Ci ludzie mieli jakieś urojenia, jeżeli sądzili, że pozwoliłabym się tutaj tak po prostu przetrzymywać. Musiałam po prostu rozgryźć, jak miała przebiegać moja ucieczka.

Jakby na moją prośbę zza drzwi rozbrzmiało nieśmiałe pukanie.

Demetri wetknął głowę do środka.

- Wiem, że kazałaś nam iść, ale pomyśleliśmy z Felixem, że byłoby fajniej, gdybyśmy tego nie zrobili. - Przygryzłam ostrożnie wargę, spoglądając na mężczyznę. Jego przyjaciel stał niepewnie za nim. - Spójrz, wiemy, że prawdopodobnie jesteś naprawdę wystraszona. Jednak ja widzę to tak, że po prostu tu utknęłaś. Równie dobrze możesz to jak najlepiej wykorzystać.

Felix, prawdopodobnie zbyt nabuzowany, aby dalej stać z tyłu, popchnął drzwi aby dołączyć do rozmowy. Im dłużej tam stali, tym bardziej się rozluźniałam. Tak właściwie ani mnie nie atakowali, ani nie grozili.

- Więc, wchodzisz w to?

- Zwiedzanie. Chciałabym pozwiedzać. - Obaj spojrzeli na mnie. - Proszę.

Twarz Felixa rozpogodziła się i chwycił mnie za rękę. Drgnęłam na ten nagły kontakt a on puścił mnie, kontrolując swoje podekscytowanie. Wydawało się to dosyć osobliwą cechą u tak dużego mężczyzny, jednak w jakiś sposób urzekającą.

- Chodźmy!

- Emm.. Sądzicie, że moglibyście pomóc mi z łóżkiem? Najwyraźniej spychanie materaca jest łatwiejsze niż wpychanie go.

Felix wybuchnął śmiechem i obaj zaczęli iść w dół korytarza. Musiałam podbiec aby ich dogonić, zanim zrównaliśmy krok.

- Nie przejmuj się tym. Heidi pewnie już robi remont.

- Ale to mój bałagan, nie chciałabym… - Felix uniósł dłoń.

- Zaufaj mi, dzieciaku, jedynie byś przeszkadzała. - Posłałam mu zdziwione spojrzenie.

- Super siła, pamiętasz? - Demetri zawtórował z uśmiechem.

- No tak.

Poprowadzili mnie przez korytarze, pokazując swoje pokoje, które były piętro niżej niż mój. Nie umieli powiedzieć mi zbyt wiele o obrazach, wiszących na ścianach, jednak ja rozpoznałam kilka, czasami ich zatrzymując. Jeden z nich, jednak, przykuł moją uwagę.

- Czy to… Nie, nie może być. - Demetri i Felix stanęli po obu moich stronach, aby spojrzeć na obraz, który wskazywałam. - To jest „En Canot". Powinien zostać zniszczony przez nazistów.

- To jest wersja, którą wymyślili? - Demetri zdawał się to wyśmiewać.

- To fałszywka, prawda? - W tamtym momencie chciałam posiadać takie oko do sztuki jak mój ojciec. Tyle razy udawał eksperta od fałszerstw, ale ja nigdy nie zwracałam zbyt dużej uwagi na rodzaje farb i na to, jak je mieszać, aby mogły zostać użyte do oszukiwania nawet najwprawniejszego eksperta.

- Nie-e, prawdziwy. - Felix potrząsnął głową.

- To niemożliwe… - zamilkłam, wpatrując się w obraz. Nigdy nie byłam fanką Matzingera, jednak nie mogłam się powstrzymać przed wykorzystaniem tak rzadkiej okazji, jaką miałam. - To ponad dwa miliony dolarów.

- Naprawdę znasz się na sztuce jak na dzieciaka z dwudziestego pierwszego wieku. - Demetri zerknął na mnie kątem oka.

- Pomiędzy edukacją u sióstr zakonnych i pracą mojego ojca z fałszerstwami, trudno byłoby abym się nie znała. - Zamilkłam, kiedy kontynuowaliśmy spacer, zastanawiając się, czy powinnam wyjawić resztę swojej przeszłości czy nie. - I mogłam podrobić Degasa raz czy dwa.

- Więc jesteś kimś z rodzaju przestępcy.

- Byłam dzieckiem. Ledwo zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. - „Małpka małpuje", jak powiedziałby mój ojciec, kiedy robiliśmy akcję, która wymagała takich umiejętności. Kiedy dorosłam zauważyłam, jak nie możliwe to było do zrobienia. Niespotykane i bardzo łatwe do zdyskredytowania. Właśnie dlatego się wycofywaliśmy. W większości przypadków. - Byłam po prostu dobrym naśladowcą.

