Witam w mojej nowej opowieści. Ta historia nie jest ani prequelem, ani sequelem do poprzedniej ale ponieważ pewne postacie polubiłam postanowiłam dać im nowe życie.
Co by było, gdyby Albus Dumbledore i Gellert Grindelwald połączyli siły przeciw Lordowi Voldemorowi? Dużo. Będziemy mieć tutaj eliksiry odmładzające, motyw lordów, super Harry'ego i wiele innych wątków, w tym rare Hermiona pairings. Gellert będzie tutaj wyglądać jak w filmie z Johnym Deppem. Czy Gellert pomoże dawnemu przyjacielowi, a może Albus zrozumie, że na wojnie, by chronić słabszych nie może grać fair? Co się stanie jak dwóch najpotężniejszych czarodziei uniwersum zjednoczy się przeciw Voldemortowi? Wiemy z książek, że nawet w pełni chwały Voldemort bał się Albusa a co jeśli stanie przeciw niemu dwóch potężnych czarodziei?
Inspirację stanowiło dostępne na AO3 "The Magnum Opus" autorstwa NeverBeyondRedemption, ale poza pairingiem i sceną w pociągu z Draco całość jest moja. Pojawią się też polscy czarodzieje, bo jak we wszystkich moich historiach magiczna Polska, zwana Rzeczpospolitą Magiczną, jest mocarstwem na miarę I RP i trzęsię magiczną Europą. Dlaczego pairing Gellert/Hermiona, bo moim zdaniem nawet taki pairing ma więcej sensu niż Hermiona/Ron, bo Ron nie pasował do Hermiony.
To będzie kategoria M, ze względu na pairing oraz język Gellerta oraz jego metody. AU od piątego roku.
Rozdział betowany przez mnie.
Czerwiec roku 1995
Gellert Grindelwald siedział wygodnie w swojej bibliotece w Nurmengardzie i rozcierał obolałe skronie. Czarnoksiężnik czuł nadchodzącą migrenę czytając o śmierci ucznia w Turnieju Trójmagicznym oraz „fantazjach" Pottera o powrocie Sami-Wiecie-Kogo. Prychnął z pogardą czytając ten kretyński pseudonim, jak ta banda nieudaczników chce pokonać kogoś, czyjego imienia się boi wymawiać? I żeby chociaż mówili o nim „ten skurwiel" to by zrozumiał. Ale to nie jego problem, on sobie czyta gazetę do porannej kawy. Kiepski wybór biorąc pod uwagę nadchodzącą migrenę, ale nikt go nie opieprzy. Mieszka tutaj z parą owczarków szwajcarskich, a one łasiły się po więcej jedzenia, a nie bredziły. Kawę zaś lubił, mocną i czarną jak cztery litery w jakich znalazła się magiczna Anglia.
Czarnoksiężnik był oficjalnie uwięziony w twierdzy Nurmengard, aż niedawno twierdza zapadła się, o on zginął pod ruinami. Oficjalnie była to posępna twierdza, a on był starcem. I parę jeszcze rzeczy oficjalnie, bo naprawdę Nurmengard to owszem twierdzą, ale całkiem wygodną, z wielką biblioteką i ogrodami którymi uwielbiała zajmować się Quennie. Żył tutaj niczym pan na zamku, do niedawna razem ze swoją zmarłą żoną i zajmował studiowaniem magii, pilnowaniem kontaktów i interesów na zewnątrz i swoją uroczą towarzyszką życia. Nie mieli wielu gości, aż Albus wpadł tutaj pod koniec poprzedniej wojny i odkrył, że „wielki zły" siedzi sobie przy kominku z kieliszkiem wina w dłoni i przegląda indeksy giełdowe. Gellert nawet mu łaskawie proponował co zrobić z denerwującym Lordem Mordą jak go nazywał, no ale Albus chciał grać fair i wyszło jak wyszło czyli źle. Teraz czarnoksiężnik siedział sobie wygodnie w szlafroku i z gazetą w dłoni czując jak migrena robi się rzeczywista.
- Musisz mi pomóc Gellercie – powiedział Albus.
