- Hej, Afton! - Poważny wampir zatrzymał się, patrząc na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Moje następne pytanie prawdopodobnie miało mu się nie spodobać. - Wiedziałeś, że Ziemia jest okrągła?
Popatrzył na dwóch mężczyzn stojących za mną, nim jego twarz przybrała zupełnie nieprzenikniony wyraz.
- Cóż to za bezcelowe pytanie?
- Nieważne – rzuciłam przez ramię, wykreślając datę i wracając do Felixa i Demetriego. - No więc, albo urodził się po piątym wieku, albo wierzy we współczesną naukę. - Potarłam palcem policzek udając zamyślenie. Tylko jakieś tysiąc lat możliwości, nic wielkiego.
- Co robicie?
Spojrzałam w górę, napotykając oczy w kolorze francuskiego wina, należące do Heidi. Podeszła, zatrzymując się tuż przed nami i położyła rękę na biodrze. Ubrana była w swój zwyczajny, odkrywający wiele strój. Chociaż ten akurat był dosyć skromny.
Heidi pilnowała mnie przez niemal cały wczorajszy dzień. Zaskoczyła mnie, natychmiast zabierając na wycieczkę do swojego pokoju, gdzie pokrywałyśmy kredą ściany sypialni. Dużo mówiła, jednak nie przeszkadzało mi to, bo nie chodziła na palcach dookoła różnych tematów. Kiedy puściła zaskakująco współczesną muzykę, zaczęła opowiadać jak to odkryła ten zespół podczas jednego z polowań.
Taak. W ten sposób się dowiedziałam. Wielki plan, który przeniósł to całe „bycie znudzoną jak na wycieczce po muzeum" na zupełnie inny poziom. Nie do rozgryzienia.
Nie widziałam Aleca od pierwszej nocy.
Zostawił mnie w moim pokoju zupełnie bez słowa. Odmawiając dotknięcia mnie, nawet kiedy prawie upadłam na schodach. Część mnie była naprawdę wdzięczna, ponieważ bycie blisko niego było ostatnim czego chciałam. Inna część mnie spędziła resztę nocy starając się ignorować sposób w jaki na mnie spojrzał, kiedy wymówiłam jego imię w pubie.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w przeciągu ostatnich trzech dni Alec nie pojawił się w moich myślach. Skłamałabym również, gdybym powiedziała, że stało się to tylko raz. Ironia tego wszystkiego sprawiła, że moja pogarda do niego jedynie wzrosła.
Kiedy nie rozpraszały mnie inne osoby, jedyną rzeczą, która mogła zająć moje myśli, był ojciec. Istniało tyle możliwości tego, co mógł mi pokazać jego przyjaciel. Miałam jedynie dwa dni do spotkania. O dwa za dużo. Dodatkowy czas był niezwykle cenny jednak niebezpieczny, ponieważ zatracałam się w wyidealizowanych scenariuszach, które wiodły mnie wprost do ojca – żadnego więcej niepotrzebnego ryzyka związanego z wampirami. Wiedziałam, że to jedynie marzenia i starałam się pozostać realistką, jednak nie mogłam powstrzymać się przed wypowiadaniem życzeń i zaciskaniu kciuków każdej nocy. Potrzebowałam tak dużo szczęścia jak tylko mogłam zdobyć.
Im więcej czasu spędzałam z Felixem i Demetrim tym bardziej zapominałam, że powinnam być naprawdę przerażona swoją sytuacją. Zostałam w końcu porwana przez wampiry i zmuszona, aby stać się jednym z nich. Dodając do tego, że nadal pozostawałam człowiekiem – sensowne powody nie zostały mi jeszcze zdradzone – w zamku pełnym wampirów, które przez kilka tygodni musiały się wysilać aby mnie nie zjeść. Wszystko po to, abym mogła nawiązać „więź" z moimi nowymi kolegami do zabawy.
Może cała sytuacja była na tyle absurdalna, że po przerobieniu jej ruszyłam dalej. Może moja solidna wiara w nieistniejący plan ucieczki – zawierający element uciekania przed wampirami – wystarczała mi do funkcjonowania. A może chodziło o to, że za każdym razem, kiedy chciałam przypomnieć sobie czego tak właściwie powinnam się bać, przed oczami stawał mi Alec.
