CIEŃ CZARNEGO PANA
] [ ][ ][
Rozdział 5
Ty jesteś moim słabym punktem
xxx
Prawda daje siłę,
kłamstwo osłabia.
xxx
] [ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Czy nie zastanowiłeś się skąd mam to wspomnienie? Jak myślisz, do kogo ono należało? - Ostatnie słowa Voldemorta poraziły go niczym grom.
Ponownie przypomniał sobie obejrzaną niedawno scenę. Dyrektora spokojnie stojącego przy oknie w gabinecie oraz wchodzącego do środka ojca. Do którego z nich należało to wspomnienie? - Raz za razem odtwarzał zachowanie taty a także dyrektora, starając się przeanalizować to co zobaczył. Niestety wciąż nie znajdował odpowiedzi. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej coś mu w tym wspomnieniu nie pasowało. Nie potrafił uchwycić co, ale wiedział, że coś jest nie tak. Gdy tata wszedł, Dumbledore otwierał okno... - Nagle elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, a pytanie zadane przez Czarnego Pana, stało się jasne.
Wspomnienie które oglądałem nie mogło należeć do żadnego z nich. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?Zaczęło się na chwilę przed tym, zanim tata wszedł do środka, więc na pewno nie było jego, Gdyby było, nie mógłbym widzieć co robił wcześniej Dumbledore... Z drugiej strony, gdy wspomnienie się zaczęło, Dumbledore wyglądał przez okno... Gdyby pochodziło od dyrektora, najpierw powinienem zobaczyć widok za oknem, a nie sam gabinet. Pomieszczenie ujrzałbym dopiero gdy ten się odwrócił.. - machinalnie przesunął ręką po włosach i przymknął oczy, czując że z każdą kolejną wiadomością, jego ból głowy tylko się zwiększa.
Skoro nie może pochodzić od nich, to do kogo tak naprawdę należało? Czy ktoś jeszcze widział całe to zdarzenie? Ale jak? - niestety nie potrafił znaleźć na to odpowiedzi. No i jak właściwie Voldemortowi udało się je zdobyć? Przecież ta rozmowa odbyła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Czy nie miało to być najbezpieczniejsze miejsce w całym cholernym zamku?!
- To nie było wspomnienie żadnego z nich. - bardziej stwierdził niż zapytał, uznając w końcu, że jest to jedyny logiczny wniosek. Voldemort potwierdził jego przemyślenia:
- Nie było.
- Skoro nie ich to w takim razie, czyje? Kto to wszystko widział? Jak? W gabinecie byli tylko we dwoje. Dumbledore z pewnością zorientowałby się, gdyby w pomieszczeniu był ktoś trzeci.
- To prawda, że w gabinecie byli sami. Wspomnienie należy do osoby która była wtedy w pobliżu. Na tyle blisko aby móc ujrzeć wydarzenia mające wtedy miejsce. - W pobliżu? Ale przecież...
- Sam powiedziałeś, że w gabinecie nie było nikogo więcej. Byli sami. Jak więc ktoś miał ich podsłuchać? Gabinet dyrektora jest zbyt wysoko, żeby ktokolwiek był w stanie podsłuchiwać pod oknem. Zresztą nawet jakby ktoś znalazł na to sposób, z pewnością i tak zostałby zaraz zauważony. - urwał, pogrążając sę w myślach. Jak ktoś zdołał się tam dostać? Przecież, gdyby ktoś próbował ukryć się pod peleryną niewidką, dyrektor byłby w stanie to odkryć. Mnie zawsze widział...
- Czyżbyś przez te lata stracił swoją czujność Avis? Wydaje mi się, że niezbyt uważnie obejrzałeś tą scenę. Tak łatwo zapomniałeś o kruku który przelatywał za oknem? Na pewno go widziałeś. Wspomnienie które obejrzałeś, należało do niego. - W pierwszej chwili nie zrozumiał słów Czarnego Pana, gdy jednak ich sens w pełni przedarł się do jego świadomości, jego oczy po raz kolejny tego dnia rozszerzyły się w szoku.