Wpadł tutaj bez zapowiedzi, bez „dzień dobry" i bez choćby „proszę". O nie on się tutaj teleportował jak to siebie, no cóż przebywanie w Anglii niszczy dobre maniery, ot co. Gellert spojrzał spode łba na dawnego przyjaciela, który w podziękowaniu za łagodność w pojedynku wpakował tutaj i jeszcze buchnął mu Różdżkę. Dzięki Quennie nie miał do niego aż takiego żalu, bo Quennie pomogła mu zrozumieć, że sam jest sobie winien poprzez swoje działanie i chęć podbicia świata. Teraz Quennie by nagadała Albusowi co sądzi o takim wpadaniu komuś do domu.
- Dzień dobry Albusie, niczego nie muszę – odparł gładko Gellert.
- Powiem jakie sobie gniazdko uwiłeś, jeśli tego nie zrobisz– zagroził Albus.
- Przekupstwo jest lepsze niż szantaż – zaczął Gellert ziewając – co niby muszę zrobić?
- Chronić Harry'ego Pottera, Tom wrócił, a Harry to chłopiec z przepowiedni – wyjaśnił Albus.
- Nie pij tyle sherry i unikaj słońca – parsknął Gellert – zatem beznosy wrócił, dlaczego przyszedłeś do mnie, a nie ministra magii? Lord Morda to jego rewir.
- Korneliusz nie wierzy w jego powrót.
- Bo jest w kieszeni Lucjusza Malfoya, czego właściwie ode mnie oczekujesz?
- Potrzebuję cię w Hogwarcie – wyjaśnił Albus – byś miał oko na Harry'ego.
- Jako nauczyciela? Zatrudnisz mnie jako nauczyciela?! – zaśmiał się Gellert – no, no odasz mi duszyczki...
- Nigdy! Będziesz uczniem, trochę więcej eliksiru odmładzającego niż zwykle i ładnie udasz ucznia. Nastolatek powie więcej koledze z klasy niż nauczycielowi. Będziesz moim… wnukiem kuzyna co uczył się w Durmstrangu. I udasz się do mnie na wakacje, poznasz wszystkich. A w razie ataku śmierciożerców pomożesz mi.
- Mam zamienić mój dom na twój i mówić ci wujku, a jak będę niegrzeczny to mnie zwiążesz i … - zawiesił głos w bardzo erotyczny sposób.
- Przestań! Udasz się ze mną na Grimmauld Place i będziesz udawał nastolatka! – przegrał Albus aż czerwony – miałeś żonę i kilka kochanek, nie brzmisz przekonującą ze swoimi ….
- Och interesowałeś się moim intymnym pożyciem? Jak to mugole czasem mawiają, żeby życie miało smaczek…- zakpił.
- Udasz się na Grimmauld Place i bez wygłupów! – wycedził Albus.
- Oddasz mi moją Różdżkę albo szukaj innego czarnoksiężnika do planu, a nikt mi nie dorównuje mocą– zażądał Gellert – nie masz nikogo innego do swego planu, a ja muszę mieć coś za znoszenie bandy bezmyślnych dzieciaków. Oddaj mi moją własność albo doprawię ci dropsy eliksirem przeczyszczającym i sam sobie wezmę.
- Nic się nie zmieniłeś.
- Też cię lubię Albusie, gdzie i kiedy mam się zjawić?
- Tutaj – podał kartkę z adresem i Czarną Różdżkę – Harry ma dwoje przyjaciół Rona i Hermionę, bądź...
- Milusi i przytulaśny – parsknął Gellert – para dzieciaków, on pewnie lubi sport czy coś równie debilnego, a ona ploteczki i kiecki.
- Pan Weasley doskonale gra w szachy, a panna Granger to mól książkowy i zasypie cię pytaniami jak tylko spotka.
- No to mamy promyczek nadziei pośród ciemności.
