A/N: Opowiadanie jest przeznaczone wyłącznie dla pełnoletnich czytelników z uwagi na wulgarny język oraz sceny erotyczne w późniejszych rozdziałach.

Życzę przyjemnego czytania!

MissKnow_It_All


Świat Harry'ego Pottera oraz postacie stworzone przez J.K. Rowling nie należą do mnie.

Jednocześnie zabraniam kopiowania i udostępniania opowiadania bez mojej wyraźniej zgody.

Jestem autorką tego fanfiction.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

NAPARSTEK


Chrzęszczące dźwięki łamanych gałęzi, wybudziły Hermionę z głębokiego snu. Przyzwyczajona do stałej czujności od chwili, gdy razem z Harrym i Ronem opuścili Norę w celu znalezienia horkruksów, zerwała się na równe nogi, wciągnęła na siebie gruby sweter i wybiegła z namiotu. Obeszła chroniony obszar w poszukiwaniu przyjaciela, ale nie znalazła żywej duszy w zasięgu wzroku.

Do diabła!

Gdzie jest Harry?

Chwyciła ostry, krótki nóż, którego używali do patroszenia złowionych ryb i podeszła szybkim krokiem do magicznej osłony, ochraniającej przed atakiem z zewnątrz. Zaklęcia pozostały nienaruszone, więc teoretycznie byli bezpieczni.

Gdzie poszedł?

Zacisnęła zęby z frustracji, zerkając na jej jedyne narzędzie obrony. Harry zabrał jej różdżkę i najwyraźniej wybrał się na przechadzkę w świetle księżyca. Nie zastanawiając się dłużej nad impulsem odszukania przyjaciela, wybiegła poza zaklęcia ochronne i ruszyła w głąb lasu.

A jeśli mnie opuścił? Tak, jak Ron...

Panika wkradła się natychmiastowo do jej myśli, a ramiona zatrzęsły się ze strachu.

Zostawił mnie... Zostawił mnie tutaj samą!

Trzask gałęzi przywrócił ją do porządku. Odwróciła gwałtownie głowę, a żołądek podskoczył jej do gardła.

— Harry? — wyszeptała. — Harry, czy to ty?

Żaden dźwięk nie nastąpił po jej cichym pytaniu, więc zrobiła kilka kroków w przód, zerkając za gruby pień drzewa, skąd dochodziły odgłosy przydeptanych gałęzi i zamarła, gdy ciemna postać wyłoniła się z kryjówki i zaczęła uciekać w przeciwnym kierunku.

— Czekaj! — wrzasnęła, biegnąc za intruzem.— Wracaj tu!

Pogoń za nieznanym człowiekiem była lekkomyślna z jej strony, ale jakimś cudem odnalazł ich obozowisko, a jeśli był powiązany ze śmierciożercami, prawdopodobnie ich tutaj sprowadzi. Nie miała wyjścia. Gdyby Harry nie zniknął, zdążyliby uciec, zanim pojawią się wyznawcy Voldemorta. W obecnej sytuacji, Hermiona była zmuszona go złapać. Nawet, jeśli był niewinnym mugolem.

Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku. W momencie, w którym obrócił się w miejscu, Hermiona chwyciła go mocno za przedramię. Wir aportacji wciągnął spanikowaną czarownicę, a charakterystyczny uścisk w okolicach pępka oraz uczucie zasysania ciała przez wąską słomkę, spowodowało natychmiastowe mdłości. Upadła na brudne deski parkietowe, okryte spleśniałym, starym dywanem. Poderwała się z podłogi zacieśniając uścisk na rękojeści noża, celując błyszczącym ostrzem w milczącego mężczyznę.

O nie... nie, nie, NIE!

— S-S-Snape! — wyjąkała przerażonym głosem, a jej trzewia zacisnęły się od przypływu adrenaliny.

— Granger — powiedział chłodno, nie odrywając nieprzeniknionych, czarnych oczu od jej twarzy. — Masz zamiar zadźgać mnie TYM? — Wskazał na krótkie ostrze jej jedynego narzędzia obrony. — Odważnie. Czarownica bez różdżki — szydził. — Zabiłaś kiedyś człowieka?

— N-nie — pisnęła, nie rozumiejąc dlaczego zadaje jej pytania, zamiast uśmiercić ją na miejscu. — Z-zawsze mus-si być ten pierwszy r-raz.

