CIEŃ CZARNEGO PANA
][ ][ ][
WomenInBlue - dziękuję za komentarz i za wytrwałość. Co do twojego pytania, na razie zastanawiam się nad ruszeniem jeszcze tekstu Światło dwóch Światów, co do reszty nie wiem... A tak poza tym zapraszam wszystkich na moje konto youtube gdzie publikuję historie filmowe - BL - konto Catalinka M.
][ ][ ][
Rozdział 3
Dlaczego mnie uratowałeś?
xxx
Skalecz się żyletką, a ktoś inny zacznie krwawić.
Pomóż komuś, a może uratujesz samego siebie
Jodi Picoult Dziesiąty Krąg
xxx
][ ][ ][
Punkt widzenia Dumbledore'a
Od zakończenia roku szkolnego nie minęły jeszcze nawet dwa tygodnie, a już miał za sobą nieprzespaną noc i niestety obawiał się że kolejne nie będą lepsze. Dzisiaj musiał posłużyć się kilkoma zaklęciami zapomnienia i czarami przymusu. Na szczęście udało mu się wyciszyć sprawę. Obecnie pieczętował list do Harry'ego. Przypominał mu w nim aby nie używał zaklęć poza szkołą, choć tak naprawdę zamiast pisać miał ochotę pojechać na Privet Drive i ostro potrząsnąć chłopakiem.
Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował, było zwracanie teraz na siebie uwagi Ministerstwa. Voldemort powrócił i najważniejsze było działanie po cichu, przynajmniej dopóki sprawy nie zaczną toczyć się we właściwym kierunku. Na szczęście Szalonooki w porę wymazał dane o użyciu czarów przez Harry'ego. Gdyby tego nie zrobił, zapewne chłopak zostałby wezwany na przesłuchanie do Ministerstwa. Jednak dzięki niemu oraz zastosowaniu kilku zaklęć nikt już nie pamięta że Harry dopuścił się naruszenia. Tak, wszystko znów będzie tak jak powinno. - uśmiechnął się do siebie, przeczesując palcami pióra Fawkes'a.
- Harry pozostanie na razie z ciotką i wujem, to dobrze mu zrobi. Po turnieju zadawał zbyt wiele pytań. Niech odpocznie. - ponownie przesunął między palcami jedno z piór, wciąż się uśmiechając. Izolacja pomoże mi ponownie nad tobą zapanować Harry. Gdy nadejdzie kolejny rok, znów będziesz mu posłuszny.
- W końcu, skoro Voldemort wrócił, masz zadanie do wykonania.
][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Nie był pewien czy się obudził, czy może wciąż jeszcze śni. Znajdował się na granicy między jawą a marzeniami. Świadomość powracała do niego powoli. Ociężały umysł miał problem z poskładaniem w całość myśli. Nie wiedział ile trwał w tym stanie, w końcu jednak zewnętrzne bodźce zaczęły do niego docierać.
Pierwszą rzeczą którą zarejestrował był fakt, że leży na czymś miękkim i jest mu ciepło. Już od dawna nie czuł się tak dobrze. Po raz pierwszy od wielu dni nic go nie bolało. Lekko poruszył odrętwiałą ręką i pod palcami wyczuł gładki materiał.
Pościel.
Zrozumiał że musi znajdować się w łóżku, nie miał jednak pojęcia jak tutaj trafił. Ostatnią rzeczą którą pamiętał było to, jak wujek szarpie go i krzyczy że ma się podnieść... po tym był już tylko niebyt.
Zabrali mnie stamtąd.
Czy trafiłem do Skrzydła Szpitalnego? Czyżby Dumbledore się namyśli i jednak zdecydował łaskawie sprawdzić co się ze mną dzieje? Ciekawe co zrobił wujek Vernon jak czarodziej pojawił się na progu jego domu? Zaczął wrzeszczeć? Może narobił w gacie? Chciałbym móc zobaczyć jego minę i minę Dumbledropsa jak mnie zobaczył...
Czy chociaż przez chwilę zrobiło mu się głupio?
Spróbował otworzyć oczy, powieki jednak okazały się zbyt ciężkie. Po kolejnych dwóch podejściach, poddał się. Nie wiedział czy mijają minuty, czy sekundy. Podejrzewał że musi być słabszy niż mu się początkowo zdawało bo to tracił to odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Czuł się otępiały i momentami miał wrażenie że łóżko pod nim płynie. Był pewien że szkolna pielęgniarka jak zwykle nafaszerowała go zabójczą ilością eliksirów przeciwbólowych. Dobrze rozpoznawał ich skutki.