Gellert nie pił więcej kawy, bo głowa już mu pękała z bólu. Ma udawać dzieciaka, no żesz. On ze wszystkich ludzi na planecie ma grać cholernego nastolatka. Zero wina, zero koniaku i zero wszystkiego na długie miesiące, za to pełno nastoletniej dramy. Cholerny Lord Morda i jego przydupasy, przeklęty Albus i jego genialne plany, które w niego uderzają. Zabije tego kretyna Riddle'a i to tak by czuł, że umiera za ten bajzel. Zabije tego brzydala i jego przydupasów i to tak by czuli, że umierają i wypatroszy szwajcarskim scyzorykiem. Potem nakarmi ich truchłami swoje wiecznie głodne psy. Ma za dwa tygodnie udać się do Anglii jako Gellert von Hammerskark, wnuk kuzyna dyrektora z Niemiec. I znosić bandę dzieciaków, a ledwie tolerował swoich rówieśników w Durmstrangu! Albus chce mieć go na oku i chce mieć asa w rękawie. Żył z sobie tutaj wygodnie tak wiele lat przez nikogo nie niepokojony, tylko on, książki, jego badania i ogrody Quennie. Mógł opuszczać twierdzę, kiedy chciał, ale rzadko tak robił i zajmował raczej subtelnym działaniem, a nie wojnami. Szerzył idee supremacji magii inaczej, łagodniej niż przed laty. I ten przeklęty po wielokroć, angielski nieudacznik Lord Morda wszystko zepsuł. Wielki mi „Czarny Pan" któremu skopała dupę dwudziestoparolatka i niemowlak. Ucałowałby za to Lily Potter, ale ma pilnować nie jej, ale jej synalka. Bachora z przepowiedni, przepowiedni (!) i to Albus uwierzył w przepowiednię, powinien mniej pić, a może więcej i pół litra go oświeci. Jakże miał paskudny humor i to przez Albusa. Urządzać polowanie na ludzi z powodu przepowiedni, to możliwe tylko w Anglii, tym przeklętym po wielokroć zadupiu Europy.
Nikomu z tych durniów co z nim ongi walczyli nie przyszło sprawdzić co robi i jakie sobie tutaj uwił gniazdko. I dobrze, bo nie chciał uciekać do Ameryki Południowej, a tutaj mu dobrze. Jest najbogatszym czarodziejem Europy i ma wielkie wpływy, a to Quennie go zainspirowała. A teraz ma zostawić swój zamek, swoje książki i kolekcję dzieł sztuki i udać na jakiejś przeklęte zadupie Europy i pilnować dzieciaka. Nienawidzi angielskiej pogody, ograniczonych debili wierzących w czystą krew i wszystkiego na tym przeklętym po wielokroć zadupiu Europy. Cała Europa, no poza Rzeczpospolitą Magiczną, ignoruje angielską dziurę mając inne sprawy na głowie, ale dziura przyszła do niego. Jego psy mają więcej rozumu niż angielska arystokracja czystej krwi, a on dostanie koktajl dramy i kretynizmu. A co gorsza, ma codziennie pić eliksir odmładzający, bo kochany Albus tak chce. Pił często eliksir by wyglądać jak człek w średnim wieku w razie potrzeby, w końcu nie poderwie nikogo jako bezwłosy starzec, no ale on wybierał, kiedy i w jakiej dawce. „Jesteś już trupem Riddle, znajdę twoje horkruksy, zniszczę a tobie urwę łeb i nakarmię truchłem moje psy" – mówił. Oczywiście Gellert znal tożsamość Lorda Voldemorta, tamten tylko w swoim pojęciu zniszczył tożsamość. Gdyby ten imbecyl latał na miotle, miotła by nie unosiła ciężaru jego łba. Całkiem sporo osób w Europie widziało, zaś on i jego przydupasy miały status angielskich terrorystów, nie uważanych za groźnych na kontynencie. Angielscy nieudacznicy nie umieli zebrać informacji o wrogu, ale Knot to cudem prawdziwym własny gabinet umie znaleźć bez zaklęcia lokalizacyjnego. Jego otoczenia nie jest wiele lepsze, bo żaden nieudacznik nie pozwoli by ktoś kompetentny przebywał obok.
