CIEŃ CZARNEGO PANA

][ ][ ][

Liwiak – dziękuję za komentarz i liczę na to że będziesz komentować częściej. Tak poza tym, Światło dwóch światów też planuję ruszyć, na razie cień i światło, potem się zobaczy, choć raczej będzie to coś nowego niż któryś z pozostałych tekstów.

][ ][ ][

Rozdział 7

Nigdy więcej nie stawaj na mojej drodze

xxx

Czasem trzeba obejrzeć się za siebie,

by zrozumieć to co niesie przyszłość.

xxx

Punt widzenia Harry'ego

][ ][ ][

Obudził się już jakiś czas temu, wciąż jednak nie zdobył się na wykonanie nawet najprostszego ruchu. Leżąc na łóżku, tępym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt, próbując poukładać w głowie wszystko czego dowiedział się zeszłego wieczoru. Nie było to proste. Najbardziej na świecie chciał odnaleźć w wyjaśnieniach Voldemorta jakikolwiek fałsz. Chciał podważyć to wszystko. Chciał po prostu by jego życie powróciło do normy.

Czuł się bezradny.

Dlaczego to nie może okazać się jedynie głupim żartem który ktoś sobie wymyślił? Czemu nikt nie wyskoczy z kąta i nie zawoła: „nabrałem cię" - Próbował wmówić sobie, że to na pewno jakieś oszustwo. Niestety gdy już niemal zaczynał w to wierzyć, raz za razem powracały do niego fragmenty rozmowy z Remusem.

Musisz pamiętać o tym że myślodsiewnia jest uznawana za tak tajemniczą, ponieważ w żaden sposób nie da się jej okłamać. W żaden Harry. Nie można zmanipulować umieszczanych w niej wspomnień. Gdy ktoś próbuje dodać do niej zmienione wspomnienie, myślodsiewnia filtruje je a następnie i tak pokazuje całą prawdę. Całkowicie fałszywego wspomnienia w ogóle nie da się w niej umieścić. Zresztą próba umieszczenia takiego wspomnienia w niej, może skończyć się tragicznie dla czarodzieja.

Dobrze to wiedział.

Zdawał sobie sprawę z tego, że myślodsiewnie są zbyt starymi artefaktami i nikt nie może ich zmanipulować, a jednak... wciąż chciał, żeby to nie była prawda. - westchnął, odwracając wzrok w stronę okna za którym słońce powoli rozjaśniało ciemne niebo. W końcu usiadł wiedząc że dalsze leżenie nie ma sensu. Chciał się oprzeć plecami o poduszki ale ból który rozszedł się od pleców gdy tylko oparł na nich swój ciężar, powstrzymał go. Syknął karcąc się w duchu za to, że przez moment zapomniał o tym co zrobił mu wujek Vernon. W sumie przez to wszystko co się stało, miałem prawo o tym zapomnieć. - przemknęła mu myśl, gdy siadał po turecku, szczelniej owijając nogi kołdrą, Jego uwaga ponownie skupiła się na tym, co ostatniego wieczoru, powiedział mu Czarny Pan. Liczył na to, że uporządkowanie otrzymanych informacji pozwoli mu znaleźć jakąkolwiek pomyłkę w słowach Voldemorta. Cokolwiek co pozwoli mu uwierzyć, że całe jego dotychczasowe życie nie było jedynie grą, rozgrywaną przez dyrektora.

Przede wszystkim mój tata przez pewien czas był szpiegiem wśród śmierciożerców. Został śmierciożercą na polecenie Dumbledore'a. Nie chciał tego, ale zgodził się nakłoniony przez dyrektora. Ten przymusił go do tego, wspominając o bezpieczeństwie moim i innych dzieci.

Poza tym, w czasie tej rozmowy między tatą i dyrektorem, Dumbledore pozwolił żeby Snape ukrywający się pod swoją animagiczną formą, podsłuchał wszystko o czym mówili. Nie tylko pozwolił na to, ale też otwierając okno, upewnił się że każde słowo które padnie, będzie dobrze słyszane na zewnątrz.

