Posępny wiatr świszczał wśród gruzów i drzew, zupełnie jakby układał pewną dramatyczną improwizację na instrumencie dętym. Jego wycie nie ustawało, a jedynie przybierało na sile bądź traciło.

Przetrwałe Smerfy spędziły noc wśród pozostałości wioski. Otoczone resztkami ścian i mebli, okryte na szybko znalezionymi kocami, nie spały spokojnie. Dręczyły ich koszmary związane z kataklizmem, którego zimne białe łapska otoczyły świat.

Jako pierwsza obudziła się Sasetka. W ciągu ostatnich minut snu dzielnie walczyła z demonami zakłócającymi spokój w jej własnym małym świecie. Pod zamkniętymi powiekami jej oczy poruszały się w szybkim tempie, ruda marszczyła co chwila czoło i nos. Smerfka spała oparta ramieniem o Farmera, z policzkiem przyciśniętym do jego ramienia. Z drugiej strony jej ramię przyciskało ramię Pracusia. Oba dorosłe Smerfy opierały twarze o jej głowę, stykając się czołami.

Sasetka otworzyła oczy, drżąc z zimna, strachu i innych emocji, które wciąż pozostawały z nią. Mimo potężnej fali dreszczy, z ogromną ostrożnością przesunęła głowę, aby przyjrzeć się śpiącym braciom. Jej przebudzenie nie zakłóciło koszmarów, w których zapewne ci dwaj nadal byli pogrążeni. Dziewczyna przechyliła się lekko do przodu, a potem cała wysunęła się spomiędzy chłopców. Nie chciała ich budzić, na szczęście udało jej się wyśliznąć niezauważenie. Farmer i Pracuś po prostu przywarli mocniej do siebie i spali dalej.

Młoda Smerfka podniosła się powoli z zimnej gleby i otuliła mocniej kocem. Rodzeństwo spędziło noc oparte o niezburzony fragment ściany jednego z domków, a pozostałości szaf i komód chłopcy ustawili ze wszystkich stron, aby chociaż trochę ochronić się przed zimnem. Na to wszystko pozarzucali szmaty i koce, które znaleźli, prawie blokując zimne powietrze przed wtargnięciem do tej beznadziejnej i na szybko wykonanej bazy.

Krajobraz odsłaniany przez dziury w tej barierze pozostawał tak samo srogi i dramatyczny. Lodowiec, zamrożone na śmierć zwierzęta, pozostałe Smerfy, nawet Matka Natura, to wszystko było rzeczywistością, a nie tylko koszmarem. Sasetka mocno wierzyła, że gdy się obudzi, wszystko będzie jak dawniej. Wierzyła, że przywita ją ciepło późnoletniego słońca, pola pełne plonów, świętujące Smerfy.

Z cichym jękiem rozpaczy dziewczyna pociągnęła nosem, wyglądając ze schronienia na pozostałości domku Marudy. Jeżeli gdzieś w wiosce nadal stał czyiś domek, to nie na długo. Jeszcze zanim trio poszło spać, grzybek Marudy trzymał się dość dzielnie. A jednak tego ranka niewiele już z niego zostało.

Pośrodku ich małego schronienia znajdowało się wygasłe ognisko. Wieczorem Farmer i Pracuś uparcie walczyli z wiatrem, usiłując wzniecić odrobinę ognia dla ogrzania się. Dobrze zabezpieczone ognisko nie mogło wygasnąć dawno, ponieważ Sasetka jeszcze czuła ciepło na swoich stopach, bijące z kupki popiołu.

Coś stuknęło lekko o jej kostkę. Smerfka odsunęła się lekko i odwróciła głowę. Obok jej kostki leżała stopa Farmera, oczywiście wciąż przytwierdzona do reszty Farmera. Szatyn kopnął ją lekko, aby zwrócić na siebie jej uwagę.

Kiedy podniosła na nich wzrok, napotkała ich zmęczone i smutne spojrzenia. Od razu widać było, że mimo snu, Smerfy ani trochę nie odpoczęły.

- Jak się czujesz, Sasetko? - mruknął Farmer, podciągając wysuniętą w jej stronę nogę i przyciskając kolano do siebie.

