CIEŃ CZARNEGO PANA
][ ][ ][
Harry Potter nigdy się nie narodził. Co zrobi Harry gdy odkryje że tak naprawdę wcale nie jest Harrym? Czy zrozumie kim jest i z kim wiele lat temu związał go los? Jak poradzi sobie z prawdą o tym, że wcale nie ma piętnastu lat? Czy odzyska utracone wspomnienia? Czy zrozumie czemu myśli o Voldemorcie "Czarny Pan"?
Już w latach można liczyć jak stare to opowiadanie jest. Zdecydowałam się jednak usiąść do niego po raz kolejny. Całość zostanie poprawiona a pewne wątki ulegną zmianie. Jeśli kogoś interesuje poprzednia wersja, zapraszam na moje konto.
][ ][ ][ ][
Rozdział 1
Sen jedyną drogą ucieczki
Można uciekać i uciekać w nieskończoność,
ale prawda jest taka, że wszędzie tam,
gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię Twoje życie.
Cecelia Ahern - Na końcu tęczy
xxx
][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Ciężkie kroki na betonowych schodach, trzask zamykających się drzwi i cisza. Jego własny, urywany oddech ponownie stał się jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie. Jak tylko jego oczy przyzwyczaiły się do panującej ciemności, podczołgał się do ściany. Usiadł, opierając plecy o zimny beton i podciągnął kolana pod brodę. Dlaczego? - to pytanie powracało do niego nieustannie. Dlaczego ja? - nie odnalazł odpowiedzi. Oplótł nogi rękoma i ukrył twarz, kuląc się jeszcze bardziej. Było mu zimno i czuł, że drży. Wciąż chciało mu się pić, na szczęście, zdążył już zapomnieć co to głód.
Bezradnie rozglądając się po spowitej mrokiem piwnicy, starał się obliczyć jak długo w niej siedzi. Niestety kolejne dni były tak do siebie podobne, że zaczynał tracić poczucie czasu. W swoich nieudolnych obliczeniach doszedł do wniosku, że od czasu gdy ukończył swój czwarty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa – Hogwart, upłynęły dwa tygodnie. Były to jednak tylko jego przypuszczenia, ponieważ tak naprawdę nie mógł być tego pewnym. Grube mury i betonowy strop na tyle skutecznie wyciszały hałasy z domu, że nie był w stanie oprzeć się na odgłosach sprzątającej cioci czy wuja wychodzącego rano do pracy. Jedynym punktem odniesienia, który mu pozostał, stały się wizyty wujka Vernona w jego nowym „pokoju". Ten zaglądał do niego raz lub dwa razy dziennie, zależnie od tego w jakim akurat był nastroju.
Zupełnie odizolowany od rzeczywistości, chwilami odnosił wrażenie, że jego wcześniejsze życie to jedynie wytwór przemęczonego umysłu. Zdarzały się momenty w których raz za razem musiał wmawiać sobie, że to co przeżył, naprawdę się wydarzyło. Niestety, nawet wtedy gdy udało mu się w to uwierzyć, zaczynał zastanawiać się nad tym, czy jeszcze kiedyś będzie miał szansę na powrót do normalności. Jeśli miał być wobec siebie szczerym, coraz częściej zaczynał w to wątpić.
Jego myśli po raz kolejny powróciły do początku wakacji i pożegnania z przyjaciółmi na peronie. Ponownie słyszał ich zapewnienia że będą pisać do niego codziennie. Znów widział Szalonookiego Moody'ego który zapewniał, że co kilka dni ktoś będzie sprawdzał czy u niego wszystko w porządku. Nie martw się, jeśli zobaczę że coś jest nie tak, to kilkoma zaklęciami sprawię że ci twoi mugole zaczną chodzić jak w zegarku. - parsknął na wspomnienie tego co wyszeptał mu do ucha stary auror, po czym westchnął zrezygnowany. Nie wiedział czy bardziej był zły na niego, czy na siebie, za to, że mu uwierzył.
