Rozdział 198: Braterska więź

Wieczór kawalerski. To była tradycyjna rzecz dla mężczyzn przed ślubem: ostatnia szansa szaleństwa przez rzekomym zakuciem się w kajdany w postaci obrączki ślubnej. Teoretycznie miało to sens, ponieważ zawsze było używane to jako powód, dla którego grupa facetów po prostu wychodziła i piła oraz najwyraźniej odwiedzała klub ze striptizem.

Dlatego też w wieczór kawalerski można było zostać Mycrofta stojącego obecnie pośrodku salonu 221B z Sherlockiem wpatrującym się w niego niezręcznie.

— A więc — podpowiedział, poprawiając parasol i stukając nim w dywan.

— Naprawdę nie oczekujesz, że… — skomentował Sherlock, sugestywnie machając rękami w powietrzu.

— Prawie — odpowiedział Mycroft, unosząc brew. — Jeśli pamiętasz, to nasze połówki ustawiły nas w tej sytuacji.

— W rzeczy samej. John powiedział, że to będzie dla nas dobre, cokolwiek przez to rozumie — prychnął Sherlock.

— Doktor Watson i Gregory działają w tajemniczy sposób — westchnął Mycroft. — Przypuszczam, że skoro biorą udział w uroczystościach wieczoru kawalerskiego, uznali, że my również musimy.

— To niedorzeczne — zadrwił Sherlock.

— Jestem skłonny się z tym zgodzić — przytaknął Mycroft. Znów zapadła między nimi chwila ciszy. — Przyniosłem jednak szkocką.

Sherlock spojrzał na swojego brata po tym stwierdzeniu, jakby rozważał ofertę, która została w zasadzie przedstawiona na stole. Musnął trzymane w dłoni skrzypce, po czym westchnął i odstawił je, opierając je o krzesło z kolejnym westchnieniem.

— Dobrze, napijmy się szkockiej.

Dwie godziny później i jedną butelkę szkockiej Sherlock i Mycroft siedzieli w fotelach w salonie. Skrzypce i parasol zostały porzucone. Obaj mieli dosyć dobrą tolerancję, jeśli chodzi o alkohol, przynajmniej w porównaniu z innymi, ale rozluźniło ich to na tyle, że obecnie czuli się dziwnie dobrze w swojej obecności.

— Mam nadzieję, że nie spodziewasz się, że jutro wygłoszę toast — powiedział Sherlock, wskazując na Mycrofta, wpatrując się w niego twardo.

— Boże, nie — zaśmiał się cicho Mycroft, potrząsając głową. — Nie uważam, że będę miał złamane serce, jeśli tego nie zrobisz.

— Powinniśmy zagrać w Operację.

— Ponownie? — zapytał Mycroft, unosząc brew.

W porządku, nieważne — prychnął Sherlock, krzyżując ramiona w dziecinny sposób.

To niespodziewanie odrobinę rozgrzało serce Mycrofta, przypominając mu czas z ich życia, kiedy byli sobie znacznie bliżsi. Nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Sherlock wyraźnie to zauważył, ale postanowił tego nie komentować.

— Wiesz, to nie jest to takie złe — powiedział Mycroft po kolejnych kilku chwilach ciszy, popijając szkocką.

— To?

—Ty i ja — wyjaśnił Mycroft, wskazując na nich. — Jest tak jak kiedyś.

— Zapewniam cię, że żaden z nas nigdy nie był pijany — rzekł Sherlock, a Mycroft westchnął i uszczypnął grzbiet nosa.

— Wiesz dokładnie, o czym mówię, Sherlocku — prychnął.

— Tak i sądzę, że inspektor sprawił, że zmiękłeś.

— Mówisz to tak, jakby doktor Watson nie wywarł na ciebie takiego samego efektu.

— Hmmm.

Mycroft wpatrywał się w swoją prawie pustą szklankę, spoglądając od czasu do czasu na butelkę na stole, która została umieszczona między nimi. Również była pusta. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz pił tak z Sherlockiem. Od czasu do czasu, odczuwał żal, że między nimi nie było inaczej. Nic się nie zmieni i wiedział o tym, ale były chwile, kiedy bardzo tęsknił za bliskością ciekawskiego chłopca, który upewniał się, że był w odległości pięciu kroków od swojego starszego brata.

— Jutro się żenisz — powiedział Sherlock, wpatrując się w niego.

Mycroft zamrugał.

— Zgadza się. — Skinął głową, ponownie unosząc brew. — To raczej sedno tego wszystkiego.

— Oczywiście wiem o tym — westchnął Sherlock, pochylając się do przodu, odstawiając swoją równie pustą szklankę. — Mówię tylko, że naprawdę nigdy się tego nie spodziewałem.

— Ja również. — Uśmiechnął się Mycroft, choć był w tym lekki smutek.

Przed Gregorym nigdy nie przejmował się emocjonalnym przywiązaniem ani perspektywą spędzenia życia z innym człowiekiem. Ale teraz… Teraz się żenił. Co więcej, był gotowy i podekscytowany. Może również trochę zdenerwowany.

— Nigdy nie zrozumiałem, jak my dwoje znaleźliśmy tak… zwykłych ludzi — powiedział Sherlock, wciąż wpatrując się w stół.

— Co więcej, zwykłych ludzi, którzy są w jakiś sposób tak niezwykli — dodał Mycroft. — Jak byśmy ich znaleźli inaczej?

Kolejna chwila ciszy. Mycroft zerknął na swoją komórkę.

— Powinienem wracać do domu. Gregory jest bardzo nieugięty w sprawie tego, żebyśmy nie spędzili tej nocy razem, a zakładam, że wróci tutaj — skomentował, wstając i przeciągając się z cichym pomrukiem. — Powinienem wyjść, zanim tamta dwójka wtoczy się tutaj.

Podszedł, by podnieść parasol i ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał się, gdy usłyszał za sobą kroki.

— Niezależnie od wszystkiego — powiedział Sherlock nieco napiętym głosem. Mycroft zatrzymał się i zerknął na niego przez ramię.

— Słucham? — zapytał, gdy młodszy Holmes nie kontynuował.

Sherlock wziął głęboki oddech, zaciskając na chwilę usta.

— Jestem wdzięczny za to, że jesteś szczęśliwy.

Mycroft poczuł dziwne ciepło, które od dawna nie było kojarzone z Sherlockiem. Spojrzeli na siebie. Polityk uśmiechnął się. Część niego chciała chwycić brata, ale bał się, że jakikolwiek dotyk zepsuje ten moment, i chciał cenić to, czymkolwiek to było.

— Bracie mój, znaczy to dla mnie więcej, niż potrafię to właściwie wyrazić.

Kącik ust Sherlocka drgnął w lekkim uśmiechu (rzadki widok, którego Mycroft nie był pewien, czy zobaczy jeszcze przez jakiś czas) i skinął głową. Nie powiedzieli ani słowa, a Mycroft skinął mu lekko głową, po czym odwrócił się i zszedł po stopniach 221B.