- Źle - wybełkotała, jakby znów miała się rozpłakać. - Ty?

- Mmm... - Chłopak pokręcił smętnie głową, przenosząc wzrok na Pracusia. Skinął na niego głową, przyglądając się kawałkowi szmatki, przyklejonemu taśmą do policzka blondyna.

- Piecze i szczypie - odparł krótko Pracuś, podnosząc obwiązane szmatkami dłonie i odwijając prowizoryczne bandaże. - Ale już nie krwawię.

Sasetka podeszła bliżej, aby również rzucić okiem na rozcięte dłonie brata. Przez chwilę trio badało wzrokiem rany. Farmer zacisnął lekko dłoń na nadgarstku drugiego Smerfa z grymasem na twarzy, który zapewne miał przypominać uśmiech, po czym wstał i otulił Sasetkę ramieniem. Rozejrzał się uważnie, był w stanie zauważyć więcej niż rudowłosa ze względu na swój wzrost.

Wiatr stracił na sile na tyle, aby opuszczenie kryjówki było w miarę bezpiecznym pomysłem. Choć Smerf nie miał pojęcia, co tak właściwie powinni byli zrobić w tej sytuacji, bardzo chciał zrobić cokolwiek, aby nie siedzieć i nie pogrążać się w coraz mroczniejszych myślach. Toteż pociągnął lekko Sasetkę za sobą, sygnalizując pozostałej dwójce, że nie czas na sentymenty.

Owinięci kocami, zmarznięci i głodni, opuścili kryjówkę. Głodni, o właśnie! Farmer rzucił szybkie spojrzenie w stronę zniszczonej spiżarni. Na pewno musiało przetrwać jakieś jedzenie.

- Słuchajcie, zrobimy tak. - Szatyn odwrócił się do Pracusia i Sasetki. - Pójdziemy do spiżarni, na pewno jest tam coś do jedzenia. Jeżeli jest zamrożone, to rozmrozimy przy ogniu. Po zjedzeniu poszukamy pozostałych Smerfów. Trzeba sprawdzić, czy rzeczywiście wszyscy zamarzli...

Trudno było trzymać się nadziei, że ktoś w wiosce przeżył przejście lodowca. Spędzili w niej pół dnia i całą noc, więc do tego czasu ktoś by ich odnalazł. Mimo to Farmer uparcie udawał, że nadzieja jeszcze nie umarła.

Szatyn stanął z Sasetką przed tym, co zostało ze spiżarni. Smerfka trzymała się jego ramienia, drżąc niczym osika na wietrze, ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w połamany wiatrak. Oboje czekali na Pracusia, który przecisnął się między gruzami do środka spiżarni. Co prawda, Farmer protestował, gdyż nie chciał, aby niższy chłopak znów się poranił. Jednak blondyn był zwinniejszy i znał spiżarnię lepiej.

Po kilku minutach Pracuś wyskoczył z pomiędzy gruzów, z workiem przerzuconym przez ramię.

- Jak wygląda spiżarnia? Czy zachowało się jedzenia choć na tydzień? - spytał Farmer.

- Myślę, że wystarczy nam na trochę dłużej, niż tydzień - odparł ze stękiem Pracuś, zrzucając z siebie wór. - Takich worków ze smerfojagodami jest kilkanaście, oprócz tego drewniane skrzynki z tym, co udało się zebrać przed oficjalnymi zbiorami.

- Jak to dobrze, że pozwoliłeś zabrać z pola trochę warzyw przed zbiorem. - Sasetka uścisnęła ramię brata.

- Chodźcie, zjemy w naszym schronie. - Szatyn podniósł worek z ziemi.


Na szczęście smerfojagody były odporne od mróz, podobnie jak cała reszta rośliny, od której pochodziły. Po napełnieniu brzuchów trio dało sobie kolejne kilka minut na siedzenie w ciszy. Chłopcom nie udało się rozpalić ogniska, więc mróz stawał się coraz mniej znośny.

