Rozdział 204: Idealna kolacja

Mycroft w ogóle nie spodziewał się, że kolacja pójdzie tak dobrze. Kiedy Gregory po raz pierwszy zaproponował wspólne spędzenie czasu w ten sposób, nie był pewien, jak to się potoczy. Trzeba przyznać, że na początku atmosfera była napięta, ponieważ większość rozmów przy jedzeniu prowadzili jedynie Gregory i John. Jednak w połowie Sherlock został wciągnięty w dyskusję i od tego momentu… zrobiło się przyjemnie.

Mycroft i Sherlock przeprowadzili polityczną debatę, która miała związek z ostatnią sprawą, która dał im Gregory, gdy sam z Johnem zmywał naczynia. Nieraz Mycroft przyłapał ich uśmiechających się i przyglądającym się dwójce Holmesów. Jak w większości takich spraw on i Sherlock nie zgadzali się w wielu aspektach, z wyjątkiem ludzkiej głupoty. Zawsze łączyła ich dziwna więź w związku z tym faktem życia. Byli dziwną parą i co jakiś czas Mycroft wciąż zachwycał się tym, jak mogli znaleźć tak zwyczajnych partnerów, a jednocześnie tak niezwykłych. To było prawie zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwe.

Kiedy skończyli jeść i wszystko zostało sprzątnięte, Mycroft otworzył butelkę wina i przeszli do salonu. Okna były otwarte, a do środka zaglądały ostatnie promienie zachodzącego słońca, gdy zbliżała się ciemność. Gregory podszedł i rozpalił kominek. Mycroft obserwował go z kanapy z małym uśmiechem na twarzy, podziwiając starszego mężczyznę, którego tak bardzo uwielbiał.

John przeszedł na drugą stronę pokoju, żeby usiąść w fotelu naprzeciwko kanapy i oczywiście Sherlock wczołgał się na jego kolana i pozwolił swoim nogom zwisać po jego bokach.

— Na litość boską, Sherlocku, jesteś za wysoki, żeby tak siedzieć — westchnął Mycroft, potrząsając głową, zanim wziął łyk wina.

Sherlock prychnął na niego, a John roześmiał się.

— Robi to również w domu, to bardzo niewygodne — powiedział rozpromieniony lekarz, pocierając plecy Sherlocka.

Gdy ogień został już rozgnieciony i było pewne, że nie zgaśnie, Gregory dołączył do Mycrofta na kanapie. Usiedli obok siebie, choć starszy mężczyzna podwinął nogi pod siebie i oparł się o Mycrofta. Starszy z Holmesów otoczył go ramieniem, odwracając się, by delikatnie pocałować jego skroń.

Po tym dyskusja zaczęła się ponownie i bardzo szybko cała czwórka zaangażowała się w nią. To była wygodna rozmowa, z łatwością przechodziła z jednego tematu do drugiego, i rzadko kiedy nastawała cisza. W chwilach, kiedy to się działo, była to przyjemna cisza. Szybko i bez oporów wypili wino, które zostało otwarte, więc Mycroft przeprosił towarzystwo na chwilę, aby wziąć drugą butelkę, którą mogli dalej się raczyć.

W miarę upływu czasy rozmowa stawała się coraz przyjemniejsza i nieco bardziej przypadkowa. W pokoju rozlegał się niewymuszony śmiech. Wreszcie Gregory i John zaczęli rozmawiać o czymś, co wydarzyło się w ostatnim meczu piłkarskim. Mycroft pozwolił sobie na swobodę, podziwiając wszystko wokół siebie. To była jego rodzina. On, Sherlock i ich ukochani partnerzy spędzali razem wieczór bez żadnych incydentów. Odwrócił się, by spojrzeć na twarz Gregory'ego, rozpromienioną podekscytowaniem z powodu czegoś, co zrobił Arsenal i po prostu raczył się widokiem mężczyzny w swoich ramionach. To było coś, o czym nigdy nie myślał, że będzie możliwe, a jednak oto byli.

Nastąpiła chwila ciszy, kiedy Sherlock zaczął powoli wplątywać się, by zejść z kolana Johna. Przeciągnął się, odstawiając kieliszek wina.

— Zamierzam zabrać Rudobrodego na spacer i zapalić — powiedział Johnowi, po czym spojrzał w stronę kanapy.

Mrugając, Mycroft odwrócił się i podążył za linią wzroku swojego młodszego brata. Na drugim końcu kanapy, na której on i Gregory siedzieli, był zwinięty w kłębek seter irlandzki machający z podnieceniem ogonem. Mycroft zamrugał ponownie. To nie było w porządku. Nie, Rudobrody był…

— Mycroft — powiedziała Sherlock, a polityk spojrzał na niego. Ale nagle wszystko się pogorszyło. To nie było w porządku. — Chcesz zapalić?

Mycroft otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nic z nich nie wyszło. Wydawało się, że wszelki hałas wokół niego ustał. Rozmowa stała się odległa i niewyraźna. Ciepło i towarzystwo, które czuł znikały. Co się działo? Marszcząc brwi, Mycroft zamknął oczy i wziął głęboki oddech.

Kiedy je otworzył, nie było go w salonie. Nie, leżał w łóżku wpatrując się w sufit. W pokoju było ciemno. Zamrugał kilka razy i z jękiem potarł twarz. Przewracając się lekko na bok, wyciągnął rękę na drugą stronę łóżka.

Był sam. Miejsce obok niego było puste. Wszystko ucichło. Nie było towarzystwa, nie było kolacji, nie było żadnego związku. Jego związek z Sherlockiem był tak napięty jak zawsze, a Gregory nie był…

Przełykając, Mycroft podciągnął kołdrę na głowę. Był sam. Zrozumiał, że ten sen utożsamiał wszystko czego pragnął. Jak to się działo, że najlepsze sny mogły zmienić się w najbardziej bolesne myśli?