- Alec, jestem tobą bardzo rozczarowany.
- Alec.
To imię brzmiało dla mnie egzotycznie. Jak pojechanie do obcego kraju i spróbowanie słynnego lokalnego przysmaku po tym, jak przez lata jadło się jedynie zubożałą wersję w sieciówkach. Smakowało jak miód w momencie, w którym przechodzi ze słoika do twojej herbaty. Posłało ciarki wzdłuż mojego kręgosłupa i nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam je na głos, dopóki mężczyzna siedzący na prawym tronie nie uniósł wzroku, jego intensywne spojrzenie wbite prosto we mnie. Mimo tego nadal wyglądał smutno. W ten sam smutny sposób, w jaki wyglądali bezdomni, którzy już przestali prosić o pieniądze. Poczułam silną potrzebę, aby usiąść obok niego i zamyślić się na długie godziny, jakby sama obecność drugiej osoby miała sprawić, że mężczyzna poczuje się lepiej.
Za to ten pośrodku uśmiechnął się szeroko, słysząc to i zaczął spoglądać na chłopaka stojącego za mną.
- Parce mihi pater – powiedział Alec, odsuwając się ode mnie z wyciągniętą w stronę mężczyzny dłonią.
Mężczyzna chwycił ją z zapałem, zamykając oczy, zupełnie jakby dłoń Aleca była nowym rodzajem muzyki, na którym chciał się skupić. Po chwili zachichotał z ekscytacją, puszczając rękę chłopaka, który dołączył do stojącej z boku dziewczyny, nie odwracając się w moją stronę nawet na ułamek sekundy. Teraz, gdy byłyśmy bliżej siebie mogłam zauważyć, że tak naprawdę wcale nie odbiegała wzrostem ode mnie. Była młoda, ale prawdopodobnie w tym samym wieku, co chłopak – Alec. Który nawet jeśli na mnie nie patrzył, zdawał się być zdenerwowany całą sytuacją.
Dziewczyna, z drugiej jednak strony, obserwowała mnie z taką samą zaciętością jak prastary mężczyzna siedzący na prawym tronie. Z jej wyrazu twarzy nie dało się absolutnie nic wyczytać, jednak oczy zdradzały niemal szaleńczą ciekawość. Kiedy dostrzegła, że na nią patrzyłam, przeniosła wzrok na mężczyznę stojącego naprzeciw mnie i emocja zniknęła. Możliwe, że nigdy jej tam nie było.
Trzeci mężczyzna przemówił, tak jakby irytowała go sama moja obecność:
- Aro.
Ten jednak zdawał się go zupełnie ignorować, kiedy uniósł rękę jakby prosząc mnie o podanie mu mojej. Kiedy nie spełniłam jego niemej prośby przemówił.
- Na razie nie masz czego się obawiać, moja droga. Chciałbym jedynie dowiedzieć się, czy twoje przeżycie było podobne do tego, które doświadczył nasz kochany Alec.
Na razie. Sądził, że coś takiego mnie przekona? Zorientowałam się, że tak właściwie nie miałam innego wyboru. Uniosłam rękę i kiedy nasze dłonie zetknęły się w pół drogi, jego twarz przybrała dokładnie taki sam wyraz jaki miał podczas rozmowy z Aleciem. Nie spieszył się, dotykając mojej dłoni a kiedy ją puścił, przycisnęłam ją mocno do swojej piersi w obronnym geście.
- Et petram, ex saxum. - Tym razem to nie Aro się odezwał. Zrobił to niemal zabytkowy mężczyzna po lewej stronie. Obaj patrzyli na Aleca, którego twarz stężała kiedy rozpoznał łacińską sentencję.
- Wydaje się, że owszem, bracie.
Wszyscy zamarli w zamyśleniu, przerzucając swoje spojrzenia ze mnie na chłopaka, który najwyraźniej życzyłby sobie abym zniknęła. Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
- Słuchajcie, errr... Dziękuję bardzo za uratowanie mnie, urocze spotkanie, ale niestety mam kilka rzeczy do załatwienia, więc gdyby ktoś mógłby mnie odprowadzić… - Zaczęłam się już odwracać w stronę wyjścia, kiedy dwóch mężczyzn poruszyło się zagradzając mi przejście. Poruszyło, sprawiając, że teleportacja wydawała się starożytną technologią. - Jasne, czym dokładnie jesteście?
