Okres dzieciństwa Arthura postanowiłem podzielić na kilka części. Wy takich rozdziałach, będę trochę skakał czasowo np. o miesiąc, pół roku czy cały rok. Życzę miłego czytania oraz potwierdzam, że nie mam praw do serii Dragon Age. Mam prawa tylko do własnej historii więc proszę żeby jej nie kopiować.


Rozdział 5

Dzieciństwo część I

"Okres dzieciństwa jest najważniejszym etapem życia dziecka gdyż właśnie wtedy kształtuje się jego charakter."

- Ojciec Genitivi Kronika Arthuriana.

Wysokoże roku pańskiego 905 Wieku Smoka.

Ranek promienie słońca wpadły do komnaty, przez szklane szyby budząc pięcioletniego Arthura. Wygląd chłopca się zmienił widać, było jego białe włosy oraz wyraźne srebrne oczy, które były niezwykle rzadkie u ludzi, elfów, krasnoludów częściej były, jednak spotykane u qunarii. Pokój dziecka, miał kształt kwadratu, wyglądał także na uporządkowany. Ściany były kamienne na który wisiały gobeliny przedstawiające jakąś legendę. Pod ścianą naprzeciw drzwi do komnaty stało łoże panicza, przed łóżkiem natomiast stał kufer, gdzie znajdowały się wszystkie rzeczy chłopca np. zabawki. Natomiast po bokach znajdował się stoliki nocne. Szafa z ubraniami stała po prawej stronie od wejścia do komnaty, a po lewej znajdował się regał z książkami. Okno znajdowało się po lewej stronie od drzwi, pod oknem znajdował się niewielki drewniany stolik o okrągłym blacie, który stał na jednej nodze z trzema odnóżami w nią wsadzone. Między stolikiem znajdowały się krzesła obite miękkim materiałem na siedzisko oraz podparciu, stały one na czterech nogach, a oparcie było podłokietnikami i sięgało do połowy pleców. Po prawej stronie we wnęce, znajdował się kominek, którym ogrzewano pokój. Chłopiec podniósł się usiadł przetarł oczy obiema rękami, po czym ściągnąć z siebie kołdrę suwając nogi na podłogę. Wstał przeciągnął się, potem sięgnął po kubek z wodą, który chwycił w obie dłonie i wziął kilka łyków. Skierował po tych czynnościach do swojego stoliku na którym leżała książka którą niedawno zaczął czytać. Usiadł wziął książkę i zaczął czytać co było niezwykłe jak na kogoś w jego wieku, lecz był szlachcicem więc musiał szybciej przyswajać podstawową wiedzę taką jak czytanie oraz pisanie. Co zresztą dla większości ludzi z ludu nie było dostępne w tych czasach, prócz bogatych kupców czy niektórych rycerzy. Książka którą czytał była legendą o ludach Alamarii, którą często czytał ze swym przybranym ojcem. Czytał akurat opowieść o wodzu zwanym o Myghalu Tarrdragonie zwanym również Braveheart. Według opowieści był on arvarskim wojowniku, któremu udało się pokonać Calehnada Wielkiego, chcącemu podporządkować Arvarów z Gór Mroźnego Grzbietu.

Roku 542 Wieku świętych na tronie Fereldenu zasiadł Calenhad zwanym Srebrnym Rycerzem jednocząc lud Alamarii pod swym sztandarem. W 546 roku ruszył, ze swą armią na Arvarów na pewien okres udało mu się ich podporządkować, jednak nie na długo. Tu zaczyna się legendą wielkiego wojownika który poprowadził swój lud do wolności.

W 449 w wiosce o nazwie Dracohille mieszkał Myghal, miał własną ziemię oraz narzeczoną o imieniu Esyld. Kobieta uchodziła, za lokalną piękność i każdy zazdrościł mężczyznie takiej ukochanej. Myghal był członkiem zazwyczaj pokojowo nastawiony do felerdenów i nie interesowało go, co wyprawiają ich urzędnicy. Wiedział że sprzeciwy mogą się dla nich źle skończyć, nie podobało mu się to, ale nic nie można było zrobić. Buty były zazwyczaj krwawo tłumione i cierpieli nie tylko uczestnicy, lecz także bliskie im osoby. Wszystko było w porządku aż do feralnego dnia, kiedy to fereldeński rycerz próbował siłą posiąść Esyld. Widząc to Myghal nieumyślnie zabił rycerza próbując go powstrzymać rzucając nim o ziemię, a pech chciał, że uderzył głową o kamień. W wyniku tego oboje kochanków musiało uciekać jednak podczas ucieczki fereldeńscy żołnierze pojmali Esyld i zanieśli ją przed oblicze bana. Lord zabił kobietę publicznie podrzynając jej gardło, czym chciał sprowokować Myghala do walki niewiedział, jednak że rozniecił potężny pożar…

Kiedy chłopiec, był zajęty lekturą do pokoju weszła Eowina i zauważyła, że już nie śpi. Widok czytającego z takim zawzięciem, że nie zauważył jak ktoś wszedł do jego pokoju trochę zdenerwował dwórkę. Podeszła do niego cicho a następnie wyciągnęła rękę. Młody Arthur czytał z zaciekawieniem, że nie zauważył jak weszła jego niania, która nagle wzięła książkę z rąk.

