20 Lutego 1640 C.C.Y.
Królestwo Lourii
Pogranicze
Świeży śnieg leżał na polach kryjąc wszystko w przyjemnej bieli. Widoczna zaś w oddali mała wioska z racji swych świateł, znajdująca się obok pagórków tworzyła bajkowy obraz jakiejś krainy lodu i śniegu. Łatwo było zapomnieć na terenie jakiego kraju się właśnie znalazło, jak również po co.
Lecz dla idącej po śladach czteroosobowej grupy było to niemożliwe. Cała czwórka była ubrana w zimowe ubrania i nałożone na to białe płaszcze. Na głowach zaś były wyłącznie kaptury w kolorze czystej bieli idealnie wpasowującą w otoczenie.
Zimny wiatr wiał i gwizdał przeraźliwie ale dla idących nie miał większego znaczenia. Tylko potężny mróz odległej Syberii i Alaski mógł być dla nich problemem, wszystko co nie zbliżało się w ujemnych temperaturach do nich było tylko drobnostką.
Tym czym się przejmowali było wyłącznie wykonanie zadania. Dlatego też niczym łowcy szli po śladach swej zwierzyny która zawędrowała z dala od swego domu aż tutaj. Niczym nie strudzeni zbliżali się do wioski w oddali, zaś ich oczy zaczęły widzieć szczegóły.
Spóźnili się, światła które widzieli były w rzeczywistości ogniskami oraz palącymi się domostwami. Na szczęście ich zwierzyna była między przy ogniskach ogrzewając się oraz patrząc na zdobyte łupy.
Do uszu łowców dotarły śmiechy i krzyki rozpaczy, błagań i bólu. Oblicze łowców dotychczas niewyraźne w wyrazie, stwardniało. Nie lubiły Lourian, to fakt, mimo to nie oznacza że będą przyglądać z zadowoleniem na barbarzyństwo.
Nowy lepszy świat przyszedł, a jego posłowie zamierzają go wprowadzać w życie.
Bez wypowiedzianego słowa w realnym świecie, jedynie poprzez cyfrową sieć bojową Topaz rozkazy zostały wydane a cała czwórka ruszyła do przodu w szerokich susach pokonując oddzielające je od ich celów.
Śnieg wylatywał im spod nóg za każdym krokiem a głośny trzask łamanego lodowatego śniegu wyskakiwał za każdym krokiem. Mimo to, barbarzyńska zwierzyna zajęta zabawą była ślepa. Nie wystawiła nawet straży sądząc że udało im się zgubić prześladowców.
Nawet nie potrafili sobie wyobrazić istnienia istot przed których wzrokiem nie ma śladów do ukrycia. Dla których świeży śnieg to tylko drobnostka nie mającego większego znaczenia dla ich oczu i ich umysłów.
Dlatego gdy tylko jeden z nich odszedł z „zabawy" by się odlać za domostwami właśnie od strony przybywających łowców, przeraził się tak że niekontrolowanie popuścił gdy tylko jeden z łowców dopadł go przy ścianie. Odwrócił się w ostatniej chwili chcąc sprawdzić kto idzie a w odpowiedzi dostał szybkie pnięcie w gardło za pomocą zwykłego noża, zabrało mu głos dzięki którym mógł ostrzec swym towarzyszy.
Tylko przez krótką chwilę widział twarz jego zabójcy zanim silny cios nożem złamał mu kark, a jej świecące zimnym lodem zielone oczy wyryły się w jego duszy na wieczność, prześladując go odtąd przez eony tego co otrzymał z woli wyższych sędziów.
Zabójca wyciągnął nóż z przebitej szyi na wylot a zwłoki Łymiana który nosił na swojej zbroi odebrany tubylcom płaszcz osunęły powoli po ścianie pozostawiając krwawą łunę.
Jedna krótka chwila, a jeden z celów właśnie odszedł z tego świata za zawsze, a jego towarzysze nawet się nie zorientowali że śmierć po nich przyszła.
„Zlikwidowany" rzekła zabójca przez Topaz używając cyfrowych ust a jej towarzyszki w mniej niż sekundę ludzką otrzymały tą informację aktualizując swoje sieci neuronowe zmniejszając liczbę celów do usunięcia o jeden.
„Przyjęłam, Heka." Otrzymała informację od swego dowódcy. „Ruszaj na pozycję."
„Zrozumiałam" odparła Heka i pozostawiając za sobą zwłoki ruszyła przed siebie na wyznaczoną w czasie biegu przez jej dowódcę pozycję.
Nie było to dla niej trudne, w rzeczywistości potrafiła monitorować swój wytwarzany hałas a połączona sieć bojowa całej czwórki połączona z czujnikami najnowszej generacji aktualizowała w czasie rzeczywistym wszystko co się dzieje. Dlatego przekradnięcie się między przeciwnikami było dla niej zbyt proste. W tym czasie słyszała jak pozostałe ustawiały się na swoich pozycjach w wsi otaczając całą i odcinając w ten sposób możliwą drogę ucieczki.
Nikt dzisiaj nie miał uciec z wsi.
