Tytuł: Brat bazyliszków
Oryginalny tytuł: A Brother to Basilisks
Autor: Lomonaaeren
Zgoda na tłumaczenie: Czekam
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: /works/2435531/chapters/5393471
Rozdział 1: Naglące obrazy
Harry obrócił się na łóżku i po raz kolejny ponuro zrzucił z siebie kołdrę. Jest za gorąco - pomyślał. Był zbyt zmęczony. Chciał spać, ale nie mógł. Jego mózg pracował niczym Hogwart Express.
Dlaczego Lupin nie pozwolił mu walczyć z boginem?
Bez względu na to, jak bardzo Harry starał się myśleć o innych rzeczach, ciągle do tego wracał. Lupin pomyślał, że był słaby, ponieważ Harry zemdlał w pociągu. Albo posłuchał tego dupka Snape'a i tego, co zawsze mówił o Harry'm, chociaż nie słuchał tego, co Snape mówił o Neville'u. Albo po prostu pomyślał, że Harry może być chodzącą katastrofą, ponieważ uwierzył w opowieści profesor McGonagall.
To nie tak, że miałem zamiar wpakować się w tarapaty! To nie tak, że miałem wybór!
Ale nagle w uszy Harry'ego uderzył pewien dźwięk, zanim mógł rozpocząć kolejną rundę zadawania sobie pytań i próbowania zapamiętać każdej części wyrazu twarzy Lupina w poszukiwaniu odpowiedzi. Słyszał, jak ktoś go wołał. Brzmiało to jak "Pomocy, pomocy, pomocy". Stały dźwięk, który dochodził z daleka, ale wystarczająco blisko, by Harry usiadł i rozejrzał się gwałtownie wokół. Zastanawiał się, dlaczego nikt inny tego nie słyszał.
Jednak nikt nie reagował. Wszyscy spali. Ron chrapał, podobnie jak Neville, który miał problem z zaśnięciem.
Po raz pierwszy Harry zawahał się, obraz Lupina i sposób w jaki stał przed boginem, więc Harry nie mógł walczyć ze swoim strachem, pojawił się w jego umyśle. Wszyscy myślą, że jestem jakimś awanturnikiem. Prawdopodobnie potwierdziłybym ich przypuszczenia, gdybym poszedł i zaangażował się w to. Powinienem po prostu zostać w łóżku, zaciągnąć kotary wokół siebie i udawać, że nic się nie dzieje.
Ale głos wciąż wołał i to było takie dziwne. Ten ktoś nie wypowiadał jego imienia, ale po prostu powtarzał wołanie o pomoc raz za razem. Harry kłócił się ze sobą, wstając z łóżka, zakładając okulary i upewniając się, że miał ze sobą swoją różdżkę. Gdyby to była pułapka na niego, konkretnie na niego, to ten ktoś wypowiadałby jego imię, czyż nie? Próbowałby go zwabić. Zamiast tego po prostu siedział gdzieś tam i wołał, przez co każdy mógł go usłyszeć.
Miał wrażenie, że Lupin nie byłby pod wrażeniem tego argumentu, gdyby go usłyszał, ale Harry w tej chwili również nie był pod wrażeniem zachowania mężczyzny.
Wziął swoją pelerynkę niewidkę i narzucił ją na siebie. Tak, to trzymałoby Syriusza Blacka z dala.
OoO
Podążanie za wołaniem było frustrujące.
Nieważne, ile kroków, korytarzy czy zakrętów przeszedł Harry, zawsze ten ktoś był przed nim, a potem z boku i nigdy nie brzmiało to tak, jakby był bliżej, czy dalej. Po prostu wciąż to słyszał, w kółko to samo słowo. Harry zaczął się zastanawiać, czy któryś z duchów nie potrzebował pomocy. To nie brzmiało jak głos człowieka.
A może Syriusz Black wpadł w pułapkę, którą zastawił Dumbledore, a teraz woła mnie, a ja jestem jedynym, który go słyszy.