Kruk? - Wiedział o czym Voldemort mówi. Wcześniej nie przywiązał do niego zbyt wiele uwagi, ale ten miał rację, zauważył go. Skoro to wspomnienie miałoby należeć do niego, to... To by znaczyło, że pod ta postacią ukrywał się czarodziej.
- To był Animag? - zapytał, ale znał już odpowiedź.
- Jednak jak chcesz, to jesteś w stanie całkiem szybko połączyć fakty. Masz rację, tym krukiem był Animag. Pod tą postacią ukrywał się jeden z moich zaufanych ludzi. Dokładniej mówiąc, człowiek którego sam zwerbowałeś.
Jak to zwerbowałem? Ja? Jak niby miałbym kogokolwie zwerbować? Przecież to... - westchnął i po raz kolejny po prostu zignorował fakt, że Voldemort potraktował go jako kogoś kim nie jest. Nie miał ochoty ponownie się o to z nim kłócić, dlatego po prostu zapytał:
- Kto nim był?
- Dobrze go znasz. Nawet jeśli nie pamiętasz nic z własnej przeszłości, to w ciągu kilku ostatnich lat spotykałeś go wielokrotnie. To twój obecny nauczyciel eliksirów, Severus Snape.
Snape? Sanpe?! - tego było już dla niego zbyt wiele. Chociaż nigdy nie zdradził się z tym nawet przed przyjaciółmi, to gdy Remus jeszcze był nauczycielem, często go odwiedzał wieczorami. W czasie tych spotkań Remus wiele mu opowiadał, nie tylko o rodzicach. Pewnego dnia ich rozmowa zeszła także na szkolnego Mistrza Eliksirów. Remus wyjawił mu wtedy, że Snape działał kiedyś dla Voldemorta, jednak nie trwało to długo. Podobno niedługo po przyjęciu znaku opowiedział się po jasnej stronie i został szpiegiem. Nigdy nie lubił Snape'a, ale świadomość na jakie niebezpieczeństwo narażał się szpiegując Czarnego Pana, wzbudzała w nim szacunek do niego. Jednak teraz, myśl, że to on wydał jego ojca na łaskę Voldemorta sprawiła, że jedyne co czuł względem tego człowieka, to czysta nienawiść.
- Czy naprawdę on to zrobił? - gdy pytał, jego głos nie był głośniejszy od szeptu. - To od niego usłyszałeś, że mój ojciec ma cię szpiegować? - Chociaż wiedział co usłyszy, chciał tego potwierdzenia. Musiał je otrzymać.
Muszę to usłyszeć.
- To prawda. - Voldemort przez chwilę przyglądał mu się uważnie, a po czym dodał: - Od Severusa dowiedziałem się o tamtej rozmowie. Muszę jednak przyznać, że dość długo zwlekał z przekazaniem mi tej wiadomości. Gdy mi o tym wreszcie powiedział, zdążyłem już przyjąć Jamesa Pottera w moje szeregi. Sądzę, że Snape zwlekał tak długo, ze względu na Lily Potter, do której zawsze czuł coś więcej.
Snape czuł coś do mojej mamy? - jakoś nie potrafił wyobrazić sobie ich razem. Tak, to był obraz którego chyba wolałby nigdy nie oglądać... zwłaszcza że to właśnie on wydał jego ojca na łaskę tego psychopaty.
- Niestety popełniłem wtedy pierwszy z fatalnych błędów który przyczynił się do mojej klęski tamtej pamiętnej nocy, gdy próbowałem cię zabić. Powinienem wpierw sprawdzić tą wiadomość, jednak zaślepiony wściekłością zrobiłem dokładnie to, czego oczekiwał po mnie Albus Dumbledore.
- Nie rozumiem. - nie wiedział co Voldemort ma tym razem na myśli.
- Naprawdę jeszcze tego nie pojąłeś? Nie zwróciłeś uwagi na działania Dumbledore'a? Czy widziałeś jak otwierał szerzej okno?
Okno? Co to ma wspólnego z...- zapytał sam siebie i wzdrygnął się pojmując co insynuuje Voldemort.
- Twierdzisz, że on... on naprawdę... - nie był w stanie dokończyć. Czarny Pan bez skrupułów, zrobił to za niego.