Dumbledore na pewno wiedział o tym, że Snape jest w pobliżu i szpieguje. Musiał wiedzieć, ponieważ ta rozmowa odbyła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Jest to miejsce w którym dyrektor, dzięki działającym tam zaklęciom, które zostały nałożone jeszcze przez założycieli, jest informowany o wszystkim. Dumbledore jako dyrektor wie co dzieje się w gabinecie a także poza nim w odległości pięciu metrów...

- Zawsze wie, gdy do niego idę, jeszcze zanim się odezwę, więc to zapewne także jest prawdą. - zacisnął palce na pościeli, kontynuując swoją wyliczankę.

Według Voldemorta Dumbledore dobrze wiedział o tym, że Snape pracował w tamtym czasie dla niego Tym samym pozwolił na to, żeby informacja o tacie dotarła do samego Czarnego Pana. Nie mam na to potwierdzenia z myślodsiewni, ale wiem od Remusa, że Snape był najpierw śmierciożercą a potem szpiegiem. Nie ma więc wątpliwości że Dumbledore wiedział o jego roli w tamtej wojnie. Tym samym, bez skrupułów wystawił tatę na rzeź. Na pewno zdawał sobie sprawę, że dla Voldemorta tata będzie zdrajcą do zlikwidowania i po prostu podał mu go na srebrenj tacy. Dumbledore musiał wiedzieć w jaki sposób Voldemort traktuje zdrajców. Nawet ja to wiem, więc on do cholery tym bardziej zdawał sobie sprawę, że Voldemort nie zaprosi nikogo na herbatkę...

Przygryzł wargę by powstrzymać łzy. Przed jego oczami ponownie stanął obraz kasztanowych włosów rozsypanych na zielonym dywanie. Świadomość że jego rodzice stracili życie przez jednego człowieka wywołała bolesny uścisk w piersi. Nie mógł zrozumieć, jak ktokolwiek może być aż tak okrutny. Jak ktokolwiek może z czystym sumieniem bawić się ludzkim życiem i ustawiać ludzi niczym pionki na szachownicy. - zacisnął dłonie w pięści, podejmując decyzję. Pewnego dnia zapłacisz mi za to Dumbledore. Przyżekam ci to. - Przetarł oczy ręką, ocierając łzy i zmusił się do powrotu do swojej wyliczanki.

Wiem, że moi rodzice ukryli się pod zaklęciem Fideliusa, jednak ich strażnikiem tajemnicy był Glizdogon który już wtedy służył Voldemortowi. Według Czarnego Pana, Dumbledore wiedział o tym, komu jest wierny Glizdogon... W to też jestem w stanie uwierzyć. Dumbledore zawsze był w stanie kontrolować co ja robię i z kim. Dlatego myślę, że naprawdę zdawał sobie sprawę zarówno z lojalności Snape'a jak i Glizdogona. Co więcej wykorzystał ją na swoją korzyść aby doprowadzić do końca cholerny wielki plan który ułożył sobie w głowie.

- Niech cię piekło pochłonie Dumbleodre – syknał, odrzucając kołdrę i spuszczając nogi na podłogę. To co do tej pory przeanalizował było okrutne i miał ochotę za to zabić Dumbledore'a. W tym momencie czuł do niego większą nienawiść niż do wujka Vernona. Za to co zrobił, zasługiwał na to by zgnić w męczarniach, a on sam chciał być osobą która do tego doprowadzi.

Wstał i podszedł do jednego z olbrzymich okiem które sięgało od podłogi niemal po sufit. Niebo za nim zaczynało już przybierać pomarańczową barwę, rozjaśniając mrok. Otworzył je chcąc wpuścić do środka trochę powietrza i zaskoczony zauważył, że jest to wyjście na taras. Gdy znalazł się na zewnątrz, ciepły wiatr delikatnie zmierzwił mu włosy. Zapowiadało się na to, że dzień będzie upalny.