- Pora się ubrać paniczu. - oznajmiła Eowina spokojnie, lecz stanowczo.

- Witaj przepraszam nie słyszałem jak wchodzisz. - kajał się szczerze chłopiec.

Niania popatrzył na niego, a następnie westchnęła zamkajoác oczy pochylając głowę w dół oraz kręcąc nią i powiedziała spokojnie - Arthurze nie jestem na ciebie zła tylko chce, żebyś zwracał większą uwagę na to co się dzieje wokół ciebie.

- Wiem Nan, ale ta legenda mnie wciągnęła. - tłumaczył chłopiec z ekscytacją.

- To sprawdźmy tą niezwykłą opowieści. - powiedziała Eowina z uśmiechem.

Zajrzała do książki i przeczytała tytuł i kilka pierwszych zdań. Kobieta widząc, że bohater opowieści nazywa się Tarrdragon przestraszyła się lekko. Zamknęła książkę i odłożył ją na regał, po czym odwróciła się w stronę Arthura. Podeszła do niego, a następnie powiedziała - Paniczu na razie dosyć czytania, czas się ubrać, zjeść śniadanie i iść na nauki do mistrza Aldousa.

Chłopiec zaczął grymasić ściągając swoją nocną koszulę - Naprawdę muszę?

- Wykształcenie jest ważna młody panie, a nie każdy ma do niego dostęp. - odpowiedziała spokojnie Eowina podając dziecku koszule dzienną.

- Rozumiem to nianiu, tylko na lekcjach Aldousa strasznie się nudzę. - powiedział chłopiec, próbując przekonać kobietę.

- Paniczu pan Aldous jest doskonałym uczonym i dobrym człowiekiem, a twemu ojcu zależy byś otrzymał dobre wychowanie oraz dużą wiedzę. - oznajmiła niania spokojnie, ale stanowczym głosem.

- Eh, rozumiem nianiu. - powiedział Arthur podając się.

- Skoro mamy to za sobą, dokończymy ubieranie. - oznajmiła Eowina z uśmiechem.

Niania wyciągnęła ciemne nogawice, po czym podała je swemu paniczowi. Następnie kucnęła i wyciągnęła parę skórzanych wysokich solidnych fereldneńskich butów, z którymi podeszła do Arthura i pomogła mu je założyć. Podeszli oboje do lustra, a chłopiec z westchnieniem zaczął spoglądać w swe odbicie. Miał założony na siebie biały dublet ze wyhaftowanymi złotymi liśćmi na rękawach oraz z białymi laurami Couslandów na błękitnej tarczy na lewej piersi, czarne skórzane nogawice i wysokie solidne czarne buty ze skóry. Eowina była zachwycona, gorzej było z Arthurem, który cały czas się wiercił i starając się coś poprawić.

Eowina próbowała uspokoić chłopca mówiąc - Paniczu proszę przestań się tak rzucać potargasz nowy dublet, który zamówiła pani Eleonora.

- Ten dublet zraszanie mnie ciśnie i krępuje moje ruchy. - skarżył się usilnie Arthur.

- Nic nie poradzimy, pani nalegała byś go nosił. - mówiła niania starając się uspokoić dzieciaka.

Arthur zrezygnowany, dalej się rzucał chodząc po pokoju.

Eowina powiedziała próbując przekonać go tak jak Fergusa i Marion - Poza Tym wyglądasz bardzo ładnie i dostanie jak przystało na syna teyrna.

- Wątpię Nan - odpowiedział ze skrzywionym wzrokiem.

- Mówię poważnie Paniczu. - przekonywała kobieta miłym głosem.

- Przepraszam nianiu, - przepraszał chłopiec ze smutkiem, a dwórka już myślała, że jej się udało, ale nagle dodał - wiem że chcesz dobrze, lecz do mnie to nie pasuje.

Arthur oddalił się od Eowiny, rozpiął szybko dwa pierwsze guziki pod szyją, po czym ściągnął z siebie dublet. Kobieta próbowała go powstrzymać, ale było już za późno. Chłopiec rzucił dublet na ziemię i pobiegł do szafy skąd wyciągnął swoją tradycyjną dzienną tunikę. Próbował potem zdjąć swój czarny letni płaszcz z haczyka, zamocowanego na drzwiach szafy. Eowina podeszła do chłopca i pomogła mu zdjąć płaszcz, patrząc na niego z lekką złością ale i ze zrozumieniem "Stwórco czasami potrafi być strasznie uciążliwy, ale dobrze że mimo tak młodego wieku, już ma własne zdanie" pomyślała uśmiechając się. Arthur ubrał się i razem z nianią do kuchni by naszykować sobie strawę.


Dotarli do kuchni wtedy kobieta, natychmiast zaczęła przygotowywać śniadanie oraz podeszła do pieca, by wstawić wodę na herbatę. Kiedy skończyła położyła wszystko na srebrną tacę, następnie ruszyła do sali jadalnej na śniadanie. Weszli do pomieszczenia, gdzie już czekała na nich reszta rodziny Couslandów. Arthur ukłonił się i zajął swoje miejsce czując na sobie wzrok matki. Marion widząc to cały czas się uśmiechała widząc to jak jej młodszy brat się lekko poci. Córka Couslandów wyrosła na piękną dziewczynę, było już widać jej powabne kształty, włosy stały się bardziej czarne i gęste a miała je spięte w dwa surowe koki.

