119. Rozdział, czyli względna cisza w oku cyklonu.
Draco długo leżał wtulony w Harry'ego, nie mogąc zasnąć. Potter zapewniał go o dobrych intencjach Lucjusza. A jednak Draco nie był pewny. Nie dlatego, że nie chciał mu uwierzyć. Po prostu nie znał tego człowieka i potrzebował czasu, by dowiedzieć się czy chociaż go lubi. Więzy krwi nie miały tu znaczenia, a przynajmniej przy tym upierał się Malfoy, podczas gdy Potter perswadował, że to tylko urażone ego.
- Jak bardzo jesteś na mnie zły? – spytał w końcu.
- Na ciebie? – zdziwił się Draco.
- Kiedy przysłał mi wiadomość, że mam się spakować, powiedział, że mam być sam. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, by się sprzeciwić.
- Myślałeś o... Severusie – zaakcentował ostatnie słowo Malfoy.
- O wszystkim naraz, jeśli mam być szczery. O Severusie, tobie, o nich, jak to co zobaczysz, może zepsuć ratowanie go. O tym, że sam walczyłem z tą wiedzą długo. Że oni razem... Wiesz...
- Co zrobił mój ojciec jak się tu aportował z wami?
Harry przygryzł wargę, nie wiedział czy powinien to mówić.
- No dalej, mogę wejść ci do głowy... Wolę to jednak usłyszeć, a nie oglądać.
- Ukląkł przy nim i rozpłakał się – szepnął Harry, myśląc już o potencjalnej reakcji Lucjusza na tę rewelację. Harry cieszył się w tym momencie, że El Grinni wyprowadził go z pokoju i nie mógł widzieć więcej, bo pewnie o tym też chciałby opowiedzieć. Nagle pojął jak bardzo to powinno pozostać między nimi dwoma, nawet jeśli jeden z nich był wtedy nieprzytomny.
- Mój ojciec nigdy nie płakał – powiedział zszokowany Draco.
- Twój ojciec nie zrobiłby tego przy tobie. Myślę, że panicznie się boi, że cię straci. Że już cię stracił. Że pomyślisz, że jest słaby. Że nie będziesz go szanował. Szef miał rację. Gdybyś tu był, nie byłby w stanie się skupić na zadaniu. I stracilibyśmy ich obu.
Draco wtulił się w Harry'ego.
- Wciąż jestem na ciebie zły. Trochę.
- O co?
- O wszystko. – Wzruszył ramionami blondyn. – Głównie o milczenie.
- Co miałem ci powiedzieć? „A wiesz co, twój stary rucha naszego opiekuna domu? A Nott zaatakował go tylko dlatego, że nie chciał wyruchać też jego, pod czułym okiem Czarnego Pana?".
Draco wzdrygnął się i zamknął oczy.
- Argh… To wszystko jest jakieś pomylone... Nierealne. Chciałabym się już obudzić.
- Czytałem w bajkach, że pocałunki na to dobrze działają. – Uśmiechnął się Potter i pocałował nos Malfoya. – I na zapominanie o kłopotach też. Chociaż to doraźna metoda i nietrwała. I… Kocham cię. – Potter zamrugał uroczo, mając nadzieję, ze rozbawi tym chłopaka.
- Mhm – mruknął blondyn w odpowiedzi i uśmiechnął się zalotnie. – Masz szczęście, że jesteś taki rozkoszny, inaczej... – Harry jednak nie słuchał już pogróżek, pocałował Draco i wtulił się w niego, szukając bliskości. Blondyn przez chwilę próbował udawać, że się waha, kiedy jednak język Pottera wsunął się pomiędzy jego wargi, Malfoy skapitulował i dał się ponieść chwili.
- Gdzie on jest?! – wrzasnęła Bellatrix, wpadając jak burza do salonu.
Narcyzę zmroziło, zaczęła się zastanawiać, jak szybko wyperswadować Belli, że Lucjusz wcale nie ma się dobrze, i że nadal gryzie ziemię, jak powiedział Czarny Pan.
- Zamierzasz na mnie krzyczeć w moim własnym domu? Chyba sobie żartujesz. – Zimne, niebieskie oczy spojrzały na siostrę.
