Nawet nie wiem kiedy przyszedł mi pomysł na tę historię, chyba od komentarza na polskiej wiki, że Ariana Dumbledore ma potencjał na mroczną czarownicę. No właśnie, co by było jakby Gellert Grindelwald to z nią dzielił swoje plany? Gellert w tej historii będzie tym, jak sobie wyobrażam mrocznego czarodzieja: kimś czarującym ale i zabójczym, ale nie zabijającym bez potrzeby. Voldemort jakiego poznajemy nie jest charyzmatyczny i przedstawia raczej ślepy terror niż absolutyzm oświecony.

Akcję umieszczę mniej więcej w czasach kanonu, za który uznaję oryginalne tomy o przygodach czarodzieja z blizną na czole. "Przeklęte dziecko" w ogóle do mnie nie przemawia, a "Fantastyczne zwierzęta" uśpiły mnie po pięciu minutach seansu. Nie będę tutaj przepisywać oryginalnej historii, ale pewne elementy zachowam. Kanoniczne postaci wplotę w fabułę i postaram się w miarę ich nie zmieniać, zaś liczbę OC ograniczyć do minimum.

Nie będzie tutaj, raczej, tzw. bashing różnych postaci, lordowania czy super Harry'ego czyli popularnych motywów ff. Harry i Hermiona będą inni, bardziej mroczni ale jeszcze dokładnie jak ustalę. Jeśli chodzi o pairingi to nie będzie rewolucji, a historia NIE będzie Dramione. Harry i Hermiona będą się nie znosić z Draco.

Przedstawię tutaj postacie mniej więcej tak, jak je widziałam w książkach i filmach: Weasleyowie będą pocziwi chociaż niezaradni, Ron będzie kumplem, Neville klasową ofiarą, zaś Draco i jego rodzice bogatymi snobami przekonanymi o swej wyjątkowości.

Mam pomysł na parę lat naprzód, ale publikuję pierwszy rozdział niejako na próbę by zobaczyć czy pomysł się komuś spodoba.

Rozdział NIE jest betowany.

Disclaimer: Oczywiście świat Harry'ego nie należy do mnie. Ja się tylko bawię.


Halloween, rok 1981, Dolina Godryka

Lily Potter krzątała się po kuchni, przygotowując smaczną niespodziankę dla męża. Nigdy nie miała gotować, nie mając nawet krzty talentu swej siostry Petunii. Mogła wiele powiedzieć o siostrze, ale nie mogła jej odmówić talentu do gotowania. Lily wykonywała przepisy poprawnie, a teraz nie pozostało im nic innego.

Od jakiegoś czasu musieli się ukrywać. Nie mogła liczyć nawet na pomoc skrzatów domowych, do czego zdążyła dość prędko przywyknąć. Ze względów bezpieczeństwa nie mogli mieszkać w rodowej posiadłości Potterów, lecz w ich przyjemnym domu w Dolinie Gordyka. Ten wiejski dom stanowił kwintesencję wiejskiego, angielskiego domostwa z urokliwym ogródkiem i specyficzną architekturą. Mugole widzieli ów dom, ale w żaden sposób nie dostrzegali niczego niezwykłego, ot jeszcze jeden przyjemny dla oka dom.

Wedle Potterów, ostatni rok był okropny. Młodzi małżonkowie odnosili wrażenie jakby raz po raz spełniały się ich najgorsze obawy. Wpierw z powody przepowiedni, Lord Voldemort, najgroźniejszy czarodziej tej części Europy, zaczął na nich polować. Ponoć ich dziecko miało go pokonać i czarnoksiężnik, niczym biblijny Herod, postanowił „na wszelki wypadek" zabić chłopca. Potterowie mogli uważać przepowiednie i wróżbiarstwo za stek bzdur, ale niestety Voldemort uważał inaczej i wierzył w słowa wypowiedziane przez nadużywającą sherry oszustkę. Dowodziło to jedynie stopnia jego szaleństwa, ale samozwańczy Czarny Pan był równie potężny co szalony co pasowało także do wielu z jego wyznawców. I z tego właśnie powodu młodzi państwo Potter zostali więźniami we własnym domu, nie śmiejący wyjść za daleko poza krąg Fideliusa. Odwiedzali ich przyjaciele, ale to jednak nie to samo co swobodne wyjście z domu.

Na początku tego roku zmarli jej teściowie, Fleamont i Euphemia a ich dalecy kuzyni, Charlus i Dorea postanowili walczyć w Wizengamocie o posiadłość i dziedzictwo Potterów. Zamierzali udowodnić, że Fleamont postradał rozum, zaś ukrywając się pod Fideliusem James i Lily mieli spętane ręce. Nie mogli wyjść z domu. Podział w domu Potterów sięgał czasów dziada Jamesa i nic nie wskazywało na szansę na zgodę. Ale wówczas bynajmniej nie kwestie rodzinnych sposób zajmowały młodych małżonków.

- Zaraz podam obiad – powiedziała Lily z uśmiechem – nagrzałam też mleko dla Harry'ego.

- Pomóc ci nakryć? – zapytał James.

- Tak, będę ci bardzo, bardzo wdzięczna, tak bardzo że dostaniesz specjalny deser.

W tym czasie James Potter bawił się z synem, uśmiechając do myśli wywołanych słowami żony. Byli bezpieczni, chociaż praktycznie nie mogli wyjść z domu. Dumbledore im wskazał rozwiązanie, pomógł im a na dyrektora Hogwartu zawsze mogli liczyć. James był pewny swoich przekonań, nie wiedząc nawet, że zostało mu ledwie kilka chwil życia. Niebezpieczeństwo wisiało nad nimi już od jakiegoś czasu i nic, ale to nic nie wskazywało na to by halloweenowy wieczór różnił się od innych. Nie wzięli pod uwagę zamiłowania Voldemorta do symboliki takiej jak Halloween czy Samhain jak nazywali święto konserwatyści. Spędzali wieczór na tyle normalnie na ile to możliwe, biorąc pod uwagę życie w zamknięciu. Lily przygotowała dla nich specjalną kolację a mały Harry bawił zabawkami.

