Witajcie!

Dziękuję bardzo za komentarze (anonimova, jussstine, GinnyLFC) i cieszę się, że udało mi się niektórych z Was przekonać do hinny. Historia będzie miała jeszcze jeden, finalny rozdział, na który pewnie znowu przyjdzie trochę poczekać - nie mam tutaj żadnego harmonogramu postów.

Cieszę się, że spodobała Wam się moja charakteryzacja Ginny i Harry'ego, bo to nie są dla mnie łatwe do pisania postacie. Harry jest tak bardzo zdefiniowany przez książki, że czuję, jakby to było prawdziwe wyzwanie, by go godnie przedstawić i oddać jego skomplikowany charakter, który jest często niedoceniany. W tym rozdziale będzie go stanowczo więcej, bo ta historia to przede wszystkim romans.

Udanego czytania! Dajcie oczywiście znać, jak Wam się podobało :)


Harry Potter powrócił

Dziś rano, koło godziny dziesiątej widziano Harry'ego Pottera w Ministerstwie Magii — jak donosi nasze źródło. Z nieoficjalnych informacji wiemy, że Pan Potter miał się spotkać z obecnym Ministrem Magii, by omówić swoją rolę w Departamencie Aurorów. Przypominamy, że głównym powodem jego powrotu ma być szukanie odradzających się ruchów Śmierciożerców, którzy ostatnio zaczęli przypominać światu magicznemu, a także mugolskiemu o swoim istnieniu. Możemy przypomnieć tylko parę, z tych najbardziej tragicznych wydarzeń, jak [...]

Nic nie wiemy o życiu prywatnym Harry'ego Pottera. Pani Hermiona Granger i Pan Ron Weasley, bliscy przyjaciele Pana Pottera odmówili nam komentarzy, informując, że — cytując pana Weasleya: „potrzebuje spokoju, a nie wścibskich pismaków". [...]

Jak na razie dokładniejsze szczegóły na temat tego, czy to jedyny cel powrotu Harry'ego Pottera do Wielkiej Brytanii nie są nam znane. Nie wiemy też, czy to tylko tymczasowy powrót, czy może Pan Potter powrócił już na stałe? Harry Potter nigdy nie był zbytnio skłonny do udzielania wywiadów, ale mamy nadzieję, że już niedługo uda nam się przedstawić więcej informacji na ten interesujący naszych czytelników temat. [...]

xxx

Tym razem artykuł był opatrzony jakimś starym i już nieaktualnym zdjęciem nastoletniego Harry'ego. Wpatrywał się gniewnie w kamerę, jakby oburzony tym, że ktoś chce uwiecznić jego wizerunek. Cała jego sylwetka aż krzyczała „sprzeciw": skrzyżowane ręce na piersi, wąsko zaciśnięte usta, napięte ramiona. To może był ten rok, gdy gazety bez litości wieszały na nim psy, nazywając go szukającym uwagi pomyleńcem?

Miał tu może piętnaście, może szesnaście lat? Bez ani śladu ciemnej brody, czy dodatkowej blizny na policzku. Bez świadomości, co tak naprawdę go czeka za parę lat. Przed rokiem spędzonym na poszukiwaniu horkruksów; przed informacją, że to on jest horkruksem i będzie musiał podjąć najcięższą decyzję swojego życia.

Przed tym, zanim umarł.

Na chwile, ale jednak.

Z tym nie dało się wygrać, polemizować czy przebić tego żadnym innym doświadczeniem.

Próbował jej kiedyś o tym opowiedzieć, ale ani on nie potrafił dobrać właściwych słów, ani ona nie potrafiła tego tak po prostu wysłuchać. Była egoistyczna i nie chciała tego słuchać, bo było to zbyt trudne, nawet jeśli Harry tego potrzebował. Nawet jeśli przecież powrócił do świata żywych. Nie była tak silna, jak tego się po niej wszyscy spodziewali.

Bycie z Harrym Potterem to nigdy nie była bułka z masłem. To nie było trzymanie się za ręce, słodkie pocałunki czy ogniste spojrzenia, choć może z boku mogło to niekiedy tak właśnie wyglądać.

Ale Ginny wiedziała lepiej.

Nawet jeśli czasem udawało im się ukraść chwilę beztroski, to zawsze wisiał nad nimi złowrogi cień. Ten sam, który kazał Harry'emu budzić się w nocy zlanym potem, z krzykiem na ustach. Ten sam, który zabrał mu tyle lat życia, pozbawiając go dzieciństwa i nastoletniego szaleństwa, a potem konsekwentnie uniemożliwił mu spokojne wejście w dorosłość.

Ten sam cień, który ich w końcu rozdzielił.

Po raz pierwszy też Ginny zaczęła czuć nieprzyjemne ukłucie w żołądku na myśl o odradzających się Śmierciożercach i tym, co to oznaczało nie tylko dla świata, ale także dla Harry'ego. Przecież wczoraj wspominał, że dostawał listy z pogróżkami nawet w Stanach. Czy był tutaj bezpieczny? Jak mogła być znów tak powierzchowna i myśleć jedynie o sobie, kiedy jego życie ponownie zasnuwał ten sam cień.

Po powrocie z kolacji Ginny była tak wykończona, że po prostu położyła się na łóżku w ubraniach i butach, po czym zasnęła jak kamień. Nic jej się nie śniło, o niczym nie myślała — zupełnie, jakby wpadła w jakąś czarną dziurę i musiała przyznać, że po tej całej burzy, która przetoczyła się przez jej udręczony umysł, było to niesamowicie wyzwalające uczucie.

Uczucie, które trwało jedynie parę minut po obudzeniu, aż jej mózg znów zaczął działać na pełnych obrotach i analizować każdy jeden gest i każde jedno słowo, jakie wypowiedział do niej Harry. Zupełnie, jakby zabierała się do rozszyfrowania jakiejś zakodowanej, szpiegowskiej wiadomości. Zupełnie, jakby wszędzie kryło się podwójne dno i wszystko podlegało jej interpretacji.

Tak. Była już niemal całkowicie pewna, że traci rozum. Merlin jej świadkiem! Dobrze, że zarabiała głównie na swoich umiejętnościach fizycznych, może nie umrze z głodu, jak już jej odbije do reszty.

Spojrzała na swoje odbicie, patrzące na nią z wąskiego lustra, przymocowanego do jednego ze skrzydeł jej małej szafy. Z pozoru wyglądała tak, jak zwykle. A może nawet trochę lepiej, nie mogąc się powstrzymać, by dołożyć nieco więcej starań tuż przed wieczornym sprzątaniem mieszkania Harry'ego, w którym miała już być od jakiś piętnastu minut.

Nie mogła się jednak ruszyć, jakby ktoś ją co najmniej spetryfikował.

Wczorajszego wieczoru czuła się pijana od emocji i wina porzeczkowego, którym poiła ją Hermiona. Była jedynie obserwatorem wydarzeń, a nie ich aktywnym uczestnikiem.

