Rozdział dziewięćdziesiąty czwarty: Ostrze o trzech krawędziach: Pierwsze cięcie

Indigena żałowała, że tego nie widziała, że tego nie słyszała. Jej Lord leżał w bezruchu w kącie swojej sali tronowej i sięgał umysłem, by szerzyć zamęt i zniszczenie w umysłach swoich wrogów. Wreszcie wykonał swój ruch, a Indigena wolałaby podzielić jego doświadczenia, zobaczyć jak jego wizja, jego plany zaczynają się spełniać.

Miała jednak swoje własne zadanie i była z tego rada, choć na swój własny sposób. Nareszcie uwolni się od wymuszonym na niej bezruchu, który zdawał się ją pętać bez końca. Czytanie książek, kulenie się w norach, walka wyłącznie za pomocą pergaminu – wszystko to zajmowało zbyt wiele czasu dla jakiejś części jej duszy, mimo że rozumiała, że nie byli w stanie rozpocząć wcześniej.

Spędziła jeszcze tylko chwilę na przyglądaniu się swojemu śpiącemu Lordowi, po czym zamknęła oczy i aportowała się.


Severus stał na szczycie wieży astronomicznej. Zakończył powiększanie Mrocznego Znaku, który teraz wisiał nad szkołą niczym złowrogi, lśniący omen. Zobaczy go całe Hogsmeade, możliwe nawet, że będzie widoczny nad resztą Szkocji.

Severus poniekąd zastanawiał się, czy mugole go zobaczą. Wreszcie prychnął. Lepiej, żeby tak było. Dzięki temu będą mieli czas na przygotowanie się przed nadejściem ich nowego Lorda.

Noc była pełna zielonych płomieni, zarówno poza, jak i w nim. Zabił człowieka, który od ponad dwóch dekad był celem jego furii i nienawiści, ale przecież byli jeszcze inni. Jego Lord obiecał mu wilkołaka, obiecał mu Petera Pettigrew. Jego Lord był zdeterminowany, by ukarać Światło za ośmielenie się stworzenia opozycji, a już w szczególności wszystkich, którzy otoczyli i kochali Harry'ego Pottera i związali z nim swoje nadzieje, ale nie przejrzeli na oczy po jego śmierci. Lupin i Pettigrew kochali Harry'ego. Znajdowali się pośród ofiar, których tortury będą wyjątkowo przeciągane przez Mrocznego Pana, choć nie tak długo, co Connora Pottera.

Severus pogłaskał swoją różdżkę i uśmiechnął się, podczas gdy zielone światło Mrocznego Znaku lśniło na niego z góry niczym blask spadających gwiazd. Wynaleziony przeze mnie srebrny eliksir mógłby być dobry na początek dla takiego Lupina. Ale potrzebuję czegoś więcej. Ciekawe, czy istnieje zaklęcie, które naśladuje efekt pełni księżyca, ale pozwoli mi kontrolować jego przemianę? Jasne, żadne z dotychczasowo wynalezionych nie okazały się skuteczne, ale mógłbym takie wymyślić. Albo eliksir...

– Snape!

Obrócił się z warkotem na sam dźwięk tego znienawidzonego nazwiska. Gnojek Potterów mijał właśnie ostatnie stopnie na szczycie schodów, zielone światło odbijało się na czerwono w jego ciemnych włosach, a oczy były szeroko otwarte i wbite w niego. Zatrzymał się z jedną nogą wciąż na schodach, po czym spojrzał na niego z miną pełną oburzenia i zdrady.

Severus zaśmiał się.

– Co się stało, Potter? – zapytał. – Rozczarowany odkryciem mojego prawdziwego sojuszu? – Poczuł, jak narasta w nim radość. Jego Lordowi nie będzie przeszkadzało takie droczenie się z chłopcem, pewnie nawet przymknąłby oko na lekkie poturbowanie go, tak długo jak nie uniemożliwiłoby to przeprowadzenie zaplanowanych przez Voldemorta tortur. – Zrobiło ci się przykro, że dopiero teraz poznałeś prawdziwą stronę człowieka, który zabił twojego dyrektora, zabił twoich rodziców, zdradził i zabił twojego starszego brata? – Rzucił w kierunku chłopca leniwą klątwę, która po prostu miotnie nim w ścianę i zada niewiele mniejszy ból od tego, którego właśnie zaznał od słów – naprawdę słabe zaklęcie, ale chłopiec i tak musiałby odebrać naprawdę potężny trening w opanowaniu mocy, a nie po prostu siły, żeby ją zablokować.


