Gellert tymczasem napisał list do „Żonglera", zamierzając zacząć własne działanie przeciw ministerstwu. Wybrał ten szmatławiec, ponieważ tylko tam może pisać takie brednie jakie wymyślił biegając po Zakazanym Lesie jako chimera. Podpisał się jako Lord Peverell–Hufflepuff i donosił o nowej, nieznanej chorobie znanej jako ropusza ospa. Wymyślił nazwę widząc po raz kolejny jak Neville szukał ropuchy, a pamiętał o mugolskiej chorobie znanej jako ospa prawdziwa. No cóż skoro minister wmawia ludziom brednie to on też może coś napisać, a przecież najgorsze jest to, że on nie bredzi jak Knot.

„Czy minister Knot to ofiara ropuszej ospy?

Ja, Lord Peverell–Hufflepuff zatroskany obywatel pragnę poinformować o paskudnej, chociaż nieznanej chorobie znanej jako ropusza ospa. Jest go groźna i rzadka kuzynka smoczej ospy, która niedawno zaatakowała z pełną siłą Szkołą Magii i Czarodziejska Hogwart. W przypadku ciężkiego przebiegu, mamy do czynienia z chorobą charłactwa (woźny Argus Filch) czy półcharłactwa (Neville Longbottom, uczeń piątej klasy regularnie topiący kociołki oraz powodujący wypadki).

Wiem od uczniów Hogwartu, że prawie charłak stwarza zagrożenie dla swoich kolegów oraz nauczycieli. Nieraz muszą oni rzucać zaklęcie Tarczy, ponieważ uczeń ten nie panuje nad różdżką i sieje zniszczenie przy najprostszych zaklęciach. Pozostaje pytanie czy ktoś tak ciężko chory i osłabiony nie powinien mieć domowego nauczania biorącego pod uwagę potrzeby delikatnego organizmu oraz innych. Pytam jako zatroskany obywatel, zwracający uwagę na karygodne zaniedbania jakie mają miejsce wobec młodych czarodziei, czyli przyszłości naszego narodu.

Dlaczego Augusta Longbottom, uczona czarownica i matka wielce zasłużonego aurora, Franka Longbottoma, tak dalece ignoruje potrzeby swego wnuka i nie zajmie się tak kluczową sprawą jak pójście z nim do uzdrowiciela? I dlaczego zamożna kobieta żałuje pieniędzy na zakup różdżki, a zamiast tego zmusza chłopca do używania różdżki po ojcu? Czy ropuszą ospę powoduje niedopasowana różdżka czy tylko zaostrza objawy?

Ale są też inne ofiary ropuszej ospy, niestety dla naszego społeczeństwa pełniące kluczowe funkcje. Tak moi obywatele, mam na myśli osoby wybierane na najważniejsze urzędy, które mają prowadzić nację czarodziejów ku lepszej przyszłości, a przede wszystkim chronić obywateli i obywatelki przez zagrożeniami ze strony wrogich, magicznych istot i wszelkiej maści wywrotowców. Z przykrością muszę podzielić się moją obawą, że ofiarą tej choroby padł też sam Korneliusz Knot, minister magii.

W przypadku łagodnego przebiegu, mamy do czynienia z szaleństwem a tym jest uparte przekonanie ministra Knota, że dyrektor Hogwartu kłamie? Po co tak zasłużony i potężny czarodziej miałby kłamać? Nie musiałby zniżać się do takich sztuczek, o nie, minister Knot zapewne wciąż cierpi na skutki ropuszej ospy. To o wiele bardziej prawdopodobne niż to, że Albus Dumbledore, jeden z najpotężniejszych czarodziei na świecie obok Gellerta Grindelwalda, Dzikiej Pumy u Yoruko Onny chce cichaczem zdobyć ministerstwo magii. Albus Dumbledore gdyby chciał, to by dawno został ministrem magii i wygrał w wyborach z każdym kontrkandydatem, a na pewno z Korneliuszem Knotem, którego największym osiągnięciem jest przyjaźń ze podejrzewanym o przynależność do śmierciożerców, Lucjuszem Malfoyem. Wśród czworga najpotężniejszych czarodziei świata nie ma nikogo tak zwanej czystej krwi, co nie przeszkadza wierzyć w znaczenie takowej. Gdyby Yoruko Onna, szlama jak to nazywają arystokraci, kiedykolwiek przybyła tutaj na czele swych samurajów i japońskich demonów z angielskich rodów pozostało by wspomnienie, ale oczywiście masowa smocza ospa każe wierzyć, że japońskie demony są niegroźne".