Wczoraj czuła się pijana Harrym: jego zapachem, jego ciepłym uśmiechem i znajomym, rozbrajającym spojrzeniem. Dziś za to miała ogromnego kaca: dosłownie i w przenośni. Zadręczała się każdym swoim głupkowatym zachowaniem: absurdalnym pytaniem o pikle, jąkaniem się jak jakaś małolata, nieumiejętnością odcięcia się od wszystkich tych głupich prób wyswatania jej na nowo, jakby Harry tylko po to wrócił do Wielkiej Brytanii. Wolała nie myśleć o tym, co będzie jutro, jak już opadnie pierwszy kurz i Harry zadomowi się na nowo, stając się częstym gościem w Norze. Będzie musiała go widywać. Zupełnie tak, jakby była skazana na wieczne cierpienie...

A może z czasem do niego przywyknie? Może spowszechnieje jej jego widok? Może ruszy do przodu?

Zaśmiała się do własnych myśli.

Szczerze? Skoro nie dała rady tego zrobić przez ostatnie cztery lata, gdy nie miała z nim żadnego kontaktu, to teraz, gdy już wrócił, było to równie realne, co trójgłowy hipogryf.

No i świetnie. Teraz spóźniała się już prawie o pół godziny...

Nie, żeby to było jakieś formalne spotkanie, na które wymagano stuprocentowej punktualności, ale sam fakt, że nie potrafiła wykonać tak prostej czynności, jak wyjście z domu świadczyło tylko o jej nieudolności. Przecież to nie powinno być nic wielkiego, prawda? Będą tam jedynie ludzie, których dobrze zna. Jej własny brat, do cholery! Ron, z którym się wychowała i którego widziała w milionie kompromitujących sytuacji. Może wystarczy, że za każdym razem, gdy poczuje atak paniki, wyobrazi go sobie, jak godzinami kopie dziury w ich zachwaszczonym ogródku, bo Fred i George wmówili mu, że galeony można wydobywać jak węgiel?

Da radę! Zrobi to! Przecież regularnie występowała przed wielotysięcznym tłumem, zbierającym się na stadionie Quidditcha i nie miała z tym żadnego problemu! Przecież nazywała się Ginny Weasley, wychowała się z całą gromadą starszych braci i była całkiem twardą laską!

Zdecydowanym krokiem podeszła do szafki nad lodówką, wyjęła z niej ognistą whiskey i pociągnęła łyka prosto z butelki. Poczuła, jak alkohol przetacza się przez jej żyły, rozgrzewając jej ciało.

Może to nie było najbardziej odważne i mądre rozwiązanie, ale hej... trzeba sobie jakoś radzić, co nie?

Poprawiła czarny sweter, który wybrała po godzinie wpatrywania się w zawartość swojej szafy i ostrożnym ważeniu wszystkich za i przeciw różnych strojów (zbyt seksi, za mało seksi, zbyt desperacko, zupełnie jak chłopczyca, jak małe dziecko, za elegancko...), po czym chwyciła różdżkę i ruszyła do drzwi, by wreszcie deportować się prosto przed blok, w którym znajdowało się mieszkanie Harry'ego.

Była w tym miejscu tylko raz, zaraz po bitwie o Hogwart, gdy razem z Harrym, Ronem i Hermioną postanowili sprawdzić testament, który zostawił po sobie Syriusz. Oprócz tego małego mieszkania ojciec chrzestny zapisał Harry'emu także Grimmuald Place, ale z wielu oczywistych powodów zamieszkanie tam nie wchodziło w grę. To miejsce miało zbyt przygnębiającą historię i mieszkało tam zbyt wiele duchów przeszłości, by kiedykolwiek dało się je przywrócić do dawnej świetności.

Zatrzymała się, biorąc głęboki wdech i weszła do kamienicy, powoli pokonując kolejne kondygnacje schodów i czując, jak jej własne nogi z każdym krokiem stają się coraz cięższe, jakby postanowiły nagle się zbuntować. Już zaczęła się obawiać, że nagle podejmą decyzję o ucieczce wbrew jej woli, gdy zatrzymała się, wpatrując w znajome drzwi z numerem trzynastym.

Tym razem nie będzie się zachowywała jak głupia idiotka, która połknęła własny język.

To tylko Harry!

Zna go. Wie, jak wygląda. Tym razem nie da się zaskoczyć!

To tylko Harry!

To tylko...

— Cześć, Ginny — powiedział Harry, otwierając drzwi.

Twarz miał brudną od kurzu, ubrany był w biały, nieco za duży T-shirt, który pokrywały jakieś dziwne plamy, a jego rozkoszne, czarne włosy sterczały dużo bardziej niesfornie, niż zwykle. Ginny mogłaby przysiąc, że w jego gęstej, czarnej brodzie dostrzegła fragment pajęczyny.

Nigdy jeszcze nie wydał jej się bardziej pociągający i Ginny poczuła nagle, jak jej wnętrzności aż skręcają się z wewnętrznego pragnienia, by rzucić mu się na szyję i zedrzeć z niego wszystkie te wytarte ubrania.

Niedobrze.

Powinna wziąć głęboki oddech... Powinna się zachowywać normalnie!

Czym, do cholery, było normalne zachowanie?

— Cześć — odparła w końcu, po chwili, która wydała jej się wiecznością.

Niezręczna cisza. Doskonały początek. Dodatkowo była świadoma tego, że się na niego gapiła. Była słabym śmiertelnikiem, pełnym grzechów i nieokiełznanych myśli. Co ona w ogóle tutaj robiła? Dlaczego przyszła? Po co jej to wszystko?

— Cześć — powtórzył Harry, a jego ręka powędrowała do karku, po którym zaczął się nerwowo drapać.

Może dla niego też nie było to takie łatwe? Może pamiętał...? Może też to czuł? To napięcie, jakby pomiędzy ich ciałami przeskakiwała niewidzialna iskra?

— Cześć... — szepnęła Ginny, czując, jak cała jej twarz zaczyna płonąć.

— Przywitaliście się już? — zażartował Ron, stając za plecami swojego przyjaciela. — Myślałem, że stchórzyłaś i zostawiłaś nas samych z całą robotą, Ginny.

Ginny przeniosła spojrzenie na brata, czując się tak, jakby tym samym wyrywała się z jakiegoś transu, w który wpadła. Transu wywołanego tymi zielonymi oczami, które dalej nie opuszczały jej twarzy. Transu wywołanego lawiną wspomnień...

— Zamknij się — zwróciła się do Rona, przewracając oczami i robiąc w końcu krok do przodu, by przekroczyć próg mieszkania. — Przecież wiem, jak bardzo beznadziejny jesteś w zaklęciach gospodarczych... Hermiona ostatnio wspominała, jak...

Harry zakaszlał, maskując śmiech.

— No proszę, ona mówi... — mruknął Ron, poklepując ją po twarzy i równocześnie rozsmarowując coś czarnego na jej policzku. — Zamiast stać i się mądrzyć, może się do czegoś przydasz?

— Spadaj! — Ginny odepchnęła go, trąc gorączkowo brudny policzek dłonią.

Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu, które było jednak przynajmniej dwa razy większe, niż jej kawalerka. Składało się z łazienki, sypialni z garderobą i salonu z kuchnią. Całe było pokryte kurzem, w kominku dalej stało zwęglone drewno, które rozpalili tutaj lata temu, a podłoga kleiła się, jakby ktoś rozlał na niej sok owocowy. Zapowiadało się na dużo pracy, nawet przy użyciu magii.