- Tak, mój mały. Dumbledore zdawał sobie sprawę że Severus podsłuchuje tą rozmowę. Otworzył okno, by słowa były lepiej słyszalne na zewnątrz.
- Nie wierzę... Nie zrobiłby czegoś takiego. Nawet on nie mógłby tego zrobić. - pokręcił gwałtownie głową, nie chcąc w coś takiego uwierzyć. Nie był w stanie tego zaakceptować. Po prostu nie potrafił.
- Wiem że ciężko ci to zaakceptować. Przywódca który robi z własnego człowieka przynętę, nawet go o tym nie informując, nie jest wiele wart.
- Chcesz powiedzieć, że bez wyrzutów sumienia potraktował mojego ojca jak mięso na rzeź? Przecież on nie jest psychopatą! Nie, na pewno jest jakieś inne wyjaśnienie! Musi być. Skąd wiesz że Dumbledore wiedział, że to Snape? Może nie zdawał sobie sprawy, że on jest animagiem? Może się pomyliłeś?!
Musisz się mylić Voldemort. Musisz.
- Nie ma sensu się okłamywać. Sam dobrze wiesz, że nie może być mowy o pomyłce. Gdyby ich rozmowa odbyła się w jakimkolwiek innym pomieszczeniu. zapewne wziąłbym takie rozwiązanie pod uwagę. Lecz jak sam słusznie zauważyłeś, rozmawiali w gabinecie samego dyrektora Hogwartu. Zdajesz sobie sprawę co to za miejsce, prawda?
- Najbezpieczniejsze miejsce w zamku.
- Dokładnie Avis. Gabinet dyrektora ze względów bezpieczeństwa ma najlepsze zabezpieczenia spośród wszystkich pomieszczeń w Hogwarcie. Zaklęcia zostały nałożone jeszcze przez założycieli, poza tym każdy kolejny dyrektor dokładał własne. Włamanie się tam jest praktycznie niemożliwe. Nikt nieproszony nie tylko nie wejdzie do środka, ale i nie dostanie się w pobliże gabinetu bez zdemaskowania. Dyrektor nawet pod swoją nieobecność, wie o każdej osobie która przekroczy próg pomieszczenia. Poza tym, gdy jest w środku, jest w stanie wykryć każdego kto znajduje się w odległości pięciu metrów od gabinetu. Nie ma tu znaczenia czy ktoś jest przed wejściem, czy za oknem. Prawdę mówiąc, gdy przebywa u siebie, dyrektor szkoły informowany jest o większości spraw zachodzących na terenie zamku. Dodatkowo za pomocą kilku zaklęciach, jest w stanie określić gdzie poszukiwana przez niego osoba przebywa.
- Dlatego zawsze wie, że to ja idę, jeszcze zanim otworzę drzwi. - Wszystkie te sytuacje, gdy dyrektor zwrócił się do niego po imieniu, jeszcze zanim wszedł do pomieszczenia, nabrały zupełnie innego znaczenia. Stało się jasne także to, że zawsze zjawiał się przy nim gdy potrzebował pomocy... To on znalazł mnie gdy spędzałem kolejną noc przed Zwierciadłem Ain Eingarp... Kiedyś, gdy jeszcze był młodszy miał nadzieję, że Dumbledore troszczy się o niego, teraz jednak wiedział, że był po prostu śledzony. Świadomość tego przyprawiła go o mdłości. Jednak myśl, że był obserwowany i tak nie była tak ważna w porównaniu z tym, co Dumbledore zrobił przed laty z jego tatą i mamą.
- Poświęcił ich. Dlaczego? - Po jego słowach, Voldemort popatrzył na niego, po czym odwracając spojrzenie w stronę okna, odezwał się ponownie:
- Mówiłem ci już, jego interesują jedynie osobiste cele. Nie ma dla niego znaczenia to, jakie będą ich koszty.
Przygryzł sobie wargę, ale nawet tego nie zauważył. Wciąż nie chciał wierzyć w to co usłyszał, choć fakty mówiły same za siebie. Szukał w tym wszystkim jakiegoś sensu i nie potrafił go znaleźć. W końcu schwycił się ostatniej deski ratunku, ostatniej szansy na to, że Dumbledore nie jest tak bezduszny jak opisuje go Voldemort.