Sasetka postanowiła uciąć sobie drzemkę, mimo że niedawno się obudziła. Najzwyczajniej w świecie nie chciała szukać innych z obawy, że nie odnajdzie nikogo żywego. Bracia wcale jej się nie dziwili. Podczas gdy rudowłosa spała zwinięta w kłębek i nakryta kocami, Farmer i Pracuś siedzieli nieopodal, pod jednym kocem, i rozmawiali.

- Optymistycznie jedzenia starczy nam może na miesiąc. - Niższy Smerf skrzywił lekko twarz. - Gdyby okazało się, że nie zostaliśmy sami, to na mniej.

- Tak, wiem. - Farmer skinął głową. - Dzisiaj zajmiemy się szukaniem pozostałych Smerfów. Z trudem przechodzi mi to przez usta, ale w tej chwili to nie jest istotne, czy będą one żywe, czy martwe. Chcę znaleźć wszystkich dzisiaj, aby nie musieć już do tego wracać.

- Rozumiem... - Pracuś rozejrzał się po okolicy, wzdychając ciężko. - To miejsce nie nadaje się już do życia, jest zbyt niebezpieczne.

- Będziemy musieli poszukać innego schronienia. - Szatyn przeniósł wzrok na skuloną Sasetkę. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

- Tak, ja też...

Pracuś oparł głowę na ramieniu brata i wykrzywił twarz. Rana na jego policzku wciąż szczypała i piekła. Farmerowi nie przeszkadzała bliskość mniejszego Smerfa, prawdę powiedziawszy Smerf nie pamiętał, kiedy pozwolił sobie na trochę czułości z którymkolwiek z innych mieszkańców wioski. To było miłe, tylko szkoda, że dopiero w obliczu tak wielkiej tragedii chłopak mógł pozwolić komuś na tę bliskość.

Kiedy wiatr nieco osłabł, Farmer wstał i obudził Sasetkę. Ruda przetarła spuchnięte oczy, tym razem nie łudziła się, że po przebudzeniu ujrzy piękną końcówkę lata i roześmiane rodzeństwo, biegające po całej i niezniszczonej wiosce. Smerfka pociągnęła lekko nosem i otuliła się ciaśniej kocem, po czym pozwoliła sobie pomóc wstać.

Trio ponownie opuściło swoją kryjówkę i stanęło na jednym z placów wioski. Wioska wyglądała jeszcze gorzej, niż poprzedniego dnia, wiatr w nocy zniszczył te grzybki, które jeszcze jakoś się trzymały, pokazując swoją potęgę, górującą nad tym, co Smerfy nazywały solidną robotą. Był to kolejny cios dla Pracusia, lata jego ciężkiej pracy poszły na marne, wystarczyła jedna noc, aby dzieło jego życia obrócić w proch.

- Cóż, pozostaje nam wziąć się do roboty - westchnął Farmer i wykonał pierwszy niepewny krok do przodu. Kątem oka zauważył, że Pracuś odważnie ruszył za nim. Natomiast Sasetka uparcie tkwiła w jednym miejscu z ręką zaciśniętą na rękawie koszuli Farmera. Kiedy poczuł szarpnięcie, szatyn odwrócił się do niej z lekko zwieszonymi uszami. - Co się stało, Sasetko?

Dziewczyna pokręciła głową, zerkając co chwila na przypadkowe domki. Bracia wymienili spojrzenia, po czym Farmer nakrył jej dłoń swoją.

- Nie chcesz szukać innych Smerfów z nami, prawda?

Sasetka pokiwała nieśmiało głową, przenosząc wzrok na Pracusia, który zbliżył się do niej i objął ją ramieniem.

- Nie musisz iść z nami, nikt cię do tego nie zmusi.

- Właśnie. Zresztą myślałem, że być może zechcesz wykonać inne zadanie.

- Co miałabym robić? - Rudowłosa wzruszyła ramionami w próbie ogrzania się.

- Czy dasz radę pójść do waszego domku? Wiem, że to, co ujrzałaś, bardzo cię zasmuciło...

Wzrok Smerfki padł na jej stopy, jej uszy opadły, a na czole pojawiła się zatroskana zmarszczka. Farmer pochylił się lekko, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy.

