. Szkoła rozpadnie się w posadach po śmierci Albusa, trzeba będzie ją zamknąć.

Prawdopodobnie właśnie dlatego jego Lord zgodził się na to, żeby to on zabił Albusa. Rozumiał, jak bardzo Severusowi zależało na zemście, jaka nienawiść płynęła mu w żyłach, biła mu sercu i wypełniała po brzegi, ale nigdy nie dopuściłby, żeby do tak istotnej śmierci doszło wyłącznie przez wzgląd na zemstę, czy w ramach udzielania zaszczytu swojemu najwierniejszemu słudze. Mroczny Pan wiedział, co nastąpi po śmierci Dumbledore'a. Desperacja rozprzestrzeni się po świecie niczym mgła. Światło straci swojego przywódcę, podobnie jak Zakon Feniksa, nawet jeśli większość czarodziejskiego świata nie miała pojęcia o istnieniu przepowiedni.

– Owszem – zgodził się z chłopcem Potterów, co go nic nie kosztowało, po czym ukłonił się płytko. – Do zobaczenia za godzinę.

Connor Potter kiwnął głową i obrócił się, a myślodsiewnia podążyła za nim. Severusa nieco zaskoczyła siła zaklęcia lewitującego, która ją trzymała, ale oczywiście, że Potter trenował za osłonami przez bardzo długi czas, z dala od czarodziejskiego świata, w dodatku za zaledwie dwa miesiące miało dojść do jego siedemnastych urodzin – urodzin, których nigdy nie zobaczy. Miał szansę na rozwinięcie potęgi swojej magii.

Severus zwrócił się ku swojemu gabinetowi.

Wyszedł z niego w kilka chwil później. W kieszeni szaty trzymał dwie fiolki, jedną pełną fioletowego eliksiru, a drugą pełną srebrnego. Trzecią trzymał otwartą w dłoni i łagodnie pokrył ściany korytarza w lochach swoim zielonym eliksirem. Wszyscy Ślizgoni, którzy służyli Mrocznemu Panu, którzy zaprzysięgli się jedynej wartej ich lojalności stronie, już dawno opuścili szkołę.


Minerwa była mocno zaskoczona, kiedy gargulec odskoczył na bok, a osłony wokół ruchomych schodów poinformowały ją, że jechał na nich Severus. Planowała spędzić godzinę w samotności, z filiżanką herbaty i najnowszą serią oczekiwań, przysłaną przez zarządców szkoły, którą spisywali za każdym razem, kiedy mieli wrażenie, że byli przez nią ignorowani. Ale Severus nieczęsto odwiedzał ją bez powodu. To oznaczało problem z domem Slytherina, sprawę, którą wicedyrektor musiał przedyskutować z dyrektorką, albo, być może, osobiste pytanie, które mogło mieć coś wspólnego z jego zanikami pamięci. Nie mogło chodzić o krnąbrnego ucznia; plotki szybko przemieszczały się po Hogwarcie i Minerwa już słyszała wszystkie przerażające historie o ostatnich zajęciach z eliksirów.

Łagodnie odłożyła na bok herbatę i kiwnęła głową do Godryka, który pojawił się obok biurka. Zwykle oferował sugestie o tym, co powinna zrobić z pergaminami od zarządu i Minerwa może i by się go posłuchała, gdyby również była cieniem i nie musiała oczekiwać konsekwencji ze świata żywych.

– Pozostań niewidzialny, jeśli można prosić – powiedziała. – Wydaje mi się, że Severus przychodzi z jakąś ważną dla siebie sprawą, prawdopodobnie dotyczącą czegoś związanym z jego ego, a twoja obecność może zaszkodzić jego pewności siebie.

Godryk wywrócił oczami, pokazując co myśli o takich zagrywkach, ale wtopił się z powrotem w ścianę. Minerwa wyprostowała się, kiedy zabrzmiało wyczekiwanie pukanie.

– Proszę!

Severus wszedł do środka. Minerwa zerknęła na jego minę i poprawiła swoją wycenę. Problem w domu Slytherina i to w kwestii ucznia, którego nieszczególnie lubi. Nie miałby na twarzy takiego wyrazu mrocznej radości, gdyby przychodził porozmawiać o zanikach pamięci. Zamiast tego byłby nadwrażliwy, gardziłby własną potrzebą porozmawiania o tym, a jego maniera byłaby nadąsana, kąsająca i zjeżona jak jeż.