Wyminęła kolejnego żołnierza, choć niezrozumiała języka ton głosu i tarcie dłoni w oczywisty sposób pozwalały domyślić się na co narzeka. Następnie wkradła się do domu na uboczu z którego było widać na bawiących się przy stodole Łymian, skorzystała z faktu że Łymianie wybili w ścianie bocznej zbudowanego z potężnych drewnianych bali domostwa sporą dziurę.
Obok domu zaś leżał trup jednego z trolli, przykryty kocami a pod nim przygotowana rozpałka.
Sam dom nie był przesadnie wyjątkowy, dla Heki wyglądał jakby wyciągnięty z jakiegoś skansenu. Pomieszczenia były całe zamarznięte a z szafek wyrzucono całą zawartość biorąc tylko to co napastnicy uznali za ważne. Reszta spoczęła na podłożu tworząc bałagan, Heka powoli i ostrożnie stawiała kroki nie chcąc narobić niepotrzebnego hałasu.
Zbliżyła się do upragnionego okna, otworzyła okiennice na zewnątrz następnie wzięła swój karabin i wycelowała w tego który wyglądał na dowódcę bowiem znajdował się pośrodku całej zabawy, na tle ogromnego ogniska, jednego z paru które ocieplały okolicę. Szybki rzut cyfrowych oczu na termometr pokazał temperaturę 20 stopni Celcjusza. Uniosła zdziwione brwi na chwilę tą anomalią lecz po chwili skupiła się znów na celowaniu.
„Na pozycji."
„Zaczynaj." rozkazał pewnie dowódca a Heka pociągnęła za spust po czym świat dla niej zwolnił. Pocisk wyleciał z lufy i gdy tylko potwierdziła zabójstwo natychmiast wybrała innego po czym znów otworzyła ogień. Jeszcze się nie zorientowali że wystrzał nastąpił i skąd oraz że ich dowódca zginął a kolejny Łymianin padł trupem. Dopiero wtedy okrzyki zabawy zostały przerwane okrzykami przerażenia lecz było już za późno, jatka się właśnie zaczęła.
Do Heki dołączyły jej towarzyszki w innych częściach wsi, które otworzyły ogień z swych broni, dwóch pistoletów maszynowych i karabinu szturmowego.
Huk broni spowodował atak paniki, a brak widocznego przeciwnika tylko pogłębiał ten atak szczególnie że nie spodziewali się że ich wróg zaatakuje w ciemnościach.
Tymczasem Heka ściągała pojedynczymi strzałami wymierzonymi w czułe punkty kolejny przeciwników a łuski po nabojach spadały na zamrożoną podłogę stukając niczym jakiś dźwięk potwierdzający zabójstwo. Szybko wystrzelała cały 30 nabojowy magazynek, nacisnęła zrzut magazynka i bez namysłu włożyła nowy po czym ponowiła strzelanie do kaczek.
Magazynek opadł w dół uderzając w zrzucony z parapetu przez jednego z napastników flakonik, ten poturlał się w kierunku skrytej ale niedomkniętej do końca piwnicy skrytej pod jedną z szaf a którą napastnicy przeoczyli i uderzył w klapę która była częściowo podwyższona.
To zaś spowodowało że Heka usłyszała głośny pisk przerażenia i głuchy upadek pod ziemią. Szybko odwróciła głowę lokalizując bez problemu źródło dźwięku, uniosła lekko brew po czym wznowiła ostrzał. Tym razem gdyby się przysłuchać można było zauważyć że zaczęła strzelać szybciej niż wcześniej.
Kolejni Łymianie padali w ledwie sekundowych odstępach ścinani z nóg. Heka zauważyła że wielu krzyczy o jakiś Emroyu, bowiem to słowo powtarzało się często w ich ustach. Kolejna rzecz zanotowana w jej sieci neuronowej do zbadania.
Skupiona na odstrzeliwaniu kolejnych przeciwników wydawała się kompletnie głucha na to co się dzieje wokół niej. A przynajmniej tak uważał skradających się Łymianin w stroju zwiadowcy. Był to śmieszny widok człowieka idącego powoli w ciemnościach, noszącego na głowie kaptur zrobiony z wilka i opatulony tym co jeszcze nie dawno było kocami.
Problem w tym że Heka słyszała od odkąd tylko przeszedł przez próg, drzwi nie usłyszała ale domyśliła się że zostały wyrwane z zawiasów. Inna sprawa że jego oddechu ciężko nie było słyszeć. Obliczała jego kroki i odległość od niej cały czas skupiona na strzelaniu do kolejnych mokrych którzy wreszcie załapali gdzie ona jest i próbowali przed nią umknąć, problem w tym że wtedy wpadali na jej towarzyszki.
Gdy Heka wyrzucała kolejny magazynek z broni, nagle Łymianin rzucił się na nią a głośne „Uważaj!" w języku Ladońskim rozległo się wraz z głośny otwarciem klapy. Miły gest dzieciaka, pomyślała Heka. Ale zupełnie nie potrzebny, dodała po chwili.
Szybko bez namysłu odwróciła się o 180 stopni w tym czasie używając swego karabinu niczym piki, choć ostrzem była kolba. Łymianin w ostatniej chwili zdumiał się widząc to, próbował zejść z linii uderzenia ale Heka była szybsza i uderzyła go bronią w mostek wyduszając z niego całe powietrze.
