Freya: no cóż Voldemort w książkach tytanem intelektu nie jest. A co do Violette, to cóż tak się jej to nie podoba i ma dylematy.
Zima roku 1996 minęła spokojnie dla uczniów Hogwartu, w każdym razie na tyle spokojnie na ile było to możliwe z grupą groźnych śmierciożerców na wolności. Ministerstwo nadal zaprzeczało, że cokolwiek złego miało miejsce ale uczniowie mieli swoje podejrzenia. Harry'ego i Hermionę interesowały prace domowe, podobnie jak większą cześć piątego roku. Hermiona trenowała czarną magię u Severusa, a uczniowie uczyli się pod okiem nauczycieli do SUMa z OPCM. Mieli też całkiem legalne, uczniowskie grupy samopomocy, bowiem Dawlish ich nie zakazał. Dawlish zresztą miał na głowie inne sprawy niż uczniowskie grupy nauczania, kiedy znalazł w Zakazanym Lesie więcej niż oczekiwał.
Kiedy John Dawlish zaczął spacerować po Zakazanym Lesie nie oczekiwał znalezienie tam czegokolwiek. Rzucił po prostu hasłem i dla zachowania pozorów tam chodził, nie spodziewając się niczego innego niż pająki i tym podobne. Nie wiedział przecież nic o letniej wyprawie Hagrida i co, a raczej kogo, Hagrid przytargał stamtąd. Nie mógł tego wiedzieć, bo Hagrid nie powiedział nikomu o swym pomyśle.
Latem Albus Dumbledore wysłał za granicę nie tylko Syriusza, ale też Hagrida. Hagrid miał porozmawiać z francuskimi olbrzymami i prosić je, by nie przyłączały się do Voldemorta. Obie misje zagraniczne zakończyły się klęską, ponieważ Moody i Black utknęli w szpitalu, zaś olbrzymy wyśmiały Hagrida. Jakby tego było mało, Hagrid odnalazł tam swoją matkę, która wyszła ponownie za mąż tym razem nie za człowieka, ale olbrzyma i miała syna. Ów syn, Graup niewiele wyższy od Hagrida, uchodził za karłowatego wedle olbrzymów i dlatego inne olbrzymy mu dokuczały. Hagrid postanowił pomóc przyrodniemu bratu i ściągnąć go do Anglii... a dokładniej do Hogwartu.
Nikt nie potrafił powiedzieć jakim cudem zdołał przetransportować olbrzyma z północnej Francji aż do Hogwartu, ale zdołał. Nikt o tym nie wiedział, na czele z Albusem który wiedział tylko o tym, że śmierciożercy dotarli do olbrzymów przed nimi. Mogli im zaoferować znacznie więcej i olbrzymy na to poszły. Albus to rozumiał, ale z pewnością by nie zrozumiał sprowadzenia Graupa. I to właśnie na Graupa spotkał Dawlish.
Aurora ciekawiły połamane gałęzie i zabite leśne zwierzęta. Postanowił sprawdzić co to za bestia, oczekując jakiegoś wielkiego wilka czy czegoś podobnego. Na pewno zaś nie oczekiwał spotkania bestii na dwóch nogach i będącej wzrostu dwóch dorosłych ludzi. Ocenił Graupa jako nieco karłowatego olbrzyma, ale z pewnością ktoś taki nie zjawił się tutaj znikąd. I właśnie był w trakcie rozmyślania, kiedy musiał uciekać przed Graupem, który wyraźnie źle zareagował na intruza. John Dawlish był świetnym aurorem, ale zaklęcia niewiele pomagają na olbrzymy, które są bardzo odporne na magię.
- Tak jest olbrzym pani dyrektor – mówił do Amelii Bones po tym jak cudem uciekł stworzeniu.
- Olbrzym?! Obok szkoły?!