Kilka pięter niżej inny obraz sprawił, że przerwałam i zawahałam się, nie wiedząc czy powinnam się przy nim zatrzymać. Dwójka ludzi stała koło siebie w typowo portretowym stylu. Pomyślałam, że było to dużo bardziej eleganckie i urzekające niż większość starych obrazów władców, jakie można zobaczyć.

- To Jane i Alec, bliźnięta. - Demetri zdawał się bardzo niepewny.

- Wyglądają na… - przechyliłam głowę, starając się znaleźć odpowiednie słowo – nieszczęśliwych.

- To jedno ze słów, których można użyć.

- Sadystycznych, to kolejne.

Zmarszczyłam brwi, odrywając wzrok od oczu Aleca, mając wrażenie, że nawet z obrazu przewiercały mnie na wylot.

- O czym mówicie?

- Daj spokój, nie mów, że nie zauważyłaś.

- Czego? - Potrząsnęłam głową.

- Felix, zwolnij. - Demetri odepchnął Felixa, decydując, że powinien mi dać małą lekcję historii. - Niektóre wampiry posiadają… dary, dodatki do reszty wampirzych rzeczy. Pamiętasz jak Aro dotknął twojej dłoni?

- Tak.

- Może przeczytać każdą myśl, jaką kiedykolwiek miałaś, tylko cię dotykając – wtrącił Felix. - Demetri może tropić…

- To trochę bardziej skomplikowane – wymamrotał Demetri.

- Co to ma wspólnego z Jane i Aleciem? - Mężczyźni wymienili się spojrzeniami, jakby niepewni czy powinni mi mówić, czy nie.

Uniosłam brwi oczekująco i Demetri kontynuował:

- Bliźnięta mają przeciwstawne dary. Jane może wywoływać ból, niewyobrażalny i ekstremalny, tylko jednym spojrzeniem. To jak bycie palonym żywcem. - To kłucie… Czy tym właśnie było? Czy ona mogła sprawić, że czułam ból? To było niemożliwe. Odsuwając na bok nadnaturalne sprawy, nic na świecie nie mogło tego uczynić. Ból dla mnie nie istniał. A jednak… - I cóż, doświadczyłaś daru Aleca. - Drgnęłam, przypominając sobie pustkę świata, która musiała być efektem daru Aleca. - Taa. - Obaj pokiwali głowami na moją reakcję. - To mniej więcej to.

- Dlatego właśnie są najbardziej respektowani i na najwyższym poziomie straży.

- Poziomie?

- Niektórzy z nas są bardziej pożyteczni od innych. Najprostszym sposobem sprawdzenia jest to, jak ciemna jest peleryna. Im ciemniejsza tym wyższy poziom.

Dostrzegłam, że ich peleryny były ciemnoszare, jaśniejsze niż Aleca i Jane, jednak o mniej niż ton. Zmarszczyłam brwi w odpowiedzi na ten komentarz.

- Wasza wartość jest określana tym, czy posługujecie się telekinezą czy nie? Mało praktyczne. - Nie zawracali sobie głowy poprawianiem mnie w kwestii przypadkowej supermocy, którą wymieniłam, co sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy coś takiego było w ogóle możliwe. - Czekajcie… Czego właściwie strzeżecie?

- Aro, Marcusa, Caiusa. Volturi i wszystkiego, co za tym stoi.

- Za czym dokładnie stoicie? - zakpiłam, lekceważąco, domagając się odpowiedzi.

- Utrzymujemy porządek w wampirzym świecie. Ci, którzy zagrażają naszej egzystencji lub brakuje im kontroli są zagrożeniem dla porządku. - Sprawdził, czy nadal słuchałam. - Naszym głównym celem jest-

- Pozostanie w sekrecie – wcięłam się.

Byłam przeładowana informacjami, które krążyły po mojej głowie, jednak kawałek po kawałku wszystko zdawało się nabierać sensu. Mimo tego powodowało to jedynie, że miałam coraz więcej pytań.

- Dokładnie.

- Więc, tak właściwie, jesteście wampirzą mafią.

- Powiedziałbym, że bardziej jak rodzina królewska, ale może być. - Felix wzruszył ramionami.

- Niech żyje Monarchia – wyszeptałam z dezaprobatą, spoglądając ponownie na portret bliźniąt.

Kontynuowaliśmy drogę przez korytarze, mężczyźni wskazywali na przeróżne pokoje, dopóki nie dotarliśmy wreszcie do miejsca, na które czekałam.

- To kuchnie, w których będziesz jadała większość swoich posiłków.

- Wy nie jadacie? - Demetri posłał mi kolejny szeroki uśmiech. Jak mogłam zapomnieć. - No tak, głupie pytanie.