– Usiądź, proszę, Severusie – powiedziała i machnęła różdżką, tworząc drugą filiżankę. – Herbaty?

– Proszę – powiedział głosem nieco głębszym niż zwykle, po czym zajął fotel przed biurkiem. Minerwa prychnęła w myślach. Tak, zdecydowanie nie znosi tego ucznia. Nigdy nie jest uprzejmy, chyba że może coś na tym zyskać, tylko kiedy jest tak uradowany, że ma gdzieś, jak wiele go to może kosztować.

Filiżanka pojawiła się i Minerwa ostrożnie stworzyła w niej herbatę. Starała się korzystać coraz mniej ze służby skrzatów domowych w nadziei, że pewnego dnia kompletnie będą mogły opuścić Hogwart. Zajmie to wiele lat, ale można zacząć od małych kroków. Poza tym była mistrzynią transmutacji. Powinna być w stanie stworzyć herbatę z lnu, gdyby tylko tego chciała.

Poczuła ulotną, rozmytą sensację i wydawało jej się, że usłyszała, jak Severus rzuca zaklęcie. Ale kiedy podniosła wzrok nad ostrożnie nalaną herbatą, Severus wciąż siedział po drugiej stronie biurka i przyglądał się jej z niewielkim uśmiechem na twarzy. Przysunęła do niego herbatę i podniosła własną, upijając nieco.

Herbata sama w sobie była ciepła, ale wyskoczył z niej lód, owijając jej umysł zamarzniętymi mostami, rozlewając mróz po jej płucach i kończynach. Osunęła się na fotel i poczuła, jak jej umysł zaczyna błądzić.


Serce Severusowi biło tak mocno, jakby napędzało je podniecenie zamiast krwi. Zadziałało. Niewielkie zaklęcie opóźniające czas, które nie było popularne nawet pośród śmierciożerców, pozwoliło mu nachylić się obok Albusa i wlać srebrny eliksir, ciekły Imperius, do jego filiżanki. Teraz dyrektor leżał w swoim fotelu z niebieskimi oczami szklisto wbitymi przed siebie i ustami, tymi samymi, które tak często wymawiały imię „Severus", zapędzając go za każdym razem coraz głębiej w nienawiść, otwartymi bezwładnie.

– A teraz – powiedział miękko Severus, wyciągając z kieszeni drugą fiolkę eliksiru, tę fioletową, – zrobisz co ci powiem.

– Tak – odezwał się Albus głosem tak zwiewnym, że brzmiał na kobiecy, jakby należał do Minerwy. Severus prychnął na tę niemożliwą myśl. Lada moment a uwierzy w brednie gnojka Potterów, że Minerwa teraz dowodziła Hogwartem.

– Masz to wypić – powiedział Severus, podnosząc fiolkę.

Fioletowy eliksir cuchnął okrutnie, jak powinien, i był pełen tuzina substancji, które wspólnie tworzyły najbardziej trujący eliksir, jaki pojawił się na tej ziemi, i tak też powinno być. Severus pracował nad nim od niemal roku, od chwili, w której zaczęły się jego intensywne sny. Uważał, że miał pełne prawo być z niego dumny.

Albus sięgnął przed siebie, przyjął fiolkę i bez mrugnięcia okiem wlał sobie truciznę do gardła.

Severus nie powstrzymywał już swojego przepełnionego tryumfem śmiechu, bo i nie było takiej potrzeby. Osłony w gabinecie dyrektora i tak nie dopuszczą, by słyszał go ktokolwiek poza nim.

– Nie zabije cię szybko – powiedział dyrektorowi, człowiekowi, przez którego tak wiele wycierpiał, tyle walczył. – Przysporzy cię o tak wiele cierpienia, że jeszcze nigdy nie czułeś czegoś takiego. A kiedy będziesz się wił w fotelu, pamiętaj, że powinieneś był obrać stronę Slytherina choć raz w swoim zakłamanym życiu. To wszystko wina twoich złotych Gryfonów, to przez nich do tego doszło. Gdybyś choć raz, tylko raz zaoferował nieszczęśliwemu dziecku choć odrobinę pocieszenia, to może nie nienawidziłbym cię teraz tak bardzo.