- Miał do wykonania zadanie! – Ach, więc to nie o Lucjusza chodziło…
- Och, przestań. Doskonale zdajesz sobie sprawę z etiologii tego, jak je nazywasz "zadania". Gdyby twój Pan miał więcej jaj, pokonałby sam tego starego piernika, a nie wysługiwał się dziećmi, jak Draco czy Theodor!
- Jak śmiesz?!
- Byłam w stanie tolerować twoją nienawiść do Lucjusza czy Andromedy, ale jeśli sądzisz...
- Moją nienawiść? – pisnęła brunetka. – A kto się wygadał ojcu?
- To był błąd, którego żałuję – powiedziała blondynka.
- To była zwykła zazdrość! A nie błąd! Bo ona miała faceta, któremu stawał na jej widok, a nie wymuskanego fircyka, który uganiał się za jakimś niedomytym półkrwistym gówniarzem!
- Nigdy nie potrzebowałam Lucjusza w moim łóżku.
- Obie przynosicie wstyd rodzinie. Andromeda chociaż miała tyle ikry, by się zbuntować. A nie, jak mimoza, tylko podążać udeptaną ścieżką.
- Brzmisz, jakbyś ją podziwiała, za związek z mugolakiem.
- Może jest szczęśliwsza – zamyśliła się Bella.
- Zwariowałaś do reszty – Narcyza spojrzała na nią sceptycznie. – W czym jej życie jest lepsze?
Bellatrix chwyciła ją za włosy i zawlekła do lustra. Narcyza próbowała się wyrwać, ale siostra była silniejsza i bardziej zwinna.
- Co widzisz, droga Cissy? – Wskazała jej odbicie.
- Wariatkę, która się prosi o klątwę – szarpnęła się blondynka.
- Kiedy ostatnio trzymałaś różdżkę w dłoni, po coś innego niż poprawienie makijażu?
- Jak śmiesz?
- Skoro nie wiesz już jak być czarownicą, pokaż mi chociaż tę szczęśliwą kobietę. – Ballatrix ścisnęła jej policzki. – Ukrywasz swój związek od lat! Jedyna szansa dla was została wam podarowana, przez kochanka twojego martwego męża, tylko dlatego, że usunął z waszej drogi Alexa! Jesteś samotna i przerażona. A twój syn ma cię w dupie bardziej, niż twój mąż kiedykolwiek był w stanie! Jak to świadczy o waszej "idealnej" rodzinie?
- Ty jesteś taka szczęśliwa? Nekrofilia ci służy? Zobacz jak wyglądasz po Azkabanie! Myślisz, że ten twój wybranek o ciebie dba? Gdybyś dziś umarła, nawet pięciu minut by nie czekał i przyprowadziłby sobie jakąś nową dziwkę.
- Zamilcz! – krzyknęła Bellatrix.
- Bo co? Potraktujesz mnie niewybaczalnym? No dalej! Zabij własną siostrę! Tyle zostanie z rodziny Blacków! Skundlony metamorfomag Andromedy! I prochy całej reszty, które nie przedłużą już rodu!
- Och, założę się, że wydasz swojego drogocennego dziedzica za jakąś czystokrwistą mimozę. Taką samą jak ty.
- Bo ojcu to w czymś pomogło, że wydał cię za Rudolphusa! Doczekał się gromady wnuków – syknęła rozsierdzona Narcyza.
Bellatrix uderzyła siostrę w twarz.
- To było poniżej pasa, nawet jak na ciebie. – Fuknęła brunetka i opuściła salon.
Narcyza była wściekła. Krążyła po pokoju jeszcze długo, próbując wykombinować dokąd udał się Draco. Gdzieś w kościach czuła, że cała ta afera ze zniknięciem syna, miała coś wspólnego z Lucjuszem. Czy to możliwe, że drań zostawił ją latem na dobre i teraz posłał po Draco, by do niego dołączył? Lucjusz nigdy nie krył miłości do syna. Gdyby mógł, kupiłby mu cały świat, a Merlin jeden wie, że było go stać. Lucjusz dałby sobie włosy zgolić, by tylko sprawić radość dzieciakowi.