Łymianin wydał głośny dźwięk przy tym po czym przewrócił się do tyłu i upadł na tyłku. Spróbował złapać oddech, tymczasem Heka włożyła nowy magazynek do broni, nabiła broń i wycelowała.
„Ej." Powiedziała do niego po polsku. Łymianin zrozumiał sens i uniósł swą głowę. Szybko jego twarz przeszył strach widząc wycelowaną w niego lufę przed oczami. Heka uśmiechnęła się złośliwe. „Miłego płonięcia w piekle, barbarzyńco."
Żołnierz próbował oponować ale Heka bez ceregieli pociągnęła za spust karabinu. Zwiadowca ucichł nagle, a jego ręka przez chwilę wisiała w powietrzu zanim opadła bezwładnie, całe ciało przez chwilę się opierało zanim poleciało do tyłu na zaśmieconą podłogę.
Następnie zwróciła się do ukrywającego się pod podłogą w piwnicy dziecka. „Zostań!" rzekła po Ladońsku, języka tutejszej krainy, pokazując mu na migi co ma zrobić. Dziecko popatrzyło na nią przez chwilę, wydawało się tej małej istocie, na oko wedle myśli Heki mające z cztery lata, że właśnie anioł przybył by uratować niewinnych i ukarać winnych.
Było to również wzmocnione przez fakt że Heka nosiła biały kaptur, pod kapturem miała sięgające pleców włosy tak jasne że wyglądały jak popiół, a jej świecące cyfrowe oczy koloru niebieskiego sprawiały wrażenie nieludzkiej istoty wyższej widzącej wszystko.
Zaś jej symulowany głos przez syntezator tworzący dziwną melodię dla uszu dziecka, był wręcz tym co dziecko sobie wyobrażało przez to jak mówią anioły.
Dlatego bez oporu skinęło głową i powoli wschodziło w dół ale zatrzymało się na chwilę i zapytało. „Wrócisz?" Jedno proste słowo, wypowiedziane błagalnym ale nienarzucającym się tonem małej istoty. Istoty której życie właśnie zostało zniszczone. Heka idąc do kuchni, widziała jak inni członkowie rodziny skończyli, mężczyzna z rozbitą głową, dwóch starszych chłopców przybitych do ściany za pomocą gwoździ.
Kobiet nie widziała, ale nie przewidywała lekkiego losu. Choć widząc że dziecko zapytało czy ona wróci a nie czy pomoże, miała niezbyt miłe przeczucie co się z nimi stało. Szczególnie że oczy dziecka były w jakiś sposób martwe wobec świata, choć ostatnia iskra życia patrzyła na nią.
Heka kiwnęła powoli głową i z lekkim uśmiechem odparła „Wrócę. A teraz ukryj się." Dziecko powoli kiwnęło głową po czym niechętnie zeszło na dół. Heka szybko dopadła klapy, przesunęła jedną z szaf by ukryć że cokolwiek jest, dla pewności nawet przysypała śmieciami. Po czym zaznaczyła znacznikiem gdzie jest to jest.
Gdy tylko zaznaczyła, zaczęła słyszeć coraz głośniejsze okrzyki i zdyszane oddechy. Oznaka zbliżających się Łymian na jej pozycje. Kliknęła obrazowo językiem, bo miała go oczywiście. Następnie przestawiła karabin na ogień ciągły. Po czym wyciągnęła granat, wyciągnęła zawleczkę i cisnęła go za okno.
Odczekała chwilę zanim wybuchł, po czym sama wyskoczyła przez okno i zaczęła strzelać. Tym razem zamiast pojedynczych strzałów, oddawała całe serie likwidując zaskoczonych nagłym wybuchem Łymian niczym doświadczony kosynier kosi zboże.
Jakakolwiek próba walki wręcz z Heką nie wchodziła w grę. Oddawała kilka serii w jedną stronę, po czym rzucała się do biegu za dom, czasami przeładowując i znowu zatrzymywała się, strzelała, uciekała.
Robiła tak przez parę minut wybijając sporą ilość przeciwników choć przeciwnicy zauważyli że krążyła wokół jednego domostwa, tego z którego właśnie wyskoczyła i zabijała każdego który się zbytnio zbliżył.
Normalnie by to wykorzystali, ale szybkość z jaką Heka likwidowała Łymian, połączona z odniesionymi przez nich stratami wcześniej w czasie ucieczki i walki o tę wieś, sprawiała że woleli szukać drogi ucieczki niż sprawdzać co anioł śmierci tak pilnuje zaciekle.
Problem w tym że gdy tylko to zauważyła Heka, rzuciła się w pościg. Nie tylko ona jedna, odgłosy strzelaniny zbliżały się do niej coraz bliżej, znak że Łymianie zaczęli się cofać w głąb wsi. Głośne ryki istot nazwanych trollami cichły jeden po drugim kiedy precyzyjne strzały pozbawiały je życia.
Świńskie krząkanie istot których wygląd dosłownie wygląda jak świnia na dwóch nogach zamieniało się w paniczne wrzaski, próbowały coś krzyczeć w kierunku Heki i jej towarzyszek. Wydawały się błagać o życie, obok nich Łymianie powrzaskiwali na te istoty albo sami robili to samo.
Jedynie ogromne góry mięsa w postaci trolli powarczały i szły z furią na atakujących próbując je wyłączyć na zawsze.