Skupianie się na detalach: ułamanej nodze od krzesła, pękniętej gablotce czy pokrytym szadziom lustrze było dużo łatwiejsze, niż stawienie czoła Harry'emu. Oczywiście, że dalej była aż nazbyt świadoma jego obecności tuż obok. Opierał się o ścianę, z rękami w kieszeniach, przyglądając się jej przekomarzaniu z Ronem z uśmiechem na twarzy. Często tak robił w Hogwarcie. Obserwował, jakby uczył się otoczenia na pamięć. Jakby wszystkie te czułe gesty, których mu tak skąpiono to była dla niego nowość. Chłonął je całym sobą i Ginny wiedziała, że w głębi serca bardzo pragnął tego wszystkiego. Pragnął rodziny, ciepła, troski — ale jakoś nigdy się w jego życiu na to nie składało.

Los odbierał mu wszystkie możliwości na szczęście, sprawiając, że mógł być jedynie świadkiem rozgrywającego się życia. Sam zawsze gonił za czymś bezcielesnym, co było dużo większe, niż ich wszystkie troski razem wzięte.

W jaki sposób miał zachować normalność?

Czy to było w ogóle możliwe?

— Dobrze, że przyszłaś! — ucieszyła się Hermiona, wyłaniając się z łazienki. Jej gęste, brązowe włosy były teraz spięte niedbale na czubku głowy, a twarz miała niemal tak mocno umorusaną, co Harry. — Ta dwójka tutaj — wskazała podbródkiem na Harry'ego i Rona — jest bezużyteczna. Nadają się jedynie do gonienia za czarnoksiężnikami...

— Frajerzy, co nie? — zażartował Ron, przewracając teatralnie oczami.

— Nie bądź dla siebie taki surowy — odciął się Harry, po raz pierwszy aktywnie zabierając głos w rozmowie.

Ginny zachichotała, łapiąc jego rozbawione spojrzenie. Było prawie jak dawniej. Prawie jak w Hogwarcie...! Mieli parę takich beztroskich momentów, do których często lubiła wracać myślami. Harry mówił jej kiedyś, że lubi jej poczucie humoru...

— To od czego zacząć? — spytała, czując, że jednak zbytnio się wystroiła.

Hermiona wzruszyła bezradnie ramionami, rozglądając się po całym pomieszczeniu.

— Wszędzie jest jednakowo brudno... — mruknęła. — Sama zdecyduj.

Ginny westchnęła, po czym bez zastanowienia, zdjęła sweter, zostając w samym topie. Nigdy nie bała się pracy fizycznej, nie przeszkadzało jej to, że miałaby się pobrudzić. W końcu grała w Quidditcha — czasem, po intensywnym meczu musiała dosłownie się odmaczać, by zmyć z siebie całe błoto i pot.

— Jak masz ochotę, to w kuchni jest wino — powiedział Harry, wskazując na wielką torbę, stojącą na blacie. — Hermiona przyniosła też coś do jedzenia.

Uśmiechał się do niej w ten ciepły sposób, który zazwyczaj zmieniał jej kolana w galaretę. Powinna szybko zabrać się do pracy, by choć trochę odciążyć swoje zatłoczone myśli. Obrazy z przeszłości przesuwały się przed jej oczami, jak w kalejdoskopie. Każdy mały pieprzyk, każda blizna, każdy gest Harry'ego były jak świadectwo ich wspólnej historii i Ginny musiała być ze sobą zupełnie szczera — nigdy nie przeżyła niczego bardziej wycieńczającego. W jego towarzystwie nie miała ani chwili spokoju.

— Dzięki — odparła, odwzajemniając jego uśmiech.

Związała włosy, nad którymi tego dnia spędziła aż zbyt wiele czasu, by były gładkie i pachnące, po czym sięgnęła po różdżkę, zastanawiając się, czy większej interwencji wymaga od niej klejąca podłoga, czy może przybrudzone ściany. Próbując bezskutecznie odkleić swoje tenisówki od parkietu, zdecydowała w końcu zacząć od tego pierwszego.

Przez jakiś czas pracowali w milczeniu i Ginny na moment mogła wreszcie odetchnąć, skupiając się jedynie na postawionych przed nią zadaniach. Wyczyściła podłogę, odkurzyła garderobę, wybieliła ściany i wymiotła pajęczyny spod łóżka. Gdy przejrzała się w lustrze, zobaczyła brudną twarz, świecącą się od potu, rozczochrane włosy, po których blasku nie było już ani śladu i smugi na swoim jasnym topie.

Idealnie, by spędzać wieczór ze swoim eks. Miała wrażenie, że ktoś stroi sobie z niej żarty, specjalnie bawiąc się jej losem w ten okrutny sposób.

Usiadła na przybrudzonym kocu, którym przykryty był materac i odetchnęła głęboko, wsłuchując się w trwającą w łazience kłótnię między Ronem i Hermioną. Była do tego już tak przyzwyczajona, że niemal nie zwracała na to uwagi — zupełnie, jakby to był dźwięk mugolskich samochodów za oknem. Po jakimś czasie człowiek się przyzwyczajał i przestawało go to irytować...

— Wszystko okej? — spytał Harry, zaglądając niepewnie do sypialni. — To nie obóz pracy, Ginny, możesz robić przerwy, wiesz?

Wyszczerzył zęby, ocierając wierzchem dłoni czoło, ale spowodowało to jedynie tyle, że jeszcze bardziej rozmazał po nim bród.

— Och, naprawdę? — spytała, czując, jak jej usta samoistnie wyginają się do szerokiego uśmiechu. — Bo z tym ciągłym brzęczeniem od tej dwójki mam wrażenie, że pająk za lustrem to sprawa życia i śmierci...

— Dla Rona pewnie tak — przyznał Harry, opierając się plecami o ścianę. — Hermiona jest wściekła, bo rzuca każdą robotę, jak tylko napotka na swojej drodze jakiegoś robaka...

Ginny zaśmiała się, czując, jak nerwowy węzeł w jej żołądku nieco się rozluźnia.

— Garderoba wygląda dużo lepiej — zauważył Harry. — I podłoga przestała się kleić... Próbowałem ją wyczyścić od rana, wiesz? Faktycznie jesteś dobra w zaklęciach gospodarczych.

Ginny machnęła ręką, czując, jak jej zdradzieckie policzki oblewają się różem.

— Dorastając z szóstką braci, nie miałam chyba innego wyjścia, niż je opanować, prawda? — Wzruszyła ramionami, starając się zabrzmieć skromnie.

— Pewnie tak — potwierdził Harry, poprawiając okulary na nosie. — Może masz jednak ochotę na wino, co? — Wskazał dłonią na kuchnię. — Zaraz zapytam też Rona i Hermionę, jak tylko rozwiążą jeden ze swoich konfliktów...

Ginny prychnęła, nie mogąc przestać się uśmiechać. Bezwstydnie korzystała z okazji, że mogła bez żadnych konsekwencji chłonąć go wzrokiem. Całą jego sylwetkę, oczy, usta, ramiona, włosy...

— Zaraz przyjdę, chciałam tu jeszcze dokończyć, żebyś miał gdzie spać — stwierdziła, unosząc brwi. — Chyba nie możemy pozwolić, żeby ten Harry Potter nocował na brudnej podłodze, co nie?

Tym razem to Harry się zaśmiał, nieco pąsowiejąc. Spuścił wzrok na swoje stare tenisówki, które pamiętały jeszcze pewnie czasy Hogwartu.