- Jak mogłem być taki naiwny? - pokręcił bezradnie głową. Z początku z niecierpliwością wyczekiwał chwili gdy go znajdą i zabiorą daleko od tego miejsca. Czekał aż wuj wyląduje oszołomiony na ziemi. Oczami wyobraźni widział siebie, przechodzącego nad jego nieruchomym ciałem. Czekał na moment gdy wyjdzie i jego przemarznięte ciało ogrzeją ciepłe promienie słońca. Czekał dzień, dwa, pięć... w końcu przestał czekać. Wiara w ratunek bezpowrotnie w nim umarła. Czuł się oszukany i to nie po raz pierwszy w swoim kilkunastoletnim życiu.
- Na co właściwie liczyłem? - potarł twarz chcąc odpędzić zdradzieckie łzy. - Dlaczego byłem tak cholernie naiwny? Czemu znów komuś uwierzyłem?
Początkowo obwiniał Moody'ego za to, że złożył mu fałszywą obietnicę. Obwiniał go, w końcu jednak zrozumiał, że to nie jego powinien winić. Z każdym mijającym dniem, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że za jego obecną sytuację odpowiedzialna jest tylko jedna osoba.
Dumbledore.
- To on kazał mi tutaj wrócić. Gdyby nie jego cholerne manipulacje, spędzałbym teraz lato z Ronem. Niestety, Dumbledore znów musiał się wtrącić. Zawsze się wtrąca. Podrzuca mnie tutaj w każde wakacje, nie przejmując się tym, czy ja chcę tu być.
Wiem że Dursley'owie są moją jedyną rodziną, a ja jestem niepełnoletni i nikt nie pozwoli mi żyć na własną rękę. Wiem to, ale czy to oznacza że muszę mieszkać z ludźmi którzy mnie nienawidzą? Czemu Dumbledore nie pozwoli mi po prostu pozostać w Hogwarcie? Czemu wtrąca się gdy przyjaciele proponują mi bym przyjechał do nich na wakacje? Jestem pewien że to przez jego argumenty pani Weasley tak szybko odpuściła, choć planowała zabrać mnie do Nory. Wcale bym się nie zdziwił gdyby okazało się, że wmówił innym, że w tym przeklętym domu jestem najbezpieczniejszy... Być może to on odradził Moody'emu odwiedzenie mnie.
- Zapewne planuje pozostawić mnie tutaj na całe lato - przymknął oczy. Może tuż przed końcem sierpnia pozwoli by pani Weasley zabrała mnie na Pokątną po przybory na kolejny rok szkolny. Samego mnie nie puści, a nie mogę wrócić do szkoły bez książek. - Utkwił spojrzenie w przeciwległej ścianie.
Dlaczego właściwie tak się upierasz bym tu wracał? Kazałeś mi tu wrócić ze względu na ochronę krwi którą zapewniła mi mama. Powołałeś się na jej poświęcenie choć Voldemort odrodził się wykorzystując moją krew. Pokonał tą barierę... Wiem że to zrobił. Tamtej nocy na cmentarzu dotknął mojego policzka.
-Jestem pewny że gdyby tylko chciał, mógłby przekroczyć próg tego domu i zabrać mnie, lub po prostu zabić na miejscu. Nic mnie przed nim nie chroni. - roześmiał się sam z siebie. - Teraz nie musiałby się nawet specjalnie wysilać... - przeniósł spojrzenie na własne dłonie które znów mu się trzęsły. Nie mam różdżki... nie mam nawet siły dobrze ustać na nogach...
- W sumie jeszcze trochę i jego obecność nie będzie tak naprawdę potrzebna. Wuj Vernon odwali brudną robotę za niego. - Tak w tej chwili czuł, że to nie Voldemort jest jego najgorszym wrogiem. Zadrżał myśląc o wujku znajdującym się znacznie bliżej niż Czarny Pan. Znacznie, znacznie bliżej.
Gdy przed oczami stanął mu obraz wykrzywionej gniewem twarzy wujka, wzdrygnął się, czując że powoli zaczyna przerażać go bardziej niż Voldemort. Wielokrotnie w czasie ostatnich dni łapał się na myślach, że wolałby ponownie zmierzyć się z Czarnym Panem. Naprawdę oddałby wszystko za to, żeby znaleźć się z dala od domu wujostwa. Bał się tego miejsca. Bał się i tym bardziej nie potrafił zrozumieć dlaczego Dumbledore skazał go na kolejne wakacje na Privet Drive.
