[Notatka od autora] 2800 słów [w angielskojęzycznym oryginale] w historii o zmyślonej relacji, którą nigdy nie skończyłam. Może ktoś jednak będzie chciał ją przeczytać, nie wiem.


- Przesyłka dla pana, Komendancie — powiedział posłaniec stojący w drzwiach biura Józefiny, trzymając pod pachą paczkę. Cullen przyjął ją, lekko marszcząc brwi.

- Nie ma żadnej pieczęci, ani nawet oznaczenia skąd pochodzi. Trochę dziwne, nie sądzisz?

Nie spodziewał się paczki. To mógł być niewinny wyraz uznania czy względów, ale równie dobrze i pułapka. Tylko dlatego, iż groźba ze strony Koryfeusza została zażegnana, nie oznaczało to, że Inkwizycja nie ma już wrogów.

- Takie podejrzane! — Dorian spogląda na niego z fotela przy kominku. — Może to być również miła niespodzianka. Mam nadzieję, że to wino. Skończyło się nam Aggregio, a kolejna dostawa jeszcze w drodze.

Przesyłka jest długa i wąska. Józefina zabiera ją z rąk Cullena jej zgrabnymi, poplamionymi tuszem palcami i przyjrzała się jej. Przecina nożem szczelinę między ścianami a zamykaniem paczki. Nie znalazła nic podejrzanego i podała pudło Dorianowi.

- Poprawimy humor Komendantowi i upewnimy się, że zawartość nie ma nieprzyjemnej magicznej niespodzianki?

- Z największą radością.

Dorian uśmiecha się trochę wrednie, ale nie ma w tym grymasie jadu, a Cullen wstrzymuje oddech. Dłonie mężczyzny skrzą się magią, a na twarzy maluje się zdeterminowanie. To ten sam widok, kiedy rozważa kolejny ruch w szachach, który decyduje o jego zwycięstwie. (Cullen nigdy się nie przyzna, że uważa go wtedy za atrakcyjnego, ponieważ jest to tak niewygodne i dziwne, przyznać się do takich myśli o przyjacielu). Po chwili światło w jego dłoniach gaśnie i podaje pudełko Cullenowi z lekko kpiącym ukłonem.

Cullen podnosi pokrywę. Jest tam duży sztylet schowany w pochwę, położony na wiązkach słomy. Niesamowicie długi, z niezwykłymi ornamentami przedstawiającymi na wpół ubranego w skórę lwa mężczyznę. Człowiek wydaje się stać na smoku.

- Cóż, na pewno jest dobrze wykonany. I bardzo ekstrawagancki. Mogę? — Cullen kiwa głową, a Józefina wyciągnęła sztylet z pochwy, testując jego balans. Mógł już zobaczyć jej umiejętności jako byłego barda.

- Niezależnie od dobrego wykucia jest, jak zauważyłaś, wyjątkowo ekstrawagancki. Nie mogę go zatrzymać.

Nie mówi, jak bardzo niewygodna jest skupiona na nim ich uwaga. To budzi w nim niepokój, że ktoś, nieznajomy zapewne, zadałby sobie tyle trudu. Dorian podchodzi i spogląda z bliska na rękojeść sztyletu. Jego oczy rozszerzają się, a usta otwierają, jakby starał się nie śmiać.

- Komendancie, proszę, spójrz z bliska. Czy ten człowiek nie wydaje ci się znajomy?

Cullen bierze sztylet i spogląda na uchwyt. O Stwórco. Mężczyzna stojący na smoku rzeczywiście wygląda znajomo, jest podobny do niego, choć niektóre cechy są bardzo… wyidealizowane. Nie jest pewien, czy jego klatka piersiowa jest tak umięśniona i czy ma tak zarysowany brzuch, ale linia szczęki i ten ponury, zdeterminowany wyraz twarzy? To zdecydowanie on. Siada na kanapie Józefiny, niezdolny do utrzymania się na nogach. To zbyt idiotyczne.

- Mam nadzieję, że to jakiś pokręcony żart kogoś, kto ma więcej wolnego czasu i pieniędzy, niż rozumu — mówi.

Tak musi być, każda alternatywa byłaby straszna.

- Jeśli to żart, to bardzo przemyślany — Józefina zagląda do pudełka i wyciągną z niego list, zaadresowany pięknym pismem do Cullena. Czuć od niego zapach drogich perfum, nie
duszących, ale też niesubtelnych. Kobieta otwiera go i czyta zawartość, zmarszczka na jej czole pogłębia się wraz z końcem listu.

- No i? — pyta Cullen, może trochę bardziej niecierpliwie, niż zakładał.