W tym samym czasie postać w ciemnym płaszczu zaciskała długie, kościste palce na różdżce. Szła nieomal bezszelestnie, przypominając śmierć z mugolskich opowieści. Mugolskie dzieciaki, nieświadome zagrożenia, biegały krzycząc „cukierek albo psikus". Postać już mruczała pod nosem Avadę, lecz nie wypowiedziała zaklęcia. Zabawa przyjdzie później, nie należy przywołać tutaj zgrai Aurorów z Ministerstwa, czy to pracujących dla Zakonu czy dla Strażników. Postać spojrzała na dom, patrząc z pogardą na siadającą do kolacji rodzinę. Głupcy tak wierzyli w zaklęcie Starca i jego brednie o przyjaciołach, że nawet nie spuścili rolet pozwalając by wszyscy widzieli ten obrzydliwie słodki obrazek. Lily właśnie szła na górę z dzieckiem na rękach, wyraźnie zamierzając położyć berbecia spać. Postać jeszcze bardziej skrzywiła się i stanęła na ganku.

Nie zamierzał pozwolić im na jakiekolwiek sztuczki. Otoczył dom zasłonami antydeportacyjnym i przeciwświstoklikowymi. Nie zdołają wyjść inaczej niż przez drzwi, a on im nie pozwoli. Nie, James i Lily Potterowie dość go upokorzyli swoimi działaniami za co teraz zapłacą. Drażnili go a poza tym, stanowili zbyt silnego oponenta by zostawić im furtkę. Otworzył drzwi zaklęciem, rozkoszując chwilą nadchodzącego triumfu. Pewnie dlatego nie poczuł jak magia drgnęła. A nawet jak poczuł, to zrzuciłby winę na efekty uboczne złamania Fideliusa.

James Potter nie zawsze uosabiał najlepsze cechy Domu Lwa. Odwaga nieraz przechodziła w brawurę a pewność siebie w bezczelność, lecz tamtego wieczoru okazał się godnym domu Godryka Gryffindora. Bez strachu spojrzał w oczy nadchodzącej śmierci. Nie zadrżał, nie błagał o litość lecz bez wahania postanowił życiem kupić czas na ucieczkę dla żony i syna.

- Lily to on, bierz Harry'ego i uciekaj! – krzyknął James.

- Twój sposób zawiódł – powiedziała Lily – czas na mój sposób, zajmij go.

- Ale to – zaczął James.

- Poślemy drania do piekła. Zaufałeś dyrektorowi, ja poszłam do niej i ona mi powiedziała co zrobić. Zatrzymaj go!

James wahał się, lecz posłuchał żony. Nie mieli już nic do stracenia. Chwycił różdżkę, gotów swoim życiem kupić czas żonie. Decyzję podjął już wcześniej. Spojrzał wyzywająco na postać w czarnym płaszczu, licząc, że sadyzm ich wroga zachęci czarnoksiężnika do rzucenia paru Cruciatusów. Potrzebuję czasu, a co jak co, a Lord Voldemort uwielbia tortury.

- Nieładnie wchodzić do cudzego domu bez zaproszenia – zaczął James, przyjmując możliwie najbardziej pełną nonszalancji pozę.

- Koniec żartów Potter, Crucio! – krzyknął Lord Voldemort zachowując dokładnie tak, jak tego oczekiwano po nim.

Lily Potter wbiegła po schodach i złożyła syna do kojca. Wiedziała, że nie ma szansy ucieczki. Dom został odcięty co wykazało pierwsze lepsze zaklęcie diagnostyczne. Wzięła do ręki schowany w szafce nocnej, starożytny nóż o złowrogim kształcie. Ostrze zostało wykonane z metalu, którego metodę wykuwania zapomniano stulecia nim powstały piramidy. Na rękojeści z kości słoniowej wyżłobiono runy, które lśniły bladoniebieską poświatą. Nóż był zimny w dotyku i nawet kiedy ostrze przecięło skórę i popłynęła krew, wciąż pozostało zimne.

Kobieta słyszała krzyki torturowanego męża. Z tym większą determinacją żłobiła runy w swoim ciele, powtarzając inkantację w języku tak starym, że znanym dla niewielu. Podobne symbole namalowała własną krwią wokół łóżeczka syna i teraz musiała tylko aktywować runy. Każde z nich zalśniło powoli bladoniebieskim światłem, lecz w świetle lampki nocnej nikt nie widziałby upiornej aury. Nie widział takowej także Lord Voldemort przekonany o swoim triumfie.

- Odsuń się głupia – wysyczała postać – odsuń, ale już.

- Nie, tylko nie Harry – mówiła Lily Potter chowając nóż do rękawa szaty – nie.

- Odsuń, to twoja ostatnia szansa. Nie musisz umierać głupia dziewczyno.

- Moje życie bez Harry'ego nie będzie miało sensu – zaczęła a ostrze wpiło w skórę w ostatnim akordzie rytuału – moje życie rzucam jako tarczę – dodała, a na podłogę spłynęła cieniutka strużka krwi.

- Nie mam na to czasu, Avada Kedavra! – krzyknął – to twój koniec Lily Potter.

- Zabiorę cię ze sobą Tom – odparła z upiornym uśmiechem – życie me niech będzie tarczą, którą rzucam między nas. Życie oddaję i życie odbieram.