Siedzieli w gabinecie Amelii Bones w ministerstwie. Jako dyrektor największego i najważniejszego departamentu, Amelia miała do dyspozycji wygodny gabinet z widokiem na atrium ministerstwa. Teraz wskazała Dawlishowi miejsce na krześle dla gości i uważnie słuchała opowieści o ucieczce przed olbrzymem z Zakazanego Lasu.
- Widziałem na własne oczy, to oraz ślady akromantul – tłumaczył Dawlish – wydaje mi się, że całego stada.
- Stada akromantul – powtórzyła Amelia – zatem Korneliusz dostanie swoją tajną armię, powiesz mu o tym wszystkim. Te stworzenia nie mają prawa być przy szkole!
John Dawlish zrobił jak mu nakazała przełożona, a była nią jako szefowa departamentu, w którym pracował. Wrócił do swojego gabinetu i zdał raport ministrowi magii, który słuchał z miną dziecka, które znalazło worek z prezentami. Olbrzym mógł dowodzić grupą bojową akromantul w czasie ataku na ministerstwo magii. To miało sens, w każdym razie wedle Korneliusza Knota w każdym razie, który przedstawił tę historię Lucjuszowi Malfoyowi.
Lucjusz radził by najszybciej napisać do gazet, by prasa wiedziała o wszystkim od razu i nazajutrz powiadomiła o potworach, które Dumbledore hodował w Zakazanym Lesie. Ludzie bali się olbrzymów a gigantycznych pająków jeszcze bardziej, toteż mogli uderzyć w Dumbledore'a. Takie zaniedbanie ze strony dyrektora może być katastrofą wizerunkową i tym razem Lucjusz miał rację trzeba mu przyznać. Frontalny atak tym razem okazał się udany, a wszystko przez pobłażliwość Albusa, jeśli chodzi o zamiłowania Hagrida do groźnych stworzeń, które inni uważali za potwory.
Było późne, wczesnomarcowe popołudnie roku 1996, kiedy do gabinetu dyrektora wpadł minister magii, Korneliusz Knot, Lucjusz Malfoy jako członek Rady Szkoły, oraz grupka aurorów łącznie z Kingsleyem Shackleboltem. Korneliusz szedł dumnie i triumfująco patrząc na Albusa. Z olbrzyma i śladów akromantul nikt nie będzie żartować.
- Kolonia akromantul i olbrzym z tego się nie wykpisz Albusie – mówił Korneliusz pokazując dokument usuwający go ze stanowiska – zostajesz aresztowany!
- To nie akromantule są twoim problemem Korneliuszu – zaczął dyrektor, lecz zamilkł widząc skierowane w siebie różdżki aurorów.
- Dawlish jesteś z pewnością świetnym aurorem, podobnie jak ty Shacklebolt, pamiętam was ze szkoły i nie chcę was krzywdzić. Ale nie dam się wam wziąć żywcem i zabrać na przesłuchanie – powiedział spokojnie.
- Dość tych bzdur, brać go!
W tej właśnie chwili wierny Fawkes podleciał do swego pana, który uniósł ręce. Obaj teleportowali się w błysku światła, który poraził wszystkich zgormadzonych w gabinecie. Albus oczywiście teleportował się ze swoim feniksem daleko od Hogwartu, a dokładnie do domu swej siostry w Yorkshire. Podobnie jak zawsze wylądował w hallu, gdzie po chwili zjawili się gospodarze patrząc na niego podejrzliwie.
- Albusie wyjaśnij mi z łaski swojej, dlaczego wpadasz do nas bez zapowiedzi? – spytał Gellert.
- Mamy problem – zaczął Albus opowiadając o sytuacji.
- Akromantule w szkole?! – wrzasnęła Ariana – one tam są?!
- Można by ich użyć w walce – zaczął Gellert.
- Nie ma mowy! Koniec tych zabaw, akromantule czy wyście powariowali? – krzyczała Ariana – normalni ludzie hodują psy a nie potwory! Ta kolonia zostanie zlikwidowana rozumiecie?! I to szatańską pożogą – nakazała.