Coraz bardziej chciało mu się pić.
Próbował zawołać kogoś, ale z jego wysuszonego gardła nie wydostawał się żaden dźwięk. Ponownie poruszył ręką. Kosztowało go to wiele wysiłku jednak miał nadzieję, że ktoś zauważy ten gest. Chciał jakoś dać znać, że się już obudził, niestety na nic więcej nie miał siły. Całe ciało było tak ciężkie, że wydawało się mu zrobione z ołowiu.
Czas mijał, ale nikt nie przychodził.
Czy jestem tutaj sam?
Dlaczego?
Madame Pomfrey nigdy nie zostawia pacjentów bez nadzoru. Zawsze znajduje się gdzieś w pobliżu. Nawet jeśli przebywa w swoim gabinecie, to dzięki zaklęciom monitorującym wie co się dzieje. Czemu więc teraz nie przychodzi? Musiała już zauważyć, że się obudziłem... - wsłuchał się w otoczenie, jednak nie dosłyszał żadnych kroków.
Czy naprawdę nikogo nie ma w pobliżu? - westchnął i zamarł, nagle uświadamiając sobie jeszcze jedną rzecz. W powietrzu nie unosił się zwykle obecny w Skrzydle Szpitalnym zapach środków dezynfekujących i eliksirów. Wręcz przeciwnie, wdychając je, wyraźnie wyczuwał aromat cytryny oraz mięty.
Czy to możliwe, że nie jestem w Hogwarcie? - w tym momencie wydawało mu się to prawdopodobne, jednak ta myśl zamiast go uspokoić, wzbudziła w nim jeszcze więcej wątpliwości. Ale gdzie indziej mógłbym być? Może zabrali mnie rodzice Rona? Czy to może być Nora? Chyba jest na nią tutaj trochę zbyt cicho... W domu Rona zawsze panuje zamieszanie, a w nocy jego chrapanie zagłusza wszystko inne... Może więc jednak jestem w zamku? Może z jakiegoś powodu dyrektor nie umieścił mnie w Skrzydle Szpitalnym, lecz w innej komnacie?
Tylko właściwie po co miałby to robić?
Zebrał się w sobie i zmusił się do kolejnego wysiłku który tym razem zakończył się sukcesem. Ostrożnie uchylając powieki, zmrużył oczy w promieniach zalewającego pomieszczenie słońca. Chwilę trwało zanim jego wzrok przyzwyczaił się do światła, w końcu jednak był w stanie rozejrzeć się. Z pewnością nie było to Skrzydło Szpitalne. Będąc bardziej precyzyjnym, nie była to żadna komnata jaką kiedykolwiek widział w Hogwarcie.
Leżał w przestronnym pokoju którego jedną ścianę zajmowały trzy olbrzymie okna zwieńczone łukiem. Całe pomieszczenie urządzone było w brązie i błękicie. Ciemna podłoga kontrastowała z jasnoniebieską tapetą pokrywającą ściany. Nie było tu zbyt wielu mebli. Przy jednym z okiem stał szklany stolik z dwoma obitymi brązowym pluszem fotelami. Przed kominkiem znajdującym się na przeciwległej ścianie położono nieduży dywan. Poza tym, w pokoju stało jedynie łóżko na którym aktualnie leżał. Po raz kolejny przesunął palce po ciemno granatowej pościeli zastanawiając się mimowolnie z jakiego materiału została wykonana.
Jedwab? - nie znał się na tym, nie mógł być więc do końca tego pewien. W każdym razie musiał przyznać, że pokój choć zapewne dawno temu widział swoje lata świetności, został urządzony ze smakiem. Z pewnością jego wystrój podobał mu się znacznie bardziej niż wieża Gryffindoru. Niestety wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwszy. Wciąż nie miał pojęcia gdzie tak właściwie jest. Jednym czego był pewny to to, że raczej nie znajduje się w szkole.
Znam cały zamek. W ciągu ostatnich lat zwiedziłem wszystkie jego zakamarki i na pewno nie ma w nim miejsca takiego jak to. - Zbyt wiele rzeczy wskazywało na to, że jednak nie jest w zamku, ale pewność co do tego, wcale nie rozjaśniała mu sytuacji. Skoro nie jestem w Hogwarcie, to w takim razie gdzie trafiłem? Czyj to dom? Kto tak właściwie mi pomógł? Czy to Dumbledore mnie tutaj zabrał? A może ktoś inny? Tylko kto poza nim mógł wiedzieć gdzie jestem? Kto inny chciałby mi w ogóle pomóc?