Najstarszy z rodzeństwa Fergus też zauważył wzrok matki ale nie przejął się zbyt tym. Trzynastoletni chłopiec, był już wyraźną kopią własnego ojca włosy ciemnobrązowe z małą rozlazłą grzywką. Bryce tylko się przyglądał sytuacji, spokojnie spożywając posiłek. Mężczyzna postazał się trochę a włosy jego powoli stawały się coraz bardziej siwe, tak samo było z Eleonorą jednak dalej była urodziwą niewiastą.

Teyrna przypatrywała się synowi i była wyraźnie zawiedziona, że jej syn nie ubrał dubletu, który dla niego Eowina to zauważyła i już wiedziała, że zaraz nastąpi pytanie ze strony kobiety - Eowino dlaczego Arthur nie ma założonego dubletu, który dla niego zamówiłam.

- Pani ja… - przerwała, gdy zobaczyła jak chłopiec patrzy na nią, unosząc lewą rękę na znak by zamilkła.

- Matko to nie jest wina Nan, ale ja nie chciałem nosić dubletu, bo nie lubię zbyt takiego stroju. - powiedział Arthur z powagą, lecz był lekko spanikowany w środku, gdyż wiedział, że zaraz może nastąpić matczyne kazanie.

- Możesz mi wyjaśnić dlaczego nie lubisz tej części garderoby? - zapytał Bryce powstrzymując tym żonę, która już szykowała się by wygłosić monolog, na temat odpowiedniego ubioru szlachcica.

- Dublety za bardzo krępują mi ruchy i wbijają mi się pod pachy. - odpowiedział chłopiec z lekkim strachem patrząc na matkę.

- Przykro mi chłopcze, ale szlachcic musi się godnie reprezentować. - powiedziała Eleonora beznamiętnie a potem z zamkniętymi oczami dodała - Dostojnym wyglądem nie tylko reprezentujesz siebie, lecz także dom z którego pochodzisz.

- Matko z tego co mówił mi mistrz Aldous, arwarowie noszą eleganckie żupany, a qunarii piękne kaftany, oba stroje są podobno bardzo wygodne. - tłumaczył zawzięciem Arthur.

- Jesteś fereldenem i powinieneś się tak ubierać. - oznajmiła stanowczo królowa.

- Matko przecież fereldenowie jak i awarowie są przecież ludem Alamarii, więc ich strój jest tak samo godny. - powiedział chłopak z błyskiem w oku, gdyż wiedział, że wygrał tą potyczkę na argumenty.

- Ha, ha, ha nasz syn jest niezwykle elokwentni mądry jak na swój wiek nieprawdaż najdroższa? - śmiejąc się Teyrn zadając pytanie swej małżonce.

- W istocie mój mężu. - potwierdziła suchym głosem patrząc na swego syna.

Kończąc dyskusje wszyscy dokończyli śniadanie w ciszy, po czym podziękowali za posiłek i udali się na swe codziennie zajęcia.


Arthur razem z starszym rodzeństwem udał się na lekcje do mistrza Aldousa w zamkowej bibliotece. Wyszli z sali jadalnej i skierowali się w prawą stronę, mijając dwa rynsztunki zbroi płytowych postawione jako ozdoba, a pomiędzy nimi wisiała flaga z herbem Couslandów. Minęli schody prowadzące na wyższe piętro, gdzie oczywiście znajdowały się ich kwatery lordowskie. Przeszli obok dwóch kolejnych rynsztunków, stanęli przed drzwiami po prawej stronie, wzięli razem głęboki oddech, po czym Fergus otworzył drzwi i wszedł jako pierwszy do biblioteki. Trójka rodzeństwa się rozdzieliła i zajęła swoje miejsca czekając, aż nauczyciele zaczną lekcje. Arthur poszedł do sali lekcyjnej, za otwartymi drzwiami po lewej stronie, gdzie czekał już jego nauczyciel. Natomiast jego starsze rodzeństwo poszło wzdłuż biblioteki aż doszli do kominka, gdzie się rozdzielili. Fergus poszedł w prawą a Marion w lewą stronę do czekających na nich nauczycieli. Arthur mógł, już pobierać nauki tak jak starsze rodzeństwo, ponieważ potrafił czytać i pisać w wieku pięciu lat.

Aldous najpierw się przywitał z uśmiechem - Witaj chłopcze gotowy na dzisiejszą lekcję, bo ja jestem.

Aldous wyglądał jak typowy mędzec brązowa brodą z znakami siwienia, błękitnymi oczami i dobrze ułożonymi krótkimi włosami. Ubrany fioletowo-niebieską togę oraz skórzane brązowe trzewiki.

Arthur szykował się na długi wykład z historii, gdyż wiedział, że jeśli jego nauczyciel jest w dobrym humorze to zawsze dużo gada.

Lekcja się zaczęła.