- Czy ona jest również opóźniona? - wysyczał blondyn.
- Tak właściwie to tak. I to nieuprzejme – odpowiedziałam mu ostro a zaskoczenie widoczne na ich twarzach pozwoliło mi kontynuować. - Chcę potwierdzenia.
- Oh, czyż nie jest ona powiewem świeżego powietrza? - Aro wypuścił ze swoich ust coś na kształt śmiechu. Wydawał się równie podekscytowany co dziecko nową zabawką. - Uroczo się dopasowali, nie sądzisz Caiusie? - Caius wywrócił oczami, jakby nagle sytuacja go znudziła i z gracją podparł głowę na dłoni.
- Tak długo, jak jej nie zje – wymamrotał ktoś za mną. Byłam całkowicie i stuprocentowo zagubiona w tej słownej przepychance. Jej temat i wszystkie wskazówki wlatywały mi jednym a wylatywały drugim uchem.
- Jesteśmy wampirami, moja droga. - Aro zignorował ich, odpowiadając mi. - Uzyskasz odpowiedzi na wszystkie dalsze pytania, najpierw jednak… - Ponownie chwycił moją dłoń, zamykając oczy. Przez moment wyglądał na niemal zrelaksowanego. Kiedy ponownie je otworzył, kontynuował swoją przemowę, sprawiając wrażenie, jakby wygłaszanie ich należało do jego zainteresowań. - Jest w tobie coś intrygującego, najdroższa. - Mówił do mnie jak do dziecka i dla niego, prawdopodobnie właśnie nim byłam. - Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy spróbować… pewnego testu. - Nie czekając na moją reakcję, cofnął się o kilka kroków. - Jane – powiedział, odwracając się w stronę dziewczyny stojącej w rogu, jednak to nie na nią patrzył. Jego wzrok wbity był prosto w Aleca.
Mimo tego blondynka wbiła we mnie wzrok, tak samo skoncentrowana jak poprzednio, jednak bez śladu emocji na twarzy. Nic się nie wydarzyło. Miałam jednak przeczucie, że powinno. Dziewczyna zdecydowanie czekała, aż coś się stanie. Może było jakieś opóźnienie a może był to swego rodzaju kod – powinnam jakoś zareagować?
A potem to poczułam… delikatny ucisk, który zaczął obejmować moje ciało, jednak nadal nie było to coś bardzo przeszkadzającego. W końcu ucisk urósł do lekkiego kłucia na całym ciele, coś co można byłoby przyrównać do uczucia, kiedy lekarz wbija ci igłę w kciuk.
I bolało bardziej niż myślałam, że ukłucie powinno, ale nigdy tak naprawdę nie czułam czegoś podobnego, więc ciężko mi było powiedzieć. Mogłam za to stwierdzić, że, cokolwiek to było, wcale mi się to nie podobało. Zaczęłam drapać ramiona, chcąc sprawdzić czy mogłoby to pomóc, podobnie jak wtedy, gdy noga zaczyna drętwieć i wtedy dziwne uczucie zniknęło.
- Auć? - Dziewczyna wyglądała na równie zaskoczoną jak ja, przez co zdałam sobie sprawę, że to ona wszystko skończyła. Czy to znaczyło, że mogła zrobić tak jeszcze raz?
Warknęła – naprawdę warknęła. Nie niskim, ostrzegającym warknięciem, raczej pełnym niepokoju i frustracji. Potem rzuciła się prosto na mnie.
Ledwo skuliłam się w sobie w żałosnej próbie ochrony. Chłopak stojący obok niej położył rękę na jej ramieniu, co od razu ją zatrzymało.
- Siostro.
Skrzyżowała z nim wzrok i niechętnie spełniła jakieś niewypowiedziane polecenie, wracając na swoje miejsce. Przeszyła mnie tak mrocznym spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. Kurde, przerażała mnie a mimo tego zastanawiałam się, jaka była, kiedy się nie złościła.
- Zastanawiam się… - wymamrotał Aro i ponownie odwrócił się w kierunku chłopaka, jakby czegoś oczekiwał. Alec mrugnął, nim skinął głową w dokładnie taki sam sposób, jak dziecko przyłapane z ręką w słoiku z ciasteczkami. Zupełnie jakby akceptował swoją karę.
