Kącik w bibliotece, gdzie zwykle przesiaduje Dorian, jest nagle zbyt duszny i za wiele w nim ludzi. Schodzi więc schodami i mija pokój Solasa, ulokowany między biblioteką a wieżą. Mimo powiększającej się liczby osób należących do Inkwizycji, kręcących się po Podniebnej Twierdzy, wciąż można znaleźć zaciszne miejsce. O ile wiedziało się, gdzie szukać. To mała rzecz, ale cieszy. Nawet jeśli miejsce nie jest zbyt komfortowe.
Oczywiście to też powód do zobaczenia komendanta i jego zatroskanej twarzy. Lepiej skończyć, szybko, żeby móc zacząć lizać swoje rany w samotności. Być może nikogo nie będzie w starej bibliotece mieszczącej się obok składzika z winami, chociaż Dorian wie o sporej ilości pajęczyn w pomieszczeniu. Pewnie będzie musiał wywalczyć chwile samotności dla siebie w starciu z jakimiś gigantycznymi pająkami. (W tej chwili wydaje się to mniej przerażające niż obcowanie z ludźmi).
- Przegapiłeś naszą partyjkę szachów — mówi na powitanie Cullen. — Zwykle, jeśli nie możesz przyjść, powiadamiasz mnie o tym. Czy coś się stało?
Kaffas, naprawdę zapomniał, tak był zajęty. Zapewne dobry człowiek zaczęłaby przepraszać, ale on nie jest dobry.
- Jeśli masz potrzebę matkowania, to jestem pewien, że znajdzie się kilku chętnych rekrutów, którzy zapewne docenią troskę swojego przystojnego komendanta.
Zamiast rumieńca, na który Dorian liczył, Cullen jedynie uniósł brwi. Tu (w Podniebnej Twierdzy, w Inkwizycji, nie w Tevinter; nie jest pewien, gdzie leży granica) można znaleźć zadziwiającą liczbę osób, które nie poddają się i nie wiedzą, kiedy należy odejść.
- Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie będę naciskał. Ale inni, nie tylko Inkwizytor, martwią się o ciebie.
I w tym momencie Dorian zaśmiał się, gorzko.
- Tak na Południu nazywa się uczucie, kiedy ktoś z sercem na dłoni prosi o więcej, i zostaje odprawiony z kwitkiem? Troska?
Podświadomie Dorian wiedział, że to mało prawdopodobne było, aby jego uczucia zostały odwzajemnione. Ale nie zauważył żadnych oznak. Był filtr, a z nim błysk nadziei i, najwyraźniej, z perspektywy czasu był to błąd. Powinien już do tego przywyknąć.
- O Stwórco. Dorianie, ja nie wiedziałem. Tak mi przykro.
Cullen kładzie dłoń na rękojeści miecza, jakby mogło to czemuś zapobiec. Dorian opiera się o flankę i spogląda na dziedziniec, gdzie spokojnie toczy się życie.
- Zawsze mogło być gorzej — mówi lekko. Bo to prawda. — Mam za sobą zaskakującą sporą liczbę mężczyzn, którzy zdecydowali, że chcą tylko fizyczności. Oczywiście powiedzieli mi o tym po fakcie. Nie żebym wierzył wszystkiemu, co powie mężczyzna próbujący dostać się do moich spodni, ale chociaż mogliby udawać.
Dorian czuje dotyk rękawicy Cullena na swoim nagim ramieniu, pewny chwyt mający przekazać wsparcie. Zamyka na chwilę oczy, czując, jak przygniata go ciężar sytuacji.
- Ci mężczyźni, w tym Inkwizytor jak rozumiem, są głupcami — głos Cullena jest spokojny, pewny. — Jesteś jedyny w swoim rodzaju, niezwykły i każdy mężczyzna powinien uważać się za szczęściarza, jeśli zdołał przyciągnął twoją uwagę.
Dorian spogląda na niego z ukosa, a Cullen się rumieni. Chwyta dłoń Cullena, wciąż ubraną w rękawicę, i zsuwa ją ze swojego ramienia, ściskając.
- Pozwól mi — Cullen nieelegancko ściąga rękawice zębami, zaplatając dłoń Doriana ze swoją.
Dorian wciąż czuje ból w piersi, ale zdaje się być trochę mniejszy.