- Chciałbym, żebyś znalazła jak najwięcej swoich rzeczy, które jeszcze mogą ci się do czegoś przydać. Mam na myśli głównie ubrania, zwłaszcza ciepłe zimowe, ale także inne przedmioty osobiste, jakieś zabawki i tak dalej. - Smerf zacisnął lekko dłonie na jej łokciach. - Tylko, czy dasz radę to zrobić?

Przez chwilę dziewczyna obserwowała dłonie Farmera, powoli przesuwające się wzdłuż jej przedramion, aż dotknęły jej dłoni. Niepewnie spojrzała bratu w oczy, a on uśmiechnął się pokrzepiająco. Oczywiście, Sasetkę przerażała myśl o ponownym wejściu do ruin domku Smerfików, ale kiedyś musiałaby przezwyciężyć ten lęk. Śmierć jej braci była faktem i nic nie mogło tego zmienić. Równie dobrze mogła spojrzeć im prosto w zamarznięte oczy i pożegnać się już tego dnia. Dlatego też zgodziła się tam pójść.

- Zuch dziewczyna - mruknął ciepłym głosem Pracuś, a Farmer pocałował ją lekko w głowę.

Nagle pełna determinacji, Smerfka pobiegła w stronę tego, co z jej domku zostało, zostawiając obu braci pośrodku ruin. Pracuś wyglądał, jakby nie wiedział, co ma zrobić z rękami teraz, kiedy Sasetka się oddaliła. Farmer doskonale go rozumiał, sam jeszcze czuł dotyk jej dłoni na swoich. Szybko więc przeniósł je na dłonie niższego Smerfa i przytknął swoje czoło do jego czoła, biorąc głęboki oddech. Obaj zamknęli oczy, oddychając głośno, ale spokojnie.

Blondyn bardzo nie chciał się znów rozdzielać, według niego Farmer odsunął się dużo za wcześnie, lecz nie miał wyboru. Jeżeli chcieli odnaleźć wszystkich, musieli czym prędzej zabrać się do pracy.

- Je przeszukam północną część wioski, a ty zajmiesz się południową - zadecydował szatyn.

- Dobrze - odparł krótko Pracuś.

Wyższy Smerf odszedł szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie. Drugi Smerf stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, w którym Farmer go zostawił. Rozejrzał się ze spuszczonymi uszami i owinął ciaśniej kocem, po czym skierował się na południową część wioski.

Na jej zachodniej części znajdował się jego dom. Poprzedniego dnia nie był w stanie pójść w tę okolicę, zbyt przybity utratą wszystkiego, co było mu drogie. Jednak kusiło go, aby sprawdzić, ile z jego dobytku przetrwało kataklizm. Nie miał dużo czasu na przyglądanie się ruinom, chciał więc tylko rzucić okiem na zniszczenia warsztatu. Ku jego oczekiwaniom, z drugiego największego grzybka w wiosce również niewiele zostało. Co prawda, zawaliła się tylko jedna ściana, i to przez dach, który na nią opadł. Wiatr musiał przechylić dach i ściana nie wytrzymała jego ciężaru.

Chłopak zerknął ostrożnie do środka przez najbliższą i najdostępniejszą szparę. Do środka napadało sporo śniegu, a dach zmiażdżył wszystko, co znajdowało się po prawej i przedniej stronie warsztatu. W oku Pracusia zakręciła się kolejna łza, w jego głowie kolejno rozgrywały się najbardziej zapamiętane momenty z jego życia, które tu spędził. W tym miejscu miały swój początek wszystkie jego wynalazki, tutaj naprawiał wszelkie przedmioty dla swoich braci i sióstr, tutaj przychodziły Smerfy po radę i pomoc. To było jego własne, małe królestwo, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Teraz pozostał tylko kurz, pył i śnieg.

Z cichym pociągnięciem nosem blondyn opuścił teren swojego domku w poszukiwaniu Smerfów. Poprzedniego dnia odnaleźli Smerfiki, Krawca i Ważniaka. Papa Smerf znajdował się u Matki Natury. To oznaczało, że zostało im dużo Smerfów do odnalezienia.