- Laval de Chalons był jednym z możnych w Pałacu Zimowym, który sobie ciebie upodobał; to daleki krewny Casparda. Wydaje się, że skoro znikło zagrożenie końcem świata, zamierza on prześladować cię tak, jak tylko bogaty, orlezjański szlachcic prześladować może — Cullen nie bardzo go pamiętał: starszy, pewny wzrok, nie uszczypnął go w tyłek, jak każdy jego 'wielbiciel' próbował.

- Nie mogę po prostu go odesłać? 'Dziękuję, ale nie dziękuję' i tak dalej i tak dalej? — jego prośba zabrzmiała dość żałośnie, ale była to dla niego niezwykle niewygodna sprawa.

Twarz Józefiny wygładziła się i spojrzała na niego z sympatią, tak, jak zwykle patrzyła, gdy musiała zmienić nieprzyjemne wieści i podejść do nich w sposób dyplomatyczny.

- W normalnych okolicznościach zasugerowałabym taką odpowiedź, ale Chalons ma prawa do kopalni wiecznorytu w prawie całym Orlais. Istnieją inne źródła, ale są daleko i na wyczerpaniu — westchnęła. — To byłoby dość… korzystne, gdybyś zabezpieczył naszą umowę przed odesłaniem twojego prezentu.

- Chyba nie sugerujesz, żebym… poszedł mu na rękę? — twarz Józefiny była zarazem rozbawiona i przerażona.

- Cullen! Nie jestem potworem, żeby sugerować ci coś takiego. Musimy po prostu opóźnić twoją prawdziwą odpowiedź — uśmiechnęła się tak słabo, jak miała to w zwyczaju Leliana.

- Nie jestem pewien, czy mi z tym dobrze. Nie ma innej możliwości?

Józefina przechyliła głowę, zamyślona.

- Z drugiej strony można wysnuć inny dobry argument, który jest idealnym powodem do odmowy — usiadła koło niego, trochę sztywno, ale w jej oczach tańczyły ogniki. — Fakt, że jesteś już zajęty.

- A kto, powiedz mi, byłby moim partnerem w tej farsie? — zapytał. — Ty?

Józefina zaśmiała się głośno, potrząsając głową.

- Obawiam się, że dni bycia rozwiązłym bardem mam już za mną — spojrzała na Doriana z zastanowieniem. — Ale ty, Dorianie, byłbyś idealny.

Dorian wyglądał na trochę spanikowanego, kiedy usiadł po drugiej stronie Cullena. Cullen delikatnie dotknął jego ramienia, mężczyzna się uspokoił.

- Wybacz mi, ten pomysł jest dość… niespodziewany. Zapewniam cię, że mam za sobą lata praktyki udawania miłości, kiedy takowej nie było.

Ton Doriana jest lekki, ale jednak w jego słowach czai się smutek. Cokolwiek strasznego przydarzyło się Cullenowi w życiu (a było tego wiele), miał ludzi, którzy się o niego troszczyli, dorastali z nim, niczego od niego nie oczekiwali, poza szczęściem. Czuł niepokój, że Dorian nie miał w życiu tak samo, jak on.

- Nie, żebym uważał, że to zły pomysł, ale nie chcę prosić cię o coś, co będzie dla ciebie kłopotliwe — powiedział Dorian.

Ścisnął ramię Doriana przyjaźnie, tak przynajmniej uważał, i poczuł, jak napięcie powoli opuszcza ciało mężczyzny. Dorian spojrzał na niego i uśmiechnął się tak, iż Cullen pomyślał, że z chęcią wcieli się w swoją rolę. Coś w jego piersi zatrzepotało, nerwowo i z nadzieją.

- Dlaczego nie? To będzie wielce niedorzeczne, ale również może się okazać, że zacznie mi się bardzo podobać.

Uderza mieczem w tarczę Cassandry, która łatwo blokuje atak. Kobieta wygląda na bardzo znudzoną, więc odkłada miecz na stojak i podchodzi do pieńków, służących za siedzenia. Cassandra podaje mu manierkę z wodą, którą wdzięczny przyjmuje. Siada na pieńku i przyszpila go wzrokiem. Cullen wzdycha, przygotowując się do przesłuchania.

- Nie możesz dzisiaj się skupić — pyta kobieta. — Czy to ten plan, który wymyśliłeś, niepokoi cię?

- To nie mój plan, a Józefiny. Po prostu działam według niego — mówi trochę za szybko. Jeśli nawet Cassandra to zauważa, jej twarz nic nie zdradza. — Niby zabezpieczenie praw do kopalni nie jest ważne, ale jednak jest. Co, jeśli nie zdołam nikogo przekonać? Albo ktoś odkryje nasz plan? To byłaby jeszcze większa katastrofa.

Kobieta przechyla głowę w zadumie.