— Bywało gorzej, Ginny, ale dzięki. Jak skończysz, to przyjdź.

Skinęła głową, obserwując, jak odwraca się i wychodzi z pokoju. Stanowczo nie był już tym wysokim chudzielcem, jakiego zapamiętała z Hogwartu.

Może naprawdę była w stanie do niego przywyknąć, tak jak to zrobiła już kiedyś, w przeszłości? Może faktycznie rozmowa z nim będzie coraz to łatwiejsza z upływem czasu? Gdyby tylko mogła ciągle nie myśleć o tym, jak by to było poczuć jego dłonie na swojej skórze, to byłoby już niemal normalnie.

Niemal.

Nadal siedząc na łóżku, spojrzała na zakurzoną szafkę nocną. Powoli zgarnęła z niej warstwę brudu swoją różdżką. Otwarła pierwszą szufladę, w której znalazła parę pająków (dobrze, że nie było tu Rona) i małą książkę o animagii. Stanowczo było to mieszkanie Syriusza. Czuła to, że mógł tutaj mieszkać zaraz po skończeniu Hogwartu — w powietrzu nadal unosił się jego duch...

Mieszkanie miało surowy wystrój, jakby wszystko zostało tutaj przywiezione na szybko, bez funkcji estetycznej, jedynie dla swojego praktycznego użycia... Syriusz zapewne był zbyt pochłonięty Zakonem Feniksa, by dbać o tak przyziemne rzeczy.

Za szafką nocną znalazła niemal całkowicie opróżnioną butelkę Ognistej Whiskey. To też idealnie pasowało do dawnego właściciela.

Drugą szufladę musiała nieco podważyć, bo drewno spęczniało i zacieśniło się, stawiając opór przy próbie otwarcia. Na jej dnie leżała mała, pożółkła koperta. Ginny podniosła ją ostrożnie, wpatrując się w nią z zaciekawieniem

Może nie powinna jej otwierać? Może to coś bardzo osobistego? Coś, co powinna oddać Harry'emu, żeby sam zdecydował co z tym zrobić? Tak, to był dobry pomysł. Odłożyła kopertę i przymknęła szufladę z myślą, by później mu o wszystkim opowiedzieć. Może to był jakiś brakujący puzzel jego przeszłości?

Harry zasługiwał na wiele rzeczy w życiu, które zostały mu odebrane, ale najbardziej zasługiwał na prawdę.

Dokończyła sprzątanie, odświeżając pościel i materac, po czym upewniając się, że sypialnia i garderoba są już w miarę zdatne do użytku, ruszyła w stronę kuchni, gdzie na wysokich, drewnianych hokerach siedzieli już Ron, Hermiona i Harry, każdy z kieliszkiem w dłoni. Na stoliku przed nimi stało też parę pojemników z makaronem, sałatkami i sosami, które musiała przygotować Hermiona. Nigdy nie była mistrzynią gotowania, ale liczył się też włożony wysiłek, prawda?

Ginny umyła dłonie w zlewie, po czym przysiadła koło Hermiony, obserwując, jak Ron napełnia jej kieliszek, opowiadając coś, co brzmiało jak jedna z tych nieco nudnych historii z jego życia Aurora... Pomimo oczekiwań, jego praca nie składała się z ekscytujących pościgów i pojedynków. Było w niej za to dużo biurokracji i wewnętrznej walki o przysłowiowe stołki.

— Mam wrażenie, jakby minęły całe wieki, od kiedy tak ostatnio siedzieliśmy, prawda? — powiedziała Hermiona, której policzki były już teraz nieco zarumienione od wypitego alkoholu.

Ginny podniosła kieliszek do ust z racji braku czegokolwiek lepszego do powiedzenia. Nie mogła sobie też pozwolić na to, by spojrzeć na Harry'ego. Była pewna, że wtedy zdradziłaby mu wszystkie uczucia.

Może powinna już iść, zanim palnie albo zrobi coś głupiego? W końcu dołożyła już swoją cegiełkę do sprzątania, na które została zaproszona.

— Dobrze, że wróciłeś, stary — powiedział Ron, klepiąc Harry'ego po ramieniu. — Już myślałem, że na dobre się tam rozgościsz, w tych Stanach i olejesz nas, starych kumpli...

Harry pokiwał przecząco głową, spoglądając poważnie na przyjaciela.

— Przecież mnie znasz, Ron — przyznał z właściwą sobie prostotą.

No właśnie — pomyślała Ginny, udzielając sobie dyspensy, by na niego spojrzeć. Przecież każdy, kto choć trochę znał Harry'ego Potter doskonale wiedział, że był on lojalny aż do bólu. Całkowicie dosłownie mógłby wskoczyć w ogień, byleby tylko obronić tych, których kocha.

Ginny miała do tego niesamowitą słabość.

— Planujesz zostać na dłużej? — spytała, nim zdążyła się ugryźć w język.

Przeklęte wino. Mąciło jej zmysły, zaburzając czujność.

Harry przeniósł na nią wzrok, poprawiając przybrudzone okulary na nosie. Próbowała coś wyczytać z jego twarzy, ale tym razem nadaremnie.

— Jeszcze nie zdecydowałem — odparł, przyglądając się jej z zamyśleniem. Podniósł kieliszek do ust i upił małego łyka wina, po czym uśmiechnął się szczerze, opierając łokieć o stół. — Ale mam nadzieję, że załapię się na jakiś twój mecz, co?

Ginny otwarła szeroko usta, zbita z tropu tą nagłą zmianą nastroju. Szybko jednak doszła do siebie, odpowiadając mu wyszczerzonymi zębami.

— Jasne. Trybuna honorowa dla pana Pottera. Nikt nawet nie będzie dyskutował — stwierdziła. — Pewnie twoja obecność będzie większym wydarzeniem, niż nasz mecz.

Harry zaśmiał się, sięgając po sałatkę makaronową Hermiony.

— Mam nadzieję, że nie. — Wzdrygnął się, jakby na myśl przyszło mu coś wyjątkowo niemiłego. — Nie mam zbytniego sentymentu do angielskiej prasy...

— No tak... — zauważył Ron, rechocząc pod nosem. — Ostatnio mama pokazała mi jakiś wycinek z Czarownicy Na Gorąco, gdzie oficjalnie obwołali cię najbardziej pożądanym kawalerem w całej Wielkiej Brytanii. Gratulacje!

— Odwal się, Ron — odciął się Harry, nie potrafiąc jednak przestać się śmiać.

Ginny miała wrażenie, jakby ktoś nagle zdmuchnął czarną chmurę, zbierającą się nad jej głową. Tak, po raz pierwszy widziała to wyraźnie: mogło być normalnie. Mogło być tak, jak za dawnych lat.

— Co do kawalerów... — wtrąciła Hermiona, szturchając Rona znacząco łokciem. — To chcieliśmy wam z Ronem coś powiedzieć... — Spojrzała na swojego chłopaka wyczekująco, ale ten jedynie oblał się czerwienią od stóp do głów i wpakował do ust wielki kawałek chleba, żując go zawzięcie jak gumę balonową. — Och, jesteś czasem beznadziejny... — jęknęła, przewracając oczami. — Chcieliśmy was z Ronem zaprosić na nasz ślub i poprosić o to, żebyście byli naszymi świadkami.