Nachylił się bliżej mnie a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Czułam się, jakbyśmy na powrót znaleźli się a tamtej uliczce, ponieważ nie mogłam się ruszać, wydawało mi się nawet, że zapomniałam jak się oddycha. Jednak nic z tego nie wydawało się ważne i przez moment zdawało mi się, jakby i on znalazł się w swego rodzaju transie. Dopóki się nie odezwał. Jego głos był mroczny i niski, zapewne taki jak jego dusza.
- Czujesz bicie swojego serca, człowieku?
Nawet samo wspomnienie krwi na jego ustach, sekundy po tym jak zabił człowieka na moich oczach, nie było wystarczające, aby moje serce przyspieszyło. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki powinno.
W oczywisty sposób Alec zamieniał się z innymi. Po tym jak Aro pouczył go w obecności niemal całej straży, kiedy wypadała jego kolej na pilnowanie mnie, przerzucał to na kogoś innego. Bez względu na to czy był zażenowany (teoria Heidi), czuł się winny posiniaczenia mnie (głupia teoria Demetriego) czy po prostu miał mnie dosyć (teoria Felixa), byłam wdzięczna, ponieważ ja również nie chciałam widzieć jego brzydkiej mordy.
Okej, może odrobinę chciałam go zobaczyć. Ale jedynie po to, aby mu nawrzucać. Ponieważ z jakiegoś chorego powodu uważał, że w całym tym układzie byłam jedynie brzemieniem. Jeśli już, to ja powinnam czuć się urażona. W końcu Aro sam przyznał, że gdyby nie Alec nie byłabym w tej sytuacji.
Jego siostra, Jane, wpadła do mojego pokoju dwa czy trzy razy, aby zagrać w szachy lub poukładać puzzle, jednak nie rozmawiałyśmy zbyt wiele. Właściwie było to całkiem miłe.
Felix i Demetri byli absolutnie oszołomieni, kiedy pierwszy raz im to powiedziałam. I ani nie przestali przywoływać tego w każdym momencie, w którym mogli, ani nie przestali powtarzać mi jak bezwzględna i niestabilna właściwie była.
- Alec jest tym „miłym" bliźniakiem.
Czujesz bicie swojego serca, człowieku?
- Groził, że mnie zabije.
- Dokładnie.
Najwyraźniej przewidywali, że Jane publicznie ogłosi mnie swoim wrogiem numer jeden, jednak odmawiali powiedzenia mi dlaczego.
- Sprawiamy, że Saffiya zgaduje kiedy wszyscy się urodzili! - Głęboki głos Felixa przerwał moje wspomnienie, kiedy radośnie wtajemniczył Heidi w zadanie, które wręczył mi w imieniu Aro. Kobieta uniosła brwi.
- Wydaje mi się, że Aro wierzy, że pomoże mi się to nauczyć wszystkich imion – dodałam, chcąc wtrącić edukacyjną część.
Heidi spojrzała mi przez ramię a jej twarz zalała fala zwątpienia.
- Felix… Żadna z jej odpowiedzi nie jest poprawna.
- Dopiero nad tym pracuję! - Westchnęłam dramatycznie, odsuwając się od niej. - Oni nie dają mi żadnych wskazówek ani nic w tym rodzaju! - obroniłam się, kiedy obaj mężczyźni parsknęli.
- Jakim cudem imię Charlotte jest skreślone?
Demetri dziecinnie wskazał na mnie palcem.
- Bo ona oszukuje!
- Wcale nie! - odpowiedziałam oburzona. - Po prostu ją spytałam a ona dała mi odpowiedź.
- Nie możesz po prostu zapytać o odpowiedź – zaszydził Felix, aby mnie zdyskredytować. - Powinnaś rozgryźć to na podstawie małych detali i słów, jakich używają.
- Ale to niemożliwe!
- Wcale nie!
- Wczoraj Demetri powiedział „czaaad"!
Odrzucając mój niezwykle ważny argument, Felix złośliwie wywrócił oczami.
- Demetri się nie liczy.
- Jestem tutaj. - Demetri, do tej pory rozproszony przed… sukienkę Heidi, włączył się w naszą debatę.
- Wiesz co, jesteś wredny, więc będę rozsądniejsza i sobie pójdę.
