Rozdział 200: Dzień ślubu
W końcu nadszedł ten dzień. Minęły miesiące planowania, a Elizabeth pilnowała to wszystko z boku (a w części sama uczestniczyła). Ostatecznie jednak wynik całej tej ciężkiej pracy i organizacji doszedł do tego niesamowitego momentu.
Siedząc w pierwszym rzędzie, spojrzała na dwóch mężczyzn stojących przed nią. Wszystko było proste, od ceremonii po dekoracje. Ani jej ojciec, ani ojczym nie byli zbyt przesadni w czymkolwiek. Pasowało do nich idealnie. Starała się nie westchnąć, kiedy obserwowała, jak obaj wyciągają ręce i łączą je, powtarzając słowa wypowiedziane przez prowadzącego ceremonię.
Elizabeth nie mogła sobie przypomnieć, kiedy widziała szczęśliwszy wyraz twarzy u swojego ojca niż wtedy, gdy był z Mycroftem. W tej chwili wyglądał na tak szczęśliwego, że wręcz promieniał. Nie przegapiła tego, jak jego oczy błyszczały od nie wylanych łez ani tego, jak jego głos lekko drżał, gdy wypowiadał przysięgę. Nie umknęło jej również sposób, w jaki Mycroft ściskał jego dłonie, tak opanowany jak zawsze, ale wciąż uśmiechając się najbardziej autentycznym uśmiechem podczas całej ceremonii.
Stanęła, wiwatując i klaszcząc, kiedy się pocałowali. Patrzyła, jak Greg uniósł sie na palcach, owijając ramiona wokół szyi Mycrofta, przyciskając się do niego, gdy ramiona drugiego mężczyzny owinęły się w zamian wokół jego torsu. Abby odeszła na bok, podskakując i uśmiechając się w miejscu, w którym stanęła po wypełnieniu z powodzeniem swoich obowiązków rzucania kwiatów.
Kiedy wszyscy zostali wyprowadzeni z głównej sali do pokoju, gdzie był posiłek, Elizabeth podeszła do małego stolika, przy którym znajdowali się nowożeńcy. Uśmiechając się promiennie, pobiegła i praktycznie wskoczyła w ramiona ojca w wielkim uścisku.
— Prawie sprawiłeś, że się rozpłakałam, tato — powiedziała, śmiejąc się, gdy Greg zakręcił nią trochę, zanim ją postawił.
Nie robił tego już tak często, odkąd stała się za duża na to, ale od czasu do czasu…
— Przepraszam. — Uśmiechnął się radośnie, a ona odwzajemniła ten uśmiech.
— Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że ty już to robiłeś — drażniła się.
Usta Grega rozchyliły się. Wyglądał na zaskoczonego.
— Och, proszę cię, nie płakałem — zaprotestował.
— Mój drogi, wydaje mi się, że w tej sprawie muszę stanąć po stronie Elizabeth. — Obok niej rozległ się głos Mycrofta.
Odwróciwszy się, również mocno go przytuliła.
— Jestem taka szczęśliwa — szepnęła, ściskając go.
Usłyszała, jak Mycroft parsknął delikatnym śmiechem.
— Ja również — odszepnął.
Założył jej kosmyk włosów za ucho, po czym zerknął na Grega, który wciąż dąsał się żartobliwie, twierdząc, że się zmówili, bo z pewnością nie płakał.
Zostawiając ich w spokoju, udała się po jedzenie i usadowiła się na krześle. Patrzyła, jak doktor Watson zmusił Sherlocka do zjedzenia czegoś. Zaśmiała się cicho ze sposobu, w jaki protestował i krzyżował ramiona. Jednak wszyscy się świetnie bawili. To było niesamowite, wiedząc tych wszystkich świętujących ludzi. Greg i Mycroft byli tak bardzo szczęśliwi.
Po posiłku John wygłosił mowę, a Sherlock wstał na tyle długo, żeby ogłosić, że nie będzie przemawiał. Elizabeth nie była w stanie stwierdzić, czy to, czy może spojrzenie Mycrofta wywołało po tym więcej śmiechu. Potem był tort i chwila, gdzie każdy z młodych bardzo ostrożnie karmił drugiego kawałkiem wypieku. Ta część zdecydowanie wydawała się być czymś, na co nalegał jej ojciec, ponieważ wiedziała, że pomimo tego że Mycroft przybrał odważną minę, tak naprawdę nie widział sensu tych rytuałów. Wciąż było to urocze.
Jej ulubioną częścią było jednak to, co wydarzyło się później. Pierwszy taniec.
Cały nastrój zmienił się, gdy zaczęła się piosenka. Nie była to żadna jaką Elizabeth znała, ale to naprawdę nie miało znaczenia. Światła zmieniły się i uwaga była skupiona na dwóch mężczyznach, trzymających się za ręce i przytulonych do siebie. Od czasu do czasu całowali się u wyraźnie rozmawiali ze sobą cicho. Greg zaśmiał się, a Mycroft patrzył na niego, jakby był najważniejszą częścią wszechświata.
Elizabeth w tym momencie również niemal się nie popłakała.
Kątem oka zauważyła swoją młodszą siostrę podchodzącą i stojącą obok niej, ale nie mogła oderwać wzroku od młodej pary. Jej ojciec zaczął śpiewać, wpatrując się w Mycrofta z nieschodzącym uśmiechem na twarzy. Mycroft uniósł dłoń, by objąć jego policzek. Kołysali się i całowali. To było piękne.
— Mamy teraz dwóch tatusiów — powiedziała cicho Abby.
Elizabeth spojrzała na nią wystarczająco długo, aby zobaczyć, że ona również patrzyła na dwójkę mężczyzn, wyglądając na praktycznie oczarowaną.
Elizabeth z uśmiechem skinęła głową.
— Z pewnością — szepnęła, kładąc dłoń na ramieniu Abby, delikatnie ściskając. — Wyglądają pięknie.
— Jestem taka dumna.
Elizabeth zdziwiła się. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się, że jej 11-letnia siostra powie coś takiego. Szczęśliwa, z pewnością. Podekscytowana, jak najbardziej. Ale dumna? Nie tak bardzo się tego spodziewała. Ale tak dokładnie było. Czuła, jak to samo uczucie puchnie w jej klatce piersiowej. Kiwając głową, odwróciła się, by spojrzeć na parę młodą, gdy taniec dobiegał końca.
— Tak — powiedziała, ponownie ściskając ramię mniejszej dziewczyny Lestrade. — Ja również.