W pokoju zaległa cisza, przerywana jedynie bardzo głośnym mlaskaniem Rona, który zdawał się właśnie toczyć zaciętą walkę z pajdą chleba, w której na szali znajdowało się jego własne życie.

Ginny wymieniła zdumione spojrzenie z Harrym, który zdawał się równie zaskoczony tą informacją, co ona. Nie, żeby w ogóle się tego nie spodziewała. Ron i Hermiona zaręczyli się niemal natychmiast po tym, jak opuścili Hogwart w jednym kawałku, ale znając własnego brata i to, jak kiepski był we wszelakie emocjonalne zagrywki, spodziewała się, że ten stan potrwa u nich jeszcze przez jakiś czas.

— To jest ten moment, kiedy się cieszycie i gratulujecie... — mruknęła z niezadowoleniem Hermiona, teraz już klepiąc kaszlącego Rona po plecach.

— Gratulacje! — powiedział automatycznie Harry z nadal szeroko otwartymi oczami. — To znaczy... no pewnie, że się cieszę... Ron, żyjesz?

— Taa... — wycharczał Ron, blady jak ściana.

Ginny podniosła się z krzesła i nie namyślając się za wiele, rzuciła się Hemionie na szyję. Uścisnęła ją mocno, dopiero teraz zaczynając czuć cały napływ różnorodnych emocji. Tak bardzo skupiona była na sobie i Harrym, że przestała zauważać cokolwiek innego.

— Bardzo, bardzo się cieszę — szepnęła jej na ucho, wpleciona w burzę brązowych, gęstych włosów przyjaciółki. — Chyba po prostu już tak przywykłam do tego, że jesteś częścią naszej rodziny, że mnie zamurowało...

Hermiona zaśmiała się, dyskretnie ocierając łzy z oczu.

— No to jak z tym świadkowaniem? — spytał Ron, któremu też widocznie ulżyło. — Ślub będzie za miesiąc. Jesteście pierwszymi, którym o tym mówimy.

— No pewnie — odpowiedział Harry, teraz już też uśmiechając się szeroko. — Nie ma chyba innej opcji, co nie?

— Nie — stwierdził Ron, kręcąc zamaszyście głową. — Ginny?

— A jak myślisz? — żachnęła się Ginny, spoglądając na brata z politowaniem.

Ron w odpowiedzi poczochrał jej i tak już sterczące w nieładzie włosy.

Czas to przyspieszał, to zwalniał, gdy cała czwórka wdała się w coraz to swobodniejszą rozmowę, dyskutując o nadchodzącym weselu i zaśmiewając się do łez z historii Rona o tym, jak wygląda jego lista zadań, sporządzona przez Hermionę.

Ginny oczywiście była w pełni świadoma tego, jak często zerkała na Harry'ego, upewniając się, czy on tam naprawdę dalej jest i czy bawi się równie dobrze, co ona. Zaczęło jej to przychodzić coraz to łatwiej i łatwiej, tak, że w pewnym momencie — może po czwartym kieliszku wina, przestała już sobie zdawać sprawę z tego, że coraz to częściej szukała nie tylko jego kontaktu wzrokowego, ale również i fizycznego. Muśnięcie dłonią, szturchnięcie łokciem, porozumiewawcze kopnięcie butem pod stołem. Potrzebowała tego coraz to bardziej i bardziej, zamazując już i tak nieco niepewne linie między przeszłością a teraźniejszością.

Kiedyś dotykanie go było takie naturalne. Kiedyś mogła to robić wtedy, gdy tylko miała na to ochotę.

— Na nas już chyba pora — powiedziała Hermiona, kładąc dłoń na ramieniu swojego podchmielonego narzeczonego, który właśnie był w trakcie opowiadania historii o tym, jak wyglądała ich pierwsza lekcja weselnego tańca. — Ron, idziemy, zanim będziesz tak pijany, że mi się rozszczepisz przy teleportacji!

Ginny parsknęła do swojego kieliszka, o mało co nie wypuszczając wina nosem.

Może ona też powinna już iść?

Co było gorsze: rozszczepienie, czy zrobienie z siebie idiotki przed Harrym?

Może i powinna iść, ale była pewna tego, że zupełnie nie chciała. Nie, kiedy wreszcie zaczęło być łatwo. Kiedy wreszcie pokonała ten wewnętrzny niepokój i zaczęła się czuć coraz to bardziej sobą. Przecież na co dzień była pewna siebie, może nawet i trochę arogancka... Na pewno nie miała żadnych oporów przed rozmawianiem z mężczyznami.

No ale to był Harry.

Z nim zawsze było inaczej.

— Bądźcie grzeczni — powiedział Ron, salutując Harry'emu i puszczając do niego oko. — I mówię serio, Ginny! — dodał już ostrzej, spoglądając znacząco na siostrę i przypominając jej teraz jakąś chudszą wersję swojej mamy.

— Idź już, bo faktycznie będziemy cię zbierać po całych wyspach, durniu — mruknęła Ginny, odpychając go od siebie.

Harry odprowadził swoich głośnych gości do drzwi i gdy tylko wypuścił ich na klatkę schodową, w mieszkaniu znów zapadła cisza.

Ginny poczuła, jak zaczyna jej się kręcić w głowie. Może od alkoholu? Może od jego bliskości? Harry był najskromniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek poznała, a mimo wszystko miał na nią takie działanie... Ale nie mogła znów wpaść w tę pułapkę.

Byłoby na pewno łatwiej zachować spokój, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy, od kiedy się zobaczyli, zostali zupełnie sami.

Tylko ona i Harry. I wisząca między nimi cisza.

Każdy krok Harry'ego, gdy wracał do stolika, posyłał wibracje przez jej ciało. Bała się podnieść wzrok, by spojrzeć mu w oczy. Nie wiedziała, jak długo potrafiłaby wytrzymać, gdyby znalazła tam chociaż cień nadzieli dla nich. Chociaż cień tego uczucia, które ją przepełniało.

I nie. Nigdy nie będzie mogła po prosty być w jego towarzystwie, nie czując tego. To mrzonki, którymi się karmiła, by tylko nie być zmuszoną do chowania się po kątach.

— Masz ochotę jeszcze zostać? — spytał Harry, siadając obok niej. — Bo wiesz... jak masz jutro jakiś trening, czy coś, to nie będę cię zatrzymywał...

Widziała, jak jego palce nerwowo bawią się kieliszkiem, obracając nim równie sprawnie, co różdżką. Musiał też to czuć. Przecież całe powietrze było tym wypełnione, jakby zbierała się nad nimi sucha burza, niosąc ze sobą ładunek elektryczny, unoszący włosy na karku Ginny.

— Mam, ale to nic... — powiedziała cicho, skubiąc kawałek chleba, który leżał samotnie na jej pustym talerzu. — Ale mogę pójść, jak ty masz coś ważnego... Jest już późno i...

— Nie, nie — odparł szybko Harry i Ginny wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. Nadal był cały brudny od niedawnych porządków, okulary ześlizgnęły mu się na czubek nosa, a jego włosy i broda (do której chyba jeszcze nie przywykła) były w całkowitym nieładzie. Tylko jego uśmiech był taki, jak zawsze: ciepły i wzbudzający poczucie bezpieczeństwa, jakby ktoś otulał ją ciepłym kocem, rozgrzewając przy tym jej duszę. — Nie lubię być sam, więc jeśli ci to nie przeszkadza, to możemy jeszcze trochę posiedzieć.