- Nawet jeśli pozwolił by Snape podsłuchał tą rozmowę, to jednak ukrył moich rodziców pod Fideliusem prawda? Ukrył ich, więc nie mógł czekać na to, aż ich zabijesz... Nie wystawił ich na śmierć! Próbował ich chronić!
- On wiedział.
- Co wiedział? - powtórzył, nie rozumiejąc co ten chce mu teraz powiedzieć.
- Dumbledore wiedział, że Glidogon jest śmierciożercą.
Wiedział? Wiedział? - poczuł się tak jakby dostał w twarz. Chciał krzyczeć, jednak słowa zamarły mu w ustach. Zacisnął pięści nie zwracając uwagi na to, że wbija sobie paznokcie w dłoń. Minęło kilkanaście minut nim odzyskał głos, jednak Voldemort go nie popędzał. Gdy w końcu był w stanie mówić, zapytał całkowicie zrezygnowany:
- Skazał ich na śmierć? Tak po prostu? Sam zadecydował o ich życiu... w imię czego? Co mu dało wystawienie mojej rodziny na twoją łaskę?
- Czy przypominasz sobie ostatnie słowa które wypowiedział Dumbledore we wspomnieniu z Doliny Godryka?
Zapytany o to Harry wahał się jedynie przez kilka sekund, zawsze miał dobrą pamięć, dlatego teraz bez problemu powtórzył:
- "Kto by pomyślał, że tak łatwo dasz się załatwić swoją własną bronią. W końcu podniosłeś różdżkę na niewłaściwą osobę, nieprawdaż? Twój jedyny słaby punkt okazał się twoją zgubą".
- To był właśnie jego cel Avis. To co wtedy powiedział, to prawda. Ty jesteś moim słabym punktem, Jego celem było pozbycie się mnie, a do tego potrzebował ciebie. Niestety w tamtym czasie nie zorientowałem się w porę, do czego on dąży. Gdybym nie dał ponieść się emocjom i nieco uważniej przeanalizowałbym fakty, być może nigdy nie wyciągnąłbym przeciw tobie różdżki. Zamiast tego sam wszedłem w jego sidła. Kiedy Severus informował mnie o podsłuchanej przez siebie rozmowie, nie wspomniał, gdzie ona miała miejsce. Powinienem wówczas przejrzeć jego wspomnienia, ale w tamtym momencie nie wydało mi się to istotne. Przez to zaniedbanie, wciągnąłem w pułapkę nas obu.
- Wciąż nie rozumiem tego. Dlaczego Dumbledore uważał, że powinieneś zaatakować właśnie mnie? Skąd mógł wiedzieć, że twoje zaklęcie odbije się ode mnie? Przecież nie mógł przewidzieć, że mama odda za mnie życie. To że przegrałeś, to był czysty przypadek! - zawołał, przy ostatnim zdaniu nieświadomie unosząc głos.
- Tamtej nocy Dumbledore nie pozostawił nic przypadkowi. On dobrze wie, że nie może pokonać mnie samodzielnie. To dlatego zdecydował, że wykorzysta ciebie przeciwko mojej potędze. Powtórzę ci to po raz kolejny i będę powtarzał tak długo aż zrozumiesz, to ty i tylko ty jesteś moją słabością, Avis.
- Ale dlaczego akurat ja? - spojrzał w czerwone oczy.
- Przez łączącą nas relację, a także przez Vegvisir który od niemal dwudziestu lat nosisz na swoim ciele, Avis.
Po tych słowach odwrócił wzrok i odchylił głowę do tyłu, opierając się o zagłówek. Zastanawiał się jak ma zareagować na to, że Voldemort po raz kolejny przywołał tą osobę. Słysząc jak znów o nim mówi, zaczął podejrzewać, że Voldemort darował mu życie tylko dlatego iż wierzy że jest nim. Być może powinien ciągnąć tą farsę dłużej, jednak miał już jej dość. Chciał wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i czuł, że kłamstwa nie pomogą mu w zrozumieniu prawdy.
