Cullen czuje, że leży na ziemi. Przynajmniej ma na sobie zbroje. Coś niemiłosiernie kuje go w plecy. Próbuje wstać i zalewa go fala mdłości. Dodatkowo czuje zawroty głowy.

- Lepiej jeszcze się nie ruszaj. Dość mocno uderzyłeś się, gdy spadłeś z konia.

Ręce Doriana są łagodne i lekko popychają go z powrotem.

- Ja? — pyta inteligentnie Cullen.

Niewiele pamięta, tylko że było mu strasznie gorąco, a zdobycie wody wydawało się dobrym pomysłem. Wydaje mu się, że chyba chciał zsiąść z konia. Najwyraźniej mu to nie wyszło.

- Zemdlałeś… Prosto w moje ramiona. Wiesz, jeśli tak bardzo chciałeś przyciągnąć moją uwagę, to nie musiałeś od razu mdleć.

Usta Doriana wykrzywiają się w uśmiechu, trochę kpiącym, ale przede wszystkim czułym. Chce wstać, lecz Cullen chwyta go za rękę. Uśmiecha się i delikatnie całuje jego palce.

- Cóż, wydaje się, że podziałało.