- Hagrid będzie niepocieszony – zaczął Albus, ale zamilkł widząc wściekłe spojrzenie siostry.
- Ty będziesz niepocieszony jak dostaniesz sucharki na kolacje – fuknęła – powiadomię Minerwę.
Zostawiła ich samych by mogli porozmawiać. Albus widział, że siostra robi się blada i zaczyna słabnąć i podobnie jak Gellert rozumiał przyczynę. Nic nie mogli dla niej zrobić, nawet jakby ją napoili krwią jednorożca wiele by to nie dało. Teraz jednak musieli rozwiązać problem usunięcia Albusa ze szkoły i zamieszania jakie z tego wyniknie.
- To ośmieli Tomusia – powiedział Gellert, kiedy już razem popijali wino – i tym łatwiej da się przekonać do akcji w ministerstwie.
- Kto mu poda eliksir iluzji? – spytał Albus.
- Ktoś kto, go nienawidzi – wyjaśnił Gellert myśląc o Narcyzie, co zabiła już paru rekrutów trucizną – a jego łatwo nienawidzić, a kto cię zastąpi?
- Wielki Inkwizytor Hogwartu, musimy coś zrobić! – mówił Albus.
- Możesz tutaj zostać ile chcesz, ale ja planów nie zmienię.
Następnego dnia wyrzucenie dyrektora stało się wiedzą powszechną w Anglii i całej magicznej Europie. Był to naprawdę znakomity kąsek dla przeciwników Albusa. Artykuł napisała rzecz jasna Rita Skeeter, znana z zamiłowania do skandali. I wybuchł skandal trzeba przyznać bo arachnofobia to nie tylko mugolska przypadłość.
„Hogwart dom dla potworów?
Tak drodzy czytelnicy, doniesiono nam, że umiłowana przez nas wszystkich szkoła to dom dla potworów. I nie, nie mam na myśli gumochłonów, lecz karygodne decyzje byłego już (kulisy odwołania na str. 2) dyrektora szacownej placówki, Albusa Dumbledore'a. Bo przecież nie możliwe by dyrektor nie wiedział, czyż nie?
Za kolonię akromantul odpowiedzialny jest nie kto inny, jak Rubeus Hagrid, półolbrzym lubiący groźne stworzenia. Przez laty próbował hodować w Hogwarcie akromantulę, której nie udało się zlikwidować. Potwór uciekł do Zakazanego Lasu, dokąd wyraźnie została sprowadzona samica i w ten sposób powstała kolonia. Nie uwierzę, że stało się to bez wiedzy i zgody Albusa Dumbledore. Będę badać tę sprawę i informować na bieżąco.
Rita Skeeter".
Ten artykuł czytali do śniadania mieszkańcy i gość posiadłości w Yorkshire. Czytano także za granicą bowiem „Prorok" podzielił się sensacją z zagranicznymi dziennikarzami za opłatą ma się rozumieć. Pod artykułem znajdował się także list Korneliusza Knota, że kolonia potworów zostanie zlikwidowana, a ministerstwo zamierza wszcząć śledztwo w celu ustalenia skąd potwory tak blisko szkoły.
- Porozmawiam z moim synami za granicą by wyciszyli sprawę we Francji oraz Niemczech – powiedział Gellert – ale ciężko będzie, bo ludzie boją się akromantul, nawet jeśli mogłyby się nam przydać w walce.
- Nic się nam nie będzie przydawać, zlikwidujcie gniazda tych potworów – powiedziała stanowczo Ariana.
- Tylko ich nie palcie, bo jad akromantuli to cenny składnik eliksirów – powiedział Wilhelm.
- Jak widzę nie znajdziesz tutaj zrozumienia – zaśmiał się Gellert – ten twój Hagrid wpakował cię w niezłe bagno Albusie.
W Hogwarcie także wszyscy przeczytali sensacje. Po szkole krążyły już sensacyjne plotki o ucieczce dyrektora, nie mające za wiele wspólnego z prawdą. Colin Creevey przysięgał, że dyrektor uciekł na latającym dywanie, z kolei pewien Krukon z szóstego roku przysięgał, że Albusowi pomógł hipogryf. A to były najmniej szalone teorie.