Merlinie, jak dogłębnie odczuwał teraz tę nienawiść. Ciekła mu w żyłach niczym najczarniejsza woda w bajorze, ścinając mu krew i nadając jej słony posmak. Jedynym pocieszeniem było obserwowanie, jak ciało Albusa zaczyna dygotać w konwulsjach, kiedy przyszło mu przecierpieć pierwszą falę efektów eliksiru. Chwilę potem zaczął słabo i ochryple krzyczeć.

Severus kiwnął z satysfakcją głową. Jego uśpiona strona starała się zaaplikować srebrny eliksir gnojkowi Potterów i faktycznie, na tym kiedyś polegał plan jego Lorda. Nie powiodło się to jednak i teraz Connor Potter raczej nie przyjąłby niczego z ręki Severusa bez zadawania mu uprzednio serii niepotrzebnych pytań. Tak było lepiej. Zwróci zaufanie dyrektora przeciw niemu, dzięki czemu sam zginie.

Zaczął wstawać, kiedy przeszyło go coś lodowatego. Severus obrócił się z niepokojem. Nie zaplanował sobie, że pojawi się tu jakiś duch, Irytek, czy może nawet Krwawy Baron. Nie powinny być w stanie przebić się przez osłony na gabinecie dyrektora.

Ale to nie duch go minął, a cień. Cień założyciela, Godryka Gryffindora. Severus syknął, jego nienawiść wobec wszystkich Gryfonów była w tej chwili tak koszmarna, że sięgnął po różdżkę.

Ale cień zanurkował pod podłogą, kierując się, najwyraźniej, ku lochom. Severus powoli opuścił różdżkę. Wyglądało na to, że cienie zniedołężniały od stuleci, jakie przyszło im spędzić w przywiązaniu do szkoły. Nie pojmował, czemu Godryk Gryffindor miałby szukać pomocy w Slytherinie, zwłaszcza, że zielony eliksir musiał już zadziałać i większość z przebywających tam osób i tak nie zdoła nikomu pomóc.

Mimo wszystko. Nawet jeśli chciał przyglądać się śmierci Albusa, zobaczyć jak konwulsje po kolei łamią mu wszystkie żebra, a potem dochodzi do jeszcze gorszych konsekwencji, na nic się tu nikomu nie przyda. Obejrzał się po raz ostatni z żalem w kierunku biurka dyrektora – Albus spadł z fotela i leżał na podłodze – i ruszył w kierunku najwyższej wieży w szkole, by wykonać ostatnie zadanie, które powierzył mu jego Lord, zanim będzie mógł ponownie do niego dołączyć.


Co to jest?

Harry oderwał wzrok od swojego wypracowania na transmutację. Wiedział, jak stworzyć czekoladę; to nie znaczyło, że wiedział, jak wyjaśnić związaną z tym teorię, więc był wdzięczny, że Argutus postanowił właśnie w tym momencie zwrócić na siebie uwagę.

– Co jest czym?

To. – Język Argutusa zatrzepotał w powietrzu, kiedy rozwijał większość swojego ciała z kufra Harry'ego, na którym lubił odpoczywać. – Coś jest nie tak. Popatrz na moje łuski. – Podsunął swoje zwoje bliżej Harry'ego.

Harry zagapił się. Na lustrzanych łuskach węża omenu poruszał się rozmyty, zielony obraz, sugerujący, że właśnie dochodzi do czegoś dziwnego. Nie wiedział jednak, co to mogło być. Obraz przypominał po prostu coś w rodzaju unoszącego się nad bagnem gazu, albo chmury pyłków od grzybów rosnących na gnijącym drewnie.

No i coś dziwnie pachnie – dodał Argutus, po raz kolejny strzelając językiem i kiwając się w tył i w przód.

Harry z niepokojem odłożył pióro. Draco był w łazience, dzięki czemu wyczuł go od razu swoją magią. Nie znalazł niczego złego w pokoju wspólnym Slytherinu. Uczniowie odrabiali leniwie prace domowe przy kominku, był już tak późny wieczór, że ich magia pozostawała wyciszona. W drzwiach do pokoju wspólnego znajdowała się stara magia, śpiąca aż do chwili szarpnięcia, którą wywoływało wypowiedzenie hasła. To były osłony zamku. A za nimi...