Gellert wiedział czemu Albus tak się piekli. Nie, nie boi się Mordy i jego niedorobionych, wsobnych przydupasów, ale zagranicznej interwencji. Śmierciożercy to nie wyzwanie dla Albusa, ale on boi się ciągotek Rzeczpospolitej Magicznej, która chce zrobić z Anglii swoją kolonię. Cokolwiek Lily Potter zrobiła by powstrzymać Mordę, posłało w diabły tego potwora, ale i powstrzymały wejście stojących na granicy wojsk. Polacy przybyli z „bratnią pomocą" ale jasnym było, że jak wejdą to nie wyjdą. A ministerstwo magii pod wodzą Crouch'a mogło walczyć ze śmierciożercami, ale przeciw potędze kontynentalnej Europy już nie. Wiadomym było, że Morda zacznie atakować mugoli by dać upust sadyzmowi, a to z czasem pozwoli Rzeczpospolitej Magicznej ponownie przepchnąć wniosek Anglii za kraj upadły, zagrożenie dla Międzynarodowej Tajności Czarów i takie tam, czyli ponownie zyskać zezwolenie na zbrojną interwencję. To wszystko zajmie długie miesiące, ale muszą udowodnić, że Anglia walczy, a Knot tylko dostarczy argumentów za interwencją. No i pozostaje liczyć, że carska Rosja co prawie zawsze głosuje inaczej niż Rzeczpospolita, na jakieś dwa lata co najmniej poutrąca ich wnioski jak było poprzednio. Ale nawet Rosjanie w końcu uznają działania Mordy za na tyle szkodliwe dla nacji czarodziejów, że przestaną blokować rywali. Rywalizacja między kontynentalnymi potęgami to świetna zasłona, ale czasowa.
Stali z Albusem przed domem w Londynie, mniej więcej w połowie lipca. Gellert zadbał ze sobą zapas eliksiru i składniki na takowy. Eliksir nie był kosztowny, a jedynie wymagał nieco umiejętności. Wyglądał teraz na osiemnastolatka, jasnowłosego chłopca o przystojnej, na swój sposób delikatnej twarzy. Włosy nosił teraz modnie nastroszone, nie zaś łagodnie opadające jak za czasów jego młodości. Nie zamierzał nosić włosów długich i wiązać je tasiemką jak Lucjusz Malfoy. Ubrał się też, głównie dla bezpieczeństwa w spodnie i kurtkę ze smoczej skóry co zapewniało ochronę przed czarami, ale nadawało wygląd metalowca. Przyjechał na przeklęte zadupie, gdzie szaleją terroryści pod wodzą wariata, zatem wszelka ostrożność jest wskazana. W jednym ucho nosił też kolczyk ze smoczego zęba, co dodatkowo wzmacniało wizerunek zbuntowanego nastolatka. Zbuntowane nastolatki noszą skórę i kolczyki, a teraz zbuntowany nastolatek przyjechał do wuja. I był tak skwaszony jak naprawdę naburmuszony dzieciak.
Weszli do zakurzonego wnętrza i Gellert od razu skrzywił się widząc ilość kurzu, bo cholerni Anglicy co nie umieją zamieść pieprzonej podłogi. Skrzywił się jeszcze bardziej widząc głowy skrzatów domowych jako dekorację klatki schodowej w tym ponurym domiszczu. Czarną Różdżkę miał schowaną, ale w pogotowiu, bo ten dom to miejsce pełne paskudnych niespodzianek. Tutaj czarna magia aż się wylewała z podłogi. A co jeszcze bardziej go zezłościło to trójka dzieciaków czekających już przy schodach. Dwoje rudzielców, chłopak i dziewczyna na oko brat i siostra oraz druga dziewczyna z włosami jak u nastroszonego kota.
- To wnuk mego kuzyna, uczył się w Durmstrangu, ale rodzinnych i osobistych zawirowań musiał przerwać naukę i teraz jest tutaj – wyjaśnił Albus – nazywa się Gellert von Hammersmark i będzie mieć w wami zajęcia.
- Nic pan nie mówił panie dyrektorze, że pańska rodzina to szachta ... co najmniej, tylko szlachetnie urodzeni noszą nazwiska zaczynające się od „von" – powiedziała Hermiona.
- Panna Granger, wujek mówił o twoim... oczytaniu, miło mi cię poznać – powiedział Gellert uśmiechając się lekko.
- Naprawdę? To bardzo miłe ze strony pana dyrektora i mnie miło poznać kogoś oczytanego – zapewniała Hermiona – nie wiedziałam, że imię „Gellert" jest popularne za granicą.
- Czemu by miało być niepopularne? – spytał niewinnie.
- No z powodu Gellerta Grindelwalda oczywiście – wyjaśniła.
- Kogo? – spytał Ron.
- Najgroźniejszego czarnoksiężnika do czasów Sam-Wiesz-Kogo, pisali o tym każdej możliwej książce o konfliktach w świecie magii, mógłbyś czasem coś czytać Ronald – parsknęła.
- Och to niefortunne skojarzenie, ale imię jest popularne w mojej rodzinie – zapewniał uśmiechając się już całkiem szeroko.