Gellert napisał do Harry'ego i Hermiony jeszcze wieczorem, nakazując spokój i trzymanie głowy nisko. „Dyrektor jest w bezpiecznym miejscu" – tyle im powiedział. I tak było, ponieważ posiadłość w Yorkshire była nienanoszalna, otoczona potężnymi osłonami a do tego jeszcze pod Fideliusem. Nikt nie mógł tam wejść bez wiedzy i zgody właścicieli.
John Dawlish miał zastępować dyrektora jako Wielki Inkwizytor Hogwartu, co zostało ogłoszone przy śniadaniu. Sam auror nie sprawiał wrażenie zachwyconego owym stanowiskiem, ponieważ stał dość niepewny i zapewniał, że priorytet stanowić będzie bezpieczeństwo oraz edukacja uczniów. W ciągu paru dni jasnym się stało, że zmian nie będzie. Bo na szczęście dla wszystkich, stanowisko objął on, racjonalny auror, a nie Dolores Umbridge która od lat robiła za nawóz dla kwiatów w Grindelwald Manor.
- Musimy coś zrobić – mówił Ron – teraz, kiedy nie ma dyrektora!
- Musimy unikać kłopotów – powiedział Harry – nic nie pomożemy nikomu pakując się w tarapaty, dyrektor jest na pewno bezpieczny, pewnie się przyczaił i czeka.
- Babcia mówi, że nie mieli szansy złapać dyrektora – mówił Neville – ale jakim cudem znikł? Nie wierzę w latający dywan, ale na pewno odcięli Fiuu zanim przyszli, a w Hogwarcie nie możne się teleportować.
- Niezupełnie – powiedziała Hermiona – dyrektor Hogwartu może tak długo, jak sam zamek go uznaje za dyrektora. Bariery teleportacyjne zaś działają tylko na teleportacje czarodziei – dodała – nie działają na magiczne stworzenia.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że magiczne istoty mogą się teleportować w Hogwarcie? – spytał Ron wyraźnie zaskoczony.
- Tak, mogą tego dokonać skrzaty domowe i feniksy na przykład, niewielu umie założyć bariery na teleportacje skrzatów i nie wiem, czy jest możliwe zablokowanie teleportacji feniksów – tłumaczyła Hermiona – a Albus Dumbledore to dyrektor i feniks jako animag, a w postaci animagicznej ma wszystkie moce feniksa. Tylko odkąd uciekł?
- Mógł tylko w dwa miejsca – szepnął Ron – pomyślcie, ile znacie domów z potężnymi osłonami, gdzie nie wejdzie nawet oddział szturmowy? Bo ja kojarzę dwa: Grimmauld Place oraz Grindelwald Manor. Myślę, że uciekł w to drugie, ponieważ wasza ciotka jest jego siostrą.
- Pytanie, kiedy ministerstwo się kapnie – pytał Harry.
- To bez znaczenia nigdy tam nie wejdą, nikt tam nie wejdzie bez zgody wujka – przypomniała Hermiona – Biuro aurorów mogłoby koczować w okolicy i nic. Nic mu nie zrobią, bo wujek rzadko korzysta z Fiuu, głównie do rozmów.
- A podróże?
- Wujek umie tworzyć świstokliki na duże odległości – wyjaśniła Hermiona – z Grimmauld Place także go nie wyciągną.
- Nie boicie się mówić o tym jak przy śniadaniu? – pytał Neville.
- Oba domy są pod Fideliusem a żadne z nas nie jest Strażnikiem Tajemnic – powiedziała Hermiona – a teraz przypominam, że SUMy coraz bliżej i to jest nasz największy problem a nie to, gdzie dyrektor je śniadanie. Czas zacząć powtórki!