Wtedy właśnie runy zalśniły, Lord Voldemort pojął swój błąd. Coś, co uznał za bredzenie szlamy stanowiło w istocie inkantację. Kiedy rzucił zaklęcie, odbiło się ono od bladobłękitnej tarczy w taką łatwością jakby chodziło o zwykły oszałamiacz. Większość czarodziei uważała, że nic nie jest w stanie odbić klątwy uśmiercającej, ale nie mieli racji. Istniała tarcza zdolna zatrzymać i Avadę, chociaż mało kto poza uczonymi wiedział o jej istnieniu. Voldemort w swej arogancji nie podejrzewał by ktoś tak Lily Potter, zdolna magicznie lecz szlama, posiadła taką wiedzę. A kiedy strumień magii brutalnie wyrwał go z jego ciała, nie pozostało po nim nic poza płaszczem i różdżką.

Mugole z Doliny Godryka nie mieli pojęcia o magii. Tamtej nocy jednak na chwilę dojrzeli inny świat, kiedy jeden z wiejskich domków zajął się bladoniebieskim ogniem. Strumień czystej magii odbił zaklęcie uśmiercające w kierunku Voldemorta i cisnęły nim niczym szmacianą lalką. Ciało Czarnego Pana zostało dosłownie spopielone, nim siła surowa magia wysadziła wszystkie okna w domu. Na sam koniec magia płonęła wokół posesji przyjmując postać wysokich, bladoniebieskich płomieni.

Każdy czarodziej, a nawet charłak, mieszkający w promieniu pięćdziesięciu mil poczuł jakby magia dosłownie wyrżnęła ich w głowę. Widzący całość mugole stali w pewnej odległości od domostwa. Nie mieli bladego pojęcia co widzą, ale jakiś dziwny, irracjonalny strach kazał im nie podchodzić do domostwa. Tak potężny wybuch magii zanotowało także ministerstwo a i nie tylko oni.


Albus Dumbledore miał od dawna opinię dziwaka, co trzyma w gabinecie dziwaczne przyrządy o nieznanej funkcji. Podtrzymywał owo wrażenie, ponieważ dzięki temu nikt nie zadawał zbędnych pytań. Gromadził wiele pożytecznych, magicznych przyrządów z Europy i Azji dzięki czemu mógł wiedzieć o wszelkich zmianach poziomu magii i innych podejrzanych zdarzeniach w domach jego przyjaciół z Zakonu Feniksa. Dzięki temu mógł zareagować szybciej, chociaż nie zawsze przybył dość wcześnie. Gideon oraz Fabian Prewett stanowili smutny dowód. Mimo to jednak zdołał pomóc młodej rodzinie Weasleyów oraz jeszcze paru innych.

Zajmował miejsce przy stole nauczycielskim. W czasie Halloween, jak to nazywał czy też Samhain wedle innych, zawsze organizowano ucztę dla uczniów. Jako dyrektor rzecz jasna uczestniczył w podobnych zabawach, mając po jednej stronie swoją żonę i wicedyrektorkę Minerwę a po drugiej siedział Filius, ich nauczyciel zaklęć. Niedaleko miejsce zajmował Hagrid, sympatyczny półolbrzym oraz Pomona. Dla Albusa szkoła i uczniowie stanowiły bezcenny skarb, dlatego chciał uczyć ich otwartości, innego spojrzenia niż izolacjonizm. Lecz ledwie zaczął cieszyć się ucztą, aż podskoczył czując jak alarmy z urządzeń monitorujących wrzeszczą mu w głowie. Wymienili spojrzenia z Minerwą i wyszedł pośpieszenie pod pierwszym lepszym pretekstem.

Nikt się nie mógł teleportować w Hogwarcie poza dyrektorem tejże instytucji. Albus nieraz korzystał z owej możliwości i tak uczynił właśnie tego wieczora, by z prędkością myśli dotrzeć do swego gabinetu. Jedno spojrzenie na skomplikowane urządzenia ustawione w różnych częściach pomieszczenia wskazywało na ogromny wybuch czystej magii w domu Potterów w Dolinie Godryka. Ponieważ dom został obłożony Zaklęciem Fideliusa, odczyt był co najmniej niepokojący. Zaklęcie tworzyło skomplikowaną osłonę wokół domu, a trudno wyjaśnić co też by spowodowało podobne odczyty. Zwykle równie wysokie wahania magii oznaczały walkę, ale przecież nikt nie mógł wejść do domostwa chronionego Fideliusem bez zaproszenia. Voldemort i jego zwolennicy mogliby ciskać do upadłego klątwami i nic by nie wskórali. Walka mogła mieć miejsce tylko w jednym przypadku, dlatego Albus przywołał Hagrida by we dwójkę sprawdzili co właściwie miało miejsce.

To Minerwa wymyśliła zasadę by działali w parach dla większego bezpieczeństwa. Lecz gdyby dyrektor Hogwartu i jego żona naraz wyszli z uczty mogłoby to przyciągnąć niepotrzebną uwagę. Hogwart jest dla wszystkich magicznych dzieci, co oznacza trzy strony sporu o wizję ich świata. Minerwa powinna zostać, a dwaj czarodzieje dyskretnie przenieśli się do Doliny Godryka.

Nie musieli szukać domu Potterów. Ślepy by zauważył rozwalony budynek otoczony bladoniebieskimi płomieniami, a zgromadzeni mugole nie mieli pojęcia co widzą, lecz nikt nie śmiał wejść do środka. Pamięć o ofiarnym rytuale przepadła wiele tysiącleci temu, lecz strzępki wiedzy starszej niż Jerycho czy Tell Quaramel ostały się jakoś w ludzkiej świadomości i kazały unikać bladoniebieskich płomieni liżących budynek bez okien. Szkło leżało częściowo na trawniku a częściowo wewnątrz domu, a całość wyglądała jakby wybuch po prostu zmiótł okna.

- Psorze – powiedział Hagrid wyraźnie nerwowo – ten płomienie w domu Potterów, one są nienaturalne.