Zebrałam swoje rzeczy i przeniosłam je przez najbliższe wejście, zostawiając za sobą dwóch chichoczących mężczyzn. Po kolejnym zakręcie weszłam na korytarz prowadzący do pokoju, w którym miałam swoją drugą audiencję z mistrzami. Kilka dni wcześniej, zebrali się oni dookoła ogromnego stołu, wyglądając na dosyć zajętych. Jednak w tamtym momencie jedynie Marcus odpoczywał w fotelu, jego uwaga, w jakiś zblazowany sposób, skupiona była na kawałku pergaminu, który trzymał w kredowych dłoniach.
Weszłam do środka z zeszytem i ołówkiem w swoich dłoniach i usiadłam na najwyższym stopniu schodów. Wpadłam zbyt szybko, aby chociażby pomyśleć, że mogłabym przeszkadzać Marcusowi i nie zdałam sobie z tego sprawy, dopóki moja pupa nie zetknęła się z podłogą. Przygryzłam wargę i zdecydowałam się być niezwykle cicho, ponieważ byłoby to niegrzeczne, gdybym wyszła po tak melodramatycznym wtargnięciu.
- Saffiya.
Moje imię zdawało się dzwonić w jego ustach. Boże, wampiry mogły mówić cokolwiek. Byliby fantastycznymi w podkładaniu głosów. Uniosłam głowę i przechyliłam ją w zaciekawieniu. Ledwie słyszałam, aby Marcus mówił coś niepoproszony. Jego niemal przezroczysta dłoń uniosła się niemal samoistnie znad pergaminu i mężczyzna machnął dwa razy w moją strony, zachęcając mnie abym podeszła.
Ponownie przycisnęłam swoje rzeczy do piersi i zrobiłam to, siadając kiedy popchnął w moim kierunku krzesło.
- Jak ci mija dzień, dziecko?
- Jest dobrze, Marcus – westchnęłam. - A ty? - Skinął mi lekko głową, zanim położył palec na moim zadaniu.
- A cóż to jest?
Odpowiedziałam dosyć powoli, jakbym nadal była zszokowana faktem, że prowadziłam prawdziwą rozmowę z kamiennym mężczyzną.
- Staram się wydedukować prawdziwą datę urodzenia każdego z członków straży – powiedziałam z dumą.
Zerkając ponownie na kartkę, odpowiedzi na niej wydały mi się nagle chaotyczne i niespójne. Przebywanie z Marcusem, zamiast z dwójką znudzonych i niesfornych wampirów, sprowadziło mnie na ziemię z energetycznej mgiełki, którą byłam otoczona. Spokój Marcusa najwyraźniej dodał mi intelektualnego kopa i moje ramiona szybko opadły.
- Felix powiedział, że Aro chciał, abym to wypełniła, jednak zaczynam myśleć, że kłamał.
Marcus uniósł głowę i nagle stałam się zbyt zdenerwowana, aby na niego spojrzeć. Czy to kłamstwo było tak oczywiste, że wyszłam na głupią, nie orientując się wcześniej? Poruszyłam się, skrępowana pod jego spojrzeniem, czekając aż zbeszta mnie za tak niemądry błąd. Nie wyglądał na taką osobę, jednak wyrafinowana postawa jaką prezentował, była tak silnym przypomnieniem Matki Przełożonej, że właśnie to sobie wyobrażałam. Marcus, jednak, zrobił coś przeciwnego do krytyki.
- Będziesz kontynuowała?
Zamarłam, zastanawiając się nad jego pytaniem, w końcu stawiając sobie własne: po co się uczyć, skoro nie planowałam zostać?
- Cóż, Demetri i Felix powiedzieli, że są pewne poziomy strażników. I nawet jeśli nie widuję ich zbyt często, są ważni dla Volturi i byłoby to nieuprzejme, gdybym ich nie uszanowała.
- Masz dobre serce, Saffiya. - Marcus skinął głową w zamyśleniu.
- Dopóki bije. - Spojrzałam na niego, zmartwiona, że mogłabym go urazić tym stwierdzeniem. Nie stało się tak.
- Ostrzegę cię, dziecko. Nie każdy wampir miłuje swoje urodziny.
Spojrzał na mnie, jakby chciał przekazać mi całą masę informacji przez jakieś nieistniejące połączenie telepatyczne. Przygryzłam wargę, zerkając w dół na dwa imiona zapisane na dole listy.
- Masz na myśli Aleca i Jane, prawda?
- Wszystko w swoim czasie, moja droga.
Powoli niczym gargulec przeniósł swoją uwagę z powrotem na pergamin, zastygając niczym statua. Gdybym nie wiedziała, że jest inaczej, mogłabym go z nią pomylić.