Arthur słuchał uważnie wykładu Aldousa, na temat początków Tevinteru i pierwszy pomniejszych królestw ludzi. Nauczyciel opowiadał mu o zjednoczeniu Tevinteru, które było podzielone na dwie części, a wydarzenie to miało miejsce w 1207 roku p.n.e. i dokonane przez Darinusa później zwanym wielkim. Chłopiec słuchał uważnie. ale dręczyły go pytania więc postanowił je zadać - Mistrzu Aldousie co było przed powstaniem Tevinter?

- Kroniki nie są do końca jasne, lecz istnieje wiele legend na ten temat. - powiedział spokojnie nauczyciel.

- Kiedy czytałem opowieści o pierwszych ludziach, w książce napisano, że trzy rasy elfów krasnoludów i ludzi żyło od początku obok siebie. - powiedział Arthur z głosem ciekawym oraz czekającym na odpowiedź.

- Tak istnieje taka legenda, lecz są to podania arwarów, którzy są dość odizolowanym społeczeństwem, więc nie można do końca dawać im wiarę. - odrzekł Aldous wyraźnie zadowolony z pilności swego ucznia.

- Dlaczego nic nie wiadomo o tamtych czasach? - zapytał chłopiec z wyraźną ciekawością w głosie i oczach.

- Wiele mądrych ksiąg spłonęło w wyniku wojen, reformacji i buntów religijnych. - odpowiedział nauczycieli gładząc swą brodę wzdłuż.

- Rozumiem. - powiedział uczeń wyraźnie zawiedziony odpowiedzią.

Aldous kontynuował swój wykład opowiadając o reformach, które wprowadził Darinus poprawiając życie swoich obywateli jak i zapobiegając rozpadowi królestwa. Mówił o pierwszych Magistrach przyszłego imperium. Powiedział też jak Darinus poślubił królową Rathanę z Karinusu tym samym ostatecznie jednocząc ludy Tevinter i stając się pierwszym Archontem. Arthur słuchał robiąc notatki.

Tymczasem Fergus miał lekcje geografii jego nauczycielem, był Seosamh ze Brillhin, który jest jednym z najlepszych kartografów na północy Fereldenu. Wyglądał dostojnie w swojej zielono-brązowej todze, nosił też skórze czarne trzewiki. Miał brązowe oczy i długie włosy do szyi ze zaplecionym na tyle małym warkoczem, twarz jego była głatka bez żadnych zrostów, ale wyróżniał się nosem, który wyglądał jak dziób jastrzębia. Seosamh opowiadał najstarszemu synowi Bryca o Wolnych Marchiach, gdzie leżą, ich linii brzegowej, położeniu miastach państw. Mówił też o kulturze sztuce poszczególnych polis oraz o pakcie obronnym przeciw wrogom takim jak Orles, Antiva, Rivania, Nevarra, Tevinter oraz ludom Qunarii. Fergus wyraźnie się nudził, jednak starał się pozostać skupiony na lekcjach, lecz z wielkim trudem, że musiał się szczypać by nie zasnąć.

Natomiast Marion miała lekcje sztuki, a jej nauczycielem był mistrz Kitto Wyslley jeden z najlepszych malarzy i rzeźbiarzy Fereldenu. Ubrany w błękitną tunikę, czarny kapelusz z pawim piórem, czerwone pantalony i czarne buty ze skóry wołu. Jego lico było doskonale przestrzyżone wąsy w stylu tevinterskim czyli cięki szpiczasty wąsik i mała bródka w kształcie pojedynczego pionowego paska pod ustami. Włosy miał krótko przystrzyżone i dokładnie ułożone ma boki głowy, oczy malarza były koloru zielonego. Tłumaczył młodej damie jakie znaczenie ma sztuka w tych czasach że artyści często widzą więcej niż możni tego świata. Marion słuchała uważnie wykładu mistrza Kitto który opowiadał z pasją o sztuce jej historii i znaczeniu.

Rodzeństwo spokojnie słuchało wykładów swoich nauczycieli, aż dobiegły one końca teraz mieli mieć inne zajęcia. Arthur miał lekcje j. fereldeńskiego, Fergus nauki z zarządzania, a Marion haftowania.


Kiedy lekcje miały się zacząć Marion wzięła za rękę swojego młodszego brata, po czym pociągnęła go za sobą. Arthur nie oponował, ponieważ czuł się zmęczony po wykładach Aldousa, więc pobiegł z siostrą ruszając w stronę głównego holu. Ścigało ich dwoje nauczycieli, próbujących zatrzymać parę uciekinierów, natomiast Fergus przyglądał się wszystkiemu z rozbawieniem. Bakałarzami, którzy gonili za swymi uczniami byli Abelard ze Strzaskanego Wybrzeża oraz Kerra Bach mieszkanka Wysokoża. Abelard był nauczycielem j. fereldeńskiego, odziany w czarną togę z czerwonymi elementami oraz czarne buty. Lico mężczyzny było wdzięczne, lecz surowe nosił dobrze zadbaną jasnobrązową gęstą brodę połoczoną z wąsem i baczkami, włosy miał gęste w kolorze kasztanu, a oczy jego barwę miały brązową. Natomiast Kerra Bach była dwórką dbającą o harmonogram swoich podopiecznych oraz uczyła kindersztuby w czym była bardzo rygorystyczna. Ubrana w szarą suknie z białymi facetami przy nadgarstkach, szyi i dekolcie staranie zapiętym, by nikogo nie prowokować. Na nogach nosiła szare pantofle na małym obcasie. Mimo swojego dojrzałego wieku była dość urodziwa miała długie rozpuszczone blond włosy oraz uwodzicielskie zielone oczy, a także opływowe kształty w niektórych miejscach.