Harry ścisnął mocniej różdżkę. Nie wiedział dokładnie, jakby to mogło się stać, ale było wiele rzeczy, których nie rozumiał w czarodziejskim świecie, o których ludzie mówili mu, że są możliwe. Jak świadomy pamiętnik Toma Riddle'a, dementorzy stojący po stronie dobra lub Snape będący dobrym nauczycielem.
W końcu zatrzymał się na środku korytarza i zamknął oczy. Zdecydował, że będzie szedł, dopóki nie znajdzie właściciela tego głosu. Może lepiej by to zadziałało, gdyby nie patrzył i pozwolił prowadzić się swoim uszom. Nie sądził, że wpadnie na panią Norris lub na Flicha. Było za późno na nich.
— Pomocy, pomocy, pomocy, pomocy, pomocy…
Harry w końcu wpadł na coś kwadratowego i sięgającego do pasa i otworzył oczy z lekkim okrzykiem. Stał w łazience. Był zdumiony tym, że naprawdę wpadł w trans słuchając tego głosu, w przeciwnym razu zauważyłby zimną płytę pod stopami i dźwięk bulgoczącej wody. Spojrzał na co wpadł. To był zlew.
Wtedy na serio zdał sobie sprawę, gdzie był i nie zadał sobie trudu, by powstrzymać jęk. To była łazienka Jęczącej Marty.
Rozejrzał się podejrzliwie. Może Marta miała kłopoty, ale równie prawdopodobne było to, że żartowała. A teraz pewnie doniesie na niego profesorowi.
Ale potem zdał sobie sprawę, że głos, który teraz słyszał o wiele lepiej i który wydawał się z jakiegoś powodu pilniejszy, dochodził z miejsca przed nim. Rozejrzał się i spojrzał na zlew.
Chwilę później rozpoznał rzeźbę węża na nim.
— Och nie — powiedział na głos Harry. I prawdopodobnie powiedział to w wężomowie, ponieważ patrzył bezpośrednio na węża.
Ale głos wciąż wzywał pomocy i nie było teraz żadnych wątpliwości skąd dobiegał. Z Komnaty Tajemnic.
Harry odsunął się od umywalki, rozmyślając intensywnie. Jak ktoś mógł się tam dostać? Czy Dumbledore nie powiedział mu, że zniszczył całkowicie pamiętnik Toma Riddle'a? Albo poszedł opętać kogoś innego, ale Harry sądził, że teraz wiedział, jak szukać oznak opętania. Wydawało się, że nie było żadnego sposobu, aby ktoś mógł wejść do Komnaty, chyba że był wężousty lub opętany przez ducha Voldemorta?
Ale to sprawiło, że Harry zaczął się zastanawiać, kto był tam na dole, bezradny, tak jak Ginny. Może komuś udało się uwolnić od opętania i wezwać pomoc. Tak czy inaczej, Harry nie sądził, że to sztuczka. Wydawało mu się, że wiedział, dlaczego tylko on usłyszał wezwanie. Było ono w wężomowie.
Podjąwszy decyzję, pochylił się i syknął na rzeźbę węża na zlewie.
— Otwórz.
Przez długą chwilę umywalka pozostała nieruchoma i Harry zastanawiał się, czy jakoś nie stracił swojej umiejętności — chociaż głos, który słyszał wołający z oddali, sugerował coś innego. Potem zobaczył, jak zlew opada na podłogę, a tunel, którym się kiedyś zsunął, znalazł się przed nim.
Harry przygryzł wargę. Tym razem nie miał feniksa, który mógłby zabrać go z powrotem na górę i chociaż chciał iść pomóc osobie, która go wołała, naprawdę nie chciał zostać tam uwięziony, gdzie musiałby czekać, aż dorośli przyjdą go szukać. Jeszcze raz skarciliby go i powiedzieli, że podejmował ryzyko.
— Pokaż mi drogę na dół — wysyczał do zlewu, niepewny, czy rzeczywiście coś się stanie.
Sam tunel zareagował, falując i garbiąc się jak grzbiet węża. Harry wpatrywał się w lśniące schody, gładkie niczym łuski bazyliszka. Były fioletowo-czarne i wyglądało na to, że ciężko będzie po nich schodzić, ale wiedział również, że prawdopodobnie i tak miał szczęście, że dostał choć tyle.