Zbliżając się do kamiennej barierki, wychylił się i spojrzał w dół. Liczył na to, że może uda mu się zorientować, gdzie tak właściwie jest, jednak szybko zrozumiał, że jest na to jeszcze zbyt ciemno. Uznając, że i tak nigdzie mu się nie spieszy i może trochę poczekać, zawrócił do pokoju. Będąc już prawie przy drzwiach, zatrzymał się w pół kroku, dostrzegając huśtawkę po przeciwnej stronie tarasu.

- Huśtawka? W domu Czarnego Pana?- pokręcił głową, zbliżając się do niej. Chyba już nic mnie nie zdziwi. - pomyślał, siadając na niej. Wprawił ją w lekki ruch i podciągnął kolana w górę. Zapatrzony w powoli wstające słońce, powrócił myślami do przerwanej analizy:

Według Voldemorta, Dumbledore chciał doprowadzić do starcia pomiędzy nim a mną. To dlatego zdecydował się uczynić z mojego ojca śmierciożercę. Zdrajcę który w oczach Voldemorta stanie się celem.. Chciał żeby Voldemort mnie zaatakował. Voldemort powiedział, że ja jestem jego słabym punktem i myślę że Dumbledore także w to wierzy, Tuż po śmierci mojej mamy, powiedział: Kto by pomyślał, że tak łatwo dasz się załatwić swoją własną bronią. W końcu podniosłeś różdżkę na niewłaściwą osobę, nieprawdaż? Twój jedyny słaby punkt okazał się twoją zgubą...

Nie wiem czy jestem czyjąkolwiek bronią. Wątpię też żebym był słabym punktem kogoś tak potężnego jak Czarny Pan, ale nie mogę zaprzeczyć temu, że mam na kostce dziwny tatuaż. Ten tatuaż podobno chroni mnie przed Voldemortem. To dlatego on nie mógł zabić mnie tamtej nocy. Ten tatuaż vegi...coś odbił avadę z powrotem w stronę Voldemorta... - urwał myśl.

- Zastanawiam się czy to on osłonił mnie przed zabijającym zaklęciem. Prawdę mówiąc zarówno ta myśl jak i perspektywa że ocaliło mnie to, że mama oddała za mnie życie, brzmi tak samo niewiarygodnie. To w jaki sposób otrzymałem ten tatuaż jest równie irracjonalne... Czy to możliwe bym otrzymał go w zamian za oddanie się w niewolę komuś pokroju Voldemorta? Jak w ogóle mogłem się zgodzić na coś takiego? W dodatku jak do cholery miałem to zrobić dwadzieścia lat temu? - westchnął zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Dobrze pamiętał dalsze wyjaśnienia Voldemorta, a także wspomnienie które ten wyciągnął z jego własnej głowy. Wiedział, że Dumbledore podał mu eliksir przez który najprawdopodobniej utracił wspomnienia o własnej przeszłości. Wiedział to, ale wcale nie było przez to mu łatwiej tego zaakceptować. A już najbardziej w tym wszystkim nie potrafił zrozumieć jak mógłby teraz być znacznie młodszy niż kiedyś.

- Czy to w ogóle możliwe? - szepnął, ale jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.

][ ][ ][

Niebo rozjaśniło się całkowicie nim ponownie wrócił do pokoju. Kiedy ponownie znalazł się w pomieszczeniu, skierował się wprost do bocznych drzwi, licząc, że znajdzie za nimi łazienkę. Miał rację.