— Myślisz, że to łatwe? — zapytał z zainteresowaniem. — Patrzeć, jak z ludzkiej twarzy znika świadomość... życie? Myślisz, że łatwo być powodem gasnącego światła w ich oczach?

Przyjrzała się mężczyźnie oceniającym spojrzeniem. Nie spodziewała się prowadzenia filozoficznej rozmowy z byłym członkiem Zakonu, który okazał się brutalnym zdrajcą. Posklejane od łoju i potu włosy zwisały mu na czoło w strąkach, szarobiała twarz kontrastowała z kolorem ciemnych, prawie czarnych włosów i gęstych brwi, wygiętych w pytającym wyrazie. Podkrążone, nabiegłe krwią oczy, łypały na Hermionę chłodno, ale dało się w nich odczytać zaciekawienie. Musiała przyznać, że wyglądał gorzej, niż kiedykolwiek. Dziwnym trafem przyjęła z zadowoleniem perspektywę, że życie nie jest dla niego łaskawe.

— Nie wiem. Ty mi powiedz! — wysyczała, odzyskując wolę walki. Świadomość, że ten parszywy człowiek zabił Albusa Dumbledore'a, wywołała natychmiastowy przypływ złości.

Okrutny morderca.

Musiała powiedzieć to na głos, bo grymas na ustach Snape'a stał się kwaśny, ale poza tym nie dał po sobie poznać, że jej wypowiedź zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Dalej stał wyprostowany z ręką zwisającą po boku, luźno zaciśniętą na różdżce.

— Nie jest łatwo, Granger — odpowiedział, ściągając usta i chowając różdżkę do ukrytej kieszeni w rękawie. Obrócił się i chwycił zdobiony naparstek, leżący na wygasłym kominku.

— Gdzie jestem? — zapytała zaniepokojona. — Gdzie mnie zabrałeś?

— Pragnę zauważyć, że to ty ruszyłaś za mną w pogoń i zaatakowałaś bez konkretnego powodu. Nie zaprosiłem cię tutaj, ani nie porwałem. Znalazłaś się tu na własne, lekkomyślne życzenie.

— Bez powodu? — pisnęła, nie spuszczając oka z niewytłumaczalnie spokojnego czarodzieja. — Znalazłeś nas! Nie mogę ci pozwolić dopaść Harry'ego, choćbym miała zginąć!

— Nie bądź dramatyczna i usiądź — warknął, po raz pierwszy tracąc cierpliwość i pokazując tym samym emocje, których Hermiona nie spodziewała zobaczyć po jego wcześniejszym, nijakim zachowaniu. — Następnym razem nie dam ci możliwości samodzielnego podejmowania decyzji i przywiąże twoje galaretowate kończyny do krzesła — dodał, obserwując zbuntowaną minę Hermiony.

Przypomniała sobie lekcję z mugolskim policjantem, który radził dostosować się do poleceń napastnika do czasu, aż nie pojawi się okazja do ucieczki.

Podeszła do najbardziej oddalonego od Snape'a krzesła i zgięła trzęsące się kolana, zasiadając i łypiąc podejrzliwie na czarodzieja.

— Mamy niewiele czasu — powiedział w końcu, podchodząc bliżej i siadając naprzeciw Hermiony. — Potter wróci za ponad godzinę do waszej kryjówki i musisz znaleźć się tam przed nim.

— Skąd wiesz? Gdzie jest Harry? Co mu zrobiłeś?

Snape uniósł oczy ku sufitowi i westchnął głęboko.

— Granger — powiedział, brzmiąc na zrezygnowanego. — Czy wiesz czym jest oklumencja i jak jej używać? — zapytał profesorskim tonem.

— Tak — odpowiedziała szybko, po czym zacisnęła usta, orientując się, że mimowolnie rozwiązała język, jakby miała walczyć o najwyższą ocenę na egzaminie. Odniosła wrażenie, że kącik jego ust poszybował do góry, ale mogło jej się przewidzieć.

— A więc? — dopytał niecierpliwie.

— Nic ci nie powiem. Mów czego chcesz i wypuść mnie stąd.

— Możesz wyjść w każdej chwili — wskazał na drzwi wejściowe, znajdujące się na końcu ponurego korytarza. — Ale wtedy nie dowiesz się, dlaczego nie zabiłem cię w lesie.

— Chcesz mi zrobić pranie mózgu! — wysyczała, podnosząc się z miejsca i celując wcześniej zapomnianym ostrzem w Snape'a. — Nie dam się nabrać na sztuczki, nie jestem łatwowierna, jak Dumbledore!