Nagle stałam się niezwykle świadoma swoich stóp na marmurowej podłodze. Mogłam poczuć nierówności materiału przez podeszwy znoszonych butów i sposób, w jaki sprawiały, że kiwałam się z boku na bok. Nogawki dżinsów łaskotały moje kostki, materiał był szorstki, ponieważ zakonnice kupiły je dla mnie tuż przed wyjazdem i jeszcze nie zdążyły zmięknąć od prania. Moja kość biodrowa została odsłonięta przez podwiniętą koszulkę, niewątpliwie spowodowane to było niedawnymi wydarzeniami, przez co mogłam poczuć chłód powietrza.
Chłodne powietrze, przez które dostałam gęsiej skórki, jednak w żaden sposób mi nie przeszkadzało. Szum krwi w uszach i ciężar powiek. Usta, ciasno ze sobą zaciśnięte. Ciężar piersi, kiedy unosiły się w górę i w dół wraz z każdym wdechem. Jedynym dźwiękiem w całym pomieszczeniu zdawał się być mój oddech; powietrze zdawało się mieć gorzki posmak.
Ostatnią rzeczą jaką widziałam były oczy Aleca – na powrót czarne, zanim wszystko zniknęło.
Podłoga osunęła się spod moich stóp. Chciałam zacisnąć pięści, jednak nie czułam palców dotykających skóry. Zakrztusiłam się powietrzem, które wpadło do mojego gardła, kiedy próbowałam westchnąć. Tyle że nie słyszałam, abym się dusiła i zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle to robiłam. Czy w ogóle istniałam. Czy istniałam kiedykolwiek i czy jeszcze będę…
Moje serce przyspieszyło w momencie, w którym wszystko się skończyło. Upadłam na podłogę, chwytając się za gardło i chwytając tyle powietrza ile tylko mogłam, desperacko chcąc poczuć się prawdziwą. Kiedy odrobinę się uspokoiłam, ponownie spojrzałam na swoich porywaczy. Oczy Aleca były przymknięte i przez szaty niewiele mogłam wywnioskować, jednak jego siostra stała teraz bliżej i chyba chwyciła go za dłoń.
- Doprawdy niezwykłe. - Aro odwrócił się do mnie plecami, przedstawiając pozostałej dwójce swoją decyzję. - Zatrzymamy ją. Sądzę, że na razie jako człowieka.
- Czemuż czekać? - wysyczał Caius.
- Wszystko w swoim czasie, bracie. - Aro rzucił przez ramię, aby zadowolić mężczyznę. Caius warknął a ja odniosłam wrażenie, że cierpliwość nie była jego mocną stroną.
Zatrzymają mnie? Nie byłam zwierzakiem domowym.
- Nie mogę tutaj zostać. Jest ktoś, kto na mnie liczy.
Aro spojrzał na mnie, potakując w zamyśleniu.
- Ah tak, twój ojciec.
Okej, to było dziwne, ponieważ słowem o tym nie wspomniałam, jednak zadecydowałam, że nie było to w tamtej chwili najważniejsze.
- Tak. Posłuchaj, możecie zrobić ze mną co tylko chcecie, potrzebuję tylko dwóch, maksymalnie trzech dni. - Nikt się nie poruszył. - Proszę
Aro, ponownie odwrócił się, spoglądając prosto na mnie z dłońmi splecionymi przed sobą. I mimo że jego głos ociekał sympatią, twarz nie wykazywała żadnych oznak empatii.
- Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Niestety, twój czas wśród ludzi dobiegł końca w momencie, w którym Alec ujawnił ci nasz rodzaj.
- Nie rozumiecie…
- Zostajesz. Albo umierasz – wysyczał Caius. - Twój wybór.
Zakonnice zawsze twierdziły, że byłam uparta i impulsywna, jednak aż do tamtej chwili nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo.
- W takim razie umieram.
Tak naprawdę wcale tego nie chciałam, pomyślałam jednak, że może ochroniliby jednak moje życie i mnie wypuścili. Wtedy przypomniałam sobie gdzie i z kim się znajdowałam. Pierdzielone wampiry. No na serio.
To Jane warknęła w mojej obronie.