Gellert wysłał wiadomość i czekał aż ludzie to chwycą. To brednie, ale każdy kto miał dzieci w Hogwarcie wiedział, że Neville Longbottom to chodząca katastrofa i kłębek nerwów. A i dokonania Albusa nie budziły wątpliwości. O tak, zaczął dobrze i teraz czekał na wyniki swoich działań. Nie przypuszczał, by ludzie dali wiarę ropuszej ospie, ale przynajmniej odciągnie uwagę od Albusa.

I faktycznie zaczęło to działać. Niestety, Hermiona albo domyśliła się, albo zobaczyła go jak pisał list. Była na niego obrażona, ponieważ wyraźnie lubiła Neville'a a przynajmniej miała dla niego sentyment. I w ramach swojej złości unikała go i nie chciała go niego przychodzić. Stanowczo za wcześnie nauczyła się tej metody karania, Quennie potrzebowała do tego nieco więcej czasu. A przecież obie trafiły do niego takie słodkie i niedoświadczone. Doskonale pamiętał jak Quennie rozpaczała po tym jak rzucił ją ten jej mugol, a on próbował ją pocieszać i ostatecznie wylądowali w łóżku, a dokładnie na sofie. Siedzieli obok siebie na owej sofie i w którymś momencie siedzieli bardzo blisko, tak blisko, że czuł zapach jej kwiatowych perfum. Nie pamiętał czy to on pierwszy ją pocałował czy ona jego, ale zaczęli wymieniać coraz bardziej gorące pocałunki. Przez chwilę czuł się urażony, że myli go ze swoim mugolem ale szeptała jego imię nie jego. Słyszał wyraźnie „Gellercie, o tak właśnie" kiedy podchwycił ją w ramiona i położył na poduszkach. Lekko zadrżała, kiedy podciągnął jej szatę i zaczął sunąć dłonią w dół ku górze. Ale nie miała nic przeciwko, nie odepchnęła go a jedynie sprawiała wrażenie lekko przestraszonej. Serce biło jej tak szybko jakby miało wyskoczyć z piersi. Miał dość przytomności, by spytać czy wszystko w porządku, zapewnić, że do niczego jej nie zmusi i że przecież to coś z czego oboje mogą czerpać wielką przyjemność. I wtedy właśnie, nieco czerwona ze wstydu, wyznała, że ona to właściwie nie wie, bo z Jacobem nigdy nie wyszli poza trzymanie się za ręce. Pocałował ją wówczas gorąco i zaproponował, by znaleźli wygodniejsze miejsce na taką okazję. I wylądowali w jego sypialni, a on postąpił z nią z należytą w podobnej sytuacji delikatnością wybijając z głowy i serca tego głupiego mugola. Uświadomił jej jaką ma namiętną naturę. A chociaż trafiła do niego niewinna i nieświadoma to szybko nauczyła się stosować karę kanapy. Hermiona najwyraźniej też.


Tymczasem Hermiona była sfrustrowana. To już kolejne spotkanie, na którym ćwiczyli Patronusa, a ona wciąż nie wyczarowała nic więcej jak mgiełkę. Ćwiczyła w międzyczasie tak w swoim dormitorium jak i dormitorium Gellerta. Wytrzymała dwa tygodnie z „karą kanapy" po czym na nowo przyszła do niego. Była zła za złośliwość wobec Neville'a którego było jej żal. Gellert żartował, że kochanka wyraźnie ma potrzeby ratowania zbitych szczeniaczków z przetrąconymi łapkami, całkiem jak Quennie. Zaklęcia nadal jej kiepsko szło, co nie poprawiały humoru.