Snape uniósł brwi.

— Zaskakująca opinia, jak na Gryfonkę. Ciekawe. Muszę o tym poinformować Albusa przy najbliższej okazji. Jego portret bywa męczący, gdy wychwala lojalność Gryfonów. — Westchnął i skrzyżował ramiona na piersi. — Masz dwie możliwości. Zaufasz mi...

Hermiona parsknęła histerycznym śmiechem, niegrzecznie przerywając wypowiedź obecnego dyrektora Hogwartu.

— Zaufać tobie?! Proszę, wyprowadź mnie z błędu! Czy przypadkiem nie mam do czynienia ze śmierciożercą, mordercą i prawą ręką Vol...

Snape poruszył się tak szybko, że nie zdążyła nawet mrugnąć, zanim przygwoździł jej wychudzone ciało do szorstkiej ściany i zasłonił usta lodowatą dłonią.

— Nie wymawiaj jego imienia — syknął groźnie, pozbawiając Hermionę oddechu. Ostrze noża ugodziło Snape'a w brzuch. Westchnął cicho i chwycił jej prawy nadgarstek, aby rozluźnić jej uścisk na rękojeści. Szamotała się, drapała go po twarzy drugą ręką, próbując wyrwać się z jego objęć. Snape nie unikał jej ciosów, ale zwiększył nacisk na jej ciało. — To słowo, to tabu. Jeśli wypowiesz je na głos, śmierciożercy zjawią się tutaj w ciągu minuty. — Hermiona zamarła, zaprzestając ataku na stosunkowo biernego mężczyznę i patrząc w jego zaniepokojone oczy. — Czy mogę się spodziewać kolejnego napadu histerii, gdy pozwolę ci mówić? — Zaprzeczyła kręcąc głową, modląc się o wolność od objęć śmierciożercy. — Dobrze — powiedział cicho. — Puszczę cię, ale jeden głupi wyskok i zostaniesz w pełni unieruchomiona i uciszona, rozumiesz Granger?

Skinęła głową na zgodę i złapała haust powietrza do płuc, gdy Snape rozluźnił nacisk na jej usta i nos.

— Tabu? — zapytała przerażona, odsuwając się jak najdalej od byłego profesora. — Czym jest tabu?

— Klątwa stworzona przez Czarnego Pana. Używa jej do lokalizacji członków Zakonu Feniksa, którzy jako jedni z nielicznych nie boją się wypowiadać jego imienia. W efekcie, zaklęcie może złamać większość zaklęć ochronnych z wyjątkiem Fideliusa. — Zerknął przelotnie na ostrze, które wystawało z jego dźgniętego brzucha. — A jednak miałaś zamiar mnie zadźgać, jak miło — sarknął, zaciskając zęby.

— O c-cholera... — wyjąkała, gdy połączyła kropki w myślach. — Wypowiedziałam jego imię w kawiarni, gdzie... — Przyłożyła rękę do ust, rozszerzając oczy.

Nic nie mów! Pamiętaj z kim rozmawiasz, kompletna kretynko!

Snape uniósł gęstą brew, uśmiechając się ironicznie.

— Gdzie zostaliście złapani przez Dołohowa oraz Rowle'a i jakimś cudem zdołaliście się wydostać i znokautować dwóch, doświadczonych zabójców? Następnie udaliście się na Grimmauld Place w którym spędziliście czas, dopóki nie wpadliście na pomysł napadu na Ministerstwo Magii? Daj spokój, Granger. Masz mnie za głupca?

Hermiona przygryzła wargę, aby uniknąć wpadki. Skłonność do bełkotu była problematyczna, gdy próbowano wyciągnąć z niej informacje. Snape czekał na odpowiedź, która nie nadeszła. Przewrócił teatralnie oczyma i wyciągnął nóż z przebitej skóry, polewając ranę dyptamem, który wyciągnął z kieszeni peleryny podróżnej. W normalnej sytuacji, Hermiona czułaby wyrzuty sumienia, gdyby spowodowała obrażenia ciała innego człowieka, ale Snape sam nadział się na ostrze, gdy przygwoździł ją do ściany, więc uznała to za okoliczność łagodzącą.

Snape obrócił się na pięcie z prychnięciem i skierował się ku najbliższym drzwiom po prawej stronie malutkiego salonu.

— Nie stój tak, chodź — powiedział, nie zaszczycając Hermiony spojrzeniem przez ramię. — Musisz być głodna.