Narcyza kochała syna, ale nawet gdy był mały, uważała, że mąż za bardzo go rozpieszcza. Gdy Draco był starszy, musiała go przekonać, że trochę dystansu i chłodnego traktowania dobrze mu zrobi. Nie zrobiło. Draco popędził w ramiona pierwszego czarodzieja, który okazał mu trochę czułości. Przynajmniej czarodzieja, a nie mugola, pomyślała natychmiast... Ale czy to naprawdę miało znaczenie? Czy związek z Potterem by się czymś różnił, gdyby dzieciak nie miał w sobie grama magii? Ale miał. Nie było sensu tego roztrząsać. Narcyza była pewna, że mimo iż Draco nie spłodzi dla niej wnuka, to u boku tego chłopaka osiągnie sukces i poprawi reputację rodziny.
Tymczasem jednak należało przemyśleć, jak usadzić trochę na tyłku pomyloną, starszą siostrę.
- Jak się czujesz? – spytał Severus, widząc że Lucjusz wciąż nie śpi i wpatruje się w sufit. Chłopcy zamknęli się w pokoju Harry'ego jakieś pół godziny wcześniej i Snape po tej dziwacznej kolacji, w czasie której Draco zadawał całą masę pytań poniżej pasa, miał poczucie, że musi się dokładnie wyszorować.
- On jest wciąż zły. – Przygryzł wargę blondyn.
- Ma wszelkie prawo być – przyznał Snape.
- Nawet ty uważasz, że zrobiłem źle. – Lucjusz kolejny raz tego dnia był na granicy łez.
- Uważam, że działałeś w bardzo trudnych okolicznościach i podjąłeś decyzję, która w tamtym momencie wydawała się najlepsza.
- A jednak... – Severus położył palec na jego wargach, przerywając mu wypowiedź. Roztrząsanie tego do rana nie było tym co chciał teraz robić.
- Czy jest coś co mogę teraz zrobić, poza podaniem ci eliksiru, byś poczuł się na tyle lepiej, by choć spróbować zasnąć? – spytał.
- Przytul mnie. – Szare oczy spojrzały na niego ze strachem. Jakby Severus miał go teraz odrzucić. Idiota.
"Idiota, którego kochasz" – przypomniał sobie słowa Pottera, które prześladowały go przez pół wieczora.
Mimo to, Severus szepnął niemal natychmiast – Chodź tu – zagarniając blondyna w swoje ramiona. Lucjusz objął go w pasie i położył głowę na jego klatce piersiowej. Snape mógł poczuć jak łzy arystokraty spływają na jego pierś, gdy odruchowo pogładził blond włosy.
– Byłeś dzisiaj bardzo dzielny – szepnął.
- Nie widzę tego w ten sposób.
- Nie skłamałeś ani razu. Nawet gdy spytał o mnie.
- Jak mógłbym? – Szare oczy spojrzały na bruneta smutno. Blondyn wyraźnie bił się z myślami, jakby jeszcze miał coś dodać. Severus pocałował jego czoło i przemknął kolejny raz palcami po włosach arystokraty. Mężczyzna zadrżał pod dotykiem i Severus machnął dłonią, gasząc światło w pokoju.
- Zamknij oczy, Lou. Wszystko będzie dobrze – powiedział łagodnie.
- Ja...
- Cicho... Zamknij oczy. – Blondyn w końcu wykonał polecenie. – Co czujesz?
- Twój zapach.
- Ćśśś. Nie odpowiadaj. Po prostu słuchaj mojego głosu, jakbyś zasypiał przy muzyce.
- Zaśpiewasz? – Malfoy uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem. Snape prychnął w odpowiedzi.
- Mogę bardzo monotonnym głosem wyrecytować ci przepisy na eliksiry dla pierwszego roku. Ale gdybyś jednak wolał się zrelaksować, a nie zanudzić na śmierć... W normalnych okolicznościach bym cię teraz pocałował, a potem zasnął obok, po bardzo satysfakcjonującym seksie – mruknął Snape w jego ucho.
- Z Draco za ścianą? Oszalałeś? – pisnął Lucjusz.
- Harry ci nie przeszkadzał do tej pory…
- Harry nie jest moim bardzo obrażonym synem – odparł Malfoy. – Poza tym… znajdujemy się teraz w tym niekorzystnym czasie w miesiącu… – zażartował blondyn, – kiedy musimy się wykazać nadludzką wręcz siłą woli. A wiadomo, że skomplikowane sytuacje, wymagają skomplikowanych rozwiązań – mruknął Lucjusz. Jego palce krążyły wciąż po ramieniu Severusa, doprowadzając mężczyznę do szału.
