Bardzo dziękuję Jasmin Kain za zbetowanie odcinka 3
I oczywiście za komentarze3
Rozdział 16
Grimmauld Place 12
Harry wszedł za wszystkimi do ponurego pokoju, gdzie znajdowało się biurko, szafa oraz dwa pojedyncze łóżka. Hermiona szybko pociągnęła go, żeby usiadł na jednym z nich. Odłożył swój talerz na szafce nocnej.
— Och, Harry, jak się masz? Bardzo się na nas wściekałeś? Założę się, że tak, wiem, że nasze listy były beznadziejne... I nie mogliśmy pisać częściej. Nie mogliśmy ci nic powiedzieć, Dumbledore kazał nam przysiąc, że nic ci nie powiemy, och, a tyle mamy ci do opowiedzenia... No i ty nam... o twoim procesie! Ale kiedy tylko usłyszeliśmy o tym, widzieliśmy, że muszą cię oczyścić z zarzutów, wszystko sprawdziłam w Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepełnoletnich Czarodziejów. Ale to wciąż oburzające, że potraktowali cię na równi z kryminalistami. I jeszcze twój wuj! Jak ty się z tym czujesz, dlaczego nic nam nie powiedziałeś? — Hermiona wypluwała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. — I co z wyprowadzką od…
— Hermiono! Zwolnij trochę, daj mu odpowiedzieć! — wtrącił Ron, przerywając dziewczynie i usiadł na łóżku naprzeciwko. Obok niego usadowili się bliźniacy i Ginny, patrząc wyczekująco na Harry'ego.
— No tak. Przepraszam.
— Nie no, nie krępuj się, Hermiono. Mów, po co będziesz sobie zawracała głowę Harrym — rzucił Fred. Dziewczyna odpowiedziała mu złowrogim spojrzeniem, po czym utkwiła swój wzrok w przyjacielu.
Harry nie był pewien, czy wolno mu było powiedzieć o tym, że Tobiasz był jego ojcem. Dumbledore napisał mu w liście, że podjął pewne kroki, by nazwiska jego rodziców biologicznych nie wyszły na jaw. Ale była to jedna z większych zmian w jego życiu, zaraz obok tego, kiedy okazało się, że jest czarodziejem. I poczuł, że dyrektor nie miał prawa zakazywać mu podzielenia się tym z najbliższymi mu osobami.
Mimo że odczuwał lekką obawę przed odrzuceniem, kiedy powie im, kto jest tak naprawdę jego ojcem i co za tym idzie, bratem, postanowił tego nie ukrywać. Jeżeli byli jego prawdziwymi przyjaciółmi, a wiedział, że byli, prędzej czy później to zaakceptują. Jeśli zaś chodziło o względy bezpieczeństwa, na wszelki wypadek poprosi ich o przysięgę Sine Nuntis. Nie dlatego, że im nie ufał, broń Merlinie. Po prostu w ten sposób nikt nie zmusi ich, żeby to wyjawili.
Opowiedział im więc całą historię, pomijając oczywiście szczegóły, takie jak radość Dursleyów z pozbycia się go i to że pomieszkiwał przez kilka dni w domu Mistrza Eliksirów. O Theo nawet nie wspomniał. Takiej odpowiedzialności nie mógł wziąć na siebie.
— Ale jak możesz grać w grę, gdzie jest tylko jedna piłka na dwudziestu dwóch zawodników? Zbzikowałeś zupełnie jak Seamus — Harry uśmiechnął się szeroko do swojego najlepszego przyjaciela, a Hermiona uderzyła rudzielca w tył głowy. — No co? — Odwrócił się do dziewczyny. — A co mam powiedzieć? Że cieszę się, że Harry w końcu uwolnił się od Dursleyów? Czy że jestem przerażony faktem, że naprawdę jest młodszym bratem Snape'a? Nie, nie, nie… To nie na moje nerwy.
— Właśnie to powinieneś powiedzieć. I tu nie chodzi o ciebie, tylko o Harry'ego. — Ponownie zwróciła się do chłopaka.
— To wy wiedzieliście? — Harry spojrzał na nich zaskoczony.
— Uszy Dalekiego Zasięgu. Dzięki nim przynajmniej w minimalnym stopniu wiemy, co się dzieje. A dlaczego nam nie powiedziałeś? — zapytał George.
— Najpierw sam nie byłem do końca przekonany, czy to w ogóle prawda. A później… No cóż. Chyba wolałem wam powiedzieć osobiście.
— I jeszcze masz na karku przerośniętego nietoperza. — Ron spojrzał na niego ze współczuciem. — Teraz dopiero zacznie cię dręczyć.
— Harry. Nie słuchaj go. Nie będzie tak źle. Może nawet zacznie cię traktować trochę lepiej. —Zawsze mógł liczyć, że Hermiona będzie starała się go pocieszyć. I mimo że powiedziała to lekko powątpiewającym głosem, to on już się przekonał, że po części miała rację. Uśmiechnął się do niej lekko.
— Widzieliśmy, jak wykłócał się, żeby zabrać cię do Ministerstwa. Uparł się, mimo że eliksir wielosokowy był bardziej ryzykowny niż gdyby tata poszedł tam z tobą — wtrącił George.
— Naprawdę? — To zwróciło uwagę Harry'ego.
— Powiedział, że lepiej cię upilnuje. Tata spojrzał na niego z politowaniem i zrobił minę w stylu „Helloł, mówisz do ojca siódemki dzieci, w tym osławionych bliźniaków Weasley". — Wyszczerzył się George, udając głos swojego ojca.