Ani trochę.
- Przestań mnie tak nazywać, Voldemort. To nie ma sensu. Nie jestem nim. Pomyliłeś się. Zresztą jak mógłbym być osobą o której mówisz skoro mam dopiero piętnaście lat? Nazywam się Harry Potter, zaakceptuj to wreszcie.
- To nie ja nie mogę zaakceptować faktów, mój mały. Przeżyłeś zaklęcie uśmiercające. Ocalił cię Vegvisir. To ostateczny dowód na to, że w twoich żyłach nie płynie krew Potterów. Nie jesteś Harrym Potterem.
- Vegvisir? - Zamiast odpowiedzieć, Voldemort ponownie zbliżył się do niego i przykucnął, dotykając różdżką jego lewej kostki. Chciał się cofnąć, jednak siedząc w fotelu nie miał zbyt wielkiego pola manewru. Tymczasem Voldemort wypowiedział cicho, dziwnie brzmiące zaklęcie:
- Verum Invenire – Nie znał tego czaru i jak miał być szczery, nie wiedział co Voldemort zamierza dzięki niemu osiągnąć. Tymczasem Voldemort cofnął różdżkę ponownie spojrzał więc na swoją wciąż gładką skórę. Chciał już powiedzieć, że chyba coś mu nie wyszło, zamarł jednak w pół słowa gdy już po chwili na jego skórze zaczęły pojawiać się różowe linie. Z początku były nieregularne, jednak wraz z tym jak zaczynały ciemnieć, ułożył się z nich rozpoznawalny wzór.
Gdy Voldemort się odsunął, pochylił się, by dokładniej obejrzeć znak. Nie przypominał piętna śmierciożerców ani żadnego tatuażu który widział kiedykolwiek wcześniej. Z początku nie potrafił nawet dobrze określić kształtu w który się układa. Jego zdaniem wyglądał trochę jak śnieżynka namalowana przez dziecko, jednak na każdym z końców tej ośmioramiennej "śnieżynki" były linie dziwnie się układające. Jak miałby powiedzieć z czym mu się kojarzą, to jego pierwszą myślą były trójzęby.
- Ten znak to Vegvisir. Dawniej często nazywany był kompasem wikingów. Stanowi ochronę przy manipulowaniu energią oraz podróżach duszy poza ciało. Pozwala zawsze wybrać właściwą drogę i dojść do prawdy. Jest także tarczą która nie tylko skupia energię, ale i odsyła ją. To właśnie Vegvisir odbił Avadę. Przeżyłeś, bowiem już wtedy znajdowałeś się pod jego działaniem.
- Ochronił mnie tatuaż? Nie żartuj sobie ze mnie. Jak coś takiego może obronić przed klątwą uśmiercającą. To nie ma sensu! Może sam go przed chwilą stworzyłeś tym zaklęciem? Przeżyłem twoją klątwę ponieważ moja mama oddała za mnie życie!
- Czy to Dumbledore ci o tym powiedział? Naprawdę uważasz, że tak dla odmiany, tym razem powiedział ci prawdę?
- Mama oddała za mnie życie, widziałem to. - nawet jeśli Voldemort miał rację i Dumbledore po raz kolejny mógł kłamać, to jednak myślodsiewnia nie kłamała. - Sam pokazałeś mi to wspomnienie.
- Lily Potter broniła cię do końca, jednak to nie ona cię ocaliła. Nie zaprzeczę, że Magia Miłości wciąż jest niezwykle tajemniczą i nie do końca zbadaną siłą. Z pewnością wykorzystana we właściwy sposób może stanowić potężną ochronę. Jest częścią prastarej, dzisiaj już niemal zapomnianej magii. Jednak musisz wiedzieć, że nawet Magia Miłości nie jest w stanie powstrzymać czaru uśmiercającego. Zresztą użycie jej wymaga odprawienia specjalnego rytuału, który z pewnością nie został wykonany tamtej nocy. Lily Potter nie miała na to wystarczająco dużo czasu.
- Załóżmy że mówisz prawdę, dlaczego mam uwierzyć tobie? Jak niby przed avadą mógł ochronić mnie jakiś tatuaż? Przecież gdyby to było takie proste, to każdy czarodziej miałby go wytatuowanego...
