Gdy kilka minut przed ósmą Wielką Salę opuściła już większość uczniów i nauczycieli, Aurora z udawanym spokojem kończyła jedzenie swojej owsianki i dopijanie kawy. Gdy w pomieszczeniu jadalnym zostało już tylko parę osób, Malfoy podniosła się, wygładziła swoją szmaragdową, satynową sukienkę, po czym ruszyła w kierunku wyjścia.

Na korytarzach, idąc do gabinetu dyrektora, mijała uczniów czekających pod klasami na rozpoczęcie pierwszych w tym roku szkolnym zajęć. Gdy przechodziła obok nich, rozpoczęte między nimi rozmowy cichły, a atmosfera momentalnie gęstniała.

Mimo wszystko, nim dotarła przed kamienny gargulec, który strzegł wejścia do gabinetu Snape'a, udało jej się w miarę uspokoić.

– Wejść – usłyszała, gdy zapukała w wielkie, drewniane drzwi.

Tym razem Snape nie siedział za swoim biurkiem, a stał przy jednym z okien. W pomieszczeniu panował półmrok – na zewnątrz niebo było bowiem mocno zachmurzone, a w gabinecie paliło się tylko kilka świec.

– Chciał pan mnie widzieć.

Severus kiwnął głową i obrócił się na pięcie od okna do niej. Wpatrując się ze spokojem w jej twarz zapytał:

– Jak się pani czuje?

– Lepiej. Nie wiem, co się ze mną stało podczas śniadania, ale kiedy przeczytałam ten artykuł, a potem zobaczyłam te spojrzenia wszystkich, to… to…

– Spokojnie. To naturalna reakcja. Słowa skierowane w pani stronę, w moją zresztą też, były doprawdy okrutne. – Na chwilę zapanowała cisza. Aurora zerknęła w stronę portretu Dumbledore'a, który w tym momencie był pusty. – Zaprosiłem tutaj panią, ponieważ chcę pani coś uświadomić. Czy czyta pani Proroka Codziennego?

– Skądże. Ten szmatławiec od zawsze obrażał moją rodzinę. No, może z wyjątkiem czasów, kiedy podlegał pod Piusa Thicknesse'a, na którego Yaxley rzucił Imperiusa. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że… czarodzieje mieli pełne prawo nienawidzić mojego ojca, mojej matki czy… mnie lub Dracona, ale… mimo wszystko nie jestem w stanie pozbyć się pewnej urazy do Proroka. Więc nie, nie czytam tej gazety.

– W takim razie zapewne nie może pani powiedzieć za wiele o Peterze Martinie i jego… orientacji politycznej.

– W rzeczy samej. Mogę jedynie przypuścić, na podstawie przeczytanego pół godziny temu artykułu, że pała do mnie żywą niechęcią.

– Śmiem twierdzić, że ma to swoje uzasadnienie, z którym pani bezpośrednio nie ma nic wspólnego.

Wskazał jej stolik stojący blisko niego, na którym leżał stos wybranych wydań Proroka Codziennego z ostatnich czterech miesięcy.

– Proszę przejrzeć pobieżnie te gazety – powiedział, obracając się z powrotem w kierunku okna.

Po niecałych pięciu minutach usłyszał prychnięcie kobiety. Spojrzał na nią i spostrzegł, że była już przy końcówce.

– Nie mogę w to uwierzyć – rzekła w końcu. – Dopiero co czarodziejski świat uporał się z szaleńcem, który tępił mugolaków. Teraz, jak widzę, nastała epoka, w której przyszła kolej na czarodziejów czystej krwi.

– Otóż to. Czy teraz pani rozumie, skąd ten atak w pani kierunku?

Aurora uniosła na niego spojrzenie i ich oczy się spotkały. Ledwo powstrzymała uśmiech. A więc Snape przejął się tym, jak zareagowała na artykuł w Wielkiej Sali. Kazał jej przyjść tutaj i przejrzeć te gazety, by uświadomiła sobie, że nienawiść Ministerstwa w jej kierunku ma drugie dno i że nie powinna brać tego tak bardzo do siebie.

– Nie przejmują się wcale tym, że mogę okazać się niebezpieczna i stanowić zagrożenie dla dzieci… Być może nawet w ogóle tego nie zakładają. Zależy im po prostu na umniejszeniu czarodziejów czystej krwi w oczach reszty społeczeństwa.