Lubił czarownice z niewyparzonym językiem, o ile nie przekraczały pewnej granicy. Były ciekawszym towarzystwem niż wygrzecznione pannice i jego ukochana Quennie należała osób, które zawsze coś palnęły. Nie, nie ze złości po prostu taki charakter. Cała przemowa Hermiony była bardzo w stylu Quennie. Być może jednak pobyt w Anglii nie będzie taki zły jak początkowo zakładał i znajdzie tutaj znośne towarzystwo. Czarownica z nastroszonymi jak u wściekłego kota włosami mogła stanowić całkiem znośne towarzystwo i wyraźnie książki jej nie pogryzły. Nosiła okropne mugolskie stroje, ale takie czasy no, ale zniesie jakoś dżinsy i wygodną bluzeczkę. Nie maluje się, nie nosi mini spódniczek i lubi czytać, naprawdę może nawet ją polubi. Włosy jak u nastroszonego dachowca mu nie przeszkadzają, byleby nie szczebiotała.
- Nie chciałam być niemiła, po prostu mi się skojarzyło. Pokój już gotowy – powiedziała.
- Prowadź panno Granger, czy jest tutaj coś groźnego prócz głów?
- Chyba nie…
Albus patrzył na tę scenę z uśmiechem. Z jednej strony dobrze by Gellert się z kimś zakolegował, ale wolałby Harry'ego a nie Hermionę. Próbował go do tego namawiać, ale nie chciał zostawiać go sam na sam z niewinną, naiwną dziewczyną. Może z czasem pozna lepiej Pottera i wszystko się ułoży. Albus wiedział o kobietach w życiu dawnego przyjaciela i że nie stronił on towarzystwa inteligentnych czarownic, najlepiej o ciętym języczku. Dlatego planował go spiknąć z Aurorą Sinistrą będącą w bardziej odpowiednim wieku, nie zaś nastolatką.
- Zatem proszę prowadź – odparł grzecznie Gellert.
Hermiona pożegnała dyrektora i dała znak jego krewniakowi by szedł za nią. Poszedł bez protestów, zwłaszcza jak dziewczyna obiecała mu pokazać bibliotekę i cudowne książki w takowej. Słuchał jej i patrzył na nią, bo obcisłe dżinsy miały swoje zalety oj zdecydowanie miały. Kompletnie ignorował Pottera i Weasleya gadających o sporcie i tym podobnych komunałach. O tak, wolał już Hermionę Granger z nią mógł porozmawiać. Owszem jej ekscytacja bywała męcząca, ale to młodość i swe prawa ma.
- Byłam taka podekscytowana jak dowiedziałam się, że jestem czarownicą – mówiła – teraz uczę się wszystkiego o świecie magii.
- Pochodzisz z rodziny mugoli panno Granger?
- Tak, a to jakiś problem panie von Hammerskmark?
- Ależ żaden, magia to magia i tylko ona ma znaczenie – wyjaśnił – Gellert – powiedział podając jej rękę – mamy być kolegami w szkole, nie musimy być oficjalni.
- Dzięki, Hermiona – powiedziała ściskając jego dłoń – wielu przeszkadza moje pochodzenie, chcę im uwodnić, że to nie ma znaczenia.
- Bo nie ma- zapewniał – wujek Albus jest bardzo potężny i jest półkrwi, a wyczyn Lily Potter jest znany za granicą a ona była z mugolskiej rodziny jak i ty. Jakbyś chciała się nauczyć czegoś o zwyczajach i tradycjach świata magii to mogę pomóc, a ty mi opowiesz o świecie mugoli, nauka za naukę, umowa stoi?
- Jasne!
Ron tylko jęknął stwierdzając, że krewniak dyrektora to jeszcze większy kujon niż Hermiona i że ta dwójka świetnie się dogada. Dyrektor prosił by on i Harry pomogli krewniakowi w adaptacji bo zacznie z nimi naukę, jest nieco starszy bo musiał przerwać naukę, ale najwyraźniej Hermiona się nim zajmie.