- To nie działa w ten sposób, Avis. Magicznych tatuaży nie można sobie tak po prostu wytatuować. Żeby Vegvisir naprawdę działał, konieczne jest nie tylko przeprowadzenie stosownego rytuału ale i zgoda obu stron. Musisz wiedzieć, że aby Vegvisir zyskał właściwą moc, musi zostać wypalony na ciele czarodzieja który jest gotów wyzbyć się prawa do własnej wolności. W zamian za ochronę i możliwości jakie daje Vegvisir, czarodziej dobrowolnie oddaje swoje życie w ręce drugiego. Innymi słowy zostaje jego własnością zarówno ciałem jak i duszą. Dwadzieścia lat temu ty podjąłeś taki krok i oddałeś się w moje ręce.
Oddałem się w jego ręce? Miałbym niby dobrowolnie zostać jego własnością? I jakie przeklęte dwadzieścia lat temu?! - z każdym kolejnym słowem, te wyjaśnienia stawały się coraz bardziej niejasne.
- Nawet jeśli uwierzę, że miałem ten tatuaż i to przez niego przeżyłem zaklęcie uśmiercające, to jak mogłem z własnej woli go przyjąć, skoro tego nie pamiętam? Zresztą jak to możliwe bym zrobił to dwadzieścia lat temu skoro pod koniec lipca będę miał piętnaście? Czy nie sądzisz, że to się kompletnie kupy nie trzyma? Nawet jeśli mam ten tatuaż, w jaki sposób mogę być osobą którą kiedyś znałeś? Jak mogę być starszy niż jestem obecnie? To po prostu niemożliwe.
- Być może nie jest to łatwe do osiągnięcia, jednak jak najbardziej możliwe Avis. Co do kwestii w jaki sposób to się stało, wszystko sprowadza się do jednej osoby, Albusa Dumbledore'a. To jego działania doprowadziły do tego, że wyglądasz dzisiaj tak a nie inaczej. Dobrze wiesz, że on nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć upragniony cel. Tym razem po prostu posunął się dalej niż zwykle.
- Nawet jeśli byłoby to jakoś możliwe, w co akurat trudno mi uwierzyć. Dlaczego miałby to wszystko tak komplikować? Czy jeśli chciał się ciebie pozbyć, nie było na to łatwiejszego sposobu? - Ręce zaczęły mu drżeć, starał się na tym zapanować, ale nie bardzo mu to wychodziło.
- Od dawna nie można mnie zabić i to właśnie dlatego dążył do osłabienia mnie w inny sposób. Nie wiem ile mu to zajęło, jednak w końcu zrozumiał, że może to osiągnąć jedynie poprzez użycie więzi która łączy ciebie i mnie. Myślę, że w tamtym czasie Dumbledore zdawał sobie sprawę, że nigdy świadomie nie wystąpiłbyś przeciwko mojej osobie. Zapewne kiedy zrozumiał, że nie przeciągnie cię na jasną stronę, zdecydował się, na tą maskaradę. Musiał mieć ciebie po swojej stronie, aby doprowadzić wszystko do końca. Wykorzystał rodzinę Potterów, i sprawił że stałeś się jej członkiem. Potem skłonił Jamesa do zostania szpiegiem i dopilnował żeby Severus posłusznie doniósł mi o tej zdradzie.
Gdy Voldemort umilkł, nie odezwał się. Nie miał już argumentów. Wiedział, że to co Czarny Pan mu właśnie powiedział, jet bliższe prawdy niżby tego chciał. Dumbledore wykorzystał mnie i moich rodziców... zrobił z nas przynętę tylko po to, żeby pokonać Voldemorta...
- Zrobił przynętę ze mnie... - po raz kolejny spojrzał na wciąż boleśnie widoczny na kostce tatuaż. - Czy to naprawdę on mnie ocalił?
- Tak Avis. Vegvisir może ocalić cię przed każdym zaklęciem czy eliksirem zabijającym. Nie pozwoli zranić cię żadnej osobie posiadającej w sobie choć odrobinę magii. Jedynie mugole stanowią wyjątek, co już zdążyłeś sam odczuć na sobie.