Chłopcy jęknęli słysząc jak Hermiona zaczęła im mówić o konieczności rozpoczęcie powtórek. Widząc ich miny zaczęła im robić wykład o zaletach systematycznego uczenia się i tym, że powinna była zacząć powtarzanie pierwszej klasy w czasie ferii bożonarodzeniowych. To właśnie usłyszał przechodzący John Dawlish i uśmiechnął się, sam był bowiem taki sam w czasach uczniowskich. Dostał „W" ze wszystkich OWUTEMów i ukończył z wyróżnieniem kurs dla aurorów. Nie zamierzał rujnować edukacji młodych, zaś po dostarczeniu dowodów na istnienie kolonii akromantul w Hogwarcie dostał wolną rękę od ministra.
Hagrid był załamany. Załamała go tak nieobecność dyrektora, jak i decyzja ministerstwa by zniszczyć kolonie akromantul w Hogwarcie. Próbował przekonywać aurorów, że Aragog jest mądry i wcale nie jest krwiożerczy, ale tylko się tym pogrążał, bo nikt poza może Gellertem nie rozważał na poważnie zostawienia gigantycznych pająków przy życiu. Minerwa ledwo go wybroniła przez uznaniem za niepoczytalnego, kiedy opowiadał jak cudowny jest Aragog. Prawie go za to zamknęli. Do tego jeszcze znaleziono Graupa i Hagrid przyznał się do sprowadzenia do Hogwartu dorosłego olbrzyma co rzecz jasna było nielegalne.
Hagrid został zabrany do ministerstwa na przesłuchanie pod zarzutem nielegalnego posiadania oraz rozmnażania akromantul oraz sprowadzenie do szkoły dorosłego olbrzyma. Minerwa nic nie mogła zrobić, ponieważ takie czyny były karane wedle prawa i to nie tylko w Anglii, ale i za granicą. To nie było zatrzymanie bezpodstawne, ale całkiem podstawne. Amelia Bones podpisała nakaz a Amelia była uznawana przez wszystkich za bezstronną.
- Musiałam podpisać nakaz aresztowania Minerwo – tłumaczyła Amelia Bones – samo posiadanie akromantul jest nielegalne, a co dopiero rozmnażanie ich! Kolonia akromantul to zagrożenie bezpieczeństwa najwyższego stopnia, mogłabym jakoś wyciszyć sprawę olbrzyma, ale nie tych potworów. Unia Magiczna zje nas bez pogryzania i zapewne zaoferuje pomoc w likwidacji kolonii i to nie za darmo.
Akromantule w Hogwarcie trafiły też na czołówki gazet we Francji, bo tytuł był sensacyjny. Całe ministerstwo aż huczało od plotek od samego rana, odkąd ludzie przeczytali w gazetach o kolonii tych stworów w Hogwarcie. Minister rozmawiał już z rodzicami przez Fiuu i wyjaśnił, że ten skandal jest nie do wyciszenia, bo ludzie boją się akromantul. On może tylko kazać szefom departamentów gonić ludzi do pracy. A jedyną opcję ratowania Albusa jest zwalenie całej winy na Hagrida. „No chyba, że się trafi jakaś grubsza afera w międzyczasie". Podobne wieści przekazał drugi z ministrów w rodzinie, ten z Niemiec. Violette przeczytała o potworach w szkole czytają gazety do porannej kawy. Zawsze czytała prasę przez rozpoczęciem pracy i nie zaczynała pracy bez kawy i croissanta. W domu rzecz jasna jadła śniadanie, ale kawa i crosissant to była konieczność przed rozpoczęciem pracy. Prawie wypluła kawę czytając artykuł Rity Skeeter. A zacznie dzień mało przyjemnie, bo od oceny pracy praktykantów w swoim departamentu. Jako sumienna zajmowała się tym osobiście.