Ginny przytaknęła, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by nie odwzajemnić tego uśmiechu. Miała ochotę złapać go za rękę i zapewnić o tym, że jeśli tylko chce, to już nigdy nie będzie musiał być sam, ale na to była jeszcze stanowczo za mało pijana.

Odchrząknęła, ważąc w myślach, czy powinna dopić swój kieliszek wina, czy może jednak go odstawić i zachować resztki godności.

— Jeszcze trochę i prawie będzie się to nadawało do życia — powiedziała, rozglądając się po wciąż nieco brudnym mieszkaniu. — Syriusz chyba nie dbał o to miejsce za bardzo...

Harry uniósł brwi, również spoglądając w tym samym kierunku, co ona. Pokiwał przytakująco głową z zamyśleniem.

— Pewnie miał lepsze rzeczy do roboty — stwierdził z dziwną rezerwą w głosie. Czasem łapała go na tym, gdy wspominał o swoim Ojcu Chrzestnym. — No i podobno dużo czasu spędzał u mojego ojca... Podejrzewam, że traktował to miejsce wyłącznie jako sypialnię.

Ginny wyszczerzyła zęby, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by go nie szturchnąć łokciem. To było silniejsze od niej. No i wypity alkohol stanowczo nie był tutaj bez winy.

— No to masz wyzwanie, Harry — stwierdziła, bezwiednie wychylając resztę kieliszka, którą jeszcze niedawno postanowiła zostawić nietkniętą. — Możesz sobie tu urządzić wygodne gniazdko, popracować nad detalami, może nawet wstawić jakieś rośliny...

Harry zaśmiał się, odwzajemniając jej spojrzenie z wypisanym na twarzy sceptycyzmem.

— Noszę te same trampki od dziesięciu lat — stwierdził z przekąsem. — Mogę śmiało stwierdzić, że estetyka nie jest moją mocną stroną...

— Tak myślałam, że je skądś kojarzę — mruknęła Ginny, nachylając się, by spojrzeć na jego buty. — No ale jeśli nawet to nie przeszkadza ci w byciu... jak to leciało? Najgorętszym kawalerem na Wyspach, to...

Harry zakrył twarz dłonią.

— Błagam, tylko nie to...!

Spojrzeli na siebie i zanieśli się śmiechem. To było łatwe. Aż za łatwe! Bycie z nim, cieszenie się jego obecnością. Ginny poczuła małe, nieprzyjemne ukłucie w żołądku, które pojawiało się w jej życiu zazwyczaj wtedy, gdy sprawy zaczynały iść zbyt dobrze...

On nie jest twój — odezwał się niemiły głosik w jej głowie. — Nie przyzwyczajaj się.

— Jeszcze wina? — spytał Harry, spoglądając na jej pusty kieliszek.

Jego nadal był do połowy pełny i Ginny mogłaby przysiąc, że był to dopiero drugi, który pił. Czemu zawsze musiał mieć w sobie tyle dojrzałości, kiedy ona zachowywała się jak spuszczona ze smyczy nastolatka? Zazwyczaj już radziła sobie z dorosłością coraz to lepiej...

— Nie, chyba już i tak za dużo wypiłam — stwierdziła, kręcąc głową z politowaniem dla samej siebie. Przynajmniej miała wystarczająco samozaparcia, by wreszcie przestać. — Jutro Gwyn da mi nieźle popalić, jak przyjdę na kacu...

— Gwyneg Jones? — podchwycił Harry, zaciekawiony.

— Tak. Nie ma u niej taryfy ulgowej — odparła Ginny, uśmiechając się na samą myśl o swojej trenerce, która była jej niedościgłym ideałem pracowitości i moralności. Gwyn była niesamowicie skryta, jeśli chodziło o jej życie prywatne. Była chodzącym profesjonalizmem i być może dlatego zbudowała dla siebie takie nazwisko w tym męskim jakby nie było świecie quidditcha. — Jest naprawdę świetna, ale wszyscy czasem się jej trochę boimy...

Harry zaśmiał się, kiwając ze zrozumieniem głową.

— To brzmi trochę jak mój szef ze Stanów — powiedział z zamyśleniem. — Prawdziwa legenda w tamtejszym świecie Aurorów, ale coś czuję, że doskonale dogadałby się z Moodym.

Ginny zachichotała, nagle przypominając sobie o tajemniczej kopercie w szufladzie Syriusza.

— Sprzątając, w twojej sypialni odkryłam coś w szafce nocnej — zaczęła, widząc rosnące zainteresowanie na twarzy Harry'ego. — Małą kopertę... Nie zaglądałam do niej, bo być może to coś osobistego, ale...

— Chodź — przerwał jej Harry, podnosząc się gwałtownie od stołu. Butelka wina zawirowała, chyba jedynie cudem unikając upadku i rozlania swojej zawartości. — Sprawdźmy, co to.

Złapał Ginny za rękę i pociągnął ją za sobą. Dziewczyna poczuła, jak wszystko wokół wiruje: od alkoholu, od jego dotyku, od tego długiego, męczącego dnia? Odpowiedź pewnie była pomiędzy.

Rzadko kiedy widywała u Harry'ego taki entuzjazm. Zazwyczaj był niesamowicie skryty jeśli chodzi o emocje, którymi dzielił się jedynie z najbliższymi mu osobami, którymi najczęściej byli jedynie Ron i Hermiona. Bywał porywczy — oczywiście, każdy, kto znał go chociaż trochę w Hogwarcie mógł to potwierdzić, ale zazwyczaj wtedy, gdy walczył o sprawę, którą został obarczony jeszcze w dzieciństwie, a nie w relacjach międzyludzkich.

— Może wolisz sam...? — zaczęła Ginny, siadając na łóżku i momentalnie czując przejmujący chłód w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą ściskała jego dłoń.

— Nie wygłupiaj się — rzucił przez ramię, puszczając szeroki uśmiech w jej stronę i kucając przy wskazanej szafce nocnej. — I tak już wszystko wiesz. Nie mam nic do ukrycia.

Ginny zamilkła, czując, jakby w jej żołądku uwolniło się nagle stado motyli. To był pierwszy raz, gdy świadomie nawiązał do czasów, kiedy byli razem; kiedy rozmawiali o wszystkim — gdy mówił otwarcie o swoich uczuciach. Miała wrażenie, że tym krótki, prostym stwierdzeniem, które pewnie dla niego nie znaczyło zupełnie nic, przyznał, że pamiętał. Że to było też częścią jego historii. Że dalej był świadomy tego, co ich łączyło, a łączyło ich wszystko!

Ale zapewne była naiwna. Zapewne za dużo czytała w jego słowach i gestach. Zapewne powiedział to tak po prostu, bo taka była prawda. Zapewno nie znaczyło to dla niego więcej, niż przyznanie faktu.

Miała ochotę nim potrząsnąć i spytać, co miał na myśli, ale to by było głupie, dziecinne i porywcze. Siedziała więc niezręcznie na jego łóżku, obserwując jego plecy, gdy otwierał szafkę i wyjmował z niej kopertę.

To nic nie znaczyło.