– Tak właśnie uważam – zgodził się z nią Severus. – Podczas procesu udowodniono dostatecznie mocno, że z byciem prawdziwą śmierciożerczynią miała pani niewiele wspólnego. Prorok postanowił jednak poddać to mimo wszystko w wątpliwość. Dlaczego? By spróbować ukazać, że czysta krew równa się z byciem złym. W innych artykułach również posuwali się do podobnych założeń, tyle że wtedy nie atakowali nikogo aż tak bezpośrednio. Pani przyjęcie do Hogwartu pozwoliło im jednak na wymienienie konkretnych nazwisk, mojego i pani, co zawsze działa na korzyść manipulantów, przynajmniej w ich mniemaniu. W końcu co innego pisać o jakiejś ogólnej grupie, a co innego być w stanie podać szczegóły, wymienić osoby.

– Więc… nie zamierza mnie pan zwolnić? Martin zaapelował, by nie ryzykował pan, że dopiero co zamknięty rozdział z Czarnym Panem w roli głównej się powtórzy. Zrozumiałam przez to właśnie wyrzucenie mnie z zamku.

– Po pierwsze Martin mógłby sobie wystosowywać w moją stronę apele mając poparcie nawet samego Merlina. Nie oznacza to jednak, że jakkolwiek się tym przejmę. Po drugie… jeśli Martinowi zależy na tym, aby historia nie zatoczyła koła, to powinien podać się do dymisji, a następnie wyjechać za granicę i nie mieszać się więcej w politykę. Jeśli bowiem pokój miałby ponownie być zagrożony, to tylko i wyłącznie z jego winy.

Aurora kiwnęła głową, wpatrując się w wydania Proroka. Gdy szok i przerażenie całkowicie ją opuściły, poczuła złość.

– Co z tym zrobimy? – zapytała, podnosząc spojrzenie na Severusa. – Nie możemy tego tak zostawić. Nie pozwolę na to, by ktokolwiek obrażał mnie czy pana i nie ponosił za to konsekwencji.

– Zatem musiałaby pani pociągnąć do odpowiedzialności większą część społeczeństwa. Teraz wszyscy mają świadomość, że byliśmy w szeregach Czarnego Pana z jakichś powodów. Ale trzy lata temu nikt o tym nie wiedział. Wtedy byliśmy na językach wszystkich i, zapewniam panią, nie słano w naszą stronę komplementów.

– Owszem, ale dzięki procesowi wszyscy się dowiedzieli, że nie jesteśmy tacy, jak o nas mówiono. Dlaczego więc ktokolwiek ma mieć teraz zezwolenie, by sądzić inaczej i być takim ignorantem wobec prawdy?

– No właśnie, do tego pytania się wszystko sprowadza. Dlaczego Peter Martin, Minister Magii i czarodziej mugolskiego pochodzenia, podejmuje starania, by umniejszyć czystokrwistych w oczach reszty?

– Półkrwi chyba też mu przeszkadzają, skoro nie omieszkał zaatakować także i pana w tym artykule.

– Jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, iż nie może zwyczajnie poradzić sobie z faktem, że jako były śmierciożerca dzierżę stanowisko dyrektora Hogwartu. Choć, rzeczywiście, nie wykluczam, że Martin dąży do wprowadzenia jakiejś wyższości czarodziejów mugolskiej krwi nad resztą. Z pewnością drażnią go i rody czarodziejów czystej krwi, i każdy, kto łączy się w jakiś sposób ze śmierciożercami. Może ma ku temu swoje powody, na przykład w czasie wojny on lub jego rodzina byli prześladowani. Być może nawet ktoś mu bliski zginął z ręki Czarnego Pana lub śmierciożercy? A może po prostu to, jak mugolacy byli traktowani w czasie wojny odcisnęło na nim takie piętno, że zapragnął zemsty. Poczucie niesprawiedliwości zaprowadziło go aż na stołek Ministra Magii i uznał, iż najlepszym sposobem na zadośćuczynienie za wszystko, co spotkało jego oraz innych z jego, powiedzmy, grupy – choć nie uważam, aby krew w jakikolwiek sposób dzieliła, żeby było jasne – będzie właśnie odwrócenie sytuacji. Wtedy dręczono mugolaków, to niech teraz będą dręczeni czystokrwiści. Sądzę, że mniej więcej takie przekonania siedzą w jego głowie.

– Bardzo możliwe – zgodziła się z nim Aurora, krzyżując ręce na piersiach. – Więc… ponawiam pytanie… co z tym zrobimy? Jakiekolwiek motywacje nim nie kierują, coś takiego nie ma prawa mieć miejsca. Nie zgadzałam się na działania, jakie podejmował Czarny Pan, dlatego przekazywałam informacje Dumbledore'owi. Nie zamierzam zgodzić się również na działania Martina, więc nie będę się temu wszystkiemu bezczynnie przyglądać.