- Nie mylisz się. Jednak pomyśl przez chwilę. Kto jeszcze wie o prezencie i planie?

- Tylko Józefina i Dorian.

- Czy uważasz, że któreś z nich najprawdopodobniej zdradzi cię, dla kaprysu czy zysku?

- Nie myślę tak.

Kiedy Cassandra przedstawia plan w ten sposób, obawy wydają się bezpodstawne. Wypija więcej wody, w głowie przeglądając różne scenariusze. Być może, jeśli podejdzie do planu jak do strategii wojennej, wykrywając słabe strony i czynniki zakłócające jego sprawność, będzie mógł swobodniej czuć się w tej sytuacji.

- Myślę, że to raczej dość hojny gest ze strony Doriana, iż zgodził się wziąć udział w tej farsie. Masz szczęście, że jest twoim przyjacielem.

Cullen spogląda na Cassandrę. Jej uśmiech jest prawie ironiczny. Wylewa na głowę resztę wody, pewien, że dokucza mu upał, a nie wspomnienie uśmiechu Doriana.

Nagle przypomina sobie o dokumentach w jego biurze, które muszą być wypełnione, dość pilnie i się wymawia. Zatwierdzanie zmian w obowiązkach jest mniej przyjemnie niż siedzenia w słońcu, ale pomaga mu nie myśleć o tym, co go czeka.

Ich podróże są coraz dalsze i dłuższe. Inkwizycja jest znaczącą siłą importową, a drogi są bezpieczniejsze. Celem rozejrzenia się po okolicy, Cullen i Dorian wyprzedzają konno resztę drużyny. Przez pewien czas upewniają się, że nic im nie stanie na drodze, lecz w końcu popadają w letarg, i resztę drogi pokonują razem, w ciszy. Od kiedy Podniebna Twierdza stała się bardziej zatłoczona, chwile samotności są rzadkie. Cullen zachowuje to doznanie, słuchając melodii kopyt kroczących koni i rżenia, starając się subtelnie podziwiać profil Doriana.

- Przypuszczam, że musimy wymyślić kilka wydarzeń, które moglibyśmy opisać ludziom pytającym o naszą wspólną przeszłość. By urzeczywistnić plan — głos Doriana przerywa ciszę, a Cullen szybko skupia wzrok na grzywie konia. Oczy maga błyszczą, a Cullen zastanawia się, jakie dziwne historie ma zamiar wymyślić. Varric na pewno będzie go aktywnie wspierał.

- Myślę, że to chyba trochę zbyt melodramatyczne, gdybym powiedział, że gdy pierwszy raz cię ujrzałem, zemdlałem prosto w twoje ramiona. Choć to prawda, to dość śmieszna — wzrok Doriana sugeruje, że mężczyzna intensywnie nad czymś myśli. — Ale ma to jednak pewien urok. Bardzo romantyczny — odwraca się do Cullena i posyła mu swój czarujący i pełen wyrazu uśmiech. — Musisz przyznać, że to dopiero byłaby historia.

Cullen prycha, bo jest to niedorzeczne (i nie ma to nic wspólnego z jego zdenerwowaniem).

- Dlaczego po prostu nie powiemy, że spotkaliśmy się dzięki Inkwizycji? To prawda i nikt nie będzie jej podważał.

- Chyba masz rację. Lepiej się trzymać prostej, choć banalnej historii.

Twarz Doriana nie tyle jest nadąsana, ile wyraża pewien stopień rozczarowania odrzuceniem jego wersji. Cullen trzyma się swojego postanowienia, ponieważ to bardzo małe kłamstwo na szczycie większego, którego mają zamiar się podjąć.

- Co powiemy, gdy ludzie spytają nas o bardziej prywatne rzeczy? — Dorian odpowiada mu szelmowskim, bardziej drażniącym się uśmiechem.

- Jak na przykład?

- Chodzi mi o te nużące i wścibskie pytania, które zadają ludzie osobą związanym. Jak długo jesteśmy razem. Kiedy spostrzegłeś, że jestem 'tym jedynym'.

Cullen śmieje się i nagle już rozumie.

- Jesteś niepoprawnym romantykiem! — mówi. — Widzę, że szczęście i prawdziwa miłość jednak jest dla ciebie najważniejsza.

Dorian prostuje się na koniu. Poważnieje.

- Czy to źle? — jego głos jest miękki i wydaje się, że mężczyzna czeka, aż Cullen zakwestionuje jego słowa.

Cullen dotyka jego ramienia, gestem przeprosin.

- Nie miałem nic złego na myśli, tak mi się wyrwało.

Dorian spogląda na niego. Jego oczy wyrażają powagę, choć nic nie można wyczytać z jego twarzy.

