ROZDZIAŁ I
Słońce było już wysoko na niebie i upał stawał się nie do zniesienia. Adam podwinął rękawy koszuli powyżej łokci, rozpiął kolejne dwa guziki, a marynarkę zarzucił na głowę, by choć trochę osłonić się od słońca. Mimo rosnącego z każdą chwilą zmęczenia opierał się jednak pokusie odpoczynku, obawiając się, że jeśli teraz choć na chwilę przysiądzie, nie będzie miał już dość samozaparcia, by podnieść się i ruszyć w dalszą drogę.
Zaciskając zęby, z determinacją szedł przed siebie, coraz częściej wspominał przy tym z tęsknotą wygodne stare adidasy, które woził zawsze w bagażniku mustanga na wypadek, gdyby potrzebował coś przemyśleć. Hoss wiecznie kpił z tego nawyku starszego brata, ale Adamowi zawsze najlepiej myślało się w ruchu, uprawiał więc jogging w najdziwniejszych miejscach i o najdziwniejszych porach dnia. Czasem proponował w żartach, że zabierze ze sobą Waltera, bo leniwemu psisku z pewnością przyda się trochę ruchu. Wtedy jednak Hoss niespodziewanie poważniał i z godnością odpowiadał, że Walter jest idealny taki, jaki jest. Zupełnie jakby brał uwagę Adama do siebie, choć przecież powinien wiedzieć, że ten nigdy nie żartowałby z niego podobnie złośliwie.
Hoss… Myśli Adama mimowolnie pobiegły w stronę Ponderosy, a wspomnienie brata automatycznie przywołało wizję przysmaków, które Hop Sing musiał właśnie przygotowywać na obiad. Choć wiedział, że to nie najlepszy sposób na zajęcie myśli, spróbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio cokolwiek jadł. W sali konferencyjnej, w której spędził połowę poprzedniego dnia, stały talerze z jakimiś ciasteczkami i owocami, ale Adam nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle skorzystał z tego poczęstunku. Prawdopodobnie nie, był przecież zbyt zajęty odpowiadaniem na idiotyczne i nic niewnoszące pytania, poprzestał więc pewnie na czarnej kawie donoszonej regularnie przez sekretarkę, która wydawała się najbardziej kompetentną osobą w tej przeklętej firmie. Tak, Adam pamiętał, że w pewnym momencie był bliski powiedzenia tego na głos, powstrzymała go chyba tylko obawa przed zaszkodzeniem dziewczynie, która wprawdzie z pewnością zasługiwała na awans, ale raczej nie otrzymałaby go na wniosek przypadkowego faceta. Ach tak, poza kawą przynosiła też wodę… Adam mimowolnie oblizał spierzchnięte usta. Cholera, po co w ogóle zaczynał te wspomnienia? Przygryzł wargę i zmusił się do przypomnienia sobie dyskusji z Fullerem. Przynajmniej złość na jej bezsensowność doskonale nadawała się jako motor napędowy, a Adam zdecydowanie potrzebował zastrzyku energii.
Droga wciąż wiodła w prostej linii przed siebie, a po horyzont nie było niczego prócz piasku, kamieni i bylin. Wzgórza wydawały się równie daleko co przed paroma godzinami i chwilami Adam czuł się, jakby szedł w miejscu. Nie miał pojęcia, gdzie jest. Autostrada mogła kryć się tuż za kolejną kępą karłowatych krzaczków, a mogła równie dobrze znajdować się w innym wymiarze. Przestał już właściwie mieć nadzieję, że ją znajdzie, szedł naprzód tylko siłą własnego uporu, który nie pozwalał mu się poddać. Potykał się także coraz częściej, zdarł już sobie skórę na lewej dłoni, gdy z trudem łapał równowagę na gorącym piasku. Kiedy po raz kolejny zaczepił się o niewidoczną nierówność i opadł na jedno kolano, pozostał w tej pozycji. Zrezygnowany, na moment spuścił głowę i choć na chwilę skrył twarz przed palącymi promieniami. Zaraz jednak, nie wiedzieć czemu, przed oczyma stanęła mu sylwetka Hossa — jedynej osoby, którą Adam uważał za bardziej upartą od siebie. Hoss by się nie poddał, pomyślał i poczuł ukłucie winy, zupełnie jakby rozczarował brata, choć ten znajdował się wiele mil stąd.
Śmierć z pragnienia, gorąca i głodu wydawała się w tej chwili całkiem realną rzeczywistością, a Adam miał już coraz mniej energii, by specjalnie się nią przejmować. Wspomnienie Hossa podziałało jednak niemal jak wyzwanie. Z natury przekorny, Adam uznał, że jeśli czekała go śmierć, wolał jednak przywitać ją wyprostowany i spojrzeć jej w oczy, nim ulegnie. Z trudem podniósł się więc z kolan, utkwił wzrok w odległych wzgórzach i chwiejnym krokiem ruszył dalej przed siebie.