Marzec był okropny tamtego roku, toteż marzła, nie ona jedna. Tamtego dnia miała na sobie jasną, lekko metaliczną szatę do kostek a na to ciemną, zdobioną górę podobną do płaszcza. Owe zestawy stanowiły hit sezony, a ona lubiła wygodną szatę i elegancki płaszcz-narzutkę zdobiony na brzegach roślinnymi wzorami. Jako broszkę nosiła symbol akolitów, zaś do ciemnej, wierzchniej warstwy pasowały onyksowe kolczyki z białego złota. Zwykle pracowała wyłącznie w gabinecie, ale wówczas musiała przejść do pobliskiego pokoju używanego do spotkań. Miała w teczce raporty na temat pracy praktykantów a ona już spisała swoją ocenę w formie notatek. Jej departament był średniej wielkości, a ona lubiła mieć pieczę nad wszystkim. Praktykantami zajmowali się jej podwładni, ale ona decydowała kto może zostać. Budżet mieli bardzo duży. Przez lata wyrobiła sobie reputację sumiennej i uczciwej w sądach, zwłaszcza po tym jak dała dobre referencje chłopakowi sympatyzującemu z Ligą Wolności, bo jak pisała oceniała pracę a nie poglądy. Nazywali ją pracoholiczką, co poślubiła pracę. Wszyscy wiedzieli komu zawdzięcza stołek, ale nie zadowalała się nic nierobieniem.
Wszyscy już czekali w pokoju używanym w czasie spotkań. Prócz trójki praktykantów było tam czworo czarodziei pracujących na stałe, w tym jeden osobiście prowadzący praktykantów. To on pisał raporty Violette. Inni zaś ich poznawali w czasie pracy i także opisali swoje wrażenia i wszystko to czytała Violette.
- To półrocze waszych praktyk – powiedziała do praktykantów, mówiąc im na „ty" ponieważ w ministerstwie panowała taka polityka – każde z was podało inne powody aplikowania o praktyki i różnie sobie z takowymi radzi. Constance – wskazała na jedną z praktykantek – jest bardzo dyspozycyjna i wydaje się szybko uczyć, chociaż są pewne problemy z koncentracją na szczegółach, z kolei Adrien jest skrupulatny i dokładny, ale mnie elastyczny niż Constance, przez co możecie tworzyć dobry zespół uzupełniając się nawzajem. No i mamy jeszcze Sonię – wskazała na ostatnią – najmniej dyspozycyjna, regularne spóźnienia. Dlaczego przyszłaś dzisiaj Soniu spóźniona?
- Nie czułam się dobrze – wyznała młoda czarownica.
- Miałaś złe samopoczucie dzisiaj, wczoraj i przez ostatnie dwa tygodnie, co raczej nie jest zatruciem pokarmowym. I prawie nigdy nie mogłaś zostać po godzinach, byłaś u uzdrowiciela? – spytała Violette.
- Idę za tydzień – wyznała nerwowo Sonia.
- Ja myślę, że podejrzewasz co to za stan, mieszkasz z chłopakiem prawda? – kontynuowała Violette – robiłam specjalizację z uzdrawiania zaraz się przekonamy – mruknęła rzucając zaklęcia skanujące, a końcówka jej różdżki zaświeciła na różowo – kiedy zamierzałaś powiedzieć Soniu o ciąży? Nie jesteś zdumiona więc wiedziałaś, i sądzisz, że z tej racji przymknę oczy na spóźnienia i brak dyspozycyjności?! Dlaczego ministerstwo miałoby cię zatrudnić?
- Umiem i chcę pracować.
- Raporty sugerują co innego, a za parę miesięcy nie będziesz mogła pracować. Urodzisz dziecko i na długie miesiące będziesz w domu z nim. W normalnych warunkach, powiedziałabym kto odpada na koniec, ale teraz wiadomo, że Sonia może zapomnieć o etacie. Nie zatrudnię kogoś kto na dzień dobry będzie niezdolny do pracy – powiedziała złośliwie – dokończysz praktyki na ten rok i dostaniesz za nie wynagrodzenie, ale jak ci zależy na pracy Soniu to przemyśl priorytety.