- Masz wiele racji Hagridzie – uśmiechnął się Albus – niewielu widziało to, co ty widzisz. A to co masz przed sobą to stos ofiarny. Lily albo James odprawili bardzo starożytny rytuał, przywołując coś, co jest znane jaka kara-la-sher, czyli w wolnym tłumaczeniu „tarcza ofiary".

- Nie podoba mi się ta nazwa psorze, co z Jamesem i Lily? A co z małym Harrym? – pytał Hagrid – musze sprawdzić czy nie potrzebują pomocy!

- Stój – powiedział stanowczo Albus – musimy poczekać aż stos zacznie przygasać, czyli płomienie nie będą już tak wysokie. To potężna magia.

- Jestem półolbrzymem psorze – przypomniał Hagrid – wejdę.

- Nie mój dobry chłopcze – pokręcił głową dyrektor – ta magia spopieli smoka w ułamku sekundy. Nikt i nic nie przejdzie przez stos, a kara-la-sher stworzono by zatrzymać środki o wiele bardziej zabójcze niż cokolwiek znanego dzisiejszym czarodziejom czy mugolom. Mugole nie wiedzą czym jest kara-la-sher lecz przez tysiące lat wierzyli, że składane bogom ofiary przyniosą szczęście lub powodzenie nieświadomie nawiązując do kara-la-sher. Muszę wracać Hagridzie, ale powiadom mnie jak płomienie zaczną gasnąć.

- Kiedy stworzono coś tak potężnego? – spytał Hagrid.

- W czasach, kiedy magia i mugolska kultura stanowiły jedność, kiedy nie istniały znane nam podziały na status krwi. Katastrofa sprzed dwudziestu tysięcy lat zakończyła ów czas, ale to nie czas na lekcję historii. Niewielu czarodziei w Anglii wie o kara-la-sher i muszę wiedzieć kto poinformował Potterów.

Albus pośpiesznie wrócił na ucztę by powiedzieć Minerwie co zaszło. Jego żona wyglądała na zaszokowaną, lecz zachowała spokój. Mają jeszcze kilka godzin nim będzie można zacząć działać, a teraz mogą opracować plan. Ich rozmowa nie mogła dziwić. Byli nie tylko dyrektorem i wicedyrektorką, ale też przyjaciółmi od wielu lat, nim po dziesięciu latach wdowieństwa Minerwa zgodziła się go poślubić. Związki między nauczycielami nie budziły wielkich kontrowersji, zwłaszcza między parą statecznych i zasłużonych czarodziei.

- Jesteś pewien, że to kara-la-sher? – pytała Minerwa, kiedy wrócili do Godryka późnym wieczorem – ale dlaczego?

- Nie wiem i bez wejścia do domu mogę zgadywać – odparł Albus – ale jeśli doszło tam do walki, to oznacza tylko jedno.

- Syriusz zdradził, nie mogę wciąż w to uwierzyć – kręciła głową Minerwa – przecież on mieszkał tyle lat w domu rodziców Jamesa, przecież ci dwaj byli niczym bracia!

- A jednak w domu doszło do walki, a Syriusz to Strażnik Tajemnicy – przypomniał Albus – a wiesz, jak działa kara-la-sher i co aktywuje rytuał?

- Dobrowolna ofiara, kiedy ktoś rzuca własne życie jako tarczę między wroga a drugiego człowieka – zarecytowała Minerwa – stąd nazwa tarcza ofiary. Ale to bardzo niebezpieczna magia!

- I na pewno James i Lily o tym wiedzieli i tylko jedno mogło ich skłonić do podjęcia ryzyka.

Mugole na szczęście stracili zainteresowanie spektaklem, przez co para czarodziei mogła wejść do domu. Widok martwego Jamesa, leżącego wciąż z różdżką w dłonie na podłodze niedaleko schodów na górę bardzo poruszył surową Minerwę. Ułożenie ciała i grymas bólu na martwej twarzy wskazywał, że został przed śmiercią poddany klątwie Cruciatus. Umarł broniąc wejścia na schody, zginął niczym bohater próbując kupić żonie i synowi czas na ucieczkę.

Albus i Minerwa pośpieszenie ruszyli do pokoju dziecięcego. Mały Harry płakał w kojcu wołając swoją martwą matkę. Lily Potter leżała na podłodze blisko swego synka, trzymając w dłoni starożytny, rytualny sztylet. Cały pokój dziecka zostały wyryty runami, teraz lśniącymi nieprzyjaznym, bladoniebieskim światłem, które prawie cało zgasło. Runy na rękach Lily pasowały do tych na ścianach, co dopełniało całego rytuału. Minerwa wzięła na ręce Harry'ego i tylko przez chwilę spojrzała na czarny płaszcz oraz różdżkę. Tyle zostało z budzącego grozę czarnoksiężnika: płaszcz i różdżka.

- Chodźmy nim zjawią się inni – radził Albus – po czym chwyciwszy dłoń żony teleportowali się do Hogwartu.

Ministerstwo zapewne przez jakiś czas niczego nie zauważy, ale nie tylko ministerstwo zainteresuje się Potterami. A kiedy prawa wyjdzie na jaw, rozpęta się polityczne pandemonium co tłumaczył żonie.

- I dlatego musimy umieścić Harry'ego w bezpiecznym miejscu. Niestety Fleamont i Euphemia nie żyją, a Charlus i Dorea są za blisko Ariany – wyliczał Albus – pozostaje nam tylko mugolska siostra Lily.

- Ale Lily zawsze mówiła … – zaczęła Minerwa.

- Wiem – przerwał Albus – ale czy mamy pomysł na lepsze schronienie dla dziecka? Voldemort znikł, ale nie znikli jego zwolennicy, a nie brakuje wśród nich obłąkanych morderców. A nie wszyscy się afiszują z tym i nie zapominajmy o mojej siostrze. Nie zdziwiłbym się jakby ona nauczyła Lily jak przeprowadzić rytuał kara-la-sher.