Nic już z tego nie rozumiem... - zamknął oczy czując że od natłoku pytań na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi, zaczyna boleć go głowa. Westchnął gdy zmęczenie ponownie zaczęło brać górę nad jego wolą. Przez chwilę starał się z nim walczyć, wreszcie jednak poddał się, stwierdzając, że zastanowi się nad tym wszystkim później. Nim całkowicie opadł w niebyt, dosłyszeć ciche pop charakterystyczne dla materializującego się skrzata, nie miał jednak już siły na to zareagować.
][ ][ ][
Gdy obudził się po raz drugi, jeszcze zanim otworzył oczy, wyczuł że tym razem nie jest w pomieszczeniu sam. Ostatnie tygodnie spędzone w ciemnej, cichej piwnicy, wyczuliły go na sygnały dochodzące z otoczenia. Nie tylko był w stanie stwierdzić że poza nim w pokoju jest ktoś jeszcze, ale mógł nawet zlokalizować miejsce gdzie ta osoba się dokładnie znajduje. Uchylając powieki odwrócił głowę w stronę okien. Na tle zachodzącego słońca bez trudu dostrzegł mężczyznę odzianego w długą, czarną szatę.
Niestety stał on do niego tyłem, nie był więc w stanie dostrzec jego twarzy. Mimo wszystko jego sylwetka oraz opadające na ramiona ciemno brązowe, niemal czarne włosy, upewniły go w tym, że nie jest to ktoś, kogo mógłby znać.
- Kim... - zaczął, chcąc dowiedzieć się kto go uratował, zaraz jednak urwał zanosząc się suchym kaszlem. Oczy zaszły mu łzami i nie mógł złapać oddechu. Rozpaczliwie starał się opanować, ale wysuszone gardło odmawiało współpracy.
- Wypij - kiedy niespodziewanie mężczyzna przyłożył mu do ust flakonik z jakimś eliksirem, posłusznie rozchylił wargi. Pozwalając podać sobie gorzki specyfik, mimowolnie zastanawiał się nad tym, kiedy ten do niego podszedł.
Nie słyszałem kroków.
Było to dziwne, w końcu jednak założył że to dywan wytłumił dźwięki. Przymykając oczy, z ulgą przyjął zbawienne działanie eliksiru. Powoli dochodząc do siebie, poczuł że nie tylko gardło go już tak nie boli, ale i ma w sobie nieco więcej siły niż wcześniej. Ponownie uchylając powieki, odwrócił głowę w stronę mężczyzny by mu podziękować.
Zamarł, w jednej chwili rozpoznając kim jest jego wybawca. Choć nie wyglądał tak jak w czasie ich spotkania na cmentarzu, to tych czerwonych oczu nie mógł pomylić z nikim innym:
- Voldemort...
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Świadomość że to właśnie on wydostał go od szalonego wujostwa, wydawała mu się całkowicie absurdalna. Voldemort mnie uratował? Mnie?! Może jednak umarłem?!
Przecież to niemożliwe by Czarny Pan był moim wybawcą! Cholera, on od lat próbuje mnie zabić! Dlaczego więc opatrzył mnie i teraz jak dobry przyjaciel tak po prostu podaje mi eliksiry?! A może właśnie wypiłem truciznę? Tylko gdyby chciał mnie otruć, to po co w ogóle by mnie leczył? Wystarczyło zostawić mnie w łapach wuja... Byłoby to o wiele prostsze.
- Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś? - zapytał cicho. Panująca cisza zaczynała mu już ciążyć. Voldemort nie odpowiedział.
Siedział tuż koło niego, jedynie patrząc mu w oczy. Harry nie był pewien o co dokładnie chodzi, jednak wzrok Czarnego Pana wydał mu się nieco dziwny, jakby oceniający. Czuł że to spojrzenie przewierca go na wylot. Nie, nie wyglądało na to by oceniał jego wygląd. Było wręcz przeciwnie, Harry miał wrażenie, że próbuje dotrzeć do samej duszy.
W końcu nie wytrzymał i odwrócił wzrok, nie wiedząc co robić. Voldemort wciąż milczał i po prostu patrzył. Jego spojrzenie było dużo gorsze niż jakiekolwiek obelgi. Harry jeszcze jako dziecko nauczył się jak ma sobie radzić z wyzwiskami, ale to go przytłaczało.