Nie robiła też wielkich postępów w oklumencji i czuła jak wyraźnie zacięła się na pewnym etapie. Ćwiczyła, ale Gellert wciąż nie był zadowolony. Jeszcze nie znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że on rzadko bywa zadowolony, ponieważ wiele wymaga. Pilnowała też by Harry nie opuszczał swoich lekcji oklumencji, a na takowe chodził niechętnie. Narzekał, że boli go głowa i narzekał na Severusa i nie chciał jej słuchać. Hermiona kazała mu poczytać książki o magii umysłu by wiedział, że nie ma innej metody nauki oklumencji niż rzucanie zaklęcia Legilemens i ćwiczenia. To nie należało do najprzyjemniejszych, ale nie było innej możliwości. Tłumaczyła mu, ale równie dobrze mogła mówić do ściany. Nie to gorzej niż mówienie do ściany, bo ściana się nie dąsa i nie wyrzuca z siebie litanii żali a Harry uznał wszystko za wymyślną karę i dręczenie i nie chciał słuchać już nikogo. Bywał nieraz uparty jak muł i właśnie przechodził ten etap nie chcąc rozumieć, że musi chronić swój umysł skoro wyraźnie ma dziwną więź z Voldemortem.

Ale Harry nie rozumiał. Nie cierpiał Severusa i uważał, że ten specjalnie zadaje mu ból. Hermiona nie mogła mu powiedzieć, że tak wyglądają lekcje bo jakby wyjaśniła, że niewiele starszy chłopak zna takie rzeczy? Dlatego radziła by poczytał a przede wszystkim zaufał ocenia dyrektora. I że dyrektor wie co robi i skoro ufa profesorowi to oni winni chociaż dać mu szansę. Ale równie dobrze mogła mówić do ściany. Harry jak się na coś uparł i wbił sobie do głowy to niewiele można było zrobić. A to wszystko rzecz jasna nie pomagało jej rzucić poprawnie zaklęcia Patronusa.

Wiedziała, że Harry długo ćwiczy nim rzucił cielesnego Patronusa, bo wedle książek to zaawansowane zaklęcie i wielu czarodziei ma z nim problem. Wie jednak jak wiele może pomóc, jeśli będą mogli wysyłać sobie wiadomości poza siecią Fiuu. Gellert ostrzegał, że tak ministerstwo jak i śmierciożercy mogą obserwować Fiuu, a skoro minister jest w kieszeni wysokiego rangą śmierciożercy na jedno wychodzi. Dlatego trenowała pilnie. Pamiętała jak Harry ciężko ćwiczył zaklęcie Patronusa i była z niego dumna. Nie, nie była zazdrosna o jego sukcesy. Ale z pewną irytacją obserwowała jak Luna Lovegood radzi sobie lepiej niż ona. Nikt prócz Harry'ego nie rzucił jeszcze cielesnego Patronusa, ale wirującą kulę ciężko uznać za zadowalający efekt.

Pod koniec stycznia 1996 roku, nie myślała jednak o Patronusie, ponieważ gazety doniosły o czymś przerażającym. Z Azkabanu uciekła grupka niezwykle groźnych śmierciożerców, na czele z obłąkaną wedle wielu Bellatrix Lestrange. Wywołało to niemałą panikę jak sobie można wyobrazić, zaś minister Knot oczywiście obwinił za wszystko Syriusza Blacka. Ponoć Syriusz włamał się do Azkabanu by akurat teraz, zimą wyciągnąć z więzienia swoich kompanów.

- To było do przewidzenia – powiedział Gellert, kiedy rozmawiali o tym w Pokoju Wspólnym.