Łazienka nie była duża, wręcz przeciwnie, można było nawet powiedzieć, że jest w niej troszkę za ciasno. Niewielki kwadrat zmieścił w sobie wannę, ubikację i umywalkę nie pozostawiając wiele więcej miejsca. Podłogę i ściany wyłożono granatowymi kafelkami. Jakby dla kontrastu z tym, wiszące nad umywalką lustro, miało srebrną ramę. Pomieszczenie nie miało okien, a za oświetlenie służyła unosząca się pod sufitem niewielka kula świecąca przytłumionym, pomarańczowym światłem. Mimo wszystko, łazienka wydała mu się w pełni wystarczająca. Nie potrzebował jakichś specjalnych luksusów, zresztą nigdy ich nie miał. Przez kilka sekund przyglądał się wiszącej kuli zastanawiając, jakie rzucono na nią zaklęcia.

- Nawet w Hogwarcie używa się zwykłych świec... Ani u Rona w Norze, ani w zamku nie spotkałem się wcześniej z takim oświetleniem. Chociaż nie, coś podobnego widziałem we wspomnieniu. - Potrząsnął głową, odganiając myśli.

Po załatwieniu podstawowych potrzeb, z uśmiechem skierował się w stronę kusząco wyglądającej wanny. Ciepła kąpiel była tym, czego teraz najbardziej potrzebował. Ostatni raz miał okazję wykąpać się jeszcze przed zakończeniem roku i nie zamierzał teraz odpuścić, gdy nadarzyła się sposobność. Nikt o tym nie wiedział, ale uwielbiał wylegiwać się w wannie. Sięgnął do kurków, aby ustawić wodę, zatrzymał się jednak, ponownie zerkając w stronę lustra. Dotąd jeszcze nie odważył się do niego zbliżyć.

- Jak teraz wyglądam?- ból który czuł w plecach przy poruszaniu się, upewnił go w tym, że ma na sobie wiele śladów działalności wuja. Nie musiał tego potwierdzać, ale zarazem nie widział przed tym odwrotu. Muszę to zrobić. Prędzej czy później i tak będę musiał to sprawdzić. - Wahał się, ale nie czekał aż wątpliwości całkowicie go sparaliżują. Wziął głęboki oddech i postąpił do przodu.

][ ][ ][

Spoglądając na własne, blade oblicze, wzdrygnął się, dostrzegając jak przeraźliwie schudł od opuszczenia Hogwartu. Skóra wydała mu się dziwnie szara, a cienie pod oczami większe niż kiedykolwiek wcześniej. Wujkowi kilkakrotnie zdarzyło się uderzyć go w twarz, jednak obecnie nie pozostał po tym żaden ślad. Voldemort naprawdę zajął się jego obrażeniami. Spuszczając wzrok w dół, zacisnął palce na materiale koszuli którą obecnie miał na sobie. Jej długi rękaw szczelnie zasłaniał całe ciało, jednak nawet bez patrzenia wiedział, że jego ręce i plecy nie wyglądają tak dobrze jak twarz. Wiele ran wciąż dawało o sobie znać i na pewno daleko im jeszcze było do całkowitego zaleczenia.

Będę miał kolejne blizny do kolekcji. - pomyślał, zacisnął powieki i zrzucił koszule. W końcu odetchnął głęboko i niepewny otworzył oczy. To co ujrzał w lustrze było znacznie gorsze od tego, co oczekiwał.

Rany już nie krwawiły, a większość siniaków zniknęła, jednak wciąż zarówno ręce jak i brzuch poznaczone były podłużnymi szramami. Wyglądało to paskudnie, ale na szczęście, wszystkie pokrywały już strupy. Stanął bokiem żeby zerknąć jeszcze na plecy i zaraz tego pożałował. Widok jaki ukazał się jego oczom, poraził go. Spoglądając na rany z których wiele wciąż zdawało się całkiem świeżych poczuł, że zaczyna robić mu się niedobrze. W chwilę później już pochylał się nad ubikacją. Torsje raz za razem wstrząsały jego ciałem, lecz pusty żołądek, nie miał czego zwrócić. W końcu, niczym szmaciana lalka, opadł na podłogę, bezskutecznie starając się zapanować nad urywanym oddechem.

