- Naprawdę wierzyłaś, że nie będziemy cię śledzić?
Moja krew zamarzła i odwróciłam się aby spojrzeć w twarz rozmówcy. Była znajoma, jednak jasnoczerwone oczy ukryte zostały za parą okularów przeciwsłonecznych. Kto nosił je w nocy?
Uderzyło mnie wtedy, że zostałam wtajemniczona w coś niebywale świętego. Coś tak sekretnego, że było w stanie przetrwać przez wieki jedynie w mitach i podaniach. Zostali zdemonizowani, zostając synonimem słowa potwór. Czy nimi byli? Co tak naprawdę znaczyło to słowo? Pomimo obaw, krew szumiała mi w uszach, od przybycia mojego porywacza.
Brakowało mu peleryny, jednak nadal ubrany był w staroświecki, formalny strój straży. Złoty łańcuch z literą „V" wisiał na jego szyi, widoczny przez dwa rozpięte guziki tuniki. Takie niedopatrzenie zdawało się nie na miejscu, jakby był w trakcie rozpinania ich i coś go rozproszyło.
- Chciałam mieć trochę przewagi na starcie. - Alec uniósł brew. - Mam pewne niedokończone sprawy, które wymagają zamknięcia. - Wywrócił oczami i chwycił moje ramie, zaczynając ciągnąć mnie w stronę wyjścia. Zaparłam się piętami i pociągnęłam go w swoją stronę. - Czekaj, czekaj, czekaj… - Musiał zobaczyć, jakie spojrzenie otrzymał od barmanki, ponieważ zatrzymał się, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Niechętnie odwrócił się w moją stronę i nie mogłam uwierzyć, że dotykałam go z własnej woli. - Jane to jedyna osoba, która ci została, prawda? Jest najważniejsza na świecie? - Nie odpowiedział mi, jednak błysk w jego oczach był na tyle silny, że wyłapałam go nawet mimo okularów. - Chodzi o mojego ojca. Więc…
Drzwi do pubu otworzyły się, wpuszczając do środka powiew wiatru. Niski, pulchny mężczyzna wtoczył się do środka, w lewej dłoni trzymał laskę. Usiadł przy barze, opierając ją na kolanach i uniósł prawą rękę, aby przyciągnąć uwagę barmanki. Zmrużyłam oczy – to był on. Ruszyłam w jego kierunku, jednak uchwyt na moim ramieniu mnie zatrzymał.
Alec obserwował mężczyznę z dzikim spojrzeniem w oczach. Zrobiłam krok w jego kierunku, stając bliżej niż kiedykolwiek chciałam się znaleźć. Ten ruch spowodował, że jego twarz zwróciła się ponownie w moim kierunku. Zdawał się mnie obserwować, skanować moją twarz przez swoje ciemne okulary. Jego spojrzenie na chwilę uciekło do moich ust, zanim znów spotkało się z oczami.
- Alec, proszę… - Coś w sposobie, w jaki wypowiedziałam jego imię zdawało się nas zaczarować.
Po chwili puścił moje ramię.
Nie marnowałam czasu, na wypadek gdyby Alec zmienił zdanie. Delikatnie zdjęłam zdjęcie ze ściany i podeszłam do starszego mężczyzny. Przy barze zajęłam miejsce obok, wpatrując się w niego. Posłał mi dziwne spojrzenie, kiedy barmanka postawiła przed nim szklankę z whiskey. Wybór drinka kontrastował z tym, jak skupiony był na meczu lecącym w telewizorze wiszącym nad barem.
Planowałam zachować się bardziej subtelnie. Zwyczajnie usiąść obok niego, zamówić tego samego drinka i zacząć rozmowę, zanim zaczęłabym swoje dochodzenie. Jednak najwyraźniej kiepsko było u mnie z czasem, więc musiałam zastosować bardziej agresywne podejście.
Położyłam zdjęcie naprzeciwko niego.
- Czego chcesz, dzieciaku?
- Wiesz, gdzie jest ten mężczyzna?
Zignorował fotografię, pociągając łyka ze szklanki. Prawie nie uznawał faktu, że tam byłam, zamiast tego zerkając ponad ramieniem na Aleca. Wampir stał pod ścianą, obserwując nas.
- Kto to? Twój ochroniarz? - Potraktowałam go tak samo, jak on mnie, ignorując jego pytanie.