Gonitwa nie trwała długo, ponieważ rodzeństwo przebiegło szybko przez wielki hol, zeszło po schodach prowadzące do stołku mijając strażników zamkowych, po czym dotarli do stojącego konia przy bramie. Arthur zdał sobie sprawę, że siostra to zaplanowała, lecz nie miał nic przeciwko. Marion pomogła bratu wsiąść na konia, po czym sama wsiadła na wierzchowcai ruszyli słysząc jedynie wołających nauczycieli - Marion, Arthurze wracajcie.

Przejechali oręż bramy zamku Couslandów i ruszyli w drogę na małą przejażdżkę.

Skierowali się na wschód cwałując przez godzinę lecz nie oddalając się zbyt od zamku. Jadąc tak przez zielone pola podziwiając widoki. Arthur był zachwycony czerpał tą chwilą wolności od dworu z każdym oddechem. Kłusując tak dalej rodzeństwo zauważyło jak chłopi plotą ze zboża kobiecą kukłę. Obserwując to chłopiec zapytał - Siostro jak myślisz co oni robią?

- Składają cześć bogini ziemi, - ciągnęła - prosząc ją o obfite i zdrowie zbiory.

- Matka Malory mówiła że jest tylko jeden bóg, a jest nim Stwórca. - powiedział z zaciekawieniem Arthur.

- Ma po części rację, Stwórca stworzył boginię, by opiekowała się plonami, a także chciał poczuć, co znaczy naprawdę kochać. - tłumaczyła Marion z łagodnym głosem.

- Dlaczego więc Zakon, tego nie naucza? - zapytał chłopiec z zaciekawieniem.

- Zakon ma swoją doktrynę i politykę. - odpowiedział dziewczyna krótko.

- Trudno to zrozumieć. - oznajmił Arthur Masując skronie.

- Zgadzam się braciszku. - powiedziała Marion z westchnieniem.

Pojechali dalej mijając jeszcze kilka gospodarstw, po czym dotarli nad łąkę nieopodal Gór Strażniczych. Łąka była piękna bujna, porośnięta trawą, elfimi korzeniami rosnące pod drzewami, krwawymi lotosami kwitnącymi nad strumieniem, tuż obok Wrzecionowców, a gdzie nie gdzie można dostrzec króleswki elfi korzeń. Miejsce to było teraz porośnięte kwiatami takimi jak niezapominajki, stokrotki, bratki itp… ale też rosła tam koniczyna. Płyną tam niewielki strumień było to doskonałe miejsce na wypoczynek więc dwójka rodzeństwa stanęła zsiadła z konia, a lejce przywiązała do drzwa. Po wykonaniu tej czynności poszli nad strumień gdzie Arthur się położył na trawie biorąc jeden kłos wysokiej trawie w usta, natomiast Marion zaczęła pleść wianek z kwiatów. Chłopca zastanawiał się dlaczego jego siostra robi coś takiego - Siostro dlaczego pleciesz te kwiaty ze sobą?

- Chodzi ci o ten wianek? - zapytała Marion z uśmiechem.

Arthur pokiwał głową czekając na odpowiedź.

- Plotę ten wianek dla mamy jako przeprosiny, że uciekłam z lekcji. - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się do siebie.

- Czuje że kwiatki nie wystarczą siostrzyczko. - powiedział z zamyśleniem chłopiec.

- Może, ale przynajmniej złagodzi wściekłość matki. - oznajmiła Marion chichocząc.

- No nie wiem może nas porządnie skarcić. - spekulował Arthur patrząc w niebo po chwili zamykając oczy.

Rozmowa zamarła Arthur zamkną oczy i postanowił się zdrzemnąć, natomiast jego siostra dalej plotła wianek, po czym położyła się obok brata. Leżeli tak przez godzinę Arthur przebudził się jako pierwszy, usiadł przetarł oczy, a potem spojrzał jak jego siostra śpi i cicho się zaśmiał. Wstał na równe nogi przeciągnął się następnie podszedł do konia by sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Podszedł pogłaskał wierzchowca po tej czynności poszedł nad strumień i usiadł patrząc w dal przez jakiś czas pilnując siostry.

Usłyszał po jakimś czasie głośne ziewanie obrócił się i zobaczył swoją siostrę, która właśnie się obudziła. Chłopiec zaśmiał się widząc ślinę spływającą po prawym kąciku ust i podbródka dziewczyny.

Marion zirytowana uśmiechem brata, zapytała - Czemu się tak się śmiejesz?

- Przepraszam, po prostu słodko wyglądasz jak śpisz. - odpowiedział Arthur dalej się uśmiechając.