Pierwszą przerwę na jedzenie chłopcy zrobili, kiedy słońce znalazło się w zenicie. Oba Smerfy spotkały się przy schronie, żaden nie odezwał się ani słowem. Byli zbyt pochłonięci i wykończeni psychicznie zadaniem. Każdy odnalazł w tym czasie co najmniej kilkanaście ciał, ale nie ważyli się ruszyć ich z miejsca, nie na tym polegało ich zadanie. Mieli jedynie odnaleźć Smerfy i upewnić się, że nikt poza nimi nie przetrwał przejścia lodowca.

Po kilku smerfojagodach Pracuś natychmiast wrócił do dalszych poszukiwań. Szło mu dość szybko i sprawnie, wiedział, gdzie szukać danych braci. Jednakże nigdzie nie mógł znaleźć swojego najlepszego przyjaciela, Osiłka. Silnego Smerfa nie było w jego domku, nie było go też u Gapcia czy Słabeusza. To dało przez chwilę nadzieję blondynowi, że może jakimś cudem jego przyjaciel przeżył i ukrywa się przed mrozem.

Chłopak omal nie potknął się o leżącą drewnianą belkę, kiedy przechodził szosą na skraju wioski. Obecność belki wydała mu się dziwna, zaczął więc grzebać w śniegu. Po chwili odnalazł kolejną, a potem kolejną i jeszcze jedną. Cały rząd przewróconych belek rozciągał się wzdłuż szosy, prowadząc na skraj pól Farmera. Jego pamięć ejdetyczna podpowiadała mu, że nigdy wcześniej nie było tych belek w tym miejscu.

Pracuś nie wiedział, dlaczego belki znalazły się na szosie, ale założył, że jakieś Smerfy próbowały stworzyć barykadę, aby powstrzymać lodowiec. Ten plan nie miał szans zadziałać, a na samą myśl o braciach desperacko szukających ratunku Smerf znów chciał płakać.

W pewnym momencie jego stopa zahaczyła o coś twardego i uderzyła w to palcami. Blondyn syknął z bólu i klęknął, aby potrzeć szybko bolące miejsce. W zimnej temperaturze każde uderzenie bolało mocniej, niż w temperaturze pokojowej i powodowało lekkie drętwienie uderzonego miejsca. Chłopak miał jak dotąd największego pecha spośród trójki przetrwałych Smerfów.

Jedną dłoń pozostawił na stopie, a drugą zaczął grzebać w śniegu, aby zemścić się na twardym czymś, o co uderzył. Był przekonany, że trafił na wyjątkowo twardy kamień. To, co znalazł, było o wiele gorsze niż najtwardszy kamień z kolekcji Ciamajdy.

Był to zamarznięty fragment kolejnej ofiary lodowca, a dokładniej lewe przedramię. Pracuś przełknął głośno ślinę, modląc się w duchu. Reszta ciała musiała leżeć w tym samym miejscu, przykryta śniegiem. Smerf niechętnie przystąpił do pracy, z jednej strony nie chciał odkopywać kolejnego zmarłego brata, ale z drugiej chciał wiedzieć, kogo znalazł.

Nie musiał kopać długo, aby się przekonać. Odłamane przedramię nie było jedyną częścią ciała, która została oddzielona od pozostałości właściciela. W śniegu Pracuś znalazł całą stopę, odzianą w lekki but do biegania i już wiedział. Ze łzami w oczach zrozumiał, że odnalazł swojego przyjaciela. Łzy rozmazywały mu obraz, kiedy wyciągał spod śniegu pozostałe części ciała Osiłka.

Drugie ramię Smerfa było w całości oderwane od torsu. Blondyn dotknął delikatnie opuszkami palców miejsce, w którym widniał czerwony tatuaż z głośnym szlochem. Odłożył ramię na bok i pociągnął za odstający spod śniegu czubek smerfowej czapki. Była to najcięższa część, ponieważ oprócz czapki była tam cała głowa, szyja, barki, część lewego ramienia i fragment torsu.

Martwe spojrzenie Osiłka pełne było determinacji i miłości do całej wioski. Pracuś bez problemu wyobraził sobie przyjaciela stojącego dumnie, spoglądającego śmierci prosto w oczy. Teraz wzrok Osiłka skierowany był na niego.