- Ariana nie skrzywdzi dziecka – zauważyła Minerwa.

- Ale zatruje umysł nienawiścią do mugoli. Chcę dla Harry'ego tego co dla wszystkich: wolności wyboru. Większa część Europy głosi idee supremacji magicznej krwi i konieczności dominacji nad mugolami. Wiesz jak Gellert i jego pomocnicy wykańczają kontynentalną, mugolską Europę, ale i Anglię szkodliwymi ideami. Pragnę by Harry dorastał z dala od konfliktów toczących nasz świat, by nieco podrósł nim do nas trafi i miał szansę ocenić w co chce wierzyć. Nie ocaliłem Jamesa i Lily, to chociaż dam wolność ich synowi.

- To nie twoja wina – zapewniała Minerwa kładąc dłoń na ramieniu męża – to wina Syriusza, bo ich zdradził i Voldemorta, bo zamordował.

Długo jeszcze uspokajała męża. Ponieważ to Lily rzuciła Fideliusa nikt poza nią i Jamesem nie wiedział o zmianie Strażnika Tajemnicy. Dlatego i Albus i Minerwa i wszyscy święcie wierzyli, że Syriusz wydał najlepszych przyjaciół. Prawdę znał tylko zdrajca i sam Voldemort. Minerwa szeptała słowa uspokojenia dla wyraźnie poruszonego dyrektora. Niektórzy nazywali go głupcem kochającym mugoli, ale on po prostu pragnął zwalczać uprzedzenia czy to wobec czarodziei w pierwszym pokoleniu czy ich rodzin. Walczył przeciw pomysłom zabierania magicznych dzieci mugolskim rodzicom wierząc w więzy krwi. Angielskie uprzedzenia mu pomagały, ale nie o to chodziło. Dyrektor marzył o świecie gdzie status krwi nie będzie stanowić o czarodzieju, lecz inni także sądzili podobnie lecz nienawidzili mugoli.

- Harry nie może zostać w Hogwarcie – powiedział po chwili Albus – nie zdołamy poświęcić mu dość czasu, a oddanie go zaufanej rodzinie to jak namalowanie im tarczy strzelniczej na plecach. Nie tylko śmierciożercy będą na nich polować.

- Wiem – pokiwała głową Minerwa – ale ja słuchałam opowieści Lily i spotkałam jej siostrę oraz męża siostry. Dursleyowie to najgorszy rodzaj mugoli!

- Ale też najbliższa rodzina Harry'ego – dodał Albus – rozumiem twoje zastrzeżenia Minerwo, ale jeśli masz pomysł gdzie indziej wysłać chłopca by był z dala od zagrożeń naszego świata, to chętnie wysłucham. Harry stanie się symbolem – zapewniał – to wielkie obciążenie dla dziecka, niech ma nieco spokoju.

- Nie boisz się śmierciożerców, ale Ariany – zauważyła Minerwa.

- Voldemort jest potężny, ale to szaleniec i szaleństwo to tak siła jak i słabość. Otoczeniu Ariany nie zarzucę szaleństwa. Działają powoli i metodycznie działają na rzecz podporządkowania mugolskiej Europy co im wychodzi.

- Ale nie na wschodzie – przypomniała Minerwa.

- Gdyby Harry nie miał mugolskiej ciotki, wysłałbym go do Rzeczpospolitej Magicznej: tam byłby bezpieczny od wszelkich zagrożeń, ale nigdy nie poznał dziedzictwa swych rodziców i tego za co walczyli. Mamy dwie alternatywy: albo oddanie chłopca ciotce, albo wysłanie go za granicę.

- Chyba już wolę ciotkę, to bądź co bądź Anglia a nie obcy kraj nie darzący nas sympatią – dodała – może, może po prostu niepotrzebnie aż tak się martwię. Odwiedźmy zatem Dursleyów i zaryzykujmy.

Para czarodziei wymieniła spojrzenia. Bilet do Rzeczpospolitej Magicznej stanowiłby zapewne bilet w jedną stronę. Tak jak mugolską Europę dzieliła żelazna kurtyna, podobna dzieliła magiczną Europę i tym razem nie wschodnie Niemcy, lecz Rzeczpospolita Magiczna stanowiła granicę. I tak jak mugole próbowali uciekać ze wschodu na zachód, czarodzieje czynili dokładnie odwrotnie. Nie było tutaj reżimu komunistycznego, ale coś całkiem innego. Ci, co wyjechali na wschód rzadko wracali i to z wielu powodów. Wschodni czarodzieje obawiali się „zachodnich szpiegów" nie mniej niż mugole tych komunistycznych, przez co utrudniali podróże przybyszom z zachodu. Niemowlaka nie poddali by testom, ale wychowali dziecko na jednego ze swoich. Dlatego z ciężkim westchnieniem włożyli chłopca do koszyka i ruszyli na Privet Drive 4.


Daleko od Hogwartu, pośród wrzosowisk Yorshire stała posiadłość. Był to duży dom zbudowany w posępnym, typowym dla tej części Anglii stylu. Otoczone sporym, zadbanym ogrodem domiszcze wyglądało jakby żywcem wzięte z powieści gotyckiej, a raczej wyglądałoby, gdyby mugole je widzieli. Posiadłość należała do jednej z najlepiej zabezpieczonych w Anglii, toteż mugole nie zbliżyli się na bliżej niż dwieście metrów. A chociaż domostwo wyglądało ponuro, nie brakowało tam ludzkiego śmiechu i zwykłych, ludzkich spraw.