Dlaczego nie pozwoliłeś mi zostać w Hogwarcie? Skoro w czasie roku szkolnego jestem tam bezpieczny, co miałoby mi tam grozić podczas wakacji? Zawsze któryś z nauczycieli zostaje na lato. Cholera ty sam siedzisz w zamku, więc...
- Kazałeś mi tu wrócić, chociaż wiesz, że mój wujek mnie nienawidzi. Tyle razy błagałem cię żebyś nie zmuszał mnie do przyjazdu Jeszcze przed drugim rokiem odważyłem się powiedzieć ci że wujek Vernon bije mnie i zamyka, a ty i tak postawiłeś na swoim. - przygryzł sobie wargę i pokręcił głową nie chcąc o tym myśleć. Co chciałeś w ten sposób osiągnąć?
- Co ty właściwie zrobisz, gdy odkryjesz jak spędziłem lato? Przeprosisz? A może po prostu powiesz, że to było dla większego dobra? Że powinienem to znieść aby inni byli bezpieczni... Tak będzie, prawda? - sarknął w przestrzeń i zaniósł się kaszlem. Wysuszone gardło zapłonęło i kilka chwil zajęło mu opanowanie ataku. Gdy wreszcie doszedł do siebie, przesunął się tak, by móc oprzeć czoło o chłodny beton.
- Zdołasz wytłumaczyć innym, dlaczego jestem w takim stanie? Znajdziesz odpowiednią wymówkę? - zadrżał i ponownie podciągał wyżej kolana. Chciał zobaczyć minę Dumbledore'a, gdy ten pojmie, że spędził lato w piwnicy. Chciał usłyszeć jego nieudolne tłumaczenia. Chciał, ale powoli zaczynał zastanawiać się nad tym, czy zdoła wytrzymać do tego czasu. Nie był tego pewien. Wujek Vernon miał coraz ciekawsze pomysły i podejrzewał, że w którymś momencie posunie się za daleko.
- Naprawdę wolałbym się zmierzyć teraz z Czarnym Panem. - szepnął i wzdrygnął się, gdy nagle uświadomił sobie, że po raz kolejny zamiast Voldemort, użył zwrotu Czarny Pan.
Dlaczego? Zawsze był dla mnie Voldemortem, czemu więc teraz... Sam siebie nie rozumiał. Coraz częściej łapał się na nazywaniu go Czarnym Panem i zaczynał zastanawiać się czy przypadkiem coś nie jest z nim nie tak.. Zdawał sobie sprawę z tego, że tak mówią na niego Śmierciożercy. Wcale tego nie chciał i ani trochę mu się to nie podobało, ale sam raz za razem wypowiadał słowa „Czarny Pan". Nawet nie wiedział, kiedy zaczął go w ten sposób nazywać. Nie był pewien co się zmieniło. Wciąż nie czuł strachu przed wypowiedzeniem jego imienia, ale nawet gdy o nim myślał, w głowie pojawiał mu się zwrot "Czarny Pan".
Kiedy przestał on być dla mnie Voldemortem? To zupełnie tak jakby moje myśli należały do kogoś innego... Jak mogę nazywać tego potwora Czarnym Panem? Czemu ten zwrot wydaje mi się tym właściwym i wypowiadanie go, przychodzi mi z taką łatwością? Czy zaczynam wariować? Jestem pewien, że gdyby Ron lub Hermiona dowiedzieliby się o tym, to z pewnością trafiłbym na obserwację do Madame Pomfrey - mimowolnie znów przygryzł sobie wargę. Co jest ze mną nie tak?
- Może ma to związek z obecną sytuacją? Czy to przez to co się dzieje ja... - urwał, wiedząc, że próbuje sam siebie oszukać. Zacząłem go tak nazywać jeszcze prze końcem roku szkolnego. Co jeśli to ma jakiś związek z tym że w czasie tego przeklętego rytuału użył mojej krwi? Czy to może jakoś się z tym wiązać? Tylko dlaczego miałbym niby z tego powodu myśleć o cholernym Voldemorcie jako o Czarnym Panu?