Dlaczego tak na mnie patrzy? Czemu jeszcze mnie nie zabił? Czemu jego spojrzenie jest takie oceniające i zaciekawione? Ogląda mnie jak eksponat na wystawie... - zacisnął palce na pościeli by pokryć zmieszanie, po czym ponownie odwrócił się do Voldemorta.
- Dlaczego mnie uratowałeś? - musiał zadać to pytanie.
Wzdrygnął się gdy Voldemort uniósł rękę. Oczekiwał ciosu, ten jednak jedynie delikatnie dotknął jego policzka, po czym przesunął palce na jego wargi. Wzdrygnął się gdy powoli obrysował ich kształt, ale Voldemort jedynie uśmiechnął się na to i w końcu odezwał.
- Avis, czy to nie oczywiste? Należysz do mnie, a tego co moje ja nigdy nie wypuszczam z rąk. - Po tych słowach, w i tak skołatanych myślach Harry'ego zapanował chaos. Należę do niego... O czym on do cholery mówi?! Czy już kompletnie oszalał?!
- Spokojnie Avis. Zdaję sobie sprawę, że obecnie nie masz pojęcia o czym tak naprawdę mówię. Twoje zachowanie w czasie naszego ostatniego spotkania mówiło samo za siebie. Przyznaję że tamtej nocy ja również nie dostrzegłem wielu rzeczy, ale to już przeszłość. Mamy czas. Do wszystkiego dojdziemy powoli. Wkrótce zrozumiesz. - czując palce ponownie przesuwające się po twarzy, cofnął się, chcąc od niego odsunąć. Niestety zbyt gwałtowny ruch sprawił że zakręciło mu się w głowie i potrzebował dłuższej chwili na odzyskanie ostrości widzenia.
Nie pamiętam? Czego niby nie pamiętam? Tego że nie tak dawno omal mnie nie zabił na cmentarzu? A może tego jak próbował mnie wykończyć na moim pierwszym roku nauki? Jak omal nie zwalił mnie z miotły w czasie meczu quiditcha? Jak zmusił mnie do walki o ukryty w szkole kamień filozoficzny?! Czy też może nie pamiętam jak w Komnacie Tajemnic nasłał na mnie cholernego bazyliszka?! Jak przez niego musiałem przejść przez te wszystkie zadania Turnieju Trójmagicznego tylko po to by mógł ściągnąć mnie na tamten cmentarz?! Przecież to on jest winny temu, że spędzam każde przeklęte lato z porąbanym wujostwem!
Czego nie pamiętam?! Pamiętam wszystko!
- Spójrz na mnie Avis. - kiedy po raz kolejny usłyszał to dziwne imię, jego kruche opanowanie, osiągnęło limit. Cała sytuacja stawała się zbyt nierealna. Nim na dobre mógł się zastanowić nad tym co robi, wybuchnął:
- Nazywam się Harry! Harry! Nie jestem żaden Avis! Dlaczego tak do mnie mówisz?! W co ty grasz Voldemort? Od kiedy ratujesz mi życie, przecież dotąd za każdym razem starałeś się mnie zabić! Co się zmieniło? Może po prostu kompletnie oszalałeś?! To całkiem możliwe skoro odrodziłeś się w głupim kotle na jakimś zapuszczonym cmentarzu! Szkoda że Glizdogon cię tam nie ugotował! - wrzasnął i znów zaniósł się kaszlem gdy gardło po raz kolejny tego dnia dało o sobie znać. Voldemort wykorzystał tę chwilę by się odezwać.
- Spokojnie mój mały. Nie ma potrzeby byś się tak denerwował. - Nim na dobre był w stanie odzyskać oddech i się odezwać, Voldemort zabrał rękę z jego twarzy i przemówił ponownie: - Musisz dać sobie czas. Wciąż nie znasz wielu faktów i twój osąd jest zafałszowany. Mamy dziś wiele kwestii do omówienia. Jestem pewien, że gdy skończymy, inaczej spojrzysz na całą sytuację.
- Mylisz się Voldemort. Nie mamy o czym rozmawiać. Zabiłeś moich rodziców, od lat uprzykrzasz mi życie. Dlaczego niby miałbym o czymkolwiek z tobą dyskutować? - tym razem już nie krzyczał, spoglądając w jego czerwone tęczówki był spokojny. Nie miał nic do stracenia.