- Nie możecie mnie tak się pozbyć za bycie w ciąży! – broniła się kobieta – dzieci to przyszłość!
- A kto tu komu broni rodzić gromadkę? Komu się poskarżysz ministrowi? – parsknęła Violette – gazetom? I na co, że oczekuję od praktykantów dyspozycyjności? Sama dwa lata byłam na praktykach, a potem cóż jako nowa byłam pierwsza w pracy i wychodziłam jako jedna z ostatnich. Obecni tu czarodzieje tak samo zaczynali. Radzę spuścić z tonu panno, bo wpiszę negatywną ocenę praktyk.
Sonia już otwierała usta, ale zamknęła je szybko. Dziewczyna faktycznie mieszkała z chłopakiem i zaliczyli wpadkę. Nie chciała mówić o tym w pracy, bo rywalizowała o możliwy etat z innymi praktykantami. No i nie brakowało takich co patrzyli na młode czarownice jak na kiepskie pracownice, co zaraz zajdą w ciążę i tylko będzie z nimi kłopot. Tak uważali starsi czarodzieje co ich nadzorowali, a Violette podzielała w pełni owo zdanie. Kłopotliwą sytuację przerwało wejście jakiegoś czarodzieja, co przekazał pannie Schwartz, że ma natychmiast iść do gabinetu pana ministra. Violette przeprosiła swoich ludzi i obiecała, że potem dokończą rozmowę i ruszyła gdzie ją wezwano.
- No to Sonia odpada z wyścigu o etat – kpił Adrien.
- Ja nie wpadnę jak najgłupsza mugolka – zapewniała druga z praktykantek.
- Fakt Sonia wszystko ułatwiła.
Tymczasem Violette weszła do ogromnego, luksusowego gabinetu ministra i zajęła miejsce dla gości. Nieraz tutaj siadała i lubiła wygodne fotele oraz herbatę z płatkami migdałów. Wiodła uprzywilejowane życie, ale pracowała, a nie jak ostatnia kretynka zaliczyła wpadkę z jakimś pięknisiem. Vinda Rosier taką zaliczyła, ale Vinda nie musiała pracować. Ona Violette, ale też Celine oraz Giselle z którymi pracowały zasuwały na praktykach jak każdy. Potem tamte wyszły za mąż, urodziły dzieci, ale jak dały się poznać w pracy nie zaś na dzień dobry.
Violette mogła tylko zgadywać co też plotkują na temat tego wezwania w trybie „teraz". Więcej jak pół ministerstwa plotkowało o jej relacji z Gellertem węsząc romans, a wszyscy rozważali jaki ma w tym udział minister. Obu to bawiło, ale nie ją. Kiedyś jej przywódca, nawet podał jej publicznie ramię co rozpaliło plotki, a oni tymczasem pracowali nad pewnym kontrowersyjnym projektem. Violette rozumiała znacznie odwracania uwagi, ale czemu nią?
- Wpadłaś tu jak burza, to przez artykuł? – spytał minister.
- Nie, powiedziałam praktykantce by zapomniała o etacie – zaczęła wyjaśniając sprawę Sonii – niech przemyśli, czy chce pracować czy nie.
- Bardzo dobrze zrobiłaś – pochwalił ją – ja zawsze mówię, że jedyne kobiety jakie powinny pracować to albo bezdzietne i samotne, albo takie co mają samodzielne dzieci. Czytałaś ten artykuł o akromantulach, co sądzisz o pomyśle używania akromantul w walce?
- To szalenie niebezpieczne, to potwory, których nie sposób oswoić – powiedziała – najlepiej wypalić kolonię szatańską pożogą.
- Och też tak sądzę, ale ojciec ma inne zdanie.
- Z pewnością ma plan i zamysł, którego nie rozumiem – zapewniła – jego nie dotyczą zwykłe ograniczenia.
- Szybko zmieniłaś zdanie – parsknął minister – ciasteczka?