Niestety Łowcy z mechaniczną precyzją i chłodem nieczułych maszyn pozbywały się każdego. Rozkaz był jeden, zlikwidować wszystkich uciekinierów, najlepiej wystarczająco szybko by Lourianie się nie połapali o ich istnieniu. Nie było słowa o jeńcach.
Tak więc Heka z brakiem jakikolwiek emocji zabijała po kolei każdego który wpakował się jej pod lufę. Głośny wrzask desperackiej szarży wybił ją z rytmu kiedy wystrzelała kolejny magazynek i sięgnęła do ładownic by zorientować się że właśnie to był ostatni magazynek.
Jej przeciwnik nie wyglądał na pierwszego lepszego, mimo że nie nosił zbroi ani nawet nie było widać żeby próbował jej zakładać. Jedynie hełm na głowie z piórami. Mimo że krzyczał to raczej by próbować okrzykiem sparaliżować ją aniżeli wrzeszczeć szaleńczo jak jakiś idiota.
Co więcej dało się zauważyć że był weteranem.
Doskoczył on i pchnął swym krótkim mieczem wyglądający jak gladius. Heka puściła karabin który był jej do niczego potrzebny w tej sytuacji. Złapała go za rękę trzymające ostrzem po czym przerzuciła go nad sobą wykorzystując dźwignię. Następnie gdy tylko upadł, sięgnęła po pistolet, pociągnęła za kurek i wpakowała mu kulę 9mm w głowę.
Rozejrzała się wokół, na jej spojrzenie odpowiadali strachem, zauważyli że ten potwór umie zabijać nie tylko na dystans ale również z bliska. Nawet doświadczonych weteranów, wielu kampanii bez większego wysiłku. Jakby nie znała słowa zmęczenie.
W sumie nie znała, znała jedynie zużycie albo wyczerpanie ale zmęczenie nigdy jej nie dotyczyło.
Lecz nie miała okazji przekonać się ile zdąży zabić przy użyciu rąk i noża. Głośne w jej głowie „Padnij!" dowódcy uniemożliwiło jej dalszą zabawę. Wykonała od razu polecenie a po chwili pozostali przy życiu przeciwnicy padli na ziemię niczym lalki na sznurkach kiedy te zostały odcięte.
Gdy tylko rozległy się głosy że teren jest czysty, wstała. Szybki rzut oka pozwolił jej się zorientować że jej towarzyszki pozabijały wszystkich pozostałych. Odłożyła pistolet z powrotem do kabury oraz podniosła swój karabin z ziemi ale przewiesiła go sobie przez ramię.
„Heka, czy mogę wiedzieć czemu cały czas wartowałaś wokół tego domu?" Zapytała ją jej dowódca, Umvierback.
„Cywil w budynku, pani porucznik." odparła krótko Heka.
„Wyjaśnij." poleciła Umvierback unosząc brwi.
„Dziecko w piwnicy, ukryte najpewniej w ostatniej chwili przez rodziców, najpewniej przez matkę, zwłoki kobiety były w kuchni, stan zwłok wskazywał na desperację próbę odwrócenia uwagi oraz na gwałt zakończony moderstwem." Wytłumaczyła bezzosobowym tonem Heka, dowódca słysząc to przygryzła z niezadowolenia dolną wargę.
Po dłuższym namyśle rzekła „Heka, wyciągnij dzieciaka. Nic tu po nim. Jeśli chce coś zabrać, niech bierze." Heka kiwnęła głową z zrozumieniem.
„Umneunia i Gelf, przeczesać wieś dla pewności, wyciągnąć każdego cywila. Żywych do mnie, martwych przed dom. Łymian zabić na miejscu, a ścierwo ich wyrzucić przez okno." zwróciła się do pozostałej dwójki.
„Przyjęłam." Odparła Umneunia, będąca jej bliźniaczką do tego stopnia że nawet miała też pionową bliznę przez oko, choć ona miała na prawym, podczas gdy Umvierback na lewym.
„Zrozumiałam" rzekła nieco śpiąco Gelf, dziewczyna o niskim wzroście i urodzie podobnej do dziecięcej, lecz biada każdemu który pomyli ją z niewinnym dzieckiem.
Sama zaś dowódczyni zaczęła szukać łopaty, zawiodły w pozbyciu się Łymian zanim narobią szkód lecz przynajmniej mogły posprzątać. Dać zabitym ostatnie godziwe pożegnanie zanim się w proch obrócą, nawet tym którzy za życia nic dobrego nie zrobili.
Nic wielkiego w sumie, ale czyniące z nich bardziej ludzi niż wielu tych w których bije serce a krew zamiast oleju napędza całe ich ciało. Oni przynajmniej mają wybór czy chcą być mordercami.
Jaki wybór mają maszyny zaprojektowane do wojny a skryte pod ciałem niepozornych kobiet?
Przecież są tylko lalkami.
24 Lutego 1640 C.C.Y./ 2021 AD
Księstwo Que-Toyne
Las Graniczny
Baza „Brama"
Sześć dni, ledwie tydzień zajęło by z cichego zakątka lasu cały teren wokół Bramy zmienił się w wysuniętą Bazę Operacyjną. Saperzy 1 Dywizji Piechoty Morskiej Księstwa Pruskiego wyrąbali z pomocą tutejszych drwali i wieśniaków prostą drogę z wsi Drowaf do Bramy.