— Okej — powiedział niepewny, czy to było w wężomowie, a potem podszedł do pierwszego stopnia.
Odkrył, że nie było tak źle, dopóki trzymał różdżkę oświetloną najjaśniejszym zaklęciem Lumos, na jakie mógł się zdobyć i nie patrzył w dół. Cóż, i tak było ciężko coś tam wypatrzeć. Ciemność przy schodach była zbyt wielka. Widział w większości tylko ten fragment, w którym stał, ten przed nim i kawałek spirali tunelu.
W końcu zatrzymał się na tym, co wydawało się być dnem, lekko się chwiejąc. Poczuł coś potężnego i ciemnego. Zakaszlał i zmarł. Miał nadzieję, że nie było tam nikogo takiego jak Tom Riddle, który został ostrzeżony, że nadchodził.
Ale otaczała go cisza. Z ciemności nic się nie wyłoniło. Harry przełknął ślinę i ostrożnie szedł naprzód w kierunku wołania.
OoO
W rzeczywistości nie dotarł aż do Komnaty Tajemnic. Skręcił za róg, niedaleko drzwi i nagle wołanie rozległo się tak wyraźnie, że Harry sapnął i odwrócił się, by wycelować różdżkę w ścianę.
Na początku nic nie widział, a potem dostrzegł coś innego. Małą okrągłą rzeźbę, która być może miała być zwiniętym wężem, chociaż nie miała głowy ani oczu.
— Otwórz? — powiedział pytająco Harry.
Wąż uniósł się i zafalował na kamieniu. To było jak oglądanie ożywiania się części ściany lub pełzającego robaka. To było naprawdę przerażające. Harry cofnął się niespokojnie, ściskając różdżkę i nie odrywając wzroku od małego wyrzeźbionego węża, który skradał się w dół do cienkiej linii na ścianie.
Kiedy rzeźba dotknęła linii, wpłynęła w nią i nagle szczelina stała się duża i pękła. Krawędź drzwi! - pomyślał Harry z lekkim błyskiem podniecenia, z powodu którego czuł się trochę winny - ponieważ Hermiona, jeśli nie Ron, nie pochwaliliby jego obecności tutaj - i wyciągnął ręką, łapiąc za krawędź, unosząc ją.
Zgrzytliwy dźwięk, jaki się rozległ, był niemożliwie głośny, kamień ciągnący się po kamieniu, sprawiający, że Harry znów się wzdrygnął. Ale po kilku sekundach nastała cisza i Harry patrzył w dół pochyłej rynny, która wyglądała, jakby mógł się w niej czołgać, zamiast spaść, tak jak to zrobił w krętym tunelu w zeszłym roku.
Głos był teraz znacznie wyraźniejszy. Wołając: Pomocy, pomocy, pomocy, tak stanowczo, że Harry potrząsnął głową. Był naprawdę zaskoczony, że nikt tego nie słyszał, nawet jeśli usłyszeliby jedynie syk, a nie słowa, które były tak wyraźne dla Harry'ego.
Jego różdżka wciąż się świeciła. Uniósł ją wysoko, posuwając się powoli w dół pochylni. W przeciwieństwie do tunelu, którym szedł wcześniej, ten był wolny od szczurzych kości, szlamu czy czegokolwiek innego, co Harry kojarzył z Komnatą Tajemnic. Właściwie miejsce było zakurzone, jakby nikogo tutaj nie było od dłuższego czasu, a Harry kilka razy kichnął z powodu kurzu, idąc w kierunku głosu.
Ten głos, nigdy się nie zmienił. Harry zaczynał się zastanawiać, kto mógłby wołać tak regularnie, nawet jeśli potrafił mówić wężomową dzięki Tomowi Riddle'owi. Można by pomyśleć, że w pewnym momencie jednak będzie musiał złapać oddech.
Tunel skończył się nagle szeroką półką skalną, która sprawiła, że Harry musiał zeskoczyć na podłogę. Skrzywił się. Wciąż był jednym z najniższych dzieci na swoim roku i nienawidził, gdy mu o tym przypominano.