- I to jest takie śmieszne? - dziewczyna spytała unosząc lewą brew.

- Tak bo wyglądasz jak mały mabari. - oznajmił chłopiec śmiejąc się głośno.

- Oż ty mały dowcipnisiu. - zdenerwowana dziewczyna zaczęła iść w kierunku swojego młodszego brata by dać mu nauczkę.

Kiedy szła Arthur poderwał się szybko na nogi by uciekać przed gniewem swej siostry. Gonitwa trwała długo aż chłopiec usłyszał krzyk Marion, natychmiast pobiegł w jej kierunku. Kiedy dotarł zauważył węża, który zatopił zęby w kostce dziewczyny bez namysłu wyciągnął sztylet zza pazuchy sióstr i odrąbał gadowi głowę. Zauważył że była to żmija spiralna, która była jadowita na szczęście jej jad dział powoli. Arthur o tym jednak nie wiedział, wyciągną rękę i chwycił głowę węża, po czym owinął ją w kawałek swego płaszcza. Następnie zajął się Marion, zerwał liść pobliskiego elfiego korzenia, przystawił do rany, odciął kawałek swej tuniki i owinął ją wokół kostki. Ruszyli potem w stronę konia, kiedy dotarli chłopiec pomógł siostrze wsiąść na konia, a sam skorzystał z głazu który dał obok drzewa do którego przywiązali wierzchowca.

Znalazłszy się w siodle powiedział z determinacją - Pędź jak wiatr Bella, pokaż nam co to znaczy się śmieczyć. Hja.

Ruszył co kopyta wyskoczą trzymając siostrę przed sobą. Przejechali obok gospodarstw, które mijali wcześniej, minęli wioskę gdzie zaczynały się obrzędy matki ziemi, aż dotarli do podzamcza. Arthur nie zamierzał się bawić się w tłumaczenie strażnikom tylko szybko przejechał przez bramę galopem. Jechał tak, aż dotarł do schodów stołku, gdzie krzyknął - Natychmiast zanieście ją do cyrulika, a także powiadomcie naszych rodziców. Już!

- Rozkaz panie - powiedział zszokowany żołnierz.

Całą sytuację obserwował Roland, z podziwem obserwował jak Arthur siedzi dumnie na klaczy wiedział, już że chłopak ma talent do jeździectwa.

Teyrnowie Cousland siedzieli w swej komnacie czekając, aż ich dzieci przybędą z przejażdżki. Teyrna spacerowała pokonacie trzymając lekko zaciśniętą prawą dłoń przy ustach a lewą rękę schowaną pod prawym łokciem. Teyrn natomiast siedział przy stoliku popijając herbatę. Nagle przez drzwi do ich pokoju wbiega zdyszany strażnik mówiąc - Wasze lordowskie mości panicz i panienka powrócili.

- To dobrze ale dlaczego jesteś tak zdyszany? - zapytał Bryce.

- Wybacz panie ale wygląda na to że panienka Marion jest ranna w nogę właśnie zaniesiono ją do cyrulika. - odpowiedział żołnierz odzyskując oddech w płucach.

Bryce i Eleonora jak strzały wybiegli z komnaty kierując się do pokoju zamkowego medyka w południowej części zamku. Przed drzwiami zobaczyli Artura stojącego z sir Rolandem. Teyrna weszła do środka natomiast jej mąż postanowił się dowiedzieć, co dokładnie się stało.

Pasierb opowiedział o wydarzeniach jakie miały miejsce, jak spędzali czas na wschodniej łące od wioski Terrmount odpoczynku zabawie w berka oraz ukąszeniu Marion przez węża i błyskawicznym powrocie. W ostatnie Bryce nie mógł uwierzyć, ale przekonało go potwierdzenie Rolanda, który widział powrót dzieci.

Wtedy Cyrulik imieniem Ionhar zaprosił trójkę do środka. Ionhar był członkiem podeszłego wieku o siwych włosach, które sięgały mu do szyi oraz brązowych oczach i zadartym nosie.

Kiedy wszyscy weszli do środka ujrzeli teyrnę siedzącą przy łóżku Marion która wyglądała na zmęczoną. Cyrulik staną przed nimi i się odezwał - Życiu panienki Marion już nic nie zagraża. - ciągną dalej - dzięki szybkiej interwencji waszego najmłodszego syna który użył liści elfiego korzenia.

- Czy to prawda? - spytała zdziwiona Eleonora.

- Tak najwidoczniej nasz syn jest bohaterem. - odpowiedział Bryce z dumą w oczach.

- Nie tylko przyniósł, też głowę węża dzięki której mogłem przyrządzić surowicę i wyleczyć waszą córkę. - powiedział z podziwem Ionhar.

Wszyscy patrzyli na Arthura z podziwem tylko Roland się uśmiechał.

Po krótkich zaleceniach ze strony cyrulika rodzice zabrali Marion do jej komnat. Eleonora powiedziała - Dzisiaj z nią zostanę na noc, by mieć pewność, że wszystko jest w porządku.