- Zgadzam się z Jane. Ultimatum jest doprawdy niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację. Dziecko jest zmęczone, powinna się oswoić przed rozpoczęciem swojego nowego życia. - Otworzyłam usta, chcąc ponownie kłócić się lub kwestionować to, co się właśnie działo, jednak nim mogłam się odezwać Aro znajdował się tuż przede mną. - Na razie, moja droga. - Rubinowe oczy spotkały się z moimi i wpatrywałam się w nie wyzywająco tak uparcie jak tylko mogłam. - Vetus et Somniabunt.
Skinął gdzieś po mojej prawej i blada dłoń Aleca chwyciła moje ramie. Jego uścisk nie był już dłużej delikatny i ostrożny. Tym razem był oschły, brutalny i wcale nie zapewniał poczucia bezpieczeństwa. Natychmiast próbowałam się wyrwać, jednak jego chwyt nie puścił. To wszystko było jego winą.
- Nie dotykaj mnie.
Zignorował mnie, praktycznie wywlekając mnie z pomieszczenia. Ogromne, kamienne drzwi zatrzasnęły się za nami i zatoczyłam się, próbując nadążyć za chłopakiem.
- Robisz mi krzywdę.
Rzuciłam słabo. Kłamałam. Z tego co mogłam wywnioskować odcinał jednak dopływ krwi do mojego ramienia, jednak zdawał się w ogóle tym nie przejmować, ciągnąc mnie przez korytarze zamku. Wszędzie wisiały obrazy przedstawiające baleriny i przypadkowych ludzi, jednak nie zatrzymaliśmy się, aby obejrzeć chociaż jeden z nich. Nadal rzucałam w chłopaka oskarżeniami i wyzwiskami, jednak traciłam zapał, kiedy kontynuowaliśmy wędrówkę.
- Puść mnie, dupku!
On jednak odmawiał uznania mojej obecności i nowa fala irytacji sprawiła, że czym dłużej szliśmy tym gorsze stawały się moje wulgaryzmy. W końcu rzucałam je na prawo i lewo tak po prostu.
- Diabelskie nasienie.
Może moja definicja wulgaryzmów była odrobinę staroświecka, jednak czy mogło być inaczej? Jednak to jedno zdawało się przykuć uwagę chłopaka. Zatrzymał się nagle, przyciągając moje ramię w swoją stronę, jakby chciał je wyrwać ze stawu. Uniosłam wzrok, aby na niego spojrzeć.
Był całkiem przystojny. Pomijając to, co, jak zakładałam, było wampirzą metamorfozą, mogłam wyobrazić sobie, że nadal miałby te same wysokie kości policzkowe i ostrą linię szczęki. Trochę jak u Leonardo DiCaprio w „Titanicu", cień młodzieńczości na zawsze miał plamić jego rysy twarzy. Celowo potargane włosy, czarne jak jego oczy, powodowały, że chciałam przeczesać je palcami. Myśl ta spowodowała, że natychmiast zalała mnie fala wstydu, nim rozproszyły mnie jego rzęsy. Był uroczy i nawet jeśli jego oczy pochodziły z jakiegoś horroru, nie różniły się mocno od ludzkich. Patrzyłam w nie i mogłam przysiąc, że gdzieś w głębi czaiła się odrobina człowieczeństwa. Widziałam tam potencjał emocji, złości i zmartwienia, strachu i czułości, rozbawienia i złośliwości. Spokoju…
Jednak w tamtym momencie wyglądał na wściekłego. Naprawdę, naprawdę wściekłego. W sposób, który pojawia się jako mechanizm obronny i powoduje irracjonalne zachowania. Jak na kogoś, kogo usta jeszcze jakoś godzinę wcześniej ociekały krwią, stał zdecydowanie za blisko mnie, abym czuła się z tym dobrze. Więc znów zaczęłam wykręcać się z jego uścisku, dopóki niskie warknięcie nie wyrwało mu się z gardła.
- Przestań.
- Nie. - Wydęłam wargi niczym nieposłuszne dziecko.
Nachylił się bliżej mnie a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Czułam się, jakbyśmy na powrót znaleźli się a tamtej uliczce, ponieważ nie mogłam się ruszać, wydawało mi się nawet, że zapomniałam jak się oddycha. Jednak nic z tego nie wydawało się ważne i przez moment zdawało mi się, jakby i on znalazł się w swego rodzaju transie. Dopóki się nie odezwał. Jego głos był mroczny i niski, zapewne taki jak jego dusza.