— To ty musisz mieć mnie za kompletną idiotkę, skoro uważasz, że zjem zaoferowany przez ciebie posiłek — krzyknęła za nim, nie ruszając się z miejsca.

— Niewykluczone — burknął. — Stój tam, jeśli wolisz.

Hermiona wpatrywała się, jak wryta w stare, odrapane drzwi za którymi zniknął czarodziej i warknęła z frustracją, podchodząc do nich ostrożnie i zaglądając do środka pomieszczenia.

Snape mył zakrwawione ręce w zlewie i mruczał pod nosem słowa, których nie była w stanie w pełni zrozumieć, ale miała wrażenie, że obraża jej osobę od impulsywnych, nieznośnych idiotek.

Kuchnia ponurego domu wyglądała na schludniejszą i jaśniejszą, mimo zużytego, mugolskiego sprzętu i staroświeckich mebli kuchennych.

Zapewne zamordował mugolskich właścicieli i urządził sobie pieczarę.

Była tak zamyślona, że nie zauważyła, że Snape intensywnie się jej przygląda.

— Absurd — wycedził. — Nie zabiłem właścicieli. To mój dom rodzinny, Granger. Spinner's End.

Hermiona rozszerzyła oczy i zarumieniła się wściekle. Po części ze złości, a po części ze wstydu.

— Nie waż się włazić do mojej głowy!

— To strzeż umysłu, skoro twierdzisz, że jest tak cenny. Mam co do tego odmienne zdanie, ale rzeczywiście powinnaś się pilnować — zawahał się, spoglądając za brudną szybę małego okna. — Jeśli obronisz przede mną swoje wspomnienia, odpowiem na twoje pytania. Jeśli nie... Cóż, powiedzmy, że szybkie Obliviate załatwi mój problem.

Lodowaty strumień strachu spłynął dreszczem w dół jej kręgosłupa.

— Nie — zaprotestowała, wycofując się gwałtownie. — Nie pozwolę!

Ruszyła biegiem do wyjścia z kuchni, uciekając ku drzwiom wyjściowym obskurnego domku.

Chude, długie palce zacisnęły się na jej nadgarstku w żelaznym uścisku. Została obrócona o sto osiemdziesiąt stopni i brutalnie popchnięta na powierzchnię surowego drewna. Snape wyszczerzył groźnie żółte zęby i chwycił jej twarz rękoma, uniemożliwiając poruszanie głową. Nie zdążyła zamknąć oczu, gdy wrzasnął:

— Legilimens!

Morderczy wyraz twarzy Snape'a przysłoniły szalejące obrazy wspomnień. Uśmiechy, grymasy, łzy i krzyki jej członków rodziny oraz przyjaciół, zaczęły majaczyć przed jej niewidzącym wzrokiem. Snape naparł na wspomnienia z dzisiejszego dnia, sukcesywnie omijając nieistotne dla niego fakty. Skupił się na chwili, w której wyszła poza barierę ochronną obozowiska i zaczęła szukać Harry'ego.

Nie...

Nie pozwolę...

Nie możesz.

Wyjdź!

Gruby pień drzewa w Forest of Dean zaszedł szarobiałą mgłą, a parcie Snape'a na jej wycieńczony umysł uległo osłabieniu.

— Znośnie — mruknął, ciągnąc ją za nadgarstek z powrotem do kuchni. — Od dziś masz ćwiczyć medytację przed spaniem i wyciszyć umysł. Oprócz tego, nastaw się na intensywny trening blokowania umysłu w najmniej spodziewanych momentach. — Zmarszczył brwi. — Tak właściwie, kto uczył się oklumencji, Granger?

— S-sama — wyjąkała słabo, czując mdłości od wirujących przed jej oczami obrazów. — Ćwiczyłam na piątym roku. Zabrałam Harry'emu książkę i...

— Czy prosiłem o przemowę? — Zapytał sycząc. — Merlinie, Granger. Nie chcę znać szczegółowych historii z twojego życia. Oczekuję prostych i zwięzłych odpowiedzi.

— Ćwiczyłam sama — powiedziała oschle, zaciskając usta.

— Dobrze — skinął głową i wciągnął ją za ramię z powrotem do kuchni. — Wyciągnij torbę z kieszeni.

— Nie mam żadnej torby... — przerwała, widząc jego porozumiewawcze spojrzenie. — Nie — szepnęła spanikowana.