- A może uderzył we mnie jakąś klątwą? Rzucił coś na mnie, a ja tego nie poczułem? Czy to możliwe? Czy to w ogóle miałoby sens? - znów westchnął, wiedząc że i tak nie dojdzie do żadnych logicznych wniosków.
Odsunął się od ściany i ostrożnie, by nie urazić poobijanego ciała, ułożył się na twardej podłodze. Powoli zapominając jak to jest spać w łóżku, zwinął się w pozycji embrionalnej i zacisnął powieki. Czuł się potwornie zmęczony i pragnął jak najszybciej znaleźć się w objęciach snu. Snu który obecnie stanowił jego jedyną drogę ucieczki. Ucieczki od niechcianych myśli i ponurej rzeczywistości.
][ ][ ][
Sen prysł niczym bańska mydlana. Początkowo nie wiedział co go obudziło, jednak szczęk zamka który rozległ się kilka sekund później, odegnał resztki zmęczenia, momentalnie przywracając mu przytomność. Usiadł gwałtownie i przeklął się za to, gdy nagły zawrót głowy sprawił, że jego pusty żołądek wywrócił się do góry nogami. Skrzypnęły drzwi i niewielkie pomieszczenie zalało światło latarki. Zmrużył oczy, potrzebując dłuższej chwili na przyzwyczajenie się do zmiany oświetlenia. Sapiący oddech wujka uświadomił mu z kim ma do czynienia. jeszcze zanim był w stanie dostrzec cokolwiek. Nim jego wzrok znów zaczął spełniać swoje zadanie, wujek Vernon zszedł na dół i znalazł się tuż przed nim.
Spiął się przygotowując na to co za chwilę nastąpi, jednak silny kopniak w brzuch, który posłużył za powitanie i tak wyrwał z jego gardła jęk. Kolejne uderzenie sprawiło, że zachłysnął się i przygryzł wargę z bólu, ale nie krzyknął. Wiedział, że wujek chce, by krzyczał. Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji.
- Ruszaj się dziwolągu. - szarpnięcie za ramię, zmusiło go do podniesienia się. - Z życiem, nie zamierzam marnować na ciebie więcej czasu niż to konieczne! - wzdrygnął się gdy z ust krzyczącego mężczyzny spadła mu na twarz ślina, ale nie zaprotestował.
Pociągnięty w stronę schodów, z trudem stawiał kolejne kroki, odrętwiałe nogi nie chciały go słuchać. Bardziej wisząc na wujku niż idąc za nim, mozolnie wspinał się po schodach. Im bliżej wyjścia się znajdował, tym bardziej chłód rozprzestrzeniający się z jego wnętrza, przenikał go do kości. Od dwóch tygodni każda noc wyglądała tak samo i w tym momencie najbardziej pragnął ponownie znaleźć się sam w bezpiecznym mroku piwnicy. Chciał znów zasnąć i nie budzić się przez wiele godzin.
Nie chcę tu być...
Bezwolnie pozwolił zaciągnąć się do łazienki i wepchnąć pod prysznic. Chociaż obiecał sobie, że nie będzie krzyczał, nie zdołał nad sobą zapanować, gdy wujek odkręcił kurek i oblała go lodowata woda. Wrzasnął, ale silne uderzenie w policzek zmusiło go do milczenia. Czując w ustach smak własnej krwi, zacisnął zęby, z nienawiścią spoglądając w oczy człowieka który powinien się o niego troszczyć. W tym momencie cieszył się, że w ich żyłach nie płynie ta sama krew.
Drżał pod lodowatym strumieniem który nieprzerwanie zalewał jego poranione ciało. Nie spuszczając wzroku z otyłego mężczyzny, marzył jedynie o tym, by wycelować w niego różdżkę. Sekundy mijały jedna za drugą. Nie wiedział, czy stał tak od minuty, czy może minęło już ich pięć. Trząsł się. Z wciąż niezagojonych ran powoli sączyła się krew. Nim wujek wreszcie wyciągnął go spod prysznica, zaczęło mienić mu się przed oczami.