Często siadali z boku, na dość wytartym fotelu on na fotelu, a ona na jego kolanach. Ponieważ byli chłopakiem i dziewczyną nie dziwiło to nikogo, a sama Hermiona lubiła siedzieć mu na kolanach. Gellert także nie miał nic przeciwko, ponieważ jak mawiał ma wzrok na właściwej wysokości. Mogli też dzięki temu rozmawiać o wielu sprawach, a w oczach postronnych stanowili po prostu zakochaną parę szepcącą czułe słówka. Lavender i Seamus zajmowali inny fotel, toteż Gellert i Hermiona nie budzili jakiegoś zainteresowania.

- Ale przecież to bzdura – zaczęła Hermiona.

- Kochanie, Knot nie może teraz nie iść w zaparte, nie przyzna się przecież, że źle ocenia sytuację i że to Albus a nie on od początku miał rację. Ale to nie jest nasz największy problem, w szkole w każdym razie – dodał ponuro.

- A co nim jest przystojniaku? – spytała zaciekawiona.

- Ano to, że coraz mniej ludzi wierzy w brednie wygadywane przez ministerstwo, co właściwie jest dobre, ale – wyjaśnił – także uczniowie zaczynają kwestionować tezę jakoby Syriusz Black odpowiadał za ucieczkę grupki śmierciożerców i dementorów. Bo to naciągane, a to znaczy, że ta Umbitch będzie jeszcze mocniej szukać haków. Albus nie pozwolił mi się z nią rozprawić, bo nie chce prowokować Knota do otwartej wojny bo to by doprowadziło do zagranicznej interwencji a to by była katastrofa. Teraz ona coś zrobił, uważaj na tych spotkaniach GD – dodał – będę cię odprowadzał i na ciebie czekał. Jeśli ta suka cię tknie pożałuje, że się urodziła.

- Coś zrobimy – zapewniała.

Nie chciała, by dla niej narażał się na problemy. Wiedziała, że bardzo poważnie traktował pomoc kobiecie, a ona była jego kobietą. Teraz przesunęła palcami po linii jego szczęki by go w ten sposób uspokoić, by opanował swoje emocje. Wyraźnie to lubił, bo przymknął oczy i zamruczał dając znać by kontynuowała. I wtedy podeszli Harry i Ron.

- Wiecie, że walentynki jest wyjście do Hogsmeade? – zaczął Harry wyraźnie zakłopotany, ponieważ przeczesywał nerwowo włosy.

- Tak – powiedziała Hermiona.

- Słuchaj von Hammersmark wiem, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale jesteś w związku z Hermioną i jesteś starszy – zaczął nerwowo.

- Potrzebujesz męskiej rozmowy? – spytał Gellert unosząc brwi.

- Porady, bo po niedawno całowałem się z Cho i nie było już tak mokro no i ona pewnie zechce iść ze mną do Madam Puddifoot, jak tam jest?

- Obrzydliwie różowo i ciasto ma różowy lukier – powiedział Gellert – powinieneś ją zaprosić.

- Wy też tam będziecie? – spytał nieśmiało Harry.

- Czy ty proponujesz podwójną randkę? – zaczęła Hermiona – słodko.

Gellert wyglądał jakby miał zwymiotować na samą myśl o czymś podobnym, ale milczał. Hermiona była zachwycona chcąc by Harry był szczęśliwy. On zaś zapowiedział jej, że potrzebuje „perswazji", a najlepiej takiej żarliwej. Hermiona zrozumiała o czym mówi i obiecała mu, że przekona go, dlaczego ma być miły w jego dormitorium. Narcyza opowiadała o tym w jaki sposób należy przekonywać czarodziei. i młoda Gryfonka zamierzała wykorzystać to, czego się dowiedziała na ten temat.

I tak uczyniła chcąc mu nieco zrekompensować swoją złość za artykuł o ropuszej ospie. O dziwno teraz słowa „Lorda Peverella-Hufflepuffa" o tym, że minister cierpi na nieznaną chorobę trafiały do ludzi. I były traktowane na poważnie, bo bawiło Gellerta. Hermiona zaś założyła koszulę nocną tak, by móc zsunąć taką lekko. Uklękła przed nim na dywanie, woląc klęczeć na dywanie niż na podłodze. Dotknęła spodni jego pidżamy po czym przymknęła oczy by móc się lepiej skoncentrować. Narcyza mówiła, że ma czuć a nie patrzeć, ponieważ tutaj chodzi o wyczucie. I faktycznie było jej tak łatwiej. Coraz bardziej urywany oddech Gellerta, oraz jego palce zaciskające się na jej ramionach świadczyły o jej zadowoleniu. Zachęcająco szeptał „O tak kochanie, właśnie tak" a ona nabierała wprawy.