Jej torba skrywała tajemnice, których bezpieczeństwa powinna strzec za wszelką cenę.

Notatki, opisowe analizy horkruksów...

Oh, jak dobrze, że Harry zabrał ze sobą medalion.

— Uspokój się, wiedźmo — wycedził Snape. — Nie mam zamiaru zaglądać do torby. Masz ją tylko wyciągnąć.

I tak ją zabierze siłą, jeśli będzie chciał... ma różdżkę... a ja nigdy nie byłam dobra w mugolskich sztukach walki...

Wyciągnęła wyszywaną koralikami torebkę i chwyciła ją w mocnym uścisku.

— Otwórz — nalegał Snape.

— Powiedziałeś, że...

— Rób co mówię, albo ci pomogę.

Hermiona zacisnęła usta w niezadowolonym grymasie i otworzyła torbę trzęsącymi się rękoma. Snape prychnął i sięgnął do szafki kuchennej, wyciągając płócienną torbę z nieznaną Hermionie zawartością.

— Prowiant — powiedział neutralnie, wpychając pokaźny worek do małej torebki, pomagając sobie zaklęciem. Hermiona wzdrygnęła się, gdy jego różdżka machnęła przed jej twarzą. Snape wyglądał na zrezygnowanego i miała wrażenie, że w jego oczach pojawił się cień urazy. — W większości konserwy oraz suche herbatniki. Możesz powielić ich ilość. Świeże mięso, owoce i warzywa zjedzcie w pierwszej kolejności.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu odebrało jej mowę.

Snape szykujący prowiant dwójce uciekinierów...

Harry'emu Potterowi i szlamie.

Skinęła głową, nie wiedząc co powinna powiedzieć. Podejrzewała, że jedzenie może być zatrute i zapewniła samą siebie, że gdy wydostanie się z tego domu, dokładnie sprawdzi zawartość torby.

Snape wyciągnął z kieszeni naparstek, który wcześniej ściągnął z kominka i mruknął pod nosem Portus, poruszając różdżką nad niewielkich rozmiarów przedmiotem. Wręczył go Hermionie, a ona niechętnie wyciągnęła rękę, aby go przyjąć, dopiero, gdy mruknął pod nosem, że ma nie zachowywać się jak dziecko, bo jakby chciał ją skrzywdzić, to już dawno by to uczynił.

— To świstoklik — powiedział w końcu, łypiąc na nią stanowczo. — Teraz słuchaj mnie uważnie, Granger. Świstoklik aktywuje się jutrzejszej nocy o godzinie drugiej. Oddalisz się pod pretekstem zdobycia pożywienia i spotkasz się ze mną w miejscu do którego cię zabierze. Teraz aportujesz się do namiotu. Potter powinien wrócić w ciągu kilkunastu minut.

— Skąd pomysł, że będę chciała się z tobą spotkać? — zapytała z niedowierzaniem.

— Ponieważ jesteś ciekawa, a po powrocie otrzymasz niezaprzeczalny dowód na to, że nie jestem dla ciebie zagrożeniem.

Hermiona spojrzała na Severusa sceptycznie. Uniósł brew, widząc jej niepewną minę i przewrócił oczyma, wyciągając różdżkę, którą dopiero schował.

— Expecto Patronum — szepnął.

Świetlisty kształt białej łani pojawił się w pomieszczeniu, okrążając niewielką przestrzeń i znikając za zamkniętym oknem małej kuchni.

— Patronus — powiedziała ze zmarszczonymi brwiami. — Umbridge potrafiła wyczarować patronusa, co nie czyniło jej dobrym człowiekiem. Co chciałeś udowodnić?

— To wskazówka — prychnął. — Dowiesz się, gdy wróci Potter.

Skinęła głową, chcąc jak najszybciej uciec z tego obskurnego domu. Odwróciła się bez pożegnania, chowając torebkę do kieszeni swetra.

— Granger?

— Tak? — Rzuciła niechętne spojrzenie przez ramię.

— Potter będzie miał dla ciebie dwie niespodzianki do których zdobycia się przyczyniłem. Jedna jest niezbędna do zniszczenia cząstek duszy Czarnego Pana, a druga zwracała na siebie zbyt wiele uwagi goniąc za wami, więc musiałem ją odpowiednio nakierować. Wybacz, jeśli świętowałaś pozbycie się rudego problemu, a ja sprowadziłem go z powrotem.

— Co? — Zbladła na dźwięk nazwy parszywych przedmiotów, których poszukiwali. — Wiesz o horkruksach?