Zamieniłam fotografię z jego drinkiem, podnosząc go i odstawiając poza zasięg jego ręki. Aby go chwycić, musiałby się do mnie zbliżyć, czego ewidentnie nie chciał robić, szczególnie biorąc pod uwagę obecność Aleca. Postukałam w twarz swojego ojca.
- Ten mężczyzna.
Westchnął z irytacją, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Wsunął na nos parę okularów do czytania i zerknął na zdjęcie może na trzy sekundy, zanim jego spojrzenie ponownie wróciło do meczu.
- Przykro mi, skarbie. To było dawno temu i nie pamiętam nawet połowy facetów, z którymi jestem na tych zdjęciach.
- Zdajecie się dosyć zżyci jak na nieznajomych. - Zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
- Słuchaj, dzieciaku, nie znam go. - Odwrócił się od gry i wbił we mnie wzrok. Wyprostował plecy i przybrał bardziej zastraszającą postawę. Wydawał się zupełnie inną osobą i wzdrygnęłam się pod jego spojrzeniem. - Mogłabyś się już odczepić? Postawiłem kasę na ten mecz.
- Przykro mi, że zmarnowałam twój czas – przeprosiłam, wzdychając. Powoli podniosłam się i wróciłam do Aleca, który nadal intensywnie obserwował mężczyznę. - Miałeś rację. Zmarnowałam czas, chętnie przyjmę swoją karę.
- Kłamie.
- Co? - Czy on mi pomagał?
- Okłamał cię.
- Tak, cóż, nie bardzo mogę zmusić go do powiedzenia mi prawdy.
Spojrzałam ponownie na mężczyznę, który ponownie skupił się na grze. Zacisnął pięść, kiedy został strzelony gol i dokończył swojego drinka, machając ręką po kolejnego. Pieniądze… Zakładał się. Jeśli to był ten mężczyzna a nie miałam co do tego wątpliwości, to nie miało żadnego sensu. Oszuści nie bawili się w hazard, dopóki nie mieli pewności co do wygranej. Dlatego byli takimi arogantami.
- Jestem taką idiotką. - Alec warknął nisko i spojrzałam na niego zdziwiona, zanim wróciłam do własnych myśli.
Co kusiło oszustów? Pieniądze. A w oczywisty sposób temu mężczyźnie się kończyły. Jeśli praca z moim ojcem by się udała, prawdopodobnie siedziałby już w Monako. Ale nie. Był tutaj.
Nim Alec mógłby mnie powstrzymać, wróciłam na miejsce obok mężczyzny. Kiedy mnie zauważył, warknął i krzyknął w kierunku barmanki:
- Podwój! - Otworzył ponownie usta, prawdopodobnie aby zbyć mnie po raz kolejny, jednak mu przerwałam.
- Kiedy ojciec oświadczył się mojej matce, nie miał grosza przy duszy. Wierzył, że zasługiwała na cały świat i chciał jej go dać. Więc pewnej nocy poszedł do pokerowego klubu, takiego w którym gra się na wysokie stawki, aby spróbować wygrać pieniądze i kupić jej pierścionek.
- Spadaj, dzieciaku – wymamrotał mężczyzna, praktycznie wyrywając drinka z dłoni barmanki.
- Tylko na niego spojrzeli i powiedzieli, że przegra. Mężczyzna, który prowadził grę był jakimś emerytowanym gangsterem i pozwolił mojemu ojcu zagrać, aby go poniżyć. - Mój rozmówca wywrócił oczami, nadal obserwując mecz. - Jednak jego wielkie ego sprawiło, że przegrał pierścionek zaręczynowy swojej praprababki. Otrzymała ten pierścień od bękarta kobiety, która nazywała się Sophia Matilda.
- Czy ta bajeczka ma jakiś morał? - Posłał mi kolejne zirytowane spojrzenie.
- Sophia otrzymała ten pierścionek od swojego ojca. - Odpięłam łańcuszek wiszący na mojej szyi, pozwalając pierścionkowi zsunąć się na bar. Zakręcił się kilka razy wokół własnej osi nim upadł. Wielki szmaragd wyraźnie odznaczał się od złotego kółeczka. - Króla George'a Trzeciego.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, nim odrzucił głowę do tyłu i zarżał głośno.
- Gówno prawda. Niezła próba, księżniczko.
- W takim razie sam spójrz.