Świeżo ścięte drewno posłużyło do budowy drewnianych budowli obozu w których został umieszczony Oddział Klaus Neefa. Nad cały terenem rozmieszczono siatki maskujące mające przykryć teren przed możliwymi zwiadowcami Lourii choć wyznaczone patrole żołnierzy uzbrojonych w PZPR Piorun rozmieszczone na posterunkach w lesie miały zestrzelić wszystko co tutaj przyleci.
Szanse na pojawienie się Lourian były mimo to niewielkie, Las znajdujący się na granicy obu państw był spory i nieprzebyty dla dużych formacji wojska. Stanowił wręcz barierę która kanalizowała ruch w określone kierunki, dokładniej na dwa wielkie gościńce na północ i południe od puszczy. Małe oddziały zwiadowcze mogły się przedrzeć choć z trudem a i tak potem będą zmuszone do marszu w otwartym polu. Zaś powietrzni zwiadowcy mają lepsze ścieżki którymi mogą się przekraść przez granicę.
Mimo to las sam w sobie nie miał żadnej nazwy ot puszcza jakich wiele na tym kontynencie. Dla odróżnienia jej od wielu innych, oraz przyznania faktu że w wojnach Que-Toyne z Lourią stanowiła poważną przeszkodę dla atakujących z obu stron, przyjęło się mówić Graniczna ale ta nazwa jest stosowana głównie przez wojskowych.
Sam las mimo że panuje zima, całkiem sroga na warunki Prusaków ale dla tubylców była przeciętna, był jednak trudną do spenetrowania i przeczesania terenem. Może liści na drzewach nie było, ale same gałęzie były tak grube i gęste że potrafiły same w sobie przesłonić niebo. Co było dla ściągniętych naukowców nie mniej zadziwiające od Bramy. Jak te drzewa potrafią utrzymać ten ciężar?
Na szczęście dla żołnierzy Czwartej Roty, to nie było ich zmartwienie. Ich zmartwieniem było to że muszą wmaszerować na drugą stronę i zabezpieczyć ją. Było to trudne zadanie, musieli się w sześć dni przygotować do wypadu, mając tak naprawdę ograniczone możliwości dowiedzenia się co tam jest. Wysyłanie dronów na drugą stronę było nieskuteczne, każdy dron który pokonał określony dystans nagle tracił łączność, a autonomiczne drony były pułkowi potrzebne do patrolowania granicy.
Stąd trzeba sprawę załatwić w starym stylu, na nogach i do przodu zabijając wszystko co wpadnie im pod lufy. Na szczęście mieli prosty ogląd co tam jest, dzięki poczetowi Kapitana Mutiga.
Po pierwsze, po drugiej stronie Bramy panuje lato. Rzecz zaskakująca ale w sumie logiczna, gdziekolwiek to jest to musi daleko stąd. Dlatego ściągnięto letnie mundury dla Oddziału Kleista. Dziwne zamówienie ale Hetman Legionowy wiedział jak zrealizować tę prośbę bez niepotrzebnych formalności i zapytań. A na jaką cholerę Pruskiej Piechocie Morskiej letnie mundury w samym centrum ostrej zimy?
Po drugie, Brama po drugiej stronie znajduje się na jakiś wzgórzu, wokół samej bramy nie ma żadnych posterunków, ale poniżej między wzgórzami jest jeden wielki obóz. Na drugim wzgórzu zauważano drugą identyczną Bramę.
Po trzecie i najważniejsze, wróg wydaje się mocno opieszały, nawet niezbyt przejęty Bramą do której Polacy mają dostęp, zamiast tego wydawali się wpatrywać uważnie w drugą z jakikolwiek powodów. Może posłali tam jakąś drugą armię i ta jeszcze nie wróciła? W sumie to co rozbili, wydawało się raczej strażą przednią i to mało liczną. Wręcz oddziałami zwiadowczymi.
Co więcej słabo przygotowanymi, skoro wpakowali się w środek zimy prawie że nadzy! Idiotyzm.
Każda drużyna Łowczych wysłanych do wyeliminowania każdego z pozostałych maruderów przy okazji próbując uniknąć niepotrzebnych zniszczeń wśród ludności cywilnej z różnym powodzeniem, meldował że wróg nie był kompletnie przygotowany do zimowych warunków, wręcz wydawali się raczej ad hoc uformowaną jednostką mającą tylko sprawdzić co tutaj jest.
Dlatego więc polegano na szybkości, chciano uderzyć jak najszybciej chcąc się przekonać co tak naprawdę tam jest, zanim możliwe zagrożenie wyjdzie z Bramy próbując odszukać zaginionych zwiadowców czy też dokona większej inwazji powodują problemy z ściganiem maruderów na niespokojnej granicy.
Na szczęście dla żołnierzy Najjaśniejszej, szybkość to ich drugie imię i główny duch. Bądź zbyt szybki by dać się złapać, bądź za szybki by się dać zatrzymać i bądź wystarczająco szybki by uniknąć niepotrzebnych strat.
To że są Piechotą Morską nie zmienia nic a nic.