Harry otworzył nagle oczy. Magia wędruje korytarzami. A kiedy podniósł głowę i rozejrzał się uważnie, zobaczył niewielkie kosmyki zieleni, unoszące się zaraz pod sufitem, tak delikatne, że przeoczyłby je, gdyby Argutus go przed nimi nie ostrzegł.

Nagle poczuł mocny ucisk w gardle. Spróbował nabrać powietrza i nie był w stanie. Argutus zapytał go o coś zaniepokojonym tonem, ale Harry, coraz bardziej spanikowany, nie był w stanie skupić się na tyle, by przetłumaczyć wężomowę.

I wtedy usłyszał, jak ktoś upadł w łazience na podłogę.

Być może, gdyby był sam, panika by wygrała. Ale w chwili, w której Draco znalazł się w niebezpieczeństwie, temperament Harry'ego wyrwał się na wolność, a wraz z nim jego magia. Harry rozłożył dłonie i rozrzucił wokół siebie swoją moc niczym sieć, celując wprost w nieznane wrażenie zielonej magii, która była subtelna niczym dym i nie równie potężna co zaklęcie. Możliwe, że eliksir. Harry schwytał każdy fragment, jaki był w stanie znaleźć, nie starając się jej połykać, bo nie wiedział, jaki miałoby to efekt, ale wzburzając powietrze i korzystając z wiatru, by zebrać wszystkie opary w jednym, opuszczonym korytarzu, z dala od możliwych ofiar.

Nacisk na jego gardle zelżał, więc nabrał tchu z rozdygotanym rzężeniem. Następnie wstał i ruszył chwiejnie do łazienki. Argutus pełzł za nim, pytając raz za razem głosem, przez który brzmiał na bardzo młodego, co się w ogóle dzieje.

Znalazł Dracona sinego na twarzy, ale kiedy niemal opadł obok swojego partnera, klatka piersiowa Dracona wciąż się ruszała. Harry nachylił się i mimo wszystko wpompował w niego powietrze, upewniając się, że będzie czyste. Draco rozkaszlał się i usiadł. Miał przeszklone oczy, ale w bardzo wyraźny sposób wciąż żył, a jego magia rozogniła się jasno dla nadwrażliwych obecnie zmysłów Harry'ego.

– Co się stało? – wyszeptał Draco.

– Wydaje mi się, że to magia z eliksiru – powiedział ponuro Harry, po czym ponownie skupił się na ograniczaniu rozprzestrzeniających się zielonych oparów. Jego moc przemknęła ostrożnie po lochach, obierając kształt niewielkich tornad i nie wchodząc w interakcje z hogwarckimi osłonami, ale powyżej pewnego poziomu schodów nie było już więcej oparów. Harry zacisnął dłonie w bezgłośnych podziękowaniach. Czyli ten eliksir miał być pułapką na Ślizgonów i choć pewnie z czasem wzniósłby się i ogarnął resztę zamku, Harry zdołał go powstrzymać zanim w ogóle opuścił lochy. Zagonił swoimi tornadami resztę oparów do pobocznego korytarza, po czym zamknął je za potężną osłoną.

– A pozostali? – Draco przyjrzał się mu uważnie, po czym ruszył w kierunku drzwi sypialni.

Harry poszedł szybko za nim. Z pokoju wspólnego usłyszał kaszel i senne jęczenie z protestem, ale wyglądało na to, że nikt tam nie ucierpiał. Będą jednak musieli sprawdzić sypialnie.

Harry poczuł, jak narasta w nim gniew. Co to miało być? Dowcip? Nawet jeśli miał nas po prostu posłać spać, duszenie to nie zabawa. Jeśli dowiem się, że maczali w tym ręce bliźniacy Weasley, albo że to sprawka jakichś Gryfonów, a Connor o tym wiedział...

Złapała go czyjaś dłoń, połowicznie solidna i połowicznie nie. Harry zachwiał się i obrócił, żeby nabrać tchu. Możliwe, że to było dzieło Irytka, dzięki czemu zdoła rozprawić się z poltergeistem od ręki. Harry miał naprawdę paskudny humor i to by wystarczyło, żeby rozszarpać ducha na strzępy.

Zobaczył jednak Godryka Gryffindora, cienia założyciela związanego z kamieniem kotwiczącym, ułożonym w fundamentach szkoły, który unosił się obok z niepokojem.