- Zabiję... zabiję... - zacisnął pięści. - Zabiję cię. - Wyobrażając sobie martwe ciało wujka leżące u stóp, powoli odzyskiwał spokój. Kiedyś rozkwaszę tą twoją tłustą twarz Vernon. - Wstał, podniósł koszulę z ziemi i ubrał się. Ochota na kąpiel przeszła mu całkowicie. Opuszczając łazienkę uważał żeby więcej nie spojrzeć w lustro.

][ ][ ][

W pokoju od razu ruszył w stronę tarasu. Potrzebował teraz powietrza. Na zewnątrz oparł się o barierkę i po prostu zapatrzył się w przestrzeń. Widok rozpościerający się przed nim ukazał mu gęsto zarośnięty ogród i las u stóp wzgórza na którym stal dom Voldemorta. Przyglądając się okolicy przynajmniej przez moment usiłował nie myśleć o niczym. Jakiś czas później, z odrętwienia wyrwał go cichy głos, który rozległ się tuż za jego plecami:

- Wierzę, że dobrze spałeś. - Zaskoczony odwrócił się. Znów nie usłyszał kiedy Voldemort się zbliżał. - Skoro już wstałeś, chodźmy. Mamy jeszcze wiele do omówienia. Musimy także zająć się twoimi ranami. Najpierw nałożymy na nie maść, a potem udamy się do salonu.

Posłusznie podążył za Voldemortem. Gdy jednak ten polecił by zdjął koszulę, zawahał się. Poza nią nie miał na sobie nic więcej i naprawdę nie chciał stanąć przed Voldemortem nagi. - ten musiał zauważyć jego zmieszanie bo uśmiechnął się i rzucił:

- Widziałem już wszystko. - po jego słowach poczuł gorąco wkradające się na policzki. Owszem domyślał się, że to Voldemort musiał go opatrywać, jednak usłyszenie o tym w taki sposób, to było dla niego trochę zbyt wiele.

- Możesz owinąć się kocem. Odsłoń tylko plecy, resztę ran posmarujesz później sobie sam. Zostawię ci maść.

Nie czekając na kolejne polecenie schwycił z łóżka koc i owinął się nim szczelnie od pasa w dół. Dopiero gdy był pewny, że materiał nie zsunie się, ostrożnie zdjął koszulę. Wstrzymał oddech gdy chłodne palce Voldemorta dotknęły jego skóry. Spodziewał się bólu, ale dotyk był bardzo delikatny. Gdy Voldemort rozprowadzał specyfik na jego zranieniach, patrzył wprost przed siebie. Nie chciał ponownie oglądać własnego ciała. Miał tego dość, na bardzo długi czas. Dziwnie było czuć palce Voldemorta powoli przesuwające się po skórze, ale starał się o tym nie myśleć.

- Czy one kiedykolwiek znikną? - zapytał w końcu, by przerwać ciążącą mu ciszę, która pomiędzy nimi zapadła. Voldemort z początku zignorował jego pytanie, nie przerywając nakładania maści, jednak w końcu odezwał się:

- Rany zawsze się goją, Avis. Twoje również się zasklepią, choć z pewnością nie zagoją się bez śladu. Gdy tu przybyłeś były w różnych stadium zasklepiania się, nie mogłem więc zamknąć ich zaklęciem. Te płytsze ładnie się goją i myślę, że będą niemal niewidoczne. Problemem jest kilka głębszych zranień na twoich plecach i rękach gdzie padły najsilniejsze uderzenia. Skóra jest w tych miejscach mocno poszarpana i sądzę że pozostaną brzydkie blizny.

Te wyjaśnienia sprawiły, że po policzku spłynęła mu zdradziecka łza, a zaraz po niej kolejna. Nie, nie były to łzy smutku, nie tylko. Był po prostu wściekły. Przez to co w te wakacje zgotował mu Vernon, zaczynał naprawdę nienawidzić mugoli, zwłaszcza tego jednego.