Wzięłam to za sygnał, aby wyjść. Byłam już prawie przy drzwiach, kiedy usłyszałam swoje imię.
- Saffiya. - Podskoczyłam, zaskoczona, że ponownie porzucił swoją zimną krew, jednak kiedy się odwróciłam, nie poruszył się. - Możliwe, że biblioteka zapewni ci więcej należytych odpowiedzi aniżeli Felix i Demetri. Charlotte, jak się okazuje, podała ci niepoprawny rok.
Wróciłam do hallu, aby przekonać się, że moi pozorni strażnicy zniknęli. Zmarszczyłam brwi, przeklinając, że nie miałam takiej okazji kilka dni wcześniej, kiedy potrzebowałam jej aby uciec przez korytarze na zewnątrz. Ale na razie nie miało to sensu. Nadal miałam dwa dni do spotkania z przyjacielem ojca, którego imię gdzieś mi umknęło. W tamtym momencie nie miałam żadnego rozsądnego schronienia, z pewnością nie takiego, w którym mogłabym się ukryć na wystarczająco długo przed swoimi porywaczami.
Zerkając na swoje zadanie, zdecydowałam, że nie miałabym nic przeciwko spędzeniu czasu w bibliotece. Musiało się tam znajdować chociaż kilka książek, z których dowiedziałabym się nieco o żargonie z poszczególnych okresów czasu. Mogłabym też wybrać jakąś przypadkową pozycję i cieszyć się ciszą. W końcu ledwie miałam kilka chwil dla siebie, odkąd przybyłam.
Niedługo po skręceniu w długi korytarz prowadzący do biblioteki do moich uszu dotarło brzęczenie. Kiedy zmierzałam dalej i dalej, zaczęłam wyłapywać dźwięki, które składały się w poszczególne słowa. Tylko że rozmowa zdawała się trwać już długo i ledwo mogłam zrozumieć cokolwiek. Dobrze było jednak wiedzieć, że wampirza szybkość dotyczyła nie tylko fizycznych aktywności.
- … nie odejdzie… winny…
- Ona…
Zniekształcony nonsens, zdecydowałam, gotowa wkroczyć jak zawsze, dopóki nie usłyszałam głosu Felixa – głośno i wyraźnie.
- … to co zrobił Prosperowi…
Zamarłam, kiedy uderzyła we mnie przytłaczająca fala poczucia winy. Nie widziałam Prospera od kiedy przydzieliłam mu fałszywe zadanie, aby móc uciec ze swojego pokoju. Zaczęłam podejrzewać, że był to jedynie przypadek, że do tej pory na siebie nie wpadliśmy. W końcu obecna rotacja moich strażników, pomijając Aleca, powodowała, że albo izolowałam się w pokoju, albo pozostawałam bardzo zajęta.
Felix umieścił imię Prospera na mojej liście i miałam nadzieję, że oznaczało to, iż nie wpadł w żadne kłopoty pozwalając mi uciec. Jednak brzmiało to, jakby je miał. Co zrobił mu Aro?
Kiedy się zbliżyłam, wstrzymałam oddech i stawiałam każdy krok niemal boleśnie wolno. Byłam niemal na końcu korytarza, kiedy w końcu mogłam usłyszeć ich słowa w miarę wyraźnie.
- … nie… nawet Jane… zdolna do tego.
Myślałam, że wampirów nie można było zniszczyć? Czy Aro poinstruował Jane, aby użyła na nim swojego daru, uznając później, że jednak zasługiwał na coś gorszego? Co mogło być gorsze niż spalenie żywcem?
- … Alec wpadł w furię… - Dotarły do mnie słowa Demetriego.
Dar Aleca. Nawet jeśli byłam pod jego wpływem tylko przez kilka sekund, nie miałam wątpliwości, że mógł być uznany za gorszy. Nie doznałam pełnej mocy daru Jane, ale doświadczyłam Aleca. Mogłam sobie jedynie wyobrazić co taka pustka mogła zrobić komuś, kto byłby w niej trzymany przez dłuższy czas.
Czy Alec był zły przez to, że Aro zmusił go do użycia daru? Wydawał się niechętny do użycia go nawet na mnie, więc domyślałam się, co musiał czuć, kiedy robił to na kimś, kogo znał lepiej.
- Saffiya myśli, że on… - Wyłapałam wspomnienie swojego imienia, jednak prędkość rozmowy nadal zniekształcała większość słów.