- Dla takiej przyjemności zniosę różowy lukier – zapewniał – jesteś taka cudowna, wiesz o tym?

- Wiem dzięki tobie i wiem, że lubisz moje nastroszone włosy.

- Zwróciłem na nie uwagę tamtego dnia na Grimmauld Place, a ja nie lubię takich pięknotek jak Narcyza – wyjaśnił – wolę naturalne piękno, nie chcę widzieć jednej czarownicy przy kolacji i innej o poranku. Quennie umiała dyskretnie podkreślać piękno, porozmawiacie sobie – dodał pomagając jej wstać – chodź i pozwól mi być dla ciebie dobrym.

I był. Hermiona wiedziała do czego zmierza i z radością zajęła miejsce na łóżku, kładąc głowę na poduszkach. Narcyza mówiła, że dla mężczyzn pieszczota jaką mu zapewniła oznacza akceptację z jej strony i doradziła niejedno w kwestii techniki. Skutecznie, a Hermiona wyobrażała sobie co by zrobił Draco wiedząc czego Narcyza ją uczyła. Chyba by mu włosy z głowy powypadały z wrażenie. Okazał jej swoje zadowolenie dając przyjemność z nieznośną powolnością. Było jej naprawdę cudownie i po wszystkim poszli spać całkiem zadowoleni z życia. Lubiła zasypiać w łóżku Gellerta, ale oczywiście nie mogła robić tego za często w szkole. Oczywiście lubiła towarzystwo Lavender i Parvati, ale jeszcze bardziej lubiła bliskość ukochanego.


Gellert obudził się dość wcześnie by jego młoda kochanka nie zobaczyła go bez eliksiru odmładzającego. Postanowił napisać coś więcej o ropuszej ospie tak by zająć czymś ministerstwo i by szukali Lorda Peverella-Hufflepuffa jako sprawcy zamieszania. Nie mógł uwierzyć, że nikt się nie zorientował, że do wyssane z palca brednie. Inna sprawa, że na tym przeklętym po wielokroć zadupiu magicznej Europy czystokrwistym można wmówić, że świnie latają a mugole biegają po ulicach z maczugami. Oczywiście nie ma czegoś takiego jak ropusza ospa, ale wątpił by któryś z tych kretynów od herbarzy umiał czytać książki i przeczytał sobie skorowidz chorób. Ale niech Knota szuka upiora, może Umbitch nie będzie próbowała znowu wyrzucić nauczyciela.

Był równocześnie zły na Albusa za stanięcie w obronie tej oszustki Trelawney jak i podziwiał jego oddanie szkole, bo te zasługiwało na najwyższy szacunek. Dyrektor nie pozwolił wyrzucić nauczycielki z zamku przypominając, że tylko dyrektor może usuwać nauczycieli ze szkoły. Trelawney to zalana sherry oszustka, ale i nauczycielką, a Albus chroni swoich jak na obrońcę szkoły, uczniów i nauczycieli przystało. Umbitch przy całej szkole powiedziała „na razie" sugerując, że planuje pozbyć się dyrektora. Dlatego Gellert obawiał się skutków takiego zachowania, ponieważ różowa landryna, jak opowiadała o niej Hermiona, była mściwa i przekona Knota do spłodzenia kolejnego wziętego z czterech liter Dekretu Edukacyjnego. Albus chciał dobrze, ale być może naraził się. Dlatego Gellert napisał kolejny artykuł o „ropuszej ospie" tak by zająć czymś ministra.