Hermiona poprowadziła nowego znajomego do biblioteki nieomal tanecznym krokiem. Nareszcie ktoś podziela jej miłość do książek i nie krzywi się jak Ron. Nieśmiało zaproponowała mu, że przerobią może materiał z prac domowych, bo program Durmstrangu i Hogwartu pewnie się różni. On uśmiechnął się do niej promiennie, gdyż sam o tym myślał, Ron zaś spojrzał na nich jak na wariatów jak o tym usłyszał. Skoro ten von Hammersmark nie interesuje się sportem i chce siedzieć nad książkami z Hermioną jego sprawa. No bo kto normalny mówi i lekcjach w wakacje?
- Od czego chcesz zacząć? – spytała przynosząc stosik książek – może od transmutacji?
- Jakie są przedmioty obowiązkowe a jakie do wyboru?
Hermiona zaczęła wyliczać i uśmiechnęła się słysząc jak Gellert prychnął słysząc „wróżbiarstwo". Wyjaśnił, że to przedmiot bez sensu dla każdego, kto nie ma daru jasnowidzenia. Pokazała mu swoje podręczniki i faktycznie zaczęli czytać ten od transmutacji, ponieważ Gellert chciał wiedzieć czego dokładnie uczą w Hogwarcie. Spędzili naprawdę przyjemne godziny w bibliotece rozmawiając o programie nauczenia i tym, że na dniach ma przyjść lista podręczników na kolejny rok.
To był rok SUMów i Hermiona bała się. Jej nowy kolega zapewniał, że na pewno da radę i nie powodu do obaw za co spojrzała na niego z wdzięcznością. On patrzył na nią z takim zrozumieniem i był znacznie dojrzalszy niż Ron i Harry. Uwielbiała Rona i Harry'ego to jej przyjaciele, ale oni jej nie rozumieli. A ten krewniak dyrektora odgadł, że ona pragnie się sprawdzić, udowodnić, że pasuje do świata magii i obiecał uczyć ją. Był taki cudowny, naprawdę wspaniały musiała przyznać.
Oboje uznali początek znajomości za udany, nawet jeśli Gellert niekoniecznie marzył o spaniu w dość zakurzonej sypialni, ale przynajmniej własnej. Obecności Weasleya by nie zniósł, dzieciak był tak pospolity, że aż głowa bolała. Nie był zły, ale Gellerta sport obchodził mniej niż zeszłoroczny śnieg, nie lubił gier i od dziecka lubił książki a nie sport. Z tej całej bandy dzieciaków mógł znosić tylko Hermionę, bo ta miała przynajmniej zdrowy szacunek do wiedzy i jakieś ambicje. Ginny uznał za znośniejszą od brata, po prostu znał takich jak Ron w szkole i nawet wówczas uważał ich za nudnych. Gdyby naprawdę miał naście lat, mógłby polubić towarzystwo Ginny, rudowłosej panny o zadziornym sposobie bycia. Ale miał sto i naście lat i po prostu nastolatki chcące się wykazać niespecjalnie go pociągały. Ron go nudził, Ginny właściwie też, ale nie drażnili go. Po prostu nie miał o niczym z nimi rozmawiać dłużej niż dziesięć minut. Zdecydowanie wolał z nich wszystkich towarzystwo Hermiony, bo czas nie zmienił jego miłości do książek. Lecz o ile mógł tolerować Rona i Ginny to bliźniaków nie znosił. Nie cierpiał dowcipnisiów i różdżka go swędziała na ich widok. Tak w każdym razie opisał sprawę Albusowi.
- Tylko żadnych numerów z panną Granger!
- Ja tutaj jestem miły, a ty na mnie z pazurami, mam ci pomagać, tak? – spytał Gellert z uśmiechem.
- To dobra i niewinna dziewczyna a już ja wiem co ty robisz czarownicom – powiedział Albus z odrazą.
- Uważaj o co mnie oskarżasz, nigdy nikogo nie wykorzystałem w taki sposób jak twój ukochany Huncwot, Black – wycedził Gellert – nigdy nikogo nie uwiodłem po to by przelecieć i porzucić jak twój Black, mam swoje granice, a to jedna z nich. To on traktował czarownice jak seks zabawki, dopóki nie trafił do Azkabanu.
- Ty działasz bardziej subtelnie – przypomniał Albus.
- Nawet się nie waż używać przykładu Quennie, była moją żoną i bardzo ją kochałem. Dajesz szansę ścierwom jak Malfoy, ale mnie … - wycedził Gellert.
- Masz rację poniosło mnie i przepraszam, to cię różni do Toma – powiedział powoli Albus – potrafisz kochać kogoś prócz siebie.