Odwrócił się powoli, omiatając wzrokiem pusty pokój, do którego zaprowadziło go przejście. Było po prostu suche. Nic tam nie było. Brak wody. Nie widział żadnych odchodzących rur. Harry zdezorientowany potrząsnął głową. Skąd dochodziło wołanie? Właściwie brzmiało na bardziej stłumione, gdy teraz był w pobliżu jego źródła.
Chyba, że to była pułapka ze strony Voldemorta, a ja byłem głupcem przychodząc tutaj.
Cóż, Hermiona i tak pomyślałaby, że był głupi. To sprawiło, że Harry był przewrotnie bardziej zdeterminowany, aby udowodnić jej, że się myli. Uniósł różdżkę, aż pokój wypełnił się ostrym blaskiem skoncentrowanego światła i skierował się w stronę przeciwległej ściany, gdzie głos wciąż rozbrzmiewał stosunkowo wyraźnie.
Był tam inny rzeźbiony wąż. Ten stał wyprostowany i był bardziej rozpoznawalny oraz miał mały występ wystający ze ściany w miejscu pyska. Harry był prawie pewien, że był uformowany na kształt kłów. Zawahał się, słuchając głosu.
— Otwórz się? — zasugerował ponownie w wężomowie.
Tym razem nic się nie stało ze ścianą. Ale tempo krzyków wzrosło, jakby, ktokolwiek to był, usłyszał coś i zdał sobie sprawę, że to może być sposób na wydostanie się.
Harry powiedział coś, za co jego ciotka Petunia umyłaby mu usta mydłem, a potem pochylił się i zrobił coś, co wtedy wydawało się oczywiste (chociaż, gdy próbował to później wyjaśnić, jakoś zniknęła zarówno oczywistość, jak i powód, dla którego było to rozsądne). Uniósł palec i rozciął go o kieł.
Wąż zaczerwienił się od jego krwi i otworzył swoje wyrzeźbione oczy, by na niego spojrzeć. Harry spodziewał się zobaczyć małe klejnoty będące jego oczami lub coś podobnego, ale to były tylko puste dziury w kamieniu. Przez sekundę ogon węża kołysał się w przód i w tył, poruszając kamienną ścianą. Harry ostrożnie cofnął się i uniósł różdżkę. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był atak czegoś, co nakarmił swoją krwią.
Ale zamiast go zaatakować, wąż odwrócił się, wślizgnął do ściany, która natychmiast się zawaliła, otwierając tunel. Harry odskoczył z drogi kurzowi i spadającym odłamkom skały. Jednak opadły jedynie na ziemię, zamiast spaść na niego.
Harry pomyślał, że była to pierwsza rzecz, która naprawdę poszła po jego myśli, odkąd tutaj przybył. Cóż, może to i schody, dzięki którym nie musiał spaść do Komnaty Tajemnic.
— Jest tu ktoś? — zawołał do ciemnego tunelu.
— Pomocy! Proszę pomóż!
To błaganie pobudziło go. Harry wgramolił się do tunelu, rozjaśniając go swoim zaklęciem Lumos, kiedy musiał, żeby nie potknąć się o coś na podłodze. Potem skręcił za róg i zobaczył światło, którego wcześniej nie zauważył. Światło bijące z wielkiego ognia unoszącego się nad podłogą w postaci kuli, która była dwa razy większa od Harry'ego. Nastolatek gapił się na nią, odchylając głowę do tyłu, by móc odnaleźć źródło światła. Czy to był żyrandol?
Ale wydawało się, że nie miało ono żadnego źródła. To był tylko ogień, który unosił się w powietrzu i sprawiał, że w pokoju było tak ciepło, że Harry chciał zdjąć szatę, ale nie mógł tego zrobić, dopóki się nie upewni, że nie było tutaj niczego niebezpiecznego, dlatego rozejrzał się wokół ostrożnie.
W niewielkiej odległości od niego leżało coś, co początkowo wyglądało jak kilka dużych kamieni. Były czerwone i szare. Wtedy jeden z nich się poruszył, a "Pomocy!" wydobyło się z niego niczym z telefonu. Harry uznał, że teraz już rozumie.