- Albo bardzo prostych – odpowiedział Snape cicho, po czym złapał jego dłoń i pocałował końce palców w nadziei, że na chwilę przestaną go drażnić.
- Co masz na myśli? – spytał arystokrata.
- Zobaczysz jutro.
- Czemu jutro?
- Bo dziś... – Severus chciał mu powiedzieć, że Lucjusz jest zbyt poraniony emocjonalnie, ale nie zamierzał znów sprowadzać jego myśli do problemu za ścianą. – Nieważne. Zaufaj mi, spodoba ci się. A teraz, zamknij już oczy i wyobraź sobie, że idziesz po plaży. Ciepłe słońce grzeje ci twarz, a piasek łaskocze twoje stopy. Gdy spojrzysz przed siebie, widzisz tylko wodę. Ciepły, spokojnie szumiący ocean, który przynosi ze sobą łagodną bryzę. Wiatr otula cię, ogrzewa, przemykając po twojej skórze…
Bellatrix przemierzała salon Lestrange'ów w tę i z powrotem, kolejny raz. Wciąż była wściekła na Cissy za ten nóż wbity w sam środek jej jałowej macicy.
„Bo ojcu to w czymś pomogło, że wydał cię za Rudolphusa! Doczekał się gromady wnuków".
Cisnęła czarem w obraz starego drania, wiszący nad kominkiem. Oczywiście, że nie dało... Kiedy w '81 była w ciąży... Dziecko nie było Lestrange'a. Miało mieć czarne włosy i niebieskie oczy jego ojca... A potem Tom zniknął. Bella szukała go z Bartym, i ogonem w postaci męża i szwagra. Obaj byli bezużyteczni. Jedynie Crouch wydawał się zorganizowany i przebiegły wystarczająco, by z nim u boku szukać Toma.
Przesłuchali kilku pracowników Ministerstwa, i wszystkie drogi prowadziły do Dumbledore'a i jego wesołej kompanii. Potterowie nie żyli, Weasleyowie byli zbyt dobrze chronieni, a Lupin uciekł do lasu, wyć do księżyca z innymi wilkołakami. Jej durny kuzyn gdzieś zniknął i nawet Stworek nie wiedział, gdzie jest ten gówniarz. Potem świat ogłosił, że ten zdrajca krwi, Syriusz, był odpowiedzialny za śmierć Potterów. Bellatrix była w to tak samo skłonna uwierzyć jak w to, że Snape w końcu umyje włosy. Czyli nigdy. Pamiętała tego rozpuszczonego gnojka, gdy miał 10 lat, zanim jeszcze kupili mu różdżkę. Nigdy nie pasował do rodziny. Był w pewien sposób podobny do... Andromedy. Od początku było wiadomo, że prędzej zmienią się w skrzaty, niż dostosują się do savoir-vivre'u przy stole. Jedyna różnica była taka, że Andromeda ukrywała swoją niesubordynację czarami, a Syriusz po prostu kopał w stół, kiedy miał przy nim usiąść.
Bellatrix dotknęła swojego brzucha i spojrzała na odbicie w szybie. Za oknem panował mrok, który zgrywał się idealnie z jej nastrojem w tym momencie. Jej syn miałby teraz czternaście lat. Byłby już pewnie wysoki, jak jego ojciec...
- Gdzie go ukryliście?! – wrzasnęła. Ale Longbottom milczał uparcie. Kolejne Crucio nie dawało kompletnie nic! I wtedy Bella wpadła na pomysł. Posadziła ich naprzeciw siebie, by mogli patrzeć. Cisnęła kolejne Crucio, tym razem w te durne babsko, kryjące Dumbledore'a...
- Gdzie go przetrzymują? – zasyczał Barty i przemknął językiem po wargach, niczym jaszczurka. Jego głowa lekko przechylona, jakby nasłuchiwał fałszu w krzyku. Ale Alice była szczera w bólu. I uparta. Energiczny ruch różdżki i jej wrzask nasilił się.
- Dość! – krzyknął Frank ze łzami w oczach. – Dość! Nie wiemy gdzie on jest!
- Łżesz! Crucio!
- Nie... – Kobieta wydukała, patrząc na cierpienie męża. Nie miała sił na więcej. – On nic nam nie mówi... Przysięgam... Zostaw go... – Spojrzała na jej brzuch. Nie był duży, ale czarownica od razu wiedziała. – Błagam, mamy…
- Alice... – próbował ją powstrzymać Frank.