- Pospiesz się. - Wujek Vernon ręką wskazał na ubikację. Bez szemrania ruszył w jej kierunku. Przez pierwsze dni, czuł się skrępowany jego obecnością, jednak natura okazała się silniejsza. W końcu zaczął załatwiać swoje potrzeby, całkowicie ignorując fakt, że oprócz niego w łazience znajduje się ktoś jeszcze. Także i tym razem ulżył swojemu pęcherzowi wdzięczny za to, że nie musi robić pod siebie w piwnicy.
Kilka minut później tłuste palce wujka ponownie boleśnie zacisnęły się na jego ramieniu i znów został pociągnięty na dół. Patrzył pod nogi starając się nie potykać. Jego bose stopy zostawiały mokre ślady na wypastowanej podłodze, ale wujek zdawał się tym nie przejmować. Droga powrotna do piwnicy, podobnie jak cała wyprawa, odbyła się w całkowitym milczeniu. Gdy tylko ponownie otoczyły go surowe ściany pomieszczenia, znów się spiął przygotowując na to co nadejdzie. Jak tylko zeszli z ostatniego stopnia, silny cios sprawił, że upadł na kolana. Ignorując palący ból, odwrócił głowę w stronę wujka i rzucił:
- Znów zamierzasz mnie pobić? Czy może twoja ograniczona wyobraźnia podsunęła ci w końcu lepszy pomysł? - powiedział to. Powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że takie zachowanie może jedynie bardziej rozjuszyć wujka. Musiał to powiedzieć. Ten słowny opór był jedyną linią obrony która mu jeszcze pozostała. Wolał go zezłościć niż poniżyć się przed nim, błagając o litość. Nigdy nie ukorzył się przed Czarnym Panem i nie zamierzał zrobić tego przed żadnym przeklętym mugolem.
Za nic.
- Jak śmiesz dziwolągu! - Pierwszy cios wstrząsnął nim, zniósł go jednak bez słowa. Także drugie i trzecie uderzenie przemilczał. Nie chciał krzyczeć. Nie mógł. Pięści spadały na niego raz za razem. Nie wiedział ile to trwało. Gdy wujek wreszcie przerwał, z trudem łapał oddech.
Spoglądając na niego, otarł z twarzy krew. Bolało go dosłownie wszystko, ale nie pozwolił sobie na jęk. Nie w jego obecności. Nie zobaczysz moich łez. - Postanowił to sobie już pierwszego dnia, ale w tym monnecie jego wiara w to, została wystawiona na ciężką próbę.
Oczekiwał, że wujek zaraz wyjdzie, jak każdej poprzedniej nocy, ale ten jedynie rozpiął pasek, powoli wyciągając go ze spodni. Gdy tłusta dłoń zacisnęła się na grubej skórze, pojął, że ten jeszcze nie skończył. Dotąd tylko raz użył pasa, a rany po tym, wciąż sprawiały mu ból. Zacisnął powieki by nie patrzeć. Bał się, że jeśli ich nie zamknie, zacznie go błagać, by tego nie robił.
Tym razem wystarczyło jedno uderzenie, żeby krzyknął. Ani przy drugim, ani przy kolejnych, także nie zdołał się powstrzymać. Czuł jak skóra pęka przy każdym kolejnym ciosie. Wujek Vernon bił nieprzerwanie znacząc krwawymi śladami jego plecy, pośladki, nogi i ręce. Nie zwracał uwagi na to, gdzie uderza. Nie był pewien, jak długo to trwało, w końcu jednak jego własne ciało okazało mu litość i uwolniło go z piekła.
Zemdlał.
][ ][ ][
Kiedy się ocknął, znów był w piwnicy sam. Nie wiedział która jest godzina. Nie wiedział nawet czy wciąż jest noc, czy też słońce już wstało. Nie miał pojęcia czy był nieprzytomny przez minuty, czy godziny. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Gdy w zasięgu wzroku dostrzegł metalowy kubek, stojący niecały metr od niego, schwycił go i krztusząc się, łapczywie wypił zimną wodę. Nie było jej wiele, zdołała jednak ugasić jego pragnienie. Nie zostawił nawet kropelki, chociaż zdawał sobie sprawę, że przed kolejną wizytą wujka nie ma co liczyć na więcej. Odstawił kubek i na czworakach podszedł do ściany. Zacisnął zęby gdy poranione plecy zetknęły się z lodowatym betonem, lecz jego chłód zaraz przyniósł upragnioną ulgę. Dotykając gorącego czoła stwierdził, że chyba ma gorączkę.