— I wtedy jak zwykle wtrąciła się mama, wyrzucając nas z kuchni — kontynuował Ron. — Nie pozwoliła mi nawet dokończyć obiadu.
— Trzeciej dokładki obiadu — poprawiła go Hermiona, kręcąc głową.
— No co, ja rosnę! Zresztą, jedzenie to jedyna przyjemność, jaką tu mamy. — Rzucił dziewczynie zirytowane spojrzenie. — I stanęło w końcu na tym, że to Snape z tobą poszedł, nie?
— Tak.
— Merlinie, współczuję. — Ron poklepał go po plecach.
— Nie, nie było tak źle — Harry wzruszył ramionami. Był wdzięczny za takich przyjaciół i ich wsparcie. Złość na to, że do niego nie pisali, kompletnie mu minęła.
— Mnie to bardziej interesuje twój tatuaż, Harry — uśmiechnęła się Ginny.
Harry zaczerwienił się.
— To nic wielkiego.
— Ja uważam, że naprawdę idiotycznie postąpiłeś — wtrąciła Hermiona, krzyżując ręce na piersi. — Nie zdajesz sobie sprawy, z jakimi powikłaniami może się to wiązać.
— Eee… zdaje sobie sprawę, uwierz mi, Hermiono — wymamrotał, przypominając sobie zakażenie, które również postanowił pominąć w swojej opowieści. Jak i to, że to Snape go uratował.
— Nie daj się prosić.
— No pokaż, stary. Może i ja sobie zrobię? — Ron zawiesił głos na chwilę. — Zawsze chciałem mieć jeden, odkąd tylko Bill przyszedł do domu ze swoim okiem Horusa na ramieniu.
Bliźniacy ponownie zaczęli skandować imię Harry'ego, a po chwili dołączyli do nich Ron i Ginny. Tylko Hermiona ściągnęła wargi, niezadowolona.
— No, dajesz kumplu! — krzyknął Fred.
— Nie krępuj się! — dodał George.
Gdy Harry powoli zaczął ściągać koszulkę, Weasleyowie zaczęli krzyczeć raz po raz „striptiz", a na policzkach Ginny wykwitł rumieniec.
— Super — rzekł zachwycony Ron. — Może jakoś uda mi się uzbierać w tym roku. Myślicie, że na Pokątnej znajdę jakiś salon z tatuażami?
— Nie, ale na Nokturnie jest jeden.
— Ronaldzie, nie będziesz się szwendał po Nokturnie!
— Słyszysz Roniaczku, mama Hermiona zabrania — parsknął Fred.
Tym razem to policzki Hermiony nabrały szkarłatnego koloru.
— Spacery po Nokturnie w obecnej sytuacji są wyjątkowo nierozsądne — powiedziała lekko urażona.
— Roniaczek będziesz musiał zatem biegać po...
W tym momencie rozległo się pukanie i drzwi do pokoju się otworzyły.
— Co tu się dzieje? Co to za wrzaski? — W drzwiach ukazał się Mistrz Eliksirów. — Potter, co ty wyprawiasz? Gdzie masz koszulkę? — Harry podniósł ją z łóżka i czym prędzej wciągnął na siebie. — Zapomniałeś swojej torby. — Mówiąc to, Snape wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni, machnął różdżką i po chwili miał w ręku torbę Harry'ego. Nastolatek podszedł do mężczyzny. W pokoju zapanowała cisza. Zarówno Hermiona, jak i wszyscy Weasleyowie bez słowa przyglądali z zainteresowaniem obu czarodziejom.
— Dzięki. — Spojrzał na mężczyznę.
— Jutro o dwudziestej przyjdę po ciebie. Masz być gotowy, bo nie mam zamiaru na ciebie czekać, zrozumiano? — Ton Snape'a nie dawał miejsca na jakiekolwiek dyskusje.
— Okej.
— I zachowuj się, Potter. — Kiedy Harry przytaknął ponownie, dodał: — Jeśli zajdzie taka potrzeba, w salonie masz kominek podłączony do sieci Fiuu. Pamiętasz mój adres? — Znowu zrobił przerwę, czekając aż chłopak skinie głową. — Wypowiedz go głośno i wyraźnie, i dodaj Zakątek Snape'a. — Harry po raz kolejny przytaknął, a Severus zwrócił się do wszystkich. — Molly woła was na dół. Znowu potrzebuje darmowej siły roboczej. — Uśmiechnął się złośliwie, odwrócił się i wyszedł z pokoju.
— Co mu się stało? To nie wyglądało ani trochę, jakby chciał ci odgryźć głowę.
— Ron ma rację, nie był aż tak paskudny jak zawsze. O co może mu chodzić?
Harry wzruszył ramionami.
— Właśnie chodzi o to, że nie mam pojęcia — powiedział zamyślony.
— Ale w jednym ma racje. I nie wierzę, że w czymkolwiek zgadzam się ze Snape'em — jęknął Ron z miną męczennika. — Od dwóch tygodni, bez dnia przerwy, harujemy w tym domu jak jacyś niewolnicy. Zmuszanie nas do pracy w wakacje powinno być karalne.
Niedziela, trzynasty sierpnia 1994
Cały poprzedni dzień sprzątali sypialnie, w razie gdyby jacyś członkowie Zakonu Feniksa niespodziewanie mieli się czasowo przenieść na Grimmauld Place. On był przyzwyczajony do pracy, już Dursleyowie o to zadbali. Jednak cała reszta nigdy wcześniej nie pracowała fizycznie. Ron zaczął marudzić i narzekać już po piętnastu minutach, mimo że praca nie była ciężka. Nikt nie zagroził im nawet żadnymi konsekwencjami, jeśliby zrobili coś niedokładnie lub za wolno. A dokładnie tak było, bo ruszali się jak muchy w smole. Harry miał wrażenie, że dorośli chcieli po prostu ich czymś zająć, żeby nie kręcili się po domu i nie narzekali na nudę.