- Dumbledore nic nam nie zdradził – ciągnęła kobieta. – Nigdy nic nie mówi. Nie wiemy gdzie jest Voldemort.
- Łżesz! Crucio! – Bellatrix kolejny raz rzuciła czar. Jak śmiała wypowiedzieć jego imię... Jak mogła sądzić, że jej uwierzy? Czy wydawało jej się, że brzuch zmieni ją w łagodną owcę? Że da się oszukać zdrajcy krwi? Że...
Poczuła ból w podbrzuszu i to rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Podwoiła moc czaru. Miała wrażenie, że cały świat jest krzykiem. Kobieta przed nią, mąż patrzący na jej cierpienie, i ona. Ona krzyczała najbardziej, wiedząc, że to był ostatni trop mogący pomóc odnaleźć Toma. Następnym przeciwnikiem był już sam Albus pieprzony Dumbledore.
Czuła jakby ktoś wylewał jej wrzątek na uda i miała wrażenie, że buty kleją jej się do podłogi, jak gdyby stała w kałuży krwi. Spojrzała w dół i zobaczyła posokę. Crouch oblizał się tylko na ten widok i cisnął tym samym czarem w Longbottoma. Gdy skończył znęcać się nad czarodziejem, Alice już nie krzyczała. W jej oczach była cisza.
Bella klęknęła w kałuży krwi i zawyła. Lepkie, zimne ręce Lestrange'a próbowały ją podnieść z ziemi, ale odepchnęła go czarem. Być może za mocno i stracił przytomność. Nie dbała o niego, ani o to, że chwilę później do sali wpadł Szalonooki z resztą aurorów. Nie broniła się. Dała się spętać i zamknąć w Azkabanie.
Jaki sens było walczyć, skoro straciła ich obu?
Dementorzy pomagali jej o tym pamiętać w ciągu ostatnich lat. Każdego zimnego poranka, każdej czarnej nocy. Były tylko wilgotne ściany więzienia i ból, który przenikał jej kości, za każdym razem gdy nadlatywali.
Narcyza nie powinna o tym wspominać. Nawet Rudoplhus miał tyle rozsądku, by tego nie robić. A Tom... Tamten Tom... Zdawał się czekać na syna z sobie tylko typowym zainteresowaniem. Ledwo dostrzegalną ciekawością i niecierpliwością. Ten Tom... Zdawał się nie pamiętać. Bellatrix nie miała odwagi spytać. Nawet gdy ubierał iluzję dawnego wyglądu, brakowało jej czegoś, co tamten nosił naturalnie. Jakby coś zniknęło bezpowrotnie po ataku na przeklętych Potterów. Czarodziej wzywający ją do siebie był nadal jej Czarnym Panem, ale przestał być jej Tomem. A mimo to szła za nim każdego dnia. Gdzie indziej mogłaby pójść?
Blaise ziewnął i leniwie wszedł do Wielkiej Sali. Skinął głową wilkołakowi za stołem nauczycielskim i ruszył przywitać się z Hermioną. Ona, Ron i Neville siedzieli z dziwnymi minami, próbując chować jedzenie do torby.
- Hej, dobrze że jesteś, mamy sprawę – szepnął konspiracyjnie Longbottom.
Zabini rzucił Tempusa i skinął głową, jeszcze miał trochę czasu przed zajęciami.
- Daj coś zjeść. Za piętnaście minut tam gdzie zawsze. Pozostała trójka spojrzała po sobie, ale nic nie powiedzieli. Blaise pocałował więc jedynie Granger w policzek i ruszył zająć miejsce przy Pansy.
- Gdzie jest Snape? – spytała ta natychmiast, gdy tylko usiadł. Zabini ugryzł się w język, żeby nie zdradzić nic o słonecznej Italii.
- Co? – udał, że nie dosłyszał.
- Nie było rano rozkazów, ani pół punkta nie spadło gryfonom... A teraz nie zjawił się na śniadanie.
- Może załatwia te ważne sprawy dla Dumbledore'a? – przełknął ślinę Zabini, spoglądając w kierunku stołu nauczycielskiego kolejny raz tego ranka. Wilkołak przyglądał mu się uważnie i nagle dziwaczne zachowanie gryfonów nabrało sensu. Spojrzał na przyjaciół i miał ochotę puścić w ich stronę klątwę...