- Jak zwykle brakuje ci cierpliwości. Chociaż minęło tyle lat, ty najwidoczniej nic się nie zmieniłeś. Jednak w porządku. Możemy zacząć od tej sprawy. Nie jesteś i nigdy nie byłeś Harrym Potterem. Jak się nad tym zastanowić, to nie jestem nawet pewny czy tak naprawdę Harry Potter kiedykolwiek się narodził. Tym samym nie zabiłem twoich rodziców. Nie musisz mnie więc traktować jak swojego wroga. - to co Voldemort mówił było dla niego po prostu absurdalne. Zaczynał się zastanawiać czy jego początkowe założenie nie było słuszne i ten przypadkiem, odzyskując ciało, nie stracił resztek rozumu.
Nie jestem Harrym? Jak do cholery miałbym nim nie być? Czy to w tym kotle poprzestawiało mu się kilka klepek? A może po prostu już wcześniej był pomylony? Zresztą o co ja w ogóle pytam? Czy człowiek który został przeklętym Czarnym Panem może być uznawany za normalnego?
- Jesteś nienormalny - te słowa wyrwały mu się zanim zdołał się nad nimi zastanowić. Gdy dotarło do niego co tak właściwie powiedział, zadrżał. Był pewien że ten nie przepuści takiej odzywki płazem. Mimowolnie skulił się, oczekując ciosu, jednak Voldemort go nie zaatakował, zamiast tego ponownie przemówił do niego, bez śladu złości w głosie.
- Na twoim miejscu zapewne zareagowałbym podobnie. Nie mając właściwych informacji nie jesteś w stanie wyciągnąć innych wniosków. Obiecuję że wszystko ci wyjaśnię, jednak myślę że powinniśmy się przenieść. - po tych słowach Voldemort sięgnął w nogi łóżka i podniósł jakiś materiał. Harry, spoglądając na to co ten trzyma w ręku, zorientował się że to zwykła koszulka. Gdy zbliżył się z nim do niego, spróbował się cofnąć, ale został pochwycony za ramię i podniesiony do pozycji siedzącej.
- Puść mnie! - krzyknął próbując się wyrwać. Voldemort nie puścił.
- Chyba nie chcesz wyjść z łóżka nago, prawda? - słysząc te słowa zamarł. Nago? - spojrzał na siebie i zaczerwienił się, oreintując, że rzeczywiście obecnie jedynym jego okryciem jest kołdra pod którą leży.
Cholera... - zaklął w myślach i wyrwał z ręki Voldemorta koszulę. Odtrącił jego rękę i pospiesznie przeciągął materiał przez głowę, zupełnie ignorując to że od zbyt szybkiego poruszenia się, pokój znów zaczął wirować mu przed oczami. Ledwie ściągnął materiał w dół, Voldemort złapał za róg kołdry, zsuwając ją z niego. Pochylił się, chcąc za nią złapać i ponownie się okryć, ale nie zdołał. Voldemort pochwycił go i poderwał w powietrze.
- Puszczaj! - krzyknął, ale Voldemort to zignorował i układając go sobie wygodniej w ramionmach, skierował się w stronę drzwi. Te, gdy tylko się zbliżył, otworzyły się przed nim bezszelestnie.
Znaleźli się w długim, wąskim korytarzu. Nie było tu żadnych okien, drogę oświetlały jedynie świeczki umieszczone w kandelabrach. Harry nie mając sił na dalszą walkę, poddał się, pozwalając mu się nieść. Skupiając się na otoczeniu starał się zapamiętać kolejne zakręty i pokonywane kondygnacje. Miał nadzieję, że pomoże mu to w ucieczce, o ile kiedykolwiek będzie miał na nią szansę.
Schodów nie było wiele ale i tak szybko zaczął tracić orientację. Choć dotąd wszystko było wyraźne, teraz migotliwe śiwatło zaczęło mu się rozmazywać przed oczami. Tak, w tej chwili Voldemort mógłby nawet zacząć chodzić w kółko, a on i tak by tego nie zauważył. W końcu zatrzymali się przed jakimiś drzwiami.