Para czarodziei, na oko nieco po pięćdziesiątce, siedziała sobie na fotelach przy kominku. Mieli znacznie więcej lat, ale eliksiry czyniły cuda. Wieczór 31 października 1981 miał być spokojnym, rodzinnym wieczorem. Nie mieli gości gdyż Samhain jak to nazywali tradycjonaliści, obchodzono w gronie rodzinnym. Ich dwaj synowie z żonami i dziećmi mieli swoje świętowanie za granicą, zaś najmłodszy syn jak codziennie siedział w piwnicy nad eliksirami i innymi eksperymentami. Już dawno uznali fakt, że syn zamiast zakładać rodzinę woli zostać uczonym. Długo studiował by dowieść swej wartości i po prostu kochał swoją pracę. To, że ożenił się w wieku, w którym większość ma wnuki przyjęli z zadowoleniem. Podobnie zareagowali na cichą synową która była dumna z męża – uczonego i nosiła mu regularnie tacę z jedzeniem.

- Jakby tu był Severus to by pewnie coś wybuchło – zaśmiał się mężczyzna – Severus zostanie najmłodszym Mistrzem Elisksirów w tym stuleciu.

- Pasują do siebie z naszym Wilhelmem, mogli by tygodniami z laboratorium nie wychodzić. A odkąd Lily się ukrywa już nie ma kto wyciągać Severusa z naszej piwnicy, bo Mafaldy w ogóle nie słucha – dodała kobieta.

- Oby tylko Strażnik Tajemnicy Pottterów okazał się godny zaufania. Syriusz ma rozum i powagę rozpuszczonego dziecka – odparł czarodziej – Arcturus i Melania rwą sobie włosy z głowy przez niego.

- Jest przywiązany do Potterów, oby nie zrobił niczego głupiego. Napijmy się wina i chodźmy do naszej sypialni, znam lepsze sposoby na spędzenie wieczoru niż debatę o przydupasach Toma i Albusa.

- Wedle życzenia moja pani – odparł z uśmiechem.

Na razie jednak popijali swoje wino, rozmawiając o krewnych i przyjaciołach. Niewielu widziało ich tak rozluźnionych, ale wiadomo inaczej prezentowali się w domu a inaczej podczas oficjalnych okazji. Oni zaś bardzo chronili swą prywatność i swój dom w Yorkshire zapraszając na wrzosowiska jedynie najbliższe osoby. Otoczone wysokim, kamiennym murem domiszcze aż krzyczało o zamiłowaniu mieszkańców do własnego towarzystwa. Nie lubili nadmiernego zainteresowania. Tutaj mieszkali i byli sobą.

Kobieta o długich, jasnych włosach wyglądała na nieco ponad pięćdziesiąt lat chociaż miała prawie drugie tyle. W luźnej, eleganckiej szacie jakie czarownice nosiły po domu, wyglądała jak matrona, zaś srebrna i onyksowa biżuteria upodabniała ją do księżnej. Siedzący obok mężczyzna także nosił domowe szaty, nie oczekiwali bowiem gości ni żadnego zamieszania. Sielski wieczór przerwała rzeczywistość w postaci czarodzieja w czarnych szatach.

- Severusie! – krzyknęła kobieta widząc znajomą postać wytaczającą się z kominka.

- Lily, Czarny Pan to koniec – mówił Severus Snape nie potrafiąc sklecić poprawnie zdania – przepadła, zaginął i Bella oszalała!

- Severusie!

- Chyba oberwał Cruciatusem i bredzi od rzeczy. Jest w szoku i nic z niego nie wciągniemy w tym stanie! Wypij to – powiedział mężczyzna dając Severusowi jakiś eliksir.

- Dziękuję Lordzie Grindelwald, on.. Riddle poszedł po Lily musimy im pomóc!

- Jak to poszedł po Lily? – pisnęła kobieta – przecież ich dom jest po Fideliusem!

- Black zdradził, Bella chwaliła się, że Potterów zdradził najlepszy przyjaciel i dał ich Czarnemu Panu na srebrnej tacy. Nie dałem rady przybyć wcześniej, a dowiedziałem się tylko dlatego że Bella po pijaku powiedziała, że,…

- Nikt cię nie wini Severusie – zapewniał Gellert Grindelwald – czy Bellatrix powiedziała, kiedy Riddle wyruszył do Potterów?

- Jakoś po zmroku i ta wariatka martwi się co z jej ukochanym panem ciemności. Jakoś im nakłamałem, że dyrektor mnie wzywa.

- Doskonale – skinął głową Gellert – a teraz udasz się do Hogwartu i powiesz mojemu szwagrowi dokładnie to samo co nam. Nie możesz stracić żadnej ze swoich przykrywek.

- Tak jest Lordzie Grindelwald – odparł.

- Tak mi przykro Severusie – powiedziała Ariana – niedawno odzyskałeś Lily, a teraz ona… Black za to zapłaci, przysięgam! To taka strata, taki talent… mogłaby zostać najmłodszą Mistrzynią Zaklęć ostatniego pięćdziesięciolecia. Niech cię pocieszy to, że Riddle gorzko pożałuje ataku na nią.

- Dziękuję Lady Grindelwald, udam się teraz do Hogwartu.

Gellert i Ariana Grindelwald, para najpotężniejszych czarodziei magicznej Europy Zachodniej popatrzyła na siebie ponuro. Tom Riddle, czyli Lord Voldemort, stanowił cierń w ich oku prawie taki sam jak wolnościowcy Albusa Dumbledore. Severus Snape uczył się pod okiem ich syna na Mistrza Eliksirów o czym niewielu wiedziało. Mało kto też wiedział, że Lily Potter wybaczyła Severusowi dawne sprawy i pogodzili się właśnie u wspólnego Mistrza, gdyż Wilhelm Grindelwald był Mistrzem Zaklęć i Eliksirów przyjmującym uczniów o dowolnym statusie krwi. Właśnie za sprawą swego nauczyciela, któremu została przedstawiona przez profesora Flitwicka, dotarła do Ariany Grindelwald która opowiedziała Lily o prastarym Rytuale ofiarnym. Lily, podobnie jak James, należała do Zakonu Feniksa, ale dla Mistrza Eliksirów i Zaklęć liczyły się zdolności, dlatego przyjął młodą kobietę na uczennicę.

- Lily zaufała durnym przyjaciołom swego męża i zginęła. Nasz syn będzie zdruzgotany, wiesz, jak cenił umiejętności Lily – powiedziała Ariana po chwili milczenia – powinniśmy sprawdzić co u nich.

-Był dumny z każdego zdolnego ucznia i wielu z nich to jego przyjaciele – powiedział po chwili Gellert – a do domu Lily nie ma po co iść, jeśli użyła kara-la-sher nic nie zrobimy przez najbliższe godziny. Wyślemy kogoś, a na razie trzeba zaplanować co dalej z pandemonium jakie zapanuje.

- Głowa mnie boli na samą myśl o zamieszaniu, ale masz rację trzeba się na to przygotować. Ach, gdyby Lily u nas szukała schronienia, a nie ufała swojemu mężowi – zaczęła Ariana.


Wilhelm Grindelwald, Mistrz Eliksirów i Zaklęć był liczącym sobie sześćdziesiąt lat czarodziejem o zasłużonej reputacji uczonego – mizantropa. Ten wysoki, barczysty mężczyzna o postawie wojownika wolał zdecydowanie naukę i badanie magii niż walkę. Ze swoimi długimi, opadającymi do ramion ciemnoblond włosami mógł uchodzić za przystojnego, szczególnie kiedy nosił eleganckie szaty. Jego reakcja jednak na chichoczące czarownice zniechęciła wszelkie panny na wydaniu już dawno temu. Jego interesowały badania nad zaklęciami i eliksirami, które prowadził w piwnicy domu rodziców, a nie romanse. Nic zatem dziwnego, że rodzice i bracia odetchnęli z ulgą kiedy przedstawił im narzeczoną. Mafalda Hopkirk, osiemnastoletnia, drobna czarownica o mysich włosach, wyglądała przy nim jak dziecko, ale patrzyła na niego z uwielbieniem. Ślub i wesele było ciche, gdyż Wilhelm nienawidził wielkich zabaw, a i Mafalda pracując w Wydziale Niewłaściwego Użycia Czarów mogła stanowić cenne oczy i uszy w ministerstwie magii. I chociaż małżonków dzieliła ogromna różnica wieku i nie tylko wieku sprawiali wrażenie szczęśliwych, a to najważniejsze.

Niewiele osób wiedziało o tym, że Lily Evans po zakończeniu nauki w Hogwarcie chciała dalej poszerzać wiedzę z dziedziny Zaklęć. Filius Flitwick przedstawił ją swemu dobremu znajomemu oraz Mistrzowi Zaklęć, Wilhelmowi. Ukończenie szkoły pozwalało podjąć pracę w świecie magii, zaś ci zainteresowani ścieżką czy to naukową czy pojedynkami, kształcili się potem pod okiem Mistrzów danego fachu. Tytuł Mistrza zdobywało się udowadniając swoje umiejętności przed specjalnym kolegium, a było to na tyle ciężkie, że niewielu dokonało tego w dwu dziedzinach. Mistrzowie mieli obowiązek brać uczniów, a Wilhelm czynił to możliwie najrzadziej uważając niewiele osób za wartych zamieszania. Ostatnimi czasy za godnych uznał Lily oraz Severusa. Informacje o tym, że Lily Evans, a potem Potter, pobiera nauki u Wilhelma Grindelwalda oczywiście zostały zdeponowane w ministerstwie, ale jakoś nikt się takowymi informacjami nie zajmował.

- To niemożliwe – powiedział wyraźnie wstrząśnięty Wilhelm – tylko nie Lily, dlaczego? – pytał mocno ściskając dłoń żony.

- Black ich zdradził – wyjaśniła głucho Ariana – nikt nie mógł tego przewidzieć.

- A co z synkiem twojej uczennicy? – spytała Mafalda.

- Mój brat ukrył go gdzieś w świecie mugoli, pojęcia nie mam, gdzie. Ale ty pomożesz go znaleźć – powiedziała Ariana uśmiechając się do synowej – do twojego wydziału na pewno trafią informacje o wybuchach magii u dzieci z rodzin mugoli. Chcemy znać każdy przypadek, tak go znajdziemy.

- Prawda, taki wybuch nastąpi – skinął Wilhelm – Lily miała wielki potencjał, jeśli jej syn cokolwiek z tego odziedziczył wcześnie zacznie lewitować zabawki. Mogła zostać najmłodszą Mistrzynią Zaklęć w ostatnich dziesięcioleciach, a jej status krwi przyprawił by tych terrorystów i ich zwolenników o wściekłość.

- Pewnie wezmą cię na przesłuchanie do ministerstwa – mówiła Mafalda – ze względu na Lily.

- Pójdę i powiem, że wedle tego co wiem tak ja jak i wuj Albus, Lily rzuciła Zaklęcie Fideliusa a Black został ich Strażnikiem Tajemnicy. Zawsze miałem Blacka i Pottera za kretynów jakich nie brak niestety, ale co innego kretyn a co innego zdrajca. Ten głupiec Fleamont napakował ich głowę bzdurami, ale najwyraźniej Black ma więcej wspólnego z tą szaloną dziwką Bellatrix niż ktokolwiek podejrzewał. A ludzie uwierzyli, że roczny dzieciak pokonał czarnoksiężnika!

Mafalda tylko skinęła głową i przysunęła bliżej męża. Każdy kto umiał patrzeć widział jak bardzo poruszyła go śmierć uczennicy, z którą wiązał nadzieje. Każdy Mistrz byłby zawiedziony stratą zdolnego ucznia, a nikt kto znał Lily z Hogwartu nie mógł odmówić kobiecie talentu. Mafalda, sama należąca do Hufflepuffu, nie poznała nigdy za dobrze rudowłosej w czasach szkolnych, ale poznała jako uczennicę swego męża.

Mniej więcej w tym samym czasie w ministerstwie magii zaczęto procesy wszystkich powiązanych z Czarnym Panem i śmierciożercami. Brutalność ataków przez nich prowadzonych zastraszyła ludzi do tego stopnia, że mawiano o nim Sami-Wiecie-Kto co drażniło niepomiernie Gellerta i Arianę. Lord i Lady Grindelwald mówili o nim „bękart półkrwi" czasem dodając epitet „szalony". I tak nazywali go ich zwolennicy. Bartemiusz Crouch, ambitny dyrektor Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, nie wnikał w sporu między zwolennikami tej czy innej grupy. Ostro walczył ze śmierciożercami dając pozwolenie aurorom na używanie Zaklęć Niewybaczalnych, a także na dowolnie długie przetrzymywanie ich w Azkabanie, a nie tylko w celach ministerstwa. Pozwalał nawet wrzucać do Azkabanu bez procesu co krytykowali zwolennicy dyrektora i Zakonu Feniksa oraz śmierciożerców. Ale ludzie popierali owe działanie, a popierający Grindelwalda Blackowie czy rodzina Greengrass stanęła po stronie Croucha.

Fakt, że Syriusz Black zdradził Potterów a w czasie schwytanie zabił trzynastu mugoli oraz próbował zabić swego przyjaciela, Petera rozgrzał do czerwoności atmosferę. Crouch kazał wrzucić zdrajcę do Azkabanu bez procesu. To, że Black nie miał na przedramieniu Mrocznego Znaku jeszcze niczego nie dowodziło: Voldemort potrzebował szpiegów i nie mógł takowych znakować. Mimo to, ponieważ chodziło znane postacie z ruchu oporu w tym członka znamienitego rodu, Crouch nakazał wezwać na przesłuchanie wszystkich powiązanych z Potterami. Jedną z takich osób stanowiła Molly Weasley, która nie dość że opłakiwała zmarłych niedawno braci to teraz i Lily Potter, której po troszku matkowała. Rzecz jasna stawiła się do ministerstwa jako świadek w sprawie Potterów. Ponieważ zeznawała jako świadek, a nie oskarżony, nie siedziała na krześle z łańcuchami lecz znacznie wygodniejszym, miękkim krześle. Mimo to oczywiście udała się na wezwanie, zostawiając dzieci pod opieką innych.

- Molly Weasley, z domu Prewett zostałaś wezwana jako świadek w sprawie morderstwa Jamesa i Lily Potterów. Czy potwierdzasz uczestnictwo w Zakonie Feniksa, organizacji założonej przez Albusa Dumbledore'a, Naczelnego Maga Wizengamotu i dyrektora Hogwartu?

- Tak dyrektorze Crouch – potwierdziła – tak moja rodzina jak i rodzina mego męża podziela poglądy dyrektora Dumbledore'a.

- Dziękuję pani Weasley – powiedział Crouch – czy do Zakonu, mającego swój udział w walkach ze zwolennikami samozwańczego Lorda, należeli też Potterowie?

- James to zawsze chciał walczyć o sprawiedliwość był taki podobny do ojca i wierzył w możliwą harmonię między nami a mugolami – zaczęła Molly – nienawidził czarnej magii jak niewielu rzeczy na świecie, gardził nią i każdym kto takowej używał dyrektorze.

- Rozumiem, a Lily Potter? – spytał Crouch

- Z czasem także dołączyła, ale jej Mistrz nie był zadowolony. O Merlinie jak się o to pokłócił z Jamesem.

- Mistrz? Czy Lily Potter kontynuowała naukę?

- O tak, dostała „W" na Owutemach z Zaklęć, Run i Eliksirach, lecz do Zaklęcia stanowiły jej pasję, chociaż na zajęciach u profesora Slughorna radziła sobie bardzo dobrze i nawet należała do jego Klubu Ślimaka, tak ją cenił. Lily jednak zakończyła naukę eliksirów po Hogwarcie i zainteresowała zaklęciami – wyjaśniła.

- Hem, hem – przerwała czarownica o twarzy ropuchy – pani Weasley, czy chce pani powiedzieć, że Lily Potter chciała zostać Mistrzynią Zaklęć i pobierała nauki?

- Tak, pani? – zaczęła Molly niepewnie.

- Młodszy Podsekretarz Ministra Magii, Dolores Jane Umbridge – wyjaśniła kobieta – ale wie pani, pani Weasley, że większość Mistrzów w Anglii to czarodzieje czystej krwi, albo przynajmniej półkrwi? – dodała słodko.

- Pani Podsekretarz, nie wiem, ale odpowiadam na pytania dyrektora – wyjaśniła Molly – James chciał walczyć, a Lily kontynuować studia nad Zaklęciami, tyle wiem.

- A kto jaki Mistrz wziąłby na nauki czarownicę z rodziny mugoli? – pytała przesłodzonym głosem Dolores.

- Wilhelm Grindelwald, który zdaje się jest Mistrzem Eliksirów oraz Zaklęć – odparła Molly – Lily mi powiedziała po tym jak wrócili po wypełnieniu stosownych papierów w ministerstwie.

Crouch tymczasem nakazał znaleźć owe dokumenty. Nieomal upadł widząc, że znany ze swej mizantropii Wilhelm Grindelwald wziął jako uczennicę Lily Evans, a po ślubie nazwisko zostało zmienione na Potter. A to rzucało nowe, ciekawe światło na powiązania Potterów. Dlatego też list z ministerstwa został wysłany do wybitnie niezadowolonego z tego faktu Wilhelma Grindelwalda.