- Może będzie mi cieplej? - pomyślał z przekąsem i ręką zaczął ostrożnie sprawdzać swoje obrażenia. Rany zadane przez pas były głębokie i piekły niemiłosiernie. Nie miał czasu by się wcześniej przyjrzeć, ale podejrzewał, że pasek nie był wykonany z samej skóry, mocno krwawiące zranienia, przeczyły temu. Czuł, że wiele z nich jest dosyć głębokich, zwłaszcza te na ramionach, karku i plecach, gdzie wujek trafiał najczęściej. Poza tym, któryś z kopniaków chyba uszkodził mu żebro, bo wszystko bolało go przy najlżejszym oddechu.
Jak tak dalej pójdzie, nie zajmie mu dużo czasu zabicie mnie. Zapewne z jego zapałem, zdoła uporać się z tym na długo przed końcem wakacji...- roześmiał się przez łzy. - Jestem pewien że osiągnie sukces nim lipiec dobiegnie końca.Może da mi cudowny prezent na urodziny? - zacisnął pięści, ignorując to, że paznokcie przebijają skórę.
- Cieszę się że nie jesteśmy rodziną – szepnął po raz kolejny, starając się zignorować bolesne ukłucie w sercu na myśl o cioci Petunii która od początku wakacji nie zajrzała do niego nawet jeden raz. - otarł spływającą po policzku łzę.
- Dużo bezpieczniejszy byłbym teraz z Czarnym Panem... - zemdliło go gdy tylko zorientował się, że użył słów bezpieczeństwo i Czarny Pan w jednym zdaniu. Chyba zaczynam majaczyć.
Rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu, którego każdy zakamarek znał już chyba na pamięć, ponownie pozwolił sobie na przemyślenia. Zaczął analizować swój stosunek do Voldemorta. Z pewnością wciąż go nienawidził. Nienawidził go za to, że ten zabił mu rodziców, za to, że bez skrupułów pozbawił życia Cedrika. Nienawidził go również za to jak traktuje mugoli, chociaż sam przed sobą z przerażeniem przyznawał, że z chęcią zobaczyłby wujka Vernona w jego rękach.
Z wielką chęcią.
Tak, wciąż nienawidził Voldemorta, a mimo to zdarzały się momenty w których łapał się na dziwnych, niejednokrotnie niezrozumiałych dla samego siebie myślach. Nie tylko takich jak ta która nawiedziła go przed momentem, że u niego byłby bezpieczny... Podejrzewał że ta myśli jest wywołana jego obecną sytuacją, bardziej jednak niepokoiły go te, które przychodziły mu do głowy jeszcze zanim opuścił Hogwart. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale już kilkukrotnie zdarzyło mu się robiąc coś, pomyśleć coś w stylu: "Czarnemu Panu też by się to spodobało", albo "Ciekawe co by odpowiedział na to Czarny Pan?"
- Takie myśli z pewnością nie są normalne - Wiedział o tym, ale nie chciał się z nikim nimi dzielić. Nie chodziło nawet o to, że inni uznaliby że oszalał, lub coś się z nim dzieje. Nie, nie chciał o nich mówić, bo gdzieś w głębi siebie czuł, że nie powinien. Czuł że są zbyt ważne i lepiej będzie jeśli pozostaną tajemnicą.
Nie mając w sobie energii na ponowne roztrząsanie tematu na który i tak nie umie znaleźć odpowiedzi, powrócił myślami do Rona i Hermiony. Ciekawiło go co teraz robi jego przyjaciółka. Zastanawiał się, czy udało jej się zrealizować swoje plany wakacyjne. Czy naprawdę wyjechała do Egiptu? Może właśnie ogląda sfinksa lub którąś z tych wielkich piramid? - westchnął, żałując że sam nigdy nie będzie miał szansy na tego rodzaju wakacje.