- Osiłku... - Blondyn czuł, jak jego wargi drżą, a łzy szybko zamarzają mimo swojej dość wysokiej temperatury. Jego dłonie delikatnie dotykały policzków zamarzniętego Smerfa. - Nie poradzę sobie bez ciebie... Ani bez Papy... Nawet bez Ważniaka...

Pracuś skulił się w śniegu, przyciskając czoło do głowy Osiłka i szlochając. Całe jego ciało drżało z zimna i rozpaczy, odczuwał wręcz fizyczny ból, na który nie było lekarstwa. Przez chwilę nie myślał o niczym innym, jak o śmierci. W tej chwili dalsza egzystencja nie miała dla niego żadnego sensu. Pogrążony w tych myślach marznął samotnie w śniegu przez kilkanaście minut, nie zwracając uwagi na otoczenie.

Z tego depresyjnego transu wyrwał go Farmer. Szatyn stał przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Osiłek i Pracuś byli najlepszymi przyjaciółmi, nie było drugiej takiej pary przyjaciół wśród Smerfów. Gdyby nie byli tak różni od siebie, zarówno w wyglądzie jak i zainteresowaniach, można by powiedzieć, że byli niczym bliźniaki. Farmer osobiście nie miał takiej relacji z żadnym z rodzeństwa w wiosce i taki stan rzeczy w niczym mu nie przeszkadzał. Z tego powodu nie mógł powiedzieć, że wiedział, jak Pracuś się w tej chwili czuł.

Po chwili kucnął przy nim i potrząsnął nim lekko.

- Pochorujesz się - mruknął, zaciskając dłoń na ramieniu blondyna. Pracuś nie odpowiedział, ale otworzył oczy. - Przykro mi. Wiem, że byliście sobie bardzo bliscy i że miałeś nadzieję, że odnajdziesz go w lepszym stanie.

- Nie znalazłem go w żadnym z miejsc, w których można by się go spodziewać. - Niższy Smerf pociągnął nosem. - Wiedziałem, że szanse są nikłe, ale naprawdę wierzyłem, że może udało mu się uciec...

Chłopak skulił się jeszcze mocniej, odwracając twarz w śnieg i płacząc głośniej. Farmer pozwolił mu na to, ale został przy nim z ręką na ramieniu.

Minęło kolejne kilka minut, podczas których Pracuś prawie zasnął. Przetarł oczy i niepewnie podniósł wzrok na klęczącego obok Farmera. Szatyn obserwował otoczenie. Zza chmur wyłoniło się słońce, toteż biel śniegu stała się prawie oślepiająca. Pogodne popołudnie kontrastowało z atmosferą w wiosce.

- Przepraszam - bąknął Pracuś, podnosząc się powoli z ziemi. - Przeszukałeś całą północną część?

- Nie przepraszaj. Przeszukałem większość, tak. Niestety znalazłem wyłącznie martwe Smerfy. Potrzebuję twojej pomocy, jeżeli oczywiście jesteś w stanie w tej chwili...

- Tak, jasne. - Blondyn pociągnął nosem, ale wstał za przykładem Farmera. - O co chodzi?

- Byłem w domku Smerfetki. Chciałbym, abyś pomógł mi schować jej ciało.

Uszy Pracusia podniosły się w wyraźnym zdziwieniu.

- Dlaczego?

- Sasetka widziała stanowczo za dużo - zaczął tłumaczyć Farmer. - Nie chcę, żeby musiała oglądać swoją jedyną siostrę w takim stanie.

Pracuś kiwnął głową po chwili zastanowienia, po czym odwrócił jeszcze na chwilę wzrok na kawałki ciała Osiłka. Przejechał z troską końcówką ogona po jego skutej lodem twarzy z ostatnim głośnym pociągnięciem nosem, a następnie poszedł za Farmerem.

Różowy domek Smerfetki rozpadł się w naprawdę dziwny według opinii Pracusia sposób. Dach został wgnieciony w środek domku, zupełnie jakby drzewo upadło idealnie pośrodku grzybka, dzieląc domek na dwie równe części. Po obu stronach poodpadały fragmenty ścian, pozwalając braciom dostać się do środka. Przed wejściem Farmer ostrzegł Pracusia przed tym, co miał ujrzeć.