Harry znajdował się tak blisko, że widział oczy Snape'a.

Na tyle blisko, że widział w nich czerwony poblask, widział jak lśniły w świetle Mrocznego Znaku, widział, że ich ciemność została skalana wrogością i nienawiścią.

Voldemort coś mu zrobił. Voldemort w jakiś sposób przejął nad nim kontrolę.

A kiedy Snape obrócił się na jego wezwanie, Harry zobaczył jak jego lewy rękaw podrywa się nad Mrocznym Znakiem i musiał zwalczyć w sobie pokusę do zamknięcia oczu i porzygania się na kamienną posadzkę.

Mroczny Znak. Bolał go czasami w Sanktuarium. Czy już wtedy miał w głowie Voldemorta, który starał się go kontrolować poprzez sny?

I wtedy Snape zaczął wylewać z siebie ten nonsens o zabiciu dyrektora i jego rodziców, a nawet jego starszego brata, przez co Harry'emu pozostało tylko przyglądać mu się w szczerym zdumieniu. Wydaje mu się, że jestem Connorem. Nie wiem, jakie urojenie Voldemort splótł mu w głowie, ale zakopał go w nim naprawdę głęboko.

Wystrzelono klątwę w jego kierunku. Harry wezwał bezróżdżkowe Protego nawet nie poświęcając jej większej uwagi i odbił ją na bok. Wciąż przyglądał się z namysłem Snape'owi. Zupełnie, jakby Voldemort wrzucił go w kompletnie inną rzeczywistość. Wiem, że sny Sanktuarium pozwalały na ponowne przeżycie przeszłości, a po pewnym punkcie przestał je pamiętać. Może wtedy właśnie zaczęły się sny Voldemorta. Nic dziwnego, że nie byliśmy w stanie niczego znaleźć w myślodsiewniach i za pomocą legilimencji, skoro tak głęboko się w nim zagrzebał. W dodatku skorzystał z połączenia z Mrocznym Znakiem. Pewnie w ten sposób obszedł problem dziury w swoim magicznym rdzeniu. Jeśli pośle magię przez kawałki swojej mocy zapieczętowanej w innych ciałach, to nie musi przechowywać jej w sobie, skąd magia znowu by wyciekła. Zrobił ze śmierciożerców swoje inne ciała, ręce i nogi.

Snape wydał z siebie niski dźwięk. Harry poderwał wzrok i spojrzał mu w oczy, przez co zobaczył zaskoczenie wyglądające spośród zaplątanej nienawiści.

Uderzyło w niego przekonanie, prawdopodobnie zrodzone z nadziei, a może nawet z własnych urojeń, ale mocne niczym skrzydła burzy.

Wciąż mogę go odzyskać. Przebiję się przez urojenie, zmuszę do zobaczenia mnie i może zdołam przebić się przez kontrolę Voldemorta.

Ale to będzie delikatny zabieg. Nikt nie może nam przeszkodzić.

Harry wzniósł osłony na schodach za sobą, ścianę solidnej potęgi, przez którą nikt nie zdoła się przebić, czy minąć. Usłyszał krzyk Dracona i uderzenie pięści o coś, co brzmiało na drewno. Harry nawet się nie obejrzał. Zrobił krok przed siebie, wbijając wzrok w twarz Snape'a.

– Proszę pana – powiedział.


Severus tego nie pojmował. Gnojek Potterów nie był tak potężny. Wiedział, że nie był tak potężny. Przepowiednia zapowiadała, że nie będzie. Ktoś silniejszy miał stać za jego ramieniem, będąc jego podporą i strażnikiem. Kiedyś to mógł być Harry, potem miał być to Albus, ale teraz obaj nie żyli. Severus nie mógł stawiać czoła takiej potędze, nie tu i teraz.

Poza tym gnojkowi Potterów nigdy nie starczyłoby cierpliwości na odbicie klątwy i odezwanie się do niego spokojnym, kojącym głosem – zwracając się do niego po tytule, jakby go szanował! Connor Potter by zawył i rzucił się na niego z wyciągniętą różdżką, przeklinając Severusa i wyzywając od parszywych zdrajców.