Tego dnia, zaraz po obiedzie również zagoniono ich to sprzątania. Gdy tylko weszli do jednego z pokoi, Ron rzucił się na łóżko, z którego wyleciały tumany kurzu, i wydał z siebie okrzyk cierpienia.
— Nie wytrzymam tego! To są nasze wakacje! Założę się, że nawet stary Snape nie wysługuje się tobą jak jakimś sprzątającym niewolnikiem!
— Ron, spałeś do południa, niewolnicy nie mają tyle swobody — powiedział Harry, biorąc się za zdejmowanie dekoracji z półek, by umyć meble.
— Ale ja planowałem jeść, latać na miotle i leżeć na kocu na polanie przy naszym stawie i nie robić zupełnie nic! Albo nie, nie w tej kolejności, najpierw latać na miotle, później jeść… Albo nie… najpierw jeść…
— Mógłbyś jeść latając — rzucił pomocnie Harry.
— Tak. — Uśmiechnął się Ron, ale zaraz z powrotem spochmurniał. — No, ale nie harować od świtu do nocy w tej zatęchłej dziurze. To się nadaje do podania ich do Magicznego Urzędu Praw Dziecka!
— Ron, przesadzasz trochę.
— Przesadzam? To znęcanie się, wykorzystywanie nas… i… przysięgam, że podałbym ich, gdyby nie Sam-Wiesz-Kto…
Harry'emu przyszło na myśl, że to dobrze, że Ron nie trafił na Dursleyów, bo nie wytrzymałby tam nawet kilku dni, ale nie wyraził głośno swojej opinii.
— No naprawdę Ronaldzie, są ważniejsze rzeczy niż twoje wakacje. Wstawaj, trzeba wytrzepać materac i zmienić pościel — powiedziała zirytowana Hermiona.
W tym momencie do pokoju weszli bliźniacy i zaraz zamknęli za sobą drzwi.
— Dumbledore przyszedł.
— Mają spotkanie? — zapytał Ron i podnosząc się trochę, oparł się na łokciach.
— Nie, nie wydaje nam się, bo w kuchni jest tylko on, Lupin i Syriusz.
— Muszę z nim porozmawiać. — Harry rzucił na ziemię szmatkę, którą wycierał kurze, wytarł dłonie w spodnie i jak oparzony wybiegł z pokoju. Reszta spojrzała znacząco na siebie.
HPHPHPHPHP
Gdy tylko nastolatek dotarł na najniższe piętro, usłyszał podniesione głosy. Podszedł bliżej do drzwi do kuchni i zaczął słuchać.
— Jeżeli zechcę, żeby mój chrześniak mnie odwiedził w moim własnym domu, to mam do tego prawo!
— Syriuszu, już o tym rozmawialiśmy. Wiesz, że to nie jest bezpieczne, żeby tu był. — Bliźniacy nie kłamali. Dumbledore rzeczywiście pojawił się w siedzibie Zakonu. I co ciekawsze, to właśnie o nim rozmawiał z Syriuszem.
— Gówno prawda, jakoś jest tu teraz i wszystko jest w porządku. Nic się nie dzieje! Więc nie rozumiem, dlaczego nie może przyjeżdżać częściej. Nie macie problemu z tym, żeby cała reszta tutaj mieszkała!
Dzięki, Syriusz, pomyślał Harry, słysząc ojca chrzestnego, wstawiającego się za nim u dyrektora.
— Pozwól mu chociaż na chwile nie myśleć o wojnie. To jeszcze nastolatek. — Tym razem to Remus zabrał głos.
— Nastolatek, który ma na karku Voldemorta, a nikt nie raczył dać mu porządnych lekcji z obrony. Bez obrazy, Remusie, ale twoje lekcje z obrony przed czerwonymi kapturkami i trollami niewiele pomogą mu w walce z czarodziejami.
— Jest niepełnoletni. To nie czas, żeby zajmował się wojnami dorosłych. — Głos Remusa był znużony, jakby używał tego argumentu już nie po raz pierwszy. — Skończy szkołę, wtedy pomyślimy o tym, żeby dołączył do Zakonu. Na razie niech siedzi u starego Snape'a i korzysta z wakacji. Tam jest przynajmniej bezpieczny.
W tym momencie Harry postanowił wejść do środka.
— Profesorze, muszę z panem porozmawiać. — Zwrócił się do Dumbledore'a.
— Przykro mi, Harry, innym razem, teraz naprawdę muszę iść. — Harry zauważył, że dyrektor unika jego wzroku.
— Ale naprawdę mi zależy, tak szybko wyszedł pan z sali rozpraw, nie zdążyłem nawet z panem zamienić słowa.
— Harry, profesor Dumbledore ma teraz dużo na głowie! Nie ma czasu zajmować się bzdurami —skarcił go Remus, podczas gdy dyrektor odwrócił się i skierował w stronę kominka.
— Niech pan na mnie spojrzy! — krzyknął Harry. Nie wiedział dlaczego, ale nagle poczuł ogarniającą go wściekłość, która była zdecydowanie nieadekwatna do sytuacji. Owszem, był zirytowany zachowaniem mężczyzny, ale nie aż tak, żeby zacząć krzyczeć na dyrektora szkoły.