- Pójdę tam, może śpi... Chociaż to do niego niepodobne – zaproponowała Parkinson.
- Daj spokój. Może nie ma go w zamku – odparł. Widząc jednak sceptyczną minę prefekt Slytherinu, dodał – Sprawdzę to po śniadaniu. Jeśli śpi, to lepiej jak ja oberwę za budzenie go, a nie nasz prefekt.
- Powinni wyznaczyć drugiego. Nie mogę się sama użerać... Co Malfoy sobie myślał?! – syknęła mu w ucho. – Przez niego nie mam czasu na... dla siebie.
Blaise przytaknął i w ekspresowym tempie zjadł śniadanie, popijając je prawie w biegu sokiem dyniowym. Chwilę potem zmierzał już szybkim krokiem na siódme piętro.
- Remusie, pozwól ze mną – powiedział Dumbledore, gdy tylko skończył jeść. Uwagi wilkołaka nie umknęło, że odczekał aż on też skończy.
- Za pół godziny mam zajęcia z czwartym rokiem Hufflepuff\Ravenclaw – odparł Lupin cicho.
- A eliksiry nadal są odwołane, z powodu remontu w lochach po zalaniu – odpowiedział Albus poważnie, na tyle głośno, by usłyszeli to zainteresowani podsłuchiwacze.
Taka była oficjalna wersja, w którą już nikt nie wierzył, ale dyrektor uparcie ją podtrzymywał. Cały Slytherin biegał bez ładu i składu, niczym kurczak z obciętą głową i nie wyglądało to dobrze. Lada chwila ten kurczak wpadnie...
- Dzisiaj, Remusie – upomniał go dyrektor.
Lupin może i zdążył zauważyć, że Dumbledore nie jest ani w pełni swojej mocy, ani zdrowia. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał się przeciwstawić czarodziejowi, który na łożu śmierci był i tak bardziej potężny, niż większość zebranych na tej sali. Pociągnął nosem i powstrzymał grymas na twarzy. Przytaknął jedynie posłusznie i ruszył za starcem w stronę jego gabinetu.
- Czy wyście kompletnie zdurnieli? Porwaliście Tonks? – wypalił, gdy tylko otworzyły się kamienne drzwi. Za jego plecami kłębiła się reszta drużyny. Jego oczom ukazała się klatka, w której siedziała bardzo wściekła kuzynka Malfoya i Blaise zaklął pod nosem, wchodząc do Pokoju Życzeń.
- Przyniosłem ci jedzenie – rzucił Ron niepewnie, wychylając się zza jego pleców, ale Zabini warknął, patrząc na niego wściekle, powstrzymując go przed podejściem bliżej.
- W dupie z tymi ciasteczkami, czy co tam ukradłeś! Natychmiast musimy ją wypuścić, Lupin już wie, że to wy, a zaraz dowie się dyrektor i wszyscy oberwiemy. Ona musi iść na śniadanie. Nie macie pojęcia co za chwilę zmalują ślizgoni. Już teraz, jedyne co im po głowach chodzi, to gdzie jest Snape!
- McGonagall też czasem opuszcza śniadanie. – Wzruszył ramionami Longbottom.
- A czy gryfoni włamują się do jej sypialni przy tej okazji?
- A po jakiego diabła? – spytał Ronald, krzywiąc się.
- No właśnie. Nie zapominajcie, że ślizgoni myślą trochę inaczej. Brak Snape'a, znaczy otwarty konkurs na włam do kanciapy z eliksirami i do jego gabinetu by podmienić nieoddane prace domowe. Oznacza zakłady o najcięższą klątwę, której nie rozwikła Pomfrey i ataki na mugolaków w dormitorium!
- Nie chcesz mi powiedzieć, że on jest jedynym powodem, dlaczego jeszcze się nie pozabijaliście – spytała Hermiona.
- Jedynym nie, jest jeszcze dyrektor – warknął Zabini i ponaglił gryfonów, by wypuścili czarodziejkę.
- Który umiera... – szepnął Neville. – Założę się, że nie tylko my możemy to zwęszyć w formie animaga...
- Theo w końcu też połączy kropki i wtedy przyjdą tu śmierciożercy – stwierdził Blaise.
- Ale ona nas zamorduje! – pisnął Ron. – Patrz jakie ma włosy... – wskazał, nie bardzo chętny by wypuścić aurorkę z klatki.