Bryce pokiwał głową i wyszedł przekazał Arthura Eowinie jego niania, a sam z Rolandem skierował się do swojego biura. Dotarli do pracowni teyrna następnie usiedli na swoich miejscach. Roland nalał im miodu pitnego, którym był czwórniak fereldeński każdy z nich wziął po łyku z kielicha, po czym zaczęli rozmawiać.

- Naprawdę dziś był dzień pełen niespodzianek zgodzisz się przyjacielu ze mną? - zapytał Teyrn ze znużeniem.

- Zgadzam się mój panie. - potwierdził dowódca rycerzy ze ciężkim westchnieniem.

- Jednak Arthur zaskoczył nas wszystkich doprawdy jest synem swego ojca. - powiedział Bryce z uśmiechem.

- Masz rację mój panie. - zgodził się spokojnie Roland, po czym stwierdził - Myślę że już czas by chłopiec zapoznał się z kunsztem walki.

- Nie, jest za wcześnie. - oznajmił Teyrn stanowczo.

- Wybacz śmiałość mój panie ale sam chciałeś by zaczął szkolenie jak najszybciej. - powiedział dowódca rycerzy z powagą w oczach.

- Wiem, ale czy poradzi sobie? - zapytał Bryce gładząc się po brodzie.

- Skóra już płynie odcina głowy wężom damskim sztyletem to z męskim orężem będzie zabójczy. - stwierdził Roland śmiejąc się przy tym.

Teyrn pomyślał chwilę, po czym dał dowódcy rycerzy odpowiedź - Dobrze więc masz moją zgodę zaczniesz pojutrze.

- Dziękuję mój panie - podziękował Roland i kiną głową.

Później rozmawiali jeszcze o innych sprawach dotyczących bezpieczeństwa teyrniru i zamku Couslandów.

Dwa dni później.

Teyrn i Teyrna postanowili nie karać dzieci, ponieważ cała ta przygoda z wężem była dla nich wystarczającą lekcją. Arthur wstał wcześniej jak zwykle usiadł przy stoliku i czytał książkę, kiedy przyszła niania odłożył księgę na stół oraz ubrał się w swój tradycyjny strój. Czyli czarny płaszcz nałożony na białą koszula, czarne spodnie, a także buty z czarnej skóry i brązowy pas. Odziany zszedł razem z nianią do kuchni gdzie przygotowała mu śniadanie, po czym jak zwykle udali się do sali jadalnej, gdzie chłopiec spożył swe śniadanie.

Kiedy miał odejść od stołu, jego ojczym podniósł rękę mówiąc - Zostańcie jeszcze na chwilę, chciałem was o czymś poinformować.

Wszyscy siedzieli spokojnie czekając na informacje, Eleonora jednak wiedziała co chciał powiedzieć i zadała surowe pytanie - Jaką toż decyzją chcesz się z nami podzielić?

Bryce wiedział, że jego żona tego nie pochwała, gdy poprzedniego dnia jej to oznajmił, jednak wziął głęboki oddech i zaczął - W świetle ostatnich wydarzeń oraz namowom sir Rolanda, - ciągnął - postanowiłem, że Arthur zacznie od dziś szkolenie bojowe.

- Ojcze to niesprawiedliwe, ja zacząłem, gdy miałem 7 lat! - krzyknął Fergus wyraźnie zdenerwowany tym faktem.

- Uspokój się synu. - powiedziała spokojnie Eleonora i dodała - Twój ojciec zaraz wyjaśni ci dlaczego podjął taką decyzję.

- Roland zauważył w twoim bracie talent, lecz trzeba rygorystycznego treningu, by go w pełni rozwinąć. - wyjaśnił Bryce zdecydowanym tonem.

- Czyli może być… - nagre mu przerał jego młodszy brat.

- Twoim mieczem i najwierniejszym sprzymierzeńcem - powiedział Arthur z uśmiechem.

- Przecież to ty możesz być w przyszłości nowym teyrnem Wysokoża. - stwierdziła poważnie Marion.

- Wątpię poza Tym jestem najmłodszy z was a także nie interesuje mnie władanie. - oznajmił spokojnie chłopiec.

- Dobrze starczy tego, na razie ja jeszcze żyję więc urząd pana Wysokoża jest zajęty i nie życzę sobie uśmiercania mnie. - powiedział stanowczo Bryce patrząc na swoje dzieci które zaczęły się śmiać.

Kiedy śmiechy ucichły wszyscy Couslandowie opuścili jadalnie i udali się do swoich obowiązków i zajęć. Teyrn tylko poinformował Arthura, że o 14:00 ma stawić się na placu ćwiczeń do się Rolanda który będzie odpowiadał za jego szkolenie.

Wykłady przebiegły Arthurowi szybko, lecz z entuzjazmem przeważnie historia. Aldous mówił o naprawdę ciekawych wydarzeniach, które przyczyniły się do rozwoju Tevinteru. Jednak chłopiec nie mógł się doczekać swojego pierwszej lekcji z zakresu walki mieczem. Kiedy tylko wykłady się skończyły pobiegł do swej komnaty by ubrać swój strój do treningu, a potem szybko pędzić na plac ćwiczeń. Eowina przeczuwając szybsze przybycie Arthura czekała przy jego komnacie. Chłopiec przybiegł, a niania otworzyła mu drzwi i się przywtała - Witaj paniczu, mam nadzieję że poranek miną panu dobrze.