Zupełnie, jakby w jego miejscu stał teraz Harry.

Ale tak nie było, bo przecież tak nie mogło być. Severus był w pełni rozbudzony, kiedy widział śmierć Harry'ego.

Tak mu się wydawało.

Wspomnienia zawyły i zaczęły się skręcać w jego głowie. Przez chwilę jego śpiąca strona, którą nazywano „Snape'em" i „panem", walczyła o przebudzenie. Przez chwilę nie wiedział, co właściwie było rzeczywistością, a co nie.

Ale wtedy wezwał swoją nienawiść. To było prawdziwe, jedyna rzeczywistość, której warto było się trzymać, podczas gdy Harry, jeszcze za życia, starał się go skusić na swoją stronę fałszywymi obietnicami miłości. Severus wiedział, że nikt nigdy by go nie pokochał. Nikt nawet się nie postarał. Jego Lord troszczył się o niego na swój własny sposób, podobnie jak jego matka, która pokazała mu prawdy tego świata, ale żadne nigdy go nie kochało.

Znajdź zaczepienie w nienawiści. To jedyna znana ci rzeczywistość.

– Nie muszę cię słuchać – powiedział gnojkowi Potterów, ciemnowłosemu gnojkowi Potterów o orzechowych oczach, który stał przed nim. – Wiem, że tylko spróbujesz mnie przekonać do powrotu na waszą stronę. Albus też tego próbował i nie podziałało. Nie jestem świetlisty. Światło nie wie nawet nie wie, jak nienawidzić w taki sam sposób co ja.


Nienawiść. To musi być to. Wydaje mi się, że tego właśnie Voldemort używa do kontrolowania go. Nienawiści i zemsty. Otruł McGonagall, bo wydawało mu się, że była Dumbledore'em.

A Harry wiedział, jak walczyć z nienawiścią.

– Proszę pana – powtórzył miękko. – Nie staram się odkupić pańskich win. Już dość pan się napracował w tej kwestii. Postanowił pan zaakceptować dziecko, które nie było pańskie – wręcz syna swoich najgorszych wrogów – i wziąć je pod opiekę. Zwrócił się pan przeciw dwóm Panom, nie tylko jednemu, by mnie wspierać, mimo że wtedy wciąż pan wierzył w Dumbledore'a. Poddał pan, a przynajmniej tak się panu wydawało, wszelką możliwość na pogodzenie się ze mną, ponieważ wierzył pan, że wrzucenie moich rodziców i Dumbledore'a do więzienia było czymś słusznym i sprawiedliwym. Ile to razy znalazł się pan w niebezpieczeństwie, prawie tracąc życie, by mnie uratować? Rzucił się pan naprzód z krzykiem w czasie Walpurgi, też dla mojego dobra. Jest pan Snape'em. – Polizał usta, ponieważ następne słowa wciąż nie przychodziły mu łatwo i prawdopodobnie nigdy by ich nie wypowiedział, gdyby nie potrzeba przekonania Snape'a za wszelką cenę. – Moim ojcem.

Snape wydał z siebie pozbawione słów warknięcie. Harry zobaczył, jak łapie się za głowę.

– Jesteś Potterem – było pierwszymi wyraźnymi słowami, które wyłoniły się z tej cichej, odbijającej się potyczki.

– Nie jestem – odparł Harry. – Porzuciłem to nazwisko. I nie przyjąłem innego. – Przyszła mu do głowy ostatnia możliwa metoda do przekonania Snape'a, więc wzniósł swoją magię, która wzburzyła się wokół niego. Wszędzie pojawiła się dżungla, jak tylko opuścił bariery, blask prześwitującej wiosny i ukrop lata, cienie czarnych jaguarów i zwoje węży. – Proszę pana. Proszę sobie przypomnieć. Rozpoznać mnie. Czy mój brat kiedykolwiek miał taką magię? To pan nauczył mnie doceniania jej, akceptowania własnej mocy. Błagam pana. Proszę sobie przypomnieć. Proszę wrócić do domu. Kocham pana.


Gnojek Potterów...

Który mówi, że nie jest gnojkiem Potterów.