Biedna Smerfetka leżała pośrodku domku, jej twarz zastygła w panice, a zamarznięte kończyny w pozycji wskazującej na pośpieszne ruchy. Blondynka prawdopodobnie szykowała się do ucieczki, jednak lodowiec był o wiele szybszy. Sufit zawalił się prosto na nią, łamiąc jej ciało w talii.

Oba Smerfy klęknęły przy jej głowie ze łzami w oczach.

- Nie miałem czasu jej pożegnać - mruknął Farmer, dotykając delikatnie złotych włosów siostry. - Chciałem jak najszybciej przyprowadzić ciebie i schować ją przed Sasetką.

Niższy Smerf przygryzł dolną wargę i zacisnął dłonie na kolanach. Wydawało mu się, że wyczerpał limit łez na ten dzień, ale one wciąż wylewały się z jego oczu. Szatyn także płakał, ale zdawał się być o wiele spokojniejszy i bardziej pogodzony z losem swojej rodziny. Być może chciał być silny, aby Pracuś i Sasetka mogli odbyć żałobę. Nie było to sprawiedliwe, ponieważ każde z nich miało takie samo prawo do okazania żalu.

- Okay, musimy ją przykryć czymś, czymkolwiek.

Smerfy zaczęły rozglądać się po pomieszczeniu, zawieszając wzrok na poniszczonych meblach. Pracuś wskazał głową na przewróconą szafę. Mebel był w niezłym stanie, jedynie drzwiczki wypadły z zawiasów z jednej strony. Farmer kiwnął lekko głową i chwycił górną połowę ciała Smerfetki. Obaj przeciągnęli jej ciało do szafy, nie ufali sobie na tyle, aby ją podnieść. Następnie Farmer zgłosił się do uniesienia części szafy, a Pracuś wepchnął obie części Smerfetki pod szafę.

Kiedy ciało Smerfki zostało schowane, bracia westchnęli ciężko, przepraszając po cichu siostrę za takie potraktowanie jej. Mieli na uwadze przede wszystkim dobro Sasetki.


Mówiąc o Sasetce, ruda wróciła do ruiny domku Smerfików zgodnie z ustaleniami z Farmerem. Dziewczyna celowo unikała spoglądania w stronę zamarzniętych rówieśników, skupiając wzrok na swojej komodzie, która jakimś cudem przetrwała kataklizm. Bez problemu zebrała swoje rzeczy, ale ponieważ było ich bardzo dużo, podzieliła je na zimowe i inne, aby zadecydować, które były w tej chwili najbardziej potrzebne. Obowiązkowo odłożyła swoją czerwoną pelerynę zimową, białą zimową czapkę z pomponikiem na czubku, ciemnoróżowe rękawiczki i białe kozaczki z futerkiem. Oprócz tego wzięła gruby biały sweter i cienkie ubrania termoaktywne.

Spod gruzu, który został po łóżkach Smerfików, wygrzebała swoją ukochaną Smerfną Lou. Była to chyba jedyna rzecz osobista, bez której nie chciała opuszczać wioski.

Po spakowaniu wszystkiego i zawinięciu w koc ruda nie była pewna, co miała robić. Nie chciała szukać zmarłego rodzeństwa, ale siedzieć bezczynnie również nie zamierzała. Mimo to spędziła dobry szmat czasu klęcząc przy komodzie i blokując nieprzyjemne myśli poprzez rozmowę ze swoją lalką.

Kiedy wyszła z domku, nie miała pojęcia, gdzie byli Farmer i Pracuś ani co robili w tym czasie. Pewna część Smerfki bardzo chciała ich poszukać, gdyż zaczęła czuć się nieswojo bez nich. Przez kilka minut w jej głowie rozgrywała się ostra walka.

Wreszcie ruszyła przed siebie niepewnym krokiem, tuląc do piersi Smerfną Lou. Nie musiała przecież nikogo szukać, mogła tylko przejść się ścieżkami między grzybkami, a na pewno wpadłaby na braci przez przypadek. Przecież wioska nie była taka wielka, żeby szukać ich w nieskończoność.