- To dlatego mój wuj mógł...
- Tak. Jednak powinieneś wiedzieć także to, że jeśli uderzy w ciebie Avada, Vegvisir po prostu wchłonie jej energię. Nie odbije jej.
- Nie odbije zaklęcia? Ale przecież powiedziałeś właśnie że tamtej nocy to on mnie ochronił. To przez ten tatuaż straciłeś moc. Sam widziałem że czar odbił się ode mnie i trafił w ciebie.
- Masz rację, Avis. Jednak ja jestem jedyną osobą na którą noszony przez ciebie Vegvisir reaguje inaczej. Dzieje się tak, ponieważ to ja go wypaliłem. Łącząc nas tą więzią, poprzez Vegvisir zapewniłem ci ochronę nie tylko przed innymi czarodziejami, ale przede wszystkim, przed sobą samym.
Ten tatuaż chroni mnie przed Voldemortem? - nie wiedział jak zareagować na takie wieści, więc po prostu słuchał dalej:
- W zamian za to, że dałeś mi dostęp do swojej mocy i ciała, zapewniłem ci pełną nietykalność. Każde zaklęcie którym chciałbym cię zranić, zawsze obróci się przeciwko mnie. Również jeśli świadomie zlecę komuś skrzywdzenie ciebie, skutki tego także ja odczuję.
- Chcesz powiedzieć, że ten tatuaż naprawdę uniemożliwia ci zranienie mnie? Nie możesz mi nic zrobić?
- Nie do końca. To prawda, że nie mogę cię zabić, nie myśl jednak, że nie zabezpieczyłem się. Mogę potraktować cię czarem torturującym. Magia jest dość pokrętną sztuką która pewne rzeczy pojmuje dosłownie, zaś w innych pozostawia nam obejście. Mogę cię zranić a nawet torturować jeśli tylko nie narażę przy tym twojego życia i nie będę robił tego z intencją zabicia cię.
Ani trochę się mu to nie podobało, jednak po raz pierwszy od dłuższego czasu usłyszał coś co było dla niego w pełni logiczne. Tak, taki tok myślenia jak najbardziej pasował mu do obrazu Czarnego Pana.
- Rozumiem, ale... - zaczął i urwał zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa. - Wciąż nie potrafię uwierzyć w to co mi mówisz. Nawet jeśli znaczenie tego tatuażu wydaje się być autentyczne i zgadza się z tym jak cię pokonałem mając zaledwie rok, to jednak... Dalej nie rozumiem jak mógłbym być Avisem. Jak miałbym nagle odmłodnieć? Przecież to nie byłaby tylko zmiana wyglądu! Ja naprawdę mam teraz piętnaście lat! I jeśli rzeczywiście byłbym osobą o której mówisz, czemu dyrektor nie pozbył się mnie gdy było już po wszystkim? Powiedziałeś, że mugol może mnie zranić, wystarczyło więc by zlecił to komuś... Dlaczego zrobił ze mnie cholernego Chłopca - Który - Przeżył? Czemu ukazał mnie czarodziejskiemu światu jako bohatera?
- Czy to nie oczywiste, Avis? Znasz przecież sposób myślenia tego Starca. Zastanów, się, po co byłeś mu żywy? Dlaczego rozpowiedział wszystkim, że jesteś Chłopcem - Który - Przeżył? Do czego przygotowuje cię od lat...
Do czego mnie Dumbledore przygotowuje? - Pomyślał o swoim pierwszym roku i walce z Quirellem o kamień filozoficzny... o drugim roku i potyczce w komnacie tajemnic z olbrzymim bazyliszkiem... i wreszcie spotkaniu na cmentarzu i odrodzeniu się Voldemorta...
Praktycznie każdego roku dochodziło do starć z nim. Wszystko zawsze sprowadzało się do Voldemorta.Dlaczego? Czemu Dumbledore nie powstrzymał mnie gdy miałem jedenaście lat i po raz pierwszy świadomie zmierzyłem się z Czarnym Panem? Dlaczego pozwolił by doszło do walki na cmentarzu?