To były jaja.
Harry przyglądał się im przez chwilę, po czym pokręcił głową i podkradł się bliżej. Wyglądało na to, że ten, kto prosił go o pomoc, był wężem.
To było tak dziwne, że naprawdę nie wiedział, co czuć. Zatrzymał się przed jajem i stał, wpatrując się w nie, nawet gdy zakołysało się i ponownie usłyszał:
— Pomocy!
Co to był za wąż? Prawdopodobnie był niebezpieczny, jeśli Slytherin go tutaj zostawił. Harry ponownie spojrzał na ogromny ogień. Może ta komnata nie istniała od czasów Slytherina, ale trochę w to wątpił.
Właśnie wtedy naprawdę pożałował, że nie przyszedł z Hermioną. Przynajmniej byłaby w stanie powiedzieć mu, czy była wzmianka na ten temat w Historii Hogwartu.
A jeśli nie, geniuszu? Co byś wtedy zrobił?
Jajo znowu się zakołysało. Harry uklęknął przed nim, wpatrując się w nie. Z tej odległości dostrzegł coś, co wyglądało jak zwinięty w nim cień, ciemny na tle przezroczystej skorupy. Wyglądał bardzo podobnie do rzeźbionego węża, którego znalazł w głównym tunelu prowadzącym do Komnaty, a teraz przynajmniej wiedział dlaczego. To była podobizna węża szykującego się do wyklucia, chociaż z jakiegoś powodu ten, kto ją stworzył, nie wyrzeźbił jaja.
Co to za wąż? Harry zgadywał, że popiełek, ale wiedział, że one nie żyją zbyt długo i - cóż, to było wszystko, co o nich wiedział. Przeniósł ciężar ciała i jeszcze przez chwilę wpatrywał się w jajo.
Ale przez cały czas wiedział, co zamierzał zrobić. Głupotą było zajść tak daleko, a potem bać się cokolwiek zrobić.
W końcu przyłożył różdżkę do jaja i wyszeptał:
— Diffindo.
Jajo migotało przez sekundę, jakby oświetlone od środka. Potem, na skutek jego zaklęcia tnącego, skorupa pękła i wypadła z niej jakaś masa. Harry odskoczył, marszcząc nos. Podejrzewał, że to żółtko jaja, ale było jeszcze gorsze niż śluz w tunelu prowadzącym do Komnaty na jego drugim roku. Umazało jego buty i rękaw. Było czerwono-żółte, jak ogień i śmierdziało. Cuchnęło jak zgniłe jajka.
To ma sens. Ale nie stało się przez to mniej obrzydliwe.
Kiedy już nic więcej nie wypłynęło, Harry wpatrywał się w pęknięte jajo, świadom, że ucichły wołania o pomoc w wężomowie. Przez długą, bardzo długą chwilę panowała cisza. Harry przygryzł wargę. Miał nadzieję, że swoim zaklęciem nie przeciął wołającego o pomoc węża.
Ale potem nastąpił ruch i wąż wyślizgnął się z jajka i powoli rozwinął, długim, drżącym przeciągnięciem się, które przypominało Harry'emu to, kiedy sam przeciągał się, budząc się po drzemce.
Harry wpatrywał się w jego ciemnozielone łuski, dostrzegając też jego żółte oczy. Natychmiast odwrócił się, skowycząc.
Harry w ciągu jednej sekundy pomyślał o jakichś szesnastu rzeczach. - To mały bazyliszek! Myślałem, że nie ma jaj bazyliszka, a one właściwie wykluwają się po wysiadywaniu przez ropuchę. Dlaczego nie jest martwy? Co on tu robi? Dlaczego wciąż żyje?
Myśli przelatywały mu przez głowę, aż ostatnia stała się najważniejsza. Harry wstał i wbił wzrok w podłogę, usiłując spojrzeć na bazyliszka kątem oka.
Ale stało się coś innego. Coś wskoczyło mu w tył umysłu, falując wraz z jego myślami, prawie go łaskocząc.