Czemu miałby skorzystać właśnie z takiej metody, by przemówić do Severusa? To było dziwne. Jego słowa były takie dziwne. Nigdy nie uważał Severusa za ojca. Connor Potter był w Gryffindorze. Już samo to stawiało między nimi barierę nie do przekroczenia. Przez pierwsze cztery lata stanowił irytujący cień własnego brata, a przez pozostałe dwa był wrogiem jego Lorda. Severus go nie znał, nie miał szans poznać go na sposoby, o których mówił. Co za dziwaczna apelacja. Nie miała szansy na przekonanie go.

Chyba że... chyba że... Harry...

Nie! Widziałem jak ginął! Sam pomogłem go zabić!

Świat zakręcił się, zachybotał i odbił od niego, ale wreszcie znalazł w sobie siły, żeby powiedzieć „Jesteś Potterem", czego nie był w stanie wydusić z siebie wcześniej. I wtedy nadeszły jeszcze dziwniejsze słowa o tym, jakoby Severus uczył go, jak doceniać własną magię i nawet rozwścieczająca deklaracja, że kochał Severusa.

A potem nadeszła magia.

Magia niczym fala przypływu na wiosnę, niczym świat, w którym można kochać kogoś takiego jak Severus, ale w którym nazywany był Snape'em, magia biegnących ciał, wyniosłej dumy i porażającej odwagi. Ślizgońska magia, ale niepodobna do tej Mrocznego Pana, mimo że były przez nią przeplecione znajome nici, jakby gnojek Potterów był echem, krzywym zwierciadłem potężnej rzeczywistości.

Czym jest rzeczywistość?

Świat zakręcił się, słowa były oszałamiające, a pamięć go opuściła, ale ta magia była prawdziwa. Severus zachwiał się w jej kierunku tak, jak nawet nie robił tego przy ryczących płomieniach mocy swojego Lorda. Dotknęło to w nim czegoś głębokiego.

Nie! Kłamstwo!

Wyciągnął różdżkę i machnął nią dziko w kierunku magii, by przypomnieć sobie, że to przecież był wróg, zmusić gnojka Potterów do przejścia w obronę i odpuszczenie tej dziwnej szopki, która z nieznanych Severusowi przyczyn zdawała się na niego działać. Żeby zmusić go do powstrzymania tej magii.


Harry oddychał głęboko, wbijając wzrok w Snape'a. Czuł, jak umysł mu się optymalizuje, inne troski po prostu przestawały mieć znaczenie, od tego, co Draco powie, kiedy opuści osłonę, po nadzieję, że zielone opary nie skrzywdziły jego domowników. To, czego teraz chciał, co chciał osiągnąć zanim przyjdzie mu zejść z wieży astronomicznej, było bardzo proste:

Chciał odzyskać swojego ojca.

– Proszę sobie przypomnieć – wyszeptał. – Poradzi sobie pan. Przypomnieć o...

I wtedy pomknęła w jego stronę klątwa, a Harry, który miał możliwość do wchłonięcia jej, albo odbicia, miał tylko ułamek sekundy na zdecydowanie, co zrobić.

Opuścił obronę i przepuścił ją. Krwawa linia na ramieniu. Bolała, ale przecież bywało gorzej. A kiedy podniósł głowę i zobaczył wpatrzone w siebie ciemne oczy, wiedział, że to było rozsądne. Wróg nigdy nie dopuściłby, żeby ktoś tak niebezpieczny jak Snape trafił go czymkolwiek. Jego brat nigdy by tego nie zrobił. Nawet, gdyby jego tarcze zawiodły, i tak najpierw by je wzniósł.

Harry wziął głęboki oddech i ściągnął całą swoją magię za siebie, wciąż utrzymując w powietrzu jej obecność, żeby Snape wyczuwał coś znajomego, ale poza tym kompletnie się przed nim odsłaniając. Rozłożył przed sobą ręce, wnętrzem dłoni do góry.

– Nie jest pan nim – powiedział cicho. – Nie jest pan człowiekiem, za którego ma pana Voldemort. Jest pan sobą i ja panu ufam.

Bezróżdżkowa magia Snape'a wyłoniła się, okrążając go mignięcięm oczu i klekotem zamykających się, krabowych kleszczy. Zrobił krok przed siebie, miał rozszalałe oczy. Powietrze wokół niego obiecywało ból, obiecywało śmierć.