Dumbledore prędzej uwięzi mnie dożywotnio w Hogwarcie niż pozwoli wyjechać za granicę... Tak, jestem pewien że nie spuści mnie z oka, przynajmniej do czasu aż rozprawię się dla niego z Voldemortem. Później też zapewne znajdzie całkiem sporo zastosowań dla mojej osoby.. - Chociaż nawet w jego własnych myślach brzmiało to okrutnie, wiedział, że jest znacznie bliższy prawdy niż by tego chciał.
Szukając radośniejszych tematów, skupił swoje myśli na Ronie, który powinien być teraz wraz z rodzeństwem w Norze. Może rozgrywa właśnie z bliźniakami kolejny turniej quiditcha? Albo znów ogrywa swojego tatę w szachy... A może po prostu wszyscy wylegują się na trawie? - kuląc się, zaczął marzyć o tym, że leży tam wraz z nimi, a ciepłe promienie rozgrzewają jego przemarznięte ciało. Już niemal czuł to ciepło, wtedy jednak powróciła do niego brutalna rzeczywistość.
- Dlaczego to muszę być ja? Czym zawiniłem, że muszę tu być? - ponownie nie zdołał powstrzymać łez. Mógłbym teraz siedzieć na kolejnym szlabanie u Snape'a! Chciałbym być gdziekolwiek... Czy naprawdę proszę o zbyt wiele?
Czuł, że zaczynają wstrząsać nim dreszcze. Znów chciało mu się pić. Język przyklejał mu się do podniebienia, a głowa bolała go tak bardzo, że myśli zaczynały się plątać. Wiedział, że tym razem wujek posunął się za daleko.
Chyba nie doczekam urodzin. - to była jego ostatnia przytomna myśl.
Wszystko spowiła ciemność.
][ ][ ][
Obudziło go szarpanie za ramię. Słyszach krzyki wujka, słowa były jednak dla niego zupełnie niezrozumiałe. Ciało było tak ciężkie, jakby zostało zrobione z ołowiu. Nie mógł się ruszyć. Nie byłby w stanie nawet wtedy, gdyby zależało od tego jego życie. Na przemian robiło mu się gorąco, to znowu ogarniał go chłód. Mdliło go, ale nie miał czym wymiotować. Udało mu się uchylić powieki, ale świat wirujący niczym w kalejdoskopie, szybko zmusił go do ich ponownego zaciśnięcia. Wujek szarpał nim jeszcze przez chwilę, poczuł nawet kilka jego kopniaków na żebrach. Jednak te wszystkie poczynania wyrwały jedynie słabe jęki z jego ust.
Szuranie butów po podłodze i odgłos zamykanych drzwi uświadomiły mu że znów został sam. Czuł że jest rozpalony. Podrażnione gardło, paliło. Poruszył się lekko chcą ulżyć odrętwiałemu ciału i zachłysnął się z bólu. Ubranie przykleiło się do ran, nie był pewny czy z powodu gorączki, czy też krwi która zaschła na zranieniach. Miał problem ze skupieniem się i ułożeniem własnych myśli w spójną całość. Nie wiedział która jest godzina ani kiedy wujek zjawi się u niego ponownie. W sumie wątpił w to, że ten teraz przyjdzie. To że był chory nie ulegało wątpliwości, a w taki stanie bicie go nie sprawi wujkowi satysfakcji.
Lubi jak krzyczę... Nie przyjdzie dopóki mi się nie polepszy. Nikt nie przyjdzie... Mogę tu umrzeć, a moi przyjaciele nie będą mieli o tym pojęcia..Zapewne dowiedzą się dopiero gdy Dumbledore łaskawie przypomni sobie o moim istnieniu... To zabawne że wszyscy boją się tego, że dopadnie mnie jakiś Śmierciożerca, a tak naprawdę wykończy mnie moja własna przeklęta rodzina... Czy to nie ironia? Czy... to... nie jest... zu... - jego myśli ponownie się rozsypały. Zanim po raz kolejny stracił przytomność, w jego głowie uformowało się jeszcze desperackie wołanie:
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie...
][ ][ ][
Punkt widzenia Voldemorta
Daleko od dusznych przedmieść, w przestronnej sypialni niedużego, choć dość mocno zapuszczonego dworu, pewien mężczyzna otworzył oczy. Te, niczym rozżarzone do czerwoności węgle, rozbłysły w zaciemnionym pomieszczeniu. Przez kilka sekund jego spojrzenie błądziło po pokoju, gdy umysł starał się odegnać resztki snu i zrozumieć to czego doświadczył.