– Chodź ze mną! – powiedział z naciskiem. – Minerwa została otruta przez głowę twojego domu i żadne z nas nie zna się dość na eliksirach, żeby jej pomóc.

Harry przez dłuższą chwilę po prostu się na niego gapił. Chciał zaprotestować, powiedzieć, że Snape nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, ale przypomniał sobie o zanikach pamięci, i przypomniał sobie o srebrnym eliksirze w jego dłoni przedwczoraj, kiedy Connor zainterweniował, i przypomniał sobie wrażenie, jakie wyczuł w zielonych oparach, które unosiły się nad eliksirem...

Serce mu się ścisnęło niczym pięść przebijająca przez skorupkę jaja.

Proszę. Nie. Nie mówcie mi, że przez cały ten czas służył Voldemortowi. Nie.

Dzikim mentalnym ruchem odrzucił od siebie tę sugestię. Ale też nie mógł nie uwierzyć Godrykowi o tym, że McGonagall została otruta i bez względu na to, czy dokonał tego Snape, czy też ktoś, kto podszywał się pod niego za pomocą eliksiru wielosokowego, to i tak potrzebowała jego pomocy.

– Już idę – obiecał i pognał przed siebie. Usłyszał za sobą krzyk Dracona, który najwyraźniej szybko uznał, że krzyczenie na nic się nie zda i ruszył za nim. Godryk mknął obok niego niczym zaniepokojona sowa. Ludzie wołali za nim pytania, kiedy przebiegał przez pokój wspólny, ale Harry miał to gdzieś.

– Jak wyglądał ten eliksir? – zapytał Godryka wyczekująco, kiedy znaleźli się w korytarzu lochów.

– Fioletowy – powiedział zupełnie niepomocnie Godryk. – Strasznie śmierdział.

Wiem co to... Snape miał fioletową truciznę, bawił się nią jak jeszcze byliśmy w Sanktuarium...

Ale Harry po raz kolejny odciął się od linii rozumowania, która sugerowałaby, że Snape był zdrajcą, bo zacząłby wrzeszczeć. Najważniejsze w tej chwili było uratowanie życia dyrektorce. Nie sądził, żeby istniało antidotum na nową truciznę Snape'a – z całą pewnością nigdy nie widział, żeby Snape jakieś uwarzył – dlatego będzie musiał z nią walczyć na inne sposoby, a tylko jedno działało na wszystkie rodzaje trucizn. Wyciągnął rękę w kierunku magazynku na składniki eliksirów i cisnął całą magię w swoje następne zaklęcie.

Accio bezoar!

Usłyszał trzask drzwiczek, pękanie drewna i roztrzaskiwanie kamieni, kiedy bezoar mknął ku niemu. Przechwycił go w powietrzu i w myślach obiecał Snape'owi, że później wymieni zniszczone szafki i roztrzaskane eliksiry.

O ile będzie jakieś później. O ile nas wszystkich nie zdradził.

Ruszyli biegiem, a przynajmniej Harry i Draco ruszyli, podczas gdy Godryk unosił się obok nich. Myśli Harry'ego wznosiły się i opadały niczym fale wraz z rytmem jego stóp, kiedy wjeżdżali po schodach, kiedy gargulec odskakiwał, nawet kiedy biegli po schodach do gabinetu dyrektorki po dwa stopnie na raz. Ilekroć podnosił nogę, myślał o Snape'ie i co mogły oznaczać jego zaniki pamięci, czy otruł McGonagall z własnej woli, czy nie; ilekroć jego noga opadała, myślał o Draconie, który z uporem dotrzymywał mu tempa, zastanawiając się, jak go przekonać, by pozostał w tyle i trzymał się z dala od niebezpieczeństwa, kiedy Harry uda się na konfrontację ze Snape'em.

Czy to przez wzgląd na mnie rozlał w korytarzach ten zielony eliksir? Chciał się upewnić, że nie zdołam pomóc McGonagall w chwili, w której zacznie umierać?

– Tutaj, tutaj, tutaj! – Godryk śmignął przez drzwi do gabinetu, zapominając na moment, że Harry i Draco byli materialni i musieli je otworzyć.