- To ma być komplement czy znowu mnie obrażasz? – spytał niewinnie Gellert – większość ludzi ma swoje granice, to się nazywa sumienie jakbyś zapomniał. To, że Riddle i Malfoy nie mają sumienia, nie znaczy, że każdy czarnoksiężnik to potwór. Znam takich co mają rodziny i bardzo o nie dbają.
- Lucjusz Malfoy – zaczął Albus.
- Opowiedziałeś mi jak próbował zabić dziecko z pomocą czarnomagicznego artefaktu nie wiedząc nawet czym jest. Naprawdę wierzysz, że czarodziej zdolny zabić dziecko ma szansę się nawrócić?
- Nie, masz rację nie – powiedział Albus – zawsze miałeś trzeźwą ocenę wszystkiego.
- Nie dość trzeźwą by ocenić trzeźwo takich jak Vinda Rosier i Carrow, ich radykalizm był… zły. Quennie pokazała mi inną ścieżkę, przypomniała, że chodzi o to byśmy my, czarodzieje byli wolni od prześladowań za to kim jesteśmy. Nigdy nie będzie pokoju między nami a mugolami, ale teraz nasz problem to Lord Morda i jego przydupasy.
Albus tylko skinął głową rozumiejąc, że Gellert ma rację. Tylko nie uważał go za odpowiednie towarzystwo dla Hermiony Granger. Ale może lepiej by czarnoksiężnik przebywał z nią, a nie z Draco Malfoyem. Potrzebuje Gellerta po swojej stronie z przekonaniem do tego co robi, a przyjaciele zawsze pomagają. To jest ważne dla…. sprawy. Dyrektor wyszedł boleśnie świadom jak potrzebuje równego sobie wojownika w tej wojnie, bo nikt z Zakonu nie dorasta mu do pięt. Jeśli staną ramię w ramię i różdżkę zmiotą z powierzchni ziemi śmierciożerców. A poza tym dyrektor wiedział, że dawny przyjaciel był naprawdę typem romantyka tam w środku i nie traktował kobiet przedmiotowo i nie zmieniał ich jak rękawiczki jak Syriusz. I bardzo długo siebie przekonywał, dlaczego to dobrze, nie chcą przyznać się sam przed sobą, że używa uczennicy jako marchewki. I że jest gotów patrzeć przez palce na naprawdę wiele.
Hermiona była zachwycona swoim nowym kolegą, jak chyba jeszcze nigdy żadnym chłopakiem. Usiadł z nią do lekcji i nie śmiał się, a pani Weasley zamiast gonić ich do sprzątania pozwoliła, by pomagała Gellertowi nadrobić materiał. Czasem nawet im przynosiła przekąski i Hermiona i uważała pobyt na Grimmauld Place za przyjemny tylko Syriusz ją drażnił, ponieważ zaczął mówić co Gellert powinien robić z czarownicą.
- Zostałem wychowany w szacunku dla czarownic, które na szacunek zasługują panie Black – mówił chłodno – Hermiona pomaga mi przygotować się do szkoły, jest miła i pomocna i znieważa ją pan porównując do dziwki na jedną noc. Ale jak się panu nie podoba, że się uczymy pójdziemy do parku, zgodzisz się Hermiono?
- Jasne, niedaleko stąd jest Pokątna możemy pójść do lodziarni właściciel ma dużą wiedzę – powiedziała Herrmiono.
- Nie możecie wyjść! – grzmiał Syriusz.
- To pański dom, a pana drażni, że się uczymy. Wyjdziemy sobie.
Po tych słowach chwycił ją za rękę i wyszli. Hermiona starała się polubić Syriusza ze względu na Harry'ego ale nie dała rady. Był typem dowcipnisia, czym drażnił poważną Hermionę i doprowadzał ją do furii traktując wszystko jak figiel lub dowcip. Milczała bo wiedziała, że Harry go lubi i że Syriusz troszczy się o jej przyjaciela, a jedynie ona go nie lubi. Harry nie miał lekko o Dursleyów, prosiła nawet rodziców by zadzwonili do niego parę razy, może zaprosili do niej.