- Nigdy więcej nie stawaj na mojej drodze Dursley. Nigdy więcej.

- W porządku, ubierz się. Musimy dokończyć naszą rozmowę, poza tym powinieneś coś zjeść. Wczoraj nawet nie ruszyłeś kolacji. Jeszcze będziesz miał czas na to, żeby wymyślać kary dla tego mugola. Może nawet pozwolę ci którąś z nich wprowadzić w czyn.

Ostatnie słowa Voldemorta powinny go przestraszyć, ale to co czuł dalekie było od strachu. Zabierając z jego ręki koszulę, włożył ją, woląc się zbyt długo nie zastanawiać nad tym, co obecnie czuje do Vernona Dursley'a.

Obawiał się, że wtedy będzie musiał zacząć sam siebie się bać.

][ ][ ][

Gdy tym razem podążał za Voldemortem na własnych nogach, szybko zorientował się, że droga do salonu wcale nie jest tak skomplikowana jak mu się wczoraj wydawało. Zeszli jedno piętro w dół i po przejściu dwóch korytarzy, znaleźli się na miejscu. Wchodząc do dobrze już znanego pomieszczenia, zajął ten sam fotel co ostatnio. Jak tylko usiadł, Voldemort machnął różdżką i na stoliku przed nim pojawiło się śniadanie. Dzisiaj składała się na nie herbata i pieczony kawałek chleba posypany cukrem. - Nie był pewien kto wymyślił tego typu śniadanie, ale mimowolnie uśmiechnął się na jego widok. Uwielbiał pieczony chleb. W Hogwarcie często go jadał, zresztą dzięki Zgredkowi mógł brać to na co miał ochotę.

Obecnie wcale nie odczuwał głodu, ale wiedział, że Czarny Pan ma rację. Nie może nie jeść. I tak zbyt długo już głodowałem. - Biorąc wciąż ciepły chleb do ręki, ostrożnie wziął pierwszego gryza, a po nim następny. Obawiał się, że nie będzie mógł jeść, jednak mdłości się nie pojawiły. Powoli konsumując śniadanie, spojrzał w stronę Voldemorta który zajął drugi fotel i powrócił do przerwanej zeszłego wieczoru, rozmowy. Szykował się do zadania nurtujących go pytań, nim jednak miał szansę wyrzucić z siebie pierwsze z nich, twarz Czarnego Pana znów rozmazała mu się przed oczami.

- Czy możesz ponownie rzucić zaklęcie na moje oczy? - zapytał cicho. Nie uśmiechało mu się proszenie Voldemorta o cokolwiek ale wiedział, że pozostawanie na wpół ślepym jest jeszcze gorszą opcją.

- Dziekuję. - szepnął po chwili, gdy po jednym zaklęciu, świat znów nabrał ostrości. Co jak co ale muszę nauczyć się tego zaklęcia. Szczerze mam w nosie to, czy Ministerstwo go zakazuje czy nie. Jest sto razy lepsze od męczenia się z okularami. Ponownie spoglądając na Czarnego Pana, wziął kolejny łyk herbaty i zaczął:

- Wierzę w to co powiedziałeś o moim ojcu, a także w to, że Dumbledore ci go wystawił. Mogę nawet uwierzyć w to, że przed zaklęciem zabijającym ocalił mnie tatuaż który mam na kostce, ale ja... dalej nie rozumiem w jaki sposób go otrzymałem? Ciężko mi uwierzyć, że jestem tym Avisem o którym mówisz. Wiem, że widziałem własne wspomnienie w którym mając rok mówiłem jak dorosły, ale wciąż tego nie rozumiem... Jak mogę być Avisem, skoro wyglądam niemal tak samo jak James Potter? Poza tym, w jaki sposób mógłbym zrobić cokolwiek dwadzieścia lat temu, skoro pod koniec lipca będę miał piętnaste urodziny? Jak mógłbym kiedyś mieć więcej lat niż obecnie? - umilkł, tymczasem Voldemort sięgnął po własną filiżankę z herbatą i dopiero po napiciu się, odpowiedział:

- Początkowo mi również wydawało się to dziwne, jednak myślę, że już znam wyjaśnienie. Sprawa twojego wieku jest dosyć skomplikowana, zacznijmy więc od drugiej kwestii. To dlaczego twój wygląd jest dziś tak bardzo zbliżony do wyglądu Pottera, jest sprawą stosunkowo prostą. Trwałą zmianę wyglądu na tak zaawansowanym poziomie można uzyskać jedynie poprzez zaklęcie adopcyjne. Tylko w ten sposób modyfikacja ma szansę utrzymać się przez lata.

- Istnieje zaklęcie które może sprawić, że będzie się wyglądało jak dziecko kogoś innego niż w rzeczywistości?

- Tak. Taki właśnie jest cel czaru adopcyjnego. Pozwala on na całkowitą zmianę wyglądu osoby i upodobnienie jej do jednego lub obojga adopcyjnych rodziców. Ważne jest tutaj także to, że rodzice nie muszą być tego procesu świadomi. Zaklęcie rzuca osoba trzecia, nigdy nie robi tego ktoś, do kogo dziecko ma zostać upodobnione.

- Czyli w ten sposób można upodobnić dziecko do każdego?

- Nie do końca. Do tego żeby zaklęcie adopcyjne zadziałało istotna jest wola potencjalnych rodziców. Osoba która ma stać się rodzicem, musi pragnąć dziecka bardziej nić czegokolwiek innego. To dlatego to zaklęcie nie jest zbyt często wykorzystywane.

- Przed chwilą powiedziałeś, że te osoby nie muszą wiedzieć o tym, że zaklęcie będzie rzucone. Jeśli to prawda, to jak niby mają pragnąć dziecka?

- Nie zrozumiałeś mnie. Przy zaklęciu adopcyjnym nie chodzi o konkretne dziecko które ma zostać mu poddane. Ludzie którzy mają zostać rodzicami, muszą pragnąć nimi być. Nie ma znaczenia tutaj czy wcześniej widzieli dziecko które stanie się ich własnym, czy też nie.

Tym razem miało to dla niego nieco więcej sensu. Harry zamyślił się analizując to czego się dowiedział, po czym zadał kolejne pytanie:

- W jaki sposób można sprawdzić, czy Dumbledore rzucił na mnie to zaklęcie?

- Znam na to dwa sposoby. Najprostszym z nich jest rzucenie przeciw zaklęcia które przywróci ci właściwy wygląd. To rozwiązanie niestety nie jest natychmiastowe, cały proces trwa bowiem około tygodnia. Poza tym, po zdjęciu czaru nigdy już nie będziesz wyglądał jak Potter. Nie sądzę, żebyś obecnie był na to gotowy.

Zdecydowanie nie był. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie.

- Jaka jest druga metoda?

- Test krwi.

- Na czym on polega?

- Istnieje eliksir który pokazuje stopień pokrewieństwa pomiędzy osobami. Umieszcza się w nim po kropli krwi każdej z nich. Jeśli osoby te są rodziną, eliksir zmienia barwę ze srebrnej na czerwoną. Niestety aby przeprowadzić ten test w twoim przypadku, potrzebowalibyśmy poza twoją, także po kropli krwi Lily i Jamesa Potterów. Jak sam wiesz, z oczywistych powodów dzisiaj jest to niemożliwe.

Niemożliwe, bo nikt nie przywróci ich do życia. - westchnął. - Czyli znów jestem w punkcie wyjścia. Muszę uwierzyć Voldemortowi na słowo, albo zgodzić się na zdjęcie ze mnie całkowicie zaklęcia... Tylko co wtedy? Co jeśli rzeczywiście jestem kimś innym? Co miałbym zrobić, jakbym już nie gdy nie wyglądał tak jak teraz? Czy musiałbym porzucić wszystko co znam? Całe moje dotychczasowe życie? Nie chcę tego.