– Idź ostrzec profesorów – rozkazał Harry cieniowi założyciela, wyważając drzwi na oścież zarówno uderzeniem ramienia, jak i swojej magii. – Muszą wiedzieć, do czego doszło i że Snape jest potencjalnie niebezpieczny dla wszystkich, którzy staną mu na drodze. I tak w niczym więcej mi tu nie pomożesz.

– Ja pójdę – powiedziała Rowena Ravenclaw, wychodząc zza biurka. Harry domyślił się, że przebywała przy McGonagall, więc podszedł do niej szybko. – Godryk zanadto się martwi, żeby móc się skupić, a Helga i tak już rozbudza swój dom. – Wyciągnęła ręce nad głową i zanurkowała w podłodze niczym ryba w wodzie.

McGonagall wyglądała strasznie. Jej szaty były już przesiąknięte krwią, Harry miał wrażenie, że musiała złamać sobie żebra w konwulsjach. Miała przeszklone oczy, dyszała i krztusiła się, a na jej twarzy pojawiły się ogromne, pełne ropy bąble. Harry po raz kolejny był wdzięczny za trening Lily, bo dzięki niemu widział już gorsze widoki od tego.

Opadł obok niej na kolano i otworzył na siłę jej szczęki, po czym niemal stracił palec, kiedy zacisnęła je z powrotem. Warknął i jego magia objęła mu dłoń, użyczając mu siły potrzebnej do utrzymania jej ust w bezruchu, kiedy wciskał jej na siłę bezoar do gardła.

Wyczuł chwilę, w której moc kamienia postawiła się truciźnie. Było to nagłe, jakby coś zaskoczyło i zaczęło biec. Niespodziewanie fioletowy eliksir musiał się zawahać, a następnie wycofać, niechętnie opuszczając kończyny, tułów i krew McGonagall, kiedy lecznicze fale zaczęły wylewać się z zakotwiczonego bezoaru. Harry nie odrywał wzroku od trzepoczącego pulsu na gardle dyrektorki i zobaczył, jak stopniowo robi się wolniejsze, aż wreszcie zaczęło ponownie mocno bić. Bezoar wygrał tę bitwę. Harry musiał w tym momencie zamknąć oczy i odetchnąć. Nie był pewny, czy bezoarowi się powiedzie. Jeśli jakikolwiek mistrz eliksirów zdołałby uwarzyć truciznę na tyle potężną, że postawiłaby się najpotężniejszemu lekowi ze wszystkich, to byłby to właśnie Snape.

O ile to on ją uwarzył. O ile to był on. O ile jest zdrajcą.

A teraz, kiedy już nie pozostało żadne leczenie do wykonania, nic już nie stało na drodze, żeby Harry mógł dowiedzieć się, co właściwie odjebało Snape'owi.

Odchylił się i kiwnął do Godryka.

– Idź po Madam Pomfrey. Przeżyje, ale trzeba się zająć jej żebrami i sercem. – Pamiętał, jak Madam Pomfrey kłóciła się kiedyś z McGonagall o jej słabe serce. Trucizna prawdopodobnie je zaatakowała, szukając wszelkich słabości w ciele swojej ofiary.

Godryk kiwnął głową i zniknął. Harry zamknął oczy i sięgnął wszędzie wokół, szukając znajomego wrażenia magii Snape'a. Znał go, był w stanie go wyczuć, rozpoznałby go pośród wszystkich innych, istniejących ognisk magii uczniów i profesorów...

Tak, znał go. I wiedział, gdzie w tej chwili przebywał, był w stanie go wyczuć i wiedział, że Snape nie miał żadnych powodów, żeby tam teraz być. Harry przełknął ślinę i wstał.

Draco był tuż obok niego, złapał go za ramiona i spojrzał mu w oczy.

– Gdziekolwiek idziesz, idę z tobą – powiedział.

Harry nie miał w tej chwili czasu, żeby się o to kłócić. W najgorszym przypadku po prostu wyrzuci Dracona poza zasięg konfrontacji ze Snape'em, żeby nie można było zrobić z niego zakładnika, ale wciąż nie wiedział nawet, czy to w ogóle był Snape.

Jeśli świat w ogóle mnie kocha, jeśli los nie jest nieskończenie okrutny, to nie będzie.

Dlatego Harry po prostu kiwnął szybko głową i obrócił się, biegnąc w kierunku magii Snape'a, w kierunku wieży astronomicznej.