– Nie co my z tym zrobimy, tylko co ja z tym zrobię – poprawił ją Snape, a na jego twarzy znów można było zobaczyć pewien chłód.

– Ale… chciałabym również jakoś zadziałać. Jeśli wybierze się pan do Ministerstwa, to pragnęłabym panu towarzyszyć.

– Proszę pani, doskonale poradzę sobie samemu. Jestem dyrektorem i to ja powinienem załatwiać takie sprawy.

Aurora miała wrażenie, że na czas uświadamiania jej, iż nie powinna przejmować się artykułem, Severus zmusił się do chwilowego pozbycia się jakiejś urazy, którą do niej żywił, a teraz, kiedy już udało mu się przekonać ją do zmienienia perspektywy na całą sytuację, na powrót zaczął ją od siebie dystansować. O co mu chodziło?

– Na drodze oficjalnej, może i tak – odparła tylko.

– Innej na ten moment nie biorę pod uwagę. Powodzenia na pierwszej lekcji – rzekł, wypraszając ją tym samym z gabinetu.

Malfoy wbiła w niego rozjuszone spojrzenie, ale on już więcej nie zerknął w jej kierunku. Wyszła więc z pomieszczenia, nie oglądając się za siebie.

o-o-o

Pierwsze zajęcia miała mieć z grupą z siódmego roku, w skład której wchodziło piętnaścioro uczniów z czterech domów Hogwartu. Aurora miała świadomość, że to właśnie oni mogli zadać jej najwięcej najtrudniejszych pytań, w końcu byli najstarszymi uczniami, zapewne doskonale pamiętającymi wojnę.

– Witajcie, moi drodzy – powiedziała, wchodząc do klasy.

Drzwi do pracowni znajdowały się z tyłu pomieszczenia, dlatego wszyscy obrócili głowy, by móc na nią spojrzeć i obserwować, jak przemierza drogę od wejścia do biurka – stojącego z kolei na przodzie, przed ławkami.

Kilka osób odpowiedziało jej głośno, inni mruknęli coś pod nosami, a niektórzy nie odezwali się w ogóle.

Aurora, stając na podwyższeniu, na którym umieszczone było jej biurko, uśmiechnęła się do wszystkich.

– Nie spodziewałam się, że to powiem, ale… może jednak dobrze się stało, że jesteście świeżo po lekturze artykułu, który postawił w wątpliwość to, po której stronie w rzeczywistości stałam w przeszłości oraz po której stronie stoję teraz. Dzięki temu możemy poświęcić początek naszej pierwszej lekcji na… cóż, dotarcie do tej prawdy. Nie chcę, aby ktokolwiek na kolejnych zajęciach miał względem mnie jakiekolwiek wątpliwości. Proszę więc was o to, abyście podzielili się ze mną niepokojami. Wyrazili swoje opinie odnośnie mej osoby. Zadali mi pytania. To dla mnie ważne, byśmy mogli współpracować ze sobą w dobrej atmosferze oraz ufać sobie nawzajem.

Zapadła cisza. Wszyscy lustrowali Aurorę uważnymi spojrzeniami.

– Czy to prawda, że rzucała pani Zaklęcia Niewybaczalne? – odezwała się jedna z Gryfonek, z uniesioną jedną brwią. – Cruciatiusa… jak mniemam?

Aurora zaczęła kiwać głową. Dopiero po kilku chwilach odpowiedziała:

– Tak. Rzucałam Crucio na polecenie Czar… Lorda Voldemorta. Gdybym się mu sprzeciwiła, zapewne przypłaciłabym za to życiem. Ja albo, co gorsza, ktoś z mojej rodziny.

– Czy zamordowała pani kogoś?

– Nie.

– Czy wiedziała pani, przed procesem, o roli profesora Snape'a? O tym, że szpiegował Voldemorta dla Dumbledore'a?

– Nie. Dowiedziałam się o tym dopiero podczas jego procesu, jak każdy.

– A czy dyrektor Snape wiedział przed procesem o tym, że pani również dostarczała informacje Dumbledore'owi?

– Raczej nie. Z tego co wiem, Dumbledore go w to nie wtajemniczył. Profesor Snape mógł się jedynie tego domyślać, a na temat jego domysłów nie jestem w stanie niczego wam powiedzieć.