- Jest wiele rzeczy, którymi się z tobą nie podzieliłam i jestem pewien, że ty sam masz wiele poglądów, które mi nie ujawniłeś. Wiesz, nawet nie wiem, jaki jest twój ulubiony kolor.

Cullen chce powiedzieć, że nie ma lubionego koloru, nie będzie zachowywał się przecież jak dzieciak, ale spogląda w oczy Doriana i słowa zamierają mu w gardle.

Grupa Inkwizytora dociera do posiadłości Chalons późnymi godzinami, zostaje niewiele czasu na mały, ale obfity posiłek przed odpoczynkiem. Cullen w końcu może udać się do swojego pokoju, gdzie rzuca bagaż w kąt. Pozwala sobie na opadnięcie na łóżko, jak dla niego zbyt miękkie, ale wciąż i tak lepsze, niż niektóre miejsca, w których spał. Już prawie zasypia, kiedy otwierają się drzwi. Myśli o szybkim zerwaniu się z łóżka, kiedy zauważa, jak Dorian wchodzi z bagażem przez drzwi.

- Nigdy bym nie pomyślał, że przydzielą nam, członkom Inkwizycji, komnaty w najwyższej kondygnacji w najbardziej oddalonym skrzydle domu. Idąc chyba usłyszałem trzepot skrzydeł. I nie były to skrzydła pokryte piórami — Dorian hałasował równie głośno, jak Cassandra. Opanował się, gdy zobaczył Cullena. — Wybacz, myślałem, że tylko ja tutaj jestem.

- Przepraszam, że cię rozczarowałem.

Cullen nawet nie rusza się z łóżka. Miękkość materaca zaczyna działać na niego błogo po bardzo długiej podróży.

- Jestem pewien, że Varric jest na tyle mały, iż zmieścimy się razem. Stwórca wie, że spaliśmy razem w namiotach podczas podróży. Nie będę cię już kłopotał, Komendancie — Dorian manewrował słowami, próbując wycofać się z pokoju.

- Zaczekaj Dorianie — zawołał Cullen. Spogląda na łóżko, które jest w stanie zmieścić trzy osoby. Spał już w znacznie bardziej stłoczonych pomieszczeniach z różnymi osobami. To nie mogło być tak straszne, prawda?

- Jeśli chcesz, możesz tutaj spać. Miejsca starczy dla nas obu.

Dorian upuszcza bagaż. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą.

- To bardzo miłe z twojej strony — powiedział, uśmiechając się o wiele bardziej nieśmiałe, niżby chciał.

Dorian przeszukuje pakunki i wyciąga z nich zestaw miękkich, luźnych ubrań do spania. Przebiera się w nie, nie zważając na oczy Cullena, które wręcz kleją się do krzywizny jego pleców czy linii jego łydek. (Ma rację; bardzo trudno jest nie patrzeć). Jeśli nawet zauważył wzrok Cullena, to nie dał po sobie poznać, że ucieszyło go zainteresowanie.

W końcu Dorian wsuwa się pod koc po drugiej stronie łóżka z westchnięciem, ciesząc się, że może dać odpocząć nogom. Cullen gasił światło świecy na nocnym stoliku, pozostawiając część pokoju w półmroku. Dorian robi to samo, jego ręka wykonuje niezauważalny ruch i pomieszczenie spowija ciemność. Cullen czuje, jak ogarnia go sen i zmęczenie, które, jak miał nadzieje, odstraszy koszmary (może nie na zawsze, ale chociaż teraz).

- Cullen? — głos Doriana jest miękki.

- Mhm?

- Przypuszczam, że powinienem cię ostrzec. Mam w zwyczaju zabierać dla siebie cały koc.

Materac zaskrzypiał i pościel przesunęła się, gdy Dorian starał się znaleźć dla siebie wygodniejszą pozycję.

- Wezmę to pod uwagę — Cullen próbuje życzyć Dorianowi dobrej nocy, ale jego słowa zostały połknięte przez ziewnięcie.

Poranne słońce przebiło się przez zasłony, blade i delikatne. Jeśli Cullen miał sny, dobre bądź złe, nie zapamiętał ich. Dorian przyciska się do niego, plecy do pleców, wciąż śpiąc. Mężczyzna jest ciepły i sprawia, że Cullen czuje się swobodnie, leniwie nieprzytomny w taki sposób, jak jeszcze nie pamiętał. Powinien wstać, zjeść śniadanie i znaleźć resztę grupy Inkwizytora, ale jest mu tak dobrze, a jego ciało jest niewiarygodnie ciężkie. Cullen przeciąga się pod kocem, dotykając przy tym nóg Doriana. Myśli, że przez chwilę poczuł, jak palec ocierał się o jego łydkę, ale to pewnie wina snu. Znów zasypia i o niczym już nie myśli.