Państwo Granger byli dentystami i mugolami, toteż nie popełnili gaf Weasleyów. Niestety telefon od Grangerów tylko pogorszył sprawę, ponieważ Petunia nazwała Hermionę dziwaczką co rozwścieczyło panią Granger i doszło do awantury. Po tej aferze, Hermiona nie chciała zaszkodzić Harry'emu i nie próbowała się kontaktować z nim w wakacje. Syriusz umiał rozbawić Harry'ego więc go tolerowała i tylko tyle.
Ostatecznie poszli do parku, bo Gellert przekonał ją, że w tak piękny dzień cudownie posiedzieć pod drzewem. I faktycznie spędzili w parku kilka godzin rozmawiając o szkole, ale też paru innych sprawach. Widok pary w parku nikogo nie dziwił i mogli wyglądać jak zakochani siedząc obok siebie. Dziewczyna w sukience z kwiatki oraz chłopak – metalowiec w ogóle się nie rzucali w oczy w Londynie.
- Pięknie tu – westchnęła.
- Możemy tutaj częściej przychodzić – powiedział – będę nazbyt śmiały, jak obejmę się ramieniem panno Granger?
- Ależ skąd panie von Hammersmark, byłam w zeszłym roku na Balu z chłopakiem z Durmstrangu też był takim dżentelmenem – zachichotała.
Tylko się do niej uśmiechnął i objął ramieniem. Znał ją nieco ponad trzy tygodnie, ale cóż polubił no i jedynie objął na ławce, a ludzie szli do łóżka znając się mniej. A park to świetne miejsce spotkań, kto by tutaj szukał czarnoksiężnika? Na pewno nie brytyjskie ministerstwo. Niebawem zaś przyjedzie Potter i zacznie się zabawa ze Złotym Chłopcem. Hermiona tymczasem usiadła bliżej niego i uśmiechała do niego z pewną nieśmiałością. Przysunął ją do siebie tak, że złożyła głowę na jego ramieniu na co on uśmiechnął naprawdę promiennie. Może pobyt na tym przeklętym zadupiu magicznej Europy nie będzie taki zły. Przez ten czas zaczął nawet lubić jej nastroszone jak u kota włosy, bo wyglądała uroczo. I mogli mieć konwersację na poziomie.
- To część obyczajów – tłumaczył – niegrzecznie jest trzymać czarownicą za rękę bez jej zgody, tak samo jak niegrzecznie jest odmówić uścisku dłoni czy też nie używanie należnego tytułu. Powinno się was tego uczyć, czarodzieje z rodzin mugoli nie znają tradycji świata magii, ale powinni je znać, bo to niedobrze przyjeżdżać do obcego kraju nie znając zwyczajów.
Długo o tym rozmawiali i Gellert przekonywał, że to skrajna nieuprzejmość na dzień dobry krytykując zwyczaje świata magii. „Wyobraź sobie, że nowy sąsiad twoich rodziców to na przykład Indianin lub Chińczyk i na dzień dobry krytykuje wasz styl życia, to, że nie wiem lubicie grilla ze znajomymi i nazywa was mordercami zwierząt. Albo mówi, że tylko puszczalskie dziewczyny noszą dżinsy, nie byłoby ci miło prawda". Nie mogła odmówić mu sensu, faktycznie byli jak ludzie innej kultury, popełniali gafy nawet o tym nie wiedząc. Przemawiał do niej tak spokojnie, racjonalnie a jednocześnie obejmował ramieniem jakby odgradzając od świata. Miał rację, przecież oni w Anglii mają swoją kuchnię i tradycje i źle jak obcy na nich najeżdżają.
Dlatego Hermiona była nim coraz bardziej zauroczona. Zmuszał ją do przemyśleń. Nie kazał brać na wiarę, tylko na jego słowo, ale sprawdzać w książkach a najlepiej z paru źródeł, by jak mawiał mieć własną opinię a nie powtarzać bezmyślnie cudzą. „Nie jesteś za młoda na samodzielne myślenie, na to się nigdy nie jest za młodym" – mówił i przy nim po raz pierwszy czuła się rozumiana przez rówieśnika, albo prawie rówieśnika. Znała go niedługo, ale już uwielbiała i miała nadzieję, że ten czarujący chłopak nie znajdzie sobie lepszych kolegów niż oni, jakiejś ładniejszej i zamożniejszej dziewczyny. Ale na razie siedziała z nim w parku, aż głód kazał im wracać. A tam czekało ich zamieszanie.
A/N. No to tyle na początek. Historię mam prawie skończoną.