Dlatego Czwarta Rota stała przed swym dowódcą, Rotmistrzem Helmarem von Kleistem mimo panującego chłodu wyczekująco. A to że będą zmuszeni przenosić na swoich plecach niemało ciężkiego sprzętu wsparcia? No cóż, życie piechura w wojsku nie należy do najlepszych.
A już na pewno nie w wojsku Najjaśniejszej.
Rotmistrz tylko przejrzał stojącą swą jednostkę zanim głośno wojskowym tonem rzekł „Rota! Czeka nas trudne zadanie, na szczęście chleb powszechni dla nas. Wiecie jak sprawy się mają. Dlatego nie przedłużając, idźcie z Bogiem."
Po czym poszczególnie kapitanowie zaczęli wydawać rozkazy załadowania się na pokłady lekkich samochodów opancerzonych 4x4 Waran i tak samo lekkich kołowych transporterów opancerzonych Kozak-4.
„Od razu lepiej." Mruknął Tenner kiedy załadował się z swoją sekcją na pokład Kozaka-4, przez szybę z boku widział że druga sekcja jego poczetu jeszcze nie wsiadła w całości do swojego pojazdu. „Zimno w chuj a ci każą nam stać w mrozie w letnich mundurach."
„Nie przesadzaj Florian, postaliśmy parę minut. Tyle co nic. A po drugiej stronie wiesz jak jest ciepło, niczym na Krymie!" zwrócił mu uwagę Geeler.
„Może dla ciebie Hans boś spod Elbinga, ja jestem z zimniejszej części Prus i mam więcej rozsądku co do stania lekko ubrany w ostrą zimę."
W odpowiedzi Geeler postukał po płytach kamizelki kuloodpornej „Lekko?"
Tenner przewrócił oczami bez słowa. Następnie odgłos radia z przodu i odpowiedź kierowcy przerwały tę rozmowę. Obaj żołnierze spojrzeli się do przodu wraz z pozostałymi z jednostki.
Silnik zawył głośno po czym Kozak-4 ruszył do przodu w kierunku Bramy. Tenner siedzący przy oknie mógł dostrzec jadącego obok drugiego Kozaka. Szybki rzut oka do tyłu pokazał mu dwukolumnową formację pojazdów.
Niewiele brakowało a by musieli iść pieszo przez Bramę bowiem usunięcie drzew i ich korzeni podczas tworzenia drogi okazało się sporym wyzwaniem, a przerzut pojazdów niewiele mniejszym.
Normalnie potrzeba było by użyć specjalistycznego sprzętu albo niemałej ilości ludzi z łopatami by wykopać wszystkie zbędne pnie i korzenie drzew dla utworzenia na tyle szerokiej drogi przez las.
Na szczęście tubylcy przyszli z pomocą.
Bez tubylców na wykonanie tej pracy potrzeba było by więcej czasu, czasu którego zbytnio nie mieli. Tutaj tubylcy, a dokładniej paru wyszkolonych drwali mających opanowane parę niezbędnych zaklęć dla swej pracy przyszli z pomocą.
Saperzy szybko wykopywali ziemię wokół pni po czym magiczni drwale je wyrywali za pomocą zaklęcia lewitującego. W ten sposób w dwa dni utworzono w miarę prostą ścieżkę dla pojazdów które zostały dostarczone drogą powietrzną na wyznaczone tymczasowe lotnisko niedaleko wsi.
Było ono małe, tak naprawdę wykorzystujące zarówno drogę polną idącą do wsi jak i okoliczne nieużytki rolne które odpoczywały w tym sezonie. A jedynymi maszynami zdolnymi do wylądowania tak były poczciwe ŚLZ.28 Bryza, samoloty pasażersko-transportowe zdolne do STOL czyli krótkiego startu i lądowania.
Te małe zgrabne dwusilnikowe były koniem roboczym powietrznych sił transportowych w każdym kraju składowym Rzeczypospolitej, a dzięki swej prostej konstrukcji i przystosowania do trudnych warunków, nie wymagają czegoś więcej niż po prostu kawałka twardej ziemi jako pasu lotniczego.
Czyli maszyna idealna na warunki Roderius do tego stopnia że jak tubylcy usłyszeli że Polska nie ma nic przeciwko sprzedaży swego sprzętu to od razu zamówili oszałamiającą na ich możliwości ilość w wysokości… 15 maszyn łącznie.
Czego się spodziewaliście się? Że dwa średniowieczne królestwa fantasy są w stanie tak po prostu zamówić od ręki więcej niż parę sztuk? No, gdyby to była republika handlowa czy też po prostu królestwo handlowe to może mogliby więcej, ale dalej nie była by to oszałamiająca ilość.
Po prostu dawniej było dużo mniej pieniędzy w obiegu jak i z podatków przez co dużo trudniej sobie pozwolić na coś więcej niż współczesnemu państwu które takie wydatki może sobie wziąć jako dług publiczny bo jest czymś innym niż średniowieczne państwo.
Dobrze, zostawmy tę sprawę, zamiast tego wróćmy do naszych kochanych Prusaków. Dwie kolumny pojazdów już dawno wkroczyły w całości do tunelu skrytego za Bramą. Ciemność jaka tam panowała wymuszała używane świateł pojazdów by móc się zorientować jak bardzo szeroki tunel jest i by nie doszło do wypadku w przypadku nagłego zatrzymania się pojazdu na przedzie.