- Tak ale porozmawiamy później Nan muszę szybko się ubrać i pędzić na moje pierwsze ćwiczenia. - powiedział rozentuzjazmowany Arthur.

- Rozumiem, więc nie możemy sobie pozwolić byś się spóźnił. - oznajmił spokojnie Eowina.

Kobieta wzieła z szafy białą koszulę naszykowaną prze teyrnę wysokie ciękowane buty skórzane oraz wyprawione skórzane rękawice. Kiedy Arthur był już ubrany podziękował Eowinie za pomoc i szybko wybiegł z pokoju. Pędził szybko jak tylko mógł, aż zdyszany dotarł na plac ćwiczeń, gdzie czekał sir Roland Buckingham wraz z sir Ryszardem Yorkiem, sir Benenem Bowiem, sir Edanem Foresterem, sir Cedriciem Blackiem i sir Tirom Mennell. Chłopiec stanął na przeciw rycerzy na baczność i krzyknął - Arthur Cousland gotowy do treningu!

- Spocznij chłopcze i weź głęboki oddech bo ci się przyda. - stwierdził tajemniczo dowódca rycerzy.

- Rozkaz. - powiedział rozradowany chłopiec, po czym zapytał - Więc od czego zaczniemy.

- Od treningu siłowego - oznajmił z uśmiechem sir Cedric.

- Nie będę uczył się władania mieczem od razu? - spytał z nadzieją Arthur.

- Nie. - odpowiedział Roland rozwiewając nadzieje dzieciaka.

- Najpierw musisz nabrać krzepy, zwinności i balansu. - wytłumaczył sir Benen z spokojem bez żadnych głupich uśmiechów co było do niego nie podobne.

- Rozumiem. - powiedział Arthur wyraźnie zawiedziony.

- Dobrze, koniec dąsania twój trening siłowy poprowadzi sir Cedric i sir Tira. - oznajmił mu stanowczo sir Roland.

Chłopiec pokiwał głową czekając na ćwiczenia.

- No dobra szczeniaku czas zaczynać. - powiedział Black z groźnym uśmiechem, a następnie dodał - Na ziemię i pięćdziesiąt pompek.

Rycerz zamemonstował mu jak wygląda prawidłową pompka i kazał mu zrobić to samo tylko z powtórzeniami. Arthur położył się na brzuchu, umieścił dłonie płasko na ziemi na wysokości barków troszkę szerzej niż szerokość jego barków, utrzymywał ciało w pozycji wyprostowanej, i uniósł swoje ciało do góry prostując ramiona utrzymując tułów w górze unikając wyginania z zaleceniami sir Tiry. Kiedy chłopiec tylko zrobił pierwszą pompkę usłyszał - Jeden. - gdy próbował zrobić drugą upadł twarzą na ziemię słysząc - Jeszcze raz.

Dzieciak mecze raz ustawił się w pozycji i zrobił poprawną pompkęz po czym znowu upadł przy drugiej. Roland wtedy stwierdził w duchu "To będzie długi dzień", ponieważ znał Cedrica i wiedział, że jeśli chodzi o ćwiczenia ze sprawność fizycznej to zmienia się w potwora. Arthur skończył robić pompki i usiadł wtedy rosły rycerz podniusł szybko na nogi oraz powiedział - To nawet nie była rozgrzewka, teraz zrobisz sobie przebieżkę wokół placu z trzydześci razy.

Chłopiec wiedział że nie warto się spierać i zaczął biegać.

Czuł się zmęczony i biegał lekko przygarbiony wtedy usłyszał - Wyprostuj się paniczyku, głowa też wysoko.

- Ale jestem zmęczony. - poinformował wyraźnie zdyszany.

- Jesteś Couslandem, więc masz biegać jak przystało na członka tej zacnej rodziny, czyli z dumą. - oznajmił surowo Black.

Chłopiec wyprostował się i odchylił lekko głowę ku górze i zaczął dalej tak biec i zaskoczyło go że jest łatwiej biegać w ten sposób.

- Zwolnij oddech i czerp go głęboko jak oddychasz wolniej będziesz się męczył. - powiedziała spokojnie sir Tira.

Arthur zaczął brać wolniejsze oraz głębsze oddechy i faktycznie nie czuł, już takiego zmęczenia. Po zrobieniu trzydziestu okrążeń musiał chwilę odsapnąć, a Cedric podał mu bukłak z wodą potem kazał mu robić brzuszki, wyskoki z przysiadu, przysiady. Tak minął mu pierwszy dzień kiedy skończył zjadł wieczerzę w kuchni, wykąpał się i poszedł do łóżka. Następnego dnia czuł takie zakwasy że ledwo się poruszał więc rycerze ustalili że jednego dnia ćwiczy z Cedriciem a drugiego ze Tirom. Tira kazała mu się robić ćwiczenia rozciągające by poprawić rozciągliwość oraz zniwelować ból spowodowany przez zakwasy.

Kilka miesięcy później musiał dodatkowo pokonywać dziwnie tory przeszkód, tak w zasadzie minęły mu dwa lata, lecz po tym czasie pomyślał "Było warto".