Harry utrzymał jego spojrzenie i podniósł głowę, żeby obnażyć gardło, ale poza tym nie ruszył się. Serce waliło mu tak mocno, że wzrok mu się rozmywał, a Draco powiedziałby mu, że do reszty oszalał. Ale Dracona tu nie było. To był jego wybór, by podjąć się tego ryzyka, by zaufać.


Sprzeczności krążyły mu po głowie, rozbijając się o siebie nawzajem, posyłając deszczem odłamki i nadkruszone kamienie w kierunku niechronionego mięsa jego umysłu.

Potter nie miał tego rodzaju magii. Tylko Harry miał taką magię.

Potterowie się nie poddają. Syn Jamesa Pottera nigdy nie poddałby się przede mną w ten sposób. Ale Ślizgon, starający się wygrać z silniejszym od siebie przeciwnikiem, mógłby. Harry by mi tak zaufał.

To przecież... Widziałem jak ginął! Widziałem jak ginął! Widziałem jak ginął!

Nazywam się Severus!

Magia wzniosła się wokół niego, reagując na jego narastający temperament, gotowa do rwania i rozrywania na kawałki, jak tylko zdecyduje, co właściwie chciał tak potraktować.

– Jest pan sobą – powiedział chłopiec, którego oczy były orzechowe, którego oczy były zielone, którego oczy były otchłanią bezdennej ciemności – i ja panu ufam. – Odchylił głowę i obnażył gardło w kierunku Severusa.

Oczy błysnęły mu na zielono w tym świetle, zielenią światła Mrocznego Znaku, zielenią ich samych, zielenią taką samą, jaką miała w oczach Lily Potter.

A on wzniósł się i zarzucił sobą w kierunku tyłów swojego umysłu, Snape zaczął przytłaczać Severusa, walcząc zaciekle ze snami i słodkim pociągiem nienawiści i lśnieniem w swoim lewym przedramieniu, Mrocznym Znakiem, który ciągnął go z powrotem go jego Lorda, szarpiąc za przysięgi, które złożył tak dawno temu.

Jestem kimś więcej, jak tylko Znakiem. Jestem kimś więcej, niż tylko obietnicą.

Jestem kimś więcej, jak tylko ludźmi, których nienawidzę.


Harry zobaczył, kiedy walka rozpoczęła się na dobre. Wiedział, że prawdopodobnie była podobna do szamotaniny, której Syriusz podjął się pod koniec trzeciego roku, żeby odzyskać swoje ciało od Voldemorta na kilka krytycznych chwil, ale wtedy miał Regulusa, który był powiązany z nimi obydwoma i mógł powiedzieć mu, co się działo. Tym razem nie miał tego rodzaju połączenia...

Chyba, że je sobie zrobi.

Skoczył przed siebie i przyłożył dłonie po obu stronach głowy Snape'a, przytrzymując ją nieruchomo. Zdawało się to nie mieć znaczenia. Ta walka miała miejsce wewnątrz. Jego ciemne oczy niczego nie widziały.

Harry skoczył ponownie, tym razem korzystając z legilimencji, która porwała go niczym wiatr wprost w oszołomioną, pełną sprzeczności masę umysłu Snape'a.

Srebrne baseny oklumencyjne wrzały, zaraz nad nimi wisiała mroczna mgła. Harry zadrżał. Rozpoznał tę mgłę. To była pogarda Snape'a, jego impuls do zemsty, hak, którego użył Voldemort, by położyć łapy na jego duszy. Harry wiedział, jak była potężna. Pojawiła się nawet, kiedy Snape rzekomo kochał go zanadto, by dać się jej porwać, kiedy na czwartym roku nakarmił Jamesa eliksirem szaleństwa. To nie był wróg, którego łatwo będzie pokonać.

Ale nadszedł moment, w którym musiał wybrać między utratą tego impulsu, a utratą Harry'ego. Jeszcze nigdy nie musiał tego robić. Nawet chwila eliksiru szaleństwa okazała się niewystarczająca, bo Harry wciąż go kochał i mimo wszystko zeznawał na jego rozprawie.