Zmrużył oczy. Jeśli miałam rację co do stanu jego finansów, jako oszust i wspólnik mojego ojca, musiał być żałośnie biedny. Pomiędzy jedną a drugą akcją, oszuści żyli albo w luksusach albo na samych ochłapach z rynsztoku, zanim mieli okazję złapać się czegoś nowego. Ich natura przeważnie nie pozwalała im zajmować się zajęciami biednych ludzi a ten człowiek spędził zdecydowanie zbyt dużo czasu w swojej obecnej sytuacji finansowej.
Nie było opcji, żeby moja historia chociaż trochę go nie kusiła. Pewni siebie mężczyźni uwielbiali historyjki.
- Nawet jeśli kłamię, a ty jesteś w jakimś stopniu… profesjonalistą, łatwo poznasz, że ten pierścionek jest starszy nawet niż ta historia. Dostaniesz za niego ładną sumkę, bez znaczenia, co powiesz kupującemu.
Zmrużył oczy, zanim podniósł ozdobę, trzymając ją delikatnie między palcami. Sięgnął do kieszeni, aby wyjąć inną parę grubych okularów. Zakładając je, obserwował mnie kątem oka.
- Co chcesz wiedzieć – zadrwił.
- Wszystko, co możesz mi powiedzieć na temat Thomasa Civello.
- Co to ma wspólnego z tobą?
- Jest moim ojcem. - To go zaskoczyło i szybko spuścił wzrok na pierścionek, aby jeszcze raz go przebadać. Jednak nic nie powiedział. Poruszyłam się niespokojnie. - Zaginął pięć lat temu. Jego ostatni list informował mnie, że spotyka się z tobą tutaj na ostatnią akcję.
- Ta, nigdy się nie pokazał. - Moja twarz opadła, kiedy wrzuciłam pierścionek do kieszeni spodni. - Sypnęło się bez niego i skończyłem tutaj – kontynuował dokuczliwie.
- Co to była za praca? - Spojrzał znów na Aleca i najwyraźniej dostrzegł wisior na jego szyi, ponieważ szybko odwrócił głowę w moją stronę.
- Bez znaczenia – wymamrotał.
Nawiązał kontakt wzrokowy z barmanką i niezwykle delikatnie pochylił głowę w stronę Aleca. Obserwowałam z niezrozumieniem jak kobieta natychmiast podeszła do wampira, nawiązując z nim rozmowę. Tak szybko, jak zasłoniła nas przed wzrokiem chłopaka, mężczyzna chwycił mnie za kolano. Nagły ruch zaskoczył mnie, kiedy on szeptał pospiesznie.
- Piątek o drugiej nad ranem. Spotkaj się ze mną w dole miasta.
Zanim mogłabym go o cokolwiek zapytać, odwrócił wzrok w kierunku meczu a barmanka wróciła. Wydawać by się mogło, że nic nie wskórała w związku z Aleciem, bo chłopak marszczył brwi w ciszy.
- Uważaj, dzieciaku – powiedział mężczyzna, wskazując na Aleca, jakby chcąc zrobić mu na złość w przypływie odwagi. - Chłopcy jak on nigdy nie mają dobrych zamiarów.
Przechyliłam głowę, niepewna co miało oznaczać jego ostrzeżenie. Alec podszedł do nas, wpatrując się w mężczyznę, jednak kierując swoje słowa w moim kierunku.
- Czas iść.
Posłusznie wstałam, zarzucając torbę na ramię. Położyłam dłoń na tej należącej do mężczyzny.
- Dziękuję.
W odpowiedzi usłyszałam tylko burknięcie, nim Alec poprowadził mnie w stronę drzwi.
Na zawnątrz znów padało, dlatego narzuciłam na głowę kaptur. Moje usta zaczęły się unosić w zupełnie nieracjonalnym uśmiechu. Nie chodziło o informacje, które miałam nadzieję otrzymać, tylko o to, że przez ostatnie dwa dni osiągnęłam więcej w sprawie swojego ojca, niż w ciągu pięciu lat. Misha byłaby ze mnie dumna. Gdybym tylko mogła jej powiedzieć. Zostałam wyrwana z rozmyślań, kiedy Alec przemówił, z obrzydzeniem unosząc róg peleryny.
- Czyja ona jest?
- Możliwe, że wkręciłam Demetriego w danie mi jej. - Przygryzłam wargę i spojrzałam w dół, czując jedynie niewielkie wyrzuty sumienia. Alec nie zmienił wyrazu twarzy, jednak ponownie przesunął dłoń w dół moich pleców.