Doskonale pamiętał scenę, bo było co pamiętać. Spacerowali sobie spokojnie z Hermioną, kiedy zobaczyli wielkie zbiegowisko na jednym z dziedzińców. To był przyjemny, dość ciepły jak na styczeń dzień, dlatego wielu uczniów wyszło by się przewietrzyć. Lecz stali w kręgu wokół kogoś lub czegoś, dlatego postanowili podejść bliżej. Hermionę to zaciekawiło a i jego też.

- Co się tam dzieje? – spytał Hannę Abbott.

- Trelawney, ona chce ją wyrzucić - wyjaśniła smutno dziewczyna.

Gellert zrozumiał, że „ona" oznacza Dolores. Razem z Hermioną podeszli bliżej, by zobaczyć jak Trelawney stoi smętnie nad swoją walizkę. W wielkich okularach, potarganych włosach i długim szalu przedstawiała naprawdę żałosny widok. Była starą oszustką a jej lekcje to strata czasu, ale wymówienie powinno zostać przedstawione w inny sposób. No ale Anglicy o manierach nie słyszeli. Sam przekonywał Albusa by zaprzestał nauczania wróżbiarstwa, ponieważ z takich lekcji skorzysta jedynie jasnowidz, a taki dar jest rzadki z kolei a na pewno nie ma go Sybilla. Dolores wizytowała lekcje nauczycielki wróżbiarstwa i poniekąd słusznie uznała jej lekcje za bezużyteczne dla uczniów. Postanowiła ją wyrzucić i to przy każdej szkole, jednocześnie upokarzając. W obrzydliwy, słodki sposób przemawiała do przerażonej kobiety, przez co i Gellert poczuł niesmak. Sam Gellert miał dar jasnowidzenia, a sugerowanie się wizjami wpakowało w nieraz w kłopoty aż Quennie kazała mu takie ignorować, i poznał, że z Sybilli taka wieszczka jak z niego mugolska baletniczka ale są zasady.

Trelawney była bliska łez i wtedy nadszedł Dumbledore. Dyrektor przypomniał Umbridge, że jako Inkwizytor nie ma prawa wyrzucać nikogo z zamku. Dolores była wściekła i Gellert nie miał wątpliwości, że w przerwie świątecznej ona i minister coś zrobią. I zaczął pisać o ropuszej ospie by czymś ich zająć. A na razie kpił z nazwy „Inkwizytor" ci kretyni nawet nie wiedzieli, że to mugolskie określenie i co oznaczało. Inkwizytorzy owszem zajmowali się procesami o czary, ale pierwotnie chodziło o polityczne sprawy i w tym celu królowa Hiszpanii powołała tę instytucję. No, ale Umbitch tego nie wiedziała.

Czas w szkole nie należał do prostych. Dolores szukała uchybień, gdzie tylko mogła, dbając o „moralne" zachowanie uczniów. Nieomalże z linijką pilnowała, by uczniowie i uczennice nie siedzieli za blisko siebie i robiła znacznie więcej. Wlepiała też szlabany za byle co i pani Pomfrey kończył się zapas wywaru ze szczuroszczeta.

Gellert przekonał Albusa by dokumentował każdy przypadek tego, co ma miejsce w szkole. Wątpili by minister Knot się przejął, ale mogą oskarżyć go przed Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów. Pozwolenie na torturowanie uczniów to bardzo poważne oskarżenie, nie mieli co do tego wątpliwości. Musieli tylko jeszcze trochę poczekać. Na razie wziął ze sobą Hermionę i poszli z dala od Dolores.

Początek lutego przebiegł bez większych problemów. Uczniowie byli coraz bardziej podekscytowani nadchodzącymi Walentynkami, co drażniło Gellerta. Nie cierpiał różu a ten pseudoświęto to róż i tandeta, a jego już mdli na myśl o tym co zobaczy w Hogsmeade. W ciągu swojego życia był w czterech poważnych, trwających od paru do parudziesięciu lat związkach i drażniła go tandeta i głupota tego dnia. Życie tak nie wygląda, a ku jego rozdrażnieniu Hermiona marzyła by iść z nim do tej przeklętej herbaciarni z różowymi wstążkami. Już on jej to latem wybije z głowy, o tak zamierza ją uczyć, jak powinna się zachować i co lubić czarownica na poziomie.