- Niemożliwe. - szepnął, gdy rzeczywistość w pełni do niego dotarła.
Odrzucił kołdrę i usiadł po turecku. Odetchnął i z przymkniętymi powiekami wsłuchał się we własne wnętrze. Cisza. Obecność którą wyczuł przed momentem, zniknęła. Czy to twój duch nawiedza mnie we śnie? - spytał sam siebie i pokręcił głową. To nie mógł być sen. W każdym innym przypadku uznałby, że to tylko senne majaki, jednak wiedział, że tym razem było inaczej. Czuł to.
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie...
Intensywność wezwania mówiła mu, że to nie mogło być przywidzenie. Wzywał go. Wzywał choć od czternastu lat był martwy.
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie...
- Cholera - syknął i ponownie zamknął oczy, przyjmując wygodniejszą pozycję. Skupił się na magii we własnym wnętrzu i uspokoił oddech. Powoli wchodził w głąb siebie, wprowadzając się w trans. Gdy stracił poczucie tego gdzie zaczyna a gdzie kończy się jego ciało, rozpoczął mozolne poszukiwania. Nie szukał już przebłysku świadomości który wyczuł kilka minut wcześniej lecz sygnatury magicznej, którą znał równie dobrze jak swoją własną. Chociaż wiedział, że to absurdalne, nie przestawał szukać. Minęło wiele lat, ale wystarczyło te kilka sekund, aby zdradziecka nadzieja rozpaliła ponownie iskrę w jego sercu. Minuty mijały jedna za drugą, ale poszukiwania nie przynosiły rezultatu.
Gdzie jesteś? - nie przestawał szukać. Nie mógł przestać. Zacisnął pięść wysyłając w umyśle kolejny impuls energii. Czy ja oszalałem? Czy też ty naprawdę... - jego myśli się urwały gdy otrzymał odpowiedź. Delikatny, niczym muśniecie letniego wiatru, dotyk magii.
Mam cię.
Skupiając się na odebranym sygnale, uważnie zaczął analizować położenie miejsca, skąd do niego dochodził. Stracił poczucie czasu. Czuł pot perlący się na skroniach. Nocna szata zdążyła przykleić mu się do pleców, nim udało mu się rozpoznać jego położenie. Zrozumiał też, dlaczego tak trudno było go zlokalizować. Teren z którego odbierał sygnał, był całkowicie zasiedlony przez mugoli. Nie było tam nawet odrobiny magii która mogłaby wzmocnić przekaz.
- Czy to naprawdę ty? - szepnął wychodząc z transu. Jeżeli to naprawdę ty, to co do cholery robisz na przedmieściach Londynu?Jak to w ogóle możliwe, że żyjesz skoro sam byłem świadkiem twojej śmierci? Otworzył oczy i płynnym ruchem zsunął się z łóżka. Wiedział, że czas na pytania przyjdzie później. Najpierw muszę cię znaleźć. Potem będziesz miał czas na to, by się tłumaczyć.
- Lepiej byś miał dobrą wymówkę na to, gdzie byłeś przez ostatnie czternaście lat. - szepnął, zrzucając wilgotną szatę i wciągając na siebie czyste ubranie. Jak tylko był gotowy, złapał pozostawioną na nocnym stoliku różdżkę i pospiesznie opuścił sypialnię. Chciał go znaleźć i potrząsnąć nim. Zamierzał znaleźć go, zażądać wyjaśnień i ukarać za porzucenie go. Ukarać za to że po raz kolejny nazwał go w ten skandaliczny sposób. Taki miał zamiar, jednak wezwanie które przebrzmiało w jego świadomości, podpowiadało mu, że może mu się nie spodobać to co znajdzie. Miał paskudne podejrzenie, że ten miał przez ostatnie lata równie wiele kłopotów, co on sam.
Czuł, że musi się spieszyć.
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 1
][ ][ ][
Poprawione zostały wszystkie rozdziały, z uwagi na to że na dość długo utknęłam w pisaniu, kilka wątków uległo zmianie. Zapraszam do czytania.