- Czujesz bicie swojego serca, człowieku?
Czułam. Galopowało tak szybko, że zaczęłam się zastanawiać czy doświadczyłam wystarczająco dużo stresu aby wywołało to zawał w moim szesnastoletnim ciele. Chłopak pochylił się i otworzył gwałtownie drzwi, wpychając mnie do środka pomieszczenia. Wylądowałam na podłodze, tocząc się, jakbym spadała ze wzgórza, nim podniosłam się na kolana. Jeszcze raz spojrzałam w jego oczy, kiedy zerkał na mnie z wyższością.
- Zakwestionuj mnie jeszcze raz i upewnię się, że już nigdy nie zabije.
Strach, który powinnam odczuwać przez ostatnią godzinę, uderzył mnie z całą swoją mocą, kiedy tylko wypowiedział te słowa. Wzięłam głęboki wdech, brzmiący zupełnie jakbym się dławiła, na co uśmiechnął się, usatysfakcjonowany moją reakcją i zatrzasnął drzwi, zostawiając mnie samą. Wow, naprawdę był do niczego.
Myślałam, że rozpłaczę się, kiedy tylko zostanę sama. Jednak moje oczy pozostały tak sume, że niemal piekły. Powoli skuliłam się na dywanie, owijając kolana ramionami.
Rozejrzałam się po pokoju. Elegancki, ekstrawagacki oraz piekielnie dramatyczny. Łóżko z czterema kolumnami oraz baldachimem, w stylu, który widuje się jedynie podczas zwiedzania francuskich zamków. A przynajmniej tak podejrzewałam. Jedyne, co pamiętałam z wycieczki, którą odbyłam z ojcem do Wersalu, to przekonywanie czyjejś córki, że jeśli jej tatuś kupi zamek zostanie prawdziwą księżniczką. Tak, mój ojciec próbował sprzedać Wersal. Dwukrotnie. Czy któryś z tych biznesmenów faktycznie wierzył w posiadanie siedemnastowiecznego pałacu nie miało znaczenia.
Co miało znaczenie, to oddzielna garderoba w pokoju, który zajmowałam oraz półka na książki zajmująca całą ścianę. Okno z uroczym siedziskiem rozdzielało regał w połowie ściany. Dokładnie po przeciwnej stronie pokoju stała toaletka z krzesłem, jakby wyjęty prosto z wiktoriańskiego katalogu Ikea.
Pokój był uroczy, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na łóżko, abym przypomniała sobie o sytuacji, w której się znalazłam. Naprawdę, nie byłam głupia. Najwyraźniej było coś we mnie, co miało związek z ich „kochanym Aleciem". Jednak czy było to na tyle ważne aby mnie porywać? Aby mnie zabijać?
Złość zaczęła we mnie narastać. Niesprawiedliwość całej sytuacji zalewała mnie falami. „Oswojona przed rozpoczęciem swojego życia". Mojego życia – zupełnie jakbym aktualnie nie żyła. Jakby to, co miałam było jedynie egzystencją robaka lub gąsienicy. Wyraźnie chcieli zmienić mnie w wampira. Nie, nie chcieli. Zamierzali mnie zmienić. W coś takiego jak oni sami. Na zawsze. Bez względu na to, czy mi się to podobało czy nie. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduję.
Krzyknęłam. Wrzask, który przewędrował z głębi mojego brzucha aż po struny głosowe, zanim rozbrzmiał w powietrzu.
Wstałam, podbiegając do łóżka i zrywając z niego poduszki, narzutę oraz pościel, aż w końcu użyłam całej swojej siły, aby zrzucić z niego materac. Śliczna waza z kwiatami, stojąca na stoliku nocnym została rzucona przez pokój, woda oraz płatki pokryły podłogę, kiedy szybowała. Stolik został przewrócony a ja bez chwili zawahania ruszyłam na resztę rzeczy. Każda z nich zdawała się stara niczym świat, jednak będąc w szale nie okazałam łaski.
Dopóki nie odwróciłam się w stronę regału. Ze wszystkich książek to oprawa tej stojącej cale ode mnie, przykuła moją uwagę. Skrzywiłam się skruszona. Powoli normowałam oddech, wpatrując się w okładkę.