Tenner jak i wielu innych żołnierzy w czasie tej podróży jak i wielu innych żołnierzy miał problem z określeniem ile ten przejazd zajął czasu. Dla niego było to całkiem długo, jego przyjaciel Geeler dla odmiany sądził że krótko. Nawet coś takiego jak zwykłe zmierzenie czasu stanowiło kłopot, jak się okazało po fakcie, wszystkie zegary nawet elektroniczne uległy rozregulowaniu. Lecz o tym dowiedzieli się kiedy ustanowili posterunek po drugiej stronie.
Dlaczego? No cóż nie było zbytnio czasu. Gdy tylko pierwsze Warany na czele wypadły z bramy a tuż za nimi Kozaki rozpętało się piekło a dotychczas milcząca podróż w trakcie której jedynym dźwiękiem było wycie silników zamieniała się kakofonię okrzyków, warkotów silników oraz charakterystycznego basu karabinów maszynowych.
Okazało się że wpadli prosto w strażnice przy Bramie, obsadzone nieliczną załogą. Zaskoczyło to kierowców bowiem aż do wyjazdu nie było zbytnio ich widać, po tej stronie Bramy panowała noc.
Na szczęście dla samych kierowców umocnienia były pospiesznie zbudowane, przez co lichej wytrzymałości, wystarczyło je staranować by bez problemu przebić się na drugą stronę. Z drugiej strony Warany były całkiem ciężkie jak na samochód wielozadaniowy i porządnie opancerzone. Drewno nie miało większych szans z 18 tonowym rozpędzonym kolosem. Tym bardziej ciało opancerzone w lichą blachę, odgłos zgniatanego ludzkiego ciała Tenner później określił jako bardzo niepokojący.
Na przedpolu Bramy rozpętało się istne szaleństwo. Pojazdy jeździły to tu, to tam a ten z Łymian który nie zdążył zwiać z wzgórza na którym istoty z piekła rodem przybyły by wymierzyć karę na głupich śmiertelnikach, ten albo został rozjechany albo przerobiony na durszlak przez karabiny maszynowe na dachach pojazdów.
Gdy tylko wszystkie pojazdy znalazły się po tej stronie wzgórza a wrogowie zginęli czy też uciekli jak najdalej stąd w panice, co ostatecznie uratowało im życie, piechota morska wyszła z swych pojazdów i zaczęła zabezpieczać teren.
Rotmistrz przybył tak naprawdę na gotowe, jako jeden z ostatnich. Zbliżył się do krawędzi wzgórza i gdy tylko miał zasięgnąć języka u swego podopiecznego który bacznie obserwował znajdujący się między wzgórzami obóz Łymian, głośny i charakterystyczny ryk silników rozległ się w dolinie. Rotmistrz od razu odwrócił się w kierunku skąd przybył, a na jego twarzy pojawiło się zdumienie. Skąd czołgi tutaj? Pomyślał, a po chwili dostrzegł że w pobliżu jest drugie wniesienie, najwyraźniej podobnej wysokości, bowiem było widać światła reflektorów z charakterystyczną bielą.
Instytkownie zareagował na nieznany kontakt. „ZACIEMNIENIE! JUŻ KURWA!" krzyknął głośno przez sieć bojową jak i własnym głosem. Rozkaz został wykonany bez zwłoki, wszelkie światła znikły w ciągu paru sekund gdy kolejni kierowcy wyłączali swe pojazdy a żołnierze gasili latarki.
Gdy tylko zapadła ciemność, Kleist podniósł do oczu swą lornetkę, nacisnął przycisk odpowiedzialny za włączenie noktowizji i termowizji w jednym. Jego oczom po chwili gdy oprogramowanie latarki dostosowało się do wyświetlanych światłem ukazała się spora grupa wojsk.
Doliczył się trzech rot czołgów, oraz dwie roty piechoty przywiezionej w ciężarówkach. Zarówno czołgi jak i ciężarówki były mu obce. Po raz pierwszy widział takie maszyny… przerwał na chwilę tok myślenia gdy do jego analizującego wewnętrznego dowódcy dotarły z opóźnieniem nowe ale ważne informacje.
„Co tu do diabła robią Nippończycy?" odezwał się oficer u którego miał zasięgnąć języka czyli porucznik Richard Holster, niski blondyn znany z zamiłowania do hazardu jak i krętacz. Kleist po dziś dzień nie potrafił ani wytłumaczyć sobie dlaczego Holster nie wyleciał z jednostki na kopach, ani tego że nie potrafił go jeszcze postawić do pionu i wyplenić z niego niegodziwe zachowania.
Z drugiej strony, na ogromną liczbę chętnych wojsko liczyć nie mogło stąd brali każdego kto chciał. Pod warunkiem oczywiście że nie był karany, ani pierdolnięty. Przestępcy mają miejsce w więzieniu a wariaci w psychiatryku. Wojsko to nie przechowalnia dla nich.
„Przyszli po krwawą rozprawę to pewne, panie poruczniku." Odezwał się jeden z żołnierzy który wpatrywał się przez swój celownik na drugie wzgórze.
„Tylko po co? Przecież Nippończycy mają ważniejsze sprawy niż wysyłanie wojska za granicę, a nawet zresztą to liczą że my albo ci dziwni Amerykanie odwalimy za nich czarną robotę." rzekł kolejny żołnierz.