- … wyparcie…
- … którekolwiek z bliźniąt spodziewało się znaleźć…
Po tym nastąpiła przerwa i zmartwiłam się, że mogli odkryć moją obecność, jednak Heidi odezwała się z trwogą.
- Czy ona w ogóle wie?
Rozmawiali o mnie. Było już tak wiele rzeczy, które przede mną ukrywano. Jedna więcej nie byłaby zaskoczeniem. Gdzieś pomiędzy łacińskimi powiedzonkami a tajemniczymi ostrzeżeniami, nie zawracałam sobie głowy poznaniem ich dalszych planów co do mnie. I tak nie zamierzałam zostawać wystarczająco długo. Jednak to… To brzmiało inaczej. Jak coś ważnego.
- Ktoś musi jej powiedzieć.
Stałam w cieniu wystarczająco długo i byłam mocno zdeterminowana, aby otrzymać odpowiedzi. Wyszłam zza rogu i wszyscy zamarli, przyłapani na gorącym uczynku, kiedy się pokazałam.
- Co powiedzieć? - Nie zdawałam sobie sobie sprawy, że wstrzymywałam powietrze, dopóki nie wypuściłam go, domagając się informacji.
Heidi zaczęła robić krok do przodu, jakby chcąc wszystko mi wyjaśnić, ale Demetri potrząsnął głową. Zatrzymała się i wymienili między sobą zdenerwowane spojrzenia. Skrzyżowałam ramiona, zerkając na Felixa, ponieważ spodziewałam się, że to on złamie się jako pierwszy.
- Co powiedzieć?
Mężczyzna westchnął, zbywając kolejne ostrzeżenia Demetriego.
- Saffiya, posłuchaj…
Nagle jego oczy wywróciły się a plecy wygięły z nienaturalną giętkością. Kolana zaczęły się pod nim uginać, jednak pozostał w pionie. Stałam, ogarnięta czymś, co powinno być przerażaniem, obserwując jak ciało Felixa się wygina. Demetri i Heidi natychmiast przybrali na twarze swoje obojętne maski, takie jakie nakładali w sali tronowej, obserwując wszystko zupełnie bez zainteresowania. Żadne z nich nie patrzyło jednak prosto na Felixa.
Ja, z drugiej strony, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nigdy wcześniej nie widziałam kogoś, kto z taką intensywnością doświadczałby bólu i musiałam przyznać, żałując jedynie przez polityczną poprawność, że byłam zafascynowana. Jego ciało było powykrzywiane, podrygiwało co kilka sekund pod wpływem czegoś, co wydawało się być nagłymi przypływami bólu lub czegokolwiek doświadczał. Głowa opadła mu w tył, nadając mu wygląd bezsilnego noworodka. Zaczęłam się zastanawiać, czy na jego wykrzywionej stresem twarzy kiedykolwiek zagości jeszcze uśmiech.
W wejściu stała Jane, jej usta wykrzywione, kiedy naciskała na Felixa. Pomimo tego, że jej postawa wymuszała pełne strachu posłuszeństwo, nie mogłam nie porównać jej do lalki. Nie takiej z gatunku przerażających, nawet jeśli czerwone oczy skrywały prawdę o jej diecie. Deliktny uśmiech, okrągłe policzki i to uderzające podobieństwo między nią a jej bliźniakiem. Na przekór strachowi, jaki wywoływał dar Jane, radość i coś podobnego do katartycznej ulgi ożywiało twarz dziewczyny. W tamtym momencie wyglądała jak uosobienie niewinności. Niewinności, która potrafiła przygwoździć Felixa do podłogi bólem, który wywoływała. A więc tak wyglądał dar Jane.
Kolana Felixa uderzyły w kamienną podłogę, jakby ugięły się pod naporem kolejnej fali mocy. Stęknięcie opuściło jego usta i nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że doświadczył tego, cokolwiek to było, więcej niż tylko kilka razy. Zupełnie jakby trzymał się kurczowo nabytej przez doświadczenie wiedzy, że w końcu się to skończy.
I tak właśnie się stało.
- Zabawa skończona – kontynuowała Jane z uśmiechem.