- Jeśli jestem pod zaklęciem adopcyjnym, nie chcę go ściągać.

- Nie zamierzam cię do tego zmuszać Avis.

- Ale do czasu aż go nie zdejmę, nie będę miał pewności kim jestem, czyż nie? Skoro nie można tego potwierdzić eliksirem muszę ci po prostu w tej sprawie zaufać? Mam uwierzyć ci na słowo? Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamujesz?

- Wydaje mi się, że otrzymałeś już wystarczająco wiele dowodów na to, że cię nie okłamuję. Poza tym, nie masz racji. Nie potrzebujemy przeciw zaklęcia do tego, żeby potwierdzić, czy rzucono na ciebie czar adopcyjny.

- Przecież powiedziałeś...

- Zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem Avis. Zapomniałeś jednak o drugim pytaniu które mi dzisiaj zadałeś. Odpowiedź na nie, stanie się również potwierdzeniem tego, że zostałeś upodobniony do Potterów.

Drugie pytanie - Harry zapytał sam siebie nie bardzo wiedząc, co Voldemort ma na myśli, zaraz jednak zrozumiał o jakim pytaniu on mówi. Czarny Pan to potwierdził.

- Kwestia twojego wieku może wydawać ci się niezrozumiała, lecz dla potężnego czarodzieja nie jest to coś niewykonalnego. Ale zanim przejdziemy do wyjaśnień, sprawdzimy twoją datę urodzenia.

- Urodziłem się 31 lipca 1980 roku.

- Jeśli to jest prawda, wtedy jedynie to potwierdzimy. W każdym razie, do sprawdzenia tego, wystarczy jedno zaklęcie.

- Jak ono działa?

Voldemort nie odpowiedział, zamiast tego wskazał różdżką na samego siebie i wypowiedział zaklęcie: - Syntima - Harry zafascynowany patrzył jak powietrze przed Voldemortem zaczyna falować po czym niczym utkane z mgły pojawiają się przed nim cyfry: 31.12.1926.

- 31 grudnia 1926 rok. To dzień w którym się urodziłem. Możemy teraz sprawdzić twoją datę urodzenia?

- Skąd masz pewność, że to zadziała?

- To zaklęcie odczytuje datę urodzenia z pierwszej magicznej iskry stanowiącej zaczątek późniejszego rdzenia magicznego. U każdego czarodzieja ta iskra pojawia się w chwili jego narodzin. Żaden czar ani eliksir nie jest w stanie tego zmienić. Dlatego tak jak i mi, tak i tobie, pokaże on prawdziwą datę przyjścia na świat. O ile jesteś gotowy.

Spoglądając w czerwone tęczówki Voldemorta nie wahał się ani przez moment. Chciał poznać odpowiedź. Chciał w końcu zrozumieć kim jest.

-Jestem gotowy. - zadrżał, gdy Czarny Pan skierował w niego różdżkę, ale nie próbował się odsuwać.

- Syntima. - zaklęcie przebrzmiało. Nawet nie zauważył, że zacisnął pięści i wbija sobie paznokcie w dłonie. W napięciu obserwował kłęby mgły które teraz pojawiły się przed nim samym. Gdy w końcu uformowała się z nich data, odczytał ją raz, potem drugi i kolejny.

Nic to nie dało. Nie miało znaczenia jak wiele razy ja odczytywał. Wciąż pozostawała taka sama. Wisiała tuż przed jego oczami, szydząc, ze wszystkiego co do tej pory znał. Ze wszystkiego w co wierzył:

28.07.1957

][ ][ ][

Syntima – to taka moja maleńka modyfikacja słowa fińskiego - syntyma - oznaczającego narodziny.

][ ][ ][

Koniec rozdziału 7