- Poproszę i cóż, jest moim przywódcą wierzę to, że on wie co robi – wyjaśniła – jestem Akolitką nie mogę być przeciw.
Jak ona nie znosiła tych sytuacji. Nie znosiła pająków, bała się ich. Ale nie mogła krytykować swego przywódcy. Dlatego siedziała tutaj spięta dochodząc do wniosku, że skrzywione poczucie humoru to chyba rodzinna cecha. To cena za kręcenie się wokół mężczyzn przy władzy. Musi zrozumieć, że czasem bawią się doskonale jej kosztem. Sama tego chciała, zapisała się do Akolitów i bardzo starała przykuć uwagę swego przywódcy. Nie, nie flirtowała z nim ni nic, była ciekawska oraz zaangażowana, kochała książki, ale słodkich oczu nie robiła. Ją naprawdę interesowała magia i wiedza i najwyraźniej to była dobra strategia. Starała się być sumienną pracownicą, zaangażowaną Akolitką, dobrą przyjaciółkę i w nagrodę wiedzie uprzywilejowane życie. A zabawy jej kosztem to niewielka cena, w końcu nic poważnego się nie stało.
- Obrazi się na ciebie za mówienie per „przywódca", jeszcze masz pretensje o tamtą walkę?
- Nie – pokręciła głową – ale jestem Akolitką o czym wspomniałam i mam zobowiązania – odparła sztywno.
- Czyli lubisz akromantule?
- To wstrętne potwory – zadrżała – nienawidzę pająków i pajęczyn, bleee.
- Ohydne, mówiłem to już innym, ale zniechęcaj do plotek swoich podwładnych.
No tutaj to akurat w pełni się z nim zgadzała. Plotki nie są im potrzebne, ona sama takowe tępiła zawsze. Nie cierpiała plotek w pracy i debat nie na temat, a urzędniczki potrafiły nawijać godzinami o swoich dzieciach a to przecież nie ma nic wspólnego z pracą. Nie, nie zazdrościła im berbeci wrzeszczących po nocach czy przeszkadzających w pracy. I mało ją obchodziły sprawy parulatków. Gdyby chciała mieć dzieciaka i kochanka to by miała, ale jej ni chłop, ni dzieciak niepotrzebny.
Tymczasem wieczorem załamana Sonia powiedziała do zaszło w pracy, jak jej ciąża wyszła na jaw. Czarownica bardzo liczyła na etat, ponieważ chłopak też był na stażu i o ile samo jakoś sobie radzili to ciężko im będzie z dzieckiem. Rodzice zaś nie pomogą im, ponieważ są wściekli i naciskają na ślub, by nie było bękarta. Dlatego siedzieli smętnie w trójkę z bratem chłopaka.
- Nie ma prawa, poskarż się komuś – radził chłopak.
- Komu? Nie pójdę z tym do ministra magii – parsknęła Sonia.
- A szef departamentu?
- Staruszek – figurant, nic nie zrobię mogę tylko jej nie wkurzać by mi dała dobrą opinię. Żebyś widział jak na mnie patrzyła.
- To idź do prasy – palnął brat.
- Redaktor „Guivre" to jej kumpel z kółeczka adoracji Grindelwalda, ona ma prawo zatrudnić kogo chce – tłumaczyła – a ja już mam listę spóźnień oraz nieobecności podczas ekstra spotkań. Inni byli punktualnie i zostawali na dłużej, a ani ją, ani nikogo innego nie obchodzi, że spóźniam się przez poranne mdłości. To cała masa starych dziadów i bab, co mają podejście „skoro zrobiłaś sobie dzieciaka to twój problem". Jestem w ich oczach spóźnialską idiotką co zaciążyła.
- Może ona ci zazdrości? Bo masz mnie i będziemy mieli dziecko?
- Ona odstraszała każdego, kto się z nią chciał umówić, przeganiała i przegania każdego kto chociaż próbuje flirtu. A dzieci nie lubi, kocha pracę i tylko ją.
A/N Jesteśmy coraz bliżej końca piątego roku