- Wolisz jej złość czy jej chłopaka? – spytał Zabini.
- Blaise ma rację. Musimy ją wypuścić – stwierdził w końcu Neville.
- Ale ona przyszła węszyć. Udawała Harry'ego – rzuciła Hermiona, niezadowolona.
- Dziwisz się? Potter zniknął, Malfoy zaraz za nim. Ona co rano udaje Mistrza Eliksirów, a biorąc pod uwagę politykę tej szkoły, założę się, że ten stary cap nic jej nie powiedział o stanie Snape'a! Nie lepiej po prostu wymienić się wiedzą?
- Teraz już chyba na to za późno – naburmuszył się Weasley.
Blaise wyjął swoją różdżkę i skierował ją w stronę klatki. Chciał zdjąć czary ochronne nałożone na czarownicę, ale żadnego nie było. Idioci! Spojrzał na nich sceptycznie, po czym zdając sobie sprawę, że i tak słyszała każde wcześniejsze słowo przeszedł do rzeczy.
- Po co podszywałaś się pod Pottera? – spytał.
- To na nic, już pytaliśmy – odpowiedziała Hermiona.
- Rzucając na mnie wcześniej drętwotę – prychnęła Tonks i skrzyżowała ramiona na piersi. Trudno było powiedzieć, czy jest zła czy rozbawiona. Jej włosy miały teraz kolor purpury, a nos zdawał się bardziej szpiczasty niż zwykle. Siedziała po turecku w klatce i zdawała się bardzo spokojna. Zabini jednak nie stracił czujności.
- Po co? – powtórzył.
- Mój kuzyn zniknął i uznałam, że wiecie co się z nim stało, skoro ćwiczycie gdzieś razem wasze animagiczne zdolności. Już chyba wiem, gdzie… – dziewczyna spojrzała na sufit pomieszczenia znacząco.
- Po co ci ta wiedza?
- Bo się martwię? Bo młoda Avery wysłała list do Azkabanu, żeby poinformować ojca, że zniknęli. Bo Voldemort będzie ich szukał.
- Musimy ich ostrzec! – pisnęła Hermiona.
- Nie jesteście chyba tak głupi, by wysyłać im sowę, gdziekolwiek się znajdują.
- Oczywiście, że nie, za co nas masz? – odparł Ron.
- Za gryfonów – odparła aurorka. Blaise potarł nasadę swojego nosa i syknął, kręcąc głową.
- A dyrektor co na te informacje? – spytał Blaise. Tonks wzruszyła ramionami.
- Wiedziałabym, gdybyście mnie tu nie zamknęli.
- Chcesz powiedzieć, że zamiast zgłosić to komuś dorosłemu, postanowiłaś ich co? Wyśledzić? – Zabini zmarszczył nos. Zaczynał podejrzewać, że negatywne opinie o gryfonach i puchonach nie są wcale przesadzone… jest to banda bezmyślnych partaczy.
- Ja jestem dorosła!
Tym razem to Longbottom prychnął rozbawiony.
- Zostawmy ją tu, nic nie wie – dodał po chwili.
- Snape jest potrzebny w szkole. Nie możemy jej tu zostawić – odparł brunet. – Posłuchaj, wypuścimy cię, ale pod jednym warunkiem. Zmienisz się teraz w opiekuna Slytherinu i pójdziesz stąd prosto do Wielkiej Sali, robiąc jak najwięcej hałasu, żeby cię wszyscy zobaczyli. Jak chcesz, możesz wpaść nawet na transmutację do McGonagall i poczęstować ją ciepłym mlekiem. Obojętnie, aby zobaczyli cię ślizgoni.
- A co ja będę z tego miała? – spytała aurorka.
- Mniej raportów do pisania, bo wszyscy będą żywi w Slytherinie. Nie chcesz się chyba tłumaczyć Moody'emu czemu kilkoro mugolaków trafiło do ambulatorium?
Tonks chciała coś powiedzieć, ale wiedziała, że gówniarz ma rację. Cholernik był konkretny i zadziwiająco uczciwy jak na ślizgona. Może pewnego dnia będzie go można wciągnąć w szeregi aurorów… teraz jednak, musiała… przekląć ich na cztery strony świata za te zniewagę… a potem dowiedzieć się co z Albusa wyciągnął Remus.