Prowadził mnie w ciszy przez ulice Volterry i zaczęłam się zastanawiać, czemu nie używaliśmy jego szybkości. Zdawał się zawsze tak spieszyć, aby się mnie pozbyć. Powietrze między nami nie było jednak ciemne i niepokojące, jak wtedy kiedy mi groził. Przebywanie w jego obecności wydawało się łatwiejsze i nie uciekałam od jego dotyku. Co się ze mną działo? Powinnam uciekać, chować się, biec gdziekolwiek, gdzie nie było jego. Oczywiście, gdyby nie mógł mnie złapać. A mógł.
Wejście do zamku znalazło się w zasięgu naszego wzroku i głos Aleca przyciął powietrze między nami jeszcze raz.
- To była prawda? Twoja historia o pierścionku?
Sięgnęłam do kieszeni i zerknęłam na biżuterię, wsuwając ją na palec.
- Ty mi powiedz. - Puściłam chłopakowi oczko a on się zatrzymał.
Cała wrogość między nami jakby została zapomniana i wydawał się niemal pod wrażeniem. Popchnął drzwi, otwierając je i przepuścił mnie, abym weszła. Czy te drzwi bywały kiedykolwiek zamknięte? Mimo wszystko, złodzieje prawdopodobnie byli ostatnią rzeczą o jaką martwili się Volturi.
Nasze wejście spowodowało, że recepcjonistka poderwała się z miejsca, wyglądając na bardzo zawstydzoną. Dotarło do mnie, że moja ucieczka mogła wpędzić oboje, ją i Prospera, w kłopoty. Również się zawstydziłam, nie wierząc jak bezmyślną uczyniła mnie desperacka ciekawość.
Obecność recepcjonistki jak i przypomnienie o własnej roli w zamku zdawało się uzmysłowić Alecowi, że mnie nienawidził.
- Jeśli jeszcze raz spróbujesz uciec, twój ojciec nie będzie jedynym zaginionym – wysyczał do mojego ucha, popychając mnie do przodu.
Spojrzałam na niego, strach o przyjaciela ojca i prawdziwość całej sytuacji wróciły do mnie z dziesięciokrotną siłą.
Cały sprawa z zacieśnianiem więzi między mną a Aleciem najwyraźniej się skończyła. Z niewielkim sukcesem.
Alec poprowadził mnie do oddzielnej części zamku, do komnaty, którą rozpoznałam jako „zwyczajną salę tronową", jak określali ją Felix i Demetri. Najwyraźniej była odwrotnością formalnej, w której wcześniej byłam. Nie różniła się aż tak bardzo. Mniej marmuru, światła i więcej tego, co kojarzyłoby się z przedwiecznym wampirzym kultem.
Ekstrawaganckie drzwi otworzyły się, kiedy podeszliśmy. Aro, Marcus i Caius stali dookoła stołu, studiując stare zwoje i dokumenty. Aro klasnął w dłonie, zachwycony naszym przybyciem. Zostawił pozostałą dwójkę przy stole i podszedł do nas.
Po pokoju rozsianych było mniej strażników niż poprzednio, włączając w to Demetriego i Felixa. Rozpoznałam dwójkę, którą minęłam w korytarzu, jednak nie mogłam znaleźć Prospera. Jane stała w rogu i Alec dołączył do niej, kiedy postawił mnie na środku pokoju. Kutas.
- Nie minął nawet dzień a ty już spowodowałaś spore zamieszanie dookoła, moja droga. - Aro uniósł rękę w moją stronę. - A teraz, jak wpadłaś na taki plan? - Podałam mu dłoń, nie kłopocząc się udawaniem niechęci. Szczególnie, kiedy już wiedziałam, co robił.
Miał zobaczyć mój plan od podszewki. Nie tylko pomysł na wmanewrowanie Felixa i Demetriego w pokazanie mi wyjścia, ale też moje żałosne przedstawienie („pomóżcie, upadłam i nie mogę wstać"); przejście obok biednego Prospera i recepcjonistki, aż do wyjścia z jego ukochanego pałacu.
Nic z tego nie miałoby miejsca gdyby jego straż wiedziała, że ich wszystkich wyruchałam.