- Naprzeciwko kuchni jest droga, którą możesz przejść do sali tronowej.

Przeszliśmy w dół klatki schodowej, na wprost której znajdowało się biurko recepcjonistki, za którym siedziała kobieta. Mężczyźni zignorowali ją, kiedy stała z pełnym szacunku uśmiechem. Odwróciłam głowę, pukając ramię Felixa.

- Co to za wyjście?

- Oh, prowadzi do centrum miasta. - Zbył swoje własne słowa, tak szybko jak je wypowiedział. - Duża wieża zegarowa, fontanna, nic specjalnego. - Minęliśmy salę tronową i skręciliśmy w kolejny ciemny korytarz. - To droga do lochów.

Zaczęłam doceniać towarzystwo tej dwójki. Mówili w bardziej współczesny sposób niż Aro czy Alec i wątpiłam, aby byli starsi niż sto lat. Ich dowcipy i przekomarzanie były tak ludzkie jak tylko mogły. Dosyć niespodziewane zachowanie, jeśli opierałabym swoją wiedzę jedynie na swojej pierwszej interakcji z nimi.

- Demetri, zimno mi. Mogę pożyczyć twój płaszcz?

Mężczyzna podał mi go bez zastanowienia. Bez względu na to, jak doceniałam ich gościnność, cel tej wycieczki został dla mnie osiągnięty. Wiedziałam jak się wydostać.

Jednocześnie, kiedy schodziliśmy po stromych stopniach prowadzących do lochów, zdecydowałam, że była to świetna szansa do zakończenia wycieczki. Kiedy obaj mężczyźni byli przede mną, zrobiłam co tylko mogłam, aby zasymulować upadek. Zamarli, kiedy odwrócili się w moją stronę w momencie, w którym lądowałam na kamiennych stopniach. Poruszyłam ręką, aby chwycić się za kostkę i przez sekundę myślałam, że nie uwierzyli w mój występ.

- Jesteś dosyć niezdarna jak na człowieka, prawda? - Felix zakpił, chichocząc. Wzruszyłam ramionami, kiedy wsunął ręce pod moje plecy i nogi i uniósł mnie, pędząc do mojego pokoju.

Postawił mnie przed podwójnymi drzwiami, gdzie czekał na nas mężczyzna z włosami obciętymi na zapałkę.

- Wycieczka i tak prawie była skończona. Demetri i ja mamy swoje obowiązki w straży, ale to jest Prosper. Będzie cię pilnował w nocy.

- Żebym nie wyszła, czy żeby inni nie weszli?

- Ta tutaj niczego nie przegapi. - Felix wyszczerzył się do Prospera.

- Miło mi. - Kiwnęłam głową do Prospera. Skinął raz, zanim znów skierował wzrok prosto przed siebie.

- Nie mówi zbyt dużo – wymamrotał Felix w moją stronę.

- Może się ciebie boi. - To była prawdziwa sugestia, jednak w moim głosie wybrzmiała złośliwa nutka. Zdecydowanie czułam się wokół niego bardziej komfortowo.

Felix nie odpowiedział, zamiast tego popychając mnie delikatnie przez drzwi.

- Idź już.

To był mój pokój? Łóżko, szkło z wazonu i każda najmniejsza rzecz, którą zniszczyłam, była znów na swoim miejscu. Wszystko, włączając w to trzy kwiatki obok łóżka. Pomieszczenie było nieskazitelne. Wydawało się, że nikt nic nie przestawiał, bo jedyną różnicą była moja torba w rogu łóżka. Zupełnie o niej zapomniałam.

Drzwi zamknęły się za mną i zakładałam, że było to moje pożegnanie na noc. Co oznaczało, że nastał czas na operację „wynieść się stąd do cholery".

Demetri zapomniał zabrać ode mnie swojego płaszcza, co właściwie było moim zamysłem. Otworzyłam swoją torbę i weszłam do łazienki, przetrząsając jej zawartość. Odkręciłam kran na wypadek, gdyby Prosper słuchał. Jego obecność przy drzwiach była drobną przeszkodą w moim planie, jednak łatwo dało się ją usunąć.

Zarzucając torbę na ramię, otworzyłam drzwi i Prosper odwrócił się w moją stronę.

- Prosper, przepraszam, że zawracam ci głowę, ale czy mogłabym dostać filiżankę herbaty?

- Nie porzucę mego stanowiska, panienko.

- Proszę? Chodzi o to, że nie mogę spać. - Postarałam się przybrać zestresowany, nawet odrobinę ponury wyraz twarzy. Zawahał się delikatnie, jego oczy złagodniały z litości, zanim zgodził się i ruszył w dół korytarza.