— Oczywiście — powiedział chłodno. — Idź i zachowaj wydarzenia z dzisiejszej nocy dla siebie. Podejmij decyzję. Będę czekać jutro na twoją obecność.

Wyminął ją w drzwiach i przeszedł przez ukryte drzwi za biblioteczką w salonie, pozostawiając Hermionę samotnie wpatrującą się w brudne okno kuchni.

Wie o horkruksach...

Jesteśmy martwi...

Nie ma żadnej nadziei na odnalezienie ich wszystkich, jeśli Snape wie czego szukamy.

Wybiegła z domu na Spinner's End, potykając się o rozbitą doniczkę przy wyjściu i modląc się do Merlina o natchnienie przy tworzeniu nowego planu awaryjnego.


Leżała w łóżku, nasłuchując upragnionych kroków Harry'ego. Postanowiła zachować wiedzę, którą zdobyła dzisiejszej nocy, do czasu powrotu przyjaciela i przeprowadzeniu wychowawczej rozmowy z nieodpowiedzialnym chłopcem, który śmiał zostawić ją samą i narażać ich kilkumiesięczną wyprawę na niepowodzenie. Później będzie mogła martwić się ustaleniem strategii i przeniesieniem obozowiska.

Rozmyślała o nieoczekiwanym spotkaniu z byłym profesorem i przez krótką chwilę jej zdradziecki umysł rozważał możliwość, że wszystko było koszmarem lub halucynacją, wytworzoną na skutek wycieńczenia i skrajnego niedożywienia organizmu.

Usłyszała charakterystyczne chrupanie świeżo opadłego śniegu, a szepty, które nastąpiły po chwili należały do Harry'ego i osoby, której nie spodziewała się ujrzeć nigdy więcej.

— Hermiono? — zawołał Harry, odsłaniając płachtę przy wejściu do namiotu i rozglądając się po jego zawartości ze zmarszczonymi brwiami. — Hermiono, śpisz?

Zerwała się na równe nogi, piorunując chłopca wściekłym spojrzeniem.

— Co się stało? Harry? — zacisnęła usta, obawiając się o jego zdrowie. — Wszystko w porządku?

— Tak, wszystko dobrze. Lepiej niż dobrze, jest wspaniale. Tu jest ktoś z nami.

— O czym ty mówisz? Kto? Co ty sobie myślałeś? — krzyknęła, zbliżając się do niego w trzech długich krokach. — Gdzie byłeś? Masz pojęcie, co pomyślałam widząc puste obozowisko? Miałeś stać na warcie, do cholery!

Harry uśmiechnął się uspokajająco i chwycił ją za trzęsącą się ze złości rękę.

— Chodź — powiedział cicho. — Wyjaśnię na zewnątrz. Ktoś chce się z tobą zobaczyć.

Pozwoliła się pociągnąć do wyjścia z namiotu, ale zatrzymała się z urywanym westchnieniem, gdy materiał odsłonił właściciela drugiego, wcześniej szepczącego głosu.

— Cześć — wybąkał głupio Ron, wykrzywiając wargi w niezręcznym uśmiechu.

Straciła panowanie nad sobą, gdy podeszła do Rona i zaczęła go okładać pięściami z bezsilnej wściekłości. Jego próby odciągnięcia jej uwagi nie docierały do niej w pełni i dopiero, gdy Harry wyczarował solidną tarcze między nią, a przestraszonym rudzielcem, była w stanie się odrobinę przywołać do porządku.

Czuła wszechogarniającą wściekłość na widok Rona, ale wszystkie złe emocje zbladły w porównaniu z ulgą, że żyje i najwyraźniej nie jest ranny. No chyba, że któryś z jej ciosów wyrządził mu krzywdę.

Słuchała jego wyjąkanych wyjaśnień i przeprosin jednym uchem, bo większość jej uwagi przykuł podłużny przedmiot znajdujący się w jego zaciśniętej nerwowo ręce.

Cholerny miecz Gryffindora.

Podekscytowany głos Harry'ego przywołał ją do porządku i sprawił, że jej żołądek zacisnął się z powstrzymywanych emocji.

— To był patronus! Zaprowadził mnie do miecza!Srebrna łania!

Patronus.

Łania.

Potter będzie miał dla ciebie dwie niespodzianki...

Rudy problem...

I coś niezbędnego do zniszczenia cząstki duszy Czarnego Pana...

Cholera.