- Zawsze wystawiał mnie przeciw tobie. Chciał bym się z tobą mierzył. - gdy tylko te słowa przebrzmiały, zrozumiał do czego Dumbledore dążył.
- Masz rację. Tak jak sobie tego życzył, raz za razem podejmowałeś wyzwanie i walczyłeś ze mną. Wiesz dlaczego?
Bo czułem, że tak trzeba. Musiałem walczyć by ocalić kamień, pomóc uwięzionej Ginny... a ostatnio na cmentarzu... czułem, że powinienem się tam znaleźć sam, bez Cedrika.
- Wierzyłem, że muszę to zrobić. - ponownie spojrzał w stronę Voldemorta. Gdy ich oczy znów się spotkały, usłyszał:
- W czasie twojej nauki w Hogwarcie Dumbledore przygotowywał cię do walki ze mną. Wiedział, że pewnego dnia mogę odzyskać siły. Miałeś być jego zabezpieczeniem na tą ewentualność.
- Zawsze mi powtarzał, że muszę chronić innych.
- Robił z ciebie swojego wiernego rycerzyka. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu się to udało. Zapewne gdybym nie odkrył jego planów, jeszcze wielokrotnie wyciągnęlibyśmy przeciwko sobie różdżki.
Przytaknął, nie będąc w stanie powiedzieć już nic więcej. Mimo wszystko oswojenie się z tą myślą nie zajęło mu wiele czasu, być może dlatego, że w jakiś sposób już o tym wiedział od dawna. Teraz po prostu nieco uporządkował znane sobie fakty.
- Jeśli naprawdę jestem Avisem... jeśli to możliwe... jak to się stało, że mam teraz piętnaście lat? - zadał to pytanie i czekał. Targały nim mieszane uczucia. W jakiś sposób już zaakceptował dotychczasowe informacje, ale to pytanie wciąż go dręczyło. Wiedza o tym była mu potrzebna do tego, by w pełni zaakceptował fakt, że może jednak wcale nie nazywa się Harry Potter.
- Nie znam dokładnej odpowiedzi, mam jedynie pewne podejrzenia, Avis. Jednak zanim przybliżę ci je, myślę, że wspólnie powinniśmy obejrzeć jeszcze jedno wspomnienie.
- Czyje?
- Istnieje eliksir który pozwala ponownie przeżyć najbardziej dramatyczny moment własnego życia. Chciałbym żebyś go wypił Avis. - Wzrok Voldemorta zdawał się go przewiercać gdy mówił:
- Tym razem obejrzymy twoje wspomnienie.
][ ][ ][
Vegvisir - tak dla wiadomości, ja nie wymyśliłam tego słówka! To rzeczywiście jeden z magicznych znaków. Poniżej umieszczam tłumaczenie czym on w rzeczywistości jest. A jeśli ktoś jest zainteresowany jego dokładnym wyglądem, odsyłam do przeglądarki, wystarczy wpisać nazwę.
Vegvisir to kompas, który prowadzi nas po bezdrożach życia, pomagając zawsze znaleźć drogę „do domu". Dawne ludy skandynawskie ryły Vegvisir na dziobach swoich łodzi, przed wyprawą w morze. Miało dać im to ochronę przed niepowodzeniami i złymi wydarzeniami. Używany był również w celach czysto magicznych. Malowany na czole chronił podczas podróży astralnych i działań, które wymagały nie fizycznych wędrówek poza swoim ciałem. Kompas zawsze wyznaczał drogę do bezpiecznej przystani i bezpiecznego miejsca. Każda z części Vegvisir'u ma swoje znaczenie. Łukowate linie mają przyjmować i wypuszczać energię (w zależności czy skierowane są do środka, czy też na zewnątrz), zapewniając odpowiedni przepływ. Krótkie linie, przecinające główne ramiona, to akumulatory potęgujące energię przechodzącą przez nie, oraz zagęszczające ją. Koła natomiast to lustra odbijające i odsyłające energię do jej źródła. Elementy, przypominające „grabie", pełnią funkcję siatki wyłapującej potrzebne wibracje z otaczającego nas świata.
][ ][ ][
Koniec rozdziału 5
/