Poczułam na sobie jego wzrok zanim w ogóle spojrzałam w jego kierunku. Oczy Aleca zmrużyły się, kiedy odważyłam się z nimi spotkać. Nie odwrócił wzroku, zamiast tego skupił go wyłącznie na mnie, jak zawsze wrogi, czujny i absorbujący. Jego tęczówki lśniły czerwienią ciemniejszą niż Jane i prawdopodobnie ciemniejszą niż u kogokolwiek innego. Heidi tłumaczyła mi coś na ten temat: im oczy ciemniejsze tym pragnienie większe. Zapamiętałam ten fragment jedynie dlatego, że się rymował. Byłam zbyt skupiona na mieszaniu kolorów kredy, aby zarejestrować resztę.
Alec, stojąc obok swojej siostry, dopasował się do jej majestatycznej postawy. Naturalna, onieśmielająca aura odrobinę zelżała, jednak subtelne ostrzeżenie czaiło się gdzieś pod powierzchnią. Jeśli Jane potrafiła tak uzewnętrznić czyjś ból, w oczywisty sposób nie należało lekceważyć jej odwrotności. Wydawać by się mogło, że Alecowi brakowało sadystycznej żądzy, którą wykazywała jego siostra, jednak byłam przekonana, że kiedy alarm w mojej głowie wreszcie zadzwoni, będzie już za późno.
Oderwałam oczy od Aleca i niemal od razu mogłam odetchnąć pełną piersią. Zrobiłam głęboki wdech, uwolniona od stanu oszołomienia, w który zawsze mnie wpędzał.
Spoglądając na resztę moich strażników… moich przyjaciół, wyłapałam pewne zmiany w ich zachowaniu w odniesieniu do tego, że jeden z nich został zraniony. Pomimo tego, że jego twarz pozostała tak samo stoicka jak Heidi, oczy Demetriego śledziły każdy ruch Felixa, dopóki nie był on w stanie stanąć o własnych siłach. Kiedy odzyskał już równowagę, Jane ogłosiła swoją wiadomość.
- Aro życzy sobie nas widzieć.
Obserwowałam swoich strażników, każde z nich czekało na rozwój wydarzeń. Jane zdawała się wyzywać każdego do przeciwstawienia się jej, zapewne nie mogąc się doczekać ponownego użycia swojego daru. Z bratem u swojego boku wyglądali jak dwójka najbardziej onieśmielających osób na całym świecie i nie mogłam wyobrazić sobie nikogo, kto mógłby się im sprzeciwić. Nawet, gdyby byli pojedynczo. A jednak rzuciłam się już na pożarcie Alecowi. Jane, z drugiej strony…
- Zabiorę tylko Saffiyę do jej pokoju.
Jane odwróciła głowę w stronę Felixa a ten wzdrygnął się zauważalnie. To najwyraźniej jej wystarczyło a meżczyzna wyglądał, jakby zrozumiał jakiś przekaz. Dziewczyna niezwykle wyraźnie zaznaczyła swoją pozycję przy wejściu.
Cokolwiek ukrywali, nie mogli się tym ze mną podzielić.
- Człowiek właśnie szedł do biblioteki. - Jane zablokowała ze mną spojrzenie. - Czyż nie?
Zatraciłam się w tej ciszy przed burzą. Prawdę mówiąc ledwo rejestrowałam jej wzrok, zatracona we własnych myślach. Moja głowa wirowała, kiedy próbowałam zdecydować, co było ważniejsze – sekret, który przede mną ukrywali czy dar Jane. Moje zachowanie najwyraźniej wytrącało ją z równowagi, jednak zachowała swoją postawę.
- Człowieku. Czyż nie? - powtórzyła.
Tak, oni wszyscy wiedzieli coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy i nawet jeśli Heidi i Demetri uważali, że powinnam się o tym dowiedzieć raczej wcześniej niż później, mogło to poczekać. Sekrety w końcu się wydawały a było jeszcze sporo rzeczy, o których nie wiedziałam.
- Racja. - Zwróciłam się do Demetriego, nie potrafiąc ukryć pustki w swojej głosie, kiedy wpatrywałam się w Jane.
Mrugnęłam, robiąc krok w tył i wycofując się z grupy. Otrzymałam zdziwione spojrzenia, jakby każdy z wampirów uznawał moje zachowanie za dziwne, jednak albo nie obchodziło ich wystarczająco, aby to skomentować, albo nie wiedzieli jak.
- Lepiej, abyśmy nie kazali Aro czekać.
Heidi i Demetri skinęli, ruszając w stronę sali tronowej. Felix zawahał się, spoglądając to na mnie, to na bliźnięta. Uśmiech Jane powrócił, jednak nieco bardziej sadystyczny.