Kiedy już się uspokoiłam, mój rozum powrócił a ja rozejrzałam się dookoła z poczuciem winy. Potarłam ramiona dłońmi, spoglądając na lustro, które ocalało, sprawdzając swoje ciało w poszukiwaniu jakichkolwiek uszkodzeń. Musiałam to robić rutynowo, skoro nie mogłam powiedzieć czy coś mi się stało bez fizycznego zobaczenia rany. Nic nie dostrzegłam, nie było też żadnej krwi.
Wzdrygnęłam się, próbując nie wyobrażać sobie, co mogłoby się stać gdybym przypadkowo się skaleczyła. W końcu żądne krwi wampiry i inne takie… Musiałam zacząć być bardziej ostrożna niż zazwyczaj. To, co zawsze było zwykłą sprawą życia lub śmierci stawało się niemal gwarancją tego drugiego.
Upadłam na podłogę i kilka chwil później drzwi do pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem. Dwóch mężczyzn, wampirów, stało w wejściu. Z wyglądu byli niemal swoimi przeciwieństwami. Ostrożnie weszli do środka, zupełnie jakby słuchali mojego małego wywodu.
Pierwszy z nich wyglądał niemal okrutnie, wysoki i umięśniony z gburowatą prezencją, jednak garbił się jakby starając się wyglądać mniej onieśmielająco. Z pewnością pomagał mu dziecięcy uśmiech na twarzy. Gdyby nie wampirze dodatki mógłby przypominać Lenniego z „Myszy i ludzie".
- Jesteś pewien, że nie jest już nowonarodzoną? - parsknął.
Szybko porzuciłam swoje wcześniejsze porównanie. Jego ton i maniery zdawały się dużo bardziej wyrafinowane niż można by było przypuszczać. A jednak zdawał się odnajdywać odrobinę humoru nawet w takiej sytuacji.
- Jest wkurzonym, małym człowiekiem. - Jego przyjaciel zdawał się być tym czarującym z ich dwójki. Był niższy od swojego towarzysza, jednak nadal wyższy ode mnie. - Dokładnie to, na co Alec zasługuje. - Uwaga zdawała się nie być złośliwa, oboje byli niezwykle rozbawieni swoimi słowami.
Ich rozbawienie jednak nie dosięgło mojej osoby. Prawdę mówiąc, znaczenie tych słów jeszcze bardziej mnie dezorientowało. Mężczyźni jednak zdawali się nie przejmować moim brakiem uznania dla ich rozmowy. Większy z nich zrobił krok w moim kierunku na co szybko przesunęłam się do tyłu i wykonałam kilka kroków, aż uderzyłam w regał na książki. Wymienili między sobą spojrzenia.
- Nie skrzywdzimy się. - Ignorując strach przewróciłam cynicznie oczami.
Niższy z dwójki przepchnął większego za siebie.
- Mam na imię Demetri. Mięśniak to Felix. Wygląda na dużego i przerażającego i… cóż, może taki być, ale cię nie skrzywdzi. Dopóki nie będzie musiał, oczywiście.
- Pogarszasz sytuację – jęknął Felix zza swojego towarzysza.
- Proszę, wyjdźcie.
Obaj zdębieli, słysząc moje słowa i przez chwilę pożałowałam swojej oschłości. Demetri westchnął, posyłając mi smutne spojrzenie i wyprowadził Felixa z pomieszczenia.
- To wszystko twoja wina. Miała być moją nową najlepszą przyjaciółką…
Jego wypowiedź przerwały zatrzaśnięte drzwi a ja wzdrygnęłam się, słysząc tak osobiste słowa. Zaczęłam sprzątać bałagan na tyle, na ile mogłam. Podeszłam do materaca opartego o ścianę i spróbowałam go podnieść i położyć ponownie na łóżku. Prosta, jednak z góry przesądzona sprawa, biorąc pod uwagę jego rozmiar w porównaniu do mnie. Stęknęłam, kiedy udało mi się wepchnąć połowę, ciesząc się, że większość jego ciężaru opierała się na ramie a nie podłodze.
Właśnie wtedy łzy zaczęły swobodnie spływać.
Musiałam się wydostać.