Harry potrząsnął głową, a potem jeszcze raz zrobił to samo. Musiał mieć oko na bazyliszka i wydostać się. Musiał rozgryźć co się działo w jego głowie, a nie wiedział, jak zrobić to wszystko na raz.
Ale wtedy bazyliszek znów się poruszył, trzymając łeb ostrożnie z dala od niego. Harry usłyszał zachwycony głos w swojej głowie.
Mój? Mój!
Harry patrzył z otwartymi ustami. Bazyliszek powoli odwrócił głowę w jego stronę. Gęste, przezroczyste powieki zasłaniały jego oczy. Harry zdał sobie sprawę, że spod tych powiek wciąż widział przyćmioną, żółtą poświatę, ale nie było to rzeczywiste mordercze spojrzenie, a bazyliszek najwyraźniej też go widział.
Moja więź - powiedział bazyliszek. Miała około półtora metra długości. Nie, on miał, zrozumiał nagle Harry. Pośrodku głowy bazyliszka widniała śliska czerwona linia, która mogła być przygniecionym pióropuszem, wciąż trzymanym płasko przez śluz z jaja. Bazyliszek wił się energicznie w kierunku Harry'ego i owinął się wokół jego nóg. Mój! Pomogłeś mi, więc jesteś mój.
Harry wpatrywał się w niego chwilę dłużej, a potem powiedział bezradnie:
— Właśnie się wyklułeś. Skąd możesz to wiedzieć? Jak masz na imię?
Masz na imię Harry. To jest moje.
Przez chwilę Harry myślał, że znowu mówił o jakieś tajemniczej rzeczy, o której już wspomniał, ale potem obrazy zaczęły przewijać się przez jego umysł i zrozumiał je w taki sam sposób, w jaki zrozumiał, że bazyliszek był samcem. Obrazy przedstawiały bieganie czworonożnych istot, latanie, bieg pająków i ludzi oraz bazyliszka podążającego za nimi tak szybko, jak młode stworzenie mogło. Godność była dla starszych węży. Może dla innych węży.
Nazywasz się… Bieg? - powiedział powoli Harry, ryzykując. Ale to nie wydawało się właściwe. Bazyliszek wysłał kolejny obraz samego siebie, zwijającego się i spływającego z powrotem jak woda i tym razem Harry uchwycił to lepiej.
Masz na imię Dash?
Bazyliszek brzmiał na tak samo zachwyconego jak poprzednio. To jest właściwe ludzkie słowo! Podoba mi się twoje imię. I twój język. Chciałbym móc nim mówić. Ale przynajmniej możesz ze mną rozmawiać na głos w moim języku. I możemy rozmawiać w myślach!
Harry uznał, że tym właściwie było to łaskotanie i głos w jego umyśle. Ale mimo tego Harry pokręcił głową, nie do końca rozumiejąc. Nie jestem dziedzicem Slytherina. Jak mogę ci rozkazywać?
Nikt nikomu nie rozkazuje! Zakomunikował mentalnie Dash niczym machnięcie ogonem przez plecy Harry'ego. Teraz pełzł powoli w górę ciała nastolatka, niesamowicie ciężki, chociaż ciągle przesuwał swoje zwoje, żeby móc lepiej zrównoważyć swój ciężar i żeby Harry mógł lepiej to znieść. Może połączenie z umysłem chłopca pozwoliło mu wiedzieć, jak powinien to zrobić. Jesteś moim człowiekiem. Jestem twoim bazyliszkiem. Jesteśmy związani. Tak to działa.
Harry wciąż nie wiedział, co się działo, jak tu wylądował, ani jakim cudem znajdowało się tutaj jajo bazyliszka - lub rząd takich - bez kogoś, kto wyklułby kurze jajko pod ropuchą i ożywił bazyliszka. Ale zrozumiał jedną rzecz.
Będę miał teraz tyle cholernych problemów.
Więc przyprowadź je do mnie, a ja je ugryzę - zaproponował od razu Dash. Wtedy będę mógł je zjeść. Jestem głodny. Gdzie jest śniadanie?