Na szczęście Sasetka miała na sobie gruby koc, ponieważ wiatr ponownie przybrał na sile. Niebo jednak pozostawało wolne od chmur, a słońce rzucało światło, odbijające się w nieprzyjemny dla oka sposób od śniegu. Rude warkocze Smerfki rzucały się w kierunek wiania wiatru, to w jedną, to w drugą stronę. Średniej mocy podmuchy unosiły niezbyt ciężkie przedmioty i ciskały nimi w powietrzu.

W pewnym momencie dziewczyna dostała w twarz otuloną cienką warstwą lodu kartką papieru. Zdezorientowana przez nagły atak, oderwała kartkę od nosa i rozejrzała się pospiesznie. W polu widzenia nie zauważyła nikogo, a więc kartkę przyniósł wiatr. Rudowłosa przyjrzała się przedmiotowi. Na kartce zapisane były słowa, które układały się w wersy, a wersy tworzyły rymy. Sasetka przeszła kolejne kilka kroków, aż za zakrętem ujrzała źródło pochodzenia kartki.

Była to pierwsza strona najnowszego poematu Poety, wychwalająca tegoroczne plony Farmera. Zapisana bardzo ładnym, wręcz kaligraficznym pismem, jakim posługiwała się zaledwie garstka Smerfów. Smerfka bardzo nie chciała musieć patrzeć na kolejnych zamarzniętych braci, los jednak nie dał jej wyboru. Ruda przystanęła, przyglądając się stojącemu w oddali lodowemu posągowi, ponieważ tyle pozostało z Poety. Jego twarz była niespokojna, ale nie można było nazwać jej spanikowaną. Stał dumnie, dokładnie tak, jak zawsze, kiedy wygłaszał swoje najnowsze dzieła. Jedynym pocieszeniem dla sytuacji było to, że Poeta zachował się w całości, paskudny wiatr nie odłamał żadnej części jego ciała.

Smerfka zachowała bezpieczny odstęp od martwego brata, zupełnie jakby obawiała się, że ten nagle ożyje i zaatakuje ją niczym zdziczałe zwierzę. Kilka łez popłynęło po jej policzkach, ale nie pozwoliła sobie na kolejny niekontrolowany szloch. Zapisany początek poematu schowała do kieszeni.

Do jej postawionych uszu doszedł odgłos kroków. Śnieg trzeszczał pod stopami, dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Brzmienie wskazywało na istotę dwunożną, wielkości podobnej do niej, zatem Sasetka odetchnęła z ulgą i odwróciła się w stronę, z której dochodził odgłos.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha - powiedział cicho Farmer, uśmiechając się delikatnie. Kiedy siostra mu nie odpowiedziała, stojąc w tym samym miejscu, chłopak podszedł do niej, złapał za warkocze i przystawił ich końcówki do jej twarzy, tworząc coś na wzór wąsów. Mimowolnie Smerfka zaśmiała się krótko. - O, teraz lepiej.

- Gdzie jest Pracuś?

- Chyba poszedł do swojego warsztatu. - Szatyn rozejrzał się. Zmarszczył brwi, przyglądając się przez chwilę posągowi Poety. - Znalazłaś to, o co prosiłem? - zapytał, wracając wzrokiem na młodszą Smerfkę.

- Tak, spakowałam zimowe ubrania i moją lalkę.

- Dobrze. Pracuś właśnie robi to samo i ja też zamierzam dostać się jakoś do mojej chatki. Chciałbym, abyśmy zabrali ciepłe ubrania, parę rzeczy osobistych oraz poszukali przydatnych przedmiotów użytku codziennego w innych domkach. Przydadzą się na przykład naczynia z domków Kucharza i Piekarza.

Do rodzeństwa dołączył Pracuś z lekko spuszczonymi uszami i przekrwionymi od płaczu oczami. Kiedy Sasetka spojrzała na niego, uśmiechnął się, nie chcąc wprowadzać jej w jeszcze większy smutek, i dotknął czubka jej nosa palcem.

- Boop - mruknął.

Ruda ponownie się roześmiała, a bracia poszli za jej przykładem.