Harry nie był w stanie czegokolwiek zrobić, poza unoszeniem się i obserwowaniem w milczeniu walki Snape'a. Musiał się tym zająć sam. Gdyby Harry spróbował się wtrącić, nastąpiłby tym na wolną wolę Snape'a i nigdy nie miałby pewności, czy hak Voldemorta nie pozostał czasem w umyśle Snape'a, po prostu zagrzebany, a nie usunięty na dobre.


Był Snape'em, mistrzem eliksirów, który nienawidził nauczać, mrocznym czarodziejem, który poddał zbyt wiele swojego życia sprawie Światła, ojcem adoptowanego syna.

Był Severusem, wzgardzonym synem Eileen Prince, ulubionym sługą Mrocznego Pana, ojcem eliksirów, które truły i zabijały.

Inne imiona przetaczały mu się przez głowę, dodając wagi każdej ze stron.

Nienawistnik wilkołaków.

Uczeń Albusa Dumbledore'a.

Wicedyrektor.

Ofiara Huncwotów.

Śmierciożerca.

Wróg Jamesa Pottera.

Opiekun Harry'ego Jamesa vatesa, z rozkazu ministerstwa.

Przyjaciel Regulusa.

Oklumenta.

Zmieniacz pragnień.

Ślizgon, który przeżył więcej niż inni.

Nienawiść ciągnęła przeciw miłości, zemsta przeciw impulsowi do prowadzenia życia tak, jak miał na to ochotę, a Snape/Severus wiedzieli, że są w nim równie silni, zbyt potężni, by tak po prostu się poddać. Jeśli zwróci się przeciw którejś ze stron, to straci jakąś część siebie. Albo Voldemort będzie go miał, albo Harry.

Nie. Sam będę siebie miał.

I to zadecydowało. Snape zaparł się ramionami przeciw Severusowi i pociągnął z całej siły w kierunku miłości.

Poczuł, jak niektóre sieci w jego umyśle rwą się i opadają, a głowę zalewa potężny ból, kiedy rozrywał w sobie ranę oklumencyjną, nie równie szeroką, co te od których Harry ucierpiał na swoim drugim roku, ale znacznie głębszą. Wylała się przez nią cała skażona woda, zmuszając go do porzucenia jej, zakazując mu kiedykolwiek więcej przedkładania nienawiści wobec wrogów nad ochronę Harry'ego.

Zwrócił legilimencję na siebie samego, jak to Harry kiedyś zrobił w Dolinie Godryka, i ciął i palił i rwał i wrzeszczał.

Poświęcił część siebie, skrzywdził się tak dogłębnie, że nie sposób było teraz określić, jak wiele stracił. Ale to nienawiść była punktem zaczepienia Voldemorta, znacznie potężniejszym od Mrocznego Znaku. Wszystkie sny o nim jako Severusie, które wreszcie w pełni sobie przypomniał, były na niej skupione, zachęcały ją, kazały mu szukać zemsty. Kiedy je odrzucił, zniszczył punkt zaczepienia Voldemorta.

Wreszcie był wolny i poczuł, jak dłonie Harry'ego trzymają mu głowę, a kiedy otworzył oczy, spojrzał wprost na swojego syna.


Harry zawył niczym sokół, kiedy zobaczył, co robił Snape. Tak, to bolało, tak, stracił jakieś części siebie i już nigdy nie będzie taki sam, ale był wolny. Harry pochylił się przed siebie, jak tylko otworzył oczy i objął go, trzymając przy sobie mocno. Po raz pierwszy w życiu wydawało mu się, że wiedział, jak to jest mieć ojca.

– Harry – wyszeptał Snape i ostrożnie objął go rękami.

Harry otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zawył, kiedy blizna eksplodowała mu bólem. Krew zalała mu oczy. Czuł, jak Voldemort rozrywa na oścież stare połączenie między nimi, zatapiając pazury w jego czole, śmiejąc się z tryumfem, póki Harry nie był w stanie już słyszeć niczego, po za wysokim, lodowatym tornadem jego radości.

Naprawdę wydawało ci się, że to jedyny sztylet, jaki na ciebie przygotowałem, mój dziedzicu? Doprawdy. To była zaledwie dywersja, która zawsze miała mnie zawieść, choć byłoby naprawdę wspaniale, gdyby jednak się powiodła. A teraz zobacz, czego nie zdołałeś powstrzymać przez swoją troskę o ojca!

Wizje zalały go w lawinie desperacji.