Gdzie jesteśmy? - ledwie zadał sam sobie pytanie, Voldemort pchnął drzwi i wniósł go do środka. Zmrużył oczy chcąc przyjrzeć się wnętrzu, ale wszystko stanowiło jedną rozmazaną masę. Odruchowo dotknął ręką twarzy, wyczuwając brak okularów. Świadomość że ich nie ma zmusiła jego wciąż ociężały po śnie umysł, do analizy. Jeszcze w sypialnie widziałem wszystko wyraźnie... Dlaczego? Przecież wuj zniszczył mi okulary zanim... zadrżał odsuwając tą myśl i ponownie skupiając się na bieżącej chwili. Gdy Voldemort usadził go w miękkim fotelu, mrużąc powieki spojrzał w jego czerwone oczy i przeklinając własną ciekawość zapytał:
- Nie mam okularów. Dlaczego więc widziałem wszystko wyraźnie w sypialni? - Voldemort po raz kolejny nie odpowiedział. Zamiast tego jednak wyjął różdżkę, kierując ją wprost na niego. Spiął się nawet bez okularów dostrzegając jej koniec skierowany we własną twarz.
- Spectral glasses – nieznane zaklęcie owiało go błękitną mgłą i zaraz wszystko znów nabrało ostrości. Jak? - dotknął twarzy, jednak okularów wciąż na niej nie było.
- Lepiej? - dostrzegając uśmiech na twarzy Voldemorta wzdrygnął się. Ten patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym odsunął się, rzucając przez ramię:
- To zaklęcie działa przez dwanaście godzin. Po tym czasie trzeba je odnowić. - przytaknął, po czym po raz kolejny karcąc się w duchu za własną ciekawość, szepnął.
- Nie wiedziałem że można przywrócić wzrok zaklęciem. - spojrzał na własne nogi i dodał dużo ciszej. - Skoro można przywrócić wzrok zaklęciem, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? To dużo wygodniejsze niż noszenie okularów... - choć tym razem mówił właściwie do siebie, Voldemort zareagował.
- To jedno z zaklęć zaklasyfiowanych jako czarno magiczne. Nic dziwnego że nikt ci o nim nie powiedział. Ministerstwo zakazało stosowania jego blisko pięćdziesiąt lat temu.
- Zakazało zaklęcia naprawiającego wzrok, dlaczego?
- Ponieważ jak wiele zaklęć można wykorzystać je nie tylko po to by pomóc, ale i by zaszkodzić. Zastosowanie tego czaru na osobie dobrze widzącej może ją nawet oślepić. - po raz kolejny tego dnia wzdrygnął się i uznając, że nie chce na ten temat słyszeć już nic więcej, po raz pierwszy tak naprawdę rozejrzał się po pokoju do którego został zabrany.
Nie był do końca pewny czego właściwie się spodziewał. Lochu? Jakiejś ponurej Sali Tortur z krwią rozmazaną po ścianach i podłodze? W każdym razie widok zwykłego, prosto urządzonego saloniku, był uspokajający, a zarazem lekko rozczarowywał. Po prostu nie pasował mu do obrazu groźnego Czarnego Pana. Ale jak się nad tym zastanowił, w ciągu ostatnich godzin zobaczył i usłyszał zbyt wiele dziwnych rzeczy, by miał się dłużej dziwić czemukolwiek.
Znów przeniósł uwagę na Voldemorta, grzebiącego coś przy stojącym przy ścianie regale. Przyglądając się jego poczynaniom, zastanawiał się, co ten właściwie planuje. Gdy w chwilę później dostrzegł w jego rękach kamienną misę, wszystko stało się jasne. Voldemort ustawił naczynie na stoliku tuż przed nim, a następnie zajął drugi z foteli. Zadrżał spoglądając w migoczącą taflę substancji wypełniającej misę. Nigdy osobiście jej nie używał, jednak dobrze wiedział czym ona jest.
Myślodsiewnia...
- Co takiego chcesz mi pokazać Voldemort?
][ ][ ][
Dla przypomnienia
Avis - jest to wybrane przeze mnie imię. Jest to słowo mające wiele tłumaczeń - w języku łacińskim oznacza ptaka ( takie tłumaczenie wykorzystała Rowling i stworzyła z tego zaklęcie ). Jest to także znak wieszczy, poza tym w języku francuskim to słowo tłumaczone jest jako informacja, ostrzeżenie.
Arawn - to słowo jak już zaznaczałam wykorzystuję jako nazwisko chociaż w rzeczywistości jest to imię pochodzące z mitologii walijskiej. Nazywano tak Pana Zaświatów.
Myślodsiewnia - tego nie trzeba zapewne tłumaczyć, jednak uprzedzam, że na potrzeby opowiadania nieco zmieniłam zastosowanie tego artefaktu w porónaniu do działania pierwowzoru. Wszystkie różnice wyjaśnią się w następnym rozdziale.
Spectral glasses – tym razem zaklęcie z jezyka angielskiego – widmowe okulary dla tych co nie zaskoczyli.
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 3