Równie dobrze mogliby tu być Ron i Hermiona. Była jedynie przypadkowym efektem tego absurdalnego wieczoru. Nie miała planów tak jak i on. Co niby inaczej by tutaj robiła, siedząc w mieszkaniu swojego byłego i starając się nie zwariować do reszty?

Harry usiadł obok niej, obracając kopertę w palcach. Ginny spojrzała na jego twarz, starając się przeniknąć ciszę i zajrzeć do jego myśli. Ile by dała, by choć na chwilę móc je odczytać? Zdawał się... podekscytowany, niepewny, nieco przerażony tym, co mógłby tam znaleźć. Spojrzał w oczy Ginny, jakby szukał w nich potwierdzenia, co powinien dalej zrobić. Jakby potrzebował wsparcia, by raz jeszcze móc zagłębić się w swoją bolesną historię.

Skinęła głową i nim zdołała się powstrzymać, złapała go za rękę. Jak przyjaciela.

Byli tylko wypadkową dzisiejszego wieczoru — niczym więcej.

Harry uśmiechnął się, ścisnął delikatnie jej dłoń, po czym puścił ją, by móc otworzyć kopertę. Nieco drżącymi palcami wyjął z nich stertę czarno-białych zdjęć, na pożółkłym już papierze, dotkniętym zębem czasu, ale z nadal wyraźnymi postaciami.

Z pierwszej fotografii spoglądał na nich sam Syriusz, opierając się o swój wielki, czarny motocykl. Uśmiechał się z niesamowitą wręcz pewnością siebie, zarezerwowaną dla tego wybranego procenta ludzi, którzy byli aż tak bardzo obdarzeni przez naturę i wyglądali aż tak dobrze. Miał na sobie koszulkę jakiegoś mugolskiego zespołu, którego Ginny nie znała, czarne, motocyklowe spodnie i skórzaną kurtkę. Machał do kamery w nieco leniwy sposób, jakby zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że cokolwiek by nie zrobił, będzie wyglądał jak młody bóg.

— Merlinie, ale on był przystojny! — wyrwało jej się, zanim zdążyła się powstrzymać.

Czy to był właśnie ten komentarz, który powinna wypowiedzieć przy swoim byłym o jego tragicznie zmarłym ojcu chrzestnym? Miała ochotę momentalnie się spoliczkować za swoją głupotę.

Harry jednak jedynie uśmiechnął się z przekąsem, spoglądając na nią z ukosa.

— Aż ciężko uwierzyć, że zmarnował tyle czasu jako niewinnie skazany, prawda? — W jego głosie była teraz wyraźna nuta goryczy, jakby nadal nie przepracował ze sobą tego faktu; jakby nadal miał pretensje do losu, że potoczył się w taki sposób.

Ginny wlepiła oczy w fotografię, postanawiając, że najlepiej zrobi, gdy wreszcie zamilknie i nie będzie mielić swoim niewyparzonym językiem bez zastanowienia.

Obserwowała w ciszy, jak Harry odkłada bardzo ostrożnie fotografię na bok i ujawnia tym samym kolejne zdjęcie. Od razy rozpoznała błonia Hogwartu — była pewna, że ten widok będzie jej towarzyszył aż do ostatniego oddechu. W cieniu wielkiego drzewa, na znajomym, ceglanym murku, na tle jeziora siedziało czterech, nastoletnich chłopców. Bez problemu rozpoznała ich wszystkich: Syriusz ściskał żywą kopię Harry'ego, czochrając jego włosy. James Potter, bo to właśnie on musiał siedzieć u jego boku, wyrywał się z jego uścisku, śmiejąc się przy tym w tak zaraźliwy sposób, że Ginny mocno by się zdziwiła, gdyby cała szkoła nie ulegała jego urokowi. Harry nigdy nie śmiał się aż tak. Zawsze była w nim pewna rezerwa, jakby nie potrafił do końca oddać się radości. Po obu stronach Syriusza i Jamesa siedzieli Remus Lupin, ściskając książkę pod pachą i obserwując z politowaniem przyjaciół i Peter Pettigrew, klaszczący w dłonie, jakby im kibicował w tej udawanej walce.

Spojrzała na Harry'ego, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by nie sprawdzić jego reakcji. Miała ochotę go objąć mocno i wchłonąć cały smutek, który zdawał się garbić jego plecy i zwieszać ramiona. Czuła to. Znała go i wiedziała, gdy coś przeżywał.

Bez słowa odłożył i tę fotografię na bok, by wreszcie odsłonić ostatnią. Na tle małego, ceglanego domku, pokrytego malowniczymi porostami stała znajoma jej para: tym razem starszy już James Potter, znów uśmiechnięty od ucha do ucha w ten właściwy sobie czarujący i pewny siebie sposób, obejmował równie uśmiechniętą Lily Evans — mamę Harry'ego. Co chwilę tylko na zmianę machali w stronę fotografa i wymieniali zakochane spojrzenia, jakby nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Byli jedną z piękniejszych par, jaką Ginny kiedykolwiek widziała...

Poczuła, jak jej oczy niebezpiecznie szklą się, załamując nikłe światło świec.

Nie mów nic... Nic nie mów!

— Byli tacy młodzi... — wyszeptała, nim zdążyła się ugryźć w język

Idiotka! Zupełnie, jakby ten fakt jeszcze wymagał podkreślenia. Jakby Harry o tym nie wiedział! Jakby to nie była jedna z największych tragedii w jego życiu i nie dotyczyła go osobiście, definiując całą jego przyszłość.

— Harry...? — spytała niepewnie, ocierając drżącymi palcami własne, nabiegłe łzami oczy. — Czy wszystko...?

— Tak — odpowiedział szybko, odkładając fotografię na bok i wstając.

Ginny obserwowała w ciszy, jak powoli podszedł do okna, wyglądając na niemal całkowicie ciemną i pustą ulicę. Gdyby tylko chciał jej powiedzieć, co teraz myśli, to poświęciłaby się mu całą sobą.

Może to znów ten alkohol, może jej wrodzona emocjonalność i porywczość? Może wrażliwość, którą czasem tak skrzętnie starała się ukryć pod warstwą żartów i sarkazmu? Może wszystko to po trochu sprawiło, że jej własne nogi poniosły ją wprost do niego, a jej ręce, nad którymi straciła zupełną kontrolę, postanowiły go objąć. Stanęła na palcach, przyciągając go do siebie.

Jutro tego pożałuje, gdy znów obudzi się w pustym łóżku, pachnąc jak Harry. Ale to będzie jutro. Dziś nie będzie się tym martwić.

Harry zamarł — zazwyczaj tak reagował na jakiś spontaniczny przejaw emocji, jakby zupełnie zbijało go to z tropu, że ktoś mógł z własnej, nieprzymuszonej woli chcieć okazać mu wsparcie, ale po chwili wyraźnie się rozluźnił. Oparł brodę o jej głowę i położył dłonie na jej plecach. Ginny zamknęła oczy, nieświadomie biorąc głęboki oddech. Była w domu. Wreszcie. To właśnie tutaj było jej miejsce. Tutaj czuła się kompletna.

Jutro tego pożałuje.

Nie dziś.

Odsunęła się nieco, by móc na niego spojrzeć i poczuła, jak oddech niemal zupełnie więźnie jej w gardle. Na twarzy Harry'ego zobaczyła bowiem odbicie wszystkich swoich myśli, nawet tych najbardziej skrytych. Był teraz tak blisko, był taki ciepły... Byli sami.