- Tak, prawdopodobnie powinienem był poinformować straż o zawiłościach twojej przypadłości. - Tyle z mojej sekretnej broni. Aro puścił moją dłoń i odsunął się, spoglądając na cały pokój. - Saffiya posiada przypadłość zwaną jako analgezja. Jest ona dosyć rzadka i niebezpieczna w codziennym życiu…
Jego bracia zdawali się być znudzeni, z czego wywnioskowałam, że Aro poinformował ich o tym wcześniej. Strażnicy, z kolei, wydawali się pojmować niewiele więcej niż wcześniej, ponieważ poza rozumieniem słów i może nawet samej przypadłości, nie byli zbyt pewni tego, jak to się miało do mojej ucieczki. Po raz pierwszy Aro zdawał się wahać i zrozumiałam, że mimo bycia w mojej głowie, nie wiedział jak lepiej to wyjaśnić.
Jako że Aro i tak zajawił już temat zdecydowałam się wyjaśnić, nawet jeśli brzydziłam się wyjawianiem sekretów, które mogły mi się kiedyś przydać.
- Kiedy oszukałam Felixa i Demetriego, że zraniłam się w kostkę – zaczęłam, zakładając, że wszystkim poza Aleciem przedstawiono już tę część historii. - Właściwie nawet jeśli bym ją skręciła, nie zorientowałabym się od razu. Prawdopodobnie mogłabym chodzić tak całą noc, zanim zorientowałabym się, że coś jest nie tak.
Kiedy to powiedziałam, w głowie Aro najwyraźniej uformował się jakiś pomysł.
- Na przykład – zaczął, przesuwając rękę do mojego prawego rękawa. - Mogę, moja droga? - Pytanie zabrzmiało dziwacznie, biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej nie pytał mnie o pozwolenie przed zrobieniem czegoś.
- Emm, tak sądzę.
Po moich słowach Aro uniósł rękaw mojej koszulki, odsłaniając formujące się czarne i purpurowe siniaki. Różne miejsca nacisku i kształt pozwalały przypuszczać, że winowajcą była czyjaś dłoń. To zdecydowanie nie były najgorsze siniaki jakie miałam, jednak mogły tak wyglądać.
- Oh, wow! - całkiem nieświadomie to wyśmiałam, podnosząc rękę, aby móc lepiej widzieć. - Tych nie wyłapałam.
Z roztargnieniem sprawdziłam drugie ramie, przypominając sobie wszystkie szarpnięcia i popchnięcia, których doświadczyłam przez cały dzień. Właściwie powinnam się sprawdzić zaraz po pogoni przez tamtych mężczyzn. I byciu szturchaną przez Aleca. Z całą pewnością nosiłam po tym jakieś ślady, jednak zdawało mi się, że nie trzeba im było poświęcać większej uwagi.
Nie zauważyłam, że moja skóra nadal stykała się z tą należącą do Aro i moje myśli z pewnością pojawiły się w jego głowie, ponieważ zdecydował się znów przemówić do ludzi zebranych w pokoju.
- Wygląda na to, iż musimy być bardziej ostrożni z naszą drogą Saffiyą niż z normalnym człowiekiem. - Miał rację. - Najwyraźniej nie będzie ona w stanie nam powiedzieć, jeśli obejdziemy się z nią odrobinę zbyt szorstko. - Kierował ten komentarz do Aleca, który nadal wpatrywał się w siniaki na moim bicepsie.
Jego siostra posłała mu spojrzenie pełne irytacji na poziomie, który mógł występować tylko między rodzeństwem. Prawdopodobnie z powodu tego, że zrujnował ich wizerunek złotych dzieci.
- Mój chłopcze, ty, ze wszystkich, powinieneś obchodzić się z nią najdelikatniej.
- Tak, panie. - Mocno wątpiłam w to, aby naprawdę usłyszał polecenie.
Aro zdawał się jednak usatysfakcjonowany odpowiedzią Aleca.
- Od teraz najbezpieczniej będzie, aby utrzymać rotację strażników dookoła ciebie. Dla twojego własnego bezpieczeństwa oraz aby zapobiec dalszym próbą ucieczki. - W jego oczach pojawiła się jakaś iskierka i nie byłam pewna czy wyglądała bardziej złośliwie czy beztrosko. - Musisz jednak obiecać, że już nigdy tego nie zrobisz.
- Oczywiście, proszę pana. - Marzenie ściętej głowy.
Aro machnął dłonią, odprawiając mnie i Alec ponownie pojawił się u mojego boku. Kiedy zaczęliśmy się wycofywać, Aro przemówił, dodając nutę dramatyzmu do swojego głosu.
- Ostrożnie, Alec.
Chłopak skinął, wzbraniając się przed dotknięciem mnie, kiedy wyprowadził mnie z pokoju.