Dlatego z radością poszedł do Zakazanego Lasu, by się nieco wyładować. Zamierzali z Albusem spalić kolonię akromantul. Nie, nie planowali walczyć z przerośniętymi, potężnymi pajęczakami, nie są Anglikami no on w każdym razie nie jest. Istniały lepsze sposoby jak spalenie gniazd szatańską pożogą. I to zamierzali zrobić.

- To miejsce jest ogromne – powiedział Gellert patrząc na gigantyczne pajęczyny – powinniśmy obaj rzucać zaklęcia.

- Zgadzam się, tak będzie bezpieczniej – zgodził się Albus.

Tak też uczynili. Każde z nich wybrało sobie swoją stronę, i rzucili złowrogie zaklęcie. Nie daliby rady we dwóch kolonii gigantycznych pająków, ale na szatańska pożoga niszczyła wszystko na swej drodze. Nikt ni nic nie mogło się uratować, nawet Aragog i jego potomstwo. Niebawem cały Las wypełnił wrzask płonących pająków, kiedy płomienie o kształcie czy to feniksów czy chimer pochłaniały domostwo Aragoga. Żadna istota nie przeżyła by pożaru, o ile nie była odporna jak ogień lub nie umiała latać. Akromatule nie należały do żadnej z tych kategorii.

Całą scenę z pewnej odległości obserwowały centaury. Nie lubiły one czarodziei, chociaż Albus był dla nich dobry. Ale w wybiciu kolonii akromantul mogły nawet im pomóc. Niejeden młody centaur skończył jako obiad, toteż z uśmiechem obserwowali jak całość pochłaniają płomienie z różdżek dwójki czarodziei. Centaury rozpoznały Gellerta tak w formie nastolatka jak i postaci chimery. Podobnie jak Albus należał do wąskiej grupy czarodziejów, których centaury jako tako poważały. Obaj na pierwsze spotkanie przynosiły im dary i odnosiły się do nich w należyty sposób. O tak, mogli go tolerować. A teraz ci dwaj palili kolonię akromantul.

- Doskonale nam poszło – powiedział Gellert – dzieciaki są bezpieczniejsze i nikt nie zatęskni za tymi potworami poza Hagridem.

- Doskonale – powiedział Albus – chodźmy.

Zadowoleni wrócili do zamku, z przekonaniem dobrze spełnionej misji. Mieli ze sobą środki potrzebne na ucieczkę, ale nie musieli, ponieważ po prostu spalili potwory. I tylko Hagrid płakał, kiedy następnego dnia zobaczył zwęglone szczątki Aragoga i jego rodziny. Albus słuchał go spokojnie, ale nie przyznał do swego udziału w zniszczeniu gniazda potworów. Dyrektor lubił Hagrida, uczył go po tym jak niesłusznie wyleciał ze szkoły i było mu go szkoda. Dlatego pewnie okazywał tyle tolerancji dla jego zamiłowania go groźnych stworzeń. Hagrid uważał je za nie rozumiane jak on sam. Ale Albus przyznał Minerwie, że zapewne może nadmierną tolerancję. Uczniom mogło coś się stać, a same obrzeża Lasu mogłyby być dla nich atrakcją.

Gellert przypomniał Albusowi by porozmawiał a Hagridem o olbrzymie w lesie. Do centaurów nic nie miał. To inteligentne, dumne istoty z którymi można się porozumieć. Z olbrzymami niekoniecznie bo miały umysł trolla. Poza tym centaury miały swoje tereny w lesie a wątpliwie by olbrzym coś takiego rozumiał.


A/N Pseudonim Gellerta to nawiązania do częstego zjawiska w angielskich ff gdzie co drugi bohater jest Lordem, a przecież JK Rowling wyraźnie pisała, że czarodzieje nie mają tytułów szlacheckich.