- Nie martw się. Alec nie spuści jej z oka. - Odwróciła się w kierunku brata, który wreszcie przestał mnie obserwować. - Prawda, bracie? - Złośliwa nutka w jej głosie była nie do przegapienia.
Spojrzenie, jakie posłał jej Alec pozostało niezauważone przez Jane, kiedy odwróciła się i pokierowała innych. Pozostałam na swoim miejscu przez chwilę, obserwując ich sylwetki znikające na schodach. Alec powrócił do wpatrywania się we mnie, jego spojrzenie było bardziej zrelaksowane niż wcześniej. Zmarszczyłam brwi, starając się nie zirytować zbyt mocno przez jego obecność. W końcu nie miałam pojęcia, na jak długo z nim utknęłam.
- No to tak.
Odwróciłam się, popychając drzwi do biblioteki, aby je otworzyć. Te jednak ani drgnęły. Kolejna rzecz – prawie żadne z drzwi w zamku nie otworzyłyby się bez nadnaturalnej siły. Oczywiście były stare, jednak nie miało żadnego sensu, aby drzwi ważyły więcej niż przeciętny pies. Co było najlepszym porównaniem na jakie mogłam wpaść w tamtym momencie, ponieważ jasność umysłu przysłonił mi dźwięczny, kpiący śmiech.
Zerknęłam na bezużytecznego mężczyznę stojącego za mną i po raz kolejny pchnęłam drzwi. Przycisnęłam do nich obie ręce, używając ciężaru całego ciała. Nie chciałam prosić go o pomoc. Próbowałam rzucić okiem, aby zobaczyć, czy może miłościwie nie otworzyłby ich dla mnie wiedząc, że nie byłam w stanie sama tego zrobić. Ujrzałam jednak coś zupełnie innego.
Podparł się o ścianę, luźno krzyżując ramiona na klatce piersiowej i obserwował mnie. Sama pozycja była niezwykle zwyczajna i chociaż bardzo nie chciałam tego przyznać, sprawiła, że wyglądał niezaprzeczalnie atrakcyjnie. Zupełnie jakby czytał w moich myślach, jego twarz rozświetlił uśmieszek rozbawienia moim nieudolnym wysiłkiem. Prawie mogłam zobaczyć to znikające zadowolenie z siebie, kiedy przyłapał mnie na patrzeniu. Nie było mowy o tym, że mogłabym się poddać.
Zrobiłam krok w tył, aby przestudiować drzwi. Nie było innego wejścia ani też innej opcji, biorąc po uwagę, że Aro zabrał każdego, kto byłby na tyle porządny, aby już dawno je otworzyć. Bez zastanowienia zawołałam chłopaka.
- Czy tam skąd i kiedy pochodzisz nie było czegoś takiego jak „bycie dżentelmenem"?
Jego oczy oczy zwęziły się i złapałam wskazówkę, ostrzeżenie Marcusa zadźwięczało mi w głowie. Odwróciłam wzrok, wpatrując się w drzwi i czekając, aż Alec zagrozi mi zjedzeniem mojego serca lub czymkolwiek innym.
- Wydawało mi się, że kobiety w twoich czasach są niezależne.
W jego głosie pojawiła się lekkość, której nigdy wcześniej nie słyszałam i byłam przekonana, że się ze mną droczył. Sam pomysł, spowodował u mnie powolnie nasilające się zawroty głowy. Przypomniałam sobie, że pchałam coś, co prawdopodobnie było fałszywymi drzwiami, przez kilka minut, kiedy on po prostu patrzył.
Przygryzłam wargę a moja frustracja jedynie się nasilała.
- Jasne, bo rycerskość to ściema. - Nadal mnie obserwował, kiedy dalej próbowałam naciskać na drzwi w kilku różnych miejscach, nim ostatecznie poddałam się i odwróciłam do niego. - Czy mógłbyś… - Uniósł brew na co posłałam mu zirytowane spojrzenie, zanim ułożyłam usta w swój najlepszy udawany uśmiech. - Proszę?
Wyłapałam odrobinę rozbawienia na jego twarzy, kiedy otworzył drzwi swoją głupią, wampirzą siłą i przytrzymał je dla mnie.
- Dziękuję – rzuciałam niechętnie. Kiedy już byłam bezpiecznie w środku, dodałam sarkastycznie: - Cóż za dżentelmen.