– Czy naprawdę służyła pani Voldemortowi tylko dlatego, że pani rodzice byli śmierciożercami?

– Owszem, naprawdę. Nigdy prawdziwie nie popierałam Lorda Voldemorta, dlatego postanowiłam zadziałać na korzyść Zakonu Feniksa.

– Dlaczego więc Prorok Codzienny, a nawet sam Minister Magii, mają co do pani wątpliwości?

– To już chyba nie do mnie pytanie – odparła i pozwoliła sobie ma lekki uśmiech. – Sądzę jednak, że powinnam zwrócić wam na coś uwagę… W zasadzie może to nawet stanowić waszą pierwszą pracę domową. Przestudiujcie część wydań Proroka Codziennego z ostatnich czterech miesięcy i zapiszcie wnioski, jakie się wam nasuną, dobrze? Jak już to zrobicie, to wtedy wrócimy do rozmowy. A teraz chciałabym poprosić was o to, abyście się przedstawili i, jeśli tylko macie ochotę, powiedzieli o sobie kilka słów. Kto zacznie?

Uczniowie popatrzyli po sobie, a Aurora w tym czasie obróciła się w stronę swojego biurka, by zerknąć na podręcznik, który na nim leżał.

– Może ja – usłyszała ponury głos, który należał do chłopaka z Ravenclawu, siedzącego w ostatniej ławce z rękami skrzyżowanymi na piersiach. – Nazywam się Jeremy Hayes.

Malfoy, obróciwszy głowę z powrotem w stronę klasy, spojrzała na chłopaka o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Na jej twarzy wymalowało się przerażenie.

Pozostali zaczęli przyglądać się Aurorze i Jeremy'emu ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– Tak mi przykro – powiedziała po dłuższej chwili Aurora, a chłopak wbił tępe spojrzenie w blat swojej ławki. – Przepraszam.

Jedną z trzech osób, które Malfoy musiała torturować na polecenie Voldemorta, był Adam Hayes – mężczyzna w średnim wieku, o włosach i oczach takich samych, jak siedzący w jej klasie chłopak.

– Jak się ma twój tata? – zapytała, doskonale pamiętając, że mężczyzna po torturach został wypuszczony.

– Jak na kogoś, kto odniósł rozległe obrażenia narządów wewnętrznych oraz miał połamane wszystkie kończyny… cóż, całkiem dobrze, bowiem żyje i jako tako funkcjonuje, choć nigdy już nie będzie w pełni sprawny. Również psychicznie. – Chłopak podniósł na nią spojrzenie.

Aurora nie miała pojęcia, co odpowiedzieć czy zrobić. Czuła się okropnie. Naszła ją ochota, by rzucić się w kierunku drzwi i zwyczajnie uciec. Na szczęście jeden ze Ślizgonów przerwał ciszę, mówiąc:

– Ja nazywam się Ian Sanchez. Moją pasją jest gra w Quidditcha, jestem szukającym w drużynie.

Kobieta spojrzała z wdzięcznością na brązowowłosego chłopaka, który właśnie przemówił. Po nim zaczęli przedstawiać się pozostali.

o-o-o

W czasie obiadu, podczas którego w okna zamku zaczął siekać deszcz, Minerwa wpatrywała się z niepokojem we wrota wejściowe, spodziewając się w pewnej chwili zobaczyć w końcu przechodzącą przez nie Aurorę.

– Severusie, ona chyba zamierza opuścić posiłek – zwróciła się do siedzącego obok Snape'a.

– Z tego co mi wiadomo, ma do tego pełne prawo.

– Na pewno jej dopiekli w czasie zajęć – mruknęła McGonagall, grzebiąc widelcem w swojej porcji kurczaka i ryżu.

– Niewykluczone. Już bez tego porannego artykułu można było się spodziewać, że uczniowie zadadzą jej sporo pytań, w końcu niezbyt często nauczycielką zostaje była śmierciożerczyni, nieprawdaż? Poruszałem z nią tę kwestię na rozmowie kwalifikacyjnej. Wydawała się być przygotowana na wszystko.

– W teorii każdy jest zawsze przygotowany na wszystko… No ale cóż, widocznie potrzebowała się dzisiaj zaszyć. Może wieczorem do niej zajrzę, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Chyba że ty chcesz to zrobić.

– Dziękuję, ale mam nieco inne plany, niż niańczenie nauczycieli – odrzekł Snape, po czym odłożył sztućce na swój pusty talerz i przetarł usta serwetką. – Wracam do pracy. Do zobaczenia później.