Kleist kliknął językiem, nie podobało mu się to, ani trochę. Nippończycy mają problem z wysyłaniem armii za granicę bo mają problemy, po czym przysyłają tutaj spory oddział wojska przez Bramę. W co oni sobie pogrywają?
Kątem oka dostrzegł jak w dole nagle pojawiło się czerwone światło, charakterystyczne dla ognia. Następnie ruszyło ono ku sąsiedniemu wzgórzu. Tymczasem słońce zaczęło wstawać nad górami, a czerwony świt odkrywać to co przykrył mrok.
„Żołnierze z kraju wschodzącego słońca przybyli przy wchodzącym słońcu na bitwę." Zakpił sobie Holster a żołnierze wokół niego zaśmiali się.
Zaraz po tych słowach, rozegrała się na ich oczach jatka nazwana w przyszłości Bitwą o Wzgórze Alnus, lecz sami Prusacy nazwali ją inaczej.
Rzeźnią w Dolinie Wschodzącego Słońca.
Królestwo Louria
25 Lutego 1640
Obóz I Armii
Hark uśmiechnął się złośliwie. Dla mężczyzny przed nim to był upiorny widok. Jego twarz była obita do czerwoności, z nosa szła krew. Zęby zaś jakie się ostało dało się policzyć na palcach jednej ręki. Mimo to ciągle widział i był w stanie mówić, czyli akurat to czego najmniej chciał.
Niestety, oficerowie wywiadu Królestwa Lourii aż za dobrze znają się na swym fachu. Parę zaklęć i eliksirów przymuszających oraz oczywiście solidne obicie twarzy w celu usprawnienia procesu wyciągania informacji, wystarczyło by wyśpiewał wszystko.
Dzięki zaklęciom tłumaczącym do których aby zadziałały na osobie pod przymusem trzeba użyć siły i złamać umysł ofiary, Hark dowiedział się że owy człowiek jest Centurionem o imieniu podobnym do typowo Parpaldiańskiego, służącym jakiemuś nieznanemu imperium które przybyło podbić i tak dalej. Typowa gadanina dla potłuczonych. Choć ciekawa, aż żałował że dopiero teraz dowiedział się o nich. Gdyby przybyli wcześniej, mógłby nawet to wykorzystać na swą korzyść.
Ich uderzenie z Bramy na pograniczu poszło by najpewniej na oba państwa. Narobili by szkód co by sprowokowało by wojnę lecz z Najedźcami a nie pomiędzy nimi. W ten sposób mógł wykorzystać okazję do rozładowania napięć dyplomatycznych, jak i wewnątrznych bo mógł wysłać znaczną część armii za Bramę, to czy się im udało to inna sprawa nie mniej mógł w mniej ryzykowny sposób pozbyć się balastu. Niestety za późno.
Inną rzeczą która najbardziej zainteresowała go poza oczywiście Bramą to był fakt że starli się z Polakami i zostali z łatwością rozbici. Rzecz której się raczej spodziewał szczególnie że ten Saderian był uzbrojony gorzej niż typowy rekrut z jego armii. I inny bardziej pasujący mu fakt, choć potrzebna będzie pewna obróbka danych ale może mu się bardzo przydać.
Mianowicie że byli zwiadowcami i sabotażystami w jednym, oraz że spalili parę wsi zanim zostali rozbici. Tylko dziwnym trafem tego człowiekowi udało się przeżyć kiedy Polacy wysłali Łowców. Piękne kobiety, okryte białym płaszczem które nie znały ani litości ani zmęczenia. Warto wiedzieć, przyda mu się w planie. Uznał to za dar od jakiegoś sprzyjającego Lourii Boga, a może raczej Boga sprzyjającemu mu w jego planie.
„Zabrać mi go i stracić, a głowę potem bez hełmu rozprowadzać po całym Królestwie i głosić że to Polski sabotażysta wysłany na rajd na nasze terytorium." Mężczyzna otworzył szeroko oczy, efektem ubocznym na siłę używanych zaklęć tłumaczących było to że sam zaczął rozumieć język Louryjski.
Zaczął błagać o litość, gotów zrobić wszystko. Nawet opowiedzieć mu o Saderze i jej bogactwach, lecz Hark tylko pokręcił głową. „Wiesz centurionie, gdybyś trafił tutaj w nieco innych czasach, może nawet parę miesięcy wcześniej. Skorzystałbym z twojej oferty, ale teraz jej nie potrzebuję. Żegnaj." Po czym machnięciem ręki kazał go zabrać.
Gdy tylko ludzie wokół niego odeszli, mruknął do siebie. „Ciekawe co teraz zrobisz pani Ambasador? Wszak nie możesz puścić płazem że ktoś napadł na państwo pod opieką twego imperium prawda?"
Hark nie kochał Parpaldii, a skoro nie mogą mu pomóc wygrać i próbują się teraz wykręcić sianem to może dać im jasno do zrozumienia że płaci się cenę za niedotrzymywanie umów z Lourią. Nawet jeśli samej Lourii po tym już nie będzie.
Przesadna duma to pycha. A jak wszyscy wiemy pycha kroczy przed upadkiem.