— Harry! — krzyknął Remus z reprymendą w głosie, a Syriusz tylko uśmiechnął się, ewidentnie rozbawiony i skrzyżował ramiona na piersi.
Dumbledore zerknął na niego szybko, jednak jego wzrok niemal od razu powędrował na ścianę.
— Chcę dołączyć do Zakonu — powiedział Harry, ignorując Lupina.
— Przykro mi, w tym momencie jest to niemożliwe. Jesteś za młody. Skończysz szkołę, to porozmawiamy o tym.
— Jakoś Voldemort — Nikt z dorosłych nie wzdrygnął się, słysząc to imię. — Nie dba o to, ile mam lat. Chcę walczyć. Skoro i tak mnie atakuje, chcę mieć przynajmniej minimalne szanse, żeby mu uciec!
— Zajmij się w takim razie nauką obrony, Harry.
— No ciekawe jak, skoro wszyscy, których do tej pory zatrudniałeś, profesorze, chcieli mnie zabić lub usunąć wspomnienia!
— Przykro mi, naprawdę jest na to za wcześnie. Porozmawiamy o tym, jak skończysz siedemnaście lat. — Starszy mężczyzna sprawiał wrażenie zmęczonego. Wyglądał o wiele starzej niż jeszcze rok wcześniej. Nadal jednak nie spojrzał Harry'emu w oczy. Co jeszcze bardziej zirytowało chłopaka.
— Prawdopodobnie tego nie doczekam, bo Voldemort mnie dopadnie, zanim uda mi się dożyć tej całej pełnoletności — rzekł zgryźliwie.
— Nic ci nie grozi u ojca ani w szkole. Ciesz się wakacjami, chłopcze.
— Nic ci nie grozi… — Harry zaśmiał się gorzko. — Czyli umieścił pan kamień filozoficzny w komnacie na trzecim piętrze, w szkole pełnej dzieci, w ramach niewinnej zabawy w ciepło - zimno, a Voldemort wpadł jako gość honorowy? Jak w ogóle mogło mi przyjść do głowy, że stanowił jakiekolwiek zagrożenie dla mnie i dla całej reszty.
— Harry! Wiem, że… — zaczął Dumbledore.
— Nie! Dajcie mi dokończyć — warknął Harry, podnosząc rękę, a z jego postaci emanowała pewność siebie, jaką rzadko kiedy pokazywał. — Załóżmy, że nie miał pan wpływu na bazyliszka i dziennik. Ale na czwartym? Naprawdę nie zorientował się pan, że pana przyjaciel nie jest tym za kogo się podaje? Moja kartka sama wskoczyła do czary ognia?
— Harry, zachowuj się! Bądź co bądź, to twój dyrektor! Syriuszu!
— To walka Harry'ego i jak na razie świetnie sobie radzi. — Wyszczerzył się mężczyzna, najwyraźniej nieźle się bawiąc, zadowolony, że w końcu jego chrześniak postawił się otwarcie dyrektorowi.
— Na pierwszym i drugim roku, Harry, to raczej twoja ciekawość pomieszana z młodzieńczą ambicją doprowadziła do tych wydarzeń. Dobrze wiesz, że nawet gdybym mógł, to nie udałoby mi się ciebie powstrzymać.
— A co z barierą antymagiczną na terenie, gdzie mieszkam? Nie mam szans obronić się przed mugolskim atakiem.
— A co ci niby tam grozi, Harry? Poza tym, tylko na chwilę opuściłeś tą strefę i od razu wylądowałeś w Ministerstwie, zawieszony w prawach ucznia. — Harry zacisnął dłonie w pięści, słysząc smutny głos Dumbledore'a. — Przykro mi, że tak myślisz, chłopcze, ale o Zakonie porozmawiamy, jak skończysz siedemnaście lat. Teraz naprawdę muszę iść, już jestem spóźniony. — Po tych słowach dyrektor skinął w jego stronę oraz dwóch pozostałych czarodziejów, chwycił w garść proszek Fiuu i zniknął w kominku.
Harry usiadł na krześle, założył ręce na piersi i wydał siebie bliżej nieokreślony dźwięk frustracji.
— Powoli naprawdę zaczynam go nienawidzić.
— Harry! Powinniśmy cię teraz wysłać jak małe dziecko do pokoju, żebyś przemyślał swoje zachowanie. Nie możesz awanturować się jak rozwydrzony, roszczeniowy dzieciak przy dyrektorze.
— No, z całym szacunkiem profesorze, ale nie ma pan prawa mówić mi, jak mam się zachowywać. Jest pan moim byłym nauczycielem i nikim więcej. — Harry sam skrzywił się na te słowa, ale po chwili zastanowienia uznał, że były prawdą.
— Nie spodziewałem się tego po tobie, Harry.
— Jak pan może się po mnie czegokolwiek spodziewać, skoro pan mnie nawet za bardzo nie zna? Uczył mnie pan rok i tyle. A po trzecim roku nie dostałem od pana żadnego listu. Nic. Więc skąd pomysł, że jest pan mi bliższy niż na przykład Trelawney, która uczyła mnie całe dwa lata? — Harry uśmiechnął się gorzko.
— Byłem przyjacielem twoich rodziców. Zależy mi na tobie. — Remus westchnął. — Twoi rodzice byliby bardzo zawiedzeni twoim zachowaniem.
— Jeżeli chodzi o moich rodziców, to znaczy Jamesa i Lily, no cóż, nie zdążyłem ich poznać. A po ich śmierci to średnio miał pan ochotę się ze mną kontaktować, sprawdzić czy w ogóle sobie jakoś radzę, więc nie wiem, kim bardziej byliby zawiedzeni. — Harry wiedział, że przesadza. Był zły na Dumbledore'a i wyżywał się przez to na Remusie, ale miał to gdzieś.
— Harry, nie mów tak. Zależało mi na tobie, ale Dumbledore…
— Żałosne. Dumbledore nie jest królem świata i nie ma prawa dyktować, czy ktoś może się z kimś kontaktować czy nie! To pan podjął tą decyzję! Może gdyby pan chociaż raz sprawdził, czy mam się w porządku, może… — Może gdyby go odwiedził i zauważył, co się dzieje, może zabrałby go od Dursleyów i jego piekło na ziemi by się skończyło. — Może wszystko byłoby inaczej!
— Ale on jest liderem Zakonu! Musimy mu ufać. Tak długo mamy szansę wygrać z Voldemortem, jak długo jesteśmy zjednoczeni. Dyrektor i tak ma zbyt wiele na głowie, więc nie obciążaj go dziecinnymi pretensjami. Właśnie dlatego jesteś jeszcze za młody, by być w Zakonie, ponieważ nie potrafisz tego zrozumieć. — Remus uniósł głos. Po nim też było widać coraz większą irytację.
— Dokładnie, nie jestem w Zakonie, więc średnio powinno mnie obchodzić, co się postanawia w organizacji, do której nie mam nawet wstępu. Jestem tu prywatnie, u mojego ojca chrzestnego, który mnie zaprosił i owszem, po części winię Dumbledore'a, ale ty też nie zrobiłeś nic, żeby mi pomóc!
— Powinieneś być wdzięczny, że pozwoliliśmy ci tu w ogóle przyjechać, ale wiesz co, ja się poddaję. Syriuszu, jesteś jego ojcem chrzestnym, doprowadź go do porządku. — Remus zwrócił się do mężczyzny, nie odnosząc się zupełnie do tego, co Harry przed chwilą powiedział. — Jako że ja, jak to sam ujął, jestem obcym człowiekiem — dokończył lekko kpiącym głosem.
— Jestem po stronie Harry'ego. Ma rację. I wreszcie czas, żeby powiedział to głośno. — Syriusz wzruszył ramionami.
— Naprawdę? Twój chrześniak nie ma za grosz szacunku do nikogo. Jak możesz pozwolić, by się tak odnosił do osoby starszej, która nie dość, że jest dyrektorem szkoły, to jeszcze jest liderem jasnej strony.
— Powiedział przecież „profesorze". Mówił pan, profesorze i te inne tytuły, więc uważam, że przesadzasz, Remusie.
— Wiesz, co by Molly zrobiła, gdyby jej dzieci tak się odezwały do starszych?
— Ja nie jestem Molly. Jestem całym sercem za tym, żeby Harry powiedział o wszystkim głośno. Jeśli się czuje skrzywdzony, niech mówi, a nie trzyma wszystko w sobie i udaje, że jest w porządku. I nie obchodzi mnie, kim jest ta osoba, czy dyrektorem szkoły, starym przyjacielem rodziny czy wujem.
— Ale nie w ten sposób. Możesz mu zwrócić uwagę, może ciebie posłucha.
— Hej, „on" tutaj jest! — wtrącił się Harry.
— Harry, twoje argumenty są bardzo dobre, ale nie możesz tak krzyczeć, ponieważ niektórzy ludzie, niepotrafiący ich zbić, będą się powoływać na twój ton głosu i wiek.
— Dobrze, Syriuszu — uśmiechnął się Harry. Syriusz po raz kolejny mu udowodnił, że mógł na niego liczyć.
— Jesteś tak samo uparty jak ten roszczeniowy nastolatek.
W tym momencie do kuchni weszła Molly z zakupami.
— Co tu się dzieje? Słyszę podniesione głosy. — Mówiąc to, postawiła torby na stole i zaczęła je rozpakowywać. Nikt nie zaproponował jej pomocy.
— Nic takiego, Molly, głośniejsza wymiana zdań. — Powiedział Remus, siadając na krześle.
— Idę pomóc reszcie sprzątać — stwierdził Harry.
Syriusz skinął głową.
— Idź. I nie przejmuj się.
Harry ruszył na górę. Nie wiedział, jak ta wymiana zdań mogła eskalować w taką awanturę. Owszem, powiedział parę przykrych rzeczy Remusowi, a tak naprawdę nigdy wcześniej nie myślał w ten sposób o mężczyźnie. Nie miał pojęcia, skąd się wzięła ta nagła złość na niego. Wiedział, że teraz w kuchni Remus zapewne komentował jego zachowanie przed panią Weasley. Harry westchnął. Nie chciał, żeby kobieta zaczęła źle o nim myśleć.
HPHPHPHP
Po kilku godzinach sprzątania, gdzie musieli wysłuchiwać narzekań Rona, który i tak prawie nic nie robił, Molly zawołała ich na kolacje.
W kuchni byli państwo Weasley i Lupin, który łypał na niego, najwyraźniej nadal urażony.
Świetnie. Apetyt Harry'ego zupełnie zniknął.
— Gdzie Syriusz? — zapytał, ze złością nadziewając na widelec makaron.
— Pewnie siedzi i dąsa się na strychu. — Warknął naburmuszony Remus.
I kto tu się zachowuje jak dziecko?, pomyślał Harry i zdecydowanie nie chodziło mu o Syriusza.
— Idę się pożegnać, skoro nie wiadomo, kiedy następnym razem będę miał szansę spotkać się z moim ojcem chrzestnym — powiedział Harry, wstając. Nie próbował powstrzymać zjadliwego tonu.
Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
— Najpierw zjedz, kochaneczku — odparła pani Weasley.
— Zjem z nim — powiedział Harry, nakładając na talerz porcję dla Syriusza.
— Harry, jak już idziesz, weź mu te eliksiry.
Skinął głową, włożył fiolki do kieszeni, wziął dwa talerze i ruszył na górę.
Drzwi otworzył łokciem. Syriusz siedział na ziemi, oparty o ścianę, głaszcząc głowę Hardodzioba, którą zwierzak położył mu na kolanach.
— Hej.
— Harry. — Próbował się uśmiechnąć. Wyglądał bardzo posępnie. Radosny mężczyzna z rana całkowicie gdzieś zniknął, zostawiając przybitego, zmęczonego życiem mężczyznę. — Co tu robisz? Czemu nie jesteś na dole ze wszystkimi?
— Nie wiem. — Harry wzruszył ramionami. — Chciałem posiedzieć z tobą.
Syriusz zaśmiał się gorzko.
— To mój dom, a doszło do tego, że obaj wylądowaliśmy na strychu, ukrywając się przed innymi.
Harry podszedł do niego, usiadł obok, opierając się o ścianę i położył talerze na ziemi.
— Przyniosłem ci kolację.
— Dzięki, dzieciaku.
— Lupin kazał ci dać eliksiry. — Harry wyciągnął dwie fiolki z kieszeni. — Po co ci one?
— Na efekt dementorów. Sprawiają, że lepiej się czuję.
— Och, to dobrze.
Syriusz skinął głową.
— Jak się czujesz, bo w sumie nawet nie mieliśmy czasu porozmawiać sam na sam.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Jak mam się czuć? Siedzę tu uwięziony i tak naprawdę to do niczego nie jestem potrzebny. Jedyne, co mogłem zrobić dobrego, to oddać mój dom Zakonowi. Ale przez to nie czuję się tu już jak u siebie. Doszło do tego, że nawet własnego chrześniaka nie mogę zaprosić na kilka dni.
— A Porthcurno?
— Zabiorę cię tam, obiecuję. Teraz ciężko mi się po prostu wyrwać. Wiesz, najgorsze jest to, że wszyscy cały czas mi powtarzają, że jeśli zostanę złapany, to cały Zakon na tym ucierpi.
— Przykro mi, Syriuszu. Naprawdę. Ale… Złapiemy Pettigrew. I będziesz wolny.
— No nie wiem — Syriusz popatrzył na Harry'ego. — Szczur zawsze się wywinie.
— Nie ma mowy. Przysięgam, zrobię wszystko, znajdziemy go.
Syriusz odkręcił fiolki i wypił eliksiry.
— Harry, nie chcę, żebyś się narażał. Słuchaj, ja wiem, że zabrzmi to ckliwie, ale zależy mi na tobie najbardziej na świecie. Nie obchodzi mnie Dumbledore. Słucham się, robię, co chcą, bo wiem, że tylko dzięki nim mamy jakiekolwiek szanse pokonać Voldemorta. I jestem sfrustrowany, że ja nie mogę pomóc i że nie mogę spędzić z tobą więcej czasu. Ale tak naprawdę, zależy mi tylko na tym, żebyś był szczęśliwy. Jeżeli dobrze ci u starego Snape'a, to w porządku, będę tu grzecznie siedział. Ale jeżeli cokolwiek by się działo, Harry, powiedz tylko słowo, a zabiorę cię do Porthcurno i mam gdzieś, co oni wszyscy będą mieli na ten temat do powiedzenia.
Harry spojrzał na Syriusza i poczuł smutek, ponieważ tak bardzo żal mu było mężczyzny, które swoje najlepsze lata spędził w więzieniu, ale też i ciepło na sercu. Syriusz był pierwszą osobą, której zależało na nim zupełnie bezinteresownie.
W pewnym momencie, na twarzy mężczyznypowoli pojawił się uśmiech, a jego oczy zaszły lekką mgłą.
— Przysięgam, Syriuszu, zrobię wszystko, żebyś był wolny — obiecał Harry i poprzysiągł sobie w duchu, że tak się stanie, nawet jeśli to miała być ostatnia rzecz, którą w życiu zrobi. To nie było sprawiedliwe. Ten człowiek spędził dwanaście lat na torturach psychicznych za coś, czego nie popełnił. A i tak martwił się bardziej o Harry'ego niż o siebie. — Jak będę musiał, to sam złapię szczura i zaprowadzę go przed sąd.
— Naprawdę? — Zapytał Syriusz z błogim uśmiechem na twarzy, a Harry skinął pewnie głową.
— Obiecuję ci, że wszystko się ułoży. — Nie miał pojęcia, jak tego dokonać, nie miał żadnego planu, ale musiał to zrobić. Pettigrew był prawie tak samo odpowiedzialny za zniszczenie im życia jak Voldemort. To on doprowadził Voldemorta do Potterów, to on sprawił, że Harry utkwił na lata u Dursleyów, a Syriusz trafił do Azkabanu. No i to on wskrzesił Voldemorta.
— A ty jak tam, Harry? Jak ci się żyje z dala od Dursleyów?
— Dobrze. Dużo lepiej. — Słysząc to, twarz Syriusza się rozpromieniła. To był ostateczny dowód na to, że naprawdę zależało mu na jego szczęściu. Ale znaczyło też, że jeżeli chciał, żeby mężczyzna miał przynajmniej jedno zmartwienie mniej, a uwadze Harry'ego nie umknęło, że był raczej w nie najlepszym stanie psychicznym, to powinien uważać na słowa. Nastolatek odwzajemnił uśmiech. — Ja… gram w piłkę, odpoczywam od szkoły i spotykam się ze znajomymi. — Postanowił pominąć sytuacje, w których uczestniczył Mistrz Eliksirów.
— Cieszę się, że jest ci tam dobrze. To dla mnie najważniejsze. — Powtórzył. — I pamiętaj, że zawsze jest Porthcurno.
Harry skrzywił się, kiedy mimochodem pomyślał o tym, że zdarzyło mu się liczyć, że Syriusz zabierze go od Tobiasza. Konsekwencje tego mogłyby być jednak opłakane. Poza tym, nie mógł dodatkowo martwić swojego ojca chrzestnego.
— Naprawdę mi tam dobrze. — Harry spojrzał na ścianę. — Naprawdę.
— Cieszy mnie to. A jak twój ojciec? Dobrze cię traktuje? Mam nadzieję, że nie jest podobny do Smarkerusa. — Harry skrzywił się, słysząc to przezwisko.
— Tobiasz, eee jest w porządku. Nawet nie złości się za często. Czasami, jak coś głupiego zrobię albo powiem, ale tak w sumie, to raczej nic głupiego nie robię, więc eee… Nawet nie podnosi na mnie głosu.
— Jaki on jest? — zapytał mężczyzna leniwym, ospałym głosem.
— On jest… dużo pracuje. Jest miły dla mnie, jak jestem chory i… lubi ze mną spędzać czas.
— Co robicie? Opowiedz mi trochę. Zabiera cię gdzieś? Jak już będę wolny, to zabiorę cię, gdzie tylko będziesz chciał.
— On… najpierw remontowaliśmy mój pokój. Czasami eee… zamawiamy pizzę i gramy w Monopoly, to taka mugolska gra. — Powiedział Harry, przypominając sobie, kiedy ostatnio w nią grał i westchnął. Wcale nie towarzyszył mu wtedy Tobiasz. Potrząsnął głową i kontynuował: — Nauczył mnie grać w karty. I często zabiera mnie na bilard i na mecze piłki nożnej.
Syriusz objął Harry'ego, zamykając oczy. Chłopak położył mu głowę na ramieniu i mówił dalej:
— On… jak miał wolne, to… zabrał mnie nad jezioro, na cały dzień. Aż do wieczora. I uczył mnie pływać.
— Myślałem, że umiesz pływać. Na drugim zadaniu poradziłeś sobie świetnie — wymamrotał mężczyzna.
— Wiem, ale to chyba bardziej skrzeloziele wtedy działało, niż moje umiejętności. Tobiasz pokazał mi jak pływać, tak na wodzie.
— To miłe.
— Tak — przytaknął Harry.
— Mów dalej. Co później? — zapytał Syriusz, a jego głos brzmiał coraz leniwiej.
— Eee… później… bo zabraliśmy ze sobą wędki, łowiliśmy ryby. Było ciepło. I rozmawialiśmy. I udało mi się złowić ogromną rybę. Takiego dużego… tuńczyka.
— Tuńczyki żyją w jeziorach, to nie są słonowodne ryby? — Zapytał Syriusz. Głowę miał opartą o ścianę, a powieki wciąż przymknięte.
— Taak. Tam były. Tobiasz powiedział, że pierwszy raz widzi taką dużą i to super jak na pierwszy raz. A później wypatroszyliśmy ją i rozpaliliśmy ognisko.
— Fajnie, jezioro, ognisko, plaża, piwko.
Harry pokręcił głową.
— Nie, nie było alkoholu. W ogóle… Piliśmy colę… i sok pomarańczowy.
— Ja ogólnie uważam, że piwo to bardzo prostacki napój, ale mmm… na wakacjach, na plaży, zimne takie, w słońcu to sama przyjemność.
— Nie, już mówiłem, nie było. On… on w ogóle raczej mało pije.
— Mhm — powiedział Syriusz. — I co było później?
— Późnej, eee… zagraliśmy w siatkówkę, taką mugolską grę i odbijaliśmy sobie piłką. I krzywo odbiłem piłkę, więc poszedłem po nią do wody. On nawet nie zaczął się na mnie drzeć, że nie potrafię piłki odbijać, tylko jak ją wyłowiłem, to dał mi ręcznik, żebym się ogrzał, i powiedział, że nie chce, żebym zachorował. A później komary zaczęły ciąć i wróciliśmy do domu.
— Twój ojciec brzmi jak naprawdę fajny gość. Cieszę się, że o ciebie dba. Nawet jeśli ma na nazwisko Snape.
Harry zawahał się. Spojrzał na swoje paznokcie.
— Tak, jest naprawdę dobrze, Syriuszu. Tysiąc razy lepiej mi u niego niż u Dursleyów.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka wkroczył Mistrz Eliksirów. Założył ręce na piersi, a Harry podskoczył na równe nogi.
— Potter, miałeś czekać na mnie na dole o ósmej — powiedział. W jego głosie, oprócz irytacji można było wyczuć jeszcze coś, jednak Harry nie miał pojęcia, co to mogło być. — Pożegnaj swojego kundla i idziemy.
Syriusz wstał i jeszcze raz go przytulił.
— Dzięki, dzieciaku, jesteś najlepszy.
— Trzymaj się, Syriuszu.
— Chodź już, Potter, bo ojciec — Snape zaakcentował to słowo. — Będzie się martwił.
Harry skinął głową. Weszli po drodze do pokoju, który dzielił z Ronem, by wziął swoje rzeczy, po czym zeszli do kuchni, gdzie pożegnał się ze wszystkimi. Remus kiwnął mu głową i spojrzał w drugą stronę, a pani Weasley go uścisnęła. Powiedziała, że zobaczą się pierwszego września na peronie. Najwyraźniej już ustalili, że nie odwiedzi więcej Syriusza, przynajmniej do świąt. Dumbledore postanowił trzymać go jak najdalej od jakichkolwiek informacji. Jeśli ten cały Zakon nie chce jego współpracy, to on sam o siebie zadba. Nie będzie czekał pokornie, aż Voldemort po niego przyjdzie i go zabije. Syriusz miał rację. Powinien w końcu zacząć walczyć o siebie. Bo to właśnie jego życie jest w największym niebezpieczeństwie i nikt nie powinien mu odbierać prawa do obrony.
HPHPHPHP
Snape aportował ich w ciemnym zaułku, zaraz przy granicy lasu.
— Dzięki. — Powiedział Harry. — Eee, za to, że zabrałeś mnie na przesłuchanie i do Syriusza.
— Nie ma za co. Chodź, Potter. Odprowadzę cię.
— Nie trzeba — odparł natychmiast Harry.
— Wiem, że nie trzeba, ale jednak to zrobię.
— Ale… nie wejdziesz do środka, nie?
— Nie, Potter, nie wejdę. — Harry odetchnął z ulgą. Nie widział się z Tobiaszem od ostatniej awantury i obawiał się, że mężczyzna nadal był na niego zły za to, że Snape pod postacią pana Weasleya przekonał go, by puścił Harry'ego na Grimmauld Place. Jeszcze tego mu było trzeba na koniec dnia, żeby Tobiasz zobaczył go w towarzystwie Mistrza Eliksirów. Był pewny, że by go to rozwścieczyło, a on nie miał już siły na kolejną awanturę. — Swoją drogą, słyszałem, że dałeś ładny popis przed dyrektorem i Lupinem. — Harry spojrzał na niego spod oka i nieświadomie odsunął się od mężczyzny, tak by ten nie mógł go dosięgnąć. Severus westchnął. — Potter, nie zamierzam cię uderzyć.
— Wiem.
— Naprawdę?
Harry wzruszył ramionami.
— Nie jesteś na mnie wściekły o to?
— Potter, gdybyś zachował się tak w stosunku do mnie, z pewnością dołączyłbyś do Theo i moglibyście pisać zdania synchronicznie przy jednym stole.
— Są wakacje, nic nie możesz mi zrobić — powiedział lekko wyzywającym tonem, nawet nie wiedząc dlaczego. Wcale nie chciał pokłócić się teraz z mężczyzną. Spoglądał na Snape'a, czekając na jego reakcję.
— Mógłbym donieść ojcu o twoim zachowaniu, czego nie zrobię. Ale wiesz, rok szkolny się zbliża, nie chciałbyś chyba zacząć go od serii szlabanów? — Harry pokręcił głową. — W każdym razie — mężczyzna kontynuował. — Nadal uważam, że powinieneś postarać się hamować swoje napady złości. Powiedz mi, co osiągnąłeś tym buntowniczym zachowaniem?
— Nie wiem. Powiedziałem to, co mi leżało na sercu. — Harry wzruszył ramionami.
— Tak, a czy oni chętnie słuchali tego, co masz do powiedzenia, kiedy tak wrzeszczałeś ile sił w płucach, czy raczej koncentrowali się na twoim krzyku, kompletnie ignorując to, co miałeś do powiedzenia?
Harry zacisnął pieści.
— Ale jestem taki wściekły na Dumbledore'a.
— Kłopoty w raju?
— W jakim raju? Powoli zaczyna mi się wydawać, że…
— Że co?
— Nie wiem, mam wrażenie, jakby wiedział, że będzie mnie potrzebował, ale jeszcze nie teraz, więc odstawił mnie na półkę.
— Mówisz głupoty, Potter. Dumbledore troszczy się o ciebie, poza tym zawsze cię faworyzował — odrzekł Snape, jednak w jego głosie brakowało pewności.
— Coraz bardziej wydaje mi się, że on nie robił tego wcale dla mojego dobra i patrząc na mnie, widzi tylko… tylko moją bliznę. — Spojrzał na mężczyznę. Dziwnie się czuł, rozmawiając z nim. Nie mówiąc już, że to właśnie Snape'owi żalił się na dyrektora. — I wiem, że mi nie wierzysz, ale ja nie chcę jej. Byłbym dużo szczęśliwszy, gdyby jej nie było.
— Wierzę ci, Potter.
Nastąpił chwila ciszy, a obaj zatopili się w swoich myślach.
Po chwili Snape zatrzymał Harry'ego ręką. Znajdowali się kilka metrów od domu Tobiasza.
— Potter, pamiętaj, jeżeli będziesz czegoś potrzebował, wpakujesz się w coś, albo po prostu będziesz miał ochotę, możesz do mnie przyjść.
— Dzięki. — Powiedział Harry, wkładając ręce do kieszeni. Czuł się lekko skrępowany, mimo że to nie był pierwszy raz, kiedy Snape mu to proponował.
— No, leć już do domu.
Harry skinął głową. Nie wiedział, że Mistrz Eliksirów poczekał w cieniu jeszcze kilka minut, na wszelki wypadek, gdyby z budynku rozległy się podniesione głosy.
CDN
Komentarze? Przemyślenia? Życzenia?