Kiedy tylko zniknął za rogiem, szybko zarzuciłam na siebie płaszcz, zakrywając jednocześnie torbę i ruszyłam w przeciwnym kierunku.

W prawo, lewo, lewo… Cholera. Zamarłam na szczycie schodów. Czy przegapiłam zakręt? Zaczynało brakować mi czasu. Bez wątpienia, z wampirzą prędkością, Prosper zauważył już moją nieobecność i poszedł powiedzieć Aro. Wiedziałam, że mogliby mnie znaleźć, jednak miałam nadzieję że wcześniej wykonam swoją misję. Bez marnowania czasu ruszyłam schodami w dół.

Zły wybór. Stanęłam twarzą w twarz z dwoma członkami straży, których do tej pory nie spotkałam. Ich płaszcze były jasnoszare, byli więc niżej w hierarchii niż Felix i Demetri.

- Oh, hej…

- Zgubiłaś się, człowieku?

- Tak właściwie to szłam do kuchni. Po herbatę. - Mogłam śmiało stwierdzić, że mi nie uwierzyli.

- Będziemy cię eskortować – zaoferował szorstko jeden z nich.

- Właściwie, jest okej. - Miałam pewność, że było to bardziej stwierdzenie niż oferta, wolałam jednak udawać, że było wręcz przeciwnie. - Felix i Demetri mnie oprowadzili i powiedzieli, że nie ma problemu, jeśli będę chciała sobie coś zrobić. - Nadal nie wyglądali na w pełni przekonanych, jednak zapewne nie chcieli podważać tego, co mogło być poleceniami Felixa i Demetriego. - Plus pomaga mi się to… zaznajomić z zamkiem. - Użyłam słów Aro i ich oczy błysnęły, kiedy rozpoznali je i rozsunęli się na boki, pozwalając mi przejść.

- Korytarzem prosto, po twojej lewej.

- Dziękuję wam. - Posłałam im uśmiech pełen sztucznego entuzjazmu.

Kiedy zniknęłam z ich pola widzenia, skręciłam w prawo. W górę, kolejną klatką schodową i zobaczyłam biurko recepcjonistki. Siedziała odwrócona do mnie plecami, coś pisała. Zarzuciłam kaptur płaszcza Demetriego na głowę i najciszej jak mogłam przeszłam do wejścia.

Odetchnęłam głęboko, chcąc zwolnić tempo bicia serca. Odmawiałam zostania złapaną przez jakieś żałosne reakcje fizjologiczne.

Odwróciłam się w korytarzu i dostrzegłam drugą parę drzwi. Modląc się, aby były to te właściwe, popchnęłam je i otworzyłam. Przywitało mnie nocne niebo. Inaczej niż wcześniej, było ciemnoniebieskie i świeciło więcej gwiazd niż widziałam kiedykolwiek wcześniej. Było wystarczająco późno, aby móc określić to jako „dziś wieczór". Jedyne co mi pozostało, to znalezienie tamtego pubu.

Nie mogłam nic poradzić na nerwy, które ścisnęły mój brzuch, kiedy wykonałam pierwszy krok na brukowanej ulicy. Powinnam po prostu uciec. Uciec z miasta i poszukać wskazówek gdziekolwiek indziej. Jednak szukałam już w każdym miejscu o jakim mogłam pomyśleć. Jeśli miałam znaleźć swojego ojca – ten pub był moją jedyną szansą. Jeśli tylko przypomniałabym sobie, jak się nazywał.

Ruszyłam w dół ulicy, obierając kierunek, który zdawał się prowadzić do drogi biegnącej w stronę miasta. Po kilku zakrętach i wzgórzach tak stromych, że ludzie żyjący w domach, które z nimi sąsiadowały musieli chodzić przechyleni, ujrzałam znajomy szyld. Ławka, która stała kilka kroków od wejścia jedynie to potwierdziła. Okazało się to łatwiejsze niż przypuszczałam. Łatwiejsze niż powinno być, tak naprawdę. Jednak to się nie liczyło, bo znalazłam ten pub.

Z westchnieniem ulgi, pchnęłam drzwi.

Barmanka dostrzegła mnie, jednak nie zwróciła na mnie uwagi, wracając do klientów. Miejsce było bardziej ruchliwe niż po południu. Włoskie słowa wybrzmiewały w powietrzu zaraz obok hałaśliwego śmiechu i stukania szklanek. Myślałam, że Włosi byli bardziej wyrafinowani, jednak zaraz usłyszałam wyraźnie niemiecki i angielski, wplecione w język miłości.

Ledwo udało mi się rozeznać w otoczeniu, zanim słodki niczym miód głos rozbrzmiał w moim uchu.

- Głupia dziewczyno… Zawsze cię znajdę.