— Harry... — powtórzyła cicho, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

Nie wiedziała, które z nich nachyliło się jako pierwsze. Może ona, a może on? A może zrobili to równocześnie? Może dało o sobie wreszcie znać to przyciąganie, które sprawiało, że ich dłonie ciągle się zderzały, kolana stykały pod stołem, a oczy szukały siebie nawzajem?

Jeśli to nie był dowód na to, że on też to czuł, to Ginny równie dobrze mogłaby przestać istnieć.

Ale nie teraz.

Bo teraz jego usta były na jej ustach, a może odwrotnie? Nieważne! Jej dłonie w jego włosach, jego dłonie na jej szyi, ich ciała ściśnięte tak ciasno, że nawet powietrze miałoby problem, by się przedostać, a ziemia pod ich stopami wirowała tak szybko, jakby zaraz miała wypaść ze swojej orbity.

Urwane oddechy, niemal niedosłyszalne wskazówki zegara, gdzieś w kuchni...

Jeśli ktoś miałby to przerwać, to musiałby to być Harry. Ginny wiedziała, że nie była na to wystarczająco silna. O cokolwiek by teraz poprosił, to dałaby mu to — bez zastanowienia. Była jego, nawet jeśli on nie był jej.

Jutro tego pożałuje.

Nie była wystarczająco silna, dlatego to Harry musiał jako pierwszy się od niej odsunąć. Nawet jeśli jedynie na tyle, by móc zaczerpnąć oddechu, to Ginny już za nim tęskniła.

— Ginny... — wychrypiał, patrząc na nią przez swojej przekrzywione na nosie okulary tak, jakby nie wierzył w to, że przemawia właśnie do niej. — Ja...

Ginny nie chciała tego słyszeć. Jutro o tym pomyśli. Dzisiaj nie mogła pozwolić na to, by znów pękło jej serce. Nie teraz, gdy biło ze stukrotną mocą, łomocąc wprost w jego klatkę piersiową.

— Harry, nie musisz... — szepnęła.

— Chcę — zapewnił ją bez cienia wątpliwości w głosie. — Chcę, ale... to nie jest takie proste...

Ginny przyłożyła mu palec do ust, nachylając się do kolejnego, tym razem krótkiego pocałunku.

— Nieważne — stwierdziła. — Nic, co dzisiaj powiesz, Harry, nie zmieni w żaden sposób moich uczuć.

Oparli się o siebie czołami, przez chwilę po prostu trwając w uścisku, oświetleni światłem rzuconym przez przejeżdżające za oknem samochody.

Chciała zostać.

Każdą komórką swojego ciała chciała zostać, zlać się z nim w całość i już nigdy nie opuszczać jego boku, bo bała się, że jutro to wszystko okaże się jedynie snem. Chciała zatrzymać dzisiaj na zawsze. Chciała już nigdy nie czuć chłodu, jaki ją otaczał, gdy nie była w jego ramionach.

— Dobrze — odparł, a na jego ustach zagościł lekki uśmiech, napawający Ginny nadzieją. — W takim razie może porozmawiamy jutro, co?

— Jutro... — powtórzyła Ginny, smakując to słowo, którego jeszcze niedawno aż tak się obawiała.

Zupełnie wbrew sobie, wbrew sercu, wbrew zmysłom — zrobiła wreszcie krok do tyłu, odsuwając się od niego.

Może nie powinna się obawiać jutra?

— Tak, porozmawiajmy jutro, Harry — powiedziała, odwzajemniając wreszcie jego uśmiech z większą pewnością siebie.

Jutro oznaczało, że to wszystko nie pójdzie w zapomnienie; że nie będą udawać, że to się nigdy nie wydarzyło... I nagle nie mogła się doczekać, by dziś dobiegło już końca. Wiedziała, że musi dać mu czas, by mógł dojść ze swoimi emocjami do ładu.

Ginny swoich była pewna. Gdyby Harry kazał jej skoczyć, zrobiłaby to bez zastanowienia.

Wyszła z jego mieszkania, zatrzymując się na chwilę przed ciemną kamienicą i chłonąc nocne, nieco wilgotne powietrze. Wczoraj, to co wydarzyło się dziś, byłoby nie do pomyślenia. Dziś jednak już wiedziała, że jutro wcale nie musi oznaczać niczego złego. Jutro mogło być pełne nadziei. Pełne Harry'ego.

Pełne ich pocałunku. Tego ciepłego, obezwładniającego uczucia gdzieś w środku, które było dużo lepsze, niż latanie.

Nie była pewna, w jaki sposób dotarła do domu, nie rozszczepiając się przy tym z roztargnienia. Łazienka, zęby, łyk wody, łóżko — jak automat, wirujący głową gdzieś wysoko, w chmurach.

Tyle się wydarzyło, tyle emocji w niej wirowało, a ona czuła wielki i uwalniający spokój.

Obudziło ją dopiero stukanie w szybę. Otwarła oczy, zerkając przelotnie na zegarek, po czym stopa po stopie — powoli, dalej pięć metrów nad ziemią ze szczęścia, przefrunęła przez cały pokój, by razem z chłodnym, porannym powietrzem wpuścić do mieszkania znajomego puchacza — Lancelota, który w dziobie trzymał poranne wydanie Proroka Codziennego.

Ginny rzuciła gazetę na stół i nucąc pod nosem, machnęła różdżką w stronę kawiarki, nastawiając poranne espresso, które — o, Merlinie! - tak bardzo było jej teraz potrzebne.

Bo dzisiaj było jutro. Dzisiaj mieli porozmawiać. Dzisiaj mieli już nie udawać, że nic między nimi nie zaszło, a przeszłość została zalakowana w kopercie i odesłana do lamusa.

Usiadła z filiżanką w dłoni, gapiąc się na błękitne niebo, oświetlane promieniami słońca, próbując się dobudzić i przekonać samą siebie, że wczoraj wydarzyło się naprawdę.

Miała ochotę śpiewać i tańczyć i oblecieć cały Londyn na swojej miotle i...

Omiotła wzrokiem gazetę, zastygając jednak w bezruchu. Na stronie tytułowej widniało bowiem wielkie zdjęcie, przedstawiające ją i Harry'ego, obejmujących się w jego mieszkaniu. Ktoś najwidoczniej sfotografował ich przez okno, przy którym wtedy stali...

— Co jest...? — szepnęła, czując, jak na dół jej żołądka opada wielki, ciężki kamień.

Nowy, gorący romans!

Czy Harry Potter i ścigająca Harpii z Hollyhead, Virginia Weasley są naprawdę razem?

— Jak już, to Ginewra, do jasnej cholery... — warknęła, czując, jak jej i tak już gorąca krew zaczyna niebezpiecznie wrzeć w żyłach.

Ginny odstawiła z brzdękiem swoją filiżankę, wylewając przy tym na stół połowę jej zawartości. Nie zwróciła w ogóle uwagi, gdy kawa zaczęła kapać na jej granatowe skarpetki w złote znicze. Zamiast tego podniosła gazetę drżącymi dłońmi, skanując tekst wzrokiem.

Na samym końcu, małym druczkiem wypisany był autor artykułu: Patrick Fitzgerald.