Wszystko inne przestało dla niego istnieć. Z wysiłkiem zmusił się do zignorowania gorąca, pragnienia i bólu, koncentrując całą swoją uwagę na horyzoncie. Nie zauważył nawet, że przy którymś potknięciu musiał zgubić marynarkę i teraz słońce paliło go prosto w czoło. Dopiero gdy przypadkiem zszedł z ubitej drogi i zaczepił się o jeden z krzaczków, zdał sobie sprawę z zawrotów głowy, przez które coraz trudniej było mu trzymać się prostej linii. Pospiesznie wrócił na właściwy trakt i przystanął na chwilę, by wciągnąć w płuca gorące, suche powietrze. Jedynym efektem był atak kaszlu, który niemal pozbawił go równowagi. Adam opanował się z trudem i spróbował przełknąć ślinę, przez co zakaszlał się znowu, aż z oczu pociekły mu łzy. Odruchowo otarł je wierzchem dłoni, a potem zlizał łapczywie i roześmiał się gorzko, uświadomiwszy sobie, co robi.
— Od tego słońca tracisz rozum — zakpił sam z siebie ochrypłym szeptem, po czym odetchnął raz jeszcze, ostrożniej, by znów nie wciągnąć w płuca gorącego pyłu, i podjął marsz.
— Nakryłem dla czterech Cartwrightów, dlaczego mam tylko dwóch? — Hop Sing postawił półmisek z kiełbaskami tak energicznie, że filiżanki na stole zadźwięczały głośno.
Ben Cartwright pospiesznie przełknął kawę i posłał kucharzowi przepraszający uśmiech.
— Adam jeszcze nie wrócił, a Joe zaspał, ale Hoss już urządził mu pobudkę, powinien niedługo zejść.
— Kawa wystygnie! — Hop Sing z irytacją machnął ręką na parujący dzbanek. — Kiełbaski też, wszystko wystygnie!
— Nie martw się, już my z Walterem zadbamy, żeby nie wystygły — zachichotał Hoss.
Jakby na potwierdzenie swoich słów nałożył sobie na talerz od razu siedem kiełbasek, po czym złapał jedną z nich i dyskretnie wsunął rękę pod obrus.
— Hoss, ile razy prosiłem, żebyś nie karmił psa przy stole — upomniał go ojciec. — Hop Sing, Adam nie odbiera telefonu, więc nie wiem, kiedy możemy się go spodziewać. Nie przejmuj się nim, jak wróci, sam sobie coś przygotuje.
— Powinien wziąć samolot, wtedy byśmy wiedzieli dokładnie, o której będzie. — Hop Sing pokręcił głową, marszcząc czoło, dodał jeszcze pod nosem coś po chińsku tonem pełnym dezaprobaty, po czym odmaszerował do kuchni.
— Mówi się „polecieć samolotem", a nie „wziąć samolot" — zawołał za nim Ben, uśmiechając się lekko, zaraz jednak spoważniał. — To niepodobne do twojego brata — stwierdził, marszcząc brwi.
Hoss wzruszył ramionami.
— Pewnie negocjacje się przeciągnęły i został na noc. Nie ma się co martwić, tato. — Beztrosko wgryzł się w kolejną kiełbaskę.
Ben z ociąganiem sięgnął po półmisek i nałożył sobie niewielką porcję, po czym odstawił go poza zasięg rąk średniego syna.
— Wiesz, że Adam zawsze dzwoni, jeśli zmienią mu się plany.
— Może rozładował mu się telefon? Albo utknął gdzieś w trasie i nie ma zasięgu? — podsunął Hoss, mierząc tęsknym wzrokiem pozostałe kiełbaski.
— Zostaw dla Joego. — Ben doskonale wiedział, o czym myśli jego syn. — A więc możliwe, że samochód zepsuł mu się pośrodku pustyni, a telefon nie działa, i to ma mnie pocieszyć?
— Joe ma kac… katar. Pewnie nie będzie głodny. — Hoss wyciągnął rękę, ale Ben odsunął półmisek jeszcze dalej.
— Kac-katar? — Ben powtórzył kpiąco, unosząc brwi. — Jeśli nie pojawi się przy tym stole w ciągu najbliższego kwadransa, to pogadamy sobie z Joem o jego kac-karcie kredytowej.
Hoss pospiesznie przełknął kiełbaskę i schylił się pod stół.
— Walter! Pobudka, piesku. Biegnij po Joego. No już, prędziutko, biegnij!
Walter posłusznie wylazł ze swojej kryjówki, po czym przeciągnął się niespiesznie i pełnym godności krokiem ruszył w stronę schodów.
Ben prychnął cicho.
— Zdaje się, że Walter też ma kac-katar. Permanentny!
— Tato! — syknął Hoss z wyrzutem i ukradkiem obejrzał się za siebie. — Walter to dobry pies, nie rób mu przykrości.
— Walter to bardzo dobry pies — poparł go Hop Sing, który właśnie ponownie zjawił się w jadalni. — On przynajmniej nie podkrada w nocy jedzenia ze spiżarni. — To powiedziawszy, łypnął znacząco na Hossa, który udał niezwykle zajętego swoją filiżanką. — Jeśli panowie już nie jedzą, wstawię to do piekarnika, żeby nie wystygło. — Wskazał palcem na kiełbaski.
Nim Hoss zdążył odpowiedzieć, Ben podał kucharzowi półmisek i kiwnął głową w niemym podziękowaniu.
— Idź zobacz, co z Joem — poprosił syna. — Ja spróbuję jeszcze